- publicystyka: Skindluj kobo pocketbookiem

publicystyka:

artykuły

Skindluj kobo pocketbookiem

Wynaleźli e-papier? Papier to papier. Pachnie i szeleści. Małe kuleczki atramentu kierowane impulsami elektrycznymi? Druk i Gutenberg. To jest to! I jak to nie świeci, nie męczy oczu, nie błyszczy i światła nie odbija? Nie kłam. Na pewno męczy i odbija. Musi męczyć i odbijać! Wiem, bo jestem pisarzem! Kiedy coś wydam? Kiedyś! Na papierze!

 

To sobie porozmawialiśmy ze starszym bratem. Moją Irlandię od prowincji zwyzywał, ale ja nie zamierzałem wyrzucać pieniędzy w gadżeciarskie e-błoto, które wyglądało zbyt pięknie, by było prawdziwe. Pewnie dał się reklamie podpuścić i teraz mu głupio.

Siadłem do wysłużonego komputera, żeby poczytać o tych piekielnych czytnikach. Szukałem argumentów na nie, niezbędnych w następnej rozmowie, by wbić go celnymi ripostami w dywan. Przedzierałem się przez liczne strony, aż oczy zapiekły mnie od nadmiaru lumenów. Nic nie znalazłem, wszyscy chwalili. Wyłączyłem peceta, lecz ziarno prawdy zostało zasiane i trafiło na podatny grunt.

Na dniach czekała mnie wizyta w Polsce. Wiadomo, parę godzin w autobusie, następne dwie i pół w samolocie, a na koniec klapnięcie w fotelu pasażera w braterskiej corsie. Przeszło dwa tysiące kilometrów do pokonania. Bardziej przydałby mi się star trekowy transporter do teleportacji niż czytnik.

Do bagażu podręcznego władowałem Paula z Diuny i niewiele więcej już się chciało zmieścić. Ubrania walały się po salonie, obrażone za nagłą eksmisję. „Coś przecież muszę czytać!”, warknąłem i podjąłem decyzję. Poddałem się. Pojechałem na zakupy.

W centrum handlowym namierzyłem sklep z elektroniką, gdzie znokautowano mnie ilością przeróżnych czytników. Do wyboru, do koloru, w dziesiątkach promocji i w przystępnych cenach. Punktowano mnie pikselami, calami, formatami i nazwami. Otoczyła mnie istna lawina opcji. Masakra jakaś – jak to mawiają mężczyźni. Niechętnie, ale poprosiłem sprzedawcę o pomoc. Wybrał za mnie. Do domu wróciłem z ważącym sto osiemdziesiąt gram kobo glo.

Musicie wiedzieć, że mam dobrą, choć nieco wybiórczą pamięć. Mój czytnik na szczęście jest mniej wybredny. We wbudowane dwa gigabajty władowałem blisko tysiąc siedemset książek, a jest jeszcze miejsce dla okrągłej setki. Życia mało, a można jeszcze dokupić kartę SD.

Podłączyłem cudeńko do komputera, czatując na facebooku z bratem. Taka ze mnie technologiczna bestia! Pochwaliłem się, a on polecił mi ściągnąć Calibrę – darmowy program, ułatwiający zarządzanie e-bookami – i przesłał mailem kilka książek. Jakieś pięćset – tak na dobry początek.

Do wieczora układałem te skarby na wirtualne półki – każda dla innego pisarza. Roboty sporo, ale wzrok się nie męczył! Ekran wyglądał jak lekko poszarzała kartka, a litery zaznaczały się na nim wyraźnie, pewnie dzięki rozdzielczości stu sześćdziesięciu sześciu dpi – dots per inch, czyli po naszemu: plamek na cal.

Sprawdzałem go pod każdym kątem, a nawet wytaszczyłem na sporadycznie pojawiające się nad wyspą słońce. W jego promieniach tekst wyglądał lepiej. Nie miałem się czego czepić.

