
Piotr Michalik jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Qfant”, a Natalia Bilska zapewne początkującą pisarką. Napisać można wszystko, tu ma pani Bilska rację, a wydać, tak, żeby wyłożona kasa na to przedsięwzięcie się zwróciła, już nie wszystko. I tu ma rację pan Michalik. Skąd ma jednak wiedzieć pisarz, jakie są aktualne potrzeby rynku? Nie wiem. Może ktoś opublikowałby jakiś poradnik w tym zakresie.
Niestety trzeba pogodzić się z tym, że książka to taki sam produkt jak proszek do prania, płyn do mycia WC czy papier toaletowy. Autor nie jest wieszczem, po którego dzieło sięga się w przeświadczeniu, że pisarz ma coś ważnego do przekazania, ale w najlepszym wypadku rzemieślnikiem, który pełni taką samą rolę jak kiedyś kuglarz na jarmarku – ma dać chwilę rozrywki średnio rozgarniętej gawiedzi. O tym, że średnio rozgarniętej, świadczy to całe nadskakiwanie czytelnikowi, aby ciekawie się zaczynało, aby czytało się lekko, łatwo i przyjemnie, żeby było pełno dialogów, żeby broń Boże nie zestresował się słówkiem, którego znaczenia nie rozumie itd. itd.
Czy tak musi być? Musi. Skoro ludzie nie wieszają na ścianach obrazów, ale telewizory, nie rozmawiają o literaturze, ale o tym ile mają darmowych minut od operatora sieci telefonii komórkowej, nie czytają wierszy, ale SMS-y, i wydaje im się, że są tym mądrzejsi im wierniej powtórzą to, co usłyszą z głośnika telewizora.
Ktoś kiedyś powiedział, cóż są warte książki, skoro nie uczą nas jak żyć? To oczywiście bardzo ambitna idea. Autora, który przypisywałby swoim książkom cel uczenia ludzi, jak mają żyć, można by posądzić o megalomanię. Ale jeśli czytelnik właśnie po to sięga po książkę, to jego sprawa, wolno mu. Zawsze uważałem, że nawet, gdy książka zaczyna się niemrawo, to warto, skoro już się po nią sięgnęło, doczytać do końca. A to dlatego, że być może na jej stronach jest jedno mądre zdanie i właśnie dla tego, choćby tylko jednego mądrego zdania, warto ją przeczytać. Ale tych „mądrych zdań” coraz rzadziej udaje mi się znaleźć w książkach. Co więcej, zdaje się, że ambicją autorów, jest pisanie według zasady, im głupsze tym lepsze, ciemny lud i tak to kupi, bo i ładna okładka i kupa forsy poszła na promocję nazwiska i książki. Cóż… takie czasy.
Czy tak musi być? Musi. Skoro ludzie nie wieszają na ścianach obrazów, ale telewizory, nie rozmawiają o literaturze, ale o tym ile mają darmowych minut od operatora sieci telefonii komórkowej, nie czytają wierszy, ale SMS-y, i wydaje im się, że są tym mądrzejsi im wierniej powtórzą to, co usłyszą z głośnika telewizora.- Zrobiło mi sie naprawdę przykro po przeczytaniu tych zdań. Przykro dlatego, że to prawda. Przykra prawda.
Wydaje mi się, że deprecjacja literatury to specyfika naszych czasów. Głupio pisać o ideach i ideałach, kiedy wszystko już zakwestionowano, łącznie z kwestionowaniem samym w sobie. I co teraz?
Felieton, do którego zamieściłem link, traktuje może na pierwszy rzut oka o nieco innych sprawach niż Twój artykuł, poroh, ale jak się dobrze przypatrzeć - temat bardzo zbliżony.
To teraz Ajwenhoł rzuca pytanie: Czy można dziś w Polsce napisać głęboką, mądrą i dobrą opowieść i dobrze ją sprzedać?
(jak dla mnie, jest jeden taki polski autor, choć niespecjalnie popularny, jedna z jego książek trafiła do topu dekady w styczniowej NF).
Ale o co chodzi? Dyskusje literackie i zachwycanie się poezją czy malarstwem zawsze były zajęciem nikłego procentu ludności. To tylko lata 50-70 w PRL przyzwyczaiły nas, że ludzie dużo czytają (skoro telewizji nie było, albo nadawała głównie programy kółek rolniczych, a w kinie jeden film leciał nieraz 2-3 lata w kółko) oraz prowadzą Mądre i Poważne Dyskusje (skoro niewiele było do roboty). Obecnie nadal istnieją milośnicy poezji i literatury, wystarczy zajrzeć choćby do wątku literackiego na forum fantastyka.info.pl albo do tolkienistów...
"Czy można dziś w Polsce napisać głęboką, mądrą i dobrą opowieść i dobrze ją sprzedać?'
Zdefiniuj "mądrą i dobrą". W rozumieniu Terlikowskiego "Operacja Chusta" niewątpliwie spełnia te warunki, ze sprzedażą chyba gorzej, ale nie znam szczegółów marketingowych.
"Autora, który przypisywałby swoim książkom cel uczenia ludzi, jak mają żyć, można by posądzić o megalomanię."- legion już ich był, od wszelkich kapłanów zaczynając.
"A to dlatego, że być może na jej stronach jest jedno mądre zdanie i właśnie dla tego, choćby tylko jednego mądrego zdania, warto ją przeczytać."- ekhm... to nie lepiej kupić zbiór aforyzmów? Przykro mi, ale mistyki z pewnoscią nie podzielam.
Ajwenhoł:
"Czy można dziś w Polsce napisać głęboką, mądrą i dobrą opowieść i dobrze ją sprzedać?"- Ajwenhoł, zależy co przez to rozumiesz. Jak dla mnie chociaż pięcioksiąg Sapkowskiego jest mądry (prawdziwy), głęboki i dobry (poprzez promowanie pewnych wzorów zachowań). Za to większość dzieł Mickiewicza wraz z jego tępym mesjanismem są dla mnie niczym brednie chorego nacjonalisty. Ale to jest moje zdanie.
Tak nawiasem mówiąc zauważyłem, że dużo ludzi myli długie pseudointelektualne wywody lub mętny mistyzm (lub po prostu dziwacznoścl li bezsensowność) z tymi cechami, które wymienił Ajwenhoł (z naciskiem na "głęboki"). czy spotkaliście się z czymś takim?
Podpisuję się pod opinią Achiki. Z drobnymi uzupełnieniami.
Psioczenie na programy "tamtej" telewizji nie ma sensu i właściwie nie ma podstaw. Dostęp do kultury, jej rozpowszechnianie, to samo z edukacją --- czy to było złe, głupie? Że nudne dla wielu, to tak, ale to inna sprawa.
Czy można wydać et c. Można. Własnym sumptem.
Definicji takiej nikt nie poda. Spójnej i niekontrowersyjnej nie da się stworzyć. Tak uważam.
Bzdura.
"Ale tych „mądrych zdań" coraz rzadziej udaje mi się znaleźć w książkach. Co więcej, zdaje się, że ambicją autorów, jest pisanie według zasady, im głupsze tym lepsze, ciemny lud i tak to kupi, bo i ładna okładka i kupa forsy poszła na promocję nazwiska i książki. Cóż... takie czasy."
Oj, niestety muszę się z Tobą zgodzić. Teraz nastała tendencja do pisania książek o niczym, z zerowym przesłaniem, za to z wartką akcją. Poza tym napisanie ksiązki na mniej niż 700 stron wyszło z mody. Pełno na półkach opasłych tomisk przenoszących nas do świata fantasy czy sf. Tylko, ze w tych światach niczego nie ma. Dlatego też warto sięgnąć po starszą literaturę. Pochodzić po antykwariatach. Jest mnóstwo wartościowych ksiązek nieznanych dzisiaj, nie wydawanych. Warto ich poszukać ;)
Podobnie jest zresztą z filmami. Efekty specjalne i sławni aktorzy oraz zero treści.
Jeszcze przyszła mi do głowy taka myśl: kiedyś, tzn. w czasach, w których nastepował jakiś postęp technologiczny lub patrząc z innej strony, funkcjonował ustrój, przeciwko któremu bylo sens się buntować powstawały ambitniejsze ksiązki, ponieważ poruszały jakąś istotną dla współczesnych kwestię! Literatura ku pokrzepieniu serc, wyzwalająca ducha walki, wskazująca jakieś wady systemu lub złoty wiek SF związany z wizją podboju kosmosu niosła jakieś przesłanie, coś przekazywała. Obecnie nie ma się przeciwko czemu buntować, nastąpiła stagnacja w dziedzinie nauki, ludzie są zapracowani i żeby odpocząć szukają prymitywniejszej rozrywki. To jest zresztą bardzo zlozony temat i istnieje wiele mechanizmów, które doprowadziły do takiego stanu rzeczy. Obrazowo zresztą to opisałeś - wieszanie telewizorów na ścianie itp. Pytanie tylko, czy to się kiedyś zmieni?
"niosła jakieś przesłanie, coś przekazywała"
Przepraszam za składnię mojej powyższej wypowiedzi. Zmęczenie robi swoje :/
Widać rzuciłem słowa, które ostatnio nie są zbyt modne. Tłumaczę zatem, co w moim odczuciu oznaczają w odniesieniu do literatury:
mądra książka przekazuje prawdy ogólnie znane, zgodne z ogólnoludzkim poczuciem moralności, zbliżonym dla większości kultur, w sposób nieagresywny i nieobrażający czytelnika bez względu na jego poglądy; oczywiście starannie wypracowana neutralność jest niemożliwa i autor zawsze przemyca, świadomie lub nie, pewne elementy swego światopoglądu. Autor mądrej książki ponadto dba o rzetelne przestawienie realiów, w których tworzy (np. historycznej), chyba, że zafałszowanie realiów mieści się w założeniach książki i jest oczywiste (konwencja realizmu magicznego lub - jak pisał Wit Szostak w ostatnim "Czasie fantastyki" - mitu, przykład: losy Ojca ze "Sklepów cynamonowych", z którym tak naprawdę to nie wiadomo, co się stało). Mądry był "Władca Pierścieni", nie oponuję też przeciw sadze o wiedźminie. Moje osobiste doświadczenie mówi, że czytelnik lubi sobie nagle uświadomić coś, co dobrze znał, ale nie przywiązywał do tego większej wagi. Hobbici też lubili znajdować w książkach to, co doskonale znali (ze "Wstępu" do "Władcy Pierścieni", cytatu brak, bo nie mam pod ręką). Wszyscy jesteśmy hobbitami:)
dobra - dobrze się czytająca;) i w ogólnym zarysie zrozumiała dla czytelnika bez żadnego specjalistycznego wykształcenia. Oczywiście, może skłonić czytelnika, aby zajrzał do tej czy tamtej encyklopedii albo chociaż otworzył google, ale już nie do tego, by czytając książkę miał przed sobą otwartą wikipedię.
głęboka - oprócz warstwy fabularnej posiadająca drugą, znaczeniową. Można tę warstwę odczytywać albo nie, jak kto woli. Autor może negować istnienie takiej warstwy, ale nie znaczy to, że jej nie ma (vide "O czym szumią wierzby"), każdy utwór to plątanina kontekstów, z których wiele można wyczytać na temat poglądów i osoby piszącego.
I oczywiście każde zdanie z mojego posta można zakontestować i zanegować, to bardzo łatwe i dobrzy są w tym zwłaszcza humaniści i ludzie o umysłach ściśle ścisłych. Każda definicja będzie nieścisła już to z tego względu, że musi być wyrażona za pomocą słowa (które, po pierwsze, samo w sobie jest ułomne, bo nie oddaje rzeczywistości, a po drugie ułomny jest mój sposób posługiwania się nim i ktoś inny oddałby to lepiej), już to z tego, że odnosi się do pojęć abstrakcyjnych i ograniczonych przez moją percepcję.
Mam nadzieję, że częściowo odpowiedziałem na "zdefiniuj" Achiki. Naprawdę nienawidzę definiowania niedefiniowalnego i nie proś mnie więcej o takie okropne rzeczy:)
Ależ świetnie Ci poszło! Ja się z Twoją definicją zgadzam i też chętnie czytałabym takie książki, tylko jest jeden problem: żeby pisać mądre książki, autorzy sami muszą być mądrzy. Innymi słowy, uważam, że niski poziom beletrystyki, na który słychać tu narzekania, to niekoniecznie dążenie do wysokiej sprzedawalności, ale skutek tego, że łatwiej o pisarza, który sprawnie konstruuje ciekawe w czytaniu historie niż o takiego, który jeszcze do tego potrafi dołożyć ważkie przemyślenia.
Achika: no ale jasne, że są pisarze i pisarze. Gdyby był popyt na mądre książki, to sprzedawane były mądre ksiażki. Nie ma- sprzedawane są głupie. I procentowa ilość ambitnych pisarzy ma tu nawet niewielkie znaczenie.
Ano właśnie. Do sprawnego pisania trzeba dołożyć swoje przemyślenia. Z okręśleniem "ważkie" już bym dyskutował. Jak te przemyślenia zrobią się zbyt ważkie to strawność szlag trafi.
Książka, którą lekko i łatwo się czyta spełnia, jak dla mnie, wymogi dobrej literatury. Wtedy mogę, bez bólu, oczekiwać na to jedno, mądre zdanie. Jeżeli takie zdanie się nie trafi... coż, przynajmniej spędziłem czas przyjemnie.
Jest takie "arcydzieło" fantastyki: "Miasto szaleńców i cośtam cośtam". Autor podpisuje się pretensjonalnym VanderMeer. Kupiłem to, bo miało dobre recenzje. W nagrodę dostałem kilkaset stron bredni, silących się na oryginalność. Pisane, chwilami w czasie teraźniejszym, głupoty nudziły mnie na tyle, że nic z tej książki nie pamiętam. Czy było w tym wszystkim jedno mądre zdanie? Pewnie nawet z sześć - biorąc pod uwagę entuzjastyczne recenzje.
Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.
Trocko:
Kolejne częsci Eragona autor pisał już po studiach, a mądrzejsze nie były. Ja też mogę twierdzić, że osoby starsze, jako zaskorupiałe w swoich poglądach, też nie powinny brać pióra do ręki. Wiedza zwiększa się z wiekiem. Spotykałem mądrych 14-latków i tępe osoby w wieku średnim.
Trocko, zazwyczaj irytuje mnie autopromocja w nieodpowiednich tematach, ale kurcze, świetne opowiadanie. Nie wiem, co mnie podkusiło żeby kliknąć, ale nie żałuje :)
Trocko, strasznie fajne opowiadanie!
@trocko
Ale na stronie NF było już Twoje opowiadanie o Panu Misiu:) (możliwe, że pod innym nickiem, ale je sobie przypominam - to, że nie napisałem komętaża nie znaczy, że nie czytałem;))
"Gdyby był popyt na mądre książki, to sprzedawane były mądre ksiażki."
Czyli uważasz, że wydawnictwa odrzucają propozycje książek "zbyt mądrych"? A możesz poda jakieś przykłady?
Achika, tu nie chodzi o żadne przykłady, albowiem żadnym prezesom nie siedzę pod biurkiem, ale o podstawowe i wszechobecne prawa rynku. Popyt, cena, podaż. Sprzedawane są takie książki, które spełniają wymagania rynku. Skoro ludziska narzekają, że są sprzedawane ksiażki głupie, to widocznie to one są w cenie. To trochę jak z grawitacją- gdy zawiedzie spadochron ma się troche czasu na negowanie jej istnienia, ale i tak nie będzie to miało żadnego znaczenia dla mokrego, czerwonego placka na ziemi.
Poza tym, na miłość boską, jak mam ci dać przykłady książek, które NIE zostały wydane. Chociaż rzeczywiście wydawnictwa powinny odrzucać propozycję książek "zbyt mądrych". Kto by się z nimi męczył? Bo ja na pewno nie. Co najwyżej wysublimowana krytyka literacka miałaby się czym zachwycać.
Może Wam się wydać w pierwszej chwili, że z czymś głupawym wyskakuję, ale proszę, najpierw, zanim mnie wykpicie, pomyślcie przez siedemnaście sekund...
Małe uzupełnienie do poprzednich uwag o braku ambitniejszych książek.
Dodatkowym "hamulcem" na książki mądre i dobre jest lęk przed naruszeniem zasad słynnej, a nawet już osławionej poprawności politycznej. Tekst, poruszający tematy istotne w tej chwili, w tej rzeczywistości, nie może być (w głębi) tekstem ulizanym, konformistycznym --- no i nie daj Qetzalcoatlu wpadnie w niepowołane ręce, poobrażają się Murzyni, Indianie, muzułmanie, kto tam jeszcze... Więc piszmy i publikujmy miałkości. O to się nikt poza kilkoma pięknoduchami nie pogniewa --- a oni, pięknoduchy znaczy, groźni nie są.
Od razu ponadczasowość? To tylko, przyjąwszy taki kwalifikator, o rozsiewie genów pisać można i należy, i też tylko do czasu, aż genetyka umozliwi kontynuację bez "osobistego udziału".
Nie zadowała Cię "aktualność pięciopokoleniowa"? Moim zdaniem też wystarczyłaby.
Adamie, pięć pokoleń? Jeden mój prapradziadek był żydowskim kupcem, drugi służył w armii JM Kaisera Franciszka Józefa, a reszta była pewnie rolnikami. Żaden pewnie nie czytał książek Juliusza Verne'a czy Żuławskiego (choć ten ostatni jest pochowany w moim miasteczku, o czym dowiedziałem się dopiero niedawno), może dogadalibyśmy się jeśli idzie o Sienkiewicza - choć pewnie i tak nie dogadalibyśmy się. Pięć pokoleń to cholernie dużo, zwłaszcza, że dziś dwadzieścia lat to nie to samo, co dwadzieścia lat przed kilkoma wiekami... Nawet ksiązki uznawane za ponadczasowe dezaktualizują się na wielu polach. Przykład? Przedstawienie kobiet choćby we "Włądcy Pierścieni", który jest moją bodaj ulubioną książką. Albo kobiety u Sienkiewicza, których rola sprowadzała się do stania, siedzenia lub spoglądania przez okno. I do zostawania w końcu żonami głównych bohaterów.
Zaintrygowało mnie to zdanie:
"Skąd ma jednak wiedzieć pisarz, jakie są aktualne potrzeby rynku?"
Myślę, że widząc, co dzieje się w sprawach mody w literaturze pod naszą strzechą jednak można wstrzelić się z twórczością tak, by być w topowym gatunku. Wystarczy bacznie obserwować rynki zachodnie - głównie amerykański i brytyjski, by wiedzieć, że kilka lat temu zaczął się szał na wampiry, ktiory po pewnym czasie (rok, może z hakiem) dotarł do naszego kraju [hehe nawet Pilipiuk coś ostatnio wydal o wampirach]. Jak zrobiło sie glosno o Potterze, czy o Serii Nefortunnych zdarzeń, to pojawiła sie za chwilę masa róznych serii dla dzioeciaków [także polskich autorów].
Nie wiem, co teraz jest modne w esefie w USA ale pewnie bedzie to modne u nas za rok lub dwa :)
Postulowaną przez trocko ponadczasowość potraktowałem z przymrużeniem oka, a za pięć pokoleń dostało mi się od Ajwenhoła.
Moim skromnym zdaniem o ponadczasowości można mówić wtedy, gdy książka obraca się wokól kwestii, które zawsze --- lub dostatecznie długo --- były i nadal pozostaną kwestiami żywymi, obchodzącymi czytelników. I w tym miejscu zaczynają się kłopoty. Gdyż czytelnicy stanowią zbiór indywiduów niemal bez wspólnego mianownika...
Znajdziemy grupę odbiorcow, którzy rozpłaczą się nad "Love Story" oraz "Trędowatą"? Tak. Jak długo żywsze emocje i głebsze refleksje budzić będą "Fiasko" i "Solaris"? Dopóki nie nastąpi rzeczywisty "styk" z pozaziemskim życiem. Ale tych płakusiów nie obchodzi problematyka SETI ani CETI. I vice versa... Wniosek z odpowiedzi na te pytania wysnuwam taki, że nie można mówić o "dziele ponadczasowym uniwersalnie", ponieważ kiedyś zmieni się etyka, może biologia gatunku HS, i przesuną się prążki absorbcyjne na widmie wrażliwości oraz ciekawości. Może więc lepiej nie szermować ponadczasowością? Może wystarczy mówić o dziełach fundamentalnych dla gatunku, jak na przykład trylogia Żuławskiego?
Ej, trocko, bo z tym stwierdzeniem, że do ponadczasowości "Władcy Pierścieni" przyczyniła się ekranizacja, to sobie zrobisz ze mnie wroga śmiertelnego!;)
Apropo poprawności politycznej, to jak dla mnie świetnie o tym mówi cytat z 451 fahrenheita:
"Murzyni nie lubią książki Mały czarny Sambo? Spal ją. Białym ludziom nie podoba się Chata wuja Toma? Spal ją. Ktoś napisał książkę o tytoniu i raku płuc? Fabrykanci papierosów płaczą? Spal ją. Zadowolenie, Montag. Spokój, Montag. Wyrzuć swe troski za okno."
Bardzo mnie poruszyło to zdanie, że dla jednego zdania w głupiej książce warto ją przeczytać. Kiedyś wypożyczyłam potwornie głupią książkę, przeczytałam 50 stron i zrezygnowałam z dalszego zagłębiania się w historię, ale żałuję teraz, bo może w tej niezbyt obiecującej historii znalazłaby się jedna mądra sentencja...
E, Luneya, nie trywializuj:) Pamiętam, że jako mały chłopiec pożyczyłem w bibliotece książkę Jerzego Cepika "Wikingowie", książka była nudna i mnie nie przekonała, ale w epilogu był jakiś taki zwrot fabuły i nawiązanie do Polaków i polskości (ponieważ było to przed wiekami, ani trochę nie pamiętam, o co w książce chodziło), że momentalnie naszły mnie cieplejsze uczucia co do całej powieści.
W "głupiej" książce nie ma ani jednego mądrego zdania - dlatego jest głupia...;)
@Ajwenhoł: dlatego co cwańsi autorzy dają w swych książkach rózne takie motta czy cytaty. To sprawia, że ksiazka automatycznie staje się - jesli nie od razu dobra - to z prewnością mniej głupia ;)
A, no tak. Dajmy mądre zdanie na początek, nie trzeba czytać całej książki, aby do niego dojść.
Jesteś rozkosznie złośliwy.
Ale takie książki istnieją...
Tekst iście prawdziwy i dosyć zabawny.
Zabawny z tego względu, że posiada dużą dozę dezinformacji dla czytelnika. P. Michalik z tego, co widzę już od listopada nie jest redaktorem naczelnym Qfantu, w sumie to w zarządzie go nie widzę wcale. A artykuł to chyba był wyszukiwany specjalnie do artykułu, bo ostatni jaki znalazłem pisany przez autora pochodzi z sierpnia, czyli odległa przeszłość jeśli spojrzeć na ramy czasowe, którymi rządzi się internet.
Wypadałoby, z szacunku dla czytelnika, sprawdzić co się pisze.
No, ale jeśli autorowi notki chodziło o to, że w momencie pisania artykułu Michalik był naczelnym Qfanta?...
Dopuszczam i taki bieg wydarzeń. Lecz wciąż wydaje mi się, że przy "publikacji" należy sprawdzić informacje, bo każde wprowadzenie w błąd czytelnika kładzie się cieniem na treści artykułu.
Ten artykuł napisałem kilka miesięcy temu, stąd błędna informacja o tym naczelnym. Rzeczywiście popełniłem błąd, że przed zamieszczeniem tekstu na stronie nie sprawdziłem czy nadal ten sam osobnik okupuje stołek naczelnego.
Za wszystkie komentarze dziękuję, ciesze się, że ten portal odwiedzają osoby, które przynajmniej "mniej więcej" podzielają moje uwagi odnośnie literatury.