- publicystyka: JEKYLL czyli jak interpretować klasykę

publicystyka:

JEKYLL czyli jak interpretować klasykę

Klasyka zawsze wraca na warsztat, to rzecz oczywista w każdej kulturze. Jeśli jakieś dzieło zapisało się w pamięci ludzkości i weszło do kanonu rzeczy, które znać trzeba, niechybnie pojawią się jego nowe wersje, przełożenia na język innych mediów, reinterpretacje i reimaginacje. Nie inaczej jest z literaturą grozy. Dracula, potwór Frankensteina, Upiór z Opery, kosmiczne horrory Lovecrafta czy mroczne opowieści Poe'go – powracają w tysiącach wręcz wersji, w każdej możliwej konwencji. Niewątpliwie w banku stałych motywów do przerabiania wysoką pozycję zajmuje historia doktora Jekylla i pana Hyde'a, autorstwa Roberta Louisa Stevensona. Być może dlatego, że przedstawia uniwersalną prawdę o dualizmie dobra i zła w człowieku, o dzikiej naturze kryjącej się w naszej świadomości, a może tylko z powodu, że rozdwojenie jaźni jest zawsze wdzięcznym tematem – nie osiągnęło jeszcze może poziomu nadużywania, jakim cieszy się amnezja, ale niewątpliwe znajduje się w pierwszej trójce zaburzeń psychicznych ukochanych przez twórców. Były już wersje sceniczne, musical (zresztą całkiem fajny), komiksowe nawiązania, gry komputerowe, niezliczone filmy – w każdej konwencji, od czystego horroru, przez interpretacje psychologiczne, do czystej komedii. Opowieść adaptowali twórcy z bardzo różnych środowisk, od J. Michaela Straczynskiego do Waleriana Borowczyka. Naturalnie, zdarzyły się więc i takie interpretacje, które bardzo dogłębnie przetwarzały oryginał – jak choćby powieść Valerie Martin Mary Reilly, gdzie wydarzenia powieści widzimy z perspektywy służki doktora Jekylla. Jednak mało nowych wersji tej historii jest tak specyficznych i tak zaskakujących, jak brytyjski miniserial Jekyll z 2007 roku.

 

 

Historia tej serii zaczęła się dość niewinnie. Producent Jeffrey Tayor próbował przez kilka lat, bezskutecznie, stworzyć w USA współczesną wersję powieści Stevensona. Jednak dopiero powrót do Wielkiej Brytanii w 2005 roku sprawił, że udało mu się uzyskać zainteresowanie ze strony studia Hartswood Films i innej producentki, Elaine Cameron, która szukała pomysłu na telewizyjny thriller paranormalny. Może wszystko skończyłoby się na bardziej standardowej interpretacji historii Jekylla i Hyde'a, gdyby nie fakt, że naczelnym scenarzystą w Hartwood był wtedy Steven Moffat. Wówczas znany jako twórca dość popularnego sitcomu Coupling, zwanego złośliwie „brytyjską odpowiedzią na Przyjaciół", a także dwóch innych seriali komediowych oraz nagradzanej serii dla dzieci Press Gang. Niemniej, jeśli chodzi o Jekylla, najlepszym punktem odniesienia jest praca, dzięki której Moffat jest rozpoznawalny obecnie, mianowicie jego udział w produkcji uwielbianej przez widzów i krytyków, odrodzonej wersji klasyka angielskiego science fiction, Doctor Who. Co prawda przez cztery pierwsze sezony dostarczył równo czterech scenariuszy (dwa z nich podzielone na dwa odcinki), ale odcinki zrealizowane na ich podstawie znacząco wybijały się ponad i tak udaną całość, o czym świadczą trzy wygrane Hugo (najbardziej prestiżowa nagroda w zakresie fantastyki) za najlepszą prezentacje dramatyczną w krótkiej formie (kolejno w 2006, 2007, oraz 2008 roku), nominacja do Hugo w 2009 roku oraz dwie do Nebuli. Ten deszcz pochwał sprawił, że w 2009 roku Moffat został mianowany showrunnerem Doctor Who (osoba odpowiedzialna za całokształt produkcji), a sezon piąty nowej wersji, wyświetlany wiosną 2010, pobił rekordy oglądalności i został ciepło przyjęty przez fandom i krytyków. Cechy charakterystyczne odcinków napisanych przez Moffata? Błyskotliwa, często nieco zakręcona fabuła ze świetnymi dialogami oraz maksymalna dawka grozy i paranoicznych koszmarów, jaką da się upchnąć w konwencję widowiska familijnego (a nawet trochę ją przerastająca: odcinek Blink opatrzono wszak ostrzeżeniem dla rodziców o wyjątkowej dawce przerażających scen). Jako, że Jekyll okazał się praktycznie autorskim projektem Moffata – producenci dali mu wolną rękę i zdecydowali się nie obcinać scenariuszy; możemy się spodziewać obu tych elementów charakterystycznych, z tym, że w niczym już nieograniczanym stężeniu. Scenariusze wszystkich sześciu odcinków zaakceptowała BBC i, przy finansowej pomocy BBC America, produkcję sfinalizowano w roku 2006. Połowę serialu wyreżyserował Douglas Mackinnon, połowę Matt Lipsey, ten drugi bardziej rozpoznawalny, z powodu pracy nad popularnymi komediami Mała Brytania i Psychoville. Serial wyemitowano po raz pierwszy między 16 czerwca a 28 lipca 2007 roku.

 

 

W pierwszej scenie poznajemy naukowca Toma Jackmana (James Nesbitt), który instruuję nowo zatrudnioną asystentkę (Michelle Ryan). Na początku wydaje się, że chodzi tu o zwykłe rozdwojenie jaźni, ale prawda jest bardziej skomplikowana. Jackman zmienia się także fizycznie, w silniejszą, agresywniejszą i pozbawioną jakiejkolwiek moralności wersję samego siebie, literalnie inną osobę – Hyde'a (który sam się tak ochrzcił, po lekturze powieści). Próbując jakoś opanować sytuację, opuścił żonę Calire (Gina Bellman) i synów, zaszył się w odosobnionym domu, a nawet opracował system komunikacji ze swoim alter ego poprzez dyktafon i umówiony schemat zachowań. Z ledwością kontroluje sytuację, grożąc drugiemu wcieleniu popełnieniem samobójstwa, jeśli ten przekroczy określone granice (np. zabije człowieka). Pomaga mu w tym jedynie fakt, że Hyde nie dzieli jego wspomnień i doświadczeń, co pozwala zatajać informacje o rodzinie i wybrane fakty. Tom szybko odkrywa jednak, że jest śledzony przez tajemniczą, czarną furgonetkę. Podejmuje się prywatnego śledztwa, które szybko prowadzi go do wynajętej przez jego żonę detektyw Mirandy Calender (Meera Syal), która jednak wydaje się mieć jakieś własne, ukryte motywy. Ona też wyjawia Jackmanowi niesamowite fakty. Doktor Jekyll z powieści Stevensona istniał naprawdę, a w dodatku na zdjęciach prezentuje się bliźniaczo podobnie do naukowca. Okazuje się też, że czarna furgonetka nie należy do niej. Jackmana zaczęła bowiem śledzić tajemnicza korporacja, która próbuje później nawiązać współpracę z jego alter ego, bez rezulatatu. Tymczasem Hyde przez przypadek dowiaduje się o istnieniu rodziny Toma. Czy Jackman jest potomkiem Jekylla, skoro ten nie miał żadnych dzieci? Jakie są motywy organizacji i po co im Hyde? Dlaczego Hyde zdobywa coraz większą kontrolę i zaczyna pojawiać się poza regularnymi przemianami? To nie są pytania, które napędzają całą fabułę, to tylko próbka zagadek, którą daje nam sam pierwszy odcinek.

 

 

Ten rys fabuły mówi o Jekyllu dużo mniej, niż mogłoby się wydawać. Ciężko bowiem opisać ten miniserial. Problemem jest już sama klasyfikacja. To, co z początku wydaje się zwykłą trawestacją klasycznej historii grozy we współczesnych lokacjach, szybko wprowadza wątki zupełnie odmienne gatunkowo. Pojawiają się elementy konspiracyjnej sensacji, thrillera psychologicznego, dramatu rodzinnego, science fiction czy nawet odrobina estetyki komiksu i czarnej komedii. Ciężko też ustosunkować serial względem powieści. Jest to właściwie jednocześnie uwspółcześnienie, reinterpretacja i bezpośrednia kontynuacja Doktora Jekylla i Pana Hyde'a, inkorporująca większość powieści jako opis faktów (ba, nawet sam Stevenson odegra pewną rolę w intrydze). Na pewno można jednak powiedzieć, że ta mieszanka na ekranie wypada niesamowicie dobrze. Mistrzowsko poprowadzono fabułę. Z początku osnuta wokół walki Jackmana o kontrolę i lekarstwo oraz prób ochrony swojej rodziny, zmienia się szybko w desperacką ucieczkę przed organizacją, która grozi bliskim naukowca, a także próby rozwiązania zagadki, która komplikuje się z każdą minutą. Gdy widzi już zaczyna składać wydarzenia na ekranie w jedną całość, szybko pojawiają się nowe wątki, które burzą zdawałoby się jasny obraz. Nie ma jednak mowy o chaosie. Każdy zwrot akcji, a jest ich co najmniej kilka na odcinek, jest oparty na wcześniejszych, oszczędnie podsuwanych widzowi poszlakach, a po zakończeniu oglądania wszystko wydaje się idealnie na swoim miejscu, budząc podziw skrupulatnością w konstruowaniu intrygi. Drobne kiksy fabularne, które zdarzyły się w paru momentach, bynajmniej nie zacierają tego wrażenia. Serial jest tak fabularnie „gęsty", że często w trakcie jednego odcinka status quo zmienia się parokrotnie. Jednak nie jest przy tym męczący dla widza, oferuje momenty na odetchnięcie i budowanie nastroju tajemniczości i podskórnie odczuwalnej grozy, a intryga, choć rozbudowana, nie wydaje się upchnięta w te sześć godzinnych odsłon, ale racjonalnie zaplanowana. Niewątpliwie zmusza jednak do zwracania uwagi na każdy, nawet mało istotny wydawałoby się detal. Finał dostarcza satysfakcjonujących odpowiedzi, a prawda o naturze Hyde'a, sygnalizowana półsłówkami, rzeczywiście skłania do zastanowienia się nad obejrzaną historią. Interesujące jest też podejście do narracji. Opowieść zaczyna się in medias res, gdy Tom walczy już z przypadłością w odosobnieniu i zasadniczo od tego momentu toczy się w porządku linearnym. Twórcy pozwalają sobie jednak na eksperymenty w tym zakresie, wprowadzając retroaktywnie różne elementy fabuły. Już scena pierwszej rozmowy z asystentką urywa się przed czołówką, a jest kontynuowana dopiero w następnym odcinku. Fabuła potrafi się nieoczekiwanie cofnąć w czasie i niekiedy toczyć się długo w przeszłości, niemniej bieżąca intryga nigdy nie zostaje zarzucona. Narracja często służy graniu scenarzysty z oczekiwaniami widzów. Gdy Hyde budzi się cały we krwi, jesteśmy pewni, co i komu zrobił. Pozornie. Temu samemu służy nagłe przeniesienie perspektywy i opowieść o pewnym supertwardym najemniku i jego istotnym zadaniu. Kiedy w końcu ta postać spotyka bohaterów, dzieje się coś, co zupełnie nie pokrywa się z tym, czego oczekujemy po takim wprowadzeniu, przez co widz czuje się, jakby twórcy zagrali mu na nosie... i podoba mu się to. Nie można być nigdy pewnym, co zdarzy się w następnej scenie. Warto wspomnieć o metodach straszenia, które są tu typowe dla stylu Moffata. Nie mamy zwykle do czynienia z nagłym atakiem na widza, choć zdarzają się sceny, przy których mimowolnie podskakuje się podczas seansu (zwłaszcza, że Hyde lubi mieszać swoim przeciwnikom w głowie). W większości twórcy operują jednak nastrojem i suspensem, a także implikacjami, które niosą za sobą np. znalezione przez Toma ślady działalności Hyde'a, naprawdę złowieszcze wiadomości od niego, czy pozornie nieistotne skrawki fabuły. Bardziej przeraża nas to, czego nie widział bohater, a przez to i widz. Wrażenie robią też schizoidalne wizje, w których Hyde rozmawia z Tomem np. poprzez lustro, wyłączony telewizor czy wcielając się w Claire.

 

 

Za znakomitą fabułą idzie w parze doskonałe aktorstwo. Powiem bez przesady, że mało jest telewizyjnych produkcji, w której wszyscy graliby na tak równym, wysokim poziomie. Specjaliści od castingu działali bardzo rozważnie, wybierając doświadczonych profesjonalistów – nikt nie znalazł się na liście płac przypadkowo lub „z ulicy". Największy ciężar, wiążący się z podwójną rolą, spadł oczywiście na barki Nesbitta. Aktor wywiązuje się z zadania. Jako Tom jest w zasadzie everymanem, pragnącym tylko spokoju i szczęścia z rodziną, próbuje racjonalnie zmierzyć się z problemem, którego nie da się przezwyciężyć. Nesbitt nieźle oddał postępującą paranoję zaszczutego, uciekającego człowieka, ale nie daje nam też zapomnieć, że Tom jest inteligentny i potrafi przebiegłością stawić czoła i Hyde'owi, i ścigającym go ludziom. Prawdziwie niesamowite aktorstwo Nesbitt dostarcza nam jako Hyde. W jego interpretacji alter ego Jackmana ma w sobie nieco z oryginału, nieco ze znanego z komiksów o Batmanie Jokera, nieco przerysowane cechy typowego filmowego potwora, a także dużo specyficznego, brytyjskiego wdzięku. Psychologicznie jest nieprzewidywalny, zadurzony w hedonistycznym seksie i niekontrolowanej agresji, zwierzęcy, mentalnie zbliżony do dziecka, ale też inteligentny i pewny siebie. Nie możemy jednoznacznie powiedzieć, że jest do cna zły. Niewątpliwie jest groźnym psychopatą, lecz budzi także sympatie widza. Dodatkowo, dostarcza nam dawkę czarnego humoru, swoimi przechwałkami, sarkastycznymi tekstami i ogólnym szaleństwem. Mimo, że nastrój całości jest zdecydowanie poważny i mroczny, ciężko się nie uśmiechnąć przy niektórych kwestiach Hyde'a. Krew w żyłach mrożą zaś jego chore rymowanki, gry słowne i sposób, w jaki bawi się z ofiarami. Aktorstwo Nesbitta w tym przypadku jest nieco przeforsowane, ale w umyślny i energiczny sposób. Gdy tylko na ekranie pojawia się Hyde, od razu robi się jeszcze ciekawiej. Rzadko widuje się też przypadek, żeby aktor tak dobrze budował chemię między dwoma postaciami, grając obie naraz. Zmagania Toma i Hyde'a są zawsze interesujące, a stosunki między nimi nie są jednoznaczne. Hyde nazywa Jackmana „Ojcem" i czasem daje odczuć, że ma do niego słabość, a Tom, choć się nie przyznaje, potrzebuje siły i energii swojego alter ego, nawet czasem poddaje się mu, by osiągnąć swoje cele. Mimo popisowego aktorstwa Nesbitta, reszta dzielnie mu sekunduje. Gina Bellman, znana z popularnego Leverage (Uczciwy Przekręt) i Coupling, jako Claire wydaje się z początku postacią tła, zwykłą żoną martwiącą się dziwnym zachowaniem męża. Nic bardziej mylnego. Gdy prześladowcy Toma zaczynają nękać jego bliskich, Claire okazuje się waleczną, zdecydowaną i silną osobą, silniejszą może od męża, zdolną przeciwstawić się potężniejszym wrogom, a nawet będącą w stanie okiełznać Hyde'a i zaakceptować go. W retrospekcji okazuje się zresztą, że przed poznaniem Toma była raczej typem kobiety niezależnej, „wolnego ducha". Ciekawą postacią jest Peter, przyjaciel i były szef Jackmana, bardzo zamieszany w całą intrygę, grany przez Denisa Lawsona. Mamy tu bowiem do czynienia z osobą niejednoznaczną, dwulicową, ale jego stosunku do Toma i jego rodziny nie da się też określić jako całkowicie pozbawionego troski wobec nich. Jednoznacznym antagonistą jest natomiast amerykański „specjalista", ściągnięty przez tajemniczą organizację do schwytania Hyde'a, Benjamin. Portretujący go Paterson Joseph, niezły aktor drugiego planu, dał z siebie wszystko, by wykreować postać nieprzyjemną i odstręczającą, ale ciekawą. Jego narzekania na Anglików, brak talentu do opowiadania dowcipów i wiecznie przyklejony do twarzy sarkastyczny, szeroki uśmiech od razu zapisują się w pamięci widza. Przewijająca się w tle Pani Utterson (Linda Marlowe) jest z kolei bardziej stereotypowym „wielkim złym", manipulującym wydarzeniami z ukrycia. Takie przedstawienie ma sens, ale widz dowie się o tym dopiero w ostatnich minutach serialu. Miranda i jej współpracowniczka/kochanka Min (Fenella Woolgar) to bystre i wygadane postaci, dalekie od zwyczajowego przedstawienia detektywów w filmie. Ich przepychanki wprowadzają odrobinę rozluźniającego humoru. Mnie do gusty przypadły szczególnie krótkie, rozbrajające uwagi, jakie ma zwyczaj wygłaszać Min. Recepcja postaci Katherine Reimer, asystentki Jackmana, zależy od stosunku widza do grającej ją Michelle Ryan (najbardziej kojarzona z operą mydlaną EastEnders i kiepskim remakem Bionic Woman), która przez wielu uważana jest za zupełnie niezapadającą w pamięć i kiepską aktorkę. Ja powiem tyle, że jest bez rewelacji, ale znośna, mimo, że trochę na siłę przedstawia się Katherine jako jedną z wiodących postaci – jej rolę można by zmniejszyć bez uszczerbku dla fabuły, jej wątki i tak są przeciągane nie co na siłę. Wspomagająca czasem bohaterów domniemana matka Toma jest odpowiednio tajemnicza, ale wiele więcej o niej powiedzieć nie można, jej rola sprowadza się do podpowiadania pewnych faktów bohaterowi. Bliźniaczy synowie Jackmana, są w zasadzie zwykłymi dziećmi, choć czasem wydają się specyficzni... i to też ma pewne znaczenie. Postacie tła są raczej naszkicowane niż rozbudowane charakterologicznie, nawet te, które mają jakiś udział w intrydze, może z wyjątkiem pułkownika Harta (dowódca żołnierzy walczących z Jekyllem, grany przez Malcolma Storry) i koleżanki Claire, Nicki (Belinda Stewart-Wilson), bardziej zapadających w pamięć. Warto na końcu wspomnieć, na zasadzie ciekawostki, o epizodycznej, choć istotnej roli Roberta Louisa Stevesona, w którego interesująco wcielił się Mark Gattis, aktor i scenarzysta znany z Ligi Dżentelmenów i Doctor Who, a także współtwórca, wraz z Moffatem, znakomitego miniserialu Sherlock z 2010 roku, gdzie grał też Mycrofta Holmesa.

 

 

Jeśli chodzi o stronę wizualną i udźwiękowienie, Jekyll prezentuje się przyzwoicie, zwłaszcza, że budżet produkcji był niski. Efektów specjalnych jest co prawda jak na lekarstwo, natomiast charakteryzacja alter ego Jackmana, choć oszczędna, jest efektywna. Jedyne, do czego można się przyczepić, to ogromne kły, które czasem pojawiają się w ustach Hyde'a, gdy kogoś atakuje znienacka. Wiem, że miało być to prawdopodobnie nawiązanie do przedstawień postaci z lat 30-tych i 40-tych (zresztą nie jedyne puszczanie oka do przeszłości, powiem np. , że klimat niekiedy zbliża się do horrorów Hammera), ale wyglądają trochę śmiesznie. Praca kamery jest odpowiednio dynamiczna w scenach akcji, a w wolniejszych momentach serwuje nam przeciągłe, pojedyncze ujęcia. Operatorzy często nagle odrywają się od ujmowania sceny, np. dialogu, by pokazać jakiś istotny detal. Kolorystyka zdjęć jest klimatycznie przyciemniona, nawet nieco wyblakła (nieliczne dramatyczne sceny robią się całkowicie czarno-białe), choć w retrospekcjach jaśniejsza, a w częściach „historycznych" utrzymana w typowej, sepiowej tonacji. W scenach schizofrenicznych wizji i niektórych występach Hyde'a mamy do czynienia z efektami zniekształcenia lub celowego „zepsucia" obrazu, pojawia się też wiele ciekawych filtrów. Złego słowa nie można powiedzieć o muzyce. Kompozytor Debbie Wiseman zapewniła klimatyczną ilustrację wydarzeń. Przez większość spokojnych scen towarzyszą niepokojące, „kroczące" dźwięki fortepianu i smyczków, a w dynamiczniejszych rytmiczne, dudniące uderzenia orkiestry, wzmocnione szybkim podkładem perkusyjnym. W paranoicznych wizjach i w momentach przerażających objawień towarzyszy nam znana z kina grozy „chora", zgiełkliwa i atonalna orkiestracja, podrasowana elektroniką. Motyw przewodni, przewijający się dość często, wyśpiewała Hayley Westenra (cóż za klasycznie horrorowe nazwisko), nowozelandzka wokalistka i songwriterka. Nieco zawodzący, czysty kobiecy śpiew wprowadza odrobinę gotyckiej atmosfery, ma też symboliczne znaczenie, które uważni odkryją po obejrzeniu całości.

 

 

Krótkie podsumowanie: Jekyll jest doskonały. Ma naprawdę niewiele wad, może nieliczne ze zwrotów akcji w finalnych odcinkach było niespecjalnie trafionych (zwłaszcza jeden dotyczący pochodzenia pewnej postaci), a obliczone na zaszokowanie, otwarte zakończenie właściwe może niektórym wydąć trochę zbyt tanim chwytem (na mnie zadziałało). Niemniej miniserial prezentuje się jako zwarty, perfekcyjnie dopracowany monolit, w którym scenariusz, narracja, intryga i strona wizualna współgrają jako całość, a nie tylko istnieją obok siebie, oferujący ciężkie do przewidzenia rozwiązania w intrydze i stanowiące wyzwanie dla widza zagadki, nie próbując mu podsuwać pod nos odpowiedzi jak idiocie (częsta przypadłość we współczesnym kinie/telewizji). Jest to zdecydowanie najlepsza z bardziej postmodernistycznych wariacji powieści Stevensona i broni się zarówno w warstwie rozrywkowej, jak i wtedy, gdy szukamy czegoś więcej niż zwykłe „oglądadełko". Dlatego z czystym sumieniem i solennie polecam te sześć godzin doskonałego show, bez względu na to, czy kocha klasyczną literaturę grozy, brytyjskie seriale i czy jest fanem Stevena Moffata (nie ukrywam, że ja jestem, ale i po seansie samego tylko Jekylla łatwo się nim stać). Opowieść jest na tyle uniwersalna i zróżnicowana, w spójny na szczęście sposób, że ma szansę wciągnąć każdego widza. Trochę szkoda, że kwestia sezony drugiego skończyła się tylko na chęciach ze strony ekipy – wszystkie wątki co prawda domknięto, ale zakończenie otwierało furtkę do kontynuowania historii.

 

 

Na finiszu pozwolę sobie na smutną dygresję. Jekylla polski widz miał dobrą szansę obejrzeć w lutym/marcu tego roku, z tym, że TVP1 zrobiła wszystko, żeby ta szansa była nikła – mało kto ogląda telewizję w niedzielę około pierwszej w nocy (wcześniej Jekyll był dostępny na platformach cyfrowych np. na kanale BBC Entertaiment). Typowe traktowanie fantastyki przez polskie stację i na tym skończę narzekanie, bo pisało już o tym wielu lepszych niż ja. TVP1 donosi jednak, choć konkretów i daty emisji nie udało mi się nijak znaleźć w Internecie, że miniserial powróci w jesiennej ramówce. Z żalem nabijałbym w jakikolwiek sposób oglądalność telewizji publicznej, ale tym razem mam nadzieję, że być może ktoś dzięki temu skromnemu artykułowi skusi się na seans. Serdecznie polecam.

 

 

P.S. 1

 

Przy okazji klecenia artykułu dowiedziałem się, że być może niedługo powstanie wersja powieści Stevensona, w której Hyde'a zagra raper 50 Cent. Takie rewelacje to dopiero krew w żyłach mrożą :)

 

 

P.S. 2

 

Wiem, że dwa artykuły w dwa dni to objaw niezdrowej nadproduktywności. Ale po tekście o Blake's 7 chodziły mi po głowie dalsze kawałki o brytyjskiej telewizji fantastycznej, stąd w momencie przerwy między prozą i innymi zajęciami powstały aż dwa. Nie ukrywam, że może się ich pojawić więcej, w zależności od czasu i ochoty – takie hobby ;)

 

Komentarze

Smutno tu i pusto, a szkoda. Widzisz Panie Dziwny, docenili Cię, wydrukowali to teraz gnij w zapomnieniu.
Powiem tyle, że fajnie i mam zamiar obejrzeć.

Bardzo ciekawie. Zaintrygował mnie pomysł i jeśli czas pozwoli, na pewno sięgnę po "Jekylla". :)

To jeden z ciekawszych miniseriali jakie widziałem. O Moffacie będzie jeszcze głośno.

Nowa Fantastyka