Rano postanowiłem poczytać. Zabawka idealnie leżała w dłoni, a kciukiem przerzucałem kolejne strony. Proste ustawienia w języku angielskim mnie nie odstraszyły, ale zwątpiłem, czy podczas lektury doczekam się polskich znaków. Były. Wybito mi ostatni argument z ręki.

W ciągu dwóch dni połknąłem siedem e-książek, wykorzystując dosłownie każdą wolną chwilę. Czasami – gdy któraś z nich mnie nie wciągnęła – odkładałem ją na wieczne kiedyś i sięgałem po następną. Rzecz dla wielu niedopuszczalna z papierowymi odpowiednikami. Darowanemu koniowi nie zagląda się jednak w e-zęby, tym bardziej, gdy tych rumaków czekają całe setki. Po prostu, zdarzały się „nie moje bajki”.

Kobo śmigał przez parę godzin dziennie, a ikonka z baterią wciąż była do połowy opita atramentową czernią. Zajrzałem do instrukcji, zlękniony, że może się coś zepsuło i od dawna bliska jest wyczerpania, a ja igram z własnym czytelniczym losem.

Napisano, że urządzenie zużywa energię w zasadzie tylko podczas przerzucania stron, podświetlania i przy włączonym wi-fi. Przy umiarkowanym użytkowaniu można ładować je nawet raz w miesiącu. Mi wystarcza kwadrans w tygodniu, gdy szwendam się po internetowych sklepach, ściągając nowe e-książki. Podświetlania i wi-fi praktycznie nie używam. Nie zdarza mi się czytać w ciemnościach, a z sieci korzystam na komputerze.

 

***

 

Nadszedł wreszcie dzień wylotu, czyli najważniejszy test dla małego kobo. Wśród spakowanych ubrań zapanował względny luz, a obrażony Paul wrócił na półkę, choć nie powinno się zadzierać z Muad’Dibem. Czytnik – chroniony od wstrząsów gustownym skórzanym etui – zmieścił się w kieszeni kurtki, gdzie spał i nie narzekał. Siedział cicho, bo nie miał biletu.

W podróży nie pozwoliłem mu kimać. Czytało mi się bardzo dobrze, ale nawet najlepsze w końcu człowieka znudzi. Po dwóch książkach pod rząd i paru godzinach machania kciukiem zapragnąłem innej rozrywki, a czytnik – jak sama nazwa wskazuje – to nie laptop, ani tablet. Nie ma co liczyć na hollywoodzkie fajerwerki.

Pogapiłem się chwilę przez okno boeinga, za którym dywan z chmur rozciągał się aż po podwyższony horyzont. Nudziłem się jak mops w ciasnej budzie. Nie miałem wyjścia. Wróciłem do sześciocalowego kobo. Postanowiłem pogmerać w ustawieniach.

Monitor ocknął się, uśmiechem zapraszając do czytania. Podziękowałem grzecznie, wchodząc w klasyczne: Settings. Znalazłem zachęcająco brzmiące: Extras, a tam prawdziwy raj! Szachy, sudoku, notatnik i coś jeszcze, o co maleństwa nie podejrzewałem.

Wyposażono go w przeglądarkę internetową! Niestety, chwilowo pozostało mi zbijania e-pionków, bo o wi-fi w tanich liniach lotniczych lepiej nie pytać. Wieczorem dotarłem do mieszkania rodziców i sprawdziłem, czy ustawienia nie kłamią. Nie kłamały. Przeglądarka okradła fantastykę.pl ze zgniłej zieleni, a za samo to warto było maleństwo kupić. Zalogowałem się, poczytałem i zrozumiałem, dlaczego zainstalowali dotykowy ekran. Przy zwykłym przerzucaniu e-kartek nie widziałem dla niego większego sensu.

Po tygodniu wróciłem i położyłem czytnik na górnej półce, na głowach ulubionych klasyków. Regały ciągną się wzdłuż najszerszej ściany w salonie. Policzyłem. Posiadam przeszło tysiąc książek. Praktycznie dwa razy więcej zmieści się w urządzeniu, a przestrzeń nieporównywalnie mniejsza. Cena też, bo za kobo zapłaciłem tyle, co za dziesięć porządnie wydanych książek.

Wirtualne skarby nie zniszczą się, kartek dziecko nie pogniecie, kuzyn kubka z kawą na ulubionej lekturze nie postawi. Wiadomo, że trzeba na ekran uważać. Urządzenie jest delikatne, ale jak ktoś nauczył się szacunku do książek, to i z czytnikiem nie powinien mieć większego problemu. I nie kłuje w oczy. Nikt nie chce pożyczać i nie oddać.

A jaka wygoda dla studentów! Pamiętam, gdy po całym Poznaniu chodziłem z tomiszczami wielkości dukajowskiego „Lodu”. Teraz wszystkie podręczniki mieszczą się na jednej z wirtualnych półek. Możesz zrobić notatki, zaznaczać ważniejsze partie tekstu, a wszystko to w urządzeniu grubości kredki.

Nie odwracam się jednak od starych znajomych. Nie zamierzam pozbywać się swojej kolekcji książek, lecz nauczyłem się czegoś ważnego. Lepiej coś sprawdzić, zanim zacznie się człowiek wymądrzać, bo nawet brat chce czasem dla brata dobrze.

 

***

 

Wróg nie śpi, a telefonia komórkowa czuwa. Samsung wypuścił komórkę z sześciocalowym ekranem i zaprasza do ściągania książek. Tablety zwęszyły rynek i kuszą wszystkimi kolorami tęczy. Wciąż jednak są ubogimi krewnymi laptopów i komputerów, a cenowo nie mogą konkurować z kobo czy kindle. W dalszym ciągu Ipad 4 jest parę razy od nich droższy.

Ceny e-booków zachęcają do zakupów. Co dzień trafiają się nowe promocje, kuszące wieloprocentowymi obniżkami. Niektóre biblioteki wypożyczają czytniki, a największe uniwersytety zaopatrują w nie swoich studentów. Zanim się obejrzymy, to każde dziecko miast wypchanego tomiszczami tornistra będzie niosło ze sobą to parocalowe cudo.

Dlatego przyszłość e-książek rysuje się nie tylko w różowych barwach. Ekrany są coraz lepsze i nie obce im nawet HD. Ukraińska firma Pocketbook International wypuściła swojego Color Luxa, a i Ectaco ma dwa barwne ekranowo JetBooki do zaoferowania. Póki co rządzą pastele, lecz dajmy im parę miesięcy. Rynek jest ogromny i chętnych nie brakuje, a to najmocniej napędza konkurencję.

Poczekajmy i dajmy się ponownie zaskoczyć. Być może pewnego dnia zaszeleszczą nam hologramowe kartki? Pachnieć będą na pewno.

 

***

 

Przy zakupie zwróćcie uwagę na parę rzeczy. Podświetlenie i wi-fi z przeglądarką internetową przydadzą się Wam w podróży. Ilość odczytywanych formatów i rozdzielczość monitora są mniej ważne. To nie telewizor. Calibra przeformatuje pdfy na epuby, a te są najprzystępniejsze w odbiorze przez mały monitor. W przypadku produktów kindle pożądanym formatem jest MOBI i nowszy od niego KF8.

Duży czytnik jest zbędny. Małe mieszczą się spokojnie w kieszeni, a wielkość czcionki możecie przecież dostosować. Nie polecałbym też kolorowych nowości. Cena wciąż nieadekwatna do tego, co nam oferują. Poza tym, to nie jest tablet. Nie róbmy z niego urządzenia aż nadto wielofunkcyjnego.

Na koniec pozostaje mi życzyć wszystkim przyjemnej lektury, niezależnie czy w tradycyjnej, czy w e-formie.

