
Historia czachtickiej pani, Elżbiety Batorówny, nazywanej najsłynniejszą seryjną morderczynią w dziejach Węgier i Słowacji, Krwawą Hrabiną, a czasem „wampirem z Siedmiogrodu” to temat na miażdżącą powieść grozy. Nic więc dziwnego, iż obok książki Jožo Nižnánsky’ego nie można przejść obojętnie.
„Pani na Czachticach”, pisana w odcinkach w latach trzydziestych ubiegłego wieku na zamówienie pewnej upadającej gazety, ze względu na tło historyczne jest pozycją nadzwyczaj atrakcyjną. Posiada natomiast wadę, obok której obojętnie już przejść nie można: otóż nie jest powieścią grozy. Nie: nie jest miażdżącą powieścią grozy, ale z jako taką nie ma nic wspólnego w ogóle. Ten brak obecności horroru można przypisać kilku rzeczom, jednak najważniejszym powodem wydaje się być fakt, iż historia „krwawej grafki” spisana ręką Nižnánsky’ego nie przetrwała próby czasu. Trudno bowiem zawyrokować, że z założenia nie miała to być literatura grozy.
Historia Elżbiety Batorówny, pośród przodków której odnaleźć można liczne przypadki chorób psychicznych, kobiety, która od dziecka wykazywała umiłowanie do sadyzmu i takiż przejawiała wobec swojej służby w późniejszych latach, potrafi zjeżyć włosy na karku. Jest to wierzchołek góry – hrabina uwierzyła, iż dzięki kąpieli w krwi dziewic po wieki można zachować młodość. Jednak do tego, co w „Pani na Czachticach” jest najbardziej intrygujące, autor wiedzie nas okrężnymi drogami, a szkielet powieści rozbity jest wątkami pobocznymi – licznymi, chaotycznie snutymi, przegadanymi opowieściami o miłości, oddaniu, odwadze i czym tam jeszcze – którymi to Nižnánsky zdaje się dużo bardziej interesować. W konsekwencji musimy wpierw zjeść zupę (brokułową), talerz szpinaku, cztery miski surówki, całość zagryźć brukselką, nim pozwolą nam dobrać się do tortu. Czy warto? Zależy, czy lubicie brukselkę.
No dobra, ale skoro nie jest to horror, to co to jest? Bo wychodzi, że bliżej nieokreślona powieść z pobocznymi wątkami miłosnymi.
nie można przejść nie tyle obojętnie, co nie rzucić się na nią z obślinionym podbródkiem i rozedrganymi palcami.
Trochę przekombinowane, przez co "Rzucić się" jest w tym zdaniu na równi z "obojętnie" zamiast z "przejść". Najprościej zmienić na "nie można nie tyle przejść obojętnie, co", ale są i inne sposoby.
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Bo wychodzi, że bliżej nieokreślona powieść z pobocznymi wątkami miłosnymi.
O to to.
Dzięki za uwagę, poprawiam.
Trochę mi się przypomniał "Wampir" Żeromskiego, który też nie był horrorem, choć swój klimat miał.
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Reymonta? Książka rzeczywiście klimatyczna, do tego imo dobra. Reymont poza tym raczej wiedział, jaką historię chce napisać. Niznansky chyba nie za bardzo.
Hahahahahaa, racja, Reymonta. :)
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Nie pojmuję, czemu "Wampir" Reymonta nie jest lekturą szkolną ;) A do "Pani na Czachticach" przymierzam się od lat, ale po tej recenzji chyba dam sobie spokój :)