Profil użytkownika


komentarze: 21, w dziale opowiadań: 21, opowiadania: 6

Ostatnie sto komentarzy

To propozycja w kwestii inspiracji? Wyjdę na ignoranta, ale nie wiem do czego dokładnie nawiązuje. Inspiracją (bardzo luźną zresztą) była pewna gra komputerowa, ale tak bardzo niszowa, że wątpię, by wiele osób o niej słyszało.

Pochwałę komunizmu jako jedynego ustroju, pozwalającego ludzkości wyjść poza Ziemię i poza Układ można odbierać bardzo różnie, bo krańcowo.

Jestem ostatnią osobą, która chwaliłaby komunizm w jakikolwiek sposób i w jakichkolwiek założeniach. To, że bohaterowie rozumują w ten, czy w inny sposób nie jest od razu przełożeniem na myśli autora. Truizm wiem, wszyscy oddzielamy autora od jego dzieła, ale nawet będąc anonimowym tu na forum na samą myśl, że ktoś przyklepałby mi łatkę zwolennika komunizmu mam odruch wymiotny. Wolałam więc wyjaśnić.

– Mhm. Czyli mogę sobie wykupić jeden rozwój w wiedzy o 40-tce :) No i pozdrawiam fankę tego uniwersum. Ja się wciąż do niego przymierzam i póki co mam jako tako obcykane WF.

W kwestii nazwiska już wyjaśniona inspiracja. A imię? Tu nie wysilałam się na modyfikację, a jest jeden bardzo fajny “Bronek” w świecie Warhammera 40K, w dodatku z mojej ulubionej organizacji. Jęśli nie słyszałeś to zachęcam do poszperania informacji.

Co do logiki sceny to zależy czy wolisz “filmowe” czy “realistyczne” rozwiązanie. Filmowe to w sumie to co masz teraz. Czyli lustrzaki pakują się gdzie chcą i nikt ich nie zauważa aż gdy są potrzebni w scenariuszu. A pi x oko “realistyczne” no to cóż… Ja za bardzo jestem RPG-owcem aby taki numer łyknąć bez zgrzytu na sesji :)

Zgadzam się ze wszystkim co napisane poniżej. Bardziej dokładny “tryb pracy” lustrzanych kombinezonów jest opisany w powieści. Nie mogłam wszystkiego tu wrzucić, bo wybitnie nie pasowało do tego etapu objaśnienia świata. To miała być tylko taka “zajawka”.

Dzięki za rozpisanie się z własnymi koncepcjami i uwagami. Dały mi do myślenia w niektórych kwestiach moich pomysłów!

Nie spodziewaj się więc wielu komentarzy pod Twoimi opowiadaniami/ fragmentami.

To zabrzmiało jak groźba wink (oczywisty żart)

Zważywszy na fakt, że sama idea tego portalu zachęca do czytania i komentowania, co jest niezłym sposobem na autoedukację literacką, wspieraną ochotniczo przez komentujących.

Nie napisałam, że “nie czytam”, tylko, że nie lubię komentować. Bo czytam, ale nie komentuję. Więc przynajmniej w połowie wypełniam ideę portalu smiley

skupiony na własnej twórczości, nie czyta i nie komentuje tekstów innych użytkowników.

Nie jestem pewna, czy ujęłabym to dokładnie w tych słowach. Po prostu nie czuję się właściwą osobą do oceniania pracy innych. I bardzo nie lubię tego robić.

Ale i tak dzięki za radę!

– Brakuje jakiegoś tytułu, nagłówka z info gdzie to wszystko się dzieje. Z opisu jakby Mars ale w sumie nie wiadomo gdzie to się dzieje.

To druga część, pierwsza jest w poczekalni dosłownie dwie pozycje niżej. Podzieliłam tekst na dwa oddzielne teksty, bo mam tendencję do pisania opowiadań 70 tys. znaków i więcej, których nikt nie chce czytać. Tym niecnym sposobem próbowałam “oszukać system” – w poprzednim opowiadaniu o podobnej długości (Siatkarski poker) miałam jeden komentarz.

– Nie wiem czy to celowe czy nie ale nazwisko komisarza i jego tytuł jest bardzo podobne do komisarza Yarricka z uniwersum Warhammera 40 000.

Jak najbardziej! Cieszę się, że tak szybko ktoś to wychwycił!

– Trochę nie rozumiem jak “lustrzani” znaleźli się w pomieszczeniu. Chyba w tych wdziankach nie są niematerialni. Więc musieliby wejść drzwiami czy podobnym otworem. I nawet jak są trudni do zauważenia to nikt ze spiskowców nie zauważył otwierania drzwi? 

Chyba niezbyt dobrze to opisałam, ale Yareck nie zamknął za sobą drzwi wchodząc do pomieszczenia, a Lustrzani byli z nimi cały czas, odkąd wkroczyli do bazy. W głowie miałam scenę, chyba z animacji “Ghost in the shell”, jeśli mnie pamięć nie myli, gdy niewidzialni zabójcy śledzili bohaterów przez dłuższy czas, a dało się ich wykryć tylko dlatego, że gdy weszli do windy, to widna była zbyt ciężka, by ruszyć. Coś podobnego, nie pamiętam dokładnie, więc nie krzyczcie, jeśli w moim umyśle scena zapisała się inaczej niż było w rzeczywistości. Dlatego też Lustrzani to takie mięśniaki, bo w założeniach ten ich niewidzialny kostium miał ważyć srogie kilogramy.

– Ogólnie tekst na plus. Ciekawe uniwersum, postacie, intryga. Kibicuję za ciąg dalszy :)

Ciąg dalszy to jest w powieści, której nikt nie chce wydać, a przecież nie będę tu wrzucać tekstu, który ma dokładnie 923 029 znaków. :) Serwer by się przegrzał.

Dzięki :) Za wyjątkowo niecodzienne porównanie także. Uśmiechnęłam się.

Bardzo się cieszę, że długość tekstu nie odstraszyła, bo jak się przekonałam tak długich opowiadań nikt nie chce czytać, ani oceniać w przypadku takich “leszczy” jak ja. Liczyłam po cichu na większa publikę i na to, że któryś z czytelników wyłapie skąd wzięła się główna inspiracja do napisania tego opowiadania. Może jeszcze nic straconego.

Nie jestem pewna, czy inne moje “dzieła”, przypadną Szanownemu Koledze do gustu, ale zachęcam chociaż do rzucenia okiem.

Wybaczcie spam, ale zerknęłam na ilość komentarzy w poprzednim opowiadaniu, które wrzuciłam w całości, a które ma 77 tys. znaków i mam jeden komentarz, więc w nawiązaniu do komentarza regulatorów

PaniAgozDzierkanatu, fragmenty nie cieszą się powodzeniem wśród użytkowników tego portalu. Mało kto chce tracić czas na lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu. Dlatego lepiej zamieszczać skończone opowiadania niż ciąć je na kawałki.

Ponadto fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Nie mogą też być nominowane do piórka.

Jakaś porada?

PaniAgozDzierkanatu, fragmenty nie cieszą się powodzeniem wśród użytkowników tego portalu. Mało kto chce tracić czas na lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu. Dlatego lepiej zamieszczać skończone opowiadania niż ciąć je na kawałki.

Ponadto fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Nie mogą też być nominowane do piórka.

Dzięki za przypomnienie, wiem, że zawsze czuwasz na takimi rzeczami, ale jeśli wrzucę całość, która ma 80 tys. znaków to raczej nie poprawi sytuacji :) I tym bardziej nikt tego nie przeczyta, dyżurnych wliczając. Nie ma tu dobrego rozwiązania, niestety.

Nieustannie, w tym przypadku również, zadziwia mnie, że w epoce automatyzacji, robotyzacji, ogólnie obezludniania wszelkiej działalności produkcyjnej, praktycznie wszyscy serwują czytelnikom opisy “szarych mas robotniczoniewolniczych”. No przecież komunizm nie mógł, fizycznie nie mógł opanować całej Ziemi i w dodatku stworzyć kosmiczne kolonie w dwa tygodnie, żeby się nic nie zmieniło…

Tu musimy się nie zgodzić. Pamiętajmy, że mówimy o komunizmie – systemie, który w ZSRR potrafił ścigać się z Ameryką w wyścigu zbrojeń, produkcji broni nuklearnej, “podbijaniu” kosmosu (i w niektórych aspektach wygrywał w przedbiegach), a jednocześnie ¾ społeczeństwa nie miały dostępu do bieżącej wody i papieru toaletowego. Wielkie osiągnięcia były okupione tym, że “szare masy” żyły dokładnie jak nazwa wskazuje. Jak szare masy. Obraz takich właśnie szarych mas siedzących w zamkniętej kolonii, żrących ocet i musztardę po to, żeby biuro polityczne gdzieś daleko pławiło się w luksusach, jest dużo bliższy “kosmicznemu komunizmowi” niż auto-fabryki pełne zaawansowanych robotów, które w czasie pracy cytują Marxa. Przynajmniej według mnie. A całość miała być wizją kretyńskiego komunizmu a la ZSRR, a nie komunizmu z ludzką twarzą, albo korpo-komunizmu z dzisiejszej ChRL.

Plus “szare masy” dużo łatwiej kontrolować. Element nieodłączny wszystkich systemów totalitarnych.

Dodatkowo, życie i praca w ekstremalnie trudnych warunkach zawsze wiąże się z całą masą wyrzeczeń. Nawet w dzisiejszych czasach, w dobie powszechnej automatyzacji, czy cyfryzacji są miejsca, gdzie maszyny nie mogą człowieka zastąpić i choć praca nie przypomina “walki o przetrwanie” to jednak w niczym nie przypomina też chodzenia do biura i klepania w klawiaturę komputera. Pierwsze z brzegu – słynne z internetowych filmów platformy wiertnicze na morzu północnym. Przeczytałam kiedyś kilka opinii osób tam pracujących i nie jest tak ciężko, jako mogłoby się wydawać, ale nadal jest bardzo ciężko. Bardzo, bardzo ciężko.

Przypuszczam, że kolonizacja obcych planet, o ile nie zakłada super-hiper technologii terraformowania i równie super-hiper technologii szybkich podróży między planetami, będzie diabelnie trudna, niebezpieczna i wymagająca. W takiej pracy dużo lepiej będą sprawdzać się “szare masy” zakwaterowane we wspólnych dormitoriach, jedzące papkę ze śmieci, bez własnego zdania i bezwzględnie posłuszne rozkazom miejscowego “partyjniaka”.

Już nawet nie będę przywoływać przykładów niewolniczej pracy w niektórych regionach Azji i Afryki, tylko po to, żebyśmy wesoło brykali sobie elektrycznymi samochodami sterowanymi przez AI. My mamy elektryczne fury, a oni mają nowotwory, których nabawili się w kopalniach niklu:

https://academic.oup.com/occmed/article/60/3/211/1566074

No to teraz wystarczy sobie wyobrazić, jak wyglądałoby to w komunizmie, który z zasady był dużo bardziej odczłowieczony i potrzeby jednostki miał głęboko w… wszyscy wiemy gdzie.

Szanowna Autorko, powyższe zastrzeżenia na pewno nie wzbudzą Twego entuzjazmu,

A kto powiedział, że czyjekolwiek zdanie ma wzbudzać we mnie entuzjazm? Chyba nie po to tu jesteśmy.

Cześć! Nie wiem, czy jest sens komentować po tak długim czasie, ale kultura wymaga, by chociaż podziękować za uwagi i miłe słowa. A więc dziękuję i na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie z mojej winy a z przyczyn zdrowotnych byłam dosłownie odcięta od świata przez ostatnie pół roku. Poprawianie błędów chyba mija się z celem w tym momencie, ale jeszcze raz dziękuję za ich wskazanie!

 

Pewnie warto byłoby wiedzieć co oznacza kod 404 (klik).

Wiem, co oznacza kod 404. To jest żart. Tak samo jak to, że ma numer “czterdzieści i cztery”. Dwa żarty w jednym, czy też dwa nawiązania w jednym.

Na wszystkie te, skądinąd słuszne, zarzuty odpowiem opisując historię mojego samochodu z ostatniego miesiąca. Samochód nie jest najnowszy, ma bowiem dziesięć lat, ale jak dla mnie jest “naszpikowany” elektroniką. Po włożeniu kluczyka pojawił się komunikat “sprawdź system antykradzieżowy” i koniec. Nie da się odpalić silnika. Akumulator “nie kręci", choć jest w pełni sprawny. Po licznych analizach dokonanych przez kilku mechaników i wykluczeniu całej masy rzeczy, począwszy od “płytki w kluczyku” przez każdy z czujników antywłamaniowych diagnoza brzmiała, że to moduł BCM (body control module), który kosztuje spore pieniądze, to raz, a dwa… nie można go dostać, ponieważ należy on do części zamiennych, których opel praktycznie nie produkuje. Nie można go też naprawić, ani przeprogramować, bo wówczas komputer w samochodzie nie będzie działał. Reasumując – samochód jest w pełni sprawny, ale z uwagi na awarię modułu całkowicie niezwiązanego z samą jazdą nie mogę go używać.

A w moim starym oplu z 96 roku wystarczyło przekręcić kluczyk i samochód jechał. Był może mniej bezpieczny, bo nie miał całej masy wspomagaczy, ABSów, kontroli trakcji etc. Ale nie miał też wielu potencjalnie awaryjnych elementów, których przydatność jest znikoma.

Więc tak, technologia jest zawodna. Im jej więcej i bardziej skomplikowana jest tym jest bardziej zawodna. Ponieważ jak do tej pory w naszej historii nie prowadziliśmy działań wojennych w przestrzeni kosmicznej nie za bardzo mamy porównanie jaka technologia by się w takich warunkach sprawdzała i jakie zaplecze logistyczne byłoby potrzebne do prowadzenia takich działań oraz naprawiania ewentualnych usterek w ich trakcie.

Na kilka zarzutów postaram się pokrótce odpowiedzieć:

Wg mnie napisane z perspektywy czasów dzisiejszych. Czy w przyszłości ludzie nadal używają kserokopiarki i odkurzacza? Nawet ksero jest nieznane współczesnej młodzieży, która operuje w większości na pdf’ach i plikach online.

Porównanie, jak porównanie, ale oczywiście, że napisane z perspektywy czasów dzisiejszych, bo skierowane do dzisiejszego czytelnika. Czy gdybym napisała z perspektywy “przyszłości” i porównała do pozytronowo-monomolekualrnego przekaźnika cząstek beta, czy innego zmyślonego ustrojstwa, byłoby to bardziej czytelne?

Istnieją bezprzewodowe systemy monitoringu, nic mi również nie wiadomo, żeby do rejestrowania obrazu żużywane były moce obliczeniowe. Kamera rejestruje obraz, ewentualnie również dźwięk – moc obliczeniowe może być używana do analizowania nagranych materiałów i tutaj faktycznie jakaś ilość energii byłaby potrzebna.

Słusznie. Może użyłam niefortunnych i niedokładnych sformułowań, żeby uniknąć ciągłego powtarzania słowa “energia” i żeby tekst był bardziej urozmaicony. Ale nawet bezprzewodowe systemy monitoringu potrzebują jakiejś formy zasilania. Takie zasilanie też może ulec awarii, może się wyczerpać, trzeba wówczas magazynować elementy zapasowe i zapasowe źródła energii. Nawet zwykłe baterie. A jeśli nie byłyby zasilane z baterii potrzebne byłyby kable. Takie kable muszą gdzieś leżeć w ścianach. Kable w dużych wiązkach pracujące non stop mogą się przegrzewać, mogą się spalić. Mogą przy okazji doprowadzić do przegrzania kabli zasilających inne elementy. Kable też kosztują. Podobnie jak kamery działające bezprzewodowo. Taniej przyczepić do sufitu plastikową atrapę.

Punkt wyjścia, który chyba zaznaczyłam, był taki, że kosmiczny statek bojowy to nie maszyna, w której “odpalasz nadświetlną” i leeeeeecisz sobie, gdzie chcesz. Ma ograniczenia, ma wady. Energia i przestrzeń są w nim bardzo cenne. Jeśli to możliwe ograniczamy je tam, gdzie się da. W dodatku to ludzie decydują, jakie systemy/elementy/części składowe idą do kosza. Tacy ludzie też mogą popełniać błędy w swoich decyzjach. A ludzie służący w wojsku, nie bez powodu mają opinię “zabetonowanych” w swoich poglądach. I dlatego ktoś uznał, że wstawienie “komputera do gier” naszemu super-żołnierzowi jest lepszym spożytkowaniem miejsca i energii niż rozbudowany system monitoringu. Tyle.

Obsługa monitoringu może być scentralizowana – w jednej bazie, nie na każdym statku z osobna. Można też mieć jakiś “statek komunikacyjny” obsługujący całą flotę.

Cały statek, żeby obsługiwał monitoring? A co jeśli wróg będzie dysponował środkami zagłuszania, albo przynajmniej utrudniania komunikacji – która w przestrzeni kosmicznej w ogóle może być niełatwa z uwagi na całą masę czynników – wiatry słoneczne chociażby. Nie bijcie, podobnie jak nie jestem specjalistką od monitoringu, tak samo nie jestem specjalistką od astrofizyki.

Ponownie – karta dostępu, prosta metalowa, może być nawet wbudowana w pancerz. Nie widzę przeciwskazań.

Skanowanie placa czy siatkówki również nie powinno być problematyczne w warunkach bojowych – używamy tego już dziś w smartfonach.

Dodatkowo – czipy z zakodowanymi poziomami dostępów, powinny być również dosyć proste w implementacji.

Tak, bo ludzie nie mają problemów odblokowaniem telefonu palcem z powodu małej rysy gdzieś na czytniku. No i czytniki twarzy też nie popełniają błędu rozpoznając czyjąś twarz, jako twarz właściciela. A poza tym, wystarczyłoby wydłubać zabitemu żołnierzowi oko, albo odciąć palec, żeby się gdzieś dostać. Podobno kradli tak super drogie samochody odpalane właśnie na odcisk palca. Ogólnie, wszystkie takie super skomplikowane czujniki da się jakoś oszukać – patrzeć system HackKEY do otwierania samochodów z PKE. Bez łamania haseł, bez konieczności fizycznego dostępu do kluczyka, bez łamania kluczy kryptograficznych, które zamontowano w kluczyku. Metoda prosta, łatwa w obsłudze i kosztująca tyle co nic. Czemu nie zastosować jej do “czipy z zakodowanymi poziomami dostępów, powinny być również dosyć proste w implementacji”? Można. W takiej sytuacji czipy są bezużyteczne.

Reasumując – takie były założenia, nie łamią praw fizyki, ani specjalnie nie odbiegają od zasad logiki. Nie wydaje mi się, żebym w krótkim opowiadaniu musiała wyczerpać cały opis świata przedstawionego i poruszać najbardziej szczegółowe elementy zastosowanej technologii. Tym bardziej, że nie każdy zwróci na to uwagę. Zaraz przyjdzie specjalista od biologii i zacznie mi zarzucać, że anaboliki jednak nie byłyby potrzebne dla takich super-żołnierzy, bo już dzisiaj funkcjonują selektywne aktywatory receptora androgenowego niebędące anablikami, jak enobosarm. Ale powtórzę, takie były założenia.

 

Jestem wdzięczna, że ktoś przeczytał i ciesze się, że przypadło Wam do gustu. Wychodzi na to, że mój mąż był bardziej krytyczny smiley, ale on nie lubi, gdy “naśmiewam się” z jego malowanych figurek.

Sprawa jest jasna, jak najbardziej.

Są “amatorzy” i “amatorzy”. Jak ktoś każdego dnia robi trzysta kilometrów po polskich bezdrożach i tak od dwudziestu lat, to czy potrzebuje zaświadczenia o byciu zawodowym kierowcą, by mógł stwierdzić, że zna się na prowadzeniu auta? Dla mnie ktoś taki jest fachowcem. A wasze grono składa się z fachowców od pisania. Przynajmniej dla mnie. Potrzebujecie na to “zaświadczenia z dziekanatu”? Mogę wystawić wink

Skoro to kontynuacja poprzedniego opowiadania, tekst powinien zostać oznaczony jako FRAGMENT

Dzięki serdeczne za podpowiedź! Rozumiem, że zamiana kategorii sprawi, że któryś z fachowców choć zerknie na tekst? smiley

Tak długie dzieło, choćby było świetne i doskonale napisane, nie może też liczyć na nominację do piórka.

Dzieło nie jest świetne i doskonale napisane i na nominację nie liczę. Chciałam, jak zaznaczyłam we wstępie, przede wszystkim zapoznać się z opinią na temat, czy elementy typowego fantasy, które pojawiają się pod koniec opowiadania (nie chcę spoilerować które, ale ci co przeczytają całość chyba się domyślą) “nie gryzą się” z całą koncepcją świata. Tutaj pozwolę sobie przywołać wypowiedź Krokusa, który przy recenzji “Kapitanatu stwierdził”, że:

Podoba mi się cały anturaż Twojego świata. Obie wojny światowe to z jakiegoś powodu raczej nielubiany tutaj temat, a szkoda, bo akurat dla mnie to bardzo ciekawy okres historii. Cieszę się, że sięgnęłaś po motywy właśnie z tych czasów, bo przecież magia i fantastyka to nie tylko quasi-średniowiecze.

Chciałam wiedzieć, czy “nie pojechałam za bardzo po bandzie” smiley.

Ja akurat czytałem, ale ktoś, kto nie czytał musiałby przeczytać teraz 160k znaków. To prawie pół jakiejś książki.

Dlatego bardzo liczę, że przeczytasz i ten dłuuuuugi fragment. Pełna recenzja, nawet jak najbardziej krytyczna jest oczywiście mile widziana, ale nawet za króciutki komentarz w kwestii mojej prośby będę bardzo wdzięczna.

Brak aktywności na forum – portal działa na zasadzie wzajemności, więc jeśli czytasz i komentujesz teksty innych, jest większa szansa, że ktoś zajrzy do Ciebie

Nie chwaląc się przesadnie – zawodowo zajmuję się co jakiś czas oceną tekstów, choć nie beletrystki i wiem, że pisanie recenzji i komentowanie czyjegoś pisania rzadko kiedy przysparza człowiekowi przyjaciół smiley Poza tym nie chcę oceniać czyjejś pracy, bo od beletrystyki specjalistką nie jestem, więc moje zdanie na temat czyjegoś pisarstwa ma znaczenie tylko dla mnie, a nie dla reszty świata. Od recenzowania są specjaliści! Ale dzięki za sugestię.

 

Piszesz trochę jak skrzyżowanie Białołęckiej z córką Ziemiańskiego:D.

Życie prywatne i osobiste p Ziemiańskiego niespecjalnie mnie interesuje i nie wiem, kim jest jego córka.

jak kultura która potrafiła wykształcić artylerię, może nie potrafić wyprodukować głupiego paliwa.

Założenia świata. Kultury rozwijające się w odrębnych warunkach klimatycznych/geograficznych i z dostępem do odmiennych surowców wytwarzają odmienne narzędzia i materiały. Dla przykładu: Majowie, którzy nie opracowali koła ani metalowych narzędzi potrafili wytwarzać gumę z drzewa kauczukowego, podobno nawet 1000 lat p.n.e., podczas gdy Europejczycy opatentowali ten materiał dopiero w roku 1843. Reasumując – w tym świecie wykorzystywanie takiego paliwa, a nie innego jest według mnie prawdopodobne. Może nie mieli tam dinozaurów? Wedle mojej skromnej wiedzy nawet dzisiaj wciąż funkcjonują dwie teorie powstania ropy naftowej – nieorganiczna i organiczna. Chyba, że to się zmieniło i nieorganiczną ktoś obalił. Nie siedzę w temacie.

Pomijam fakt że używając nawet tego typu paliw potrafiłbym zaprojektować jakiś prymitywny silnik( pył turbina, nawiewnica i przekładnia zwrotna).

Gratuluję i zazdroszczę. Ja bym nie potrafiła. Cieszę się, że zechciałeś podzielić się z nami tym spostrzeżeniem.

Autorko, jeśli czujesz, że coś nie jest ok, to śmiało to wyrażaj. Oczywiście w kulturalny sposób ;)

Dysonans poznawczy – upomnienie moderacyjne za komentarz nie niosący sensownej treści, czyli tzw. spam / śmieconko + edycja niesmacznej dywagacji, zgodnie ze zaktualizowanymi regułami na portalu.

Nie zdążyłam przeczytać komentarza, żeby wiedzieć, co zostało skasowane. I przyznam szczerze, że nie wiem, czy żałuję, że nie zdążyłam. Chyba nie. Ogólnie użytkownik “Dysonans poznawczy” pojawił się na forum w tym tygodniu i jedyne komentarze jakie napisał dotyczyły obu moich tekstów, podczas gdy w poczekalni przez ten czas pojawiło się ich przynajmniej dziesięć od różnych autorów. Ponieważ sama jestem tu od tygodnia i nie komentowałam żadnych innych tekstów, trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób zasłużyłam sobie na taką uwagę tego użytkownika. Dziwne, prawda? Tym bardziej, że jego komentarze przy opowiadaniu “Kapitanat” też nie miały wielkiego związku z samym tekstem, a były, nie mogę znaleźć innego określenia jak “od czapy”. A starałam się, przynajmniej na początku odpowiadać merytorycznie na to, co napisał. Gdybym była bardzo podejrzliwym człowiekiem mogłabym wysnuć teorie, dlaczego tak bardzo “spodobała” mu się moja pożałowania godna twórczość. Ale na szczęście nie jestem ani trochę podejrzliwa. wink

 

 

Aha?!

Aha.

O ile Twój pierwszy komentarz miał jeszcze sens i wnosił coś do dyskusji (choć przyznam, że się z nim nie zgadzam – jeśli bardzo chcesz to postaram się wyjaśnić dlaczego, choć nie wiem, czy jest sens patrząc na kolejne twoje wypowiedzi) starałam się na niego odpowiedzieć w miarę merytorycznie i przytoczyć nawet fakt historyczny, na którym się opierałam rozmyślając nad sensownością takich założeń opowiadania. Zamiast odpowiedzieć na mój komentarz zacząłeś Szanowny Użytkowniku pisać rzeczy niezwiązane ani z Twoją pierwszą wypowiedzią, ani z moją odpowiedzią na tęże wypowiedź, ani z samym tekstem. Jakiej innej odpowiedzi niż “aha” oczekiwałeś? Rozumiem, że jest to forma żartu z twojej strony, niespecjalnie zabawnego według mnie, ale uważam, że każdy ma prawo do własnego poczucia humoru i nie zamierzam go oceniać.

Kurczę, dla podtrzymania linii fabularnej, wydaje mi się że potrzebny byłby, choćby pobieżny opis portu i jego odległości od bastionu obrońców.

Aha

Gołąb siada na drążonej drewnianej żerdzi wypełnionej azydkiem ołowiu. Kwas przeżera membranę zwalniając sprężynę inicjującą piorunian rtęci. Jednocześnie widzimy puff! Z kłebu piór, i eksplozję drewnianej żerdki, do której popodłączane są odcinki lontu detonującego! Gru, gruu! Gru

Aha

Nie jestem specjalistką od wyburzeń, ale planowałam dokonać eksplozji na miarę tej z roku 1917:

https://en.wikipedia.org/wiki/Halifax_Explosion

Cytując: Nearly all structures within an 800-metre (half-mile) radius, including the community of Richmond, were obliterated. A pressure wave snapped trees, bent iron rails, demolished buildings, grounded vessels (including Imo, which was washed ashore by the ensuing tsunami), and scattered fragments of Mont-Blanc for kilometres. Across the harbour, in Dartmouth, there was also widespread damage.

Jeszcze dorzucę, dla tych, którym nie będzie się chciało czytać całości:

powerful blast wave radiated away from the explosion initially at more than 1,000 metres (3,300 ft) per second. Temperatures of 5,000 °C (9,000 °F) and pressures of thousands of atmospheres accompanied the moment of detonation at the centre of the explosion (…)The blast was felt as far away as Cape Breton (207 kilometres or 129 miles) and Prince Edward Island (180 kilometres or 110 miles) (…) An area of over 1.6 square kilometres (400 acres) was completely destroyed by the explosion, and the harbour floor was momentarily exposed by the volume of water that was displaced. A tsunami was formed by water surging in to fill the void; it rose as high as 18 metres (60 ft) above the high-water mark (…)Large brick and stone factories near Pier 6, such as the Acadia Sugar Refinery, disappeared into unrecognizable heaps of rubble, killing most of their workers. The Nova Scotia cotton mill located 1.5 km (0.93 mile) from the blast was destroyed by fire and the collapse of its concrete floors. The Royal Naval College of Canada building was badly damaged, and several cadets and instructors maimed. The Richmond Railway Yards and station were destroyed, killing 55 railway workers and destroying and damaging over 500 railway cars. The North Street Station, one of the busiest in Canada, was badly damaged.”

Szacuje się, że eksplozja miała siłę 3 tys TNT. To chyba wystarczająco, żeby zniszczyć solidny kawał nabrzeża, nawet jeśli nie doszczętnie to przynajmniej częściowo. Zderzyły się wtedy dwa statki, z czego jeden: “was fully loaded with the explosives TNT and picric acid, the highly flammable fuel benzol and guncotton“. Czyli całość do osiągnięcia technologią a la I wojna. Nad sposobem odpalania aż tak się nie zastanawiałam. Zgodnie z logiką wydarzeń przedstawionych odpalenie nie musiało następować z bezpiecznej odległości, gdyż obrońcy i tak nie mieli gdzie dalej uciekać. A co do informacji wywiadu to mogli usłyszeć od przesłuchiwanych, że port jest zaminowany. Różne wersje od różnych osób. Po prostu nie chcieli ryzykować, gdyż był istotnym punktem strategicznym.

Plus, jak było wspomniane super-mega-niespotykanie silne smiley wiosenne sztormy mogły zalać część nabrzeża wiosną opóźniając naprawy.

Czy takie wyjaśnienie wystarczy?

Nie zmienia to faktu, że żarty na granicy wycieczek personalnych mogą się spotkać ze zwróceniem uwagi lub kontrżartem.

Ja naprawdę nie chcę się kłócić i robić off topu, ale po raz kolejny – tam na końcu mojej wypowiedzi jest wink – ogólnie uznany i w zasadzie międzynarodowy gest/emotka, że piszący nie mówi do końca poważnie! Nawet na wiki odnośnie encyklopedycznej definicji tejże emotki jest napisane, że “Winking in Western culture can be used as a way of letting someone else know that the winker or some other person is joking or lying”. Przecież jak i po co miałabym robić “wycieczki personalne” względem BosmanMat, skoro nie napisał nic z czym jakoś specjalnie bym się nie zgadzała? Zwłaszcza w akapicie, którego dotyczyła dyskusja! Nawet zaczęłam od stwierdzenia, że to co napisał to “ogólnie bardzo ciekawe spostrzeżenie.” Co więcej, po jego uwagach odniosłam wrażenie, że to “spoko gościu” i widać, że zna się na rzeczy, zwłaszcza w kwestii militariów i I wojny, więc możemy sobie dalej pokonwersować i wyciągnę z niego jeszcze jakieś cenne uwagi. W kolejnym komentarzu tylko mnie w tym utwierdził. Tzn. do momentu, aż przeczytałam, że poczuł się urażony. Stąd zwyczajnie mi przykro, że dalej sobie nie pogadamy.

 

Najpierw pomyślałem, dlaczego nie po prostu “na spuście”. Więc sprawdziłem i kabłąk to osłona języka spustowego, więc ruszając po tym palcem, raczej nikt ni wystrzeli.

To faktycznie słuszne spostrzeżenie. Za dużo czasu na strzelnicy, gdzie wszyscy krzyczą, żeby palec trzymać na kabłąku a nie na spuście. No i jeszcze to słowo “spust” – źle się kojarzy (uwaga, to też żart, niech nikt się nie obraża, błagam!)

Do tego główny bohater, który jest raczej bierny. W całym tekście podejmuje w zasadzie tylko jedną decyzję – pociągnięty za język stwierdza, że wesprze Lebmama. Mało interesujący

Rozumiem taki odbiór, choć w założeniu miał być nie tyle bierny, co “ograniczony decyzyjnie” – choć nie wiem, czy to dobre określenie. W końcu to zwykły szeregowiec. Może jedynie wykonywać rozkazy. Nie jest ani przesadnie odważny, ani nie dokonuje żadnych bohaterskich czynów. Ot, jeden z małych, niewiele znaczących trybików wojny. Poza tym, dopiero go poznaliśmy. Może będzie się rozwijał?

W pierwszej scenie w podziemiach był tak bardzo niecharakterystyczny, że totalnie o nim zapomniałem.

Miał być, to w końcu dobrze zakonspirowany szpieg laugh Ale rozumiem uwagę.

To zupełnie inna para kaloszy (przede wszystkim narracja 1-osobowa), ale tam świetnie czuć gęstą atmosferę zbliżającego się końca.

Nie jestem miłośniczką pisania w 1 osobie i w ogóle mi to nie idzie. Ponadto uważam, że ludzie różnie reagują na naprawdę podbramkowe sytuacje, co zresztą nie jest żadną tajemnicą i odkryciem Ameryki. Chciałam, żeby główny bohater i jego towarzysze przeszli już etap strachu/rezygnacji/buntu etc. i po prostu skupili się na przeżyciu jeszcze tego jednego dnia, a później “się zobaczy” ze świadomością, że i tak wszyscy umrą. Widać nie zaznaczyłam tego dostatecznie dobrze, ale to są ludzie, którzy już przegrali. I wiedzą, że przegrali. Miasto upadło. Bronią się jedynie w pojedynczych miejscach i na ewakuację nie mają szans. Nie odczuwają już strachu, stąd i nie bardzo pasuje tu atmosfera zbliżającego się końca, bo mieli sporo czasu, by pogodzić się z myślą o takim finale sprawy. W dodatku to żołnierze. Jeden z nich wspomina, że walczył już 6 lat. Tyle lat na wojnie może zdrowo przeorać styki i wypalić człowieka ze wszystkich “ludzkich” odruchów, zwłaszcza tych związanych ze strachem.

Jak by ktoś był zainteresowany, to kiedyś czytałam dzienniki/wspomnienia żołnierzy z I światowej:

https://www.nationalarchives.gov.uk/help-with-your-research/research-guides/british-army-war-diaries-1914-1922/

https://www.loc.gov/collections/veterans-history-project-collection/serving-our-voices/world-war-i/world-war-i-rememebered-100-years-later/wwi-remembered-diaries-and-memoirs/

W niektórych można znaleźć wzmianki o tym, że krążące w internecie anegdotki z przekleństwami są prawdziwe. Tzn. żołnierze, zwłaszcza oficerowie cały czas krzyczeli i przeklinali, więc ludzie do tego przywykli. Ale jak rozkazy były wydawane szeptem i nieludzko spokojnym głosem znaczyło to, że sytuacja jest arcypoważna. Zupełne odwrócenie sposobu zachowania i reakcji! Stąd po lekturze tychże wspomnień/dzienników przychylam się do teorii, że ludzie po prostu przestają się bać po pewnym czasie – dlatego nie chciałam tworzyć atmosfery “strachu, beznadziei i przygnębienia”. Widać nie wyszło tak, jak zamierzałam smiley

Ale się rozpisałam…

Dzięki za uwagi!

 

 

Moja aktywność tutaj, to sposób kreatywnego i twórczego spędzania wolnego czasu, dlatego nie chcę tu znosić, nawet zawoalowanych, obelg.

Dlatego, przykro mi, ale to jest mój ostatni komentarz pod jakimkolwiek Twoim tekstem.

Rany… tam jest na końcu uśmiech, taki z mrugnięciem oka. To nie obelga, ani zawoalowana, ani nie. To nawet nie jest kpina. To żart. I nawet nie jest to żart z piszącego, a z samej sytuacji, że “jak można im nie współczuć? Spójrzcie jacy są biedni i uciemiężeni! Jesteście bez serca, że tego nie widzicie!”. Ale spoko, nie można tu sobie żartować, nawet w ten sposób.

Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że wszystkie komentarze na tym forum to subiektywne opinie, z którymi możesz się zgadzać lub nie.

Nigdzie nie napisałam, że z czymś się nie zgadzam. Jedynie wyjaśniłam mój punkt widzenia i liczyłam na: “a to jeśli tak to należało to napisać inaczej”. I właśnie to dostałam. Nie dostrzegam tu żadnego konfliktu, a jedynie pole do dyskusji.

Dziękuję za komentarze. Cieszę się, że przynajmniej jednej osobie całość przypadła do gustu.

Używasz jako zamienników zwrotu “transporter opancerzony” i słów “czołg” i “transporter”, często zamiennie używasz słów “strzelba” i “karabin”, to są zupełnie różne rzeczy. W opowiadaniu osadzonym w takim kontekście nie mogą się mieszać.

Co do strzelby i karabinu to zgadzam się w zupełności, choć na swoje usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że chciałam uniknąć ciągłego powtarzania słowa karabin. A zwroty typu “giwera, spluwa” nie pasowały do koncepcji. Plus większość osób ze słowem karabin kojarzy od razu“karabin automatyczny” typu AK, czy AR15, a nie np. Mausera z 1912 roku. Ponieważ chciałam utrzymać wszystko w “klimatach” I wojny to uznałam, że strzelba może być w miarę dobrym zamiennikiem. Tym bardziej, że kiedyś natknęłam się w książce traktującej o I wojnie właśnie ze zwrotem “strzelba” na jeden z karabinów Lee–Enfielda, ale mogło to być po prostu błędne lub uproszczone tłumaczenie “rifle” na język polski.

Co do czołgów, to jak już wspomniałam – klimaty I wojny. Pojazd ten wyobrażałam sobie jako krzyżówkę Renault FT z brytyjskim Mark V, a co za tym idzie bliżej byłoby takiemu pojazdowi faktycznie do transportera opancerzonego, niż do czołgu w myśl dzisiejszych definicji. Nie jestem może specjalistką od I wojny i jeśli takowy specjalista jest na sali to niech mnie poprawi, ale konstrukcja i co ważniejsze przeznaczenie czołgów z I wojny było inne niż w II i współcześnie. Nie miały za zadanie toczyć typowych bitew pancernych. Miały za zadanie przełamywać dobrze okopane pozycje wroga, co sprowadzało się bardziej do ochrony dla transportowanych oddziałów niż wielkich mocy niszczących ich arsenału.

W scenie gdy pojazd opancerzony podjeżdża do kapitanatu pierwszy raz bohaterowie boją się, że podjedzie zbyt blisko – najgroźniejsze byłoby to jednak dla pojazdu pancernego (można wtedy wrzucić granat, wetknąć lufę miotacza ognia w strzelnicę, nawet strzelić do środka z rewolweru).

Nie jestem pewna, czy to prawda. Wrzucić granat gdzie? W lufę czołgu? W wizjer kierowcy? Niewykonalne. Zwłaszcza jeśli rzucałoby się z budynku przez okno. Jeden z żołnierzy zwraca uwagę na fakt, że może wrzucić do czołgu granat, jeśli otworzą boczny właz, a i tak byłoby to raczej trudne.

Ze strzelaniem podobnie. Strzelanie w mały punkt w ruchomym celu przy użyciu nieprecyzyjnych przyrządów strzelniczych nie jest proste. Gdyby dało się unieruchomić czołg, nawet taki z czasów I wojny zwykłym granatem, albo dobrze wymierzonym pociskiem z rewolweru posłanym w wizjer kierowcy to wartość bojowa takich maszyn byłaby żadna. Natomiast uszkodzenie czołgu “zwykłym” granatem od zewnątrz jest mało prawdopodobne. W teorii chyba najlepszym rozwiązaniem, stosowanym choćby w czasie II światowej, jest wrzucenie granatu do zwykłej skarpety, otoczenie całości w smarze i “przyklejenie” za pomocą smaru do pancerza, a w zasadzie do gąsienicy, gdyż tylko ją granat mógłby uszkodzić. Granaty odłamkowe mają stosunkowo niewielką siłę ładunku wybuchowego z uwagi na fakt, że ich głównym celem jest, jak sama nazwa wskazuje, rozrzut odłamków, które stanowią zagrożenie dla miękkich tkanek człowieka, nie zaś dla pancerza maszyny. W dodatku siła eksplozji jest rozłożona na wszystkie kierunki. Tu potrzebny byłby silny ładunek burzący z energią wybuchu skierowaną tylko w jedną stronę. I taki ładunek trzeba przykleić do pancerza, albo położyć pod czołgiem.

O posiadaniu przez którąkolwiek armię technologii miotaczy ognia nie wspominałam.

A co do zagrożenia dla budynku i obrońców – czołg mógłby zwyczajnie staranować wejście do budynku pozbawiając obrońców skutecznej osłony. Ponadto, im odległość mniejsza tym większe zniszczenia czynione przez wystrzelony pocisk, gdyż leci on z większa prędkością. Ma to szczególne znaczenie dla wielkokaliborwych pocisków, w przypadku gdy musiałby przebijać się przez mury budynku. Taki pocisk wystrzelony przez czołg z drugiego końca placu będzie miał mniejszą siłę uderzenia niż wystrzelony dziesięć metrów od budynku. Co więcej, nawet zniszczony i “uziemiony” czołg na wprost budynku stanowiłby doskonałą osłonę dla atakujących od strony otwartego placu. Właśnie dlatego nie należało go dopuszczać bliżej.

Nie ma też zawartych żadnych szczegółów – tzn. to są po prostu jakieś strzelby/karabiny, jakieś czołgi, jakieś rewolwery, brak w tym budującej świat przedstawiony głębi, a w tak długim tekście bym jej oczekiwał

Zgadzam się w zupełności, tylko, że nie uważam tekstu za długi laugh. Z tegoż świata mam powieść, która liczy sobie kilkaset stron i prawie tysiąc znaków. Tam owszem, zamieściłam sporo dokładnych opisów broni czy ekwipunku. Pamiętajmy, że to w całości wymyślony świat, więc przy opisie musiałabym się posiłkować mnogością nazw własnych np. karabin Twardowskiego z kartridżowym magazynkiem na sześć nabojów. Zarzucanie czytelnika w tak krótkim tekście jak opowiadanie takimi informacjami nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Tym bardziej, że nie wszyscy lubią takie zabiegi, jak mnogość nazw własnych i nie wszyscy lubią militaria, więc mogłoby to bardziej zniechęcić niż zachęcić.

Nie straszy się wrogich żołnierzy obozami koncentracyjnymi, takie coś tylko utwardza opór.

Słowo “obóz koncentracyjny” nigdzie w tekście nie padło. Mowa po prostu o obozach, a te nie są równoznaczne ani z obozami koncentracyjnymi dla ludności cywilnej, ani z obozami zagłady. Obóz jeniecki jest normalną pochodną prowadzenia wojny. Jeśli jedna ze stron apeluje do drugiej o poddanie się bez walki, to gdzie umieścimy wziętych do niewoli żołnierzy? W obozie dla jeńców. Funkcjonuje inne określenie na takie miejsce?

Jak dla mnie to jest opowiadanie o walce jednych z drugimi, z żadnymi się nie utożsamiam, żadnych nawet nie lubię bardziej.

To ogólnie bardzo ciekawe spostrzeżenie. Kiedyś natknęłam się na opracowanie, że większość ludzi ma tendencję do “utożsamiania się ze słabszymi”, czego przykładem może być fakt, że przy zawodach sportowych, w których nie grają “nasi” i nie pałamy sympatią/antypatią do żadnego zespołu kibicujemy stronie słabszej, nie zaś faworytom. Odnosząc to do tekstu opowiadania – strona, która się broni jest słabsza, bo gdyby była silniejsza to ona prowadziłaby atak. W dodatku ludzie mają tendencję do utożsamiania się z obrońcami, uznając wojnę obronną za jedyną słuszną, a napastników/najeźdźców za tych złych. Obrońcy, zwłaszcza jeśli muszą mierzyć się z przeważającymi siłami wroga to niemal zawsze prawdziwi bohaterowie, bo przecież bohatersko bronią tego co ważne. Dorzuciłam też informację, że wśród obrońców są cywile, a Szaraki torturują schwytanych żołnierzy i cywili, żeby wyciągnąć z nich informacje. Jeśli tego wszystkie mało, żeby jedną stronę lubić bardziej od drugiej to chyba ktoś tu jest prawdziwym socjopatą bez serca wink

Warstwa opisowa zajmuje dużo miejsca, ale niestety te fragmenty dla mnie mało plastyczne, bardzo ogólne i niezapadające w pamięć.

Jakaś propozycja zmiany choć jednego opisu na bardziej “plastyczny i zapadający w pamięć”? Bo przyznam szczerze, że nie bardzo wiem jak się odnieść do takiej opinii sad Za mało porównań?

Dowiaduję się gdzie toczy się akcja i że sytuacja jest tak desperacka dopiero w połowie tekstu, a nie odnoszę wrażenia że to jest celowy zabieg literacki, abym odkrywał powoli jak źle to wygląda.

Nie wiem w jaki sposób można by to poprawić. Zdawało mi się, że rozpoczęcie od lazaretu z rannymi, później wspominanie o kończącej się amunicji, później w dialogu z sierżantem o kończących się zapasach żywności jest raczej stopniowym pokazywaniem jak źle wygląda sytuacja obrońców. Lepiej byłoby zacząć od tego, że miasto upadło i bronimy się tylko w porcie? Może lepiej niech czytelnik powoli odkrywa, co się właściwie stało. 

są literówki, błędny zapis dialogów, powtórzenia. 

Tutaj przydałoby się konkretne wyliczenie, bo jako autor mogę całość czytać dziesiątki razy, a i tak nie wyłapię wszystkich. Zaś w kwestii błędnego zapisu to chodzi o samo formatowanie tekstu, czy o stosowanie znaków interpunkcyjnych w dialogach, bo przyznam, że z tym zawsze mam problemy.

Nowa Fantastyka