- publicystyka: Apocalypyse Forever: (krótka) recenzja filmu "The Revenant"

publicystyka:

artykuły

Apocalypyse Forever: (krótka) recenzja filmu "The Revenant"

"The Revenant" wykrzykuje mniej więcej coś takiego (każdy wykrzyknik podkreślając kopniakiem lub ciosem pięścią):

"Co tu robicie?! Nikt was tu nie chciał! Nikt was tu nie zapraszał! Nikt niczego dla was nie stworzył, niczego wam nie przeznaczył, ani niczego nie zaplanował, a gdyby przeznaczył i zaplanował, to nie chcielibyście go spotkać: miałby spojrzenie szaleńca, dłonie unurzane we krwi i obsydianowe kły. Przypadkiem znaleźliście się, razem ze wszystkim, co żyje, w pułapce, do której prowadzi tylko jedno wejście i z której jest tylko jedno wyjście. Wybrać możecie tylko to, jak się w niej nawzajem rozszarpać".

"The Revenant" to kino apokaliptyczne, z tym, że apokalipsą jest tu samo istnienie. Zawsze ktoś gdzieś przeżywa swoją zagładę. Podstawową zasadą życia jest nieustanny Holokaust. Każdego, wcześniej czy później, dopadnie jego niedźwiedź. Ten film też jest jak niedźwiedź: bezlitosny, drapieżny, ma posmak miedzi i surowego mięsa. Trzeba obejrzeć go w kinie. Jeśli ktoś chciałby porównań – ton przypomina "Drogę" w reżyserii Johna Hillcoata i "Valhalla Rising" w reżyserii Refna. W takiej estetyce wyobrażałbym sobie też adaptację "Krwawego południka" McCarthy'ego, który ma bardzo podobne wyczucie brutalnej niedorzeczności życia. Jeśli ktoś chciałby etykietek, jest to zarazem "western egzystencjalny" i opowieść o zemście z "warstwą metafizyczną". Przede wszystkim jest to film harmonijny, zaprojektowany jak doskonale funkcjonująca maszyna – jeśli rzęzi, kąsa i krwawi, to dlatego, że właśnie do tego służy. Zdjęcia Lubezkiego to najwyższy kunszt kinematograficzny, w niektóre ujęcia trudno uwierzyć. Są przepiękne, ale to zatrute piękno, przeniknięte rozkładem, zgnilizną i śmiercią. Piękno wypatroszonego konia na śniegu. Ziemia jest tu jak obca, wroga planeta, jak mroźne piekło, po którym błąkamy się jedynie po to, by coś pożreć i zostać przez coś pożartymi. Od czasu do czasu znajdujemy Boga, ale ostatecznie okazuje się on tylko wiewiórką. Zabijamy i zjadamy sukinsyna.

Komentarze

Moim pierwszym skojarzeniem też był McCarthy – a Hardy udowadnia, że nadawałby się do roli Sędziego (zgolony jak przy Bane’ie albo Bronsonie). Sama Zjawa niby trochę się dłużyła, niby zakończenie było jakieś “bez przytupu” (ale i tak po stokroć lepsze niż w powieści, która, swoją drogą, była średnio-kiepska), ale widziałem dwa razy w kinie i potem jeszcze raz w domu. Monolog z wiewiórką świetny. Polecam też 40-minutowy dokument na YT o kulisach nagrywania, plemionach Indian i wizji reżysera.

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

Film zdecydowanie dużo lepszy od książki.

A tutaj to jest raczej opinia niż recenzja ;) Jednak skojarzenia wydają się ciekawe.

Nie, to nie opinia. To krótka recenzja, zawierająca odniesienie do formy (w kontekście), elementy informacyjne, analityczno-krytyczne i oceniające ;) 

Przerażające, bo bardzo obrazowe O.o Od początku wiedziałam, że chyba nie chcę tego filmu oglądać... Nie zachęcasz ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Od początku wiedziałem, że chcę ten film obejrzeć (ale niestety, hmm... jakoś nie wyszło), a tu nawet bardziej zachęcasz :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mi osobiście ten film się nie podobał. Znaczy wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jest niesamowicie monotonny! Już po... godzinie miałam serdecznie dość. Może to dlatego, bo nie przepadam za tego typu kinem, ale o ile za ten cały naturalizm naprawdę brawo o ile całość mi się nie spodobała. Rozumiem, walka o przetrwanie itp., ale czasami to było już tak mocno przedłużane, że w pewnym momencie zgubiłam się o co w ogóle chodzi. Ale to tylko moje zdanie :)

Nowa Fantastyka