- publicystyka: Déjà vu? - recenzja "Predators"

publicystyka:

Déjà vu? - recenzja "Predators"

Koniec lat osiemdziesiątych XX wieku. Na domowych odtwarzaczach wideo dominują efektowne hollywoodzkie produkcje – pełne strzelanin, pościgów i wybuchów. W pamięci zagorzałych fanów kina na stałe zamieszkują postaci klasyczne, takie jak choćby Alien, Freddy Krueger, czy Terminator. I wtedy pojawia się „Ugly son of a..." eghmm... Predator. Produkcja Johna McTiernana to film mojego dzieciństwa, na którego wspomnienie aż łezka kręci się w oku. To były czasy!

 

„Jautja" natychmiast zyskuje rzesze fanów. Powstaje sequel, masa komiksów i hybrydy, w których – jeśli wspomnieć tylko filmy – Łowca staje do walki ze wspomnianym wcześniej Alienem. Jednak pomysły kolejnych twórców sięgają zdecydowanie dalej, więc nasz bohater w swoich komiksowych perypetiach musi stawić czoła takich legendom jak Batman, Superman, czy... Tarzan.

 

Teraz, 23 lata od powstania oryginału, Robert Rodriguez wraz z Nimródem Antalem przedstawiają długo przeze mnie wyczekiwany film, pod jakże wymownym tytułem – „Predators". No i co z tego wyszło?

 

Pierwszą rzeczą godną wychwycenia jest muzyka. Dźwięki rodem z „jedynki" od razu nastrajają bardzo pozytywnie. Na widok porośniętej chaszczami dżungli, której bezustannie towarzyszą charakterystyczne odgłosy, czułem się, jakbym cofnął się w czasie.

Poziom gry aktorskiej, mimo, że nie powala, to jednak nie jest drastycznie niski. Adrien Brody wypada w swojej roli zaskakująco dobrze i nie można mu nic zarzucić. Miło też popatrzeć na Laurenca Fishburna, który – choć pokazał się tylko na chwilę – zagrał całkiem przyzwoicie. Oczywiście wszyscy chowają głowy w piasek, w porównaniu z bohaterami części pierwszej, z Arnoldem Schwarzeneggerem na czele, którzy może nie wbijali w fotel swym talentem aktorskim, ale nadrabiali wszystkie zaległości miną oraz wyglądem i pokazywali kto tak naprawdę jest prawdziwym twardzielem.

Nie do wiary natomiast jest to, że we współczesnej hollywoodzkiej produkcji całkowicie pominięto wątek miłosny. Aż przecierałem oczy ze zdumienia, skoro główni bohaterowie ani razu nie wyznali sobie miłości, nie pocałowali się, a o scenie łóżkowej już nie wspomnę.

Ogólnie cała akcja poprowadzona jest w tym filmie bardzo sprawnie i, prócz kilku scen oraz zakończenia, nie doświadczymy tu wielkiego rozczulania się nad sobą i głęboko pouczających kazań, więc film powinien zasługiwać na same pochwały, ale...

 

Wydaje mi się, że twórcy zdobyli scenariusz do filmu „Predator", po czym przeprowadzili prostą operację zwaną „kopiuj-wklej", a następnie dokonali na nim kilku kosmetycznych zmian. Tak więc podmieniono miejsce akcji, bohaterów oraz dodano więcej przeciwników, a co do reszty, to doznawałem prawdziwego déjà vu.

Przeżyłem ogromnego kolesia z „usypiaczem". Przeżyłem nawet fakt, że najcichszy z bohaterów zatrzymał się na końcu, nakazując pozostałym uciekać, a sam stanął do ostatniej walki z kosmicznym przeciwnikiem. Ale to, że Brody wysmarował się błotem, aby zmeirzyć się z ostatnim Predatorem – to już mnie przerosło.

 

No cóż. Pan Rodriguez i spółka poszli na ogromną łatwiznę i pokusili się o wyjątkowo proste pieniądze. Zabrakło chociażby odrobiny oryginalności (no dobra, były „predopsy"). Ale z drugiej strony – zobaczyć po raz kolejny swojego bohatera z dzieciństwa – bezcenne. No i jeszcze „Long Tall Sally" brzmiąca w uszach przy końcowych napisach to coś niesamowitego.

Moje odczucia odnośnie tego filmu są bardzo skrajne, dlatego ciężko pokusić się o obiektywną ocenę.

Nie jest to film beznadziejny i obejrzeć go można bez wyrzutów sumienia, jednak wydaje mi się, że nic by się nie stało, gdyby nigdy nie został on stworzony.

 

"Predators".

Reżyseria: Nimród Antal

Scenariusz: Alex Litvak, Michael Finch

Muzyka: John Debney

Zdjęcia: Gyula Pados

Obsada: Adrien Brody, Danny Trejo, Alice Braga, Laurence Fishburne, i inni...

USA 2010.

 

 

Komentarze

Już sama obsada dużo mówi o tym filmie. Naszpikowany znanymi nazwiskami wyciskacz portfeli.

Aby nie było problemów z prawmami autorskimi stwierdzam, że jestem użytkownikiem Filmweb.pl i tam również może pojawić się ta recenzja.

No to przynajmniej wiadomo, czego się po filmie spodziewać.

Albo raczej, czego nie oczekiwać;) dobrze napisane! ode mnie 5

Dobry, sprawdzony schemat którego uszanowanie gwarantuje sukces a próba jego zmiany spowoduje katastrofę jezeli twórca nie nazywa sie Tarantino.

Grupa nieznajacych sie twardzieli laduje nie wiadomo gdzie, poznajemy ich przez pierwsze 30 minut. jednych zaczniemy darzyc sympatią a i nnych nie. nastepnie przez godzine ogladamy jak po kolei giną aż przezyje jeden lub jezeli jest laska to dwoje.

Choć w pewnym momencie film zaskakuje. I nie mówię o braku watku miłosnego.

Nowa Fantastyka