- publicystyka: Riese: steampunkowy serial prosto z Internetu

publicystyka:

Riese: steampunkowy serial prosto z Internetu

Nadejście ery tzw. Web 2.0 przyniosło nastawienie na treści generowane przez użytkowników Internetu i rozwiązania, które jak najbardziej im to ułatwiają. Nie jest to może tak wielka rewolucja, jakby niektórzy chcieli, ale przynosi efekty. Tworzyć w Sieci dziełka w każdym medium jest coraz łatwiej, a możliwości ich spopularyzowania coraz większe, zwłaszcza w erze serwisów społecznościowych. Jedną z coraz szybciej rozwijających się dziedzin nowych mediów są seriale sieciowe. Choć sam pomysł, jak donosi Wikipedia, sięga aż do 1997, kiedy NBC stworzyło internetową serię równoległą do policyjnego dramatu Homicide: Life on the Streets, to nurt rozwinął się wraz z nadejściem YouTube (2005) i prezentowanej przez tą platformę formy udostępniania filmów przez użytkownika. Domorośli twórcy szybko wykorzystali możliwości. Minęła już epoka pierwszych produkcji, które zyskały naprawdę sporą popularność, jak stylizowany na wideoblog lonelygirl15 – prawdopodobnie pierwszy wielki sukces w tej dziedzinie, o czym niech świadczy założenie przez twórców własnej firmy producenckiej EQUAL i liczba kontynuacji/wariacji (pięć, w tym wersja polska, sic, robiona między innymi przez Agorę). Obecnie wydaje się, że nadchodzi era rozkwitu tego medium. Ogromne sukcesy takich projektów, jak: Dr. Horrible's Sing-Along Blog, tragikomiczny musical o superbohaterach, którym twórca Buffy i Firefly Joss Whedon pokazał, że kreatywność scenarzystów i ekipy pozwala stworzyć interesujące dzieła bez budżetu i żelaznej ręki telewizyjnych decydentów (wygrał między innymi nagrodę Hugo); nastolatkowo zorientowaną rock operę I Kissed a Vampire (najczęściej ściągany serial sieciowy w historii iTunes, w tym roku wypuszczony jako film pełnometrażowy), czy związane z grami komputerowymi Pure Pwnage (doczekał się wersji telewizyjnej) i The Guild; zwróciły uwagę na świat internetowych seriali. Są już wyspecjalizowane nagrody (The Streamy Awards, znane bardziej jako Streamys, od 2009 roku), wzrasta profesjonalność produkcji, twórcy i aktorzy z pojawiają się w klasycznej telewizji i vice versa, a serie, które zaczynały swoje życie na YouTube, pojawiają się w ofertach różnych potentatów medialnych (np. w ofercie internetowej znanych stacji telewizyjnych, w dystrybucji poprzez konsolowe sieci XboxLive i PSN). Dodatkowo, od pewnego czasu telewizyjni decydenci wyraźnie interesują się formatem webisodów (darmowych odcinków udostępnionych w Internecie, trwających zwyczajowo mniej niż piętnaście minut), używaniem go do promocji i uzupełniania „dużych" produkcji, a także tworzenia dodatkowych materiałów dla fanów (jak choćby wideoblogi fikcyjnych postaci, taki chwyt stosowano ostatnio przy promowaniu trzeciego sezonu Czystej Krwi). W dobie pędu do interaktywności i zacieśniania więzi z odbiorcą, wydaje się, że seriale internetowe może czekać całkiem świetlana przyszłość.

 

 

Jedną ze stacji telewizyjnych, które wydają się bardzo zainteresowane korzystaniem z medium seriali internetowych, jest SyFy (od 2009, dawniej Sci-Fi Channel), największy kanał kablowy specjalizujący się w fantastyce, który zresztą od początku inwestował w interaktywności i obecność w Internecie – w 1995 stworzył jedną z pierwszych rozbudowanych, nieportalowych witryn, na której publikował także powieści sieciowych prozaików oraz urządzał różne ciekawe akcje promocyjne. Od pewnego czasu aktywnie używa formatu webepisode do promocji swoich czołowych seriali. Battlestar Galactica, sztandarowa produkcja związana z Sci-Fi Channel, otrzymała aż trzy pełne miniserie online (The Resistance, Razor Flashbacks oraz Face of the Enemy), które służyły jako uzupełnienie akcji wypuszczane w przerwach między sezonami i doczekały się uznania także jako oddzielna produkcja. Stacja nadal korzysta z podobnych rozwiązań, jak ostatnio przy promocji Stargate: Universe – 30 webisodów ukazujących życie codzienne bohaterów, tzw. Kino episodes, ukazało się na stronie oficjalnej równolegle z emisją odcinków telewizyjnych. Ale SyFy nie ogranicza się do tworzenia seriali sieciowych powiązanych ze swoimi markami, ale także otwiera się powoli na bardziej niezależne produkcje. Udowodniło to zakupienie licencji na emisję Sanctuary, pierwotnie ośmioodcinkowego serialu sieciowego z gwiazdą Stargate SG-1, Amandą Tapping, w roli głównej. Sukces online pozwolił na przeniesienie Sanctuary do formatu klasycznego serialu telewizyjnego. Niskobudżetowego, ale chwalonego za scenariusze i utrzymującego na tyle wysoką oglądalność, że ostatnio doczekał się wznowienia na trzeci już sezon. W tym roku SyFy pokazało, że nadal jest zainteresowane inwestowaniem w produkcje niezależne, kupując prawa do serialu sieciowego Riese i udostępniając jego ulepszoną wersję na własnej stronie oficjalnej.

 

 

Chociaż, jak wiele tego typu produkcji, swoje życie rozpoczął dzięki możliwościom YouTube, ciężko nazwać Riese tworem całkowicie amatorskim. Powstał bowiem w wyobraźni duetu twórców o pewnym doświadczeniu: kanadyjskiego autora form krótkometrażowych Ryana Copple oraz amerykańskiej aktorki/producentki/scenarzystyki Kaleeny Kiff, mającej za sobą współpracę z dużymi koncernami medialnymi przy kilku serialach i filmach. Do realizacji projektu o profilu fantasy/steampunk udało im się także zebrać pokaźną grupkę profesjonalnych aktorów drugiego planu i epizodystów, znanych publiczności zainteresowanej fantastyką z takich produkcji jak Stargate: Atlantis, Battlestar Galactica, Sanctuary czy Tajemnice Smallville. Pierwszy sezon, pięć odcinków o długości około siedmiu minut, pojawił się w obiegu internetowym jesienią 2009 roku i szybko osiągnął zauważalną oglądalność, a także uznanie w oczach krytyków obserwujących nowe media. Przyczyniła się do tego sprytnie pomyślana akcja promocyjna, której clou była gra typu ARG (Alternate Reality Game, rodzaj interaktywnej zabawy, wykorzystującej realny świat jako platformę narracji), pozwalająca zainteresowanym odkryć motywy stojące za postępowaniem antagonistów niewyemitowanego jeszcze serialu. Sukces pozwolił zarówno podjąć pracę nad drugą serią, która ukazała się w Sieci na początku 2010 roku, a także nawiązać współpracę z poważną kompanią dystrybucyjną, Fireworks International (dywizja znanej spółki Content Film), wzbogacającą swoją bibliotekę produkcji telewizyjnych także o dokonania internetowe. Ten ruch wiązał się z ryzykiem, ponieważ zabieganie o sprzedaż licencji oznaczało konieczność zdjęcia odcinków z Sieci, ale okazał się opłacalnym, gdy udało się nawiązać kontakt, a potem podpisać umowę z SyFy. Stacja ze swojej strony podjęła się także uzupełnienia budżetu, umożliwienia ponownego montażu i dokrętek, a także zatrudnienia wspominanej już Amandy Tapping w charakterze narratora. W międzyczasie stara wersja uzyskała cztery nominacje w drugiej edycji Streamys. Nagrody rozdano 11 kwietnia 2010, a Riese zdobył trofeum za najlepszą kinematografię w serialu sieciowym. Po tych zabiegach i pod nowym tytułem Riese: Kingdom Falling, SyFy wyświetlało od 26 października 2010 rozszerzone odcinki na swojej stronie internetowej, po dwa na tydzień. Ponownie, produkcja uzyskała wysokie noty, a do fanów wystosowano, za pośrednictwem Facebooka, wstępne pytanie: czy chcecie, aby Riese stał się pełnoprawnym serialem telewizyjnym? Daleko jeszcze do wymiernych efektów, ale pojawiła się nadzieja, że nastąpi sytuacja analogiczna do Sanctuary i serial dostanie szansę debiutu w głównym obiegu.

 

 

Nadszedł moment na sakramentalne pytania: o czym to jest i dlaczego warto? Fabuła webisodów prezentuje się następująco: tytułowa bohaterka wędruje przez będące na skraju upadku królestwo Eleysii. Nie jest jednak zwykłą podróżniczką, ale banitką, ostatnią ocalałą z rodu prawowitych władców, naznaczoną królewskim piętnem. Uzurpatorka, która doprowadziła do wybicia jej rodziny, Cesarzowa Amara, jest świadoma ucieczki księżniczki i wysyła za nią pościg. Za potęgą nowej władczyni stoi tajemnicza Sekta – ruch religijny, który poprzez mechanizację własnych ciał chcę pozbyć się ludzkich wad i zbliżyć się do swojej bogini. Riese kontynuuje desperacką ucieczkę przed sługusami Amary, za towarzysza mając jedynie tresowanego wilka Fenrira. Przy okazji próbuje rozwiązać zagadkę tajemniczych działań Sekty. Nie wie jednak, że w niedalekiej prowincji walkę z Cesarzową podjął ruch oporu. Jego lider, Rand, także wie o istnieniu uciekającej księżniczki i nie zawaha się zaryzykować życia kompanów, by znaleźć ją i wykorzystać w swojej walce. W międzyczasie Amara odkrywa, że Sekta ukrywa swoje prawdziwe cele i zaczyna stanowić zagrożenie dla jej panowania. Jak można wywnioskować z powyższego streszczenia, fabuła Riese nie jest specjalnie oryginalna i bazuje na ogranych kliszach fantasy. Trzeba też zaznaczyć, że jest dość szkicowa, zwłaszcza w wersji oryginalnej serialu, motywacje Sekty oraz rebeliantów dość niejasne, a sam świat Eleysii ledwo zarysowany. Skoro więc porywająca fabuła nie jest główną zaletą Riese, to co sprawia, że warto nań zwrócić uwagę? Przede wszystkim stylistyka. Elementy estetyki steampunku, są nadal dość rzadko wykorzystywane mainstreamowej telewizji, chociaż przewijają się zauważalnie częściej (ostatnio flirtowały z nią chociażby Sanctuary, Warehouse 13 czy miniserial Tin Man). Riese korzysta z niej w zdecydowanie w szerszym stopniu. Choć w dotychczasowych odcinkach brak potężnych maszyn parowych, to występuje wiele motywów i akcesoriów kanonicznych dla tej estetyki, jak choćby gogle bohaterki, stroje z elementami wiktoriańskimi, wszechobecne zębatki i mechanizmy zegarowe, ludzie z wprawionymi w ciała urządzeniami, wydającymi bardzo specyficzne dźwięki. Wspomina się także o statkach powietrznych i innych elementach typowych dla steampunkowych światów. Choć ta inspiracja jest najbardziej oczywista, nie jest bynajmniej jedyną. Brak broni palnej, postskandynawsko-posttolkienowskie nazewnictwo oraz poetyka mrocznej baśni to czyste fantasy, choć w wersji jak na razie pozbawionej magii. Jeśli chodzi o estetykę, wyłapać też można nawiązania do westernów, Dalekiego Wschodu (zwłaszcza prywatne dojo Amary), epoki Wojen Światowych (mundury niektórych postaci), czy nawet klimatów postapokalipsy, co potwierdza zresztą w wywiadach sam Copple. Nie jest to jeszcze spójny styl, ale ciekawy miszmasz, który w przypadku kontynuowania serii może rozwinąć się w bardzo oryginalny świat. Drugą niewątpliwą zaletą jest klimat. Telewizyjna fantasy spoza kategorii urban to zwykle produkcje przygodowe, o dość luźnej atmosferze, w typie Miecza Prawdy czy brytyjskiego Merlina, nie mówiąc już o Xenie i jej pociotkach. Mrok i powaga jako nastroje dominujące zdarzają się rzadko (można mieć nadzieję, że startująca niedługo Gra o Tron z Seanem Beanem coś zmieni w tym temacie). Riese jest natomiast od początku do końca utrzymane w ciemnej tonacji klimatycznej, żeby nie powiedzieć ponurej. Mieszkańcy królestwa żyją w zastraszeniu, Sekta poluje na heretyków (czyli każdego, kto się sprzeciwia), antagoniści zabijają bez zbędnego zastanawiania się, przeprowadzają okrutne eksperymenty na dzieciach i potrafią spalić miasto tylko po to, by ukryć swoje interesy. Na dworze Cesarzowej wszyscy intrygują przeciwko wszystkim i każdy ma własną agendę, a nawet rebelianci wydają się wewnętrznie podzieleni. Natrafiamy też na uwagi, które sugerują, że z Eleysią dzieje się coraz gorzej, np. o wyczerpujących się złożach czy małej liczbie narodzin. Jednocześnie, w tle, przewijają się ciekawe wątki mistyczne, które aż proszą się o rozwinięcie. Mówię tu zarówno o transhumanistycznym kulcie Sekty i jej staraniach o stworzenie perfekcyjnego Wybrańca, jak i o wilczej symbolice dawnej rodziny królewskiej oraz jej więzi z tymi zwierzętami. Nie są to może szalenie oryginalne wątki, ale na pewno można z nich uczynić interesujące „drugie dno" wydarzeń.

 

Trzecią cechą, która wyróżnia Riese in plus są obiecujące postaci, a co za tym idzie obsada. Dlaczego „obiecujące", a nie po prostu „dobre"? Niestety, w formacie siedmiominutowych odcinków dało się jedynie naszkicować osobowości (pomagają nieco profile postaci na stronie oficjalnej, ale to nie to samo, co ukazać je na ekranie), a i nie udało się zapewnić bohaterom równej ekspozycji (ruch oporu na przykład dostał zdecydowanie najmniej czasu ekranowego). Niemniej czuć potencjał, więc warto przybliżyć krótko najważniejsze z nich. Tytułowa bohaterka, w którą wcieliła się Christine Chatelain (Sanctuary, kanadyjski serial Cyrograf), nie odzywa się za często, czasem za to zdarzy jej się wypowiedzieć irytująco sztuczne zadanie. Na szczęście nadrabia mową ciała i specyficzną aurą wokół siebie – sprawia wrażenie, jakby rzeczywiście byłą zmęczona podróżowaniem i przerażona działaniami Sekty. Ciekawie rozegrano jej więź ze zwierzęcym towarzyszem. Widać, że Riese nie traktuje go jak pupilka czy dodatkową broń, ale jako przyjaciela w niedoli, na równych warunkach. Ochraniają się wzajemnie, a bohaterka potrafi zapewniać Fenrirowi bezpieczeństwo kosztem własnego (Amara rozkazała wytępić wilki, by usunąć wszelkie symbole poprzedniej władzy). Wilk wydaję się mieć także własną inteligencję, potrafi powstrzymywać się od ataku w zależności od sytuacji, a także samodzielnie wybierać moment wkroczenia do akcji. Na marginesie należy dodać, że to chyba pierwszy serial sieciowy, w którym zwierzę traktuje się jako jednego z bohaterów i daje mu się tyle czasu ekranowego. Pies jest zresztą dość przekonujący w roli wilka. Oprócz Riese, po stronie protagonistów znajdują się tylko rebelianci, reprezentowani przez trójkę przywódców. Rand, grany przez Ryana Robbinsa (Henry Foss w Sanctuary, Connor w Battlestar Galactica) wydaje się być typowym, zdeterminowanym wojownikiem-twardzielem, nie znoszącym sprzeciwu ze strony podwładnych. Jego zastępczyni, Aliza (Emilie Ullerup – Ashley Magnus w Sanctuary, Kaitlin Joyce w jPod na podstawie książki Couplanda), wypada raczej blado i jej oficjalna biografia jest ciekawsza niż sama postać. Najlepiej z tej trójki wypada Alessandro Juliani (znany ze świetnej roli Felixa Gaety w Battlestar Galactica) jako Garin, pragmatyczny taktyk, w którym wyraźnie dojrzewa sprzeciw wobec działań Randa i sceptycyzm względem uznawania księżniczki-banitki za zbawczynie ruchu oporu. Obóz antagonistów to cztery odmienne i dość wyraziste postaci. Amara, zagrana przez Sharon Taylor (Amelia Banks w Stargate: Atlantis), jest na pewno zdecydowaną i srogą władczynią, pełną nienawiści do dawnej rodziny królewskiej, która jednak czuje, że jej pozycja łatwo może ulecz zmianie i próbuje ratować się manipulując podwładnymi. Niestety, Taylor czasem przesadza z patetyczną manierą aktorską, która wydaje się nieco wymuszona. Herrick (Ben Cotton, Dr. Kavanagh w Stargate: Atlantis) to zamaskowany człowiek-robot w mundurze, o sztucznym, spokojnym głosie jak z taniego syntezatora mowy. Wypada nieco jak krzyżówka Vadera z nakręcanym nazistą Kroenenem z pierwszego Hellboya. Strój zakrywający całe ciało i dość stereotypowe zachowanie a la „mroczny lord" nie pozwalają Cottonowi na popisy aktorskie, choć warto odnotować, że Herrick pozwala sobie od czasu do czasu na całkiem trafne, sarkastyczne uwagi, które nadają postaci nieco oryginalniejszego sznytu. Być może najbardziej wielowymiarową postacią serialu jest Trennan, grany przez Patricka Gilmore'a (Dr. Volker w Stargate: Universe). Adiutant i jedyny przyjaciel Amary, starzejący się mężczyzna o mechanicznym oku, jest rozdarty między lojalnością wobec Cesarzowej, presją ze strony Sekty oraz własnym obrzydzeniem wobec okrutnych metod działania Herricka. Jest świadomy, że obie strony wykorzystują go do swoich celów, ale i zbyt słaby, by stawić czoła którejkolwiek z nich. Ostatnią antagonistką jest Marlise (Allison Mack, Chloe Sullivan w Tajemnicach Smallville, notabene postać ta doczekała się dwóch sezonów webisodów koncertujących się właśnie na niej), blondynka w nieodłącznej maseczce, która służy głównej kapłance Sekty, a tak naprawdę wydaje się zbierać informacje o innych członkach dworu dla własnych, nieujawnionych celów. Jest enigmatyczna, ale też energiczna w specyficzny sposób, co czyni bohaterkę być może najbardziej charakterystyczną, z zadatkiem na wizytówkę serii. Podsumowując, odtwórcy pierwszoplanowych ról aktorsko plasują się w amerykańskiej średniej, choć Mack, Gilmore i Juliani wyraźnie się wybijają. Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe, to nie zapadają one specjalnie w pamięć, a niektórzy epizodyści potrafią przestraszyć amatorszczyzną nawet wypowiadając jedną, jedyną własną kwestię. Może prócz Ormanda, naukowca przeprowadzającego eksperymenty indoktrynacyjno-cyborgizacyjne dla Sekty, pojawiającego się w ostatnich odcinkach i granego przez charakterystycznego Petera Kalamisa (Adam Brody w Stargate: Universe). Jeśli jesteśmy już przy aktorach, nie sposób nie wspomnieć o narracji Amandy Tapping, dodanej w nowszej edycji serialu. Daleki jestem od narzekania na dobór aktorki, natomiast dostrzegam pewne wady. Nie jestem pewien, czy głos Tapping pasuję do tego zadania, brzmi tak, jakby nie była w pełni zaangażowana w zadanie, a przede wszystkim kwestie czytane przez nią wydają się napisane w sposób niezdecydowany, gdzieś pomiędzy „epicką" narracją typowego fantasy, a opisywaniem potocznym językiem uczuć i doznań bohaterów. Z drugiej strony, narracja wprowadza miły, „powieściowy" klimat, a także uzupełnia tło wydarzeń, którego w przypadku oryginalnej wersji trzeba szukać w materiałach dodatkowych (chodzi zwłaszcza o pierwsze pięć odcinków), więc to chyba kwestia gustu.

