
Urządzony przez czarnokawkowców* plebiscyt na ulubionego pisarza zagranicznego, w którym bezapelacyjnie wygrał Terry Pratchett, nałożył się na mój prywatny tydzień odkurzania co lepszych dzieł tego właśnie pisarza. A właściwie to jednego dzieła.
„Straż Nocna” Terry’ego Pratchetta, wydana przez Prószyńskiego i S-kę już dobrych kilka lat temu opowiada – jak mogą się domyślać fani pisarza – o Świecie Dysku i przygodach jednej z grup pratchettowskich bohaterów. Tutaj należy zauważyć, że jest do dość późna fabularnie książka z serii Świata Dysku i z pewnością nie nadaje się do rozpoczęcia przygody z twórczością sir Terry’ego. Nie dlatego, że jest słaba, nawet zupełnie wyrwana z kontekstu „Straż Nocna” nadal pozostaje jedną z lepszych książek nie tylko Pratchetta, ale w ogóle. Jednak powróćmy do kontekstu. No właśnie, kontekst to w sumie podstawa do dokładnego zrozumienia tej książki i możliwości odebrania wszystkich odniesień, niuansów, emocji i uczuć, jakie w sobie niesie.
Bo to książka bardzo emocjonalna, prawdopodobnie nie tylko dla czytelników, śledzących kolejne wydarzenia na Dysku, ale też dla samego Pratchetta. Zgaduję, że tak jest, ale w sumie czemu nie miałoby być? Niemożliwym jest, by nie przywiązać się do ludzi, którzy zmieniają się, cierpią i radują, a przede wszystkim dorastają wraz z nami, nawet jeśli robią to tylko pod czyimś piórem. Tylko, a może aż? Nie oznacza to, że książka jest smutna, to typowo pratchettowski twór: z wysublimowanym i abstrakcyjnym humorem, świetnymi dialogami i wartką akcją. Ale to nie znaczy, że jednocześnie nie może nas złapać za serce i wycisnąć skrzętnie ukrywanej łezki.
Akcja „Straży Nocnej” dzieje się w Ankh-Morpork, największym i zdecydowanie najbrudniejszym mieście na całym Dysku. Tutaj nie tylko bogowie mogą chodzić po wodzie, choć nawet oni powinni uważać, bo jak przystaną za długo na rzece Ankh, mogą utknąć. A jak za długą będą stali w miejscu, to jeszcze zostaną obrabowani. Tak, to właśnie Ankh-Morpork, miasto w pełni demokratyczne, gdzie jeden człowiek ma jeden głos – i tym człowiekiem jest Patrycjusz Havelock Vetinari. Jednak nie jest to książka o nim, choć ma tu ważną rolę do odegrania. Po drugiej stronie barykady, tam gdzie wszyscy są równi i – niezależnie od stanowiska i majątku – tak samo odpowiadają za swoje przewinienia, stoi sprawiedliwość o surowej twarzy komendanta Samuela Vimesa. Sam (wraz z czytelnikami) przebył w ciągu ostatnich kilku książek długą drogę od wychudzonej sieroty, włóczącej się po posterunku, do szanowanego Diuka, przerażającego komendanta, bogacza i szczęśliwego małżonka Lady Sybil. Już prawie nie pamięta, jak wyglądają nocne patrole, ciemne zaułki i szara rzeczywistość. Przykryło ją za dużo złoceń, obowiązków i polityki. I czasami za ową szarą rzeczywistością tęskni.
Prawdziwym chichotem historii może być fakt, że przeszłość się o niego upomina. I to nie w postaci znalezionego albumu ze zdjęciami. O nie, to byłoby za proste. Zdarzenie do zdarzenia, wypadek do wypadku i Sam Vimes budzi się ranny i kompletnie nagi w miejscu bliskim i dalekim zarazem. Nadal jest w Ankh-Morpork, ale miasto wygląda zupełnie inaczej. Jest bardziej mroczne, złowrogie i przekupne. Wszystkim rządzi totalny szaleniec, ludzie znikają nocami z ulic, a z budynku na Kablowej słychać przeraźliwe krzyki. Vimes już tu był. Dawno, dawno temu. Pamięta, że mu się nie podobało. A jeszcze mniej podoba mu się teraz, kiedy dochodzi do wniosku, że musi:
a) przede wszystkim przeżyć
b) sam, własnoręcznie przeprowadzić rewolucję i
c) wybrać, kim tak naprawdę jest: diukiem Vimesem z fortuną i wspaniałą żoną czy twardym strażnikiem, dla którego ważni są przyjaciele. Żywi przyjaciele.
I właśnie tutaj wspomniany kontekst wychodzi na wierzch i okazuje się, jak ważny jest przy czytaniu „Straży Nocnej”. Jeśli nie znamy Detrytusa, Marchewy, Sybil, Cudo Tyłeczek, Gardło Sobie Podrzynam Dibblera, Colona czy Nobby’ego, nie zrozumiemy tak dobrze dylematów głównego bohatera. Ponieważ problemy komendanta są tak naprawdę dwa. Samuel Vimes może mieć tylko jedną przyszłość i najwyraźniej do niego należy decyzja, co poświęci. A na dodatek nie jest już Vimesem, bo jego młodsze, niedoświadczone „ja” kręci się gdzieś po ciemnych zaułkach Ankh-Morpork. Jak potoczy się ta historia? I co właściwie może zrobić człowiek nie tylko bez przyszłości, ale także bez przeszłości, imienia, domu, rodziny, a nawet ubrania? Cóż, dalej bez spoilerowania się nie da, więc zakończę słowami mistrza Terry’ego, tak na zachętę:
„John Keel, Billy Wiglet, Horacy Nancyball, Dai Dickins, Cecil „Ryjek” Clapman, Ned Coates i – formalnie – Reg Shoe. Prawdopodobnie nie więcej niż dwudziestu ludzi w mieście znało te wszystkie nazwiska, ponieważ nie mieli pomników ani tablic pamiątkowych i nic nigdzie nie zostało zapisane. Trzeba było tam być, żeby wiedzieć.
Czuł się zaszczycony, że mógł tam być dwa razy”.
Czytałam „Straż Nocną” czterokrotnie i za każdym razem czuję się zaszczycona, że z jakiegoś powodu uchylono dla mnie kotarę tego wspaniałego świata i pozwolono zajrzeć do środka. Ponieważ niektóre książki się czyta, a niektóre przeżywa, uczestnicząc w opowiadanej historii nie mniej niż jej bohaterowie. A „Straż Nocna” jest zdecydowanie książką drugiego rodzaju. I jest doskonała – również za każdym razem.
***
*Brzmi jak nazwa sekty łączącej wielbicieli szatana i gorącej kofeiny ;). Dla niezorientowanych więcej informacji tu
Straż nocna to również jedna z moich ulubionych książek. Pamiętam nawet, że przeczytałem ją w autobusie z Żar do Poznania, jednym tchem, parę lat temu… Prawdziwa literacka uczta. Ostatnie dwie książki mistrza (Spryciarz z Londynu i jego zbiór opowiadań) niestety do Straży mają bardzo daleko. Chyba jeszcze raz, dzięki Twojej zachęcie, do niej i po nią sięgnę :)
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
Zgadzam się z Tobą, "Straż Nocna" to nawet genialnym świecie Dysku wyjątkowo genialna książka. Mnie przede wszystkim urzekła swoją mroczną i gęstą atmosferą (jaką drogę przebył Pratchett od czasu wydania swoich pierwszych, lekkich i beztroskich, książek!), doskonałą kreacją postaci (Vimes jak zwykle rządzi) i oczywiście sposobem podania wszystkich świetnych elementów – humor równoważy cięższe fragmenty. Czyta się szybko, wręcz się "Straż…" połyka, w ciągu dwóch, trzech godzin. A jednak jest czas i by powspominać Stare Dobre Czasy i by się zastanowić. I to hasło rewolucyjne ;) Bezcenne.
I ja się przyłączę, bo "Straż nocna" to również moim zdaniem jedna z lepszych książek z serii. Po pierwsze uwielbiam motyw podróży w czasie, po drugie uwielbiam Vimesa, po trzecie sama historia trzyma się kupy wręcz idealnie, o co niestety Pratchett nie zawsze dba (zawsze wkurzają mnie w jego książkach nieskończone wątki albo świetne, a niewykorzystane pomysły). Zawsze mam wrażenie, że Pratchett potrafi stworzyć bohaterów po prostu genialnych, wyposażonych w taki garnitur cech, niuansów, dylematów, powiedzonek, kompleksów, że od razu widzę ich jak swoich starych znajomych, z którymi zawsze chętnie umówię się na piwko, bez względu na to, w co aktualnie się wplątali :)
"(…) Pratchett potrafi stworzyć bohaterów po prostu genialnych, wyposażonych w taki garnitur cech, niuansów, dylematów, powiedzonek, kompleksów, że od razu widzę ich jak swoich starych znajomych, z którymi zawsze chętnie umówię się na piwko, bez względu na to, w co aktualnie się wplątali :) " Mam dokładnie to samo ;)
Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher
No patrz, nigdy nie zaglądam do publicystyki, a tu taka niespodzianka, Cet napisała recenzję. Na dodatek recenzję genialnej książki ; ) Szkoda, że tak mało osob tu zajrzało. Ja też należę do klubu wielbicieli jajka na twardo! ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr