- Opowiadanie: RogerRedeye - Mój kochany przyjaciel dinozaur - tekst poprawiony

Mój kochany przyjaciel dinozaur - tekst poprawiony

W stosunku do pierwowzoru, opublikowanego na starym portalu "Fantastyka.pl" nieznacznie zmieniłem tekst.

W marcu 2014 r. opowiadanie opublikował  portal "Herbatka u Heleny".

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Mój kochany przyjaciel dinozaur - tekst poprawiony

 

– Nie są za duże. Raskill, jak je określiłeś?

Zadając pytanie, Merro nie patrzył na drugiego pilota. Przyglądał się niewielkim istotom, leniwie pasącym się za ogrodzeniem.

– Nazwałem te zwierzaki dinozaurami, choć nie wiem, dlaczego. – Raskill uśmiechnął się. – Po prostu spodobało mi się to miano. Chociaż…

Zmarszczył brwi, usiłując coś sobie przypomnieć. Coś ulotnego, niezbyt ważnego, mało istotną reminiscencję innej rzeczywistości.

– Pamiętam, że tak babcia określała pewien rodzaj dmuchanej zabawki. Wiesz, bardzo ją lubiłem – dodał po chwili wahania. – Śmiesznie piszczała. Być może, skojarzyłem wygląd tych stworzeń ze wspomnieniami z dzieciństwa i naszymi starymi legendami o tak nazywanych potworach… Jednak, według klasyfikacji naszych uczonych, na pewno są gadami.

Kilka razy odetchnął głęboko. Atmosfera tej nowej, dopiero kształtującej się planety pachniała cudownie. Raskill uwielbiał wtłaczać do płuc jak najwięcej wonnego powietrza. Nieodmiennie po każdym takim zaczerpnięciu balsamicznej mieszaniny azotu i tlenu konstatował, że czuje się o kilka lat młodszy.  

– Niewątpliwie stanowią dla nas cenne źródło pokarmu – zauważył Merro. Pokiwał z namysłem głową.  – Właściwie tylko to się liczy. Uzupełniamy zapasy…

Gad o długiej, wygiętej szyi wolno zbliżył się do ogrodzenia. Merro podrapał stwora po małej głowie. Zwierzę przekręciło łeb, podsuwając pod dłoń pierwszego pilota wielki wypustek, wyrastający ze środka czaszki.

– Sam widzisz, że roślinożercy lubią, kiedy się je czochra – z satysfakcją w glosie stwierdził Raskill, wtykając jaszczurowi do pyska pęk wyrwanych roślin. – Drapieżne dinozaury, polujące na swych pobratymców, tez uwielbiają pieszczoty: oczywiście, kiedy są jeszcze młode.

Merro odwzajemnił uśmiech Raskilla. Delikatnie głaskał skórę gada pomiędzy niewielkimi ślepiami.

– Starsze sztuki mięsożerców po prostu zabijamy – Raskill powrócił do poprzedniego wątku rozmowy. – Nie możemy sprawdzić, jak odnosiłyby się do nas, gdyby urosły i stały się nieco większe.

Poszli w stronę drugiej kwatery.

Automat do podawania pokarmu wrzucał kawały mięsa do pojemnika.

– Raskill, jakie imiona nadałeś swoim ulubieńcom z tego stanowiska? – Merro przyglądał się stłoczonym przy metalowym korycie dinozaurom, rwących krwawiące jeszcze kęsy padliny.

Drugi pilot wzruszył ramionami.  

– Mały i Mała – odpowiedział z uśmiechem. – Nie uwierzysz, ale naprawdę nic innego nie przyszło mi do głowy. Drugie zwierzę od nas przy korycie, z zieloną głową, to właśnie Mała. Jest samicą. Płeć potwierdziły wyniki testów.

Mocno klasnął w dłonie.

– Mały! – krzyknął.

Nieco bardziej wyrośnięty gad podniósł brązowy łeb. Z paszczy zwisał mu krwawiący jeszcze kawałek pożywienia, zaczepiony o kieł.

– Chodź! – Raskill wyjął z podajnika robota kawałek pokarmu.

Kręcąc głową, Mały kłusem skierował się w stronę parkanu. Mięso wyleciało z rozwartej paszczęki i upadło w trawę. Mała nieco wolniej poczłapała za nim.

– Łap, przyjacielu!

Raskill rzucił zwierzęcą tuszę w kierunku dinozaura.

Mały schwycił ją w powietrzu. Przez chwilę pospiesznie gryzł i przełykał strawę. Potem wystawił szyję pomiędzy belkami ogrodzenia. Głowa kołysała się wolno na wysokości pasa Merra.

Pierwszy pilot odruchowo pogłaskał gada po grubych, rogowych naroślach, rosnących pośrodku długiego czerepu. Mały przekręcał paszczę, nastawiając kolejne miejsca na pieszczotę palców Merra.

– Zastanawiam się, czemu tak cieszy ich drapanie… – w głosie Merra zabrzmiała badawcza nuta.

Merro lubił szybko i dokładnie rozwiązywać każdy napotykany problem, nawet najdrobniejszy.

Strzelił palcami.

– Wstępna hipoteza jest taka. – Podniósł dłoń jednej ręki, drugą kontynuując karesy. – Może nie mogą się w tym miejscu dobrze wytrzeć o te wielkie, wachlarzowate rośliny, gęsto wszędzie rosnące, dlatego to kochają?

– To prawdopodobne i dość realistyczne spostrzeżenie – z wahaniem odpowiedział Raskill. – A jednak…

Ton głosu wskazywał, że nie do końca jest przekonany o słuszności twierdzenia Merra. Z uwagą przyglądał się Małej. Ona także przełożyła głowę za belki ażurowego płotu. Zdawała się czekać na dotknięcie dłoni Raskilla.

– Inne wyjaśnienie postawionej przez ciebie kwestii może okazać się diametralnie odmienne. – Raskill także pstryknął palcami. – Takie, że te stwory nas lubią. Zresztą, jedno nie przeczy drugiemu.

Delikatnie zaczął głaskać nadstawiony łeb.

– Sam stwierdziłeś, że po prostu cieszy ich drapanie. – Merro pokręcił głową. – Wygląda na to, że dla tych, jak ich nazywasz, dinozaurów, wodzenie palcami po skórze jest czysto fizyczną przyjemnością. Niczym więcej.

Mały łypał ślepiami. Wydawał z siebie krótkie, urywane ryki.

– Przyznaję, że sprawia wrażenie całkiem szczęśliwego – zauważył Merro, z uwagą przypatrując się dinozaurom. – Nie ma jednak dowodu, że przyczynę takiego stanu stanowi sympatia do nas.

Raskill przeciągał teraz palcami po pysku Małej. Też przekręcała czaszkę, wydając syki i parsknięcia, mogące być demonstracją stanu zadowolenia.

– Startujemy jutro, Merro. Pamiętasz? – Raskill otrzepał palce. Musieli już wracać Jeszcze raz odetchnął głęboko, smakując upajający zapach wilgotnego powietrza.

– Oczywiście, że nie zapomniałem. – Merro kiwnął głową. – Jestem przecież pierwszym pilotem i dowódcą. Wszystko przygotowane. Struna czasoprzestrzeni będzie w optymalnym położeniu w stosunku do tej młodej planety. Wrócimy do domu, a dinozaury tu zostaną.

 

***

 

Odwrócili się i poszli w stronę statku. Wspięty na tylne łapy Mały obserwował ich powrót do bazy.

Drugi pilot przystanął. Pomachał ręką w jego kierunku.

– Możemy przecież wypuścić twoje ukochane gady. Jako źródło pożywienia na razie nie będą już potrzebne – spokojnym tonem zauważył Merro.

Dwa razy kiwnął podniesioną dłonią w kierunku ryczącego bez chwili przerwy dinozaura.

Pierwszy pilot przeniósł wzrok na otaczająca ich zieloną, falującą przestrzeń wysokich skrzypów i paproci, skrzącą się kropelkami rosy. Palące promienie słońca, załamujące się w miliardach cząsteczek wody sprawiały, że dywan roślinności migotał drobniuteńkimi, wielokolorowymi refleksami. Wielkie łodygi łagodnie falowały w podmuchach wiatru, pokazując coraz to inne odcienie barw.

Unoszący się w górze wodny opar zasnuwał widok łagodnie opalizującą mgiełką. Wypiętrzone, białe obłoki powoli przesuwały się po nieboskłonie, co jakiś czas nieoczekiwanie rzucając cień na pulsujący światłem bezmiar równiny.

– Cóż za fantastyczny widok! – Merro uśmiechnął się szeroko. – Uwielbiam na niego patrzeć. Ciągle mam wrażenie, że cała planeta po prostu oddycha. Jest wielkim, jeszcze śpiącym, ciągle rosnącym zwierzęciem na chwilę przed przebudzeniem. Zastanawiam się, co się stanie, kiedy on wstanie… 

Raskill zaśmiał się. Nie mógł oprzeć się pokusie i ponownie wolno wciągnął powietrze do płuc.

– Jak na pierwszego pilota i dowódcę, ciekawe porównanie – zauważył, luzując suwak kombinezonu. Upał wczesnego przedpołudnia zaczynał się wzmagać. – Rzekłbym nawet, że jest poetyckie.

Donośny, nagle urwany ryk zakłócił jednostajny poszum roślinności. Dobiegł z daleka, więc nie zwiastował jeszcze niebezpieczeństwa.

– Wiesz, Raskill, długo mieszkałem w domu nad brzegiem oceanu – ciągnął Merro. – Często chodziłem obserwować, jak morskie fale dopływają do plaży. Bez jednej chwili przerwy, ciągle w jednakowym rytmie. Niepojęte, jakiż spokój emanował z tego widoku. Fascynował mnie, i dzięki niemu zostałem pilotem, bo nagle zapragnąłem odmiany. Tutaj jest tak samo… Spokojny ocean roślinności, żyjący własnym życiem, pulsujący przytłaczającym nas rytmem.  

Wściekle brzmiący ryk niewidocznego zwierzęcia zabrzmiał ponownie, już bliżej. Ruszyli naprzód, nieznacznie przyspieszając kroku. Nisko latający robot obronny mógł zjawić się po upływie kilkunastu sekund, ale nie należało czekać na powstanie niebezpiecznej i nieprzewidywalnej sytuacji.

Merro powrócił do sprawy, męczącej umysł towarzysza. 

– No i cóż, uwolnisz dinozaury? 

Zadał pytanie od niechcenia, jakby chciał się upewnić, czy na pewno należy pozostawić na badanym globie nieprzydatne podczas powrotnego rejsu automaty gospodarcze.

– Myślałem o tym. – Raskill potrząsnął głową. – Raz już tak uczyniłem. Wypuściłem Małego i Małą. Automat strażniczy ustawił w otwartej bramie selektywną zaporę energetyczną: tylko one mogły wyjść. Następnego dnia wróciły. Czekały przed wejściem, żeby je wpuścić! Wyobrażasz to sobie? Spędziłem pół poranka na tarmoszeniu ich za te rogowe występy na grzbiecie i wodzeniu palcami po karku.

Merro w milczeniu pokręcił głową, sygnalizując, że nie potrafi podać przyczyn dziwnego zachowania się dwójki małych gadów.

– Sądzisz, że rasa dinozaurów przeżyje i się rozwinie?

W głosie Raskilla, zadającego cichym głosem to pytanie, zabrzmiał smutek.

Oko Merra zwróciło się w stronę drugiego pilota.

– Może, chociaż to wątpliwe. Są za małe, żeby dorównały innym drapieżcom. Myślę, że wyginą.

– Wiem, że to nie nasza sprawa. – Raskill westchnął, włączając system otwierający główny właz statku. – Wylądowaliśmy tutaj, zaprzyjaźniłem się z parą niewielkich gadów, a jutro odlatujemy. Tak bywa…

 

***

 

Następny poranek powitał ich tym samym upajającym poczuciem piękna otaczającego świata, jak wszystkie poprzednie.

Starannie ogolili głowy: tak nakazywał regulamin lotów. Każdy element, wspomagający działanie zespolonego systemu nawigacji, miał znaczenie.

Merro z uwagą przyglądał się długim, ściętym przed chwilą piórom. Zaczynały płowieć. Zawsze szczycił się pięknym, czerwonym kolorem pierzastej czupryny. Gęstej i mocnej, z długimi i mocnymi blaszkami piór w różnych tonacjach karminu, cynobru i amarantu. Doskonale chroniącej przed deszczem, śniegiem, upałem, kurzem i wieloma innymi zjawiskami, napotykanymi na badanych planetach, a nawet ograniczającej wpływ radiacji na mózg. 

 Pierwszy pilot ze smutkiem skonstatował, że chyba powoli zaczyna się starzeć. Krwisty odcień zblaknął. Stracił przyciągającą wzrok intensywność.

Wybrał najładniejszą lotkę: nadal upierzenie z boku czaszki tradycyjnie nazywano lotkami lub sterolotkami – i włożył do metalowej kasety. Przeliczył je, choć znał wynik

– Dwadzieścia pięć – mruknął do siebie. – Dwadzieścia pięć startów, a potem lądowań, w tym pięć do krańców rozszerzającego się wszechświata. Naprawdę nieźle…

Starannie zamknął pudełko i włożył do luku bagażowego w przegrodzie kadłuba.

Starał się odrzucić od siebie myśl o zmianie barwy gęstwy piór, porastających głowę. Pewnie wypłowiały pod wpływem promieni gorącego słońca, każdego dnia intensywnie rozgrzewającego atmosferę.

Nic nie powinno teraz zakłócać jego myśli. Nie powinien się niepokoić i martwić błahostkami.

Pierwszy pilot właśnie tak starał się postępować.

 

***

– Skokowo wzmaga się aktywność trzech wulkanów na łuku widnokręgu. – Raskill przyglądał się tarczy czytnika geologicznego.

– Prognozowany jest duży wybuch? – Mero strzelił palcami. Raskill pomyślał, że dowódca polubił ten gest, może dlatego, że w jakiś sposób rozładowywał napięcie.  

W wypowiadanych przez Merra słowach nie zabrzmiał jednak nawet cień emocji. Pierwszy pilot nie widział wyników odczytu. Ekran zasłaniały plecy Raskilla.

Zadał pytanie od niechcenia, jakby chciał wiedzieć nieco więcej o nieistotnym szczególe.

– Wyjątkowo wielki – równie flegmatycznie odparł Raskill. –  Zdążymy ze startem, chociaż czas właściwego zakrzywienia struny czasoprzestrzeni jest króciuteńki, tak jak zawsze. Trzeba też liczyć się z tym, że w fazie wstępnej będziemy prowadzili statek na sterowaniu ręcznym. Dym i pyły wybuchu mogą dezorientować połączony system nawigacji.

– Dobrze, moje wskaźniki nie informują o niczym szczególnym – obojętnym tonem stwierdził Merro. Wypowiedział te słowa tak, jakby za chwilę miał się ułożyć do poobiedniej drzemki. – Bierzemy się do pracy, Raskill.

Drugi pilot kiwnął potwierdzająco głową.

Dla Merra pobudzenie do życia skomplikowanej maszynerii kosmolotu nie stanowiło problemu: znał się na tym doskonale i bardzo to lubił. Nadto wspólnie z Raskillem, tak jak tego wymagały instrukcje, raz w tygodniu ćwiczyli wszystkie czynności. Nie musiał teraz zastanawiać się nad sekwencjami poszczególnych działań. Wieloletnie doświadczenie i wypracowane w pocie czoła nawyki sprawiły, że stały się dla niego czymś tak naturalnym i oczywistym jak oddychanie.

Pierwsza para rąk Merra biegała po kolejnych szeregach przycisków, włączników i przełączników, kolejno je uruchamiając. Druga para rąk przesuwała dźwignie, kalibrowała przyrządy, nastawiała systemy sterujące. Palce Mera przesuwały się po ustawiających się przed jego oczyma ekranach, cieńszych od włosa, pobudzając do życia najważniejsze systemy statku międzygalaktycznego. Trzecie oko pośrodku czoła obserwowało konsole wskaźników, pokazujących działanie wewnętrznych mechanizmów kontrolnych.  

Właśnie to oko przesłało do mózgu Merra obraz pustego fotela z drugiej strony kokpitu.

Merro nie przerwał swoich czynności, nieco je tylko spowolnił. Jego mózg musiał sformułować i wysłać krótki i jasny komunikat do Raskilla. Sformatował przekaz w ułamku milisekundy.

Gdzie jesteś i kiedy wrócisz? Nie mogę na ciebie czekać ze startem, przecież wiesz. A bez ciebie daleko nie polecę…

Merro uznał, że myśl jest wystarczająco czytelna.

Odpowiedź przyszła natychmiast, w trakcie przemijaniu następnej milisekundy.

Zadecydowałem jednak, że wypuszczę dinozaury. Już wracam. Silne zadymienie. Mam maskę. W razie potrzeby startuj sam. Gdzieś dolecisz.

– Gdzieś dolecisz! – Merro prychnął z wściekłością. – Dobre sobie! 

Poczuł, że ogarnia go furiacka złość.

Natychmiast wytłumił emocje i głęboko odetchnął. Poczucia gniewu, desperacji, smutku, a nawet niepewności zakłócały pracę umysłu. W obliczu wyczekiwanego z utęsknieniem odlotu psychiczne jestestwa pilotów musiały pozostać czyste. Często trenowali odrzucanie złych doznań, tak sam jak ciągle przypominali sobie procedurę startu.

Przez chwilę czuł ukłucie żalu, ze nie może jeszcze raz nasycić płuc upajającym smakiem atmosfery opuszczanej planety. Niezwłocznie przywołał uspokajającą myśl, że Raskill szybko powróci i powtórzył ją kilka razy, wtłaczając w najgłębsze pokłady świadomości.

Wyraźnie odczuwalny wstrząs wulkaniczny zachwiał amortyzatorami kadłuba. Kosmolot zadygotał. Konsole systemów stabilizacyjnych błyskały zmieniającymi się wskaźnikami.

– Przepraszam, już jestem. – Raskill usiadł na drugim fotelu. Dyszał ciężko. – Wulkany strasznie dymią. Musiałem nałożyć pochłaniacz. Z tego powodu szedłem wolniej.

Przerwał, gwałtownie łapiąc oddech.

– Jednak zaraz przyśpieszyłem – ciągnął z trudem, ciągle jeszcze dysząc – bo zaczęły padać pierwsze odłamki nadciągającej erupcji. Ale zdążyłem… Wybacz.  

– Jednak je wypuściłeś? – Palce Merra znowu wędrowały po włącznikach, wyłącznikach, dźwigniach i suwakach. – Niepotrzebnie biegłeś, choć musiałeś… Strzeliłeś straszne głupstwo. Dobrze przecież wiesz, że przed startem nie wolno nam zbytnio się forsować. Trzecie oko może potem zawieść. To już się zdarzało.

Kolejne monitory przesuwały się przed jego głową. Teraz wszystko szło znacznie szybciej. Cztery dłonie Raskilla, podobnie jak ręce Merra, fruwały w powietrzu w pozornie szalonym, ale ściśle skoordynowanym tańcu.

– Otworzyłem bramy. – Raskill podniósł nieco głos, chcąc przekrzyczeć szum nagrzewających się pomocniczych silników startowych.

Rzucił wzrokiem na konsolę systemu kontroli. Wszystkie znaczniki świeciły jednakową, zieloną barwą.

– Duża część gadów wyszła – dodał po chwili. – Kilkanaście zgromadziło się obok pojemników z karmą, wśród nich Mały i Mała. Nie wiem, dlaczego część naszego stada pozostała w tym miejscu.

Merro nieuważnie pokiwał głową. Również badawczo zlustrował skomplikowany układ lamp obwodów monitorujących urządzenia kosmolotu. We wszystkich punktach zieleń jarzyła się z jednakowym natężeniem.  

Oczy pilotów doskonale rozróżniały najmniejsze nawet różnice nasycenia barwy. Tęczówki dowódcy w odruchu zadowolenia zwęziły się do minimalnej szerokości.

– Gotowi do startu. Wyjątek: brak całkowitego potwierdzenia pełnej sprawności załogi w czasie dwóch tysięcznych sekundy po odpaleniu turbiny ciągu nadświetlnego.  

W słowach Merra brzmiała satysfakcja, podszyta wahaniem. Niepewnie zatarł wszystkie cztery dłonie.

Automat odpalenia na bocznej konsoli wyświetlał czas pozostający do uruchomienia silnika wznoszenia. Trzecie oko Merra bacznie obserwowało ekran.

Mogli jeszcze chwilę porozmawiać. Zapory akustyczne kokpitu znacznie redukowały zewnętrzny hałas, ale pola anty – wstrząsowe, zabezpieczające głowy, umożliwiały swobodny przepływ głosów.

Dawno temu, kiedy rozpoczynano eksplorację czeluści kosmosu, załogi używały jeszcze metalowych hełmów i lekkich nakryć czaszki o specyficznym kształcie, tradycyjnie nadal zwanych pilotkami. Prędko je zarzucono, bo uniemożliwiały działanie zespolonego systemu nawigacji.

W ciasnej kabinie Merra wisiał sferyczny kask w panoramicznym, szerokim wizjerem, spuścizna po pradziadku, relikt zamierzchłych czasów. Pierwszy pilot czasami zakładał metalowe nakrycie głowy – i szybko zdejmował, czując nieznośne poczucie klaustrofobii.

– To przez mój bieg… – W głosie Raskilla brzmiała gorycz. – Zapomniałem, że gwałtowny wysiłek poza naszą planetą źle wpływa na trzecie oko. Może być kiepsko…

Merro wzruszył ramionami.

– Nie rozmawiajmy o tym. Obaj dobrze wiemy, że albo wystartujemy teraz, albo nigdy. Następne zakrzywienie struny czasoprzestrzeni, prowadzącej nas do domu, przypada po naszej śmierci. Mówmy o czymś innym.

Milczeli przez chwilę. 

Merro zauważył kątem oka, że Raskill wkłada coś do bocznej wnęki fotela.  Kształt przedmiotu wydał mu się dziwnie znajomy.

Uniósł brwi do góry w grymasie zdziwienia.

– To tylko ta stara zabawka babci. – Drugi pilot dostrzegł spojrzenie Merra. Uśmiechnął się przepraszająco. – Zawsze zabieram ją ze sobą. Na szczęście, choć nauka wyklucza to pojęcie. Stary zwyczaj pilotów… Dzisiaj jednak szczęście może okazać się bardzo potrzebne.

– Cóż, każdy ma swoje słabostki. – Merro pokiwał głową. –  Wszystko jest dobrze, jeżeli nie mają istotnego znaczenia.

Naciskiem prawego, dolnego ramienia po raz kolejny sprawdził, czy w kieszeni kombinezonu spoczywa kwadratowa pudełeczko holograficznej układanki labiryntowej. Otrzymał ją w podarunku od Istoty, mieszkającej niedaleko rodzinnej posiadłości nad brzegiem oceanu.

Istota: tak jak nazywał, kiedy o niej myślał, chociaż nosiła zupełnie inne imię. Uważał, że jest niebywale piękna. Czasami, kiedy Raskill spał, a pierwszy pilot musiał odbębniać nudną wachtę, Merro zabawiał się układaniem kolejnych, coraz bardziej  krzyżujących i łączących się ze sobą dróg, przejść, sal i ścieżek, gęsto blokując całą tę plątaninę chytrze przemyślanymi zaułkami – pułapkami – i w końcu gubiąc się w tym wszystkim. Potem próbował odnaleźć drogę wyjścia. Lubił tę zabawę, bo jeszcze całkiem niedawno zajmowali się nią razem. Pudełeczko otrzymał od Istoty na kolejne urodziny, rozpoczynające wyrastanie z okresu dzieciństwa. Sporo czasu później, przed pierwszym lotem, przyjaciółka z lat młodzieńczych starannie wszyła do kombinezonu dodatkową kieszeń, ozdobioną jej monogramem.

Merro miał nadzieję, że eterycznie piękna Istota nadal na niego czeka. Wierzył, że po powrocie, tak jak dawniej, znowu usiądą na krańcu długiego pomostu, wiodącego daleko w morze, wezmą się za ręce i w poszumie spienionych fal połączą umysły i ciała.  

Nie chciał teraz o tym myśleć. Musiał skupić się nad rozwiązaniem problemu nurtującego jestestwo Raskilla: mógł zagrozić powodzeniu lotu.

– Przywiązałeś się do nich – zauważył łagodnym tonem. – Do tych dinozaurów, przypominających ci ulubioną maskotkę z czasów niemowlęctwa, ofiarowaną przez babcię.

Oparł dłonie o podwójne poręcze fotela. Raskill na swoim miejscu uczynił tak samo.  

– Przyznaję, że te małe gady stanowiły doskonałe i bardzo smaczne źródło pożywienia – lekkim tonem kontynuował Merro. – Lecz nie są niczym więcej. Jest wiele innych stworzeń żyjących na tej planecie.

System ochronny zaczął zabezpieczać ciała pilotów. Długie ssawki usztywniały i unieruchamiały ręce i nogi.

– Tak, przyzwyczaiłem się do nich… Chyba nawet polubiłem – wolno odpowiedział Raskill. – Może to coś więcej. Rozumiesz, dobrze jest wyjść rankiem na zewnątrz, wiedząc, że jesteś oczekiwany. Jeżeli nawet, tak jak przypuszczasz, chodzi tylko o drapanie po tych śmiesznych głowach i szyjach, jest to dobre uczucie. Niespodziewanie stali się moimi przyjaciółmi. Dziwne… Wiesz, trochę bardziej polubiłem Małego. Był taki… – Raskill zawahał się. – Jest taki impulsywnie przyjacielski.

W słowach zabrzmiała nuta nostalgii.

– Zapewne rozumiesz, że zginą zatrute wyziewami wulkanów i pyłem. – Merro odwrócił głowę w stronę sąsiedniego oparcia. – Jednak teraz, kiedy niektóre z nich zgromadziły się przy zasobniku z karmą, można ocalić cząstkę populacji.

Trzecie oko Raskilla uważnie zerknęło w stronę Merra.

– Jak? – cicho zapytał drugi pilot.  

Merro ponownie wzruszył ramionami. Mógł jeszcze wykonać ten ruch.

– Poleć automatycznemu pastuchowi postawić stożkową przesłonę energetyczną: zapewnisz im ochronę. Przynajmniej ta grupa dinozaurów ocaleje. Jeszcze możesz tak zrobić, nakazem swojej myśli. System operacyjny mechanicznego karmiciela ma wbudowany taki moduł działania, przydatny w sytuacjach awaryjnych.

Raskill zaczął się śmiać.

– Niezwykle proste. Nie pomyślałem o tym. Merro, chyba byłeś prymusem w akademii.

Obaj piloci wiedzieli, że zdawkowa pogawędka odsuwa od nich myśl o tym, co wydarzy się po starcie i pokonaniu płaszcza atmosfery w czasie pierwszej tysięcznej części sekundy lotu. Wtedy włączał się główny silnik: turbina prędkości nadświetlnej.

Musieli stłumić, a nawet stłamsić tkwiący w ich mózgach niepokój, Lęk i wahanie także zakłócały pracę trzeciego oka.

Ale w głosie Raskilla brzmiała prawdziwa troska  i niekłamane poczucie radości z rzuconego od niechcenia pomysłu Merra.

Brzęczyk głosowy odliczania końcowego zaczął miarowo terkotać. Nadal używano starego, lecz niezawodnego urządzenia. Z prostego powodu: donośnego, systematycznie skracającego się tykania nie głuszył wzmagający się hałas rozgrzewającego się silnika wznoszenia.

– I cóż? – zapytał po chwili Merro.

– Załatwione. – W głosie Raskilla brzmiała ulga. – Musiałem się mocno skupić. Pyły i gazy tłumią przekaz. Cieszę się, że moje gady są w środku pola.

– To chyba dobrze… – niezobowiązująco zauważył Merro.

Trzecie oko pierwszego pilota z uwagą śledziło wykres struny czasoprzestrzeni. Pojawił się we właściwym czasie na ekranie panelu sterowania. Na razie pilot widział tylko przewidywany zarys drogi, wiodącej do macierzystej galaktyki, a nie prawdziwą, wijącą się w nadprzestrzeni ścieżkę nawigacji. 

– Wiesz, Merro, że moje trzecie oko, niezależnie od tego, że dzisiaj niepotrzebnie biegałem, zaczyna jakby słabnąc? Myślę – dodał z zadumą Raskill – że to jest wynikiem ograniczania jego roli. Mało już z niego korzystamy, bo mamy coraz więcej urządzeń automatycznych. Pewnie za jakiś czas trzecia gałka nad brwiami zaniknie.

Pierwszy pilot zaczął się śmiać.

– Nie żartuj, Raskill. Jakbyśmy wtedy wyglądali? Tylko dwoje oczu? Potworny widok. Powiedz może jeszcze, że będziemy dysponowali tylko jedną parą rąk. Słuchając ciebie, można czasami pęknąć ze śmiechu.

Raskill chciał odwrócić głowę w stronę Merra, ale już nie mógł. System zabezpieczający całkowicie unieruchomił ich ciała.

Jeszcze przez kilka minut mogli rozmawiać.

Merro uśmiechnął się. Wiedział, że Raskill wypowiada tyle słów, aby zniweczyć ogarniający go niepokój. Kątem oka dostrzegł strużkę potu, spływającą po gładko wygolonej skroni towarzysza. Usta, zaciśnięte w grymasie niepewności. Zbielałe wargi.

Sam czuł ciemną falę niepewności, zalewającą mu umysł. Starał się ją opanować, przezwyciężyć, ale przychodziło to z trudem.  

Należało pomóc Raskillowi – i sobie – żeby zająć umysł nieistotnymi sprawami. Tak jak zawsze, błahostkami. Poza tym, rzeczywiście ukończył studia z pierwszą lokatą. Raskill mógł tego po prostu nie wiedzieć.

Rozluźnił zaciśnięte aż do bólu szczęki i odpowiedział spokojnie.

– Wątpisz w to, że zostałem prymusem? Niesłusznie, Raskill, niesłusznie, bo to prawda. Ale dobrze postąpiłeś z tymi dinozaurami. Niech sobie trochę pożyją… Możliwe, że kiedyś się rozwiną. Urosną i przetrwają.

Pamięć przywiodła wspomnienie Istoty – i przekonanie, ze czeka na niego.

Drugi pilot przypomniał sobie jednak o czymś oczywistym.

– W jednej sprawie nasze oko, umieszczone pośrodku czoła, jest nadal niezastąpione. Tylko dzięki temu, że je posiadamy, latamy tak daleko i tak szybko. Nie wiem, czy w tym zakresie systemy automatyczne zdołają je zastąpić.

Merro wzdrygnął się. Poczuł ból, kiedy ssawki stłumił odruch mięsni. Ta sprawa stanowiła klucz do rozwiązania problemu, mogącego pojawić się za chwilę.

Stwierdził z niepokojem, że obaj nie mogli pozbyć się tej myśli.

Postanowił się tym nie przejmować. I tak nie mogli już nic uczynić.  

– Pocieszyłeś mnie. – Westchnął. – Już myślałem, ze kiedyś będziemy wyglądać jak te dwuokie, dwuręczne upiory z legend o dawnych czasach.

Przez chwilę Merro coś jeszcze rozważał. Będąc dowódcą, znał imię Raskilla. Drugi pilot nie wiedział, jakie on ma imię i nigdy o to nie pytał. Merra zawsze nieco śmieszyło, choć tego nie okazywał, że noszą identyczne imiona, różniące się tylko brzmieniem. Ta odmienność stanowiła relikt zamierzchłego czasu, kiedy w ich galaktyce trwały walki pomiędzy poszczególnymi szczepami tej samej rasy i jeszcze nie nastąpiło zjednoczenie.

Bardzo rzadko używano imion, bo stanowiły ściśle chronioną, nieomal niedostępną sferę prywatności, a dostęp do niej mieli nieliczni, wybrani przyjaciele.

Może – myślał Merro – nadszedł czas, abym zdradził Raskillowi ten drobny, ale bardzo istotny sekret: moje imię. Właśnie teraz, kiedy stoimy przed niewiadomą, po tylu wspólnych wyprawach.

Natychmiast odrzucił ten pomysł. Sformułował myśl, ze będą mieli jeszcze setki lat, aby to uczynić. Musiał w to wierzyć.

Wiedział, że jest to dobre spostrzeżenie, więc poświecił mu ostatnie chwile przed startem. I mocno się na nim skupił.

Tak jak Raskill, zamknął oczy, słuchając coraz krótszych uderzeń miernika czasu. Obaj dobre wiedzieli, że nie powinni męczyć źrenic. 

Brzęczyk zakończył odliczanie ostatnim, pojedynczym uderzeniem.

Statek wzniósł się w niebo w strudze białego ognia, przecinając gesty, szary dym ścielący się nad ziemią – i łagodnym łukiem pomknął w przestrzeń.

 

***

 

Kiedy John Raskill i Juan Merro w drugiej z tysięcznych części sekundy po włączeniu się silnika prędkości nadświetlnej otworzyli oczy i połączyli mózgi, zobaczyli na głównym ekranie opalizujący szmaragdowym światłem wykres jednej ze strun czterowymiarowej czasoprzestrzeni.

Sześć oczu i dwa umysły, połączone w jedność, pracowały jak niewyobrażalnie skomplikowany, żywy mechanizm. Tworzyły zespolony system orientacji nadprzestrzennej. Doskonale widziały pulsującą linię, wiodącą do ich galaktyki.

Mogli nawigować. Znajdowali się na właściwym kursie.

Wracali do domu.

– Cóż za wspaniale wyglądający gościniec! – Raskill uśmiechnął się szeroko. – A jednak go zobaczyliśmy! Nasze mózgi i oczy nie zawiodły…

Żółte źrenice Merra, przenikające najgłębszy nawet mrok, zwróciły się w stronę niewielkiego ekranu u dołu panelu napędu, jakby chciały wspomóc działanie analizatora systemu krańcowego wypatrywania świetlnego.  

Ekran ział ciemnością. Układ poszukiwawczy nie mógł wykryć nawet jednego fotonu światła. W wąskich tęczówkach obu pilotów równocześnie zapaliły się drgające, karminowe ogniki, sygnalizujące radość.

Niezwykle prosta w konstrukcji turbina ciągu nadświetlnego jak zwykle działała bez zarzutu: przemierzali galaktykę szybciej od światła, a ta prędkość stale rosła.

Pozostawiony za rufą kosmolotu dziwny glob, malejący w bezmiarze wszechświata do wielkości malutkiej plamki, w trzeciej tysięcznej części sekundy stał się dla pilotów wspomnieniem z przeszłości, oddzielonej od ich teraźniejszości setkami tysięcy lat świetlnych.

Gdyby Raskill i Merro mogli skierować spojrzenie swoich trzech oczu na ciągle kształtującą się nową planetę, zobaczyliby, że kilkanaście ocalałych dinozaurów początkowo krążyło w pobliżu pojemnika z karmą. Mały i Mała ciągle o tej samej porze ustawali się przy ogrodzeniu. Mały żałośnie ryczał.

Nikt jednak się nie pojawiał.

Mięso niebawem się skończyło, więc w końcu niepozorne gady ruszyły przed siebie. Ostrożnym łukiem wyminęły zastygły w bezruchu korpus automatycznego karmiciela. Przeszły przez otwarte wrota i ruszyły naprzód.

Deszcze prędko spłukały z roślin gruby nalot pyłu. Nowe paprocie i skrzypy z trudem, ale jednak szybko przebiły się przez wszędzie zalegające kawały tufu i zastygłej lawy. Powierzchnia wielkiej równiny szybko powróciła do stanu zadziwiającego oko obserwatora piękna.

Tylko czyste już powietrze, z każdym oddechem wypełniające płuca małych gadów, stało się teraz inne. Sączyło w nich siłę, której przedtem nie posiadali, jakby wulkaniczne wybuchy dodały atmosferze składnik, dający dinozaurom moc.

Coraz szybciej rosły, jakby utrzymujący się w atmosferze nowy element  wyzwolił ukryty enzym potęgi. Raskill zdziwiłby się, gdyby je teraz ujrzał: czas, kiedy ulubieńcy sięgali mu ledwie do pasa, bezpowrotnie minął.

Mały to chyba czuł.

Niejednokrotnie stawał na tylnych łapach i ryczał, z każdym porankiem coraz bardziej doniośle. Jego głos, początkowo smutny, w końcu stał się radosny. Zwycięski.

Tryumfalnie obwieszczał nadejście ery dinozaurów. W tym świeżym, wonnym i wilgotnym powietrzu już wcale nie tak niepozorne gady codziennie stawały się coraz większe, potężniejsze i groźniejsze.

 

 

15 kwietnia 2013 r. Roger Redeye 

Koniec

Komentarze

    Skorygowany, poprawiony i nieco poszerzony stary tekst. Leżakowal sobie na twardym dysku, więc postanowilem go uwolnić.

Fajne, bardzo przyjemna lektura. Miło spędziłem czas, zaczytując się.

 

Pozdrawiam

Mastiff

    Bohdanie, dzięki za przeczytanie. Fajnie, ze opowiadanie się podobalo.

    Pozdrówko.

Sympatyczna lektura, fajne zakończenie. Dialogi dwóch bohaterów przywodziły mi na myśl trochę klimat "Rejsu" - te leniwie wręcz toczone dysputy o wszystkim... :P Miejscami interpunkcja trochę kuleje, ale to nie jest wielki minus. Poprawi się i będzie ok :)

Przyjemne :)

Pozdrawiam!

    Bohaterowie niespecjalnie się  chyba przemęczali, biorąc pod uwagę poziom technologiczny ich świata. Mieli czas na zastanawianie się  nad tym mlodym globem --- i pewnie sprawialo im to przyjemność.

    Dzięki za przeczytanie. Cieszę sie, ze opowiadanie się podobalo.

    Pozdrówko.

Ciekawe, sympatyczne,czytało się bardzo przyjemnie, choć przeszkadzały mi (pewnie będę wyjątkiem, ot, takie obciążenie) niektóre szczegóły anatomiczne. Nie mam pewności co do kosmitów, może podświetlenie LED umożliwia im posiadanie żółtych źrenic, ale wybacz, Rogerze, zwężające się tęczówki źrenic nie przejdą. Źrenica to otwór w tęczówce, jak dziura ma mieć własną tęczówkę?

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

    AlexFagus, zauważę tylko, e Raskill i Merro nie byli ludźmi... Ten prosty fakt dość jasno wynika z tekstu. Ale --- zmienilem to zdanie, bo rzeczywiście  może budzić uzasadnione wątpliwosci. Cenna uwaga. Natomiast te ogniki --- raz żólte, a potem karminowe --- pozostają.  Obaj bohaterowie różnili się anatomicznie od ludzi, i to zdecydowanie --- i ich budowa oczu musiala byc inna, jezeli mogli obserwować strunę czasoprzestrzeni. 

   Myślę, ze czytało sie bardzo przyjemnie, bo tekst --- po prostu --- jest dobrze napisany, jezeli nie więcej.  I jes napisany klasycznie.  Ale to należy zostawić ocenie czytelników.

    Dzięki  za komentarz. Pozdrówko.

    PS. Nota bene, motyw trzeciego oka u kosmicznych przybyszów wykorzystuję dośc często. Potem wykorzystałem ten szczegół w "Magii pokera".

Ciekawy tekst. Niby nic się nie dzieje, a nie można przestać czytać. Początkowo wpadłem w pułapkę, z całą pewnością zaplanowaną przez Autora, i byłem przekonany, że to ludzie odkryli jakąś nową planetę i rzecz dzieje się w odległej przyszłości, a nie w głębokiej przeszłości.

Podobał mi sie opis morza traw - plastyczny, nie pozostawiający wątpliwości co do tego, jak Autor życzy sobie, by je wyobrażono.

Od momentu wprowadzenia wulkanu wiedziałem, jak się skończy opowieść - w sensie dinozaury przeżyją i zadinozaurzą Ziemię, nie byłem jednak pewnien, czy przybyszom uda się odlecieć; ta niepewność właśnie trzymałą do końca w napięciu. Dobre opowiadanie.


w trakcie przemijaniu następnej milisekundy

Poczuł ból, kiedy ssawki stłumił odruch mięsni. - stłumiły?

– Pocieszyłeś mnie. – Westchnął. - odgłos paszczowy - nie powinno być małą?

Już myślałem, ze kiedyś będziemy wyglądać jak te dwuokie, dwuręczne upiory z legend o dawnych czasach.

Obaj dobre wiedzieli, że nie powinni męczyć źrenic.-

Statek wzniósł się górę - poważnie, a nie w dół?

przecinając gesty, szary dym ścielący


Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

    Sethrael, tak, pulapka zostala zaplanowana... Cieszę sie, że udanie. Wkradlo się kilka literówek. Dzięki za wskazanie, poprawilem.   

    Co do statku. który wzniósl sie w góre -- Sienkiewicz i Gomulicki oburzyliby się na ten zarzut...   Wybrałem jednak nieco inny wariant zdania, rzekłbym, neutralny.  Fajnie, że opowiadanie sieępodobalo i jest wciągające. Duży komplement. 

    Dzięki za komentarz. Pozdrawiam.

Cóż tu napisać? Przeczytałam. Caluteńkie. Kazałam sobie i tak zrobiłam, dla Ciebie, Roger:) Kiedyś męczyłeś się czytając różne moje... wiesz co - chciałam się odwdzięczyć. Oczywiście tekst napisany jest, jak dla mnie - bezbłędnie, rzeczywiście: klasycznie. Mówię o przymusie czytania, bo po prostu mój babski umysł nie łaknie takich kosmicznych klimatów. Chyba z tego wszystkiego najbardziej czekałam na jakiś wzruszający finał pod tytułem: wspaniała przyjaźń Kitki i Pompona ze słodkim dinozaurem. (Przepraszam, jeśli nie wiesz nic o Kitce i Pomponie - porównanie tych postaci do Twoich bohaterów nie jest złośliwe. Zresztą sam chyba masz dystans do Twoich trójokich ufoludków.) Nudziłam się, jak na Lemie:) Weź to, proszę, za komplement:)

    Traktuję to jako komplement, naturalnie... A jaki rodzaj literatury lubisz? Może byc fantasy?

Tak, o wilkołakach i "ciumowatych" palatynach:)

"Podobał mi sie opis morza traw - plastyczny, nie pozostawiający wątpliwości co do tego, jak Autor życzy sobie, by je wyobrażono". -- Tiaaa. Całkiem ładnie napisany kawałek, nie przeczę. Chociaż, najpewniej przez nieuwagę autora, mamy niepotrzebne powtórzenie falowania w króciutkim akapicie. Tak czy inaczej -- opis niczego sobie. Problem w tym, że trawy pojawiły się na Ziemi dopiero po zagładzie wielkich gadów. No, może tuż przed rzeczoną zagładą (najnowsze wyniki badań).

 

Dobranoc.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

    agatakasiak, tak właśnie myśłałem. No cóż, kazdemu autoriowi najbardziej podobają się własne utwory, chociaź nie jest to regulą. Ale fajnie, że jednak przeczytalaś  do końca, choć nie musiałaś --- i nie są to Twoje klimaty. Nudzenie się jak na Lemie to, mimo wszsytko, fajna sprawa. 

    Pozdróweczko i sukcesów w konstruowaniiu postaci literackich. 

 

 

    jeroh,---  a rzeczywiście, nie zwrócilem uwagi na dwukrotne występowanie tego samego przymiotnika.  Dzięki, zmienione. Niespecjalnie zastanawiałem się nad historią powstania trawy... W tym miejscu mogła zacząć rosnąć wcześniej, jeszcze przed  narodzeniem sie tych malutkich dinozaurów. 

    I pewnie tak sie niebawem okaże.

    Dzięki za komentarz.

    Pozdrówko.

Dzięki, Roger:) Nawzajem.

Dobra, dobra. Dałeś ciała, Rogerze Redeye, każdy wie, że wiechlinowate wyrosły dopiero po wyginięciu dinozaurów!

 

A tak serio -- cieszę się, że potraktowałeś moją uwagę lekko. Twoja odpowiedź pasuje do klimatu opowiadania.

 

Pokazałeś opowiadanie sympatyczne i napisane z humorem, poza tym Twój styl naprawdę przywodzi na myśl staroświeckie sf. Niektóre opisy są rzeczywiście ładne. Niestety popełniłeś też sporo językowych błędów i niezręczności.

 

Oto przykłady:

 

"[metalową ochronę głowy] szybko zdejmował, czując nieznośne poczucie klaustrofobii." -- "czując poczucie" wygląda zdecydowanie źle. W dodatku, jeśli ktoś cierpi na stany lękowe (fobie), to raczej nie towarzyszy mu poczucie, lecz uczucie strachu. Nie -- po prostu świadomość, lecz silna emocja. Chociaż, kto wie, może z kosmitami jest inaczej. Niemniej ja bym napisał: "metalową ochronę głowy szybko zdejmował pod wpływem nieznośnego uczucia klaustrofobii".

 

"Następny poranek powitał ich tym samym upajającym poczuciem piękna otaczającego świata, jak wszystkie poprzednie" -- to znaczy co, poranek miał poczucie piękna? W ogóle zdanie rzekłbym, hm, przegadane. A gdyby tak: "Poranek po raz kolejny powitał ich upajającym pięknem miejscowej przyrody". Moim zdaniem znacznie lepiej.

 

"Pozostawiony za rufą kosmolotu dziwny glob (...) stał się dla pilotów niewidocznym wspomnieniem z przeszłości" -- "wspomnienie z przeszłości" to pleonazm, niejedyny w całym tekście. "Niewidoczne wspomnienie" też budzi moje wątpliwości. Napisałbym na przykład: "Pozostawiony za rufą dziwny glob (...) zniknął, stając się dla pilotów wspomnieniem."

 

Podsumowując: mimo że podczas czytania parę razy zgrzytnąłem zębami z powodu języka, opowiadanie podobało mi się.

 

Pozdrawiam również

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

    Agatokasiak, jeżeli juz mamy sprecyzowane Twoje preferencje co do rodzaju fantastyki i wyrażone odium co do UFO -ludków, przenieśmy się  moze na grunt bardziej neutralny --- w delikatnie zarysowany klimat postapo, nota bene, bardzo współczesny. Ciekaw  jestem Twojej opinii o tekście  "Mieszkania pod numerem osiemnastym", zwłaszcza jezeli idzie o kreowanie postaci --- i w ogóle o tym tekście.    

    Opowiadanie wygralo konkurs nieoficjalny, o dość rygorystycznych i dizwnych załozeniach.  

    Oto link: --> http://www.fantastyka.pl/4,7344.html

    Ach, nie zuwazylem komentarza jeroha. Sorry.

    Nie za bardzo zgodzilbym się z tymi twierdzeniami. Na przyklad to niewidoczzne  wspomnienie. Chodzi o coś takiego; oni lecieli już z prędkością nadświetlną --- i już w ogóle nie widzieli tego globu. To wynika z końcowki, ze zdania o ekranie krańcowego wypatrywania świetlnego. I to zdanie to akcentuje. Malo tego, wystartowali i od razu minęło mnostwo lat --- świetlnych.  Nota bene, jerohu, a gdzie w tekście  pada określenie, że to Ziemia? Nigdzie. To czytelniksie tego domyśla.  I caly wywód o trawach jakby upada... Zaproponowana forma zdania jest płaska. Podobnie z inną propozycją :"upajającym pięknem miejscowej przyrody". Kojarzy mi się to ze zwrotem: w tych pięknych okolicznościach przyrody...  Też plaskie.

    Styl mial taki być. I ciekawe: mimo tego, że niby jest staroświecki, wciąga --- oprócz jednej czytelniczki, niestety, ale nie każdy lubi s-f. 

     Ale --- kazdy czytelnik ma swoje zdanie. A tu  nagle okazało sie, ze w oowiadaniu  jest jeszcze humor.  Pięknie.

    Pleonazmy prosiłbym wskazać.

wciąga --- oprócz jednej czytelniczki, niestety, ale nie każdy lubi s-f.  -  Ja nie lubię s-f, ale akurat w przypadku tego opowiadania nie miało to znaczenia.

Sorry, taki mamy klimat.

   Sethtraelu, tym bardziej fajnie… Tym bardziej, bo przy pierwszej wersji miałem m.in. zarzut, że historia za szybko się kończy i że za słabo wygrany jest motyw oczekiwania. Proponowano nawet, abym nieco rozwinął te wybuchy wulkanów. Ale byłaby to sztampa. Chciałem wygrać motyw psychicznego oczekiwania - zawieszenia - czy sięim  uda, oczywiście w sztafażu s-f.

    Jak widać, zmiany poszły w dobrym kierunku, jeżeli tekst wciągnął czytelników nie przepadajacych za  konwencją s-f.  

    Wielu publikacji.

 

Poranek powitał ich poczuciem piękna. Pies powitał pana poczuciem szczęścia. Beata powitała mnie poczuciem winy. (Dwa ostatnie zdania dodałem dla poszerzenia perspektywy). -- Dla mnie coś jest nie tak z tymi zdaniami. Nie wiem, kto/co ma w nich określone poczucie i po co w ogóle to "poczucie".

 

Nikt już nie widział globu. Wszyscy go tylko wspominali. Stał się więc dla nich niewidzialnym wspomnieniem. Tak? A dopóki go widzieli -- czy wtedy był widzialnym wspomnieniem? Raczej nie. Raczej, po zniknięciu, z jednej strony stał się niewidoczny, a z drugiej stał się wspomnieniem. Niewidzialność nie jest cechą wspomnienia globu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na tym polega moja wątpliwość.

 

"Gdzie w tekście pada określenie, że to Ziemia? Nigdzie". -- Zauważyłem. Jeżeli, i to od razu, wiadomo, że nie Ziemia, to w moim mniemaniu opowiadanie traci dodatkowy walor.

 

"Mimo tego, że [styl] niby jest staroświecki" -- żeby nie było wątpliwości: wskazałem tę staroświeckość jako zaletę.

 

Co do pleonazmów -- pamiętałem tylko coś o opalizowaniu, więc znalazłem fragment o "ekranie opalizującym szmaragdowym światłem". Ja bym napisał, że ekran opalizował szmaragdowo, bo czymże jest opalizacja? Szczególną grą światłem, z definicji. Jednak jestem skłonny przyznać, że to czepialstwo (choć sam nadal bym tak jak Ty nie napisał). Przejrzałem "Dinozaura" jeszcze raz w poszukiwaniu innych tego typu błędów (lub pozornych błędów), ale nie znalazłem. Szczerze mówiąc, podczas przeglądania, gdy czytałem obszerne fragmenty, opowiadanie zdało mi się językowo lepsze niż oceniłem wcześniej. Może być, że za krótko spałem i teraz, chwilowo, straciłem ostrość spojrzenia :P

 

PS: Nie wiem, po co mi piszesz, że proponowane przeze mnie zdania są "płaskie". Przecież nie musisz się tłumaczyć, dlaczego z nich nie skorzystasz. Wymyśl własne albo nic nie zmieniaj. Twoje opowiadanie.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

    Jerohu, warstwa jezykowa tekstu zawsze budzi najwięcej wątpliwosci. Dość naturalne --- tak myślę. Cieszy mnie, ze ponowne szczególowe badanie tekstu przynioslo wynik pozytywny --- warstwa językowo wyda;la Ci się lepsza i już miejscami nie zgrzytałes zębami.  Zaryzykuję taką oto tezę  --  może, po prostu, oswoileś się z tak napisanym tekstem? Dzięki za ponowne przejrzenie opowiadania.

    Naturalnie, też jestem ciekaw Twojej opinii o "Mieszkaniach pod numerem osiemnastym" --- bo kilmat zupełnie inny, ale jezyk chyba podobny. 

    Wielu publikacji.

– Wiesz, zastanawiam się, czemu tak cieszy ich drapanie – w głosie Merra zabrzmiała badawcza nuta. - Błąd w zapisie dialogu.

– Inne wyjaśnienie postawionej przez ciebie kwestii może okazać się diametralnie inne. - Czy to celowe potwórzenie? Moim zdaniem brzmi to dziwnie, tak czy owak.

– Starsze sztuki mięsożerców po prostu zabijamy. – Raskill powrócił do poprzedniego wątku rozmowy. – Nie możemy sprawdzić, jak odnosiłyby się do nas, gdyby urosły i stały się nieco większe. - Mam wrażenie, że informacja dla czytelnika, o zabijaniu starszych sztuk, jest nieco sztucznie wpleciona w dialog. Wydaje się, że przecież Merro powinien był o tym wiedzieć...

– Wstępna hipoteza jest taka. - Jaka? Byłoby lepiej, gdyby hipoteza została przedstawiona po dwukropku. Bo zakończenie tego zdania kropką sprawia, że brzmi ono jak tekst wypowiadany przez kogoś, kto na coś wskazuje, pokazuje. Np.:

- Facet był taki! - Mietek szeroko rozłożył ręce.

 

Milutkie opowiadanie. Merro i Raskill wzbudzają sympatię. Dinozaury też. Poza tym ani przez chwilę się nie nudziłam podczas lektury. Znać pióro mistrza (tak się mówi?). I brawo za pomysł.

No, super! Rogerze, pisz częściej, proszę.

    Fanto, dzięki za przeczytanie. Fajnie, ze tekst się podobal.

    Co do pierwszego zarzutu: i tak, i nie. Jedmak Merro mówi, i to wynika ze zdania. Zastanowię się, ale i tak upłynął już czas edycji.  

    Co do drugiego --- masz rację.  W tym zdaniu miał na koncu być przymiotnik "odmienne". Zapomnialem zmienić.  Zdarza się, choć nie powinno.

    Co do trzeciego --- zdanie użyte świadomie. To prawda, jest to informacja dla czytelnika, ale nie tylko.  To zdanie od początku pokazuje stosunek Merra do dinozaurow: utylitarny. Póżniej w tekście nie ma zdania oznajmujacego --- też świadomie ---  ze los dinozaurów Merra nie obchodzi. To wynika z jego wypowiedzi, a pomaga Raskillowi, bo wie, że on  nie powinien się martwić --- i go lubi.  I to jest pierwsze zdanie informujące, ze jemu ta spraw "wisi". I dlatego celowo wplotlem tę informację na początku, świadomie dość oczywistą.  

    Co do ostatniego zarzutu: trudno powiedzieć. Merro dalej kontynuuje  myśł, a w międzyczasie leci opis jego zachowamia. Tu chodzilo mi o to, żeby iniknąć nadmiaru dialogu i przy okazji pokazać, jak się  zachowuja. Caly passus należaloby zmienić, jeśliby zastosować dwukropek. 

    I pewnie dlatego latwo się czyta...     

    Cieszy mnie opinie odnosnie bohaterów. Z zalozenia mieli byc inni, a jednak bardzo podobni do ludzi. Teraz to widzę, ze troszeczkę móglbym dodać cięższego kilmatu  --- poprzez opis sposobu tlumienia strachu. Merro probuje dotknąć  tej układanki dolnym prawym ramieniem, Raskill sprawdzić zamknięcie schowka w fotelu.... Zmienia się im kolor oczu... Ale --- kazde opowiadanie mozna poprawiać w nieskończoność.

    Pozdrówko.

    Maju, dzięki za komentarz. Fajnie, ze tekst sie podobal.

    Niestety, rozczaruję się: projektuję puścić, jeżeli już będzie nowa strona, jeszcze jeden tekst poprawiony. Ale --- tekst uzupelniony, z  kontynuacją.   A tekst liczy sobie coś tak sto trzydzieści tysiący znakow ze spacjami. Tego na pewno nie przczytasz --- za długie. No cóż, tak bywa.

    Pozdrówko.  

E, niekoniecznie.

    Prawda: można czytać na raty. Pod warunkiem, ze opowieść jest ciekawa.

To co, maila masz, to jak coś takiego napiszesz i będziesz chciał mi pokazać, wysyłaj. Co prawda, mam jeszcze do przeczytania Bemika opowiadanie, ale wyrobię się. Wakacje są idealne na to, bo można czytać prawie ciurkiem.

    Dzięki, Maju, ale tekst jest juz gotowy. Czasami w niego jeszcze zerkam.

    Interesuje mnie sprawdzenie nowego edytora --- wcięcia akapitowe, profesjonalne justowanie, wypośrodkowania tytułu, gwiazdek, możliwość  zamieszczenia dwóch ilustracji  w róznych miejscach itp. Poza tym: sam piszę, sam sprawdzam, sam czytam i sam publikuję --- i innym polecam to samo.  Ale --- serdeczne dzięki za propozycję.

    Nota bene, ten drugi tekst poprawiony nie wymagał wiele wysilku. Mialem tekst gotowy i tak niekiedy go sobie poprawiałem. Jak wpadłem na pomysl sprawdzenia nowego edytora, dopisalem dwa akapity rozwinięcia tekstuz zupłnie nową historią, uwzględnijąc wcześniejsze uwagi krytyczne.

    I już.  Czeka sobie na nowa stronę.

    PS. Ale, jak już będzie nowa strona, możesz dopisać kolejny rozdzial. Tytul prosty i oczywisty: "Ostrze gilotyny". W ten sposob powstanie powieść.Tylko --- kto ją wyda?  

     Pozdrówko. 

Ktoś na pewno. Wiara czyni cuda. I zdolności pisarskie.

    Maju, jak juz bedzie nowa strona, w komentarzu specjalnie adresowanym imiennie podam szkic kolejnego akapitu, z nazwiskami uczestników tego episodu. I szczegółowy zarys akcji. Szykuj sie.Możesz spojrzeć w internet, jak wykonywano egzekucje przy uzyciu gilotyny w rewolucyjnej  Francj za czasow jakobinów.  Przyda sie. Kat nazywał się Sanson.

   Niedużo tego powinno być  --- jakieś dwadzieścia  pięć tysięcy znaków wystarczy. Dasz radę z palcem w nosie. 

Przeczytać? Dam, dam.Tylko bez palca w nosie, oczywiście.

A co do Jakobinów - przerabialiśmy już Francję, więc mniej więcej "czaję" klimaty. Jednak nie wiem, co specyficznego jest w tych gilotynach - doczytam, spokojna głowa.

"PS. Ale, jak już będzie nowa strona, możesz dopisać kolejny rozdzial. Tytul prosty i oczywisty: "Ostrze gilotyny"."

Czekaj Rogerze, chyba nie kapuję...

(...) podsuwając pod dłoń pierwszego pilota wielki wypustek, (...). —> mam pytanie: skąd wziąłeś słowo „wypustek”?

Nie możemy sprawdzić, jak odnosiłyby się do nas, gdyby urosły i stały się nieco większe. —> jestem przekonany, że istoty, dysponujące taką technologią, jaka dalej opisujesz, mogą sprawdzić. Bez ryzyka...

Pierwszy pilot odruchowo pogłaskał gada po grubych, rogowych naroślach, rosnących pośrodku długiego czerepu. —> po naroślach, rosnących. Czerep to dokładnie to samo, co głowa, łeb w tym przypadku, oraz czaszka — ale czy to się dobrze prezentuje w kontekście?

– Inne wyjaśnienie (...) kwestii może okazać się diametralnie inne. —> z całą pewnością inne wyjaśnienie będzie innym wyjaśnieniem...

Też przekręcała czaszkę, wydając (...). — tak bardzo nie lubisz pospolitego łba, równie często spotykanej głowy? Wiesz, to się kojarzy tak, że Mała poruszała samą czaszką, zespołem tkanek kostnych, a jej łeb pozostawał nieruchomy...

(...)  innym drapieżcom, Chyba jednak wyginą. —> kropka lub chyba małą.

Palce Mera przesuwały się po ustawiających się przed jego oczyma (...). —> się, się... Na pewno można to samo napisać inaczej. Merra.

Bez cytatu, cały opis przygotowań do startu. —> rozumiem, kosmolot nie zabawka, ale tak mi się jakoś wydaje, że w miarę postępu technologicznego ubywa czynności wykonywanych ręcznie, i że ta prawidłowość odnosi się nie tylko do nas, ludzi. Więc krótkie pytanie: trzeba startować alarmowo, teraz zaraz już migiem w tej sekundzie. Gdzie przycisk, knopka, dźwignia jakaś, inicjująca automatyczną procedurę?

Poczucia gniewu, desperacji, żalu, a nawet niepewności zakłócały pracę umysłu. —> poczucie to nie dokładnie to samo, co uczucie. Poza tym to zdanie potwierdza moją niską ocenę technik pilotażu, zawartą powyżej. Żywa istota nie ma prawa mieć emocji, bo czegoś się nie uda włączyć / wyłączyć? Wiem, jaka padnie odpowiedź: to nie ludzie, więc i technika inna... Ja odpowiem bez wahania: w życiu nie polecę kosmolotem, którego sprawność zależy od kondycji pilota...

(...) tak sam jak ciągle (...) —> samo i przecinek, bo spójnik skorelowany.

Pewnymi ruchami dłoni podjął wykonywanie następnych czynności. —> jeśli podjął, to na pewno następnych, nie poprzednich.

Wyraźnie odczuwalny wstrząs wulkaniczny zachwiał (...). —> dlaczego wulkaniczny? Bo wulkan wywołał? Niezbyt to brzmi...

Zaczęły padać pierwsze odłamki nadciągającej erupcji. —> odłamki erupcji. Nie skomentuję, bo mnie zatkało odłamkami zdumienia.

Tęczówki gałek ocznych pierwszego pilota w odruchu zadowolenia zwęziły się do minimalnej szerokości. —> tęczówki gałek ocznych. Jeżu kolczasty, referat na sympozjum czytam, czy co? Nawet przeuczony profesor doktor dwukrotnie rehabilitowany nie pisałby „gałek ocznych”, ale oczu, a najpewniej wierzyłby, że każdy wie, co to są tęczówki i gdzie się znajdują... Resztę pomijam, bo może u tych kosmitów jest jakoś inaczej w kwestii źrenic...

(...) anty - wstrząsowe, (...) —> śmiało razem w przyszłości.

(...)  bezbrzeżnych czeluści (...) —> a może bezdennych, jeśli muszą być czeluści? Nie bardzo gra to zestawienie...

(...)  czując nieznośne poczucie klaustrofobii. —> czując poczucie. Hmm.

(...)  wystartujemy teraz albo nigdy. —> przecinek, ponieważ spójnik powtórzony.

Ostrożnym łukiem wyminęły nieruchomy korpus automatycznego karmiciela, zastygły w bezruchu. — czy „zastygły w bezruchu” odnosi się do podmiotu domyślnego, czyli dinozaurów? Jeżeli nie (a sądzę, że nie...), zdanie trzeba przebudować. NB.: można i zarzut powtórzenia postawić, bo nieruchomy i zastygły w bezruchu to tak jakoś jakby jedno i to samo... Po czym można poznać, że łuk, rozumiany jako trajektoria ruchu kogoś / czegoś, jest ostrożny?

 

Wiesz, co mnie skłoniło do ciężkiej pracy, chociaż zamierzałem porelaksować się przy symulatorze? To: „Myślę, ze czytało sie bardzo przyjemnie, bo tekst — po prostu — jest dobrze napisany, jeżeli nie więcej. I jes napisany klasycznie. Ale to należy zostawić ocenie czytelników.”

Faktem pozostaje, że czytałem z niemałą przyjemnością. Faktem jest dla mnie „klasyczność”. Fakt, że ocena jest przywilejem czytelników. A reszta jest, powinna być milczeniem...

Pozdrawiam z podwójną nadzieją, że wszystkie uwagi przydadzą się Tobie przy pisaniu następnych opowiadań, oby tak dobrych, jak to, oraz że jeszcze nie wpiszesz mnie na listę wrogów pierwszej kategorii.

Ojej, Adamie...

    A, dzięki, Adamie, za wizytę.  Muszę przestudiować uwagi.  Pierwsze pytanie; skad wziąlem wyraz "wypusteK"? A od wyrazu "wypust" w formie zdrobnienia... Istnieje wyraz "wypust" i wyraz "wyputka", oba o dość podobnym, choć innym znaczeniu.  Ale ---w języku polskim stosuje się zdrobnienia. Przykladowo: "kawal" (czegoś, nie dowcip) ---> "kawałek". "Kęs" ---> "kęsek".  I tak jest i z wypustkiem,  a nawet wypusteczkiem... Reszta nieco pozniej: coś mam do zalatwienia.

    Pozdrówko.

    Wypustka...

Roger, rzuciłam okiem na wskazany tekst o dzieciach. Dziś nie przeczytam, bo padam (pracuję w ten weekend). Ale zaciekawiło mnie, więc jak przeczytam, napiszę co sądzę pod tamtym. Trzytmaj się, pa:)

Nie licząc uwag, wymienionych przez przedpiśców, mam dwa inne zastrzeżenia.

Wydało mi się śmieszne, ze dinozaury tak polubiły głaskanie. Przecież to nie koty, a zwierzaki wyjątkowo gruboskórne. Poza tym czochranie to nie to samo co głaskanie, a tam wystapiło chyba jako synonim.

Druga rzecz, to jednak przegadanie, a raczej nadmiar technicznych słow, wszystkich tych amortyzatorów, lamp obwodów i.t.p. - co daje przycięzki styl. Można się było bez tego obejść, opowiadanie wtedy czytałoby się lepiej. Choć może to jest taka moja alergia na techniczną SF. Ale w sumie - tekst jest ok.

    Jestem w doskonałej formie. Tez myśl  o tych nieszczęśnikach, kładacych glowę pod topór gilotyny. Moze następny odcinek po Mai napisałabyś? Wystapilby Horacy Brink i Klementyna O'Shea. Irlandka piękna i namiętna, kochanka Delacroixa. Ale --- musi zacząć funkcjonawać nowa strona. No i opowieśc podstawowa musi byc ciekawa, a to jednak watpliwe.  

    Agroelingu, dzięki za przeczytanie i komentarz. W tekście w sumie jest malo opisów technicznych. Były konieczne, bo to jest jednak kosmolot, a oni startują. Ale --- nie kazdy to lubi. Fajnie, ze tekst się w sumie podobal. Pozdrówko.

    PS. Skończyłeś opowiadanie na konkurs? 

Tak, tylko przepisuję na worda. Dałem sobie termin na dzisiaj, ale co się odwlecze.... Mam nadzieję, że Twoje będzie mi dane kiedyś przeczytać.

Rogerze, OK, nawet jestem ciekaw tych Twoich "Mieszkań". Przeczytam i podzielę się wrażeniami.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Co do trzeciego --- zdanie użyte świadomie. To prawda, jest to informacja dla czytelnika, ale nie tylko.  To zdanie od początku pokazuje stosunek Merra do dinozaurow: utylitarny. Póżniej w tekście nie ma zdania oznajmujacego --- też świadomie ---  ze los dinozaurów Merra nie obchodzi. To wynika z jego wypowiedzi, a pomaga Raskillowi, bo wie, że on  nie powinien się martwić --- i go lubi.  I to jest pierwsze zdanie informujące, ze jemu ta spraw "wisi". I dlatego celowo wplotlem tę informację na początku, świadomie dość oczywistą.  - Rozumiem. A jednak mi, jako czytelniczce, to zazgrzytało, po prostu.

Co do ostatniego zarzutu: trudno powiedzieć. Merro dalej kontynuuje  myśł, a w międzyczasie leci opis jego zachowamia. Tu chodzilo mi o to, żeby iniknąć nadmiaru dialogu i przy okazji pokazać, jak się  zachowuja. Caly passus należaloby zmienić, jeśliby zastosować dwukropek.- Jasne, że trzeba by wtedy zmienić. I ja bym zmieniła, właśnie po to, by uniknąć tego zdania z kropką, bo ono, moim zdaniem, kropką nie powinno się kończyć. Wywalenie kropki byłoby dla mnie w tym miejscu ważniejsze niż uniknięcie nadmiaru dialogu.

– Wiesz, zastanawiam się, czemu tak cieszy ich drapanie – w głosie Merra zabrzmiała badawcza nuta.

 Trudno czasem ustalić granicę i jednoznacznie stwierdzić, jak byłoby poprawnie. Dla mnie do bezpiecznego małej litery uprawnia jedynie użycie czasownika - powiedział, rzekł, wycedził itd., odnoszącego się bezposrednio do czynności "paszczowej". A w tym zdaniu tego nie ma.

To są jednak szczegóły prawie bez znaczenia.

    Agroelingu, zdaje sie, ze masz miejsce na podium jak w banku. Fajne nagrody. Zostaw sobie jeszcze tekst co najmniej  do czwartku, a potem go przejrzyj --- tak myślę. Jeszcze na pewno coś poprawisz, to jest pewne. Wyszło mi za duże opowiadanie, i pewnie kiedyś je opublikuje na portalu.   Jako, ze nie startuję, z czystym symieniem skomentuję Twój tekst konkursowy.

    Pozdrówko.

    AdamieKB, wypust, wypustka, wypustek, a nawet wypusteczek czy wypusteczka wyjaśnione.

    Co do drugiego zarzutu: a to tylko Twoje przypuszczenie, nieoparte na faktach, podanych w opowiadaniu. I nie ma ono znaczenia. Możliwe, że mogli, ale oni twierdzą wyraźnie, a właściwie jeden z nich, że nie może. Nie muszą być wszystkowiedzący, i to jest naturalne. Nie za bardzo wiemy, dlaczego przylecieli i co robili, bo to też nie ma znaczenia dla fabuły.  Wiemy tylko, ze zbierają się do odlotu, a ten glob im się bardzo podobał.  Ponadto: mogliby to sprawdzić, gdyby zostawiali dinozaury drapieżne przy życiu, ale oni, a może automaty, je zabijali. A jeden z bohaterów wyraźnie wskazuje, ze nie są biologami, bo powołuje się na opinie uczonych, ze te zwierzaki niewątpliwie są gadami. I ta kwestia nie ma znaczenia dla fabuły. Żadnego. Niczym nieuzasadniony zarzut na siłę. Przykro mi, ale tak jest.  Istnieje pewna sztampa konwencji sf: wysoka rozwonięta cywilizacja = wiedzą wszytko. Wiedzą na pewno brdzo dużo, ale oni są daleko od macierzystego globu, a znać się na wszystkim nie muszą i na pewno nie mogą. Można też powiedzie tak: Raskill od początku powinien wiedzieć, jaka jest możliwość ocalenia  gadów, zgromadzonych przy automatycznym karmicielu. Ale jemu --- po prostu--- ten pomysl nie przychodzi do głowy! I nie musi.  

    Przy trzecim: chciałem uniknąć powtórzeń i stosowania wyrazów znanych, dlatego użyłem wyrazu „czerep”. To jest wyraz mało oklepany i rzadko używany, a ładnie brzmiący. Anatomicznie poprawny. I ciekawy. A jeżeli znaczy to samo, co czaszka, to czemu go nie zastosować?  Wzbudza zaciekawienie czytelnika, a o to właśnie idzie.  

    Czwarty -- a to racja, na końcu zdania miał być przymiotnik „odmienne”. Wyjaśniałem to powyżej. Chciałem zmienić, ale zapomniałem.

    Piąty -- nie lubię łba, bo wyraz „łeb” też jest oklepany. I pospolity. A ponadto: łeb trochę zrównuje dinozaura ze zwykłym zwierzęciem, a to jednak dinozaur. I dlatego powyżej był czerep, bo niżej jest czaszka. I nie ma łba, bo łeb brzmi nudnie. Tak to jest, jeżeli warstwa językowa tekstu ma być bogata. Łeb, czerep, czaszka, no i głowa. Najciekawiej brzmią dwa środkowe wyrazy.    

    Szósty --- winna być kropka miast przecinka. Rzeczywiście, literówka, ale już jest po czasie edycji. I wyraźnie „Chyba” pisane dużą literą wskazuje, ze przed tym wyrazem winna być kropka, tak wyraźnie, ze nikt tej literówki do tej pory nie zauważył. Jakoś nie przeszkadzało to chyba w czytaniu. Rzekłbym, że to klasyczna nieuwaga przy pisaniu. Literówki zdarzają się wszędzie.

    Siódmy zarzut: AdamieKB, po prostu inaczej sobie wyobrażasz start kosmolotu. A nie ma żadnych opisów startu prawdziwego kosmolotu… Na pewno oni nie startowali alarmowo, planowali odlot następnego dnia, to z tekstu wyraźnie wynika. I nic im nadzwyczajnego nie groziło, bo tekst tez wyraźnie informuje, ze zdążą ze startem. Sam piszesz, ze kosmolot to nie zabawka. Mogło być tak, jak opisałem w opowiadaniu? Mogło, bo po prostu --- nie znamy tej technologii, tym bardziej, ze z tekstu wynika wyraźnie, iż na początku używali tradycyjnego napędu --> silnika wznoszenia i pomocniczych silników startowych, a nie mieli obsługi stanowiska startowego, jak to bywa przy startach promów kosmicznych czy rakiet. A obsługa stanowiska startowego jest liczna i ma co robić, to nie ulega wątpliwości. To też jest chybiony zarzut. Ktoś napisałby to inaczej, a ja napisałem tak, i wydaje mi się, że logicznie, bo było ich tylko dwóch. I wskazuję, ze procedura startowa jest skomplikowana, bo oni ją ćwiczą, co najmniej raz w tygodniu. Kosmolot to skomplikowany mechanizm i procedura startu może być  skomplikowana. Takie założenie jest logiczne, choc inna wersja tez byłaby logiczna. Ale --- takie przyjąłem założenie. Nawet przy skoku  Baumgartnera z balonu, z granic stratosfery, procedura przed skokiem była bardzo dluga i wcale nie taka prosta, a kłopotów sporo.   

A ponadto: im nie jest potrzebny system automatycznego startu, bo mają cztery ręce… Z tekstu wyraźnie wynika, ze ewolucja rasy Merra i Raskilla poszła w innym kierunku. I oni to wykorzystują. Dają sobie doskonale radę, bo mają cztery ręce i troje oczu. Raskill wspomina, że teraz maja coraz więcej automatów, ale badają kosmos już od bardzo dawna. . Co więcej, jest też sugestia w tekście, że kiedyś nie potrafili z tego korzystać i latali tradycyjnie --- to jest motyw kasku/hełmu.

Musiałem to wyjaśnić nieco łopatologicznie, ale inaczej chyba nie dałoby rady.  

     Ósmy zarzut --- nie poleciałbym takim kosmolotem. Ale tu nie chodzi o sam start! Chodzi o to, co stanie się później, czy te uczucia nie uniemożliwią połączenia mózgów! To jest clou tekstu! I dalej mamy wyjaśnienie, o co idzie. To wynika z tego, że mogli nawigować w czterowymiarowej czasoprzestrzeni tylko wtedy, jeżeli połączyli umysły. A mogło im sie to nie udać, jeśliby obciążyli umysły innymi sprawami, zmartwieniami, kłopotami. A nie mogłem tego wyraźnie zdradzić wcześniej, bo cały finał opowiadania zostałby spalony. Naprowadzam na ten fakt czytelnika mniej więcej od drugiego akapitu. I z tego kawałka też wcale nie wynika, ze uczucia, emocje przeszkadzają im w samym przygotowaniu do startu. Przygotowania idą bezbłędnie: są fachowcami, i to piszę wyraźnie. Jedynym utrudnieniem jest to, ze Raskill nagle znika, ale po jego powrocie sytuacja wraca do normy. No, tu się naprawdę mocno zdziwiłem, czytając tę uwagę.  

    Dziewiąty -- z przecinkiem po „samo”: racja, przeoczyłem. Załatwiłaby to korekta redakcyjna --- albo i nie.

    Dziesiąty --- a tak, „wulkaniczny”. Jasne, przymiotnik wskazuje na charakter wybuchu i mówi, ze wstrząs ma związek ze wcześniejszym opisem. To jest zdanie informacyjne. Pewnie można było napisać je nieco zręczniej. 

    Dziesiąty --- chodziło mi o coś takiego. Mamy zwroty: odłamki skalne, odłamki bomby, odłamki pocisku, granatu etc. To rzeczywiście nie jest może zręczny zwrot, ale za to dynamiczny, upraszczający zdanie.. Może zacznie funkcjonować? Trzeba próbować.

    Jedenasty -- a nie wszyscy wiedzą, gdzie są ulokowane tęczówki… Ale rzeczywiście, dodatkowe dookreślenie wcześniejszy, chyba  w odpowiedzi na wpis AlexFagus. Z tekstu gałek ocznych niepotrzebne. Co do źrenic: słusznie, wyjaśniłem to w komentarzu wyraźnie wynika, ze ich żrenice -- i w ogóle oczy -- były inne od ludzkich. I dlatego mogli zwężać tęczówki, a w żrenicach zapalały się im jakby światełka. Nie byli ludźmi.

    Dwunasty -- antywstrząsowe. Rzeczywiście, powszechna jest forma łączna, ale ja zastosowałem starą.   

        Trzynasty -- bezbrzeżnych czeluści. A tu idzie o to, ze kosmos nie ma krańca, przynajmniej teoretycznie. „Bezdennych” zdecydowanie nie: do kosmosu pasuje jak pięść do nosa. Zaraz ktoś zapytałby, czy kosmos ma dno -- i pewnie miałby racje.   

    Przy ostatnich uwagach --- każde zdanie można napisac zręczniej, to nie ulega kwestii.

    Cieszę się, ze wyjaśniłem główne zarzuty, związane z fabułą i warstwą językową. Przyda się na przyszłość przy ocenie innych opowiadań, opartych na sztafażu s-f, choć nie tylko.

    A jeśli idzie o taką wątpliwość: czy opowiadanie jest napisane klasycznie?

    Odpowiem tak: jest. Zastosowałem zrównoważenię dialogu i opisu. Zastosowałem rzadko spotykany opis przyrody, oczywiście krótki, ale przemawiający, co podkreślił jeden z czytelników. Nie ma przeładowania szczegółami technicznymi. Opowiadanie zawiera dwie klasyczne zagadki. Pierwsza: o cóż tu tak właściwie chodzi? Druga: jak to się skończy? Obie zostają wyjaśnione. Jest tutaj zastosowane zakończenie, określane niekiedy jako „zamknięte”. Prowadzone są dwa wątki, niezależnie od siebie, ale ściśle ze soba powiązane: załogi i dinozaurów -- i oba są wyjaśnione.  Chyba dwa razy zastosowałem klasyczny suspense. I każda informacja służy narracji albo charakteryzuje bohaterów. Jeszcze jest parę klasycznych chwytów literackich w tekście --- i dlatego go się przyjemnie i lekko czyta, z wyłączeniem jednej czytelniczki, ale tak jesr zawsze. Dla jednych Lewandowski to dobry pisarz, dla innych nadęty grafoman. Dobrze, że mogłem to wyjaśnić -- też się chyba przyda.

    Fajnie, że opowiadanie się podobało.  

    Pozdrówko.  

    Fanto,  ano, co autor, to kincept... Niekiedy zapis dialogów budzi wątpliwości. Weżmy coś takiego:

    --- Admiral Nelson jest nadal potrzebny Anglii --- Barrow kaszlnal sucho -- a nawet więcej: jest niezastąpiony. 

     Też sie mozna spierać...

        Pozdrówko.  

    Pisałem na szybko, i pewien fragment komentarza może być  niezrozumialy. Sorry. 

    Powinien brzmieć tak Ale rzeczywiście, dodatkowe dookreślenie  gałek ocznych niepotrzebne. Co do źrenic: słusznie, wyjaśniłem to w komentarzu w odpowiedzi na wpis AlexFagus. Z tekstu  wyraźnie wynika, ze ich żrenice -- i w ogóle oczy -- były inne od ludzkich. 

    Uff... Dobrze, że zauważyłem. Pośpiech jest jednak  wskazany tylko w dwóch sprawach: biegunce i łapaniu pewnych istot.

Pierwsze pytanie; skad wziąlem wyraz "wypusteK"? A od wyrazu "wypust" w formie zdrobnienia... Istnieje wyraz "wypust" i wyraz "wyputka", oba o dość podobnym, choć innym znaczeniu. Ale ---w języku polskim stosuje się zdrobnienia. Przykladowo: "kawal" (czegoś, nie dowcip) ---> "kawałek". "Kęs" ---> "kęsek". I tak jest i z wypustkiem, a nawet wypusteczkiem...

AdamieKB, wypust, wypustka, wypustek, a nawet wypusteczek czy wypusteczka wyjaśnione.

<> Niestety, tylko tak się Tobie wydaje. Wypust i bezpośrednio pochodne odnoszą się, poza nielicznymi wyjątkami w rodzaju regionalizmów, do elementów konstrukcji mechanicznych i budowlanych bądź całych urządzeń, jak w melioracji. Poza tym zdrobnienie brzmi niezręcznie, lepiej stopniować opisowo. Natomiast do organizmów żywych odnosi się na przykład wypustka, odrośl, narośl...

 

Co do drugiego zarzutu: a to tylko Twoje przypuszczenie, (...). Niczym nieuzasadniony zarzut na siłę. Przykro mi, ale tak jest. Istnieje pewna sztampa konwencji sf: wysoka rozwinięta cywilizacja = wiedzą wszytko. (...).

<> Ta, jak piszesz, sztampa oparta jest na nie wypowiadanym, ale logicznym założeniu, że powyżej pewnego poziomu technologii i osobniczej wiedzy ogólnej (durni w kosmos nie posyłamy, jeśli rzecz traktujemy poważnie) tak proste kwestie rozstrzyga się albo teoretycznie, na drodze logicznego rozumowania, albo eksperymentalnie, jeśli jest na to czas i są po temu warunki. Wypuszczamy dwa stadka dinozaurów na osobny wybieg i patrzymy, kto kogo wszamie... Co jest, nawiasem, zbędne. Jeśli widać gołym okiem podział na mięsożerców i roślinożerców, dziecię z przedszkola zna odpowiedź. Głodny drapieżnik zaatakuje wszystko, co mu się wyda jadalnym łupem. To raz. Dwa — jaki problem w posłaniu holograficznego obrazu do grupy głodnych mięsożerców? Żadnego ryzyka, odpowiedź natychmiast...

 

Co do trzeciego, czwartego i piątego. Łeb, czaszka, czerep, głowa to dla Ciebie jedno i to samo. Nie lubisz łba, więc bezpodstawnie przyjmujesz, że czaszka to synonim głowy, łba... Wykonaj prosty eksperyment (najlepiej na martwym zwierzaku, na przykład wypchanym, bo na żywym nie polecam, szkoda psa czy kota...): porusz mu samą czaszką, nie naruszając niczego, nie poruszając niczym, co czaszkę otacza... Jeżeli Ci się to uda, zgłaszaj się po Nobla z biologii. Poza tym chyba nikt poza Tobą nie wie, dlaczego nazwanie głowy dinozaura łbem miałoby „uwłaczać” rzeczonemu dinozaurowi. Co w nim takiego, że nie jest „zwykłym zwierzęciem”?

 

Szósty pomijam. Fakt, to się zawsze zdarzyć może, uwaga była dla porządku.

 

Siódmy — nigdy się nie dogadamy, nie zrozumiemy, bo kontrargumentujesz w oparciu o jedno: oni są inni, wszystko może być inne, niż nam się wydaje, że powinno być. Do pewnego stopnia masz rację — ale nie masz i nie będziesz nigdy miał racji do końca. Automatyzacja procedur nie może być zbyt niska, gdyż w sytuacjach awaryjnych, alarmowych, groziłoby to katastrofą, zagładą załogi, kosmolotu też. Więc te przeglądania wirtualnych ekranów, przyglądania się kontrolkom i co tam jeszcze napakowałeś do procedury, dobre jest wtedy, gdy nie trzeba się spieszyć i można się pobawić. Plus nie poruszona przeze mnie wcześniej kwestia zejścia drugiego pilota ze stanowiska. Jeżeli ci panowie odwiedzą Ziemię i zaproponują przejażdżkę dla przyjemności, niech lecą z nimi samobójcy, ja zostanę w domu... Mogę się z Tobą zgodzić, że czwororęczność i sprzężenie dwóch mózgów potęguje szybkość i precyzję odpowiednich działań, nawet eliminuje potrzebę komputeryzacji, automatyzacji, ale jak w świetle tego założenia wygląda niesubordynacja drugiego pilota? Widzę w tym sprzeczności i nic nie odmieni mojego zdania. Alibo tak, alibo tak, jak mawiał pewien pan major.

 

Ósma kwestia. Doprawdy mocno się zdziwiłem Twoim zdziwieniem. Potrzeba dwóch nie zakłócanych emocjami umysłów, jeden z tych umysłów wychodzi z kokpitu (patrz wyżej)... Przy Twoim założeniu wymogu nie obciążania, nie rozpraszania się pobocznymi emocjami tenże sentymentalny bałwan powinien ”z automatu” przestać przejmować się dolą i niedolą dinozaurów. Dixi.

 

Dwa razy dziesiątka. Wulkan powoduje wstrząs, ale sam wstrząs, mimo jego przyczyny, nie jest wulkanicznym. Erupcja, pomimo jej dość skomplikowanego przebiegu, nie dzieli się na fragmenty, jest procesem całościowym i co najwyżej powoduje wyrzucanie z krateru fragmentów skał, bomb wulkanicznych i te de, a nie fragmentów samej siebie. Zwrot nie tylko mało zręczny, zwrot sztuczny.

 

Jedenaście. Nie odpowiedziałeś konkretnie, znowu „a bo oni maja inne oczy” I co z tego? Piszesz dla nas, ludzi. Licz się z funkcjonującymi jako podstawowe skojarzeniami w odbiorze tekstu... Ogniki niech sobie w oczach mają, to nawet ładne, ja też w czekającym na natchnienie tekście kazałem komuś mieć iskry w oczach, ale nie tłumaczę, że jej gałki oczne i tak dalej. Poza tym: kto jest takim durniem, że nie wie, gdzie znajdują się tęczówki? Bo ja aż takiego tępaka nie spotkałem...

 

Dwanaście. Nie wiem, po co to zrobiłeś. Ale bądź wola Twoja, Autorze. Pomimo reform interpunkcyjnych.

 

Trzynaście. Podobnie jak można zapytać, czy i gdzie kosmos ma brzegi.

czeluść ż V, DCMs. ~ści; lm M. ~ści a. ~ście, D. ~ści

«wielki otwór; jama, głębia, przepaść».

Coś to mówi Tobie?

Z mojego, czytelnika ciutkę obznajmionego z polszczyzną, punktu widzenia wyszłoby na korzyść Twoim tekstom mniej zawiłe szermowanie znaczeniami. Nie podoba się Tobie bezdenność, bo sugeruje, że kosmos może mieć dno, mi nie podchodzi czeluść, bo czeluść ma brzegi, a to znów sugeruje... Tak można w nieskończoność, na co nie mam ochoty, bo to strata czasu. A wystarczy nazwać, opisać innymi słowami, wolnymi od niechcianych kontekstów.

 

Cieszę się, że wyjaśniłem główne zarzuty, związane z fabułą i warstwą językową. Przyda się na przyszłość przy ocenie innych opowiadań, opartych na sztafażu s-f, choć nie tylko.

<> Nie wyjaśniłeś, przedstawiłeś swoje zdania i nic więcej. Powtórzę mniej subtelnie to, co już napisałem: mniej naciągania znaczeń wyjdzie na zdrowie tekstom...

 

Zakończenie. Nie „czepiałem się” klasyczności. To nie takie ważne, klasycznie czy nie klasycznie skonstruowana opowieść; liczy się, jak się ją czyta i jak odbiera, co pozostawia w pamięci czytającego. W moim przypadku — lekkie zamieszanie. Mogę nie wiedzieć, po jaką cholerę lądowali na (domyślnie) Ziemi — lot zwiadowczy, eksploracyjny? — ale bardzo chciałbym dowiedzieć się, czy aby nie dlatego, że im się żarcie skończyło i musieli gdzieś się zatrzymać, żeby wyhodować sobie prowiant... Nie sądzisz, że to bardzo dziwne założenie?

>> – Niewątpliwie stanowią dla nas cenne źródło pokarmu – zauważył Merro. Pokiwał z namysłem głową. – Właściwie tylko to się liczy. <<

Drugie dziwne założenie: całkowite uzależnienie od losowo(?) pojawiających się sprzyjających warunków do podróżowania, czyli od pojawienia się odpowiednich „strun czasoprzestrzennych” czy jak je tam nazwałeś (nie chce mi się grzebać w tekście, piszę outline). Nie wiem, czy ktokolwiek obdarzony instynktem samozachowawczym ruszałby w kosmos bez pewności, że wróci...

Ale fakt, generalnie czyta się jak gdyby samo, bo bez przymusu — a czytało by się jeszcze lepiej, gdybyś tak „odsztywnił” swoje pisanie językowo. Reguły kompozycji, to, tamto i owamto, teoretycznie rzecz biorąc... Często gęsto tekst nie ze wszystkim poprawnie napisany, ale nie wyrozumowany na zimno, lepiej się czyta i odbiera, bo jest żywszy.

 

Pozdrawiam

Rogerze, jestem pod wrażeniem Twojego warsztatu. Tekst mi się zdecydowanie bardziej spodobał niż nie spodobał. Nie mam uwag merytorycznych, bo nie jestem dobra ani w kwestiach technicznych, a na językowe po prostu nie zwracałam uwagi, są tu zresztą lepsi ode mnie w wyłapywaniu tego typu błędów.

Mogę więc mówić tylko o moich odczuciach. Czyli: tekst czyta się dobrze, bo - jak to określiłeś w komentarzu - jest dobrze napisany. Więc to jest bardzo duży plus. Jednak ja - czytając Twoje teksty (nie tylko ten) - mam wrażenie, że traktujesz je jako ćwiczenie, wprawkę. I, oczywiście, nie ma w tym nic złego, każdy tu pisze po to, by się czegoś nauczyć. Ale mam również wrażenie, że stworzyłeś sobie jakiś kanon poprawnego pisania i stosujesz go w każdym punkcie swojego opowiadania. Przez co tekst jest warsztatowo świetny, ja jednak nie jestem w stanie się przejąć losami Twoich bohaterów. Nie ma w nim emocji.

Tak jak napisałam wcześniej - to tylko moje odczucia. Osobiście wolę teksty nawet nie pozbawione błędów, jednak jakoś mnie poruszające. Zapewne jednak są osoby, które uważają inaczej i dla których takie teksty jak Twoje są zdecydowanie lepsze.

Pozdrawiam.

    AdamieKB, napisaliśmy się, napisaliśmy, a zdaje sie, ze pozostaniemy przy swoich stanowiskach... Ale dyskusja ciekawa, i co ważniejsze, typowo literacka. Ja zauważę  tylko jedno: moim zdaniem, bolączką s-f jest to, że fabuła, pomysl, zamysł i sposób prowadzenia narracji musi odpowiadać aktualnem teoriom i naszej wiedzy. I to powoduje, że s-f staje sie w dużej mierze hermetyczna. I dyskusja o tym, czy Raskill i Merro mogli coś sprawdzić u dinozaurów, czy nie, jest tego przykładem. A to naprawdę nie ma znaczenia dla fabuły tego akurat opowiadania. Ja zauważę, że z rozmowy wynika, ze nie mogą sprawdzić stosunku do nich, właśnie do nich  ---sprawdź ---  bo wyrośnięte sztuki zabijają. Nie zajmują się tym, bo to ich nie intersuje. No i właśnie zaczyna się  tutaj robić taka typowa dyskusja s-f: mogli, nie mogli, a jeżeli mogli, to jak...   Nie ma chyba sensu tego ciągnąć, ale takie podejście ogranicza zdecydowanie mozliwość kreowania i ciekawych bohaterów, i narracji.

    Ale --- przy następnym opowiadaniu s-f innego autora mozna to sprawdzić, chociaz po pierwsze -- są rzadkie, a po drugie --- bywają nudne. 

     Pozdrówko.

    Ocho, dzięki za przeczytanie i komentarz.  Wezmę pod uwage Twoją opinię w sprawie pobudzania emocji. Napomknę jednak, że inne czytelnicy --- w sumie było ich sporo --- mieli inne odczucia. Co czytelnik, to gust... Jedna czyetlniczka stwierdziła też, ze fatalnie się wynudziła, jak u Lema. No i bardzo dobrze --- kazdy inaczej odbiera tekst. 

    Pozdrówko.

Przyłączam się do grona usatysfakcjonowanych literaturą czytelników. Bardzo przyjemne opowiadanie. 

    Prokris, miło, że tekst  Cię usatysfakcjonował. Dzięki za przeczytanie i komentarz.

    Pozdrawiam.

Przeczytałam. Niestety, jest to nie moja bajka.

 

Piszesz, że to tekst poprawiony, Rogerze, jednak z przykrością stwierdziłam, że jest w nim jeszcze trochę literówek i powtórzeń, dialogi miejscami są sztuczne (kosmici czy nie, to razi). Tęczówki w żadnym razie się nie zwężają, tylko źrenice - znowuż, nawet jeśli to kosmici, to albo musisz wyjaśnić wymyślone przez siebie zjawisko, albo nadać mu inną nazwę. I sześcioro oczu, a nie sześć oczu, a w dalejszej części trojga a nie trzech. I, nawet jeśli wydrukowali tu u Sienkiewicza, podnoszenie do góry nadal pozostaje masłem maślanym.

 

Pozdrawiam i czekam na coś mniej sf, bo mniej sf Twoje teksty na ogół przypadają mi do gustu ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

    Joseheim, dzięki za przeczytanie i komentarz. Sienkiewicz i Gomulicki, a takze kilku innych pisarzy... Pzdr. 

Widzę, że dyskusje w komentarzach dorównują długością niemal samemu opowiadaniu. Ciekawa sprawa, doprawdy ciekawa.

Jeśli chodzi o sam tekst, oddać ci muszę, Rogerze, że napisany jest bardzo dobrze. Styl, warsztat - pierwsza klasa. Widać też, że tekst jest logiczny i przemyślany - świetnie. Ale (bo zawsze musi być jakieś "ale") mi nie podchodzi. Nie czyta się go źle, ale po prostu mnie nie porywa. Nie jest nudny, a jednak nie czułem, żeby mnie zainteresował. Ale nic to. Gusta, guściki - sam wiesz, jak to jest.

     Vyzartcie, dzięki za przeczytanie i komentarz.  Trochę stary już tekst... Fajnie, że tekst się podobał, choć Cię nie porwał. Ale--- innych wciągnąl, co wynika z komentarzy, a więc rzeczywiście pewnie to kwestia gustu.  Z tym miałem kłopot --- z załozenia narracyjnego wynika, ze obaj bohaterowie w dniu startu musżą byc spokojni. A z drugiej strony --- chciałem napisać spokojną opowieśćz nietypowymi bohaterami. No więc --- zrezygnowalem z próby udramatyzowania tekstu, choć. mimo wszystko. trzeba było takie elementy wpleść. W jakims komentarzu też o tym pisałem. 

     Pozdrówko.  

     PS. A  rzeczywiście, ilość i rozmiar komentarzy chyba objętościowo przekracza już objętość opowiadania... Ale jak tak dość często mam.   

Musiałabym powtórzyć wszystkie miłe słowa, które już zostały napisane w komentarzach, więc ograniczę się i powiem, że mnie też się podobało. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

     Regulatorzy, dzięki za przeczytanie i komentarz. Fajnie, że tekst się podobał. Trochę czasu od chwili edycji juz uplynęlo i jakoś juz nowych komentarzy za bardzo się nie spodziewałem. Pozory mylą...

     Pozdrówko.  

Podobały mi się przemyślenia postaci, ale nie wiem, czy przedstawiony w nich świat nie jest zbyt zbieżny z naszym. Za to zupełnie nie podeszły mi dialogi. 

 

Tak na marginesie --- czekam na Twój głos w ZABIĆ ADOLFA H. --- LAUR CZYTELNIKÓW.

pozdrawiam

I po co to było?

     Syfie, dzięki za pzeczytanie i komentarz. Tak, ten świat mial być podobny do naszego --- i jest, tylko zaludniony przez inne postacie, inne istoty. Może wywodzą sie od ludzi? W jednym zdaniu  chyba Raskill napomyka o tym wyraźnie, kiedy wspomina, że w dawnych baśniach i legendach w jego świecie wystepowaly dwuokie i dwuręczne istoty. Dość pogardliwie mowi o nich "stwory", a ich wygląd uważa za pokraczny. Interesujące, ze paru czytelników pierwszy akapit zwiódl na manowce --- i bardzo fajnie. Co do dialogów: ano, wynika to z założenia: oni nie są jednak ludźmi. I druga sprawa: mają  byc spokojni -- to jeden z warunków znalazienie właściwej struny czasoprzestrzeni --- więc rozmawiaja inaczej. Ciekawe: pierwsza uwaga tego rodzaju. Innych dialogi nie raziły, ale cóz, co czyetelnik, to odmienny gust.

     Pozdrówko.

Sienkiewicz i Gomulicki, a takze kilku innych pisarzy... Pzdr.

Haha.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Sienkiewicz w "Janku Muzykancie", Gomulicki w "Wspomnieniach niebieskiego mundurka", kiedy to nowy prymus po otrzymaniu świadectwa wraca do domu z głową  hardo zadartą do góry --- albo ku górze, nie pamiętam dokladnie. Jeszcze jest kilku pisarzy polskich, śmialo eksploatujących  ten inkryminowny obecnie zwrot. Ale to też zależy u nich od kontekstu użycia tego zwrotu w zdaniu, w nawiązaniu do opisywanej sytuacji. Ciekawe, że Iwaszkiewicz w "Sławie  i chwale"  pisał bez żenady: "kontynował dalej" , nie przejmując się ewentualnym zarzutem  o używanie pleonazmu, obecnie przyprawiajacych wielu mieomal o kociokwik.  A Iwaszkiewicz jest pisarzem uznanym i chwalonym za warstwę językową, zwlaszcza opowiadań.  Zdaje sie, że Iwaszkiewcz, podobnie jak Sienkiewicz, po prostu pleonazmy miał w nosie, delikatnie mówiąc. 

     Cieszę sie, berylu, że pewne sprawy, tak oczywiste i znane , znowu mogłem przypomnieć. Pzdr.   

Rogerze, zaświeciła się gwiazdka, więc wpadłam zobaczyć, co tu nowego:). Ten przykład ze "Sławy i chwały" przytoczyłam jakiś czas temu w HP, bo też przez ten portal zwracam uwagę na przedziwne rzeczy. Chwilę potem w tej samej książce natknęłam się na zdanie "Wagon był nie oświetlony". Czy to - na dzisiejsze standardy - nie błąd? Jasne, że błąd. Dziś poprawnie napisalibyśmy nieoświetlony.

Więc - albo język się zmienia, albo - po prostu - Iwaszkiewiczowi również zdarzały się błędy. Co nie zmienia faktu, że - z dzisiejszego punktu widzenia - to są jednak błędy.

Pozdrawiam.

     Ocho, oczywiście, że język się zmienia. Ale --- przy okazji się upraszcza. Kiedyś w sprawie głowy uniesionej do gory stoczyliśmy dlugą dyskusję. Ale jedna z komentatorek, userka dobrze znajaca  Sienkiewicza, niezgoda.b, stwierdziła, że w kontekście sytuacji Sienkiewicz użył tego zwrotu  poprawnie -- i dzisiaj można pisac tak samo. Ta znana sytuacja jest taka: Janek patrzy na skrzypce, zawieszone wysoko na ścianie --- a Janek, jak to niedorostek, maly jest jeszcze. Więc zadziera głowę do góry. Podobnie jest w opisie sytuacji u Gomulickiego --- facet idzie, i dla podkreślenia, jak wysoko zadarł głowę, Gomulicki pisze: z głową  hardo zadartę do góry. Podobnie jest z podniesieniem rąk: wiadomo, że nie da rady podnieść ich inaczej, niz tylko do góry. Ale ręce  mozna unieść nieznacznie... Więc dla zaakcentowanią, że ktoś je mocno podniosł, napisalibyśmy: wysoko podniosl ręce.  Ale czemu nie do gory, jezeli coś wisi wysoko nad naszą glową? Ano dlatego, ze to pleonazm...  I tak pewnie na razie zostanie.

     Spójrz na tego mannlichera, kużden żolnierz nie umiera...  --- teraz pewnie Wańkowicza za wyraz "kużden" odsądzono by od czci  i wiary. W swoich reportażach wszystkie liczby zapisywal cyframi.

     A "Sława i chwała" jest przegadana -- ale wtedy tak pisano.

     Wielu publikacji.

Nie chcę wdawać się w językowe dysputy teoretyczne, bo, po pierwsze, mnie nie bawią, a po drugie, zapewne szybko polegnę. Chciałam więc jeszcze tylko napisać, że powoływanie się na powstałe X lat temu książki znanych autorów w celu udowodnienia poprawności użytego wyrażenia - mnie nie przekonuje. I tyle.

A przegadanie? Często przeszkadza mi bardzo, czasami w ogóle. Wszystko zależy od gaduły.

Pozdrawiam.

     Ano, jest w tym sporo racji. Teraz pisze się inaczej, choć nie do końca. Zwrot "zamrugać  oczyma"  jest ewidentnym pleonazmem, ale ciraz częściej jest uzywany. Język upraszcza się w druga stronę... Gdyby ktoś kiedyś oprotestowal zwrot "e-book", pisząc, że równie dobrze można uzywać określenia "e-ksiazka", w obiegu jęzkowym pozostalaby "e-ksiązka", a nie anglicyzm. Ciekawe: na portalu pisano "sms" i "sms-a". Osibiście używam odmiennej formy 'esemes", opartej na znanej i powszechnie stosowanej konstrukcji wyrazów tworzonych od skrotów --- i ona coraz częściej się pojawia. Sms i  sms-a mogą odejść w niebyt --- i bardzo dobrze. 

Ciekawe: na portalu pisano "sms" i "sms-a". 

---> co jest, wedle słowników normatywnych, błędem, ponieważ powinno się używać wersalików. Natomiast używana przez Ciebie forma jest najzwyczajniejszym fonetycznym zapisem głosek i nie ma istotnych zakotwiczeń w znanych i powszechnie stosowanych, i tak dalej, tylko jest traktowana jak każdy rzeczownik. Zjawisko to nie jest żadną nowością, dodam.

Ja też wolę taką formę i jestem przekonany, że w tym przypadku uzus weźmie górę nad teoriami.

    Otóz to.: jest to fonetyczny zapis sposobu  wymawiania w jezyku polskim skrotów. Ale --- ten sposob ma juz dlugą.  ugruntowaą i niekwestionowaną tradycję jezykową. Stał sie normą.  

     Popatrzmy: rkm -->  erkaem; ckm---> cekaem; nkm---> enkaem; wkm---> wukaem, lkm ---> elkaem; pm--->peem; ppanc. ---> pepanc; gs ---> gees. . Armata pepanc. I tak dalej. Istnieją pewne wariacje: kb--->kabek. Wszystkie wyrazy funkcjonuja smodzielnie. Ciekawe, ze zaraz po wojnie w literaturze --- i nie tylko --- funkcjonawały wyrazy, przejęte z niemieckiego, oparte na tej samej konstrukcji, powszechnie zrozumiałe: empi, emgie, elemgie. To tez zapis w niemieckim sposobu wymowy w tym jezyku liter skrótów. Ciekawe, czy jakby ktoś teraz w tekście napisal, że gość ściskal w dloni empi, czytelnik zrozumialby, o co chodzi --- a chodzi o pistolet maszynowy. 

     "Esemes" bazuje na tym samym schemacie fonetycznego zapisu wymowy liter skrótu w języku polskim. W ten sposób tworzy się wyraz, ładny i zrozumialy. Ale taka konstrukcja jest akceptowana przez jezykoznawcow.   Zachęcam do pisania "esemes' miast "sms'. Podobnie "e-ksiazka" zamiast "e-booka" albo "e-buka". Jak czytam "e-buk", to zawsze się zastanawiam, o jakim rodzaju buka autor pisze.    

A ja zachęcam do zachowania logiki językowej i zaprzestania używania pleonazmów, jak również do skończenia z powoływaniem się na literaturę sprzed 100 lat do usprawiedliwenia swoich błędów.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Ależ, berylu: czyżby wyrazy kaem, erkaem, elkaem, pelotka-- to akurat armata przeciwlotnicza -- parabelka czy empi nie funkcjonawały w jezyku polskim? Roman Bratny  zdziwilby się niepomiernie...  A on nie pisał sto lat temu.

     Wielu esemesów.od znajomych, i nie tylko. 

     PS. Muszę sprawdzić, czy w "Quo vadis" Sienkiewcz też nie używa tego zwrotu: oczywiscie, idzie o głowę uniesioną do góry. Literacka nagroda Nobla to nagroda nie w kij dmuchał --- niewielu Polaków  ja otrzymalo. 

Nagroda Nobla nie determinuje, że ten, kto ją otrzymał, żył bez grzechu, nie zalegał z czynszem i nigdy nie zrobił żadnego błędu językowego.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

     Niestety --- albo i stety --- obecni poeci też tak mają. Weźmy piosenkę zespolu Dezerter --- taki kawalek : "z zadartą do góry głową. Podpalam z rozkoszą lont i pragnę wysadzić go sobą. Podpalam z rozkoszą lont i pragnę wysadzić go sobą ". To utwór "Pałac", a kontekst sytuacji jest jasny, jak poslucha się tej piosenki.

     No i nie zostało to napisane sto lat temu, ale ździebko później.  Ach, ci poeci...

Rogerze, ale to nie ma znaczenia kto tak pisał i czy pisał. Znaczenie ma to, że "głowa podniesiona do góry" to potwarzanie dwa razy tego samego, co jest LOGICZNYM błędem. Tu nawet nie chodzi o język, bo ten przechodzi różne fazy, ale o logikę. I czy to jest Sienkiewicz, czy piosenka zespołu (o boże, ile w polskich piosenkach można znaleźć błędów językowych - to tragiczne powoływać się właśnie na nie), to błąd pozostaje błędem.

Ależ, berylu: czyżby wyrazy kaem, erkaem, elkaem, pelotka-- to akurat armata przeciwlotnicza -- parabelka czy empi nie funkcjonawały w jezyku polskim? Roman Bratny  zdziwilby się niepomiernie...


Nigdzie nie napisałem, że nie funkcjonują, ba nawet ani słowem się do nich nie odniosłem w mojej wypowiedzi - skąd zatem ten komentarz?

A jeśli chodzi o Nobla to on nic nie determinuje. Po pierwsze, zastanów się czy aby ci, którzy go przyznali, czytali powieść w przekładzie, czy po polsku? A po drugie pokojowego Nobla potrafi dostać prezydent, który kieruje kilkoma wojnami.

Nie, Twoje argumenty są błędne.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

To, że jakiś zwrot jest używany dowodzi tylko tego, że jest używany, a nie że jest poprawny. Ktoś, kto szanuje język, powinien rozumieć różnicę.

 

Że przytoczę anegdote dotyczącą pewnego językoznawcy i człowieka, który zapytał:

- Czy można powiedzieć "poszłem"?

- Oczywiście, przecież pan właśnie powiedział.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rogerze, jedno z Twoich przyzwyczajeń każe Tobie dążyc do wypowiadania tak zwanego ostatniego słowa w sprawie, również wtedy, gdy nie masz niczego nowego do napisania. Szczerze pisząc, ani mnie to ziębi, ani parzy --- prędzej lekko bawi... Nie wystarczyło: no to jesteśmy tego samego zdania?

Na wszelki wypadek  przybliżmy tekst piosenki "Dezetera".

 Wielki gmach kamienny pomnik
Strzela w niebo swoją szpicą
Środek Europy przygnieciony pięścią komunizmu
"Pałac" z dumą mówią o nim
Pałac nowych możnowładców
Jak śmieszne przy tym głazie
Wyglądasz robotniczy darmozjadzie
Z tysięcy okien fotoaparaty
Kradną twarze przechodniom
Antena rozgrzana do białości
Nadaje z maniacką zaciekłością

A ja stoję na dole pałacu
Z zadartą do góry głową
Podpalam z rozkoszą lont
I pragnę wysadzić go sobą

     I w tych dwoch ostatnich wersach autor stosuje ten zwrot, podobnie jak Gomulicki i Sienkiewicz, bo to jest ta sama sytuacja: coś umieszczono albo znajduje sie bardzo wysoko, więc trzeba zadrzeć  glowę,  zeby to zobaczyć. Ale to malo; trzeba zadrzeć głowę do góry. 

     Dystynkcja jest subtelna, ale wyraźna. Oni to rozumieli -- my juz nie.   

    PS. Ale to juz wszystko było kiedyś w innym wątku... 

A Kazik w "Malczikach" śpiewał "spadam w dół" (kobieto, zastanów się nad swoim stanem psychicznym, jeśli słuchając piosenki zwracasz uwagę tylko na to). I czego to dowodzi? Niczego.

Rogerze, masz orzeczony jakiś niedorozwój umysłowy, czy Ty tak złośliwie?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Niektórzy nie rozumieją natomiast, że zwrot "zadrzeć głowę" zawiera w sobie wszystko, co powinien, i żadne dodatki nie są potrzebne. Chyba, że ktoś lubi się powtarzać. Ale to oczywiście kwestia gustu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wybacz mocne słowa, ale po prostu kolejny raz zdajesz się zupełnie pomijać więksość wypowiedzi innych, albo wypaczać ich sens.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Berylu, gdzieżby tam zlośliwie. Ta okropna podejrzliwość... Merytorycznie. Podaję przykłady, rozwijam tezę, argumentuję. Po prostu uważam, ze straciliśmy czułe wysmakowanie języka, dostępne jeszcze Gomulickiemu i Sienkiewiczowi --- między innymi, oczywiście. Chyba nieodwracalnie. A czy ja ponownie wywolalem tę dyskusjeę? Nie przypominam sobie. 

     Ale dyskusja, jak zwykle, owocna, choć strony pozostaja przy swoich stanowiskach.

     Kiedy bardziej rozwinięte i poważniejsze w tonie Twoje opowiadanie?    

 

Rogerze, rzecz polega na tym, że ja mówię o braku logiki i o tym, że piosenki to często przykłady na niepoprawności językowej, a Ty odpisujesz dając cytat z piosenki. Tak jak w przypadku pleonazmów - brak logiki, albo celowy zabieg - dlatego mówiłem o złośliwości.

Sugerowałbym Ci przestać używać pleonazmów - nic na tym nie stracisz, a tylko zyskasz - lepsze nastawienie czytelników.

Kiedy bardziej rozwinięte i poważniejsze w tonie Twoje opowiadanie?    


Raczej nie szybko : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     AdamieKB, a mnie też.  Straszliwie zawzięta dyskusja się rozwinęla, prawie jak przy zdaniu: "Domostwa ludzi plonęly".  Szkoda, że zniknęla niezgoda.b --- z pewnościa zamieścilaby rysunek, jak to mozna napisać --- albo nie można --- "głowa zadarta do gory", w zależnosci od sytuacji. No bo z analizy twórczości wielu znamienitych polskich autorów wynika, ze jednak można, niezaleznie od stanowiska zakamienialych czcicieli teorii pleonazmów. 

    .

     Ocho,  ale my tutaj dyskutujemy -- ciekawe, kto wywolał znowu taką dyskusję:  muszę sprawdzić --- o glowie uniesionej albo zadartej do góry/ku górze. To jednak różnica, powiedzialbym, że zasadnicza.  A czego dowodzi tekst "Pałacu"? Tego, ze autor poszedl w ślady Sienkiewicza, może instynktownie, bo całkiem prawdopodobne jest, ze w życiu nie czytał "Janka Muzykanta".  Wykorzystał to, co Sienkiewicz uważal za naturalne: w określonym kontekście, w określonej sytuacji ten zwrot jest poprawny logicznie. Pleonazm to błąd logiczny, a nie gramatyczny.  Ale dla purystów jezykowych z kręgu wyznawców sztywnej teorii pleonazmów to  rozróżnienie jest obecnie trudne do uchwycenia --- w przeciwieństwie od autora tekstu "Pałacu". 

     PS. Naturalnie, że nie musisz odpowiadać, jeżeli zapali się gwiazddka. 

Stylistyczny, Drogi Kolego, stylistyczny. Logiczny też, ale przede wszystkim stylistyczny. A ponieważ żyją jeszcze takie i tacy, których to kłuje w oczy, plus redundancja informacji sugeruje im, że autor uważa ich za takich bałwanów, którzy bez dubeltowego wbijania do głowy niczego nie pojmą... 

Poza tym nie powoływałbym się na tekściarzy. Muszą lub bardzo chcą zachować jakiś rytm, również rym potrzebny, chociażby kulawy, silą się na oryginalność, schlebiają niewyrafinowanym gustom publiczki, i tak dalej. A do tego często dodają akcenty polityczne, bo to, panie dzieju, i można już, i o odwadze świadczy, o prawidłowym światopoglądzie... Natomiast Sienkiewicz i inni --- pokaż Ty mi tych dziesięciu sprawiedliwych z Sodomy...

sztywnej teorii pleonazmów


Że czego proszę?

 

Sienkiewicz uważal za naturalne: w określonym kontekście, w określonej sytuacji ten zwrot jest poprawny logicznie


NIGDY nie jest poprawny logicznie. Aż mnie w oczy kole Twoja ignoracja w tym temacie. Czy ktoś podniósł ręce nieznacznie, czy wysoko - zawsze robi to "w górę", nie ma tu żadnego rozróżnienia i takie dookreślenie, powtórzenie tego samego, zawsze jest błędem. Zawsze. Sienkiewicz, którego bardzo lubię, najwidoczniej nawet się nad brakiem logiki nie zastanawiał.

Dla Adama to głównie błąd stylistyczny, dla mnie logiczny - jakby nie patrzeć, błąd. A na Tobie, jak widać, nie robi to wrażenia. Rozumiem, że lubisz bronić się do upadłego, ale to, że raz Ci się zdarzyło popełnić pleonazm nie znaczy, że do końca życia masz go bronić i jeszcze dorabiać sobie teorie. Znacznie prościej i ładniej jest odpuścić i wejść na drogę poprawności językowej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Adamie KN. nie chcę wychodzić na takiego, co niby zawsze ma rację, ale... Dokładnie: błąd logiczno-jezykowy. A ponieważ caly czas mówimy o języku, to jednak jest to bład logiczny, jak by na to nie patrzeć. Krótko: bląd polega na tym, ze używamy zwrotu typu "masło maślane".  Z błędem stylistycznym zdecydowanie przeszarżowaleś.

     Ale nie zawsze tak jest.  Dyskusja robi się ciekawa, więc będę musial opracować stanowisko. I  między innymi po to opublikowalem tekst piosenki, aby pokazać kontekst sytuacyjny.

     Link do definicji pleonazmu:  http://pl.wikipedia.org/wiki/Pleonazm

     Beryluależ dyskusja jest wyjątkowo dystyngowana i ładna... Inkryminując  Sienkiewicza i Gomulickiego i nie zastanawiając się ani przez chwilkę nad kontekstem użycia tych nie do przyjącia dla wielu zwrotów, niewątpliwie w jednym masz rację: pleonazm to w sposob najoczywistszy w świecie błąd logiczny.

     Do rzeczy: uważam --- a nie tylko ja --- że zarówno Sienkiewicz, Gomulicki, jak i autor tekstu piosenki "Pałac"' nie popelnili błędu logicznego. Ergo: w tym akurat przypadku to nie są  pleonazmy. Ale to musi być  odrębny wpis. Ładny, naturalnie. A tego typu dyskusja powoduje, że sprawy, wydawaloby sie, oczywiste i opatrzone pieczęcią "imprimatur" przez fanatycznych czcicieli teorii pleonazmów nagle stają się mniej oczywiste... 

     Albowiem --- od każdej reguly bywają wyjątki.

     Naturalnie, berylu, że nie musisz odpowiadać.

Rogerze, dziękuję Ci niezmiernie za informację, że nie muszę odpowiadać, gdy zaświeci się gwiadka. Nie wpadłabym na to. 

Ale - skoro się już zaświeciła, i jedynym sposobem, by ją wyłączyć jest kliknięcie na tytuł tekstu, to sobie zajrzałam znowu, i wykorzystuję sytuację, chciałam Ci podziękować za tę jakże cenną informację. 

I - według Ciebie - od rzeczy, ale jednak muszę. Piotr "Glaca" Mohamed ze Sweet Noise w piosence "Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz" również zaśpiewał "spadam w dół". Moim zdaniem, jeśli to czegokolwiek dowodzi, to tego, że się chłopcy - rockendrollowcy za bardzo do nauki nie przykładali.

Ale kończę, bo, chociaż dla Ciebie dyskusja robi się ciekawa, dla mnie nużąca i bezcelowa. Postaram się ignorować migającą gwiazdkę.

Pozdrawiam wszystkie strony sporu.

Dziękuję, ocho, za pozdrowienia, które odwzajemniam.  

Drogi i Szanowny Kolego Rogerze, o błędzie stylistycznym napisałem za "Nowym słownikiem terminów literackich", M. Król, G. Krupiński, H. Sułek, KWN, Kraków 2009, strona 186, prawa kolumna, pierwsze hasło  od góry. Polemizuj więc z tymi panami.  

Uważasz, i nie tylko Ty, że pleonazmy u Sienkiewicza oraz innych jednak nie są pleonazmami, gdyż nie są błędami logicznymi. Wybacz, ale Twoje argumentowanie przypomina Pokój Boży...  Albo są, ale usprawiedliwiasz ich użycie, albo nie są, a wtedy nie ma o czym tyle pisać.  

Pozdrawiam, mniejszego uzależnienia od Wikipedii życząc przy okazji...

     Przechodząc do meritum sprawy: zastanówmy się chwilę nad istotą pleonazmu. Podniósł rękę do góry… Pleonazm? Tak, bo nie rady inaczej unieść ręki, jak tylko do góry – choć nie wszyscy tak sądzili… Obecnie jednak – tak, powszechnie  uważamy taki zwrot za pleonazm. Zamrugał oczyma – to samo. Człowiek nie może mrugnąć niczym innym, niż oczyma.  Człowiek spadał – wiadomo, ze w dół: do góry się nie upadnie.

     Ale – czy tak jest zawsze? Czy w każdym przypadku użycie zwrotu „głowa zadarta do góry” jest pleonazmem? Zwróćmy uwagę na kontekst użycia tego zwrotu przez Sienkiewicza, Gomulickiego i autora tekstu piosenki „Pałac”. Kontekst i sytuacja jest identyczna: coś jest umieszczone bardzo wysoko. Tak jest w tej scenie u Sienkiewicza: Janko Muzykant jest na czworakach, a skrzypce wiszą na ścianie. Wysoko, jak dla niego.  Identycznie w piosence „Pałac” – Pałac Kultury i Nauki jest bardzo wysoki, a bohater znajduje się na parterze. No, to trzeba zadrzeć głowę… Tylko jak: wysoko? Bez sensu. Mocno? Takoż. Nie, trzeba zadrzeć głowę do góry, aby zobaczyć coś wysoko w górze: szczyt pałacu. Nieco inaczej jest u Gomulickiego, ale też podobnie: idzie o sposób wskazania sposobu zadarcia głowy. 

      Teraz: czy to jest pleonazm? W świetle sztywnych interpretacji dogmatycznych zwolenników definicji pleonazmu, nieomal jej czcicieli, w sposób oczywisty tak. Błąd językowy… Nielogiczność… Masło maślane…  Pisano tak sto lat temu, ale nie teraz – tak powiadają.

     Henryk Sienkiewicz, laureat literackiej nagrody Nobla, używał takiej samej konstrukcji przy podniesieniu palców. Cytat z „Quo vadis”: 

      „Kto padł, podnosił palce do góry, błagając tym znakiem litości, lecz na początku widowiska lud zwykle domagał się śmierci ranionych, zwłaszcza gdy chodziło o andabatów, którzy mając twarze zakryte pozostawali mu nieznani.”

     Tutaj idzie o to samo: pokonani, leżąc na ziemi areny, musieli podnieść bardzo wysoko palce, błagając o łaskę, aby palce te dostrzeżono. Więc – podnosili palce do góry…

     A teraz: prawie dosłowne odwzorowanie takiej sytuacji. Znowu oczywiście Sienkiewicz, cytat z „Quo vadis”:

     „ Lecz nagle przy krypcie zapalono kilka smolnych pochodni, które ułożono w mały stos. Stało się jaśniej. Tłum począł po chwili śpiewać, z początku cicho, potem coraz głośniej, jakiś dziwny hymn. Winicjusz nigdy w życiu nie słyszał podobnej pieśni. Ta sama tęsknota, która już uderzyła go w śpiewach nuconych półgłosem przez pojedynczych ludzi w czasie drogi na cmentarz, odezwała się i teraz w tym hymnie, tylko daleko wyraźniej i silniej, a w końcu stała się tak przejmującą i ogromną, jakby wraz z ludźmi począł tęsknić cały ten cmentarz, wzgórza, wądoły i okolica. Zdawać się przy tym mogło, iż jest w tym jakieś wołanie po nocy, jakaś pokorna prośba o ratunek w zabłąkaniu i ciemności. Głowy, podniesione ku górze, zdawały się widzieć kogoś, hen, wysoko, a ręce wzywać go, by zstąpił.”

     I w tym kawałku tekstu doskonale widać, w jakiej sytuacji Sienkiewicz  stosuje taki zwrot, w sposób przemyślany – i logiczny.

     A Gombrowicz Sienkiewiczowi to do pięt nie dorastał. W życiu by czegoś takiego nie napisał.   

     Oczywiście, jest to w sumie sprawa dość incydentalna. Rzekłbym, historyczno-literacka. Ale, mimo wszystko, istotna. Bo – zastosowanie takiego zwrotu w ściśle określonej sytuacji wzbogaca język, mimo oporów czcicieli ortodoksyjnej definicji pleonazmu. A przecież jesteśmy na portalu literackim, a przynajmniej pretendującym do tego miana.

     Doskonale zrozumiał to i dobrze wykorzystał autor tekstu piosenki „Pałac”.  

     AdamieKB, odpowiedzialem już powyżej zamieszczonym postem, więc nie będę się powtarzał. Oczywiście, że wikipedia jest źródlem informacji, wymagajacym ostrożnego podejscia, ale nie ma znowuz sensu wieść sporu o definicję pleonazmu. Chociaz -- tez byłaby ciekawa i pouczająca. Też mogę znaleźć źródlo ksiażkowe, ale to raczej nie ma sensu

Szkoda, że te "ciekawe i pouczające" dyskusje, nie są w żaden sposób pouczające dla Ciebie, bo nas, czyli tzw. drugiej strony nie trzeba pouczać - my już wiemy.

To co napisałeś wyżej to jest po prostu stek bzdur i to będzie mój jedyny komentarz, gdyż w przeciwieństwie do Ciebie krążenie w kółko w dyskusji mnie nie bawi. Trwaj w swojej niewiedzy i baw się z tym dobrze, ale jeśli przeczytam kolejny Twój tekst i będzie tam jakieś "podnoszenie do góry" to wypomnę to jako błąd, bo każde zastosowanie tego wyrażenia jest błędem.

Dochodzę do wniosku, że przemówić do rozsądku niektórym ludziom po prostu nie sposób - i Ty jesteś jednym z tych ludzi.

Ocho, dzięki i również pozdrawiam.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Berylu, jeżeli uzyję takiego zwrotu, na wszelki wypadek go wytluszczę, żebyś łatwo go znalazl... No, ale ostatnio się napisałem, wiec trzeba dać sobie spokoj. Jak dla ciebie cytaty i analiza --- może nieudolna, -- to stek bzdur, to serdecznie winszuję.

     Taki cytacik, tym razem z PWN. Znakomite i niezwykle fachowe wydawnictwo. No, będę  musial jeszcze zacytować jeden artykul, w ktorym znany jezykoznawca wskazuje, ze pisarze niekiedy świadomie stosuja tak zwany pleonazm, aby zwiekszyć ekspresyjne oddzialywanie tekstu... 

     A  poniższy pościk proponowalbym  dokladnie przestudiowac, bo jest krótki. Podkreślenia moje.  

Lista odpowiedzi

 

Zasubskrybuj nowości przez RSS (co to jest?)

wpisy 1 - 1 z 1 znalezionych

15.01.2011

jeszcze o pleonazmach

Czy wyrażenia typu: jeden litr, jeden metr, jeden hektar są pleonazmami? Powyższe rzeczowniki w tej formie same w sobie zawierają informację o liczbie pojedynczej, a liczebnik nic tu nie wnosi. Z góry dziękuję za odniesienie się do nurtującego mnie pytania.
Serdecznie pozdrawiam –
Artur Prejs

Można się zgodzić z Panem, że w wielu wypadkach wymienione w pytaniu wyrażenia mogłyby się obyć bez liczebnika, ale to nie powód, żeby ich każdorazowe użycie z liczebnikiem tępić jako błąd. Jeśli nie nic innego, to choćby wzgląd na ekspresję wypowiedzi każe konstrukcje takie usankcjonować, por. tylko jeden raz, tylko jeden dzień itp.
Celowo nie zacząłem odpowiedzi od tego, o co Pan pyta przede wszystkim, tzn. czy jeden litr, jeden metr itp. są pleonazmami. Odpowiedź zależy od tego, jak się rozumie pleonazm, a domyślam się, że nie o dyskusję terminologiczną Panu chodzi, tylko o zakwestionowanie ww. konstrukcji, do czego słowo pleonazm wydaje się Panu dobrym narzędziem. Podkreślam więc: nie każdy przykład dublowania treści jest naganny, nasze wypowiedzi są pełne redundancji (bez niej trudno by nam się było porozumieć), a słowo pleonazm nie może być młotem na czarownice.
Z drugiej strony wśród pleonazmów są oczywiście błędy, niektóre powszechnie znane, jak choćby wrócić z powrotem.

— Mirosław Bańko, Uniwersytet Warszawski

Rogerze, widzisz pewną różnicę pomiędzy pleonazmami i tautologiami, z oczywistych względów użytych celowo, w ramach eskpresji, jak: tylko jeden raz, tylko i wyłącznie itd. a "podnieść głowę do góry"? Na chłopski rozum nawet da się dojść do wniosku, że to drugie nie może pełnić roli "ekspersyjnego podkreślenia".

 

I to tyle ode mnie, używaj sobie jakiegokolwiek języka chcesz, jak dla mnie możesz nawet pisać "poszłem", "se" i tak dalej --- to Twoje błędy nie moje i to o Twojej ignorancji, nie mojej, świadczą.

Miłego dalszego trwania w swojej teorii.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Berylu, ale my tutaj nie o moich błędach --- kto ich nie popelnia ---  ale o Sienkieiwczu i nie tylko... I o tym, że wbrew pozorom i twierdzeniom zakamienialych wielbicieli ortodoksyjnej teorii pleonazmów, niejednokrotnie inkryminowany zwrot nie jest pleonazmem, tak jak nie jest nim  w takim kontekście u Sienkiewicza. Sprecyzowałem płaszczyznę dotychczasowej tak nagle wywołanej dyskusji --- jeszcze nie sprawdziłem, kto ja rozpoczął -- a Ty nadal jej nie pojmujesz. Na to juz nic nie poradzę: przykro mi, choć nie za bardzo.   Wątpliwe, abyś doznał w tej sprawie iluminacji, ale kropla  powoli drąży kamień. Jeszcze jeden oświecający cytacik dzisiaj i starczy:  muszę dokończyć "Potrawkę z kota na zimno".--- pelną pleonazmów. 

     Ostatni cytat, oczywiście z PWN. Berylu,polecam te pozycję --- innym wielbicielom dogmatycznej teorii pleonazmów oczywiście też. 

Lista odpowiedzi

 

Zasubskrybuj nowości przez RSS (co to jest?)

wpisy 1 - 1 z 1 znalezionych

12.07.2010

jeszcze o pleonazmach

Szanowni Państwo,
chciałem się zapytać czy wyrażenie pusty frazes jest pleonazmem? Z góry dziękuję za odpowiedź.
Z poważaniem,
Tomek K.

Wielokrotnie w naszej poradni zwracaliśmy uwagę, że nie każdy przykład dublowania treści jest naganny. W intencji osoby, które mówi pusty frazes, samo słowo frazes już tyle samo znaczy, ale brzmi mniej ekspresywnie. Osoba taka podkreśla je więc, mówiąc pusty frazes, a jeśli i tego byłoby komuś mało, to można powiedzieć całkiem pusty frazes. We mnie nie budzi to aż takiego oporu jak cofać się do tyłu, a warto dodać, że nawet ten ostatni, klasyczny pleonazm można znaleźć u wielu koryfeuszy literatury polskiej (zob. hasło cofać, cofnąć w Małym słowniku wyrazów kłopotliwych).

— Mirosław Bańko, PWN

Rogerze, jeśli ktoś nie pojmuje o co chodzi, to Ty. Jesteś ignorantem jakich mało.

 

Masz problemy z logicznym myśleniem, niestety.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Wszystkie podane przez Ciebie przykłady, Rogerze, ponownie dowodzą tylko tego, że to, że coś jest używane, znaczy tylko tyle, że jest używane. To, że ktoś, kto nosi znane nazwisko, stosuje jakiś zwrot, nie czyni owego zwrotu poprawnym logicznie. Wałęsa też jest znany.

Tu nie o to chodzi, żeby dowieść, że nikt nigdy tak nie napisał, tylko że każdy, kto ma przynajmniej dwie szare komórki, zrozumie, czemu powtarzanie się jest irytującym, zgrzytliwym babolem. Zwłaszcza ktoś, kto sam próbuje pisać.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

(...)  nawet ten ostatni, klasyczny pleonazm można znaleźć u wielu koryfeuszy literatury polskiej (...).

A to upoważnia do stwierdzenia: nam, kilku tutaj osobom, bardziej zależy na czystości i poprawności, niż owym koryfeuszom oraz (przynajmniej niektórym) profesorom, wymigującym się od jasnego postawienia sprawy.

     Berylu, robisz się straszliwie monotematyczny: to było do przewidzenia... O tym, co zawarłeś w ostatnim poście, pisałeś już parę razy. Dobrze, że za jeden wpis przeprosiłeś: przyjmuję to ze zroumieniem --- w ferworze dyskusji wielu popełnia najrozmaitsze głupstwa.  Proponuję niepotrzebnie nie dublować i nie nabijać komentarzy w tym wątku, bo ilość wpisów chyba już trzykrotnie przekroczyła objetość tekstu,  a argumentów merytorycznych, poza ogólnikowymi stwierdzeniami o bałwaństwie, nie podajesz. 

    Proste i najzupelniej  oczywiste rozwiązanie. Polecam.

     Joseheim, nie tylko przykłady.  Odpowiedzi i wyjaśnienia zaczerpnięte z PWN to sprawa pobiczna, pokazująca, że wielu językoznawów do sprawy pleonazmów podchodzi ostrożnie i z dystansem.  To chyba teraz jest już dośc jasne. Przede wszystkim --- cytaty w poście parę komentarzy powyżej. Zadaje sie, ze go nie przeanalizowałaś, a to błąd. To nie jest dyskusja o kotkach i zajączkach.  Nie uważam, że Sienkieiwcz sadził babole. Uważam -- i dałem temu jasno wyraz -- że Henryk Sienkiewicz stosowal taki zabieg literacki świadomie, ale tylko w określonych sytuacjach. W teakije sytyacji napisanie o głowie albo palacach podniesionych  ku górze uważał za cozywiste.  I dla mnie taki zabieg jest logicznie poprawny. 

     Oczywiście, jezeli probujesz pisac --- w co nie wątpię  --- unikanie pleonazmów jest dla Ciebie korzystne. Ale ---   nie wszyscy tak mieli i mają. I językoznawcy nie umieją sobie z tym problemem poradzić, bo to pisarz kszatltuja jezyk literacki, a nie krytycy czy językoznawcy. Wielu pisarzy całkiem świadomie stosuje pleonazm albo też to, co napisali, wcale nie uważają za jakiś tam zakichany pleonazm. Ale to juz wyższa szkoła jazdy. 

     A kiedy jakis nowy tekst w najzupelniej poważnej tonacji? Na otwarcie nowej strony? Byloby dobrze. 

     Ach, jeszcze post AdamaKB. W dużej mierze mógłbym powtórzyć odpowiedź dla joseheim. Oczywiście, że należy dbać  o czystość i poprawność języka. Ale --- dla iwelu twórcow i językoznawców zwrot "pusty frazes"  to nie jest pleonazm. I dla jezykoznawcy z PWN  to także nie jest pleonazm, o czym świadczy świadomie zamieszczony cytat. Nawet "całkowicie pusty frazes" to nie jest dla tego jezykoznawcy pleonazm. Dla wielbicieli sztywnej doktryny pleonazmow---  tak, oczywiście jest to pleonzam. Bezsensowenie.  Dla Sienkieiwca użycia w określonej sytucji zwrotu" głowa zadarta do góry" bylo oczywuste. I nie sadzil w ten sposob baboli. Dla mnie tez jest to oczywiste. I w tym kontekście to nie jest pleonazm.

     Jeszcze jeden cytat dzisiaj, ale wieczorem.

Rogerze, przykro mi, ale przyznaję berylowi rację. Drepczesz w kółeczko.  

Zdania są podzielone, zarówno wśród językoznawców, jak i co bardziej obytych z polszczyzną czytelników. Nikt nikogo nie przekona i nie pokona, bo z jednej strony mamy zjawisko "ustępowania" RJP przed niepoprawnymi uzusami w mowie i piśmie, a drugiej sporo jest takich, którzy z politowaniem patrzą na czcicieli uzusów, gdyż im się powiedzenie o nieomylności miliardów much przypomina.  

I to by było na tyle, jak zwykł był kończyć wykłady profesor mniemanologii stosowanej.

     Ależ, AdamieKB, gdzie tam... Sam przyznajesz mi rację, pisząc, że w sprawie pleonazmów opinie jezykoznawcow są podzielone,  a  o tym wlaśnie  rozmawiamy. Przeczytaj swój wpis, potwierdzający  moje wcześniejsze uwagi. To, co dla wielu jest okropnym pleonazmem, dla innych językoznawców nim absolutnie nie jest, tak samo, jak dla kogoś nie jest pleonazmem zwrot "całkowicie pusty frazes". Podobnie jest z Sienkiewiczem.

     No i to tez by bylo chyba na tyle. Jeszcze jeden cytat wieczorem --- funkcja edukacyjna portalu w stosunku do czcicieli dogmatycznej teorii pleonazmów jednak zobowiazuje. 

Tracę cierpliwość i jednocześnie zaczynam się wspaniale bawić przelewaniem z pustego w próżne.   

Nie trać czasu na żmudne wyszukiwania cytatów, które niczego nowego nie wniosą, ale zastanów się, dlaczego doszło do takiego zróżnicowania zdań. Cala reszta jest konsekwencją poprawnej odpowiedzi.

     Ależ, AdamieKB! Jalież tam znowu żmudne wyszukiewanie cytatów? Cytaty są w zasięgu dwoch kliknięć myszy.  No, może trzech. Spór o pleonazmy nie jest nowy. Stanowisko jezykoznawców w sprawie pleonazmow nie jest jednoznaczne --- i te cytaty to pokazują. Dobrze to niektórym zakamienialym czcicielom tej teorii uświadomić.  Nie chce mi nawet napomykać, ze definicja pleonazmu zmienia się -- w zalezności od widzimisię tego czy tamtego językoznawcy. 

     PS. A zabawa rzeczywiście jest znakomita. Ten ferwor polemiczny...

     No i chyba ostatni cytat, bardzo ciekawy, pokazujący, jak różne są stanowiska językoznawców w sprawie tak zwanych pleonazmów.

Lista odpowiedzi

 

Zasubskrybuj nowości przez RSS (co to jest?)

wpisy 1 - 1 z 1 znalezionych

3.11.2012

jeszcze o pleonazmach

Szanowni Państwo!
Czy dopuszczalne są konstrukcje typu „Nie miałem INNEGO wyboru” albo „Ryzykowałeś dla mnie WŁASNYM życiem”? Zastanawia mnie, czy użycie wyrazów zapisanych wielką literą nie jest w tym przypadku niepotrzebne lub nawet błędne, jak w przypadku cofać się DO TYŁU. Będę wdzięczny za odpowiedź.
Pozdrawiam,
Kamil Kukla

Słowniki nie potwierdzają, aby słowo wybór funkcjonowało w znaczeniu 'jedna z możliwości do wyboru'. W zasadzie więc należałoby powiedzieć: „Nie miałem wyboru” albo „Nie miałem innego wyjścia”, „Nie miałem innej możliwości”. Mimo to nie mieć innego wyboru to zwrot często spotykany i nie wydaje się, by był odbierany powszechnie jako błędny (w przeciwieństwie do zwrotu cofnąć się do tyłu, który przytacza się jako klasyczny przykład dublowania treści bez potrzeby).
Zdanie „Ryzykowałeś dla mnie własnym życiem” jestem jeszcze mniej skłonny potępiać niż Pana pierwszy przykład. Słowo własnym nie wynika logicznie z kontekstu, zdanie „Ryzykowałeś dla mnie cudzym życiem” nie jest przecież wewnętrznie sprzeczne. Przymiotnika własny używamy zresztą często dla ekspresji, nawet gdy nic nowego do treści zdania nie wnosi, por. „On byłby gotów sprzedać własną matkę” (w sytuacji, gdy skądinąd wynika, że nie może chodzić o cudzą rodzicielkę).
Nie jestem wdzięcznym rozmówcą, jeśli chodzi o krytykę pleonazmów i tautologii. Liczne moje wypowiedzi na ich temat, opublikowane w poradni, świadczą o tym, że tropienie konstrukcji pleonastycznych i tautologicznych uważam za rodzaj małostkowości, wynikającej z przeceniania czynników logicznych w języku. Wystrzegać się trzeba klasycznych pleonazmów, takich jak cofnąć się do tyłu lub wrócić z powrotem. Liczne inne przykłady dublowania sensów można aprobować czy to dlatego, że służą ekspresji, czy też po prostu ze względu na zwyczaj językowy.

— Mirosław Bańko, Uniwersytet Warszawski

...Drogi Rogerze. Twoje opowiadanie nie bardzo do mnie przemawia. Ale w tej ostatniej sprawie --- stoję po Twojej stronie całym sercem. Doktrynerzy tylko wyjaławiają naszą literaturę. Pozdrawiam zdumiony tą dyskusją, do której nie

miałem okazji się włączyć.

     Ryszardzie, witam serdecznie. Szkoda, że opowiadanie do Ciebie nie za bardzo przemówiło. Ale -- dla wielu innych czytelników tak, a to bardzo duzo. Gusta są różne. Fajnie, że popierasz moje stanowisko. Interesujące, i to bardzo, ze nikt nie odniósl się do  kwestii  zasadniczej: czy wskazane przeze mnie zwroty, użyte przez Sienkiewciza,  to pleonazmy? Nikt nie mial odwagi? Przedstawiłem cytaty, przedstawilem kontekst, przedstawiłem sytuację. Przedstawiłem opinię. Ale -- właśnie w tej spraweie zabraklo kontrargumentów --- jak zwykle. A przeciez wiadać z ostatniego cytaty, jak ostrożnie niektórzy  językoznawcy podchodża do tak zwanego pleonazmu. I widać takze, ze nie definują go jako jakiś tam blad stylistyczny.  Kto to wymyślił?

     Pozdrówko.

     PS. Ach, zapomniałem o czymś. Ryszardzie, nie wiem, czy gustujesz w drabble'u. Ale -- zapraszam do "Fetysza", niedawno opublkowanego. Ciekaw jestem Twojej opinii. Jedno jest pewnie: krótkie.  

     Oto llnk: --- > http://www.fantastyka.pl/4,56842217.html 

     Pozdrówko.

 

...Rogerze, Dla mnie wspomniani pisarze, to autorytety sprawdzone przez miliony czytelników i żadne grymasy intelektualne forumowiczów, którzy dokonali literacko niewiele mnie nie wzruszają, a tylko żenują. Aby krytykować noblistę w taki arbitralny sposób, trzeba mieć niemały zasób arogancji. Do Drabbla zajrzę. 

...

    Mocno słowa, ale uzasadnione. Tym bardziej uzasadnione, że przy pierwszym, bardziej dokładnym rzuceniu okiem widać, w jakim kontekście zwrotu: głowa/palce zadarta/uniesione do góry używał Sienkeiwcz. No, ale dla wielbicieli dogmatycznej teorii pleonazmu to sprawa, niestety,  niepojęta.  Oni twierdzą, że Sienkiewicz niekiedy sadził babole.

     Cofać się do rylu --- ciekawe, kto tak napisal?  

Tę dyskusję można ciągnąć w nieskończonośc. Jedni stwierdzą, że skoro uznani pisarze tak pisali to znaczy, że tak można, bo to ci właśnie twócy wyznaczają normy językowe. Odnoszę wrażenie, że jeśli Sienkiewicz napisałby, że jego bohater cofał się do tyłu, to sporo osób stworzyłoby sto wielce poważnych uzasadnień, że chciał przez to powiedzieć coś więcej niż to, że bohater najzwyczajniej w świecie się cofał. To, że nobliści nie przejmowali się tym czy owym nie oznacza, że czytelnik nie ma prawa nie zgadzać się z uznanymi twórcami. Unieść do góry, cofnąć do tyłu, spaść w dół było, jest i zawsze będzie masłem maślanym. Tak, RogerzeRedeye, wiem co podkreślałeś u Sienkiewicza i dlaczego, Twoim zdaniem oczywiście, napisał tak, a nie inaczej. Rozumiem to i czuję, poważnie, ale najzwyczajniej się z tym nie zgadzam i tyle. Można było to samo przekazać pisząc inaczej, a masło maślane pozostaje masłem maślanym i nie tylko Sienkiewicz, ale i wszyscy Sienkiewicze świata tego nie zmienią. A co do zarzutu Ryszarda to, całe szczęście, tak już jest, że nie trzeba być pisarzem, żeby znać się na literaturze. Nie trzeba znac się na literaturze, żeby dostrzegać błędy, nielogiczność i niezręczność sformułowań.

Ryszardzie, "grymasy intelektualne" forumowiczów świadczą przynajmiej o tym, że oni coś analizują i mają własne zdanie, które potrafią poprzeć argumentami. Z argumentami można się zgadzać lub nie, jednak mówiąc, że zdanie odmienne od Twojego,  wywołuje Twoje zażenowanie, bo nie zostało wypowiedziane przez noblistę, dajesz potwierdzenie własnego "niemałego zasobu ignorancji".

Sorry, taki mamy klimat.

     Sethraelu, dopiero niedawno sformułowaliśmy płaszczyznę dyskusji, przynaję, dość przypadkowej. Rozumiem Twoje stanowisko, choć, oczywiście, go nie podzielam. Już o tym pisałem, co sądzę o pleonazmach -- nie zawsze pleonazm jest pleonazmem, a często służy jako środek ekspresji artystycznej. I nie wszyscy --- w tym jezykoznawcy --- zgadzaja się  co do definiowania pleonazmu i są niejedoznaczni w jego ocenie. Cytaty powyżej. 

     Podałeś przyklad zwrotu "cofać się w tył". Klasyczny pleonazm. Ok. No to pokażę ci, że jest stosowany --- i to wcale nie przez dawnych koryfeuszy polskiej literatury --- i wcale nie w jakimś tandetnym artykuliku. Nie, w poważnym artykule o konkursach literackich --- ciekawe, nieprawdaż? Sam oceń, do czego ten zwrot byl autorowi  potrzebny. Bardzo watpliwe, aby nie znal określenia "pleonazm" i nie wiedzial, z czym się to je.  Tym nardziej wątpliwe, żeby tego nie wiedzial redaktor odpowiedzialny za tekst i korektorzy. 

     Za chwilę. 

Wyimek z artykułu Krzysztofa Dmowskiego :

"Nie dogonimy świata zaprzeczając wszystkiemu i wszystko robiąc na odwrót. I tak dziś jesteśmy ze sto lat za murzynami (nie zamierzam tu obrażać murzynów), a żeby cokolwiek zmienić powinniśmy iść do przodu, a nie cofać się do tyłu. Mieć własne zdanie poparte doświadczeniem i zdobytą wiedzą oraz unikać nabierania nas na bzdury. Żaden wydawca nigdy nie zrobi czegoś dla ciebie, on robi to dla siebie i dla własnych zysków. Wydawcy jest wszystko jedno na czyjej książce się dorobi. Zaś popieranie pewnych działań z nadzieją, że ktoś właśnie mnie dostrzegł sprawia tylko potrzebę wyobrażania szczęścia lub pecha, które istnieją jedynie w ludzkich umysłach, a zupełnie nie ujawniają się w codziennym życiu. "

I tak dziś jesteśmy ze sto lat za murzynami (nie zamierzam tu obrażać murzynów), a żeby cokolwiek zmienić powinniśmy iść do przodu, a nie cofać się do tyłu. Przeczytałem całość, lecz na podstawie zaledwie jednego, cechującego się niezwykłą logiką i nienasączonego hipokryzją, zdania, pokuszę się o komentarz: cofanie się do tyłu jest równie prawidłowe, jak wyrażenie "sto lat za murzynmi" nieobraźliwe dla Murzynów. Pozdrawiam, RogerzeRedeye.

Sorry, taki mamy klimat.

     Tylko że dowcip polega na tym, że Krzysztof Dmowski jest autorem co najmniej pięciu ksązek. Nie znam go, w zyciu slowa z nim nie zamieniłem. Nie sądzę, aby autor pięciu książek nie znał pojęcia "pleonazm". Sądzę, że ten akurat zwrot zastosowal  świadomie. Link pokazuje całość artykulu, wystarczy kliknąć.  

     A że jest nachalnie  obraźliwy, to prawda. Moze on z tych znanych Dmowskich? 

     Pozdróweczko.

Autorstwo pięciu książek może w oczach niektórych czynić już autorytetem --- ale nie w moich i nie w oczach tych, którzy język polski znają lepiej od cytowanego pana, redaktorów Jego tekstu i korektorów tegoż tekstu. Murzyni malymi literami... 

Napisałem, co napisałem, założywszy, że cytowałeś wiernie. Absolutnie wiernie. Jeśli więc to Twój błąd, Ty powinieneś przepraszać.

W cytowanym zdaniu autor zaprzeczył sam sobie, obraził twierdząc, że nikogo nie obraża - zatem jego dalsze wywody traktuję równie poważnie, jak on czytelnika, z czego wychodzi mi jakoś tak, że autorytet z niego żaden. Też sądzę, że zastosował ten zwrot świadomie - najwyraźniej brak mu umiejętności podkreślenia tego, co chce napisać bez uciekania się do błędnych konstrukcji. Może tez być tak, że redaktor bał się skorygować tekst autora, bo dołączyłby do grona idiotów, którzy ośmielaja się nie zgadzac z panem Dmowskim.

RogerzeRedeye, informując, że przeczytałem całość, miałem na myśli całość artykułu, a nie cytowanego przez Ciebie fragmentu. Nie wiem co prawda, po co miałem go strawić, jeśli jednak to zrobiłem to wyznam, że pana Dmowskiego nie znam i poznac nie chcę, gdyż sprawia wrażenie sfrustrowanego, nieszczęsliwego człowieka. Zatrutego własnym jadem megalomana. Dodam też, że ten autor może napisać jeszcze pięćdziesiąt, równie rozchwytywanych, powieści i w każdej z nich może cofać się do tyłu, spadać w dół, mówić o roku czasu czy stosować inne niewybredne zabiegi. Może nawet w końcu zostać noblistą i głosić własną definicję masła maślanego - ja jednak pozostanę wierny interpretacji logicznej, nie pseudoartystycznej.

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

AdamieKB, w oryginale byli murzyni, nie Murzyni. To jedna z form nieobrażania.

I cholera sam, po cytacie, walnąłem byka i kiedy się zorientowałem, było za późno... :(

Sorry, taki mamy klimat.

W oryginale też? No to super. Jeszcze jeden niedouczony koryfeusz, któremu należy bić pokłony do ziemi, każde słowo traktując jak objawienie.

     Cytat mozna sprawdzić linkiem. Po co ja wklejam link? No, właśnie po to aby sprawdzić cytat. Proszę zatem sprawdzić, to pierwsze, co niewierny Tomasz winien uczynić. Proste jak konstrukcja cepa, AdamieKB.  

     No dobrze --- przyjmijmy, ze Dmowski jest niedoukiem. Ba, przyjmijmy, ze jest nieukiem. Książki napisal --- nie czytałem żadnej --- bo grafoman z niego, a na wydanie ksązek w formie e -ksiązki stać go jak najbardziej. Jest to najzupełniej możliwe i jakby dość cżęsto spotykane. Teza następna  -- w tych wydawnctwach internetowych też pracują  sami niedoucy  albo nawet nieucy, redaktorzy od siedmiu boleści,  i dla dla nich pojecie pleonazmu jest tak samo znane, jak wilkowi sympatia dla jagnątek. To powtórzenie teży AdamaKB --- w wyrazistej formie. 

     Ładne porównanie, kurczą blade, o tych redaktorach i wilkach... 

  Wniosek jst prosty: czas na cytat z "cofaniem sie do tyłu" z twórczości jakiegoś koryfeusa literatury. Naturalnie, z linkiem. I ni wymaga to żmudnego szperania po dziełach mniej lub bardziej znanych. 

Oczywiście, zajrzałam. Oczywiście, niepotrzebnie:). Właściwie mogłabym się niemal w całości podpisać pod pierwszą wypowiedzią Sethraela. Niemal - bo oprócz ostatniego zdania. Ryszarda uwielbiam, Ryszarda szanuję, Ryszardowi nie pozwolę sprawiać przykrości;). Mimo, że po przeczytaniu jego komentarza poczułam się nieco nieswojo. I mimo, iż wciąż uważam, że - chociaż Sienkiewicz był noblistą - błędy mu się zdarzać mogły. Bo nobliści są, z tego co kojarzę, ludźmi ;).

Pozdrawiam.

Ocho, bardzo lubię Ryszarda, bardzo Ryszarda szanuję, nie przeszkadza mi to jednak być w stosunku do niego szczerym (a raczej w tym pomaga). Uważam, że przesadził i to mocno, nie widzę więc powodu, aby mu tego nie powiedzieć. Zgodzi się ze mną czy nie, powodów do urażenia Ryszardowi nie dałem. Przynajmniej nie większych, niż on innym uczestnikom dyskusji ;)

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

*bycia urażonym

litości, kiedy będzie możliwość edycji?

Sorry, taki mamy klimat.

     Ocho, dla odprężenia: to, co prof. Miodek generalnie sądzi o "okresie czasu" i mozliwości ekspresyjnego użycia zwrotu o takiej konstrukcji. Bez linka: chyba niepotrzebny. Ryszard wyrazil bardzo trzeźwwe, niedogmatyczne stanowisko w tym sporze, podzielane prze spora częśc jezykoznawców.  Przy okazji: niekiedy padają pytania, skąd się na portalu wzięło  "przegadanie"? Ano, moze i za moim pośrednictwem od Miodka...

A oto cytat:  

Prof. Jan Miodek o okresie czasu - XLVII

2010-03-25

Dlaczego tak często pojawia się zestawienie wyrazów: okres czasu? Czy jest ono poprawne? - pytała Czytelniczka Portalu raciborz.com.pl. Zobacz, co mówi Prof. Jan Miodek.

Anna Burek: Panie Profesorze, Czytelniczka Portalu zwróciła uwagę na coraz powszechniejsze sformułowanie okres czasu? Czy coś się zmieniło w klasyfikacji poprawnościowej tego wyrażenia, czy nadal jest uważane za błąd?

 

Prof. Jan Miodek:  Okres czasu to podręcznikowy przykład pleonazmu, czyli przegadania, masła maślanego, jak mówią Niemcy. Albo wyjechałem na jakiś czas za granicę, albo wyjechałem na jakiś okres za granicę. Okres czasu, tak jak: cofać się do tyłu, nadal kontynuować, bilateralne stosunki dwustronne, jest absolutnym przegadaniem. Choć takich konstrukcji pleonastycznych jest w naszym codziennym językowym obcowaniu o wiele więcej, niż nam się wydaje. Ekspresja, potrzeba ekspresji, sprawia, że częściej niż nam się wydaje, używamy konstrukcji typu: to ty na cały jeden miesiąc mnie opuszczasz? - niby wystarczyłby miesiąc, ale właśnie słowo jeden, które jest nadwyżką semantyczną, znaczeniową, ma ten walor uczuciowy, ekspresyjny.

Sorry, coś wytłuszczenie przeskoczyło do góry.

Ekspresja, potrzeba ekspresji, sprawia, że częściej niż nam się wydaje, używamy konstrukcji typu: to ty na cały jeden miesiąc mnie opuszczasz? - niby wystarczyłby miesiąc, ale właśnie słowo jeden, które jest nadwyżką semantyczną, znaczeniową, ma ten walor uczuciowy, ekspresyjny. - nie widzę tu twierdzenia, że nadwyżka semantyczna jest poprawna, widzę jedynie wskazanie przyczyny, inymi słowy niekontrolowane emocje i potrzeba ekspresji powodują błędy.

Sorry, taki mamy klimat.

Po co Wam ta edycja komentarzy, tak na marginesie? Moim zdaniem to zupełnie bez sensu. I tak - żeby nie doprowadzała do absurdów - mogłaby trwać najwyżej chwilę. Równie dobrze można sobie po prostu komentarz przeczytać, zanim się kliknie "dodaj".

Czyli prof. Miodek uznał, że okres czasu, tak jak:cofać się do tyłu, nadal kontynuować, bilateralne stosunki dwustronne to błędy. Merci beaucoup. Co innego język mówiony, co innego pisany.

Ocho, po to, że czasem przeoczy się coś we własnym komentarzu, nawet jeśli został przeczytany przed dodaniem.

Sorry, taki mamy klimat.

No tak, tylko żeby  nie było absurdów w stylu kasowania własnych komentarzy, czy zmieniania ich znaczenia, to mogłoby to trwać może z pięć minut. Po pięciu minutach dalej można czegoś nie pamiętać, a przecież zawsze można napisać jeszcze jeden.

     Ocho, ale Miodek nie napisał, że to błąd. Nigdzie nie pada takie stwierdzenie. On tylko napisal, że to przegadanie... To przy okazji pokuzuje, jak ostrożnie znani jezykoznawcy podchodą do kwestii pleonazmu, jeżeli traktować go jako okropny, kardynalny bląd, modą i wiarą zakamieniałych   wyznawców  ortodoksyjnej teorii pleonazmów. 

     Przyobiecany cytat, naturalnie z Sienkiewicza. ale inni tez uzywali tego zwrotu. Nie mogło być inaczej.  No, noblista i jeden z najwiekszych pisarzy polskich, bez dwoch zdań. I co, posadzil niby babola?

"Henryk Sienkiewicz. Pan Wołodyjowski. Epilog PLINE.GIF. W rok przeszło po upadku Kamieńca, gdy uciszyły się jako tako niezgody stronnictw, .... wpadli na nią z tak „ekstraordynaryjną rezolucją", iż musiała się cofać w nieładzie. ..... i poczęły siec bez litości, wrócił nazad do obozu, by szukać innego wyjścia, zupełnie jak ...

     Zakres znaczeniowy wyrazu "nazad" jest jasny i oczywisty. 

     Pozdróweczko.  

Czy nie w tym przyczyna pierwotna, że zanika rozróżnienie pomiędzy językiem potocznym a językiem literackim, starannym? Zanika tak wśród odbiorców, jak i wśród "nadawców", czyli autorów tekstów wszelkiej maści?   

Rozumiem powody powyższego, ale "rozumieć" nie oznacza "popierać", minimum "zgadzać się" na równanie w dół. Z drugiej strony nie jestem, uważam samochwalczo, superpurystą; komentarze, które wypisuję, dowodnie świadczą, że nie trzymam się kurczowo (wbrew zarzutowi) regułek, zasad, norm. Dobrze wiem, że w ferworze tworzenia, gorączce polemiki można popełnić wiele błędów, tych podstawowych, interpunkcyjnych, ortograficznych (logicznych też, ale to inna para kaloszy), skaładniowych --- ale żeby nie wiem jaka sława te błędy popełniła, nimb geniuszu nie usprawiedliwia, z pomyłki wzorca nie czyni, i basta.  

Roger napisał:  Teza następna  -- w tych wydawnctwach internetowych też pracują  sami niedoucy  albo nawet nieucy, redaktorzy od siedmiu boleści,  i dla dla nich pojecie pleonazmu jest tak samo znane, jak wilkowi sympatia dla jagnątek. To powtórzenie teży AdamaKB --- w wyrazistej formie.  

Owszem, Szanowny Oponencie. Nie chciałem tego pisać wprost, więc dziękuję za zastępstwo.  { :-) }  Co prawda zawężasz, ja to Ty, wszystko do jednego punktu --- pleonazmów --- ale generalnie napisałeś prawdę. Wydawnictwo "Znak", tytuł "D-day. Bitwa o Normandię". Konsultant merytoryczny, redaktor i korektorki wymienione po nazwiskach. W środku --- broń osobista oficerów amerykańskich ma kaliber 45 milimetrów. Wydawnictwo "Zysk", tytuł "Druga wojna światowa". Wymienieni jak przedtem. W środku nagminne mylenie okrętu ze statkiem, marynarzy z żołnierzami, kurioza w postaci uzbrojonego krążownika. (Znasz krążowniki, pozostające w linii, a nie mające uzbrojenia?) Biografia Stalina, autorstwa Duraczyńskiego. Redakcja i korekta --- zespół. W środku --- im bliżej końca, tym więcej elementarnych błędów typograficznych. Z mojej hobbystycznej branży --- "Lokomotywy. Encyklopedia." Wydawnictwo "Muza", nazwiska podane. W środku, dla przykładu "zwrotnica obrotowa". Tobie może nic to nie mówi, mnie mówi wszystko.  

Jeżeli wychowasz od maleńkości wilczęta z jagniętami, jest możliwe, że jako dorosłe nie będą się z jednej strony bały, a z drugiej --- zjeść chciały.

Zgadza się, nie padło słowo "błąd". Padło za to słowo pleonazm (cytat: Okres czasu to podręcznikowy przykład pleonazmu).

Podałeś link do definicji pleonazmu, za którą cytuję: Pleonazm (z gr. pleonasmos "nadmiar"), pot.masło maślane – wyrażenie, w którym jedna część wypowiedzi zawiera te same treści, które występują w drugiej części; jeden z błędów logiczno - językowych).

Cytuję również AdamaKB: o błędzie stylistycznym napisałem za "Nowym słownikiem terminów literackich", M. Król, G. Krupiński, H. Sułek, KWN, Kraków 2009, strona 186, prawa kolumna, pierwsze hasło  od góry.

Rogerze, z logiki na studiach miałam ledwie dostatateczny, z tym jednak marnym wynikiem upierać się będę, że z powyższego jasno wynika, że prof. Miodek uznał, że okres czasu, jak i inne wymienione przez niego wyrażenia, to błędy. 

Pozdrawiam i naprawdę ciekawa jestem,  w jaki sposób spróbujesz udowodnić, że według prof. Miodka jednak błędy to nie są.

Ocho, ależ Roger napisał Ci przecież: "Ocho, ale Miodek nie napisał, że to błąd. Nigdzie nie pada takie stwierdzenie. On tylko napisal, że to przegadanie... " :)

Rogerze, sam zacytowałeś Miodka, który przeczy Twojej tezie, nazywając masło maślane masłem maślanym. Teraz chcesz się sprzeczać z cytowanymi przez Ciebie argumentami? To po co je cytowałes?

Poza tym, uważasz, że kolejny przykład z Sienkiewicza sprawi, że masło maślane przestanie być pleonazmem? Czy może "wrócił nazad" też miało oznaczac coś więcej - jak w przypadku "uniesienia głowy do góry", bo coś było bardzo bardzo wysoko? Może w tym przypadku było tak cholernie daleko, że nie wystarczyło zwyczajnie wrócić, lecz trzeba było aż wrócić z powrotem, co? Może, analogicznie, skoro tam wysokość, to tu odległość usprawiedliwia brak logiki? Proszę, obroń też taką teorię...

Sorry, taki mamy klimat.

     No cóz, nadyskutowalismy sie, nadyskutowlismy, a tu nieoczekiwanie rozochocona dyskusja Ocha proponuje kolejny dyskurs o Miodku... No, to ja w sposób najoczywistszy w świecie odwrócę zagadnienie: a z czego to niby wynika, ze prof. Miodek uważa pleonazm za błąd?  Nieprecyzyjny komentarz. Uproszczenie. Pada słowo "pleonazm' --- czytaj "błąd".  On tak nie napisal. Na pewno Miodek tak twierdzi? Ocho, udowodnij swoje twierdzenie. Ty je sformułowalaś. Ja nie muszę.

     Edycja komentarzy jest bardzo potrzebna. To byl jeden z postulatów zmiany strony, a na "Fahrenheicie" user ma chyba trzydzieści minut na zmianę zapisu i usunięcie błędów. Ale- czy to będzie i kiedy będzie, tego nawet górale nie wiedzą.  

     Ocho, może byc jutro.

.

..Jest mi przykro, że niektórzy poczuli się obrażeni moim stanowiskiem. Napiszę tak: --- W literaturze pełno jest bezbłędnych tekstów których --- nikt nie czyta. Ja wychowałem się, tak samo jak Roger, na Sienkiewiczu. To idol mej młodości. On nauczył mnie patriotyzmu. On nauczył mnie kochać ("Bez dogmatu") I tak już bdzie do końca moich dni. --- w żargonie budowlanym istnieje takie powiedzenie ---akceptowalny poziom usterek --- i tę zasadę powinno się stosować w literaturze. Podziwiam talent polemiczny Rogera i cieszę się, że mamy go na portalu, bo wiele wnosi, mimo jego charakteru, ja też nie jestem bez wad. Ale w tej sprawie, w sprawie, co ważniejsze, barwność przekazu, czy purystyka językowa --- twardo stoję przy nim. Pozdrawia robiący błędy amator - literat też bez wielkiego dorobku.

Mogę dzisiaj, nie ma problemu. Rogerze, wybacz mi, nie czytałam wszystkich Twoich komentarzy. Rozumiem jednak, że - jeśli Ci to pasuje - piszesz o pleonaźmie jako jakimś tam rodzaju błędu, a jeśli Ci to nie pasuje - to uważasz, że prof. Miodek stosuje jakąś inną definicję pleonazmu. Jeśli Ty cytujesz definicję, według której pleonazm to błąd, to rozumiem, że też tak uważasz. Chyba, że cytujesz to, z czym się nie zgadzasz, ale takiego zastrzeżenia przy Twoim komentarzu nie widziałam. Więc - czy według Ciebie - prof. Miodek w ogóle wie, co to znaczy pleonazm?

Oj, czuję, że się zapętlam i próbując postawić na swoim stosuję rogerredyeowe sztuczki.

Lepiej więc kończę. 

Ryszardzie, ja również jestem fanem twóczości Sienkiewicza, może nie jakimś zagorzałym ale jednak, co nie przeszkadza mi w nazywaniu błędu błędem. Cytowane przez Rogera przykłady nie stanowią przecież o sile prozy Sienkiewicza, to racej dzięki tej sile autor mógł pozwolić sobie na takie... sformułowania, bo nie zmieniają one świetnej reszty tekstu. Nie róbmy z nich jednak przykładów przyzwalających na pisanie bezsensownych tworów, bo Sienkiewiczowi wszystko ujdzie blednąc przy całym dorobku, a takie coś, obecnie u przeciętnego człowieka, to zwykły błąd.

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

     Sethraelu, Miodek masło maślane nazywa przegadaniem, a nie błędem: duża różnica. A czemu Sienkiewicz używa  zwrotu ' wrócili nazad", i to często? Mam kilka hipotez, a najgłówniejsza jest taka: w jego czasach nie istnieli czciciele dogmatycznej teorii pleonazmów i ten zwrot absolutnie nikogo nie raził. A trzeba pamiętać, ze w tych czasach ksiazki czytali ludzie wykształceni. To był jezyk sfer wyzszych. Dopiero po narodzeniu się teorii pleonazmów dziwacy językowi systematycznie poczęli zabijać naturalną  ekspresję twórcza, próbując ując jezyk w  okowy najrozmaitszych regułek i formułek. Całe szczęscie, że autor piosenki "Pałac' wyłamal się z tych kleszczy nudziarskiej slownikowej poprawności. 

     Druga teza jest taka: po prostu chcial dokladnie oddać sytuację. "Cofnęli się" jest bezpłciowe. Gdzieś się tam cofnęli... Gdzieś. Cofnęli się nazad - a, to wiadomo, o co chodzi.  Ciekawe, że żaden z tropicieli pleonazmow nawet słóowkiem nie śmie bąknac pzy podawaniu przykladow o Sienkiewiczu. Muszę przejrzeć Juliana Krzyżanowskiego i zobaczyć, co on pisze o języku Sienkiewicza. 

     Wielu publikacji. 

RogerzeRedeye, oddać dokładnie sytuację przez "wracanie z powrotem"? Litości! To nie jest kwestia słownikowej nudziarskiej poprawnośći, tylko, jeśli nie uznajesz logiki, wrażliwości podpowiadającej, że błąd jest błędem. Od walenia w mur boli mnie głowa.

Wielu publikacji, RogerzeRedeye, najlepiej takich bez masła maślanego.

Sorry, taki mamy klimat.

Mowiąc krótko. dla Ciebie jest to babol? Ale --- to juz wiadomo. Prsileś - podałem hipotezę.

Dla odprężenie: coś o prof. Miodku.

Wyjaśnia inny problemik. Link---> I http://www.youtube.com/watch?v=RA9Iv0MEmEg

(...)  ale Miodek nie napisał, że to błąd. Nigdzie nie pada takie stwierdzenie. On tylko napisal, że to przegadanie... To przy okazji pokuzuje, jak ostrożnie znani jezykoznawcy podchodą do kwestii pleonazmu,  (...).   

Wiesz, Drogi Rogerze, na miejscu Miodka, wiedząc, że wypowiedź będzie upubliczniona, też starałbym się nikogo nie urazić nazwaniem rzeczy po imieniu.

     Profesor Miodek, bez wątpienia znany i ceniony językoznawca,  odpowiadał na ogólne pytanie w sprawie ogólnego problemu... Chyba było to w czwartek, na pewno jednak nie we wtorek. 

      Mnie zastanowiło jednak coś innego: Sienkiewiczowi zarzucają co innego -- nadmiar rusycyzmów. Niby zaczytywał się w Pasku i czerpal z niego garściami, ale to "nazad" tez tak trochę, a nawet mocno, rusycyzmem pachnie.

     Pamiętam taką komende z filmu "Szwadron" Machulskiego, kiedy Rosjanie pakują sią w ogień  oddzialu powstańczego.  Dobry film, niestety, fiansowa klapa. 

     I Machulski zaczal kręcić komedie, co jemu i filmowi polskiemu wyszło na zdrowie. 

     Nazad, nazad ... Chyba rusycyzm.   

Dla  porządku --- obszerniejszy cytat. " Pan Wolodyjowski - Epilog".   

"Jazda polska była w namiotach, pan Sobieski tryumfował. Trąby i krzywuły głosiły już chrapliwymi dźwiękami zwycięstwo, gdy wtem najniespodzianiej bitwa zawrzała na nowo. Oto wielki hetman turecki Hussein-basza na czele swych konnych gwardii i reszty wszystkiej jazdy pierzchnął po złamaniu janczarów przez bramę do Jass wiodącą, lecz gdy tam pochwyciły go chorągwie Dymitra Wiśniowieckiego, hetmana polnego, i poczęły siec bez litości, wrócił nazad do obozu, by szukać innego wyjścia, zupełnie jak zwierz, otoczony w kniei, szuka, którym by się mógł wymknąć przesmykiem. Wrócił zaś z takim impetem, że rozbił w mgnieniu oka lekką chorągiew semeńską, zamieszał piechotę po części już rabunkiem obozu zajętą - i dotarł "na pół strzelenia z pistoletu" do samego pana hetmana."

To tak trochę na przemyslenie dla Sethraela...

 

...Rogerze, pokazałeś klasę. Pozdrawiam zachwycony.

Hm, i do tego dwukrotne "wrócił" tak blisko siebie... ;)

RogerzeRedeye, podaj mi jeszcze tysiąc przykładów sformułowań tego typu u Sienkiewicza - lubić i cenić jego prozy nie przestanę, jednak nielogiczność nazwę nielogicznością, bez względu na sympatię. Mnie tego typu zwroty rażą i już. Podobnie jak stosowana przez Ciebie, w komentarzu pod własnym stusłówkiem, "godzina czasu". Czy może to też jest u Sienkiewicza? Czy godzina czasu jest dłuższa niż godzina? Czy jest tez może np. godzina kartofli i stąd bierze się potrzeba rozróżnienia?

Na zakończenie, zgodnie z preferowaną i bronioną przez Ciebie stylistyką stwierdzam, że wiedząc jak będzie wyglądała ta dyskusja, cofnąłbym się najchętniej do tyłu o klika godzin czasu, i wracając z powrotem nie wdawał się w jałową rozmowę, bo przykrym faktem autentycznym jest to, że dalsze kontynuowanie konwersacji wydaje się być błędną pomyłką.

To tak trochę na przemyślenie dla Ciebie, RogerzeRedeye...

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Rogerze, a ja Ci przyznaję, że jesteś niepokonany. Stosujesz dwie niezawodne taktyki: odwracania kota ogonem oraz wyniszczenia przeciwnika. Cieszę się przynajmniej, że zaprzestałeś stosowania taktyki traktowania oponentów jak idiotów. Ja odpadam, bo szans nie mam najmniejszych.

Pozdrawiam.

Chyba nikt nie ma szans z Rogerem. Bo nie ma rady na persewerującego.  

Pozdrawiam, wesołych snów życzę.

...dwie niezawodne taktyki: odwracania kota ogonem oraz wyniszczenia przeciwnika.

Ocho, pominęłaś jeszcze CHWILOWĄ zmianę tematu, by móc powrócić (naturalnie z powrotem) ze zużytym argumentem, udającym nowy :)

Sorry, taki mamy klimat.

No to, Adamie, pojechałeś...

Sorry, taki mamy klimat.

      Ano, w pierwszym komentarzu użylem chyba określenia "mala godzinka". w jakimś kolejnym rzeczywiście napisalem z rozpędu "godzinka czasu".  Nie ma ludzi nieomylnych, tylko, jak powiadają Rosjanie, czasami wódka jest za ciepla. Powtórzenia wyrazu wrócil? A moze to podkreślenie? Inny wątek.

     Widzę, Sethraelu, że przeczytałeś "Fetysz ". Jeżeli  w komentarzu p;od tym utworem zjedziesz  ten niewydarzony plod literacki jak burą sukę,  niewidzącą i chromą na cztery łapy, zapewniam, ze odbiorę negatywną opinię jako konstruktywną krytykę. 

     Pozdróweczko.  

Niby dlaczego pojechałem?

     Ryszardzie, dzięki.

AdamieKB, pozdrawiam uśmiechnięty.

RogerzeRedeye, "Fetysz" nie wywołał żadnych emocji, sprawnie napisany i tyle. Gdyby w jakiś sposób mnie poruszył, podzieliłbym się opinią pod tekstem, bo, jak może zauważyłeś, jeśli tekst/kometnarz/tematyka na mnie działa, to się udzielam.

Co do powtórzenia wyrazu "wrócił" to była ironia, sądziłem, że to oczywiste, ale na wszelki wypadek dodałem " ;)" po zdaniu, a nie czynię tego, przynajmniej w tym temacie, zbyt często.

Sorry, taki mamy klimat.

     Dobranoc. Portal takich wątków to chyba objetościowo nie zdzierży...

Kolorowych.

Sorry, taki mamy klimat.

     Podziękować.

Byłem (z poślizgiem), przeczytałem (z przyjemnością), a komci nie doczytałem. :)
Opowiadanie dobre z plusem, według mnie. Pomimo długości nie nuży, a na siłę (czasem i nie na siłę) zawsze się przy czymś tak długim coś znajdzie, choć to pikuś wobec całości i wieczności.

Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     Ho, ho. ho... Stary juz tekst, a jednak znalazł kolejnego czytelnika. Dzięki, Koiku80, za przeczytanie i komentarz. I za dotrwanie do końca opowiadania, co chyba znaczy, że opowiadanie Cię wciągnęlo. Jak na portal, to dość dlugi tekst, ale tak naprawdę jest krótki.  Portal ma jednak swoje prawa, a dluzsze teksty odstręczają.   Ten jednak nie.

      Cieszę się, ze opowiadanie się podobało, a czytanie sprawiło przyjemność, tak jak wielu innym czytelnikom.    Komplement dla autora...

     Pozdróweczko.

     Ciekawe, kobitko, czy ty jesteś chociaż przystojna? Jeżeli jesteś w ogóle kobitką… Bye,bye, do poniedziałku, kiedy wylecisz. Żebyś się tylko nie potłukła… Mój pościk też do wywalenia, uprzejmie proszę.

dużo, dużo szybciej :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

     Znakomicie – no i ten reklamowy post poszedł się bujać w czeluściach internetu. Gratulacje i podrowienia. 

Zaiste.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

     Trochę przechwaliłem… W "Tremie i obrazie" post reklamowy został, w "Luce" Finkli takoż. Jeszcze jest najnowszy wątek gwidona w "HP" – tam tez ta kobiteczka zamieściła spamerski post. Có znaczy magia nicka - gwidon… Posty do usunięcia. Czyszczą wątki i tępią  spamerów na "Forum', więc zawitali tutaj.      Posty do usinięcia. 

To też mi się podobało

Przynoszę radość :)

     Bardzo mi miło, Anet.  Mam taką małą  prośbę: czemu czytasz moje utwory? Mogłabyś wyjaśnić?  

Pozdrówko.  

Ciekawy tekst, przyjemny język. Mam tylko dwie uwagi: 1. Kosmici nazwali te istoty dinozaurami. A więc tak, jak my je teraz nazywamy. CZyżbyśmy przejęli tę nazwę od nich? Jak? Trochę to naciągane i brakuje mi wyjaśnienia. Rozumiem jednak, że nie chciałeś dodatkowo gmatwać fabuły. 2. Dopiero po analizie komentarzy zorientowałem się, że te dinozaury mają opanować Ziemię. Przedtem myślałem, że właśnie zginą. Być może to zasługa późnej pory, a być może tego, że czytam opowiadanie z laptopa. Jednak zabrakło jakiegoś mocnego akcentu mówiącego, że te zwierzęta, co wyginą, nie są dinozaurami. Ogólnie jednak podoba mi się +++

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Otaguj, proszę

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

A mnie przypadło do gustu, jakkolwiek trochę te dywagacje/narracja w kabinie pilotów mocno wyhamowuje całość (jakkolwiek oczywiście jest potrzebna, by parę elementów wyjaśnić).

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFishu, no cóż, chyba przypadkowo zastosowałem taką nieśpieszną narrację… Jednym podoba się ten styl. innym nie. Chyba dużo zależy od gustu czytelnika – wiele na to wskazuje. 

Zdaje się, ze powinienem napisać dynamiczne opowiadanie akcji… Albo grozy.

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Sorry za opóźnienie w odpowiedzi. 

Pozdrówko.

Roger, to nie musi być dynamiczne opowiadanie akcji. Element, nazwijmy to umownie – "dygresyjny" – można przecież tez przedstawić atrakcyjnie bez fajerwerków, pościgów i wybuchów. Ja tylko mówię, gdzie dla mnie, pojedynczego PsychoFisha, czytelnika o niewybrednym języku i obyczajach, tempo trochę siada. Przy czym zaznaczam, jestem gościem, który "Jana Santeuila" przeczytał z trudem i dla pewności "W poszukiwaniu straconego czasu" nie ruszał już potem. Nie zjadłem wszystkich rozumów, ale być może część retrospekcji / przemyśleń można ożywić albo poprzez odmalowanie ciekawej sceny z przeszłości albo uatrakcyjnienie samego języka, jakim o nich opowiadasz?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Patrząc z tego punktu wiedzenia, pewnie tak. ..

Pozdrówko poświąteczne.

Znam je z herbatki i z dawien, dawna – ery zielonej paszczy. 

cóż, okazuje się, ze warto bywać na innych portalach… Stary już tekst, jednakże trochę go dopracowałem. Usunąłem pewne niedoróbki, wskazane przez komentatorów, wprowadziłem podział na jeden rozdział więcej. Ciągła edycja tekstu jest bardzo dużym osiągnięciem brajta.

Widzę, że tekst nadal się podoba i znajduje czytelników, co mnie oczywiście bardzo cieszy.

Dzięki za nominację do biblioteki.

Pozdrówko.

Wyjątkowo zgodzę się, że nędzne reguły językowe nie powinny stać na drodze do twórczej ekspresji.

Jeśli chce wycofać do tyłu autentyczny fakt i unieść nad tym ręce do góry to mogę! Byle uzasadnić literacko :D

 

plum, kamyczek do bucika…

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

bardzo słusznie. Zwrotów „z głową uniesioną ku górze” i „cofać się nazad” nagminnie używał niejaki Henryk Sienkiewicz, laureat literackiej nagrody Nobla – i nie tylko on. Pierwszego z nich kilkakrotnie użył w „Quo vadis?” – powieści, za którą zgarnął Nobla, a wcześniej w „

Janku muzykancie”. Jednakże  tego pierwszego zwrotu Sienkiewicz używał w bardzo określonych sytuacjach. Nota bene, język jednego z najlepszych polskich pisarzy nadal przyprawia o spazmy rozpaczy doktrynerów i ortodoksów płeonazmowych.

Trochę przykładów podałem w dyskusji do opowiadania „Tremo i obraz”, no ale tego wszystkiego sporo tam jest… Jednakże – proszę zajrzeć.

Bum, bum, bum, kamyczek do ogródka znajomości, a właściwie nieznajomości, literatury polskiej i języka kilka wybornych pisarzy.

A co w ogóle sądzisz o tym opowiadaniu?

Pozdrówko.

Energii starczyło mi na 1/3 komentarzy i nabranie zapału do intelektualnej mstrbcj.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dj Jajko – a ja pytałem o opowiadanie… Dobra odpowiedź, ale nie tragiczna. Ale faktem jest, ze komentarze do tego opowiadania są chyba dwa razy dłuższe od tekstu. Jak nie trzy razy… To się zdarza, i to często, i nie tylko mnie, choć może – nie powinno. ..

Jakby na to nie patrzeć, Gombrowicz Sienkiewiczowi nawet do pięt nie dorastał – pewnie dlatego, ze nie stosowal czegoś, co obecnie określa się pleonazmami. Chociaż…

Pozdrówko.

Prowokuj bardziej umiejętnie, chyba formę straciłeś :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl… :)

Dj nie przeczytał opowiadania ani ani znaczka :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

– a zatem: o czym właściwie pisałeś jakieś dwa posty wyżej? Przemyślenia jakby ciekawe, dotykają znanego sporu i problemu, jednakże…

Jednakże przeczytanie tekstu jest fundamentalną zasadą krytyki tego tekstu. Reszta nie jest milczeniem, ale li tylko bon-motami….

Pozdróweczko.

PS. Znowu przybywa komentarzy – może już nie pisz kolejnego. Chyba, że…

Cóż, pozwoliłem sobie pochopnie włączyć się w dyskusję z głosem, że reguły językowe nie powinny nas ograniczać w swobodzie ekspresji – do tego lektura opowiadania nie jest konieczna :D

Ale pax, dj już nie offtopuje.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

nakomicie…. Jeżeli jednak zdecydujesz się przeczytać opowiadanie, naturalnie napisz cośkolwieczek o wrażeniach.

Pozdrówka.

Nie pozostało mi nic innego, jak przeczytać, więc przeczytałem :)

 

Ciekawe, bo napisałeś jak dla mnie tekst o niczym. Taka rozbudowana scenografia, wręcz zamek ze słów, żeby pogłaskać dinozaura.

Lubię, jak opowiadanie do czegoś prowadzi a tu mi tego zabrakło.

A od strony językowej – bardzo przyjemnie się czyta Twoje teksty :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dj Jajko – dzięki za przeczytanie. Stary już tekst, właściwie staroć, ale – nadal odwiedzana. Trochę dziwne – opowiadanie tkwi w poczekalni, a znajduje czytelników. Może z powodu ilości komentarzy… Sporo ich się zebrało.  

Widzę, ze należysz do grupy czytelników, oczekujących dynamicznej, krwistej historii, pewnie jeszcze krótkiej. „Krwistej” nie oznacza krwawej… Jednakowoż istnieje i inna grupa czytelników, nie wiem, na ile pokaźna, którym „Mój kochany…” w pełni odpowiadał. Tak wynika z wielu komentarzy. Częste i naturalne zjawisko – jedni czytelnicy odbierają tekst tak, a inni owak, czyli zupełnie inaczej. I akurat tym drugim ten tekst sprawił dużą przyjemność. A innym nie. Tak zdarza się często – i jest to zjawisko bardzo naturalne.

Podobnie było na „Herbatce…” – dwóm recenzentom tekst się podobał, jednemu z nich bardzo, a trzeciemu – nie. Tutaj jest tez bardzo podobnie – widzę, ze mam cztery głosy za biblioteką.  

A ostatnia moja krwista historia, w dodatku grozy? „Bunkier”, drugi numer „Histerii”.

Pozdrówko.

 

Dj nie jest czytelnikiem, który oczekuje dynamicznej, krwistej historii – dj jest zwolennikiem historii od A do Z a nie budowania zamków ze słów :)

Ale foremny zameczek, nie powiem :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Hmm, zatwierdziłem do biblioteki ale coś się nie pojawia…

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Jak spojrzysz na datę dodania opowiadania, to wyjaśni się, czemu się nie pojawia, dj :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki za głos. Potem jeszcze uzupełnię ten komentarz, bo zrodził się ciekawy temat i chcę jeszcze wrzucic tutaj link do “Listów kochanków”. Jestem ciekaw Twojej opinii o thrillerze historycznym – bez cienia fantastyki. 

“ Mój kochaneczek…” pojawił się w bibliotece, ale z datą publikacji na portalu, czyli dość dawną. Trzecia albo czwarta strona biblioteczna. Stare teksty, o ile pamiętam, nie pojawiają się też na stronie głównej. “Głaskany kochaneczek…” ma cytat reprezentatywny, bo na wszelki wypadek go zamieściłem, ale praktyka jest chyba inna. Czy słuszna…

Pozdróweczko.

Czyżby dj nie orientował się w zasadach działania biblioteki?

ups

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Tekst jest w bibliotece, ale na stronie głównej ląduje tylko informacja o nowych tekstach wrzuconych do biblioteki. Założenie słuszne, bo inaczej mielibyśmy potop wieści o nowych tekstach w bibliotece.

Dj, masz maila.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ano, jeżeli tak postanowiono… Chociaż, patrząc na tę sprawę z innej strony, można powiedzieć, że prawie nikt nie wie, iż stare opowiadanie trafiło do biblioteki. Czyli – raczkujący adepci sztuki pisania nie zerkną w takie opowiadanie, żeby poznać, jak buduje się foremne zamki ze słów. Rzekłbym pewne fortalicje… No, ale już od samego początku wykształciła się określona praktyka i nie czas teraz szukać zeszłorocznego śniegu na szczytach gór Szkocji…

Mniejsza o to.

Dj Jajko, no dobrze. A co sądzisz o tym tekście? Jakbyś miał wolną chwilę, może zerknij…

Adres: http://esensja.stopklatka.pl/tworczosc/opowiadania/tekst.html?id=15540

Uprzedzę, ze w pytaniu kryje się malusi, ale niewinny, choć nieco podstępny haczyk.

Pozdrówko.

Czytałam tekst już jakiś czas temu, ale nie komentowałam, bo mnie nie porwał i głupio mi było wciskać się ze swoim dziegciem do grupy miodnych czytelników.

Przyczyna chyba jest taka, Rogerze, że diametralnie różnie podchodzimy do budowania klimatu. Ale o tym już kiedyś wspominałam.

Babska logika rządzi!

Udało się odtworzyć ilustrację, bo szlag ją trafił. Ale ta strona, z której korzystałem przy jej pobieraniu, chyba już nie istnieje, a szkoda. Zostały mi jeszcze do zrobienia dwie ilustracje w “Przesłonie”. Też, niestety, poszły się bujać.

A tekst tak stary, że szok.

Pozdrówka.

Sympatyczne. Łatwo się czyta. Nie ma krwi, przemocy i apokalipsy. :) Miś odkurza.

Uśmiechło:

– Nie żartuj, Raskill. Jakbyśmy wtedy wyglądali? Tylko dwoje oczu? Potworny widok. Powiedz może jeszcze, że będziemy dysponowali tylko jedną parą rąk. Słuchając ciebie, można czasami pęknąć ze śmiechu.

Komentarzy przy tym tekście a komentarzy… Ale jednakowoż chyba nie tak wiele, jak przy “Tremie i obrazie” albo i “Przesłonie”. 

Jeżeli dobrze pamiętam, ten tekst taki miał być: spokojny i w sumie pogodny. A cytowaną wypowiedź napisałem specjalnie, bo, jakby na to nie patrzeć, Raskill i Merro zdecydowanie różnią się od ludzi, nie mówiąc o tym, że w kilku aspektach ich jestestwa zdecydowanie ludzi przewyższają. Nigdy nie wiadomo, kto podróżuje w bezmiarze kosmosu…

Dzięki za odkurzenie tego tekstu i komentarz.

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka