Profil użytkownika


komentarze: 1, w dziale opowiadań: 0, opowiadania: 0

Ostatnie sto komentarzy

"Nadchodzi jubileusz", pisze J. Rzymowski we wstępniaku... NF trzeci krzyżyk zaraz podźwignie, a wydawałoby się że jeszcze nie tak dawno trzymałem w dłoniach jubileuszowy 25 czy 20-letni numery. 30tka - wiek niestary, choć już poważny. Po dłuższej abstynencji od NF kupiłem wrześniowy numer, wiedziony sentymentem. Przeczytałem. I pierwszy raz od ponad 20 lat świadomej lektury pisma miałem wrażenie straty czasu. Bardzo przykre wrażenie. Nigdy jeszcze przy lekturze NF nie miałem wrażenia, żeby było tak nędznie.

Pamiętam wiele listów czytelników, którzy przez te wszystkie lata narzekali na rozmaite sprawy. Jakieś opowiadanie do bani, jakiś artykuł powierzchowny. Ale wiadomo, jedna wrona zimy nie czyni, czy jakoś tak. Zawsze było dotąd, w historii mojego czytelnictwa NF, że była przewaga pozytywnych artykułów i przynajmniej niezłych opowiadań nad grochem z kapustą i kaszanką. Była względna równowaga. A teraz, mam wrażenie, jakość jest w odwrocie, że ledwie paręnaście stron na poziomie.

Najbardziej szokuje mnie jakość publicystyki. Teksty Ćwieka, Zwierzchowskiego, Pieńkosza,Kaczmarczyka, Sullivana, Kosika - to po prostu zatrważające pokazy wtórności, lania wody, ignorancji.

Ćwiek pisze, że nosił zdjęcie Einsteina pokazującego język w portfelu, i w związku z tym ośmiela czytelników do "fantastycznego" coming outu, żeby nie wstydzili się przed "nie-fantastami", że czytają NF i grają w RPGi. Ja rozumiem, że Ćwiek parę książek wydał, no ale nie były to książki aż tak dobre, żeby upoważniały go do tak obfitego lania wody. Bezrefleksyjne pisanie truizmów zajęło mu całą stronę.

Artykuł Pieńkosza jest tak mało oryginalny i tak nieciekawy, że wypadałoby autora (i redaktora odpowiedzialnego za publikację również) odesłać na korepetycje - niech przeczyta chłop Danse Macabre S. Kinga, i potem przemyśli, czy warto pisać schematyczne, kalkopodobne artykuły typu Domowe piekiełko, a do tego powtarzać obiegowe opinie na temat filmu, o którym niektórzy twierdzą, że jest super i mega, ale którego się zapewne nie widziało (dość interesujące, lecz przemożnie ramotne filmidło pt "Nawiedzony dom").

Artykuł (a w zasadzie artykulisko, bo to kontynuacja z wcześniejszego numeru) Zwierzchowskiego bezsensowny. Na co? Po co komu? Za co? Czy płacą wam za wielostronne reklamowanie tego knota, remake'u (podkreślam: remake'u) adaptacji Dicka? Jeśli dużo płacą, to chyba dobrze dla was, ale może lepiej poprzestać na jednej stronie? Albo waszym wieloletnim już (niestety) zwyczajem, gruchnąć plakat na okładkę, dać napis wołami, i będzie spokój (no chyba, że taką niespodziankę na jubileuszowy numer szykujecie?).  

Artykuł Chudolińskiego o losie Strażyników Moore'a to też takie strzelanie obok bramki, byle sobie pokopać. Byle zapełnić dwie strony. Czytelnicy Moore'a opisywany problem znają i ziewają, a jak ktoś nie zna, to i tak z artykułu się nie dowie rzeczy najistotniejszej, a mianowicie, na czym rzekoma "fajność" Strażników polega. Po za tym, że "doskonali" są, i że Time ich na jakiejś liście umieścił, więc łał, ohmygosh!, i już się mają ślinić, choć tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego. Chudoliński bije tylko pianę, jak typowy fanboy, zaślepiony dziełem swego Mistrza. Jak niegdyś mierziło mnie zaślepienie tolkienistów czy sapkologów, tak teraz zaślepieniem swoim mierzi wyważający bez krzty gracji otwarte na oścież drzwi Chudoliński.

Rafał Kosik to jeden z tych pisarzy (podobnie jak Ćwiek), którym nie staje mądrości i zdolności (a także umiejętności pisarskich, niestety) do refleksji podczas pisania felietonów. Podobnie jak Ćwiek, Kosik lubuje się w laniu wody i wyważaniu szeroko otwartych drzwi. Przez niemal cały swój artykuł udowadnia, że zmiany są dobre i słuszne, i język powinien się naturalnie zmieniać z prądem historii. Na koniec każe nie płakać po martwych językach, lecz pogrzebać je z radością, biegnąc raźno ku wspaniałej, łatwiejszej i przyjemniejszej językowej przyszłości.  Jednocześnie niemal się opamiętuje, bo świadomy jest (niebywałe! autor i jeszcze świadomy!mimo, że "wodolej" jak się patrzy), że byt języka Polskiego jest zagrożony, i nieśmiało wyraża nadzieję, że nawet będzie się rozwijał. Ciekawi mnie, jak - zdaniem naszego "futurologa" - może się "rozwijać" coś, co się zauważalnie, z roku na rok i z dekady na dekadę, wbrew wszelkim staraniom kultury czy oświaty, zwija, kurczy.
I skoro już przy (ro)zwijającym się języku jesteśmy. Niech ktoś Kosikowi powie, że "wysypać", to on może śmieci z kosza do zsypu, a nie "obiektywne spojrzenie". Bo obiektywne spojrzenie, to powinno należeć do redaktora naczelnego. I tak sobie obiektywnie patrząc, to ono - to jego spojrzenie - nie powinno takich tekstów do druku puszczać.

Michael J. Sullivan pisze jak zacząć... czyli: strzeliłem seryjkę fantasy, ktośtam to niby kupił, ale w sumie nikt o mnie nie słyszał - to może w Polsce mnie wydrukują, jak im wypocę stronkę po promocyjnej cenie. Żenujący ten pseudoporadnik. Przyznam, że o Sullivanie nie słyszałem i nie czytałem nic jego, ale jak to się mówi - kto przeczytał całą fantastykę, niech pierwszy rzuci Tolkienem. Żenuje mnie co innego. Mamy pisarzynę, który ani specjalnie niczym nie błysnął, ani za wiele nie sprzedał, a do tego sam pisze o sobie jako o zlepku kilku "bestsellerowych" autorów (lewe oko Kinga, prawe Hemingwaya, Nos Steinbecka, ucho Rand, itd, itp - istny Frankenstein fantasy, i jak tu się dziwić, że niektórzy narzekają na brak oryginalności, skoro takie pokraki piszą i straszą po świecie). Jego rady są radami kucharza z lokalu a la Burger King (nomen omen), który nigdy w życiu nie powąchał dewolaja, gazpacho, musaki czy innych specjałów dostępnych poza "dyktatorskim gettem" hamburgera, frytek, kurczaka w panierce i papierowej sałaty.

Jest to tym bardziej żenujące, że sami Sullivana wydajecie (a konkretniej, Prószyński i spółka, wydawca NF wydaje), i to właśnie jego książki okładka straszy z okładki NF. Jeszcze by tylko brakowało czołobitnej recenzji jego książczydła (takiej klasycznej 6/6 lub dla niepoznaki 5/6 napisanej przez redaktora Rzymowskiego) na waszych łamach, i możnaby stwierdzić, że pecunia non olet, i ręka rękę myje.

Andrzeja Kaczmarczyka Dziecko Diuny to bodaj najgorszy knot numeru. Dyletantem okazuje się Kaczmarczyk już w pierwszych słowach pisząc: "mówi się, że (...) Diuna jest dla SF tym, czym "Władca Pierścieni" dla fantasy". Nie dość, że powtarza nie wiadomo, czyją opinię ("mówi się" - gdzie się mówi? w parafii im. św. Świętosława w Częstochowie, na Wiejskiej w Warszawie czy może pod monopolowym w Koziej Wólce się mówi?), to opinię conajmniej dwuznaczną (czym jest niby Władca Pierścieni dla fantasy? Według mnie na przykład jest Władca mało interesującą cegłą, która własnoręcznie i w pocie czoła wyciosana przez pewnego profesora wieki temu, do dziś masowo uderza do głowy wielu młodocianym - do tego stopnia, że nieliczni z tego oszołomienia wychodzą. I jak tu ową cegłę dziadunia Tolkiena porównywać z Diuną, która właściwie pod każdym względem jest powieścią lepszą? Porównywać można, ale to tak jak porównywać zardzewiały wrak bez silnika do pędzącego, stylowego krążownika szos. I gdzie tu logika wywodu Kaczmarczyka?
A już pisząc o Jodorowskim autor artykułu po prostu się zbłaźnił. Gdyby choćiaż zadał sobie trud wyguglowania autora, o którym pisze. Nie mówiąc już o obejrzeniu paru jego filmów (np. El Topo, Święta Góra) czy przeczytaniu komiksów (Incala czy Księżycowej Gęby chociażby). Wtedy być może wiedziałby, że projektu Diuny Jodorowskiego nie sposób nazwać "niedorzecznym". Natomiast można tak z całą pewnością określić artykuł Dziedzictwo Diuny Kaczmarczyka.

Jak pisać o filmach powinni się młodsi redaktorzy uczyć od Orbitowskiego. Ten, nie dość, że pisze sprawnie, to nie kalkuje językowo i nie próbuje wyważać otwartych drzwi. Zna się na filmach, wie, o czym pisze, i do tego ma świetny gust. Jak prawdziwy koneser, Orbitowski kręci nosem na hollywoodzkie hamburgery i szuka innej kuchni, ciekawszych smaków. Za to mu dziękuję i aż dziwię się, co on robi w takim towarzystwie.

Jedynie o Wattsie można powiedzieć, że dotrzymuje Orbitowskiemu kroku. Rozważania o sporcie "wspomaganym" są i aktualne, i ciekawe, i prowokujące do myślenia.

Zapomniałbym, artykuł Tajemnica Karola Dickensa autorstwa J. Żerańskiego - to znowu kryptoreklama, tym razem powieści D. Simmonsa... Smutne. Czy już nie można o Dickensie dla samego Dickensa pisać? Czy trzeba sprzedawać jajko razem z kurą?

Ponieważ tyle już napisałem o publicystyce, to o opowiadaniach będzie zdawkowo.

Ewa Bury to jest niewątpliwie takie odkrycie NF, którego wstydzić się nie należy, i którym chwalić się można. Opowiadanie przeczytałem z ciekawością, nawet mimo tego, że temat wielce wyświechtany, że klimatów postapo już mam po dzirki w nosie, i Bury niewiele wnosi nowego. A jednak napisane dobrze i przyjemnie się przeczytało.

Opowiadanie Adama Synowca cieniutkie językowo i fabularnie. Czytywałem sporo gorsze teksty w NF (i dużo, dużo gorsze w SFFiH, niech spoczywa w spokoju)... ale były to teksty młodszych, mniej doświadczonych autorów. No cóż.

Opowiastki o siedmiu dżinach Careyów - może nieco wtórne (chociażby do Opowieści tysiąca i jednej nocy), to jednak ładnie napisane, podobało się. Van der Meera też w porządku.  

Ilustracje to jest niewątpliwie najmocniejsza strona NF - i jest to dość smutna konstatacja. Jest ich mało (wiadomo, to nie komiks), ale bardzo dobre. Nigdy bym nie przypuszczał, że weteran Musiał odda pola młodszym, a tu proszę... Cabała jest świetny, powiem więcej, van der Meer nie zasłużył sobie na tak dobre ilustracje swoim opowiadaniem.

Mnie również nie podoba się, że muszę w sieci szukać dalszego ciągu wywiadu. I nie podobają mi się tłumaczenia JeRzego, że miejsca brak. To po co zabieracie sobie pół strony zdjęciem autora i bezsensownie przerośniętymi fotkami okładek? I na co te kilometrowe odstępy między pytaniami a odpowiedziami? Jak byście ścieśnili tekst, pytania bardziej pogrubili i jeszcze kursywą wyróżnili, fotki zmniejszyli i wykadrowali, to byście prawie stronę jeszcze zyskali. Nie wspominając o tym, że całą publistykę można, a wręcz należałoby okroić, bo jest w 80% przypadków tragicznie słaba. I wtedy się miejsce znajdzie nie tylko na cały wywiad, a może jeszcze na jedno opowiadanko.  

A propos, skład niektórych stron z publicystyką, dzielonych na dwa kolory, jest dziwaczny i wygląda bardzo amatorsko... Nie, AMATORSKO. Dużymi literami. 30 lat na rynku to czas, w którym można było się wiele nauczyć. Jak widać, można się też było oduczyć. Ale może jeszcze ktoś się nauczy, żeby na tej samej stronie pisać ten sam artykuł na jednolitym kolorze? I przy okazji nie przyduszać artykułu (choćby nawet był beznadziejny, jak Dziedzictwo Diuny) okładką książki i pomarańczową tabelą?