 

 

Skoro wymieniłem już zalety produkcji, należałoby rzucić okiem także na kwestie techniczne. Na początek o obrazie i pracy kamery. Twórcy w wywiadach podkreślają, że bardzo zależało im na zbliżeniu się do jakości zwyczajnej produkcji telewizyjnej i trzeba powiedzieć, że to widać. Użyto nowoczesnej kamery cyfrowej Red One, najlepszej z dostępnych w czasie kręcenia i zapewniającej bardzo wysoką rozdzielczość, deskalowaną bez większej straty do formatów HD (takich kamer użyto między innymi przy produkcji seriali Leverage, Sanctuary, czy filmu Finchera The Social Network). Efekt rzeczywiście jest zadowalający i na pewno lepszy od popularnych seriali sieciowych w typie Dr. Horrible czy The Guild, które wyglądają jednak dość chałupniczo. Bywają gorsze momenty, brakuje też różnych filtrów i sztuczek wizualnych, które standardowo już wykorzystuje się w produkcjach telewizyjnych (oprócz ogólnego przyciemnienia i ograniczenia skali kolorów w kierunku ponurego niebieskiego i szarego, jest też "filmowa" ziarnowatość), ale generalnie jest bardzo dobrze. Praca kamery nie jest specjalnie dynamiczna, bywają fragmenty które wydają się kręcone „z ręki", ale ogólnie bliżej tutaj do statycznych ujęć, niż paradokumentalnego sposobu filmowania, jaki współczesne produkcje fantastyczne często zaprzęgają wzorem Battlestar Galactica. Jeśli chodzi o dekoracje, to bywa różnie. Miło prezentują się miasteczka, utrzymane w jednoulicowym, dziewiętnastowiecznym stylu, kojarzącym się nieco z Dzikim Zachodem. Wnętrza budynków są owszem, dość surowo wykonane, ale nie straszą. Gorzej jest z wizualizacją dworu Cesarzowej. Takie miejscówki jak sala tronowa wydają się niezbyt bogate, nieco sztuczne, a pomieszczenie, w którym zbiera się Sekta, jest tak ciasne, że wygląda to bardziej na zebranie kółka różańcowego w wiejskiej zakrystii, niż rytualne spotkanie wszechpotężnego kultu. Najgorzej wypadają ujęcia zewnętrzne pałacu i stolicy – dwa statyczne ujęcia na całe dziesięć odcinków, w dodatku niezbyt szczegółowe, ot standardowe białe domki i jakieś stateczki z balonami. Zapewnie budżet nie pozwalał najwięcej, ale może warto by zrezygnować z takich panoram w ogóle? Jeśli chodzi o plenery, to mamy głównie lasy, w drugim rozdziale opowieści malowniczo pokryte śniegiem, więc nie jest źle. Efektów specjalnych brak, choreografia walk natomiast raczej kulejąca. Raz, że potyczki są krótkie, dwa, że chaotyczne nakręcone, a trzy, że aktorzy niespecjalnie się wykazują. Zwłaszcza Chatelain zawodzi, co o tyle boli, że gra główną bohaterkę i teoretycznie ma potrafić stawić czoła wrogom. Praktycznie uczestniczy w dwóch walkach i, na moje oko, używa trzech tych samych kombinacji. W dodatku z każdej opresji ratuje ją wilk, co pozwala podejrzewać, że jest w tym duecie lepszym wojownikiem. Taylor pokazuje nieco więcej umiejętności, ale ona akurat posiada jakieś doświadczenia ze sztukami walki i podejrzewam, że scena sparingu z Trennanem została wstawiona żeby to pokazać. Nie zawodzi natomiast charakteryzacja i kostiumy. Wszystkie gadżety, jak sztuczne oko Trennana, pełen kół zębatych osprzęt na ramieniu Herricka, czy jego maska, wyglądają odpowiednio steampunkowo, nie mówiąc o pancerzu pewnego zmechanizowanego „potwora" zwanego Prototypem. Nawet drobne szczegóły, jak przesadnie skomplikowany zamek w kryjówce Ormanda, sprytnie nawiązują do tej estetyki. Chociaż trzeba przyznać, że niektóre elementy wrzucono wyłącznie po to, żeby się kojarzyły, jak gogle Riesie, których nie używa ani razu, czy zwłaszcza koła zębate, które sterczą sobie za ścianami dojo Amary bez wyraźnego celu. Kostiumy może nie są mistrzostwem świata, ale udanie podkreślają charakter frakcji i poszczególnych bohaterów. Sługusy Amary noszą długie płaszcze nasunięte na twarz i nieco kowbojskie kapelusze, członkowie Sekty preferują styl militarny i noszą pseudomundury dopasowane do charakteru postaci, natomiast rebelianci paradują w klasycznym enturażu typowego wojownika fantasy, łącznie z narzędziami sieczno-obuchowymi do robienia krzywdy. Riese preferuje dość praktycznie wyglądające, brązowe skóry i charakterystyczną, podbitą na czerwono pelerynkę, natomiast Amara naprzemiennie występuje w wygorsetowanych, wydekoltowanych i bardziej wymyślnych sukniach oraz w czarnych, lśniących skórach, co nadaje jej nieco fetyszystycznego image'u. Ludność cywilna chodzi głównie w strojach a la wiek dziewiętnasty. Owszem, parę charakteryzacyjno-kostiumowych kiksów wprawne oko wypatrzy (część rzeczy aktorzy załatwiali zresztą na rachunek własny). Mnie osobiście rozbawił zbyt mocny makijaż, w którym Riesie obudziła się w pewnym szpitalu, chyba nieco zbyt czasochłonny jak na zaszczutą banitkę. Na szczęście później ten błąd poprawiono i postawiono na delikatniejszy, bardziej naturalny. Jeśli chodzi o dźwięk, to jest jak najbardziej okej, zwłaszcza maszyneria wszelaka wydaję odpowiednie do klimatu odgłosy, a modulowane wrzaski Prototypu mogą nawet zmrozić krew w żyłach nieco. Może narracja Tapping jest nagrana nieco za cicho. Zawodzi natomiast muzyka. Mimo, że kompozytor Rich Walters produkował ścieżkę dźwiękową do kilku seriali (w tym produkcji SyFy), pracował także przy filmach (Capote, Fido) i nawet zebrał dwie nominacje do Emmy za edycję dźwięku, to muzyka zaprezentowana w Riese zawodzi. Trochę industrialnych gitar, trochę przesterowanych syntezatorów, prosta elektronika i pseudoorkiestracje – do ilustracji wydarzeń nadają się może wystarczająco, ale nie zapadają w pamięć, a w dodatku brzmią płytko, sucho i jakby składano je na domowym pececie. Trochę zbyt amatorskie, zdecydowanie najsłabsze ogniwo. Ogółem, Riese, jak na niezależną produkcję, prezentuje się dobrze i ponad normę, pomimo moich licznych narzekań. Na pewno widać profesjonalizm i starania całej ekipy, a i widz nie poczuje się, jakby obcował z półproduktem.

 

 

SyFy właśnie skończyło nadawanie poprawionej wersji serialu na swojej stronie (finał sezonu wypuszczono do sieci 23 listopada). Dalsze losy produkcji są na razie otwartą kartą. Zarówno ekipa, jak i aktorzy są nastawieni bardzo entuzjastycznie do idei przejścia Riese do normalnej telewizji. Zwłaszcza, że moment jest idealny pod względem zachowania całości obsady, gdyż większość aktorów jest obecnie mocno związana z SyFy (na kontraktach związanych z Sanctuary i Stargate: Universe lub jako epizodyści), a Juliani i Mack właśnie zakończyli pracę nad ostatnim sezonem Tajemnic Smallville. Ciężko jednak przewidzieć efekt starań o format pełnego serialu, zwłaszcza, że SyFy jest od paru lat znana z kontrowersyjnych decyzji (i to jest eufemizm, przypuszczam, że amerykańscy fani fantastyki wstawili by tu ostrzejsze wypowiedzi), a realizacja pomysłu na przyzwoitym poziomie wymagałaby jednak słuszniejszego budżetu. SyFy zaś wydaje się bardziej skoncentrowana na próbie wyprodukowania (z marnym skutkiem) czegoś, co zgarnie pokaźną widownię Battlestar Galactica, a także szukaniem seriali dla szerszej grupy odbiorców (zachęcił sukces Warehouse 13 wśród kobiecej audiencji) i produkowaniem kolejnych gniotów klasy B w swojej serii filmowej (Rekinośmiornica, anyone?). Niezależnie od tego, twórcy przez cały rok 2010 ostro promowali Riese gdzie tylko się dało, pokazując się na największych amerykańskich konwentach steampunkowych i ogólnofandomowych, udzielając wywiadów gdzie tylko się da, prowadząc bogatego w informację Twittera i strony na Facebooku, a także planując kolejne ARG oraz wydając heksową strategię na iPhone'a pod tytułem Riese: Battle for Eleysia!, podobno całkiem wciągającą. Ciekawostką jest fakt, że w produkcji tej ostatniej wzięła udział Felicia Day, czyli mózg i twarz innego niezwykle popularnego serialu sieciowego, The Guild. Środowisko łączy siły, jak widać. Copple i Kiff deklarują też chęć produkcji kolejnych rozdziałów, jak tylko uda się zebrać fundusze. Warto by było, bo co jak co, ale Riese jest jedną z produkcji, które ukazują, że seriale sieciowe mogą być nadzieją na przebicie się twórców, którzy stawiają na własną wizję, nieuzależnioną od ogólnych trendów i widzimisie decydentów. A gdyby SyFy zdecydowało się na pełnoformatowy sezon, kto wie, może doczekalibyśmy się dobrego, mainstreamowego serialu steampunkowego? Wszak to najwyższy czas, biorąc pod uwagę szaloną popularność klimatów tego typu w środowisku fantastów wszelkiej maści.

 

 

Niestety, łyżka dziegciu dla tych, co chcieliby obejrzeć. SyFy posiada w tej chwili licencję tylko amerykańską, co oznacza, że Riese: Kingdom Falling owszem, wisi na stronce, ale obecnie ma blokadę regionalną i bez amerykańskiego IP raczej się nie obejrzy. W Polsce serial udostępniono co prawda na stronce AXN (tak przy okazji, wrzucają też losowo odcinki „dużych" seriali dla fantastów, jak Torchwood i Siły Pierwotne), ale jest to starsza, oryginalna wersja sieciowa. Różni się montażem (część obsady i historia rebeliantów pojawiają się dopiero w drugiej połowie), brakiem kilku scen, a przede wszystkim brakiem narracji Tapping i niezwykle użytecznej dla śledzenia fabuły mapki. No, i lektor brzmi co najmniej dziwnie, ale to już czepialstwo. Niemniej, polecam się zapoznać z tym internetowym dziełkiem. Odbiór zależy co prawda od preferencji własnych, ale chociażby dla odnotowania istnienia i trendu. A jakbyście wchodzili i póki jesteśmy w temacie, to mają tam też w całości ciekawy serial sieciowy science fiction Wydział Gemini, zrobiony przy współpracy stacji NBC, dość znanego w pewnych kręgach studia Electric Farm oraz megafajnej i znanej skądinąd aktorki Rosario Dawson, także w roli głównej. I tym akcentem dodatkowym zakończę.

 

Odnośniki:

 

Strona oficjalna

Odcinki na SyFy

Riese po polsku od AXN

Trailer 1

Trailer 2

Komentarze

Następna Twoja recenzja i następna rzecz, którą warto się zainteresować. W samym tekście nie znalazłem nic, co by przeszkadzało w jego czytaniu, no może poza jedynie rozmiarem i masą szczegółów i informacji mogącymi odstraszyć co mniej cierpliwych czytających.

Generalnie jest bardzo dobrze. Jak zawsze. 5.

I prośba o więcej.

Serial znam od jakiegoś czasu - wciąga, naprawdę wciąga!

@Kamahl

Co do rozmiaru i ilości szczegółów, to racja. Jak nie mam nad głową każącej ręki limitu znaków, to mam tendencję do dumpingu informacji :) No ale zdarza się, jak człowiek się już po tej Sieci naszperał...

Bardzo rzetelne i bogate opracowanie. Nie dałem rady przeczytać, ale to dlatego, że temat mnie nie interesuje.
Poza tym zdania są za długie, nie czyta się tego lekko. Poza tym to są same fakty. Wydaje mi się, że publicystyka to nie to samo co praca magisterska.
Chylę jednak czoła za poziom merytoryczny.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Seriale internetowe to ciekawe przedsięwzięcia. Dodaję "Riese" do długiej listy tytułów wartych uwagi i mam oko na Twoje kolejne teksty. :)

Dzięki za niewątpliwie wywołanie zainteresowania dla Riese. Ale mam jedno pytanie: dlaczego wszyscy "specjaliści" od steampunku zapominają o "Secret Adventures of Jules Verne"? 100% steampunk, pełnowymiarowa, 22-odcinkowa seria, pierszy format 45 min + filmowany w HD? I w ogóle seria jako taka nieosiągalna ani w TV ani w kablu ani na DVD? Zmowa jakaś?
PS> Ten cudzysłów przy specjalistach to nie dlatego że uważam że się nie znają lub że to sarkazm. Po prostu wiem że specjalista to nie najlepsze słowo ale nie znalazłem innego na poczekaniu

Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie, właśnie dlatego, że nie ma go na DVD ani kablu. Sci-Fi Channel chyba ogólnie nie przepada za tym serialem, chyba nie zebrał za dobrej oglądalności, o ile wiem, puszczali go też w dziwnych godzinach ( może mi chodzić o powtórki, nie jestem pewny), choć na paru stronach napotkałem na gronka całkiem oddanych fanów, choćby na Tv Tropes.

Za specjalistę od steampunku się nie uważam, ale rzeczywiście możnaby dodać parę przykładów. Np. Legend z 1995, ze steampunkowym wynalazcą jako jedną z postaci (i z McGyverem, znaczy Richardem Deanem Andersonem, w podwójnej roli głownej). Albo Adventures of Brisco County Jr.z 1993 , też zachaczający o estetykę, nawet bardzo momentami, z bogiem klasy B Bruce'm Cambellem w roli głównej. Te jednak najpierw kojarzą się ludkom z Wild Wild West, tym oryginalnym z lat 60-tych, bo osadzone są w Ameryce. Ale też brak tych produkcji moich słów nie podważa - boom na steampunk nie został jeszcze zdyskontowany żadną wielkoformatową i dobrze wyprowmowaną produkcją TV.

Brucem Campbellem, oczywiście :) Zapis mi siadł, bo na szybkości odpowiadałem ;)

@M.Bizzare

Genialna recenzja. Apetyt na więcej rośnie z każdym kolejnym akapitem :) Steampunkiem zainteresowałam się dopiero niedawno, wcześniej tylko fantastyka i sci-fi, i szczerze mówiąc, jakoś nie mogłam się z tym gatunkiem przeprosić. Twoja recenzja skutecznie mnie przekonała. Zwłaszcza, do serialu "Riese: Kingdom Falling". Zapowiada się ciekawie :)

Niecierpliwie czekam na kolejne Twoje recenzje.

Nowa Fantastyka