- Opowiadanie: ijedijedeos - Postać w tle (Wampireza)

Postać w tle (Wampireza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Postać w tle (Wampireza)

Pomarańczowy olbrzym budził się ze snu rozsyłając w świat pierwsze promienie, świadczące o nastaniu nowego dnia. Dochodziła ósma, gdy część z nich wpadła przez okno do pokoju Olivera. Po chwili, jakby współgrając z naturą, młody chłopiec otworzył oczy i ziewnął, ukazując szereg lśniących zębów. Dwa z nich w górnej szczęce były zdecydowanie dłuższe. Przetarł zaspane oczy i siadł na materacu, próbując przypomnieć sobie coś z uciekającego w niebyt snu.

Ściany w pokoju pomalowane były na fioletowo a drewniana podłoga w kolorze jasnej zieleni, imitowała murawę boiska footbolowego. Lubił ten sport i często chodził na mecze razem z ojcem. Naprzeciw okna stało dębowe biurko, szafka na ubrania i nieduży stolik. Na dywanie leżały dwie maskotki. Dostał je od młodszej siostry na urodziny. Były to jeże, które stojąc na tylnych nóżkach unosiły swe czarne noski dumnie ku górze. Jeden z nich trzymał w puchatych łapach literę „O” a drugi cyfrę „9”. Z sufitu zwisał wiklinowy żyrandol przeplatany czerwonym kablem. Zapalając wieczorem światło, można było dostrzec efektowne smugi i cienie, które padając na biały sufit, umilały atmosferę w pokoju.

Jednym ruchem ręki zrzucił kołdrę, wstał i zapominając o klapkach ruszył korytarzem do łazienki. Nie spiesząc się, przemył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro, które nie dawało jego odbicia. Była to jedna z niedogodności jaką musiał znosić, będąc wampirem. Mimo swej nieprzydatności, niezmiennie wisiało na miejscu, bo jak mawiała mama: „w każdej chwili mogą przyjść do nas ludzie, a oni zawsze mają w łazienkach lustro”. Wyszedł nieomal wpadając na matkę, która jakby zbudziła się na sam fakt, że ktoś o niej pomyślał.

– O synku, wstałeś już? – rzekła, przeciągając sennie głos – zrobić ci śniadanie?

– Nie jestem głodny mamo, muszę lecieć do szkoły.

– No dobrze, tylko nie zapomnij sobie kupić czegoś jeśli zgłodniejesz.– dodała.

Uśmiechnął się krótko i zniknął za drzwiami. Kilka minut później był już gotów do wyjścia. Ubrany w krótkie jeansowe spodenki i białą polo koszulkę, czym prędzej ruszył w drogę. Niebo, zaciemnione przez deszczowe chmury, dawało mu potrzebną osłonę.

– Islandia to piękny kraj – pomyślał.

Biegł kilka minut, lecz mimo szybkiego tempa nie męczył się ani trochę. Zatrzymał się gdy zobaczył przed sobą czarnego psa. Leżąc na środku chodnika, zagradzał mu drogę. Przystanął by przyjrzeć się olbrzymowi. Był bardzo zadbany i spokojny, lecz jednocześnie niepokojący. Oliver uśmiechnął się do czworonoga. W odpowiedzi zwierzę uniosło ogon.

– Czemu leżysz na środku – zapytał ze śmiechem.

Pies szczeknął dwa razy i podszedł do chłopca. Mijając go otarł się miękkim futrem o nogę Olivera.

– Pomyśl o mnie, jeśli będziesz potrzebował pomocy – szepnął ktoś.

Oliverowi zdawało się, że był to pies, ale zaraz odrzucił tę absurdalną możliwość. Ruszył dalej przed siebie. Po kilku minutach był już przed szkolną bramą.

– Ej Ty, pokaż ząbki – krzyknął do niego jakiś dryblas z dużym brzuchem. Na imię miał Marti.

Oliver nie odpowiedział na zaczepkę. Spojrzał tylko w jego stronę niepewnym wzrokiem. Siedział na ławce z kolegami. Wszyscy śmiali się i machali rękoma. Przypominali kwiczące świnie przepychające się w zagrodzie. Wielu ludzi uważało wampiry za gorsze i mimo zakazów szydzenia z nich czy dyskryminowania, nierzadko dawali upust swej nienawiści. Oliver sądził, iż takimi osobami kieruje zwykły strach albo głupota. Nie wykluczał, że były to obie te rzeczy.

W chwili gdy chciał odejść, jeden z nich wyskoczył z ławki i zagrodził mu przejście.

– Wybierasz się gdzieś? – warknął, ręką popychając ramię chłopaka – co z nim zrobimy?

W chwili gdy to mówił, Oliver błyskawicznie ominął natręta i zniknął mu z pola widzenia. Bezpieczny, za drzwiami szkoły, usłyszał jeszcze kilka wyzwisk pod swoim adresem. Miał tylko cztery lekcje, ale każda z nich zdawała dłużyć się w nieskończoność. Chyba jednak nie wyspał się wystarczająco dzisiejszej nocy. Ostatnia w planie była matematyka, na której został wezwany do odpowiedzi. Uczył się wczoraj geometrii niemal dwie godziny, więc bez problemu zdobył piątkę i pochwałę. Rozległ się dzwonek na upragnioną przerwę.

– Nareszcie do domu – pomyślał z radością w duchu.

Zadowolony z siebie wyszedł na korytarz. Pomyślał, że mógłby jeszcze wstąpić do sklepiku i kupić coś do jedzenia. Nagle, ktoś złapał go za ramię. To znów Marti i jego kumple. Próbował wyrwać się z tego uścisku, lecz we dwóch mieli więcej sił, niż on.

– Chyba nie myślałeś, że uciekniesz nam do szkoły i zapomnimy o tobie.

Z frustracją pociągnął chłopca do łazienki.

– Wy wampiaki, trochę nam przeszkadzacie, wiesz? Nie pasujecie tu – warczał.

– Zostaw mnie – prosił ze łzami w oczach.

– Co zostaw – krzyknął, nadal boleśnie ściskając ramię Olivera – Dawać obcęgi – krzyknął do kolegów.

– Otwieraj gębę, już ja zrobię z tobą porządek.

Dwaj pozostali napastnicy złapali chłopca a Marti wziął obcęgi. Uderzył bezbronnego w twarz i łapiąc szczypcami długi kieł, wyrwał go z całą siłą jednym pociągnięciem. Oliver zemdlał w jednej chwili. Marti z szaleństwem na twarzy, już bez oporu, identycznie postąpił z drugim.

– Zachowam sobie na pamiątkę – zaśmiał się i obmywając zdobycz z krwi, schował w kieszeń spodni.

Krew polała się z ust chłopca, plamiąc bluzkę i posadzkę. Po wszystkim oprawcy kopnęli go jeszcze kilka razy w brzuch i wrzucili do kabiny. Zakrwawiony i nieprzytomny leżał tak na zimnej podłodze, niemal przez godzinę. Znaleziono go dopiero podczas następnej przerwy gdy kilkoro uczniów weszło do łazienki i zobaczyło strużkę krwi wypływającą spod jednej z kabin. Szybko potem znalazł się w karetce pogotowia i opatrzony w szpitalu, trafił do sali, podłączony pod kroplówkę.

Gdy go przywieźli, po szpitalnym korytarzu spacerowała młoda dziewczyna wraz ze swoją babcią. Pełne ciekawości zajrzały do sali w której leżał Oliver.

– Kogo tam położyli – spytała dziewczyna.

– Naszego, wyrwali mu kły, chyba nawet jest w Twoim wieku – przeszedł ją dreszcz – obrzydliwe, jak można coś takiego uczynić dziecku – dodała z odrazą.

– Dlaczego ludzie to robią, babciu?

– Są zbyt głupi moja droga. Ponad 50 lat żyjemy na mocy pokoju i nikogo nie atakujemy a oni…

– Na czym polegał ten pokój?

– Po tym jak nasi bracia zaczęli w coraz większych ilościach pojawiać się na świecie, ludzie poczuli się zagrożeni. Po krótkiej i krwawej wojnie, postanowiono, że wampiry przestaną napadać na ludzi, zaś ci dostarczać będą im świeżej krwi. Dlatego też, co miesiąc jakaś część populacji udaje się do szpitali, by bezboleśnie oddać trochę krwi, którą przekazują nam, gotową do spożycia. Ludzi jest zdecydowanie więcej niż nas, więc takie rozwiązanie nie wydaje się być kłopotliwe. My z kolei, przystosowaliśmy się do tego rozwiązania by spokojnie żyć wśród tego gatunku, jednak…

Przez korytarz z dużą szybkością przemknęło kilka postaci. Mijając wnuczkę i babcię, wpadli do sali, gdzie leżał Oliver. Byli to rodzice chłopca i jego młodsza siostra. Wszyscy stali przy łóżku rannego. Matka rozpłakała się, klękając przy nim. Mała siostrzyczka, przyniosła ze sobą maskotkę w prezencie, którą sama zrobiła. Był to jeżyk, podobny do innych, które Oliver miał w pokoju. Ten jednak, między łapkami przyczepione miał czerwone serduszko. Siostrzyczka położyła prezent na kołdrze obok ramienia brata i przytuliła się do mamy. Po chwili zjawił się także lekarz, zamykając drzwi sali przed nosem ciekawskich pacjentów.

– Witam państwa – zaczął spokojnie.

– Co z naszym synem – spytał ojciec.

– Wszystko będzie dobrze, wyjdzie z tego, musi tylko odpocząć kilka dni.

– Czy ma jakiś uraz? – dopytywał się, mając na myśli wyrwane kły Olivera.

– No cóż, po usunięciu kłów, stracił zapewne sporo z wcześniejszej siły. Jego umiejętności nie będą wykraczać ponad to co potrafią ludzie. Wciąż jednak musi pić krew. Czasem po takim wypadku może objawić się jakaś ukryta zdolność ale to rzadko się zdarza. Proszę się nie martwić. Chłopiec wróci do państwa, jest silny.

– Dziękujemy doktorze – odparł.

Lekarz wyszedł, pozwalając rodzinie czuwać przy synu. Przebudził się wieczorem, sprawiając im dużą ulgę. Kilka dni później był gotowy by wrócić do domu. Nie potrafił już biegać z zadziwiającą szybkością, zasięg wzroku zredukował się do możliwości zwykłych ludzi, ale czuł się dobrze. Zauważył też jedną zmianę na lepsze. Pierwszego dnia po powrocie, wszedł do łazienki, spojrzał w lustro i uśmiechnął się. W końcu mógł zobaczyć własne odbicie.

Tydzień później, ojciec Olivera postanowił, że wraz z całą rodziną wyjadą do wuja by tam odpocząć od tego co się stało. Siedząc wewnątrz leśnej chaty, otoczonej przez las sosen, zajadali się pysznymi daniami i rozmawiali. Wuj Olivera, który posturą przypominał małego niedźwiedzia, czytał lokalną gazetę.

– O, jest na przedostatniej stronie– zafrasował się.

– Co takiego – spytał ojciec.

– O napaści na naszego chłopca – twarz mu się zmarszczyła – cholerstwo, zaledwie kilka linijek i to małym drukiem. Jak napadną na jednego z nas to niemal cisza, jakby się zmówili. A tu patrz, pierwsza strona: „Pies pogryzł dziecko”, też mi coś.

Odłożył gazetę na bok, lecz zaraz przejął ją Oliver. Rzeczywiście, na pierwszej stronie grubymi literami napisane było „Brutalny atak psa na bezbronne dzieci”. Artykuł mówił o chłopcu, który po wyjściu na spacer z małą siostrzyczką, zaatakowany został przez bezpańskiego psa o czarnej maści. Chłopiec uległ ciężkim obrażeniom. Agresywny pies pogryzł dotkliwie ciało i twarz ofiary. Dziecko w wózku uniknęło obrażeń. Lekarze, mimo starań, byli zmuszeni usunąć prawe oko i lewą rękę chłopaka. Nieszczęśnik miał na imię Marti.

Na twarzy Olivera zamalował się dyskretny uśmiech. Odłożył gazetę. Przez otwarte okno dostrzegł dwie wiewiórki, skaczące pod jednym z drzew. Do jego uszu doszedł ich szmer. Komunikowały się ze sobą a on doskonale rozumiał ich język.

Dzień chylił się ku końcowi i pomarańczowy olbrzym słał ostatnie promienie światła w stronę ziemi. Księżyc w pełni, błyszczał na tle czarnej peleryny nieba. Oliver samotnie podążył nad brzeg pobliskiego jeziora. Siedział tam chwilę wpatrując się w ciemną toń wody. Donośnym głosem wydał z siebie kilka niezrozumiałych dźwięków, których echo rozniosło się po leśnej głuszy. Kilka minut później w ciemności zarysował się kształt kilku zwierząt. Były wśród nich dwa wilki oraz niedźwiedź, zaś przy nodze Olivera, mały jeż z czarnym pyszczkiem zwinął się w kłębek. Oczy zwierząt napłynęły niezwykle silną czerwienią i wściekłością.

– W drogę – rzekł do swych towarzyszy i kładąc się na ziemi, zasnął.

 

Koniec

Komentarze

10 419 znaków. Nieco ponad limit, ale mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.

Ciekawe ujęcie wampirów jako społeczności żyjącej wśród ludzi bez potrzeby ukrywania się. I ukazana natura człowieka pełnego nienawiści i braku tolerancji. Ode mnie 4.

Pomysł ciekawy ale z fabuła wydaje mi się miejscami niedopracowana. Ludzie dobrowolnie wypasający na swej krwi przedstawicieli innego gatunku? Wampiry musiały by wygrać tę wojnę.

 

Natomiast postacie są po prostu obłąkańcze. Pomijając człowieka-świnię z kombinerkami, dziecko uśmiechające się słodko na wieść, że jego oprawca został niemal rozszarpany ...makabra. Mały wampir wprowadzony do opowieści na tle sztampowego pokoiku kilkuletniego chłopca, w skutek brutalnej napaści, zamienia się w szatańskiego Damiena (Omen-1976). Jednak jak na horror atmosfera trochę słaba.

Dziękuje za komentarze.

@mariol. Tak, wiem, gdyby taki problem rzeczywiście zaistniał w naszym świecie, ludzie najpewniej wybiliby wampiry co  do jednego, ale chciałem ukazać inną możliwość. Czy wojnę wygrali ludzie czy wampiry, limit znaków zmusił mnie by ominąc te kwestię.
Może to pewna niekonsekwencja, że najpierw ukazałem zdolną do kompromisu, ludzką rasę a potem jednego z obłakanych jej przedstawicieli, ale jak wiemy człowiek człowiekowi nierówny w swych poczynaniach.
Co do chłopca, to po stracie kłów zmieniła się jego natura i w konsekwencji dalsze jego czyny, choć słusznie ten element można odczytać jako naciagany.
Dziekuję za uzasadnioną kytykę.

OK. Zakalsyfikowane.

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Jedyny dysonans to określenie młody chłopiec. Ni to nastolatek (bo byłby młody chłopak), ni to dziecko (bo byłby mały chłopiec). Dla mnie ma to o tyle znaczenie, gdyż jest związane z jego przemianą w mściciela. Łatwiej w tej roli można sobie wyobrazić nastolatka, niż siedmioletnie dziecko.
Moja ocena to 4

Chodziło własnie o nastolatka.

Nowa Fantastyka