
komentarze: 2, w dziale opowiadań: 2, opowiadania: 1
komentarze: 2, w dziale opowiadań: 2, opowiadania: 1
Wybaczcie, że pod pod postem.
Jeżeli ktoś może to podczepić pod główne opowiadanie byłoby cudownie. ;)
za problem z góry przepraszam.
Spojrzała się tymi wielkimi, fiołkowymi oczami, z których uciekało życie. Oczami matki.
- Wiedziałam... wiedziałam, że przyjdziesz. Wiedziałam, że się pożegnasz. - powiedziała z trudem łapiąc powietrze. Pręt miał średnicę około piętnastu centymetrów. Był wbity na wysokości klatki piersiowej. Ciemna, zastygła krew pokrywała wszystko dookoła.
- To... To nie ludzie... To zwierzęta... Albo i ludzie... Jacob, ciemność, zimno, ja...
- raptownie złapała powietrze to przebitych płuc. Materiał na jej klatce piersiowej zafalował. - Ja umieram...
I umarła. Zwisła bezwładnie na pręcie, przesunęła się z chrzęstem wzdłuż metalu. Kręgosłup, pomyślał. Nie potrzeba wielkiej siły, żeby taką kobietkę nabić na takie coś. Ale kim trzeba być... Albo czym.
Podszedł do niej, wysunął z pręta. Położył na ziemi. Delikatnie pocałował w policzek i przykrył folią, która leżała obok niego.
Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Wcisnął na głowę hełm. Był bardzo, bardzo zły,
Otworzył komputer pokładowy i wydał komendę przygotowania prawego doku do odlotu.
***
Przełączał kontrolki w kokpicie promu z wprawą. Czy on to kiedykolwiek robił? Nie, pewnie nie. Ale to teraz nieważne. Odczepił prom od boku w statku Cataclysm i ruszył w stronę Kuli Rtęci.
Obleciał ją raz dookoła. Zajęło mu to dwie minuty. Pomnożył szybko w pamięci: dwie minuty przy tej prędkości to jakieś 30-40 kilometrów. A więc to prawda, że Kula rosła. Pierwotny model, który pokazali mu w New Miami miał mieć wymiary 300x300 metrów. Powiększyła się dziesięciokrotnie? Czym ty do cholery jesteś, zapytał w duchu Jakub.
Pojawiło się to uczucie. Obecność. Olbrzymia, przytłaczająca obecność. Jakby starała się wejść do jego mózgu, dosięgnąć jego myśli. Zamknął oczy i się skupił. Pomyślał o najplugawszych rzeczach o jakich mógł sobie przypomnieć. Obecność ustąpiła. Teraz to on starał się ją odszukać. I znalazł.
- Jeżeli tego sobie życzysz - rzucił w stronę kuli Jakub - to niech tak będzie.
Nacisnął czerwony przycisk. Powietrze z promu uleciało w pustkę, zastępując wnętrze próżnią. Wejście się otworzyło. Targnęło jego ciałem niczym szmacianą lalką, boleśnie uderzył o ścianę promu. Zauważył małe pęknięcie w szklanej powłoce hełmu. W duchu liczył na to, że ma dwie warstwy. Nie pozostawiając temu zagadnieniu więcej czasu ruszył ku wyjściu.
Uruchomił małe silniki plazmowe zamontowane w kombinezonie, które pomagały poruszać się po przestrzeni w kosmosie w miarę sprawnie. Wybrał kierunek, centralnie ku Kuli. Jeszcze raz się obejrzał. Prom podryfował już kilkaset metrów dalej, w stronę statku. Cataclysm wydawał się być... Krwisty? Nie, to pewnie po prostu gwiazda tego układu daje taką poświatę. Może po prostu źle widział. Po kilku minutach doleciał do Kuli.
Rzeczywiście, wyglądała jak rtęć, przypominając sobie porównanie komandora podczas rozmowy z Silesią na statku. Odważył się i dotknął ręką powierzchni. Była twarda. Przypominała szkło. Albo metal. Nie wiedział dokładnie. Gruba rękawica uniemożliwiała dokładnie zbadanie powierzchni.
- Jak się mam do ciebie dostać, co? O kurwa. - wykrzyknął przerażony. - o kurwa mać.
Kula pokazała mu jego odbicie. Też dryfował przy jej powierzchni. Też miał na sobie kombinezon. Był blady, przerażony, zmęczony. Jego oczy podkrążone, usta sine od zimna. Palce zgrabiałe. A odbicie miało o wiele lepszy humor. Wyglądało tak samo koszmarnie jak on. Tylko się uśmiechało. Szczerze i szeroko. I nieco diabolicznie. Nie mógł od niego oderwać wzroku. Wpatrywał się i nie mógł się poruszyć, powiedzieć. Nie mógł nic.
Nagle odbicie zaczęło się rozpływać. A on zamknął oczy. A gdy je otworzył...
A gdy je otworzył nie było nic.
Nicość.
***
Otworzył oczy. Nie widać było różnicy. Ciągle tylko bezkresna czerń. Nie czuł gruntu pod nogami, ale nie spadał. Krzyknął. Usłyszał to tylko w myślach.
Ja... Umarłem? Więc tak wygląda śmierć? Po prostu nie ma nic? Na zawsze zostajesz więźniem nicości, wszechogarniającego niebytu, w którym możesz tylko myśleć?
A może dopiero umieram? Może nic się nie stało tylko straciłem przytomność jak byłem przy /tej kuli? Moje ciało umarło a ja latam po kosmosie jak kawał skały? Może zaraz to się skończy i...
I przestanę być?
Zniknę?
Nie będzie mnie?
Nicość.
Czym jest nicość?
Niczym i wszystkim.
Ale dlaczego?
Starał się obrócić głowę. Nawet to poczuł. A więc jednak nie zginąłem, pomyślał. Ogarnął go strach, poczuł zimny dreszcz na plecach, unoszące się włoski na całym ciele. Ze strachu.
Czuł. Pomału odzyskiwał czucie. Uniósł dłoń. Nie miał rękawicy, dotykał twarzy, nosa, oczu, włosów na głowie.
Nie miał pojęcia gdzie jest, nie miał pojęcia co się dzieje. Ale nie czuł, że jest w niebezpieczeństwie.
Uderzyło go światło. Poraniło oczy, które przyzwyczaiły się do ciemności. Zacisnął powieki, światło stawało się coraz bardziej intensywne.
Ktoś otworzył drzwi?
Nie jestem drzwiami.
Kim jesteś?
Jestem tobą.
Mną?
Tobą. Nią. Nimi. Jestem wszystkim.
Wszystkim? Ja umarłem? Tak wygląda śmierć?
Nie umarłeś. Ty nadal żyjesz. Krew nie jest tobie przeznaczona.
Przeznaczenie.
Przeznaczenie jest wszystkim.
Na tle światła pojawił się czarny punkcik. Stawał się coraz bardziej wyrazisty, przyjął wygląd humanoidalny. Człowiek? W tej... pustce?
Błysk.
Stał na marmurowej podłodze. W lakierkach odbijało się światło świec. Przejechał dłonią po Doskonale dopasowanym garniturze. Po idealnie przystrzyżonym zaroście, po szpiczastej bródce. Rozejrzał się. Był w wielkiej bibliotece. Regały z książkami sięgały ciemności, nie było widać ich końca. Sala była olbrzymia. Przed nim i zanim nie było widać nic poza równymi rzędami regałów. Szedł przed siebie, jedynym dźwiękiem było uderzanie podeszw o marmur. Świece paliły się równo. Nie było żadnego przeciągu. Tylko świece i regały z księgami.
Szedł. Minutę? Godzinę? Rok? Nie widział. Szedł przed siebie. Nie miał uczucia ubiegania czasu, nie czuł zmęczenia. Po prostu szedł przed siebie.
Zauważył, że w pewnym momencie regały się kończą, sala przechodzi w wielki, doskonale oświetlony hall. Na środku stało wielkie biurko ze starego mahoniu. Kałuże zaschniętej stearyny rozlewały się dookoła niego. Za biurkiem siedział jakiś człowiek. Długa, biała broda była pokryta plamami tuszu. Pisał coś na kawale pergaminu. Dookoła niego Poukładane były sterty książek.
Stał przed biurkiem. Jak znalazł się tutaj tak szybko? Przecież to przed chwilą był tylko punkt.
- Jakub Milecki. - powiedział starzec zachrypniętym głosem. Odchrząknął, włożył pióro do pojemnika z tuszem, zamoczył kilkakrotnie. Powrócił do monotonnego pisania. Odłożył pióro na blat. Spojrzał na niego wodnisto niebieskimi oczami. - Witaj.
- Kim jesteś? - odpowiedział Jakub wpatrując się w starca. Powiedział to mimowolnie, jakby słowa wydostały się z jego ust w wbrew jego woli.
- Jestem tylko starcem. Uzupełniam wpisy do ksiąg. Jak widzisz, jest jeszcze wiele nie zapełnionych regałów. A wszystkie muszą być pełne. - wskazał zgrabiałą ręką za siebie. Wbił długie paznokcie w brodę, pogładził ją. Spojrzał się przenikliwie na rozmówcę. - czy wiesz, gdzie jesteś, przyjacielu?
- Nie wiem.
- Jesteś w recepcji życia. To tutaj przychodzą wszyscy ci, którzy chcą spojrzeć w oczy przeznaczeniu. Wydrzeć z niego fakty, zobaczyć to co zrobili dobrego i złego. To tutaj kończycie jeden etap podróży, a zaczynacie kolejny. - staruszek uśmiechnął się, bruzdy na jego czole się jeszcze bardziej uwydatniły.
- Czyli... umarłem?
- Tak, można tak to ująć. - odpowiedział mu spojrzawszy na stos ksiąg obok siebie. - Ale tak nazywacie to wy, ludzie. Dla mnie to tylko monotonna praca.
- Więc jesteś losem? Zapisujesz księgi życia każdego?
- Jestem tym, kto zapisuje wydarzenia. Archiwistą.
Staruszek wstał, podszedł do niego. Znów się uśmiechnął. Wskazał mu drogę. Jakub poszedł za nim. Wolnym, spacerowym krokiem przemierzali bezkres regałów.
- Niektóre religie nazywają mnie Bogiem. Inne nazywają mnie Allachem. Panteonem. Życiem, śmiercią i czyśćcem. Niebem i piekłem. - staruszek spojrzał się na niego troskliwie, wsparł się na jego ramieniu. - Jestem ojcem i matką. Jestem wszystkim i niczym. Rozumiesz Jakubie?
- Rozumiem. - Jakub odpowiedział. Nie czuł niewyobrażalności tej sytuacji. Jakby pogodził się z tym.
Ale pogodził się z czym? Ze śmiercią? Z końcem? Jak to mam nazwać?
- Etapem. Nazwij to etapem. - staruszek uśmiechnął się życzliwie.
- Więc co jest kolejnym etapem? Jeżeli jeden skończyłem, to co jest po tym?
- Wieczność.
Szli dalej. Jakub starał sobie wyobrazić wieczność. Zobaczył wielki, zatrzymany zegar. Zobaczył jak jego wskazówki pokrywa pajęczyna. Mosiężne cyfry były zaśniedziałe. Jasne drewno podkładki pokrywała gruba warstwa kurzu.
- No i jesteśmy. - zatrzymali się, staruszek wskazał zgrabiałym palcem regał. Na samym dole było jedno miejsce, kawałek wolnej przestrzeni na zastawionym księgami meblu. - Proszę, włóż ją w wolne miejsce.
Wręczył mu olbrzymią księgę ze skórzaną okładką. Na rogach były metalowe obicia. Jakub ujął ją w obie ręce. Była ciężka. Pachniała drewnem. Schylił się, włożył ją w wolne miejsce. Podniósł się, spojrzał na starca. Ten odpowiedział mu uśmiechem. Jakub także się do niego uśmiechnął.
- I tak dopełnił się twój los. Twoje przeznaczenie. Ostatnia księga zajęła swoje miejsce. - starzec wskazał ruchem dłoni regał. - Popatrz się. Spójrz się w swoje życie, Jakubie.
Błysk.
- Janek, wiesz, że nie musisz tego robić. Możemy się po prostu spakować i spróbować uciec. Może się uda. - powiedziała niewysoka kobieta, na policzkach miała ślady rozlanego makijażu, ślady łez. - Nie zostawiaj nas! Nie możesz...
- Muszę. - opowiedział. W jego oczach migotały łzy. - muszę tam iść. Nie przejdę kontroli. Jestem jeszcze w miarę młody i zdolny do walki. Odnajdę was, gdy ten koszmar się skończy, zobaczysz. Wszystko się skończy dobrze.
Kobieta zaczęła łkać. Dziecko stojące koło niej podeszło do mężczyzny. Złapało się jego silną dłoń. Zacisnęło rączkę na palcu. Spojrzało się mu w twarz.
- Kubuś, musisz pilnować mamusi. - mężczyzna schylił się i posadził dziecko na swoim kolanie. - Przyrzeknij mi, że cokolwiek się nie wydarzy będziesz pilnował mamusi. Tatuś musi iść się spotkać ze złymi ludźmi. Ale wróci. Przecież mięliśmy polecieć na wakacje na Marsa, wspiąć się razem na Olimp Mount. Pamiętasz?
- Tak tatko, pamiętam. - Dziecko złapało za kark ojca, zaczęło płakać. - Musisz wrócić tatko. Musisz.
- Wrócę.
Dziecko wcisnęło mu w dłoń małego pluszowego misia. Mężczyzna spojrzał się na niego, uśmiechnął się ciepło. Zdjął malucha z kolana, misia wsadził za pas kurtki. Podszedł do drzwi. Jeszcze raz obrócił się, uśmiechnął.
Błysk.
Dwie kobiety rozmawiały ze sobą. Jedna z nich silnie gestykulowała i co rusz oglądała się na małego chłopca siedzącego na plecaku. Potem do niego podeszła.
- Kubuś, ciocia Marta cię zabierze ze sobą na prom. Zobaczysz, będzie fajnie. Widzisz go? Będziesz mógł polatać takim wielkim statkiem. - kobieta na patrzyła się na chłopca, po policzkach ciekły łzy. - Idź maluchu, idź. Znajdziemy cię z tatą. Zobaczysz, znajdziemy cię.
Druga kobieta chwyciła malca na ręce. Ten odwrócił się, pomachał w stronę płaczącej matki.
Błysk
- Leć i skop im tyłki. - powiedział niewysoki facet, miał może ze dwadzieścia lat. - No, biegnij. Prom zaraz odlatuje. Nic się nie martw, o wszystko tu zadbam. Jak tylko dolecisz na statek to koniecznie zadzwoń.
- Dobra, to idę. Trzymaj się Steve. - odpowiedział drugi mężczyzna. - I pilnuj wszystkiego. Jak wrócę to koniecznie musimy jeszcze raz odwiedzić te barmanki.
- Leć Jacob. Leć i wracaj szybko.
Błysk
- Musisz uciekać, Jacob. - szepnęła kobieta ubrana w kombinezon wojskowy. - Jak się dowiedzą, co zrobiłeś nie będą czekać na wyrok sądu. Leć na Aeion. Mam tam znajomych, jak dolecisz to opłacą kurs wahadłowcem, nic się nie bój.
- Jenny... - szepnął Jacob przytulając się do dziewczyny. - Jenny, wrócę. Zobaczysz, jak to ucichnie.
- Nie ucichnie. Biegnij, kochanie. Biegnij. I nie oglądaj się za siebie.
Błysk
- Musimy go mieć. - powiedział Banhucket do kobiety siedzącej naprzeciwko. - Wie więcej niż my moglibyśmy się dowiedzieć ze wszystkich książek. Po prostu go musimy mieć, Silesia.
- Wiem, John, wiem. - opowiedziała mu przeglądając informacje na komputerze hologramowym. - Jest niezbędny.
Błysk
- Co ty, ochujałeś? Chcesz go zatłuc jak jakieś zwierzę? - wykrzyczał Łazarz w stronę Piotra. - Nie pozwolę ci na to ty pojebie!
- To konieczne. - odpowiedział spokojnie Piotr ściskając w ręku rękojeść miecza laserowego. - To prorok, mówi to co się stanie. Jak zginie jest szansa, że my przeżyjemy.
- I dlatego chcesz go zabić? Że gada jakieś bzdury? Owszem, mi też się to nie podoba, ale to nie powód, żeby mu podrzynać gardło!
- To jedyne wyjście.
- No to chodź i spróbuj. Najpierw się zmierz z komandosem. Nie pozwolę ci tego zrobić, nie pozwolę.
Łazarz sięgnął po pistolet. Nie zdążył. Kontrolka na mieczu się zaświeciła na zielono. Z jednego z końców wyskoczył metrowej długości skrzący się krwistą czerwienią laser. Piotr błyskawicznie ciął Łazarza po dłoni, potem pchnął prosto w serce. Łazarz umknął przed ciosem w ostatniej chwili. Krzyczał, jego martwa dłoń leżała na ziemi kurczowo ściskając pistolet.
- Nie! - wykrzyczał.
Piotr zamachnął się, ciął płasko, przez brzuch. Ciało Łazarza Rozpadło się na dwie części. Tors upadł metr dalej od siły uderzenia. Ksiądz podniósł rękę, wyjął z niej pistolet. Ujął go w prawą dłoń, w lewej kurczowo ściskał miecz.
Żołnierze usłyszeli strzał. Podbiegli do źródła dźwięku. Zobaczyli truchło człowieka bez połowy twarzy i jakiegoś osobnika w czarnym pancerzu z wyciągniętym pistoletem w wyprostowanej ręce. Odwrócił się. Biegli w jego stronę mocując się z rozsuwanym karabinem. Piotr dwoma szybkimi cięciami pozbawił jednego ręki, drugiemu przeciął tętnicę. Zamachnął się po raz kolejny. Kolejne dwa cięcia, jedno z dołu, w rękę, drugie prosto w udo. Oba były celne. Laser przeszedł przez pancerz jak przez masło. Rozczłonkowane ciało zostało na ziemi, wylewając litry krwi.
Usłyszał kolejne kroki, śpieszne.
- Boże, wybacz mi. - powiedział sam do siebie i rzucił się do ucieczki w stronę doków dla promów. - Jeśli tak ma być, to niech zginą wszyscy.
Przybiegł, kopniakiem wyważył drzwi do pokoju kontrolnego dla promów. Stała tam kobieta. Nie zdążyła nawet krzyknąć, uderzył ją w twarz, potem z całej siły kopnął w brzuch. Kobieta poleciała do tyłu. Usłyszał ohydny chrzęst i plusk. Nabił ją na pręt wystający ze ściany, na wysokości przeszło metra. Służył pewnie wieszania nań folii na niebezpieczne ładunki. Nie zastanawiał się nad tym. Poszedł do komputera, zwolnił jeden z promów. Pośpiesznie do niego wsiadł i odleciał.
Błysk
Samson biegł korytarzem, wraz z nim pięciu członków oddziału. Odepchnął stojących w kółku strażników CRR Cataclysm. Zobaczył dwa ciała rozerwane na strzępy.
- Co wy żeście zrobili, skurwiele?! - krzyknął do stojących strażników.
Gdy zobaczyli jego czarne oczy przerazili się. Jeden z nich chciał coś tłumaczyć, ale dwoje innych go pociągnęło za sobą. Z nimi nie ma żartów, ktoś krzyknął.
- Wyciągać broń! - poinstruował ich wojak. - Strzelać do każdego, kto się na muszkę nawinie.
Usłyszał „tajest". Pobiegli za uciekającymi strażnikami. W CRR Cataclysm rozgorzała strzelanina.
Błysk
- I jak, uzyskałeś odpowiedź na swoje pytania, Jakubie? - zapytał się starzec.
Jakub klęczał, wspierając się na rękach. Oddychał szybko, po policzkach ciurkiem ciekły mu łzy.
- Dlaczego... Dlaczego ludzie zabijają w twoje imię? Oni się powyrzynali jak zwierzęta!
- Nie zabijają w MOJE imię. Nie wiedzą czym jestem. Zabijają, bo taka jest ich natura. Wy, ludzie, jesteście pochopni. I wydajecie na wszystkich samosąd.
- To... Dlaczego ten wariat nazwał mnie prorokiem?
- Bo bredziłeś. - powiedział staruszek wykrzywiając usta w grymasie. - Uważał cię za jakieś zagrożenie, więc chciał się ciebie pozbyć. Przez strach jesteście w stanie zrobić wszystko. Tak samo jak przez miłość, ból, pragnienie władzy.
- Wiem, że bredziłem. Ale po co mi to pokazałeś? - Jakub podniósł się, stanął na nogach, myślał się są z waty, bo zaczął się chwiać. Oparł się ręką o regał. - Żeby się pozabijali?
- Żeby się dopełniło przeznaczenie, kochany. - starzec uśmiechnął się. - Tak było zapisane, więc tak musiało się stać. Jestem już stary, widziałem wiele takich sytuacji. A Ty byłeś idealnym kozłem ofiarnym. Musiałem znaleźć kogoś, kto pomoże dopełnić przeznaczenie.
- Wykorzystałeś mnie! - krzyknął Jakub dysząc. - wykorzystałeś mnie jak wszyscy!
- Tak, wykorzystałem cię. Ale nie miej mi tego za złe. Wolałbyś sam ich wszystkich pozabijać? Wątpię. A teraz chodź, czeka nas dużo pracy.
- Pracy? Mam ci pomagać po tym co mi zrobiłeś, skurwielu?
- Owszem. Nie masz wyjścia. - rzucił staruszek uśmiechając się ciepło. - Ale mam już dla ciebie zajęcie.
- Naprawdę? To nie jesteś tutaj sam?
- Ja? Ja tylko składam to wszystko do kupy. Ale nawet ja muszę mieć pomocników. - spojrzał się na sufit mrużąc oczy. - Powiedz mi, Jakubie, dlaczego wybrałeś sobie taki alias? Miałeś multum wyborów. Wręcz nieograniczoną ich ilość. Dlaczego właśnie ten?
- Szatan? Nie wiem, wpadłem na to jak oglądałem zdjęcia tej twojej kuli.
- Nie. - przerwał mu staruszek. - To ja na to wpadłem. A teraz ci przekaże twoją nową rolę. Czy też - nowy etap.
- Jaki etap?
- Zostaniesz zwierzchnikiem zła. - uśmiechnął się staruszek. - będziesz tworzył za mnie zło. Zgadzasz się?
- Nie. - odpowiedział mu Jakub wpatrując się w niego jak zahipnotyzowany. - Ale chyba nie mam wyboru.
- Owszem, nie masz. - uśmiechnął się staruszek. - Ale spokojnie. Masz całą wieczność, żeby się do tego przyzwyczaić.
Szatanie.