- Opowiadanie: Unfall - Opowiadanie

Opowiadanie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Opowiadanie

Wysiadłem z samochodu, ale zamiast jak co dnia udać się do domu, ruszyłem w kierunku kiosku z gazetami. Rozpierała mnie energia, choć zwykle o tej porze bywam zmęczony. Nie chodzi o to, że praca jaką wykonuję, wymaga nadzwyczajnego wysiłku. Chyba bardziej nuży jej monotonia i nijakość. Czasem mam wrażenie, że zostałem oszukany. Straciłem pięć lat na studia, aby potem utknąć w biurze na resztę życia. Może lepiej było pozostać wiernym dziecięcym marzeniom? Taki strażak musi mieć ciekawsze życie – pomyślałem, patrząc na mężczyznę w srebrnym, błyszczącym hełmie, podłączającego gruby wąż do hydrantu.

Obok krwistoczerwonego wozu zebrał się już tłumek gapiów, nieco utrudniając pracę ratownikom. I jednych, i drugich zwabiły w to miejsce gęste kłęby dymu, wydobywające się wszelkimi otworami z budynku ozdobionego szyldem „Pizzeria d’Italia”.

– Chyba im się nieco placki przypaliły – odezwał się znajomy kioskarz.

– Ma pan to dla mnie? – Głos zadrżał mi z podniecenia i bynajmniej nie z powodu pożaru po przeciwnej stronie ulicy.

– Oczywiście – odpowiedział, podając mi pisma w kolorowych okładkach. – Pięć? Zwykle bierze pan jeden egzemplarz.

– Tak. W tym numerze opublikowali moje opowiadanie – nie omieszkałem się pochwalić, skoro nadarzyła się okazja.

– Aaa, to gratuluję! – Starszy mężczyzna uścisnął mi dłoń.

– Eee, to nic wielkiego. Takie tam… hobby – odparłem skromnie, choć duma rozpierała mnie tak, jakby mi właśnie wręczano Oskara, a nie pięć egzemplarzy „Nowej Fantastyki”.

– No, panie Robercie. Teraz opowiadanie, a za jakiś czas może książka? Coś po panu zostanie.

No właśnie. Coś po sobie zostawię, jakiś ślad. Po szarym urzędniku, który jedyne ciekawe przeżycia zawdzięcza własnej, nieco wybujałej wyobraźni.

 

***

 

Marek różnił się ode mnie pod każdym względem, choć jego praca nie była wiele ciekawsza. Młody chłopak z rudą czupryną i zadartym nosem rozwoził pizzę. Tym razem, dzierżąc kilka płaskich, pachnących rozgrzanym serem pudełek, wkroczył do biurowca koncernu farmaceutycznego. Szybko odnalazł odpowiedni pokój i oddał późną kolację, zamówioną przez pracujących po godzinach krawaciarzy. Nie miał jednak zamiaru opuszczać budynku. Skoro już udało mu się przejść przez ochronę przy wejściu, miał zamiar nieco się rozejrzeć. Liczył, że przy odrobinie szczęścia uda mu się znaleźć jakieś środki psychoaktywne. Sam nie zażywał, ale można było na nich nieźle zarobić. Jak go przyłapią, zawsze będzie mógł udać głupiego i powiedzieć, że zabłądził w tej olbrzymiej budowli.

Siedziba firmy od środka prezentowała się równie imponująco, co z zewnątrz. Korytarze części biurowej utrzymane były w ciepłej, beżowej tonacji. Podłogi pokrywała miękka wykładzina, szczelnie przylegająca do kamiennych lamperii, wykończonych drewnianymi listwami. Ściany okraszono oprawionymi w szkło, artystycznymi zdjęciami i gustownymi kinkietami, wiszącymi w odpowiednich odstępach, odmierzonych z niemal aptekarską dokładnością. Regularnie rozmieszczone, masywne, dobrze wytłumione i pokryte drewnopodobną okleiną drzwi zdobiły mosiężne, grawerowane tabliczki. Laboratoria były od biur oddzielone przeszklonymi śluzami. Tam wykładzinę zastępowała schludna posadzka, a brązy i beże ustępowały sterylnej bieli.

Mimo późnej pory, po biurowcu kręciło się jeszcze wiele osób. Zbyt wiele, aby móc się niepostrzeżenie wśliznąć do jakiegoś pomieszczenia, tym bardziej, że prace rozpoczynał właśnie serwis sprzątający. Marek odpuścił sobie podróż windą i odnalazł klatkę schodową, minął parter i zszedł jeszcze o dwie kondygnacje. Miał nadzieję, że w piwnicy będzie spokojniej. Nie mylił się. Dotarł do słabo oświetlonego korytarza, który po kilku metrach zamykały masywne drzwi. Obok nich do ściany przytwierdzona była mała klawiatura numeryczna. Pociągnął za klamkę. Oczywiście zamknięte. Przyłożył ucho do zimnej, stalowej płyty. Sądząc po długości korytarzy na innych piętrach, musiała się za nią kryć całkiem pokaźna przestrzeń.

Chłopak usłyszał kroki, ale nie zza metalowej gładzi. Szybko wyjął z kieszeni małą puszkę, spryskał sprayem klawiaturę, po czym pospiesznie ukrył się w cieniu pod schodami. Obserwował, jak okularnik w białym kitlu i dziwnym czepku na głowie wstukuje czterocyfrowy kod, po czym znika za połyskującą płytą. Po kilku minutach, ten sam mężczyzna, ale zamiast fartucha odziany w ciemny prochowiec, opuścił tajemniczy korytarz, zdejmując specyficzne nakrycie głowy i gasząc za sobą światło.

Marek odczekał jeszcze chwilkę, po czym podszedł do drzwi, wyjął z kieszeni małą, ultrafioletową latarkę i poświecił nią na klawisze. Cztery z nich zdobiły odciski linii papilarnych. Chłopak uśmiechnął się do siebie. Tą metodą udało mu się oskubać już kilku delikwentów, którzy niedostatecznie zabezpieczyli swoje karty kredytowe przed jego sprawnymi palcami. Teraz szczęście znów się do niego uśmiechnęło. Kto wie, co znajdzie w tak strzeżonych pomieszczeniach. Pozostało jedynie znaleźć odpowiednią kolejność dla czterech cyfr, w czym pomógł zaobserwowany ruch dłoni naukowca względem urządzenia. Udało się już za trzecim podejściem.

 

*

 

Ocknąłem się z potężnym bólem głowy. Nie, to nie był kac. Ktoś zwyczajnie obił mi potylicę jakimś twardym przedmiotem. Próba otwarcia oczu skończyła się szybkim przymknięciem powiek, gdy nieprzygotowane na to źrenice brutalnie zaatakowało jaskrawe światło. Starałem się skoncentrować i przypomnieć sobie, co się wydarzyło.

Wracałem do domu, przyciskając do piersi miesięczniki w kolorowych okładkach – dowody mojego pisarskiego talentu. Drzwi do mieszkania zastałem otwarte, zaś krajobraz za nimi nosił ślady trzęsienia ziemi, lub przejścia huraganu. Regały straszyły pustymi półkami, a szafy krzyczały czeluściami po wyrwanych drzwiczkach i szufladach. Ich zawartość, sponiewierana, wątpliwie zdobiła podłogę. Szkła z rozbitych luster i stołowej zastawy chrzęściły pod podeszwami. Czuć było woń mieszaniny alkoholi,  konsekwencje barbarzyńskiej napaści na barek. Wyjąłem z kieszeni płaszcza komórkę, by wezwać policję. Ostatnie co pamiętałem, to uczucie, że ktoś stoi za moimi plecami.

Jeszcze raz zmusiłem się do zerknięcia na miejsce, w którym się znalazłem. Mrużąc powieki, przyzwyczajałem się do jasnego oświetlenia. Gdy do świadomości trafiły pierwsze obrazy otaczającej mnie rzeczywistości, oczy same się rozwarły, szerzej niż wtedy, gdy zobaczyłem moje zdemolowane cztery kąty. Nie! To niemożliwe! Przecież to miejsce nie istniało, więc jak mogłem się w nim znaleźć? Chciałem się uszczypnąć, aby sprawdzić czy to nie sen, ale więzy krępujące mi ręce skutecznie w tym przeszkodziły.

 

***

 

Zamknął za sobą stalową gródź, po czym wymacał na gładkiej ścianie przełącznik. Jarzeniówki zamrugały, bucząc cichutko, by po chwili skąpać w bladym świetle sterylnie biały korytarz. Jego ściany przerywały szklane tafle drzwi, przez które Marek widział pozostające w półmroku laboratoria. Chłopaka dopadły obawy. A jeśli pracują tutaj nad niebezpiecznymi wirusami? Zarazi się i umrze! Nie chciał umierać. Może jednak powinien się wycofać?

Już miał zawrócić, gdy nagle ogarnął go spokój. Zaczął sukcesywnie przetrząsać kolejne pokoje. Darował sobie fiolki i menzurki z nieznanymi specyfikami. Wiedział już, że nie znajdzie tutaj żadnych znanych mu medykamentów, a od nieznanych wolał trzymać się z daleka. Mimo to, po kilkunastu minutach dzierżył już całkiem pokaźny łup – trzy laptopy i tablet. Za ostatnimi drzwiami kryła się wielka hala i jarzeniówki z korytarza nie były w stanie rozproszyć panującego w niej mroku. Po włączeniu oświetlenia, wszystkie zebrane przez złodziejaszka fanty runęły z hukiem na podłogę, a chłopak zatoczył się, po czym z otwartymi w niemym krzyku ustami przywarł plecami do ściany.

Pierwszy z nich stał niecałe dwa metry od Marka i gdyby nie to, że nogi młokosa ugięły się pod nim jak kartki papieru, gnałby teraz na złamanie karku w kierunku wyjścia. Zamiast tego, rozbieganym wzrokiem rejestrował szczegóły ogromnej postaci. Potężne mięśnie, które bez trudu zawstydziłyby każdego notorycznego bywalca siłowni, a najwytrawniejszych sterydowych koneserów przyprawiły o apopleksje, okrywała cienka, niemal przeźroczysta skóra. Największe wrażenie robiła twarz tego monstrum, gdzie przejrzysta powłoka ujawniała szczegóły muskulatury, choć ludzkiej, to przez swą nagość odczłowieczonej. Na domiar złego mięśniak nie był sam. Po jego lewej stronie stał osobnik niemal w całości pokryty metalicznie połyskującą łuską. Jego kark chronił kostny kołnierz, wyglądający jak stójka powiększona przez szalonego projektanta mody do karykaturalnego rozmiaru. Najbardziej ludzko wyglądał kolega po prawej. Nieco zbyt wysoki, chudy i żylasty, ale pewnie nie zwracałby na siebie uwagi w ulicznym tłumie, gdyby nie dodatkowa para rąk.  

Za pierwszymi trzema stały kolejne, nie mniej przerażające indywidua, nieruchome, uwięzione w wielkich, szklanych pojemnikach. Umysł Marka znów zaczął opanowywać spokój, choć tym razem trwało to nieco dłużej. „Popatrz, oni są martwi. Nie ma się czego bać. To eksponaty zamknięte w słojach, jak żaby w szkolnej pracowni biologii. Nic ci nie zrobią” – dudniło mu w głowie. Podszedł do pierwszego szklanego cylindra i opukał go delikatnie, jakby to drobne doświadczenie miało mu zagwarantować, że jest odpowiednio chroniony przed potworem umieszczonym pod kloszem. Zachęcony ciszą i bezruchem wszedł pomiędzy rzędy dziwolągów. Zwyciężyła ciekawość i fascynacja odkryciem. Wyjął telefon i, czując się coraz bardziej swobodnie, zaczął fotografować co ciekawsze eksponaty, zapuszczając się coraz dalej w głąb tej osobliwej galerii. Zrobił fotkę panu o ośmiu pajęczych oczach, poprosił o uśmiech dwugłowego, a seksownej, bardzo długonogiej blondynce o zielonej karnacji urządził całą sesję zdjęciową. Coraz lepszą zabawę przerwało jednak czyjeś wołanie – „Pomocy! Marku, pomóż mi, proszę!”

 

*

 

Choć zapewne tkwiłem w tym dziwnym miejscu już od kilku godzin, wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Niestety krajobraz wokół nie pozostawiał wątpliwości. Przede mną, w równiutkich rzędach stała zawekowana armia mutantów, dokładnie taka, jaką opisałem w moim opowiadaniu. Po prawej, w ułożonych poziomo szklanych walcach, napełnionych mętną cieczą, dorastały nowe, eksperymentalne klony. Wszystko zbyt dokładne jak na wytwór wyobraźni. Mistyfikacja? Któż zrobiłby z takim rozmachem dowcip początkującemu pisarzowi?

Z rozmyślań wyrwał mnie głuchy odgłos kroków. Czy to możliwe? Czy to może być on?

– Marek? – wyszeptałem do siebie, po czym zacząłem wołać na całe gardło. – Marku! Proszę, pomóż mi! Czy ktoś mnie słyszy? Pomocy!

Spośród słojów z osobliwościami wyszło dwóch mężczyzn, a po wyrazie ich twarzy było wiadomo, że nie mają zamiaru udzielać mi jakiejkolwiek pomocy. Podczas gdy łysiejący okularnik w białym fartuchu zaczął nerwowo krążyć wokół krzesła, na którym siedziałem, oficer w stopniu pułkownika stanął naprzeciw i zimnym wzrokiem świdrował mi czoło.

– Kim jesteście? – nie wytrzymałem.

– To ja będę zadawał pytania – odezwał się wojskowy. – Dla kogo pracujesz?

– Co…?

– Odpowiadaj!

– Pracuję w urzędzie miasta, ale…

– Dla kogo jeszcze! Gadaj!

– …

– Kto cię zwerbował? Dla którego wywiadu pracujesz? Mów!

– Że jak? Jakiego wywiadu? Czego wy ode mnie chcecie? To wszystko jest chore.

– To wszystko jest tajne! Jak wszedłeś w posiadanie wiedzy o naszym projekcie?

– Jakim projekcie? Ja nic nie wiem!

– Łżesz, łajdaku! – Pułkownik wyjął z kieszeni marynarki najnowszy numer „Nowej Fantastyki”, strzelił mnie nim w policzek, po czym podetknął pod nos. – Skąd wiesz o naszych badaniach? O tym laboratorium?

– To tylko opowiadanie – jęknąłem, czując jak łzy nabiegają mi do oczu. – Fikcja literacka.

– To jest, twoim zdaniem, fikcja literacka?! – wydarł się, chwytając mnie za włosy i wskazując na stojące w rzędach maszkary. Potem przykląkł i zbliżył swą twarz do mojej. – Czy ja wyglądam na wytwór twojej wyobraźni?

– Gdzie on jest? – po raz pierwszy odezwał się naukowiec.

– Kto, Marek? – zapytałem zdezorientowany.

– Dostawcą pizzy już się zajęliśmy – chłód słów oficera dało się niemal poczuć na skórze. – Gdzie jest O.T.U.?

 

***

 

– Mówią na mnie Otu. – Młody, chudy mężczyzna nie wyglądał groźnie, choć fakt, że jego kończyny unieruchamiały stalowe obejmy przyśrubowanego do podłogi krzesła, mógł sugerować coś wręcz przeciwnego. Marka zaniepokoić powinno też to, że proszący o pomoc nieznajomy znał jego imię, ale rudzielec już od jakiegoś czasu czuł się tu swobodnie i pewnie, więc nie przejmował się takimi szczegółami.

– Możesz mnie uwolnić? – poprosił bezwłosy.

– Za co kiblujesz? – Chłopak zabrał się do otwierania metalowych opasek.

– Za nic. Robią na mnie badania. Na nas wszystkich. – Otu wskazał na słoje.

– Ale ty przecież jesteś normalny… To znaczy, nie wyglądasz jak tamte stwory. A w ogóle co się tu odpierdala?

– Badania dla wojska. Klonują nas z ludzkich tkanek, za każdym razem zmieniając coś w kodzie genetycznym. Potem patrzą, co się urodzi i czy da się to wykorzystać, a na koniec pakują klony do słoi.

– To ty jesteś klonem? – Marek nie mógł powstrzymać śmiechu. – Ale czad! Normalnie pieprzona armia klonów, jak w Gwiezdnych Wojnach. Tylko tam wszystkie były jednakowe.

– Tu też będą jednakowe, jak już zakończą badania i wybiorą najlepszą kombinację genów.

– No to ciebie chyba raczej nie wybiorą, boś cherlak. – Uśmiech nie schodził rudemu z twarzy. – Bez urazy, ziom. Ty, a te całe klonowanie to nie jest czasem zabronione?

– A włamania i kradzieże nie są?

– Są – chłopak odparł rozbawiony – ale dopóki mnie nie złapią, mam to w dupie.

– No widzisz, oni też. Dzięki – chudzielec westchnął z ulgą, gdy ostatnia z metalowych klamer odskoczyła od jego lewej kostki. – Gdyby nie ty, skończyłbym jako kolejny okaz w ich kolekcji. Znajdę tylko jakiś fartuch i spadamy.

– Nie będzie łatwo. Strażnicy na wejściu na pewno się nas czepną.

– Spokojnie. Na chwilkę pójdą wszyscy do toalety. To akurat mogę ci zagwarantować.

 

*

 

Przesłuchanie trwało kilka godzin, ale nie przyniosło żadnych efektów. Oni nie mogli uwierzyć, że nie wiem o niczym więcej, niż zdarzenia opisane w opowiadaniu, do mnie zaś nie docierało, że to wszystko się dzieje naprawdę. Na szczęście nie bili. Wstrzyknęli tylko jakiś preparat w nadziei, że rozwiąże mi język. Zacząłem gadać jak najęty, ale nie byłem w stanie powiedzieć im niczego, co chcieliby usłyszeć. W końcu wyszli zrezygnowani, gasząc za sobą światło.

Może za sprawą zaaplikowanego specyfiku, albo ze strachu i nadmiaru adrenaliny – mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Jedna myśl goniła drugą. Jak w kalejdoskopie przemykały przed oczami kolorowe obrazy, a ja starałem się oddzielić prawdziwe wspomnienia od wyobrażeń, wybrać te istotne i z chaotycznej mozaiki ułożyć logiczny ciąg wydarzeń. Kluczową postacią zdawał się być Otu, czyli Osobnik Telepatycznie Uzdolniony, który najwyraźniej w sposób przeze mnie opisany wydostał się z laboratorium. W pewnym momencie nadeszło olśnienie, wraz z wydobytym z zakamarków świadomości obrazem, uchwyconym gdzieś, kiedyś, kątem oka. Obraz wychudzonego, łysego mężczyzny przeglądającego gazetę. Otu! Tak, to musiał być on! Gdzie to było? Do tego mglistego wspomnienia, jak ćmy do lampy, zaczęły lgnąć kolejne puzzle, niemal w jednej chwili kompletując całą układankę.

To zdarzyło się w czytelni miejskiej biblioteki. Zawsze, gdy brakowało mi pomysłów na opowiadania, spędzałem tam nieco czasu, wertując różne pozycje z pogranicza nauki w poszukiwaniu niewyjaśnionych zagadek, intrygujących zdarzeń, wszystkiego, co mogłoby być początkiem ciekawej historii. Otu siedział kilka stolików ode mnie i z wątpliwym zainteresowaniem studiował prasę. To wtedy przyszedł mi do głowy pomysł na opowiadanie, które później tak przypadło do gustu redakcji „Nowej Fantastyki”. Wyjąłem z torby laptopa i zacząłem pisać w tempie, do którego nie przywykłem. Zanim opuściłem bibliotekę, miałem już stworzony bardzo szczegółowy plan mojego przyszłego dzieła, fabułę dopiętą na ostatni guzik, a nawet kilka barwnych opisów.

Radość z rozwiązania zagadki nie trwała długo. Jest przeraźliwie cicho i ciemno. Czas rozpłynął się w wieczności i gdyby nie ból wrzynających się w ciało stalowych obręczy, nie byłbym pewien, czy już nie trafiłem w zaświaty. Otaczający mnie mrok powoli wdziera się w umysł, odbierając resztki nadziei, potęgując poczucie bezsilności. Umrę tu, jestem tego pewien. Nie napiszę już żadnej książki. Pozostawię po sobie jedno opowiadanie, podpisane moim nazwiskiem, choć w rzeczywistości będące relacją specyficznie uzdolnionego uciekiniera. Jedyny tekst, który doczekał się uznania i publikacji, onegdaj przyczyna ogromnej dumy, nie był moim pomysłem. To jakiś koszmar!

Koniec

Komentarze

Fajny pomysł (tym bardziej, że trochę podobny do mojego ;-) ). Dołująca końcówka, to musiała być straszna świadomość…

I jednych i drugich

Przecinek, bo to wyliczanka.

Laboratoria były do biur oddzielone przeszklonymi śluzami.

Literówka.

Powodzenia w konkursie.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz i poprawki :)

O tak, fajny pomysł. Choć przez chwilę myślalem, że dostaniemy tu jeno Autora przeniesionego magicznie w realia jednego ze swych tekstów i przeżywającego tam przygody. Na szczęście nie zawiodłeś. Zastanawia mnie tylko dlaczego Otu zainfekował swoją historią bogu ducha winnego urzędnika – fantastę, a nie kogoś bardziej, hm… opiniotwórczego. Czyżby bardziej zależało mu na rozwoju literatury fantastycznej, niźli zdemaskowaniu organizacji nielegalnych klonowaczy?

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

A propos przecinków: bez przecinka po “co dnia” w pierwszym zdaniu; alternatywnie – dodatkowy przed “jak”, ale tego rozwiązania nie polecam, bo psuje płynność.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ależ Robercie masz odlotowe pomysły. Podobało się. Pozdrawiam.

Bardzo fajne opowiadanie, interesujący pomysł.

Pozdrawiam

Mastiff

Niezależnie od tego, co spotkało autora Opowiadania, mam nadzieję, że to nie było Twoje ostatnie słowo, że napiszesz jeszcze wiele równie porządnych opowiadań. Tytuły mogą być inne. ;-)

 

…szczel­nie przy­le­ga­ją­ca do ozdob­nych, ka­mien­nych lam­pe­rii, wy­koń­czo­nych drew­nia­ny­mi li­stwa­mi. Ścia­ny zdo­bi­ły opra­wio­ne w szkło, ar­ty­stycz­ne zdję­cia i ozdob­ne kin­kie­ty wi­szą­ce w od­po­wied­nich od­stę­pach, od­mie­rzo­nych z nie­mal ap­te­kar­ską do­kład­no­ścią. Re­gu­lar­nie roz­miesz­czo­ne, ma­syw­ne, do­brze wy­tłu­mio­ne i po­kry­te drew­no­po­dob­ną okle­iną drzwi zdo­bi­ły mo­sięż­ne, gra­we­ro­wa­ne ta­blicz­ki.  – Powtórzenia.

 

Nie! To nie moż­li­we! Nie mo­głem tam być!Nie! To niemoż­li­we! Nie mo­głem tam być!

 

…i o apo­plek­sje przy­pra­wi­ły naj­wy­traw­niej­szych ste­ry­do­wych ko­ne­se­rów… – Wolałabym: …a naj­wy­traw­niej­szych ste­ry­do­wych ko­ne­se­rów przyprawiły o apopleksję

 

Naj­więk­sze wra­że­nie ro­bi­ła twarz tego mon­strum, gdzie przej­rzy­sta po­wło­ka ujaw­nia­ła szcze­gó­ły mu­sku­la­tu­ry, choć ludz­kiej, to przez swą na­gość od­czło­wie­czo­nej. – Dlaczego muskulaturę monstrum było widać przez powłokę na twarzy? ;-)

 

Wyjął te­le­fon i , czu­jąc się coraz bar­dziej swo­bod­nie… – Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

…za­pusz­cza­jąc się coraz dalej wgłąb tej oso­bli­wej ga­le­rii. – …za­pusz­cza­jąc się coraz dalej w głąb tej oso­bli­wej ga­le­rii.

 

Chło­pak za­brał się za otwie­ra­nie me­ta­lo­wych opa­sek.Chło­pak za­brał się do otwie­ra­nia me­ta­lo­wych opa­sek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Końcówka faktycznie dołująca. Udało Ci się wycisnąć coś nowego z ogranego motywu, zazdroszczę wyobraźni.

Przeczytałem. Niby nie ma się do czego przyczepić, ale… no do cholery – Ty jesteś Unfallem, więc spodziewałem się, hmm, chyba czegoś więcej.

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu, strasznie ostatnio marudzisz. :)

Unfallu – ciekawy tekst. Zakończenie nadało mu nieco innego, niż spodziewany, charakteru. W ogóle podoba mi się Twój sposób pisania – jasny, przejrzysty. Nie trzeba wracać, by przeczytać jakiś fragment ponownie, bo się go nie zrozumiało. Nawet ja zrozumiałam, co się tu właściwie wydarzyło, zaledwie dwie sekundy po przeczytaniu finału. ;)

Ocho, to przeczytaj komentarz pod opowiadaniem Finkli! ;)

Sorry, taki mamy klimat.

No, przeczytałam. Zmęczyłeś się marudzeniem, jak widzę. 

 

EDIT: ;)

…albo Rybosława, SzyszkowegoDziadka, Rooms czy Ryszarda. Może zmęczyłem się chwaleniem i stąd padło coś takiego pod tekstem Unfalla.

Edit: :)

Sorry, taki mamy klimat.

A może to ja marudzę, bo pod jednym z moich tekstów napisałeś, że przeczytałeś ale zapomniałeś skomentować. I tyle. ;( I czekam, czekam…

Unfallu – przepraszam i już się nie pojawię. ;)

Thargone – Nie jestem pewien, czy demaskowanie było w interesie Otu. Informacja o niekontrolowanym telepacie, mogącym dowolnie wpływać na umysły ludzi, mogłaby się na tyle nie spodobać opinii publicznej, że rozpoczęłoby się polowanie na niego na większą skalę. Natomiast podanie czegoś jako fantastyka, może zdyskredytować ewentualne przecieki. Poza tym, tak zwyczajnie po ludzku, po traumatycznych przeżyciach czasem dobrze się komuś wygadać.

Jerochu – dzięki za poprawkę. Szkoda, że odstraszyłem Cię już pierwszym zdaniem.

Regulatorzy – Na szczęście NF mi tego opowiadania nie opublikuje, więc chyba mogę czuć się bezpiecznie. ;)  Jak zwykle pięknie dziękuję za poprawki. Jedynie w przypadku muskulatury nie do końca jestem przekonany (aż sprawdziłem szybciutko definicję) – Muskulaturą określa się “mięśnie całego ciała lub jego części”, więc skoro twarz jest częścią ciała, w dodatku dość bogato umięśnioną, założyłem, że nie popełniam błędu pisząc o muskulaturze twarzy. Jeszcze pomyślę nad konstrukcją tego zdania.

Ryszardzie, Bohdanie, Rooms – Bardzo mnie cieszy, że pomysł przypadł Wam do gustu, bo to przez niego musiałem wziąć udział w tym konkursie, choć nie wyrabiałem się z czasem. Gdy przyszedł do głowy połowa tekstu napisała się sama. Potem było wesele w rodzinie, a po nim zrobiło się bardzo blisko do terminu, ale szkoda było pomysł porzucić.

Sethraelu – być może właśnie to zaważyło na Twoim odczuciu – ciężko było w dość krótkim czasie nadrobić z zaległą po wyjeździe pracą i jeszcze wygospodarować czas na dokończenie opowiadania w terminie. Zawsze sobie obiecuję, że nie dam się przy pisaniu spętać terminami, bo to musi się odbić na tekstach, ale cóż – obiecanki cacanki… 

Ocho – Pojawiaj się kiedy tylko masz ochotę, bo każde Twoje odwiedziny sprawiają mi radość. Zdarza się, że masz zastrzeżenia do mojego tekstu, szczerze i zawsze delikatnie wytkniesz, co Ci w nim nie pasuje, a potem pod innymi krytycznymi komentarzami sama bronisz mojego opowiadania. Uwielbiam Cię za to.

Bardzo wszystkim dziękuję za odwiedziny i komentarze. Rywalom życzę powodzenia w konkursie.

 

Robercie.

W swoim czasie obaj napisaliśmy teksty o podróżach w czasoprzestrzeni. Potem napisaliśmy teksty z Księżycem w roli głównej. Moje opowiadanie “Córka Księżyca“, także dzieje się na Księżycu. Byłoby fajnie, gdybyś teksty, mój i Twój, porównał. Pozdrawiam.

Unfallu, bardzo mi się zrobiło przyjemnie. ;) Dużo ostatnio tiutiania pod tekstami, do i ja potiutiam, zresztą szczerze: również Cię uwielbiam. 

EDIT: I, kurczę, znowu o bibliotece zapomniałam. Naprawione.

“Tiutianie” – muszę to zapamiętać.

Sorry, taki mamy klimat.

Je­ro­chu – dzię­ki za po­praw­kę. Szko­da, że od­stra­szy­łem Cię już pierw­szym zda­niem.

;-)

 

Przeczytałem i podobało mi się. Nie wpłynął na to fakt, że rozwiązania zagadki domyśliłem się, zanim pojawił się OTU. Spodziewałem się tylko, że mutant miał większy zasięg i “zadziałał” jeszcze przed uwolnieniem.

 

PS. W tekście jest więcej potwornych niedopatrzeń ;-) W szczególności przeraziło mnie “odnalazł klatką schodową“. Wstrząsnął mną również brak pytajnika po ironicznym pytaniu OTU o włamania i kradzieże.

 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Świetny pomysł i bardzo interesujące opowiadanie. A końcówka rzeczywiście wyciska łzy. ;)

Też wychwyciłem usterkę:

Pułkownik wyjął z kieszeni marynarki najnowszy numer „Nowej fantastyki” 

Powinno być fantastyki przez duże “F”! ;) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Fajne. I co za unhappy end;)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

“Nowa fantastyka”???

Prowokacja! Profanacja! Zdyskwalifikować!

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jerohu – bo Ty domyślny facet jesteś. Z pewnością domyśliłeś się też tego, że mój poprzedni komentarz pod Twoim adresem był zaczepką, abyś dopisał coś więcej. A to dlatego, że cenię sobie Twoją opinię.  :)

Szyszkowy – no super! Wielkie dzięki za załatwienie dyskwalifikacji. Czuję się zobowiązany i postaram się odwdzięczyć, najlepiej tym samym.  ;)

Alex – dlaczego unhappy? Może mało zdolny grafoman dostał to, na co zasłużył? ;)

Ryszardzie – już zabieram się za Twoją “Córkę…” ;)

Ocho – jest mi niezmiernie miło.

Bardzo dziękuję za komentarze i poprawki.

Unfall Pochlebca ;-) Dla jasności: kiedy już przeczytałem, to i dopisałem. A przeczytałem, bo wiem, że fajnie piszesz. Chociaż przyznaję, że Twój żart/zaczepka mógł mnie dodatkowo zdopingować :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Bardzo fajne opowiadanie, unfallu. Miałeś ciekawy pomysł i świetnie go zrealizowałeś. Miło się czytało:)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

Wciągające i przede wszystkim świetnie napisane opowiadanie. Fabuła, chociaż prosta, dostarczyła mi wyłącznie przyjemności. Zakończenie przeciwnie! Niczym Fred Kruger, wdarłeś się, Unfallu, do świata moich marzeń sennych i wydobyłeś najgorszy z koszmarów! ;)

Pozdrawiam.

 

Szczegóły:

 

Rozpierała mnie energia, choć zwykle o tej porze bywam zmęczony. Nie chodzi o to, że moja praca wymaga jakiegoś nadzwyczajnego wysiłku. Chyba bardziej nuży mnie jej monotonia i nijakość. Czasem mam wrażenie, że zostałem oszukany. Straciłem pięć lat na studia, aby potem utknąć w biurze na resztę życia. Może lepiej było pozostać wiernym dziecięcym marzeniom? Taki strażak musi mieć ciekawsze życie ode mnie (…)

Powtórzenia.

Wracałem do domu [+,] przyciskając do piersi miesięczniki w kolorowych okładkach – dowody mojego pisarskiego talentu.

Gdy do świadomości trafiły pierwsze obrazy otaczającej mnie rzeczywistości, oczy same się rozwarły, szerzej niż wtedy, gdy zobaczyłem zdemolowane moje cztery kąty. Nie! To niemożliwe! Nie mogłem tam być! Przecież to miejsce nie istniało, więc jak mogłem się w nim znaleźć?

Powtórzenia. Imo, “moje zdemolowane cztery kąty” brzmiałoby lepiej.

Zamknął za sobą stalową gródź [+,] po czym wymacał na gładkiej ścianie przełącznik. Jarzeniówki zamrugały [+,] bucząc cichutko, by po chwili skąpać w bladym świetle sterylnie biały korytarz.

Któż zrobiłby z takim rozmachem dowcip  początkującemu pisarzowi?

Podwójna spacja po “dowcip”

– Marek? – wyszeptałem do siebie, po czym zacząłem wołać na całe gardło – Marku!

Kropka lub dwukropek po “gardło”

Podczas gdy łysiejący okularnik w białym fartuchu zaczął nerwowo krążyć wokół krzesła, na którym siedziałem, oficer w stopniu pułkownika stanął naprzeciw mnie i zimnym wzrokiem świdrował mi czoło.

Stanął naprzeciw i zimnym wzrokiem świdrował mi czoło? Skoro świdrował mi czoło, to w domyśle stał naprzeciw mnie.

Potem przykląkł i zbliżył swą twarz do mojej. – Czy ja wyglądam na wytwór twojej wyobraźni?

Zbliżył twarz do mojej.

Młody, chudy mężczyzna nie wyglądał groźnie, choć fakt, że jego kończyny unieruchamiały stalowe obejmy przyśrubowanego do podłogi krzesła, mógł sugerować coś wręcz przeciwnego. Marka zaniepokoić powinien też fakt, że proszący o pomoc nieznajomy znał jego imię, ale rudzielec już od jakiegoś czasu czuł się tu swobodnie i pewnie, więc nie przejmował się takimi szczegółami.

Powtórzenie.

– Za nic. Robią na mnie badania. Na nas wszystkich – Otu wskazał na słoje.

Kropka po “wszystkich”.

Oni nie mogli uwierzyć, że ja nie wiem o niczym więcej, niż zdarzenia opisane w opowiadaniu, do mnie zaś nie docierało, że to wszystko się dzieje naprawdę. Na szczęście mnie nie bili. Wstrzyknęli tylko jakiś preparat w nadziei, że rozwiąże mi język.

A zaraz:

Może za sprawą zaaplikowanego mi specyfiku, albo ze strachu i nadmiaru adrenaliny – mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Jedna myśl goniła drugą. Jak w kalejdoskopie przemykały mi przed oczami kolorowe obrazy, a ja starałem się oddzielić prawdziwe wspomnienia od wyobrażeń, wybrać te istotne i z chaotycznej mozaiki ułożyć logiczny ciąg wydarzeń. Kluczową postacią zdawał się być Otu, czyli Osobnik Telepatycznie Uzdolniony, który najwyraźniej w sposób przeze mnie opisany wydostał się z laboratorium, w którym teraz ja się znalazłem.

 Pozostanie po mnie jedno opowiadanie, podpisane moim nazwiskiem, choć w rzeczywistości będące relacją specyficznie uzdolnionego uciekiniera. Jedyny tekst mojego autorstwa, który doczekał się uznania i publikacji, onegdaj przyczyna rozpierającej mnie  dumy, nie był moim pomysłem. To jakiś koszmar!

Powtórzenia. Podwójna spacja po “rozpierającej mnie”.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

BogusławieEryku – wielkie dzięki za tak miły komentarz i za wychwycenie usterek.

Wiwi – Tobie także dziękuję.

Unfallu, bardzo przedni pomysł i zarazem chyba pospieszna, jak na ciebie, realizacja. Fabuła gwałtownie mknie do finału, niczym rodak na kacu do konewki z wodą. Mam wrażenie zbytniej skrotowosci, nie odczulem kulminacji rodem z losowań totolotka o puli dziesięciu tlusciutkich baniek. Biblioteka tak, nominacja wyjątkowo nie, ale i tak jestem twoim wiernym czytelnikiem ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFishu – dzięki za komentarz. Masz rację – zbyt mało czasu mogłem poświęcić temu tekstowi. Pewnie powinienem był odpuścić sobie termin konkursowy i opublikować po czasie, ale odpowiednio dopracowane.

Tytuł świetny! :)

 

I samo opowiadanie bardzo fajne – podobał mi się pomysł, wykonanie i ten twist na końcu :) Dobra robota. Jeżeli do czegoś miałbym się przyczepić, to tylko do jednej rzeczy:

 

”Jedyny tekst, który doczekał się uznania i publikacji, onegdaj przyczyna ogromnej dumy, nie był moim pomysłem.”

 

To “onegdaj” jakoś mi nie pasuje do reszty tekstu, w którym archaizmów nie wychwyciłem.

 

Pozdrawiam! :)

Był już podobny pomysł, co oczywiście nie znaczy, że przez to Twój jest gorszy. Zupełnie inna sprawa, że podobny schemat widziałem już wielokrotnie – tekst (tutaj opowiadanie), w którym autor coś opisuje, jacyś ludzie, którzy to wychwycili i porywają autora… To opowiadanie nic nowego nie wnosi, do tego Marek jak i to, że wszystko mu się tak gładko udaje jest postacią mocno niewiarygodną i mnie to irytowało.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Misia uśmiechnęło. Odkurza i poleca do kawy.

Nowa Fantastyka