Literówek jest w całym numerze zatrzęsienie. Na prawie każdej stronie jedna lub parę. Kiedyś, 5-10 lat temu, taka niedbałość o czytelnika byłaby nie do pomyślenia. Do tego jak tak sobie popatrzyłem na nazwiska, to np. Jerzy Rzymowski już nawet nie dwoi się i troi, tylko czworzy (recenzje 2 książek, recka jakiejść seryjnej kaszanki rysunkowej o Batmanie, zapchajdziura o Star Treku) żeby tylko zapełnić puste strony drukiem. Kiedyś też się Parowski tak czworzył i pięciorzył, ale - choć wiele można mu zarzucić - takich zapchajdziur startrekowych nie urabiał.

Miałem napisać parę akapitów, a wyszła kolubryna krytyki. Nie z mojej winy wyszła. To znaczy, częściowo z mojej, bo moje oczekiwania projektuję na mglistą i szarą teraźniejszość NF przez pryzmat świetlanej przeszłości pisma. Ale częściowo też z waszej, bo robicie coś, czego nie potrafię zrozumieć. Świadomie, wręcz z wyrachowaniem, odwracacie się od dojrzałego czytelnika. Wręcz go skreślacie. A jednocześnie czynicie, między innymi za pośrednictwem tej właśnie strony internetowej, szereg zalotnych podrygów w stronę tzw. młodego czytelnka, którego gustów, jestem przekonany, nie jesteście w stanie wyraźnie sprecyzować. Ale najwidoczniej jesteście zdania, że wszyscy czytelnicy, którzy regularnie NF czytają, łykną wszystko, nawet hektolitry lanej w publicystyce wody.

Nachodzi mnie niewesoła refleksja. Mija 30 lat pisma. Porównałem sobie kilka numerów z 1982, 1992, z 2002 i z 2012. Tendencja spadkowa jest wyraźna. Najbardziej to widać w publicystyce, ale w opowiadaniach też, zwłaszcza polskich.

Może czas już - dopóki NF jeszcze płynie - zakończyć ten rejs, zakończyć tą przygodę? Zanim niekorzystne wiatry sprawią, że łajba zupełnie osiądzie na mieliźnie, zacznie przeciekać i zatonie?

Odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie NF pobiegła w dwie strony jednocześnie, ale tak naprawdę nie dobiegła nigdzie. Z jednej strony powstanie portalu Fantastyka.pl, co jest zrozumiałym wyjściem ku młodemu czytelnikowi. Z drugiej jednak strony kurczowe trzymanie się papierowej wersji magazynu. Odnoszę wrażenie, że papierowy miesięcznik staje się zbędnym bagażem. Że co, prestiż słowa drukowanego na papierze? To się zapewne zmieni, prędzej czy później. Owszem, otworzyliście furtkę młodym autorom, stroicie tu ich na potęgę w kolorowe piórka, może to i dobrze, ale mimo tego jest tutejsza pisząca młodzież zbyt nieopierzona, zbyt nieoczytana jest niestety, za dużo jej brakuje, żeby podobać się czytelnikom takim jak ja, 30-letnim lub starszym.

Szczerze wątpię w obecną politykę NF. Zmieniacie target na młodszych, ale czy macie ich o tyle więcej niż starszych? Śmiem wątpić. Nakład NF to góra 10 tysięcy. Bardzo też wątpię, by dzisiejsza młodzież wytrwała z wami dłużej, niż młodzież sprzed 30, 20, 10 lat.  

Acha, jeszcze coś.

Wygląd tej strony świadczy w moim przekonaniu o waszym braku szacunku dla młodych pisarzy. Bez względu na to, czy ktoś napisze w pocie czoła sążniste opowiadanie, czy krótki, głupawy pseudokomentarz typu "nie porwało mnie, sama nie wiem czemu", traktujecie go tak samo. OPOWIADANIA POWINNY STANOWIĆ GŁÓWNĄ TREŚĆ tej stronki (wespół z publicystyką, jak żenująca by nie była). NF to przecież wciąż miesięcznik literacki, i bez opowiadań traci rację bytu. Wystarczyłoby wyróżnić tło tekstu białym kolorem i czarną czcionką, a komentarze kursywą, i byłoby lepiej, i więcej szacunku by autor może poczuł. Do tego brak podstawowych możliwości formatowania sprawia, że wszystkie teksty się zlewają w bloki. Jak widzę opowiadanie w bloku, to aż odechciewa się czytać. Rozumiem, że większość młodych autorów jeszcze nie bardzo wie, co to jest akapit, tabulator itp, ale wy im zadania nie ułatwiacie, wręcz przeciwnie.

Rozpisałem się, już kończę. Potraktujcie to jako taki długi list od wieloletniego czytelnika.

Moje słowa są gorzkie, i dla mnie, i dla was zapewne też. Nie piszę tego, by szkodzić. Nie zależy mi na tym, by NF zniknął rynku jak niedawno SFFiH. Ale może trzeba coś zmienić w swoim podejściu, bo w moim odczuciu stajecie się coraz bardziej do nieboszczyka podobni... Opowiadania tylko czasem was ratują. Może trzeba  troszkę podwyższyć standardy (zwłaszcza publicystyczne)? Zachęcam do eksperymentu, proszę wziąć przykład ze mnie i położyć obok siebie numery sprzed dekad. Można pisać ciekawie i mądrze jednocześnie, i wcale nie trzeba być przy tym pisarzem fantastyki - udowodnił to najlepiej Jęczmyk. Może trzeba wam kogoś z innego poletka, z szerszym horyzontem, niekoniecznie pisarza-nosiwodę z fantastycznego getta. Jakiegoś antropologa, historyka, archeologa (myślę, że w obecnym stanie rzeczy łamy NF to wystarczająco niewysokie progi np. dla A. Pilipiuka - a rad udzieliłby on z pewnością dużo lepszych niż Frankestein-Sullivan, bo mimo, że wysoko ani głęboko swoimi utworami nie sięga, to po prostu nieporównywalnie więcej napisał, ma znacznie większe doświadczenie). Artykuł o anty-darwinistach z wrześniowego numeru to wg mnie dobry kierunek. To jest ciekawe chyba dla każdego, a na pewno nie można takiej publicystyki nazwać laniem wody czy wyważaniem otwartych drzwi.

Rozumiem, że pewne wasze decyzje (jak okładka i wywiad z Sullivanem czy artykuł o Total Recall) są wymuszone decyzjami wydawcy. Czy nie da się jakoś od tego uciec? A może pora na przejście do internetu, stworzenie czegoś nowego, niezależnego?

Coś się kończy, coś się zaczyna, jak to Sapkowski pisał. Może pora przestać chaotycznie płynąć (tonąć) z prądem i wyjść na brzeg? Może trzeba zastanowić się, a potem zebrać siły i obrać inny kierunek? Tak czy inaczej, wolałbym chyba rzucić wyzwanie najstraszniejszym nawałnicom niż dryfować, nie wiadomo jak długo, na tonącej z wolna łajbie. Życzę przebudzenia załogi, a także podjęcia właściwych decyzji, które nie tylko uratują statek przed najbliższym sztormem, ale i ocalą jego dobre imię.

PS: Ja też, podobnie jak wiele osób, wiadomości o konkursie w piśmie nie znalazłem, dopiero po przeczytaniu w tym wątku zajrzałem na koniec NF i faktycznie, jest, dobrze schowana, zdawkowa notka, pod rekamami o innych (ważniejszych???) konkursach, na przedostatniej stronie. Dlaczego tak bardzo się redakcja NF wstydzi konkursu literackiego, podobno "najlepszego sposobu na świętowanie jubileuszów"? Dlaczego nie na wewnętrznej stronie okładki, nie na plecach, nie na pierwszej czy drugiej stronie? Powiem dosadnie: daliście ciała. Polecieliście na fejsa z paruzdaniową notką, która zaraz zginęła w natłoku innych, skutkiem czego nikt nic nie wie, ani w sieci, ani poza nią.A może wy się tak na zapas wstydzicie, bo już przeczuwacie, że konkurs słabo obrodzi, i wstydzicie się, że będziecie musieli publikować jakieś potworki, jakieś suliwany-frankensteiny, bo nie wierzycie w ani jeden talent na miarę dawnych laureatów, Huberatha, Dukaja czy Sapkowskiego? Mam nadzieję, że poprawicie się... Informacja o konkursie powinna KRZYCZEĆ, zarówno z pisma, jak i z tej strony, o fejsie nie wspominając.

Nowa Fantastyka