Komentarze

Obrazek powyżej wkleiłem dla skrajnie zainteresowanych. Zapraszam do lektury.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Też mam czytnik, też ma szmery bajery (sudoku, wi-fi), ale z perspektywy czasu kupiłbym tańszy, ale bez tych dodatków. Taki tylko do czytania. Mam Onyxa, ale jak w autobusie patrzę sobie na ludzi z kindlami, to tam jest troszkę lepszej jakości e-papier.

Wracająć do znudzenia się czytaniem, to myślę, że sporo z was ma już zwykłe smartfony. Granie na nich i przeglądanie www jest nieporównywalnie wygodniejsze niż na czytniku (pomimo mniejszego ekranika).

Fajny tekst.
Szkoda, że nie poruszyłeś kwestii cen e-booków, które są zaporowe (w PL to w zasadzie tyle co normalne książki...), a w domenie publicznej nowości nie znajdziemy.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Fajny tekst. :)

Snow, a na http://www.fantastykapolska.pl zaglądałeś?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

brajt, wydawało mi się, że komentowałeś mój tekst "Lub czasopisma", w którym wspominam o tej stronce :P

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Haha, fakt. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Dziękuję.

@snow -- ceny sa zaporowe, ale piarctwo się szerzy... Może wreszcie ktoś to zauważy i przestaną pajacować. Pozostaja promocje, które niestety omijają nowości.

Przeglądanie stron na smartfonie jest nieporównywalnie wygodniejsze (zgadzam się w 100%; mam htc, zwany w niektórych kręgach thc...:)), czytanie fantastyki.pl i artykułów jest jednak mniej męczące(przynajmniej dla mnie) na czytniku. Wszystko zależy też od e-readera. Kolory już weszły i pewnie niedługo nie będą takie paskudnie kiepskie, a i dźwięk jest w tych najnowszych(MP3ki; youtube). Bitwa się rozpoczęła, a skorzystają na tym użytkownicy. :)

Dziękuję raz jeszcze za poświęcony czas.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Super link. Jest światełko w tunelu. :) Można poczytać za darmo.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie znam się na temacie (moja komórka potrafi co najwyżej łączyć rozmowy i wysyłać smsy), więc możesz mi wyjaśnić na czym polega ta przewaga w czytaniu fantastyka.pl na czytniku w porównaniu do telefonów?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Większy ekran (sześć cali), brak lumenów atakujących oczy (czytasz, jak czarno-biały wydruk).

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

@snow -- w nowych Onyxach też już masz ekran Pearl (ten sam, co w kobo).

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Tfu! Ten sam, co w kindlach, Sony i kobo.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Świetny tekst. I stoi po mojej stronie barykady. Różnica jest o tyle, że preferuję najtańsze e-book readery. Epapier uważam za wabik dla naiwnych i nadmiernie bogatych. Z tego co widziałem e-papier odświeża się koszmarnym odwróceniem kontrastu z czarnobiałego na białoczarny. Dzieje się tak przy każdym odwróceniu stron. Tym czasem LCD wcale nie męczą wzroku przy dobrym oświetleniu. A jak się zrobi ciemno to trzeba podświetlać także e-papier. Niszczę e-book readery dosyć szybko, bo lubię zasypiać nad książką. Obecnie mam już trzeciego z rzędu i kosztował tylko 130pln

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Dzieje się tak przy każdym odwróceniu stron.

Obawiam się, że tylko w najtańszych modelach. Generalnie ma to na celu "wyzerowanie ekranu" bo czasem pigment źle zareaguje. Generalnie można sobie w ustawieniach zaznaczyć, jak często to ma się robić. U mnie tylko przy włączaniu i wyłączaniu.

Mi tam wzrok się męczy od tego, a czytnik mój wzrok odbiera podobnie do książki (zerowa emisja własna).

Poza tym, rinos, co Ty z tymi czytnikami robisz w łóżku, że się rozlatuję? Tylko nie mów, że czytasz ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Zaspany nosorożec już dwa razy "nastąpił delikatnie" na e-book readera. Książki nie mają nic przeciwko, gazety też. A z tym nie da się nawet wykąpać.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Cenna uwaga o tym, że można to zmienić w ustawieniach. Znajoma użytkowniczka Kindle będzie wdzięczna.

 

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Można, można. Ja mam ustawione bodajże co 6 stron, ale nie odczuwam w ogóle tego odświeżania (może sobie z tym w nowszych modelach poradzili).

Kupując nie wiedziałem tego, co wiem teraz. Tańsze w zupełności wystarczą, a na porządne kolorowe i tak trzeba poczekać.

No to może zasypiaj z klasyczną papierową? :)

Dzięki za przeczytanie i udział w dyskusji.

Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

@rinos -- myślę, że warto napisać jeszcze o jednym. Pominąłem to celowo w artykule, żeby nie było, żem emigrant, który się będzie wymądrzał. :)

Koszt czytnika naładowanego bajerami na wyspach, to odpowiednik 3 lub 4 flaszek, albo jednej dniówki do dwóch, w zależności, gdzie się pracuje. Sprawdzając katalog argosu - coś w rodzaju sklepu-hurtowni, w którym kupisz niemal wszystko - modeli za 30 euro nawet nie prowadzą.

Nie chodzi o wabik na darcie z kogoś kasy, bo od tego są tablety. Wiadomo, że w naszych realiach z dniówki robi się tygodniówka i człowiek się zastanawia..., ale nie sądzę, że producenci e-readerów akurat nam robią tym na złość (tym bardziej, że z tego, co czytałem, niektórzy z nich nawet nie weszli oficjalnie na polski rynek; przykładowo: kobo).Tak wyszło, jak to mawiają Szwedzi. :)

To z założenia nie miał być raczej luksus.

A druga sprawa, to to do czego Ci dany czytnik będzie potrzebny. Wtedy decydujesz się na ewentualne bajery (MP3, kolor, HD itp).

Ja w Internecie dużo czytam i używam do tego kobo(jest różnica dla oczu przy długich opowiadaniach portalowych; gorzej z komentowaniem - tu brak polskiej czcionki). W szachy, czy w sudoku nie łupałem, szczerze się przyznam, ale możliwość zaznaczania tekstu i robienia notatek, to dla studentów pewnie strzał w dziesiątkę. :)

Pozdrawiam. I sorki za rozpisanie się paskudne.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Świetny tekst, fajnie mi się czytało, więc na błędy nie patrzyłem, o ile jakies są. Do używania czytników mnie nie zacheciłes, bo do czytania epubów używam tableta i jakiegoś darmowego programu. Choć nadal wolę poczuć w rękach miły ciężar książki, to przyznaję, że czytniki/tablety są praktyczniejsze od opasłych tomiszczy w postaci Kingowego Bastionu, czy Pod kopułą. Nie staję po żadnej ze stron, bo widzę plusy i minusy u obu form książek i tak, w domu czytam ksiażki w papierowym formacie, a w podróż zabieram tableta. Pozdrawiam.

Kolejna wada ebook rederów to to, co dzieje się z przypisami. Taki Pratchett na tym mocno ucierpi. Chyba, że ktoś czytał legalną kopię, w której przypisy były "na dole strony"? Jak to jest zrobione?

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Kurczaki, Pratchetta mam akurat komplet w papierze, ale sam z ciekawością się dowiem.

Mirekowski -- dziękuję. Jak bym miał tablet, to też bym pewnie po czytnik nie sięgał, a jak już się dorobię, to pewnie też opiszę. :) Dziękuję za poświęcony czas i udział w dyskusji.

Wszystko ma zalety i wady. To podróży, posiadówek w poczekalniach, jazd komunikacją miejską czytnik się sprawdza (o ile łobuzów nie kusi). W domu, w wyrku, nie ma to jak pachnąca... książka. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie wiem jak Pratchett, ale czytałem inną książkę z przypisami i po prostu jak widziałem, że jest przypis, to klikałem w cyferkę i przenosiło mnie na koniec pliku, gdzie były wszystkie przypisy, potem znowy "klik" w cyferkę i jestem z powrotem.

Z tym, że u mnie jest dotykowy ekran w czytniku (na tablecie tym bardziej), nie wiem jak to jest rozwiązanie na innych urządzeniach.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Przykład cen e-booków; e-prasy: chciałem zamówić fantastykę w wersji elektronicznej, a tu cena taka sama. Hmm...

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

No cóż. Groteska goni groteskę. A to bierze się stąd, że nikt nie jest zainteresowany 'końcem świata'. Wszyscy pragną tylko wycicsnąć dodatkowe 5zł z chwili obecnej. Tu jakiś frajer kupi za dyche elektroniczna wersje, ale wiekszosc kupuje papierowa, wiec co nas ten elektroniczny margines obchodzi? A, że to się w ciągu kilku lat zmieni? Odpowiadam jak urzędnik państwowy: "Rozliczajcie mojego poprzednika"

 

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Niestety. Nie mieszkam w kraju i wysyłka kosztuje mnie więcej niż roczna prenumerata (dokładnie 120pln rocznie). Nie dam jednak tyle samo za elektroniczną wersję i czuję się trochę... zlekceważony. Zamówiłem papierówę, ale niesmak pozostał.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Zdaję się, że dystrybucja cyfrowej NF i tak obejmuje jedynie terytorium naszego kraju.

Co do polskich e-booków to ich wysoka cena wynika z kwestii podatkowych. O ile na zwykłe książki nałożony jest 5% VAT (dla konsumenta końcowego podnosi to cenę o kilkanaście procent), a na e-booki 23% VAT (bóg jeden wie o ile są one przez to droższe). Inny stawka wynika z faktu, że według naszej rodzimej wykładni e-book to usługa.

Wynikają z tego też inne implikacje. Np. po śmierci przepadają prawa do wszystkich e-booków, nasze dzieci ich nie odziedziczą. Również masa innych, na Warszawskich Targach Książki było sporo prelekcji na ten temat i sporo ciekawych rozwiązań (np. portal e-bookowy zrobiony na wzór Spotify).

Powergraph wydaje porządną fantastykę i przy okazji e-booki są odpowiednio tańsze od papierówek, inni powinni brać przykład.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Tym bardziej, że odpada koszt druku i z dystrybucją (dostawą) łatwiej.
Rozumiem, że VAt wyższy, ale żeby w ogóle ceny nie zmniejszyć?
Z dziedziczeniem e-booków to już w ogóle wariactwo. :)

Jak ja to dzieciom powiem...? :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

@koiko80

Zmniejszają ceny.

O te 17% podatku, które idzie do państwa.

Co to praw do e-booków - trodno mi wierzyc,. by komuś chciało się tego przestrzegac (nawet gdyby jakimś trafem wiedział).

Wiadomo, Lassar, że nikt by tego nie "ścigał", ale dla dobrego samopoczucia klienta...

Good nius - jak to mówią Szwedzi i dziękuję, że zajrzałeś do nas. :)

 

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Tak sobie myślałem, że przydałby mi się monitor z ekranem e-papierowym, bo ślepnę, tworząc kolejne arcydzieła. Może już coś takiego machnięto, a ja się niepotrzebnie w futurystę bawię...

Wiecie, zwykły 20to calowy monitorek z officem i klawiaturką... Niewiele, a tak wiele! ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Maszyna do pisania, a potem skaner i program do przekształcania do dokumenty edytowalne ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Tobie nie trzeba monitora, tylko asystentki, która i spisze wszystko co powiesz i herbatę posłodzi. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Z czasem, Panie Brajt, z czasem... ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka