- publicystyka: „Magia i steampunk? To się nie może udać!"

publicystyka:

„Magia i steampunk? To się nie może udać!"

„Magia i steampunk? To się nie może udać!"

 

Niedawno, czytając cykl „Cienie Pojętnych", zacząłem się zastanawiać nad ideą połączenia magii ze steampunkiem w mediach fantasy (tj. filmach, książkach, grach komputerowych itp.). Doszedłem do wniosku, że pomysł ten jest wykorzystywany rzadko, ponieważ trudno połączyć dwa skrajnie różne gatunki literackie – fantasy i science fiction. Dużo łatwiej napisać prostą powieść fantasy niż sci – fi , a to dlatego, że w przypadku SF trzeba posiadać pewną wiedzę o technologii, aby opisać np. działanie aerocykla. Jest to o wiele trudniejsze od napisania choćby zdania „Koń ruszył z kopyta.".

 

Tematyka fantasy jednakże powoli się wyczerpuje. Oczywiście, można tworzyć nowe światy, rasy, historie, ale to, czy nazwiemy demona urgalem, kalkarem czy też Mąciwodzicielem, nie zmienia faktu, że nadal pozostanie on demonem. Dlatego właśnie prawie każda nowa powieść jest jedynie nowalijką, świeżym spojrzeniem na doskonale znany temat, a nie czymś zupełnie nowym.

 

Co innego przy połączeniu magii ze steampunkiem. Dzieła wykorzystujące ten schemat można by policzyć na palcach, toteż w obecnych czasach jest to jeden z nielicznych oryginalnych pomysłów na dobrą książkę. I to pomysł jak najbardziej mądry i logiczny, bo przecież czas w tych wyimaginowanych światach także powinien „iść" do przodu. Owszem, mamy uniwersum, w którym istnieje magia, lecz czy to oznacza, że musi ono ciągle sterczeć technologicznie w epoce średniowiecza? Powinno się rozwijać! A jeśli się rozwija, to czemuż by nie opisać późniejszego etapu owego rozwoju, zamiast oklepanego już średniowiecza?

 

Moim zdaniem, takie połączenie starego z nowym jest przyszłością fantastyki, a powieści Adriana Tchaikovskiego znajdują się na najlepszej drodze, by stać się wyznacznikami początku nowego nurtu w literaturze fantasy.

 

Kovir

Komentarze

Idea dobra, ale nie nowa. De facto, obecna od połowy lat 90-tych, jeśli nie wcześniej. Pionierskie połączenia estetyk steampunku i fantasy w mainstreamie to chociażby Zorza Północna Pullmana (1995) i gra Final Fantasy VI (1994). Fakt, ciężko powiedzieć, żeby główny nurt literatury często wchłaniał tego typu pomysły, ale też nie są one nieobecne. Chociażby China Mieville całkiem niedawno zdobył spore uznanie tego typu miksami.

Dalej, mamy też gaslamp fantasy, które to łączy realia epoki Wiktoriańskiej z tą gałęzią fantasytki, choć bez większego skupienia na technologii.Większość dzieł to jednak bardziej urban fantasy w przeszłośc, chociaż mamy wyjątki w typie Śmierci Nekromanty Wells. Termin uknuli autorzy popularnego komiksu sieciowego Girl Genius, który polecam jako dobry przykład na kolejny udany mariaż steampunku z magią.

Jeśli chodzi zaś o postęp technologiczny w świecie klasycznej fantasy, to istnieje dungeon punk, oparty na tym założeniu (ale też, w szerszym znaczeniu, na przeniesieniu cynizmu i pesymizmu cyberpunka do świata magii). Dobry przykład to chociażby "Wojna Kwiatów" Tad Williamsa, dziejąca się w zindustralizowanym Faerie.

Jeśli zaś opuścimy literaturę, to przykłady mnożą nam się niesamowicie. W anime/mandze, klasycznym RPG, karciankach, twórczości internetowej czy grach komputerowych próby zarówno "steamfantasy", jaki i "fantasy w szponach industrializacji", są popularne i ciągle obecne.

Tchaikovski na pewno nie idzie więc ścieżką niewydeptaną, chociaż szczerze mówiąc, i tak zainteresowałeś mnie prozą tego autora. Problem zaś z fantasy, które zdążyło zahaczyć już o wszystkie epoki historyczne i konwencje, jest taki, że mainstream woli produkować kolejne odsłony spod znaku pseudośredniowiecznego świata magii i miecza, ponieważ tego oczekuje znaczna część odbiorców. W fantasy jest wiele niesamowitych nurtów i wariacji, trzeba tylko stracić nadzieję na rewolucję i przekopywać się przez nawał "klasycznych klimatów" w poszukiwaniu czegoś odmiennego.


A to jest wstęp do artykułu o nieodkrytych polach do eksploatacji przy steampunkowych książkach czy może wstęp do recenzji książek Tichovskiego?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

dj Jajko: to artykuł wielofunkcyjny, ot takie moje przemyślenia na różne, powiązane jednak ze sobą tematy ;).

M.Biozzare: Jasne, można mnożyć przykłady, choćby Erpeg "Arcanum", ale z grubsza chodzi o to, że powieści Tchaikovskiego są bardziej rozpowszechnione niż np. wspomniane przez Ciebie "Final Fantasy" (oczywiście mówimy tu o Polsce, bo w dzieła wydawane gdzieś za granicą to ja się nie zapuszczam). Dodam też, że są różne formy łączenia fantasy ze steampunkiem. O "Final Fantasy" powiedziałbym, że jest to raczej połączenie SF z elementami fantasy, a nie fantasy ze steampunkiem. Tak samo Star Wars. Mamy tło Sci - fi, czyli galaktykę, statki kosmiczne i różniste rasy, a do tego miecze i magię - Moc. Ale w tych dziełach większa częśc to SF, a fantasy - mniejsza. Ja skupiłem się stricte na połączeniu czystego fantasy z kilkoma elementami rozwoju technologicznego w LITERATURZE. Podkreślam jeszcze raz, chodzi o literaturę, nie o inne media. A poza tym chyba nie zaprzeczycz, że trudniej napisać dobrą Sf niż fantasy?

Wiesz, teza w twoim artykule jest taka, że Tchaikovski ma szansę stać się prekursorem nowego nurtu. Mój komentarz odnosi się do tego, że nie jest to pomysł nowy i wcale często wykorzystywany. Nie jest nawet najbardziej prominentnym autorem, bo wspomniany Miéville za cykl zaczynający się od "Dworca Perdido"(wydanego w Polsce, żeby nie było) zdobył chociażby kilogram nagród i nominacji, których wyżej wspomnianemu jeszcze brakuje (ogólnie, patrząc po tym co wyskakuje z Googla, o Tchaikovskim mówią więcej u nas, niż za granicą - co ciekawe, nawet na oficjalnej stronie Tchaikovskiego znajdziemy porównanie jego twórczości z "Dworcem Perdido" właśnie ).

Dobre fantasy jest tak samo trudno napisać, jak dobre SF, inaczej chociażby dobrego fantasy byłoby dużo więcej, a niż jest. Teza o tym, że SF jest trudne w tworzeniu, bo wymaga podstaw naukowych i opisu działania technologii też jest wątpliwa (chyba że mówimy tylko o nurcie hard, który sam sobie narzuca pewne ograniczenia). Zresztą, o tym tu już dyskutowano. Połączenie SF i Fantasy też nie jest rzadkim zabiegiem.

Tak na marginesie, Final Fantasy VI wyróżnia się właśnie tym, że świat przedstawiony ewidentnie nawiązuje do 19 wieku i "parowych" klimatów. SF w serii zaczęło się dopiero wraz z siódmą odsłoną.

Chyba muszę orzec własną porażkę w tym artykule :/. Przyznam, że to pierwszy, jaki w ogóle napisałem, bo wolę opowiadania. Ostatnie, co mogę dodać na swoją obronę, to że ww. dzieła są w sumie dość stare. Powinienem więc napisać, żę proza Tchaikovskiego wskrzesi świetność dawnego gatunek, a nie wyznaczy nowy nurt w fantasy. Dzięki za pouczenie.

Połączenie steam punku z fantasy przerabiano już nie raz na łamach literatury, taśmie filmowej czy ekranach monitorów komputerowych. Prawda, że nie jes to pomysł tak przemaglowany jak elfy i krasnoludy, ale i tak nienowy. Sam do dzisiaj od czasu do czasu z rozrzewnieniem wracam do świata Arcanum, bo mi trochę brakuje tego klimatu.

Lordzie Kovir, napisałeś rzecz cokolwiek kontrowersyjną: "trudniej napisać dobrą SF niż fantasy". Moim zdaniem, a jest to oczywiście w moim mniemaniu zdanie niepodlegające dyskusji, jest dokładnie odwrotnie. A to z tego powodu, że gatunek fantasy od zarania dziejów (czyli od Tolkiena) cierpi na "kompleks J.R.R.T.", z którego czasem niektórzy autorzy (trzeba przynać - z powodzeniem) się otrząsają, ale do którego wciąż się wraca. A ramy SF dają jednak większe pole do popisu, bo nie ocenia się tekstów tego gatunku przez pryzmat jednego człowieka, co najwyżej - wielu mistrzów w rodzaju Verne'a, Wellsa, Asimova, Heinleina, Clarke'a, Bradbury'ego, Le Guin, Zelaznego, Dicka, Carda i wielu wielu innych.

Z istnieniem "kompleksu Tolkiena" można się zgodzić, ale z ukazywaniem J.R.R. jako jedynego wyznacznika w fantasy - już mniej. Pachnie to uproszczonym spojrzeniem człowieka obok, leniwego krytyka. Bo przecież fantasy możesz wypisać taki sam wpływowy panteon, jak twój od science fiction. Jasne, Tolkien wybił gatunek z niszy i stworzył uniwersalną matrycę (elfy, krasnoludy, epicki quest i reszta tego miszmaszu celtycko-nordycko-arturiańskiego), od której kopiowania raczej się nie uwolnimy, ale:

Po pierwsze, nie zapominajmy o dywersyfikacji wewnątrz gatunku. Tolkien generalnie jest ojcem high fantasy i ona najbardziej tkwi w jego dziedzictwie. Jeszcze przed Władcą Pierścieni w Ameryce zodbywała popularność heroic fantasy (upraszczając, posthowardowska). Mamy całą plejadę podgatunków, opartych na zupełnie innych fundamentach, jak low fantasy, urban fantasy, dark fantasy  chociażby. Fakt, zdarza im się krzyżować drogi z dziedzictwem Tolkiena, ale bazują na zupełnie odmiennych ideach i klimatach.

Po drugie, w fantasy jest pełno autorów i autorek, którzy wywarli na gatunek ogromny wpływ i są inspiracją/wyznacznikiem dla kolejnych pokoleń nie mniejszym, a czasem nieco bliższym, niż J.R.R. .  Ba, w swoim panteonie science fiction wymieniłeś trzy nazwiska, które pełnią podobną rolę w fantasy (Bradbury z Jakiś potwór tu nadchodzi, Le Guin z Czarnoksiężnikiem z Archipealgu, Zelazny z Kronikami Amberu  = fundamentalne dzieła w gatunku). Nawet w high fantasy znajdziesz dzieła, które są potężnymi odnośnikami dla krytyków i dla kontynuatorów, choćby Belegriadę Eddingsa czy Koła Czasu Jordana.

A więc, Tolkien jako Wielki Ojciec = tak. Tolkien jako jedyny wyznacznik dla twórczości innych autorów i jedyne kryterium oceny = nie po trzykroć.
Poza tym, współcześnie spokojnie można by zamienić "kompleks Tolkiena" na "kompleks Dungeons and Dragons" :)

KaEl: Wyjaśniłem, dlaczego trudniej napisać dobrą SF niż Fantasy - Trzeba mieć pewną wiedzę o technologii. Osobiście zauważam, że dużo więcej jest "hłamu" Fantasy niż SF. Owszem SF ma mniejsze ramy i można dać całkowity upust swojej wyobraźni, ale żeby to wszystko trzymało się kupy, musisz to później dokładnie szlifować. A fantasy, praktycznie raz napiszesz i już gotowe (Mówimy tu o dziełach przeciętnych i słabych, nie o Tolkienie). Co zaś do tego, że Tolkien jest Wielkim Ojcem: Właśnie łączenia fantasy ze steampunkiem jest nurtem zupełnie niepodległym stereotypowi stworzonemy W "LotR".

M.Bizzare: Jak dla mnie Tolkien to teraz dzieła dla hardcorów, a "D&D" - rzecz znacznie szerzej rozpowszechniona.

Chyba każdy szanujący się fan fantasy zna "Władcę Pierścieni", ale już przy "Silmarillionie" lub "niedokończonych opowieściach" wielu wymięka. Nie mówiąc już o "Księdze zaginionych opowieści", która jest białym krukiem..

@ M.Bizzare - Wystarczy spytać człowieka z ulicy, z czym mu się kojarzy fantasy. I odpowiedź będzie brzmiała najpewniej: Władca Pierścieni. To samo pytanie o science fiction nie doczeka się już zapewne jednej dominującej odpowiedzi. Statki kosmiczne? Kosmici? Obcy? Diuna? Star Wars? Star Trek? Battlestar Gallactica? To jest właśnie ten "kompleks Tolkiena", o którym pisałem.

@ Lord Kovir - Skonstruowanie wiarygodnego świata fantasy to również nie kaszka z mleczkiem. Weźmy na ten przykład magię. Trzeba postawić wyraźne granice dla umiejętności osób korzystających z czarów, zaklęć itp., bo inaczej wyjdzie nam z tego rasa półbogów, prawie że nieśmiertlenych, a czytelnik będzie miał poczucie, że w jakiekolwiek tarapaty nasz heros by nie wpadł, to i tak się z nich wykaraska. I to najłatwiejszym sposobem. Abrakadabra i po sprawie. To równie wymagające zadanie, jak obmyślenie zasady działania jakiegoś cudu futurystycznej techniki. Żeby pisać SF wcale nie trzeba mieć dyplomu z cybernetyki czy inżynierii. Tym bardziej, że wiele "ułatwień" zostało już wymyślonych i często przewijają się w literaturze gatunku (choć czasem pod innymi nazwami): napęd nadświetlny, hyperspace, teleportacja, leguinowski ansibl itd.

A i tak najważniejszy jest pomysł na tekst, a w drugiej kolejności warsztat pisarski, bo bez tego nie podchodź.

KaEl: Ty mówisz o dobrej fantasy. Ja mówię, że łatwiej napisać słabą fantasy niż słabe SF. A to dlatego, że słabość SF łatwiej zauważyć. Weźmy takie heroic fantasy. Tam właśnie bohater jest takim nieśmiertelnym półbogiem i nikt się nie czepia. A przy SF, jeśli coś pomylimy, ludzie zjadą nas z góry na dół. I to chodzi. Fantasy to f a n t a s y, czysta fantazja, natomias science - fiction to fantastyka n a u k o w a. Sama nazwa coś sugeruje, nie sądzisz?

@ KaEl - Zgadzam się, ale z zaznaczeniem, że jest to kompleks dotyczący głównie mainstreamu i przypadkowych ludz, laików. Z autorami jest już inaczej, choć wiadomo, że części także będzie dotyczył. Chociaż pewnie jak zapyta się laika o science fiction, to od razu pójdzie w rejony startrekowo-gwiezdnowojenne, czyli najbardziej rozpoznawalne popkulturowo, jeśli nie ma o tym pojęcia oczywiście :)

@ Kovir - Przy Silmalirionie nieciężko wymięknąć, bo to jest tak niestrawnie podane, że głowa mała. O dziwo, Niedokońcozne Opowieści i Księgę Zaginionych Opowieści czyta się nieco lepiej... może stylizacja mitologiczna nie jest w nich aż tak dominująca.
Ogólnie, ja na dziadku Tolkienie postawiłem już nieco krzyżyk. Nadal szanuję za wszystko i traktuję jako świetną literaturę, istotne dzieło kultury, ale nie wracam już praktycznie do Władcy Pierścieni. Z biegiem czasu jakoś mnie odstręcza... uważam, że mimo całej swojej wartości, Trylogia starzeje się dość brzydko, ale to takie subiektywne odczucie.

@ Lord Kovir - Co do słabych tekstów w obu gatunków, pełna zgoda.Tyle, że w science fiction również istnieje podgatunki na poły szmirowate, które często człon "science" lekce sobie ważą. Niektóre space opery na tej przykład. I tu mogą się odnaleźć autorzy, którym niekoniecznie chce się wymyślać wiarygodne cuda techniki. To zresztą kwestia na dłuższą książkę - bo czy taki ansibl Le Guin można uznać za wiarygodny z punktu widzenia dzisiejszej technologii? Albo chociaż napęd nadświetlny? Einstein by się w grobie przewrócił.

Stety niestety dzieła heroic fantasy w wydaniu Howarda i jego literackich potomków mocno już dzisiaj trącą myszką, właśnie przez to, że główni bohaterowie są tak półboscy i krystaliczni. Ja tam wolę bohaterów z krwi i kości, którzy czasem tracą litry tej pierwszej i łamią te drugie (niekoniecznie sobie), którzy potykają się z przeciwnościami losu siłą woli i wysiłkiem mięśni, a nie czarami czy przesadnie nadludzkimi zdolnościami. Taki Wiedźmin na przykład - mutant i szermierz jak się patrzy, ale jednak człowiek, z typowo ludzkimi przypadłościami. Ender - dzieciak, inteligentny, ale jednak małolat i chleba z wszystkich pieców to on jeszcze nie jadł.

@ M. Bizzare - nie oszukujmy się, czytelnicy szerokopojętej iteratury fantastycznej to duża grupa nabywcza, ale nieporównywalna z mainstreamem beletrystycznym. Ktoś, kto czyta przede wszystkim fantasy i science fiction wie, że to tak samo dobra literatura jak każda inna (a nierzadko - o wiele lepsza), ale pokutuje niestety przekonanie o jej niższości względem tak zwanej "literatury wysokiej", do której z niewiadomych powodów nie zalicza się zazwyczaj ani fantasy ani SF. Wskutek czego laikom fantasy kojarzy się z elfami i resztą fantastycznego pomiotu, przez co omijają półki z takimi dziełami szerokim łukiem. W takim względzie można by powiedzieć, że Tolkien zepsuł fantasy.

@ M. Bizzare - Ja bym się nie zgodził, że "Silmarillion" gorzej się czyta niż "Niedokończone opowieści". Może to wina tego, że nie lubię co dwa zdania wędrować do przypisów. Co do krzyżyka, to zgadzam się, do "Władcy..." nie wracam od dłuższego czasu, ale Silmarillion nadal chętnie czytam. Ale chyba dlatego, że lubię mitologię. Zgadzam się też, że większość laików jako przykład SF podałaby Star Wars.

@ KaEl - Mnie się wydaje, że grupa nabywcza fantastyki rośnie z dnia na dzień. Ludzie starsi wolą oczywiście "Literaturę Wysoką" i dziadka raczej nie przekonasz, by przeczytał fantasy. Ale nowe pokolenie czyta głównie fantastykę (Jest to poniekąd zasługa Harry'ego Pottera, chociaż ja sam nie jestem jego fanem). Tak więc poczekamy jeszcze kilka(naście) lat i przekonamy się, że fantastyka jest bardziej poczytna niż teraz. A co do wiarygodności SF... Czy ktoś wierzył, kiedy Verne wymyślił łódź podwodną? Wtedy to było niepojęte, teraz - normalna rzecz. Nie przekreślajmy więc jeszcze napędu nadświetlnego, bo może kiedyś rzeczywiście uda się go stworzyć.

Lord Kovir - znam wielu ludzi w moim wieku, którzy w życiu nie sięgnęli po fantasy ani sf - przynajmniej z własnej woli, bo niewykluczone, że mieli np. "Podróże Guliwera" na polskim. Ci czytają literaturę mainstreamową, a nazwiska klasyków wiadomego gatunku absolutnie nic im nie mówią. Może poza Tolkienem, ale to raczej z powodu filmu niż książek. Dużą rolę w wychowaniu nowego pokolenia czytelników fantastyki odgrywają rodzice - a jeśli rodzic brzydzi się fantasy i sf (zazwyczaj dlatego, że kojarzą mu się ze sztampą lub/i nigdy nie dane było im przeczytać żadnego dobrego dzieła z tych gatunków), to dupa blada. Mi na ten przykład rodzice w ogóle nie podsuwali książek, sam je odkryłem, czytałem różne rzeczy, aż w końcu kiedyś leżąc w szpitalu i strasznie się nudząc przeczytałem "Hobbita". I tak się zaczęła moja przygoda z fantasy. Ale ile dzieci nie ma tyle "szczęścia"? Założę się, że mnóstwo.

Przykład z Vernem i łodzią podwodną to akurat złe exemlum. Verne nie wymyślił koncepcji tego ustrojstwa. Książka "Dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi" powstała pod koniec lat 70. XIX wieku, gdy znane i rozpowszechnione były już podobne pomysły. Szkice łodzi podwodnej rysował już Da Vinci, a pierwsze próby pływania pod wodą za pomocą tej przerośniętej puszki na sardynki odbywały się w drugiej płowie XVIII wieku - całe sto lat przed Verne'em! Kilka lat przed powstaniem książki powstał prototyp torpedy. Verne jedynie korzystał z już znanych koncepcji i puszczał wodze fantazji, stąd łódź kapitana Nemo to cudo techniki, ale jednak żadna nowość.

Z napędem nadświetlnym jest taki problem, że bodaj nikt o zdrowych zmysłach nie kwestionuje na dzień dzisiejszy teorii Einsteina o tym, że prędkość światła to nieprzekraczalna granica. Przy której zresztą temperatura wzrosłaby na tyle, że w mig usmażyłby się nawet USS Enterprise, o Sokole Millenium nie wspominając. Oczywiście, jako czytelnik science fiction, rozumiem potrzebę szybkich podróży z miejsca na miejsce (inaczej mielibyśmy same wielopokoleniowe wyprawy międzyplanetarne i -gwiezdne), więc nie psioczę za bardzo, ale fakt faktem, że wiarygodności temu na dzień dzisiejszy brakuje.

@ KaEl - Pomyliłeś się, wielu ludzi kwestionuje teorie Einsteina, wystarczy od czasu do czasu przeczytać np. "Wiedza i Życie".

Owszem, rodzice rzadko podsuwają dzieciom akurat fantastykę, ale dzieci chyba same ją znajdują, jeśli tylko chcą czytać. I mówię tu niekoniecznie o Tolkienie, ale o fantastyce młodzieżowej, takiej jak "Zwiadowcy". Bo co innego może czytać młodzież? Obyczaje? Może dziewczyny, ale chłopcy raczej nie. Kryminały albo powieści przygodowe? Owszem, ale po jakimś czasie to się nudzi (Mówię z własnego doświadczenia, sam tak zaczynałem i po kilkudziesięciu książkach każda nowa sprawa była już dla mnie nieco zbyt jasna).

Trzeba też dodać, że obecnie na polskim rynku mamy więcej nowośći fantastycznych niż przygodowych, więc siłą rzeczy młodzież sięga po fantastykę. Zastrzegam jednak raz jeszcze, że mówimy o młodzieży, która z własnej, nieprzymuszonej woli chce czytać. Bo inaczej, to nie sięgną ani po fantasy ani po nic innego. I taki właśnie rodzaj niestety obecnie dominuje. A szkoda.

Kiedyś na przerwie między ćwiczeniami padło w mojej grupie studenckiej (około 20 osób) pytanie "co czytacie". No więc 15 osób nie czyta niczego poza podręcznikami, 1 osoba zabija czas między zajęciami czytając romansy, 2 osoby coś w stylu " Kod Leonarda...", "Dr Hausa" - czyli wszystko to co jest w tej chwili popularne  i  2 fantastykę. W tym ja. W związku z dyskusją o fantastyce kilka osób próbowało wymyślić pisarzy prających się tym gatunkiem. Padło nazwisko Tolkien, Lem i Pilipiuk. To wszystko. Oczywiście w skali roku (około 200 osób) sprawa wygląda tak, że więcej osób czyta, aczkolwiek i tak jest to bardzo nikły procent. Znam też kilkanaście osób z mojego roku, które wiedzą co to w ogóle RPG. Sprawa wygląda kiepsko w moim środowisku przynajmniej. Z kolei na różnych forch spotkałam się z podzielonymi opiniami odnośnie znajomych interesujących się fantastyką. Jedni pisza, że znają conajmniej 20 takich osób, inni, że jedną lub w ogóle. Jak widać mamy tu do czynienia z nierównomiernym rozmieszczeniem :) W każdym razie na podstawie swoich obserwacji raczej uważam, że czytelnictwo ma się kiepsko, a fantastyki tym bardziej. Jest ona uważana za coś głupiego i dziecinnego. A gry komputerowe cRPG czy strategie tym bardziej. Graczy akurat znam duuuużo więcej niż moli książkowych, co nie zmienia faktu, że ta dziedzina uważana jest przez środowisko poważnych ludzi (piszę z przekąsem) za rozrywkę dla dzieciaków :) Do tego worka spycha się całą fantastykę, do czego przyczyniają się poniekąd okładki ze smokami, wojownikami i cycatymi wojowniczkami :) A przecież każdy znawca fantastyki wie, że jest mnóstwo bardzo ambitnych ksiązek, ale nie ma sensu tutaj tego tłumaczyć przecież :)

parających się*

Ten artykuł to święta prawda, no co wskazuje w tym przypadku gra pod tytułem Arcanum, w której to połączenie jest świetne. Niestety wciąż jest mało książek i opowiadań o tej tematyce.

Nowa Fantastyka