
Za nami odcinek ósmy. Nie powiem, że było źle, bo nie było. Znalazło się kilka naprawdę niezłych momentów, jednak oczekiwałem czegoś więcej – czegoś na miarę dracarys, albo Czarnego Nurtu. Tymczasem dostaliśmy kolejny, może nie przegadany epizod, ale bez fajerwerków.
Zacznę od tego, co mi się nie podobało. Samwell Tarly (John Bradley). Jego “przygody” z Goździk u boku (Hannah Murray) od początku wzbudzały moje wątpliwości. Były tak samo nijakie jak u Branna. Idą, obozują, znowu idą. Tym razem w końcu coś ruszyło. Pojawiło się Czardrzewo, atmosfera odrobinę zaiskrzyła. Czarne wrony na tle białych gałęzi naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. Potem było jeszcze lepiej – żywiołowo, a efekty specjalne nie zawiodły. Skoro było tak dobrze, to na co narzekam? W książce rozegrano to kompletnie inaczej, w moim odczuciu lepiej. W tym momencie nie widzę sensownej możliwości powrotu do powieściowej linii fabularnej. Poza tym, ilu czystych widzów zorientowało się, że grot, którego użył Sam, jest zrobiony ze smoczego szkła? Gotowi zacząć myśleć, że Innych mogą pokonać jedynie ludzie o czystym sercu...
Arya (Maisie Williams) w końcu wyrwała się od Bractwa bez Chorągwi, które w serialu niespecjalnie się udało, i dołączyła do Ogara (Rory McCann). Póki co, za dużo nie widzieliśmy, ale myślę, że możemy się zgodzić co do jednego – ten duet ma potencjał. W książce ich relacja bardzo mi się podobała, zobaczymy jak wypadnie na ekranie.
U Daenerys (Emilia Clarke) osiągnęliśmy pewien kamień milowy, choć nieco inaczej niż w powieści. Po zdobyciu Nieskalanych, na drodze Matki Smoków stanęła pierwsza realna przeszkoda – kompania najemników Drudzy Synowie. Sceny z udziałem “szefostwa” wypadły wybornie. Z jednej strony Dany udająca dziewczynkę, a z drugiej Mero z Braavos (Mark Killeen), bezczelny twardziel jakich mało. Pojawiła się również postać Daario Naharisa (Ed Skrein) i muszę przyznać, że wyobrażałem go sobie nieco inaczej. Nawet nie chodzi o brak fioletowej brody, która wyglądałaby kuriozalnie, ale wiecie – postura najsamczego samca i twarz pokazująca, że zdążył już w życiu powalczyć. Natomiast Skrein? Bardziej mi pasuje na partię dla Lorasa. Chociaż czytając tę dyskusję, mam wrażenie, że damska część widowni ma odmienne zdanie. Pomimo to, scena końcowa z jego udziałem była wyśmienita. I wcale nie mam na myśli nagiej Dany (może trochę), ale raczej to, co jej nagość wobec najemnika oznaczała.
Widok Davosa (Liam Cunningham) uczącego się czytać był całkiem zabawny, ale trochę zbyt przeciągnięty. Co do następującej po nim rozmowie ze Stannisem (Stephen Dillane), mam mieszane uczucia. Na początku myślałem, że słowa Baratheona miały być drwiną albo objawem szaleństwa, ale szybko okazało się, że chodziło o sprowokowanie Davosa. Z jednej strony sposób kręcenia “przez kraty” bardzo mi się spodobał, z drugiej, ilość patosu była zdecydowanie zbyt duża. Dla odmiany scena z udziałem Melisandre (Carice Van Houten) i Gendry’ego (Joe Dempsie) wypadła dobrze. Przytłoczony wszystkim bękart idzie dokładnie tą ścieżką, którą wyznaczyła mu Czerwona Kapłanka.
Na koniec zostawiłem sobie główne wydarzenie odcinka – ślub Tyriona (Peter Dinklage) z Sansą (Sophie Turner), zrealizowany w zasadzie perfekcyjnie. Na początku, w Sepcie Baleora, jest trochę słabiutko. Jak na największą świątynię w Westeros prezentuje się marnie. Ładniejsze kościoły można znaleźć w pierwszej lepszej polskiej wiosce. Za to Sansa w sukni ślubnej prezentowała się naprawę ładnie. Cersei (Lena Headey) kompletnie traci pewność siebie, zaczyna panikować i robi się mało subtelna. Headey dużo lepiej odnajduje się w takiej roli. Natomiast samo wesele, jak wspomniałem, majstersztyk – pełne dwuznaczności, niezręczności i świetne dialogi. Stwierdzić, że impreza była skromna to mało powiedziane. Napięcie aż drżało w powietrzu i nikt nie śmiał się bawić, wszyscy siedzieli jak trusie. Kamera przeskakiwała od jednych bohaterów, do drugich, fajnie pokazując panujące nastroje (Lady Olenna drwiąca z całej sytuacji, rozbawiony Joffrey, spięci Loras i Cersei). Jednak na scenie niepomiernie królował Peter Dinklage. Doskonale gra najpierw zakłopotanego, potem pijanego, a na końcu śmiertelnie groźnego (wyglądało to bardzo autentycznie). Genialnym gestem było wzniesienie toastu Lorasowi, Tyrion całym sobą mówił: "ty jesteś następny w kolejce". Całkiem nieźle wypadła też rozmowa, w której przygadał Tywinowi. Ołtarzyk w burdelu poświęcony Tyrionowi okazał się nader plastyczną wizją. W sumie jestem ciekaw, ilu widzów pomyślało, że zobaczy scenę miłosną w wykonaniu karła i czternastolatki. Tak odważne, to nie jest nawet HBO. A Joffrey to (świetnie zagrany przez Jacka Gleesona) fiut.
Także jak sami widzicie, było całkiem ciekawie, ale bez przytupu. Do końca zostały tylko dwa odcinki i wnosząc z tytułów ("Deszcze Castamere" i "Mhysa") wiele będzie się działo.
Pozdrawiam i zapraszam do dyskusji,
Snow
PS Przypomina, że za tydzień nie ma GoT (damn you, HBO!)
No i co my będziemy w poniedziałek robić? :)
MNiej więcej doczytałem do tego momentu (sagę Martina), w którym teraz znajdujemy się w serialu i niespodzianek czeka na mnie wiele. :) Z ostrzem się pogubiłem, ale żona - fanka sagi - mi pomogła. :)
Dinklage wziął ten serial na wąskie barki i wraz z Gleesonem dystansują resztę. Emilia też pewnie przyciąga tłumy,a wśród nich i mnie.Niekoniecznie goła, ale nie przeszkadza mi jej nagość, oczywiście. ;)
Lubię czytać Twoje artykuły. Czekam na kolejne. Pozdrawiam.
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
Również wyobrażałam sobie Daaria inaczej. Chociaż możliwe, że patrzę na to z perspektywy już wszystkich (dostępnych) części.
Dzięki Siedmiu i reszcie bogów, że Daario nie miał fioletowej brody i złotych wąsów :D Całą książkę się zastanawiałam, co ta Dany widzi w kolesiu który zgodnie z opisem wygląda jak jedna z odsłon Michała Wiśniewskiego :) Wzrok Skreina wyrażający jedno wielkie madafaka bardzo przypadł mi do gustu :)
Drugi plus w stosunku do książki to Gendry ;) Dzięki temu że jest starszy od Edrica Storma (on miał chyba 12 lat?), Melisandre i jej pijawki mogły sobie znacznie bardziej poużywać, haha.
Trzeci plus to Goździk - w książce bezbarwna, w filmie mocno irytująca nieumiejętnością dogadania się z Samem, ale dzięki temu zapamiętywalna.
Brawa dla Gleesona za doskonałe granie totalnego fiuta.