- Opowiadanie: Winter - Prawdziwa Pieśń - Lilith, kapitan Świtezianki

Prawdziwa Pieśń - Lilith, kapitan Świtezianki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prawdziwa Pieśń - Lilith, kapitan Świtezianki

Stary jegomość przybył do mych bram,

do pirackiego miasta Khaam.

Opowiadał o piratach,

dzielnych kamratach.

Pijał z nami rum,

w tawernie „Dziki Phirotum”

Yo ho!

Jesteśmy źli i okrutni

niektórzy rzekną, że wręcz paskudni.

Yo ho!

Śmierć się nas nie ima

bośmy piracka rodzina.

Piracka duma,

i diabelska fortuna.

Yo ho!

Jolly Roger!

Piratem pragnę być!

 

Khaam. Jedyne miasto w całym Udgardzie, stawiające jakikolwiek opór wojskom Darghena. Miasto zamieszkane przez piratów.

 

Tego dnia, ja, Lilith, (wtedy pierwszy oficer najszybszego i najwspanialszego okrętu pirackiego jakim była i jest Świtezianka), siedziałam w karczmie „Dziki Pirothum”, samotnie sącząc piwo. Czekałam na kapitana, mając nadzieję, że niebawem się pokaże. Bo, jak to miał w zwyczaju, zniknął gdzieś i nie pokazywał się od wielu godzin.

 

Kiedyś wszystko mu wypomnę – pomyślałam smętnie, marszcząc brwi.

 

Niegdyś usprawiedliwiałam go tak: „Musi mieć naprawdę dużo spraw do załatwienia, skoro pozostawia swoją pierwszą oficer samej sobie na tak długo.” Z czasem jednak zrozumiałam, że jego „ważne sprawy” są w rzeczywistości trzeciorzędnymi, a czasami nawet niszczą morale załogi. Ale nie było sensu zastanawiać się nad tym, na co i tak nie miałam wpływu. Pozostało mi tylko czekać. Bo cóż innego mogłam zrobić?

 

Reszta załogi, składająca się z samych mężczyzn, kręciła się po Khaam, szukając kłopotów. Byłam jedynym piratem na Świteziance, prezentującym płeć piękną.

 

Kobiety na statku przynoszą pecha – przypomniałam sobie stary przesąd, uśmiechając się kpiąco pod nosem, zupełnie zapominając o zagubionym kapitanie.

 

Załodze Świtazianki zdecydowanie nie towarzyszyło nieszczęście. Co prawda, podczas ataków na statki handlowe wielu z nas ginęło, ale każdy był na to przygotowany. To był z resztą powód, dla którego ludzie wybierali ten fach – aby poczuć dreszczyk emocji i stanąć twarzą w twarz ze śmiercią. Żaden z mych towarzyszy nie miał nic do stracenia. Tak, jak i ja. Domu, w którym czekałaby uśmiechnięta rodzina, wielkiego królestwa, czy nawet pupila, którym można by się zaopiekować. Wszystko zabieraliśmy ze sobą na morze –wspomnienia i doświadczenia.

 

Rozejrzałam się po karczmie, po raz kolejny próbując odnaleźć kapitana, ale bez skutku. Może znajdował się w kolejce przy barze? A może zdecydował się dla rozrywki przegrać cały swój majątek, bądź obić komuś mordę? Niestety, nie wypatrzyłam znajomej twarzy wśród hazardzistów ani wśród tłumu bijących się mężczyzn i kobiet. Przypomniało mi się za to, jak pewnego dnia kapitan przegrał setną partię z rzędu i nie mając czym zapłacić, był zmuszony oddać Świteziankę. W innym wypadku, przeciwnik Samuela obiecał wybić naszą załogę do nogi.

 

Oczywiście nikt nie zgodził się na oddanie Świtezianki i rozpoczęła się mini-wojna. Nie trwała jednak długo. Po czwartej bitwie na otwartym morzu i trzech innych na lądzie udało nam się wytępić wszystkich ludzi wrogiego kapitana. Nie pozostawiliśmy przy życiu nikogo. Samuel komentował wojnę wielokrotnie, śmiejąc się przy tym głośno, ale nigdy nie przyznał się do swego błędu. I nigdy nas za niego nie przeprosił. Kawał sukinsyna z niego.

 

To wspomnienie było tak odległe, że zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie widziałam tego w snach. Bowiem już wtedy wszystko wyglądało inaczej. Patrząc wiele lat wstecz, piraci byli beztroscy. Nawet wewnętrzne konflikty były czymś codziennym. Kradzieże statków, czy łupów przez załogę… Liczyły się tylko skarby, łajba i rum, reszta nie miała żadnej wartości. Niestety, do władzy doszedł Darghen. Zaczął podbijać krainy znajdujące się na stałym lądzie. Spotykał się z oporem, a jakże! Ale w rezultacie i tak wszyscy mu ulegli. Albo przez brak sił i funduszy na dalszą wojnę, albo przez zwykłą chciwość. A najgorsze było to, że wszystkich nieludzi, którzy śmieliby przekroczyć granice jego królestwa, skazał na śmierć natychmiastową. Jako że piraci byli niezależni, a handel z nieludźmi bardzo im popłacał, postanowili zawrzeć z nimi sojusz. Dlatego właśnie Khaam wciąż oblegane jest przez wojska Darghena.

 

Pirackie życie stało się mniej beztroskie. Wszyscy musieliśmy być ostrożniejsi. Musieliśmy wiernie służyć pod rozkazami swojego kapitana, nie myśląc nawet o jakimkolwiek buncie. Powołaliśmy też radę pięciu, która była czymś w rodzaju pirackiego rządu. Co gorsza – ich również musieliśmy słuchać, czy nam się to podobało, czy nie.

 

Tak też jest po dziś dzień…

 

Darghen nawet nie próbował z nami rozmawiać. Nie widziałam na oczy ani jednego dyplomaty, który miałby przedstawić jego żądania! Po prostu zdecydował, że wybije nas wszystkich tak, aby Jolly Roger już nigdy nie zawisł na żadnym z okrętów. I ze smutkiem muszę stwierdzić, że świetnie sobie radzi. Przez ostatnie lata bardzo osłabił nasze szeregi.

 

Przechyliłam kufel i łyknęłam resztę piwa za jednym zamachem, odstawiłam go na stół. Wbiłam spojrzenie w drzwi, zapominając o wszystkim na chwilę.

 

– Dolewkę proszę! – Zawołałam smętnie. Mój kufel zniknął ze stołu, a za chwilę znów się na nim pojawił, pełny po brzegi. Złocisty trunek rozlał się, kiedy kubek uderzył o blat, a drobinki kurzu uniosły się w powietrze.

 

– Dziękuję bardzo – mruknęłam pod nosem, po czym znów zanurzyłam usta w białej pianie, przechylając naczynie.

 

Ciche skrzypnięcie zagłuszył chaos panujący w gospodzie. Nikt nie zwrócił uwagi na otwierające się drzwi wejściowe, ledwo trzymające się w zawiasach. Nikt poza mną. Zawsze byłam przesadnie czujna… czasami było to przydatne, jednak częściej nazywano to po prostu paranoją.

 

Do karczmy weszło troje dość nietypowych gości. Jako pierwszy pojawił się elf. W Khaam szwendało się mnóstwo elfów, ale nie takich. Mężczyzna, który minął wtedy próg oberży, miał srebrzyste, długie aż do pasa włosy i lśniącą białą cerę. Jego oczy były duże, lekko przymrużone, błękitne niczym niebo. Na twarzy nie było ani jednej zmarszczki – jakby wciąż miał dwadzieścia lat. Cała jego postać zdawała się lśnić pośród brudu i ciemności pirackiej karczmy. Co dziwniejsze, na białym płaszczu podróżnym, który ciągnął się za nim po ziemi, nie było znać śladu kurzu, czy brudu. Ciekawa magia.

 

Kroczył z pewną gracją, tanecznym krokiem. Od razu wyobraziłam sobie jego śpiewny głos.

 

Tuż za nim weszła kobieta o szkarłatnych włosach, w które wplecione były różnokolorowe koraliki, pobrzękujące cicho w rytm jej kroków oraz niebieski kwiat. Była szczupła, miała pociągłą twarz i mocno zarysowane usta. Jedno z jej oczu przywodzących na myśl odmęty morskich wód zasłonięte było opaską, drugie podkreśliła czarną kreską.

 

Zupełnie jak moje – pomyślałam, wpatrując się w odcień tęczówek nieznajomej wtedy kobiety.

 

Szkarłatnowłosa włożyła na siebie przylegającą bluzkę z bulwiastymi zwiewnymi rękawami. Miała w niej odsłonięty brzuch. Na nogi wcisnęła długie spodnie w tym samym stylu. Chodziła w dziwnych klapkach na drewnianych podeszwach, na głowie zawiązała białą chustę.

 

Jako ostatnia do gospody weszła kobieta różniąca się od wszystkich istot, jakie kiedykolwiek miałam okazję widzieć. Wyglądała normalnie – długie brązowe włosy z nieco przydługą grzywką, okrągła blada twarz, gładka jak pupa niemowlęcia, śniada cera. Jej prosty długi nos i proporcjonalne usta, nie za małe, nie za duże, również nie wyróżniały się z tłumu, tak samo jak jasny płaszcz chroniący ją przed pustynnym słońcem. Ale jej oczy… Zielone podkrążone oczy, z których wręcz wylewała się zimna determinacja i pewność siebie.

 

To byłaś ty, Evv.

 

Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, a po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz, mówiący że takich ludzi lepiej jest zostawić w spokoju.

 

– Czy jest tu obecny kapitan Świtezianki? – Zapytał elf. Nie musiał krzyczeć. Jego miękki, ale zdecydowany głos bez problemu przebił się przez gwar rozmów. Był tak śpiewny, jak przypuszczałam.

 

Wszyscy na chwilę umilkli, zerkając w waszym kierunku. Wreszcie zdali sobie sprawę, że pojawiliście się w tawernie. Niektórzy uśmiechali się na widok srebrzystego elfa, zupełnie jakby spotkali starego towarzysza.

 

– Jestem pierwszym oficerem Świtezianki – zawołałam, machając do was ręką i klnąc w myślach na niekompetencje Samuela. – Zapraszam.

 

W karczmie znów zapanował gwar, a wasza trzyosobowa kampania próbowała się przedrzeć do stolika, przy którym siedziałam. Przez tę krótką chwilę elf zdążył powitać co najmniej pięćdziesiąt osób, które kłaniały się przed nim z szacunkiem, jakby był dla nich kimś bardzo ważnym. Najwyraźniej Salem, bo tak miał na imię, musiał się w jakiś sposób wkupić w pirackie łaski.

 

W końcu udało wam się do mnie dostać i zająć miejsca na niewygodnych drewnianych krzesłach, trzeszczących głośno pod ciężarem ciał.

 

– A więc, o co chodzi? – Spytałam odstawiając swój kufel na bok i wpatrując się w Salema z wyