
Podwójny skok na kasę
Kiedy usłyszałem, że "Hobbit" ma być trylogią, aż przetarłem uszy ze zdziwienia. Wiele mi to nie pomogło, więc je gruntownie wyczyściłem, ale komunikat sie nie zmienił. Mała książeczka Tolkiena miała być rozciągnięta aż na trzy filmy, z czego każdy będzie trwał około trzech (!) godzin. Filmowcy poszli za przykładem krasnoludów i ewidentnie chcą zagarnąć dla siebie wielki skarb; "Wprost" podaje, że "Hobbit" zarobił już ponad 500 mln dolarów, a ta suma ciągle rośnie. Moim zdaniem to świetny pomysł – zrobić skok na kasę filmem o skoku na kasę.
Piękny wygaszacz ekranu
Produkcja ekranizacji "Hobbita" trwała sześć lat. Nie ma się więc co dziwić, że film jest dopieszczony w każdym calu. Film zupełnie odrzucił granie głębią ostrości, przez co wszystko wygląda, jakby było kręcone w technice HDR na EV +1 z podbitym nasyceniem (a także kodowaniem koloru – niebieski w scenach nocnych i niebezpiecznych, zielony/biały w scenach dziennych). Widoki są tak piękne, że aż się chce ustawić fragment filmu na wygaszacz ekranu. Jednak jednym z wielu mankamentów oglądania wygaszaczy jest fakt, że choć istotnie pięknie wyglądają, niesamowicie szybko się nudzą.
Przeciąganie struny
Muzyka w "Hobbicie" zupełnie nie pasuje do charakteru produkcji. Kompozytor postanowił zrobić coś w bardzo podniosłym tonie, najpewniej wzorując się na "Władcy Pierścieni", zupełnie zapominając, że "Hobbit" ma inny wydźwięk i ton. Cała produkcja dosłownie przeciąga strunę – film jest zdecydowanie za długi, a dodatkowe elementy fabuły drażnią osoby, które chciały obejrzeć to, co już znały – czyli po prostu "Hobbita", tyle, że w wersji kinowej.
Z powrotem do domu
Podczas filmu albo strasznie się nudziłem, albo strasznie się wściekałem. Dodawanie elementów pseudokomicznych w scenach, w których powinno być czyste napięcie (ciało władcy orków spadające na krasnoludy podczas ucieczki), które miało być ukłonem w stronę młodszej widowni, tylko razi. Filmowcy wiedzieli, że to książka dla dzieci, ale chcieli przyciągnąć i starszych widzów, co, trzeba przyznać, się udało. Tylko przez to, zamiast porządnego filmu, wyszedł misz-masz z niezdecydowaniem jako głównym bohaterem (dosłownie!). Sądziłem, że będzie to dobry film, ale, cytując Thorina, nigdy się bardziej nie myliłem.
Oglądać, nie oglądać?
Polecam wielbicielom widoków Nowej Zelandii i spartaczonych ekranizacji. Polecam technikom filmowym. Wielbiciele "Hobbita" – zostańcie przy książce.
Ciekawa recenzja, nie spodziewasz się, że za moment film zostanie zjechany :) Fajny pomysł.
Ps.
Głębia ostrości nie ma nic wspólnego z HDR :)
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
@Jajko - oczywiście, że nie. Tylko filmowanie z wysoką głębia ostrości, szczegółowe, kojarzy mi się z tą techniką strasznie. Rzecz jest subiektywna :)
Bardzo fajna recenzja. Uwielbiam czytać jak ktoś się przejeżdża po wielkim dziele. :D
Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.
Oj, tam, oj, tam :) Przesadzasz trochę. Uwielbiam książkę i film też mi się podobał. Moim zdaniem takie złożenie w jedną całość książki i notatek Tolkiena dotyczących wyprawy Thorina i reszty to bardzo dobry pomysł :) Poza tym rozłożenie książki na trzy filmy daje możliwość pokazania wszystkich scen zawartych w fabule, a to zawsze mnie w ekranozacjach/adaptacjach drażniło: najfajniesze momenty wycinali, a zostawiali takie, których nie lubię :P A tu problem z głowy, bo jest wszystko :D [a nawet trochę więcej] No, ale to tylko moje zdanie :)
Mogę tylko zachęcić do lektury mojej recenzji "Hobbita", która ukaże się lada dzień w lutowym numerze "NF". Troszkę nietypowej, bo łączonej: książki ("Hobbit z objaśnieniami") i filmu. ;)
Podoba mi się Twój tekst. Ale film też mi się podobał. Jednym z powodów jest fakt, że nie chciałem obejrzeć tego, co już znałem. Drugim -- że sądziłem, iż film będzie nie najlepszy, a okazał się dobry, czyli miałem odwrotnie niż Ty. Zgadzam się, że niektóre elementy komiczne były niepotrzebne. Najbardziej nie podobał mi się żart o lokacie, gdy krasnoludy zakopywały skarb w jaskini trolli. Zupełnie od czapy i psuje klimat baśni.
Total recognition is cliché; total surprise is alienating.
Bardzo fajny tekst, zwięzły i z życiem napisany. Przeczytałam z przyjemnością.
Nie ma czegoś takiego jak wysoka głębia ostrości. Jest duża albo mała głębia ostrości :)
trolololo!
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Głęboka, albo płytka... :)
No to mnie zniechęciłeś..., ale i tak obejrzę pewnie; dla samej estetyki.
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
@Jajko: kurczę, masz rację. Myślałem, że zasada ta sama, co w angielskim (high/low depth field), a tu taka niespodzianka. Jajko niespodzianka normalnie :P
Jajko Niespodzianka :)
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Mi osobiście Hobbit się podobał, ale cenię inne zdanie.
Recenzja zwięzła, przez co przeczytałam ją w chwilę, ale wiele zapamiętałam. Zgadzam się z tą muzyką. Zaczerpnięta żywcem z Władcy Pierścieni. Co do rozciągnięcia książeczki na trzy filmy... Od razu zauważyłam, że Jackson rzuca się łapczywie na pieniądze. Potem zapytałam siebie, czy mi to przeszkadza. I szczerze mówiąc - nie. I tak wydam kasę, żeby iść do kina, usiąść w niewygodnym fotelu i podjadać niedoprażony popcorn.
Będę szczery: ilekroć słyszę narzekanie, że muzyka w "Hobbicie" jest powtórką z "Władcy Pierścieni", upadają mi ręce nogi i inne elementy anatomii.
W muzyce istnieje coś takiego jak lejtmotyw - motyw muzyczny przypisany do konkretnej postaci, przedmiotu, nacji, itd., itp. Może to być krótka fraza, może być dłuższa melodia; zależnie od może być różnie wykonywana (inne instrumenty, inne tempo, itp.). Lejtmotywy stosował bardzo obficie już Richard Wagner. W całym filmowym "Władcy Pierścieni" jest takich lejtmotywów ponad dwadzieścia, w "Hobbicie" na razie jedenaście nowych (a w kolejnych częściach na pewno będzie więcej), ale powracają także te z "Władcy Pierścieni". I nie powinno to nikogo dziwić, bo skoro w filmie pojawiają się m.in. Shire, Gollum, Jedyny Pierścień i Rivendell, to za tym idą przypisane do nich lejtmotywy. Nie można rozpatrywać "Hobbita" w oderwaniu od "Władcy Pierścieni" - także pod względem muzycznym.
A szkoda, bo skoro książki (Hobbit i Trylogia) tak drastycznie różnią się to filmy też powinny (i wizualnie i muzycznie) a nie - jeden epicki, patetyczny schemat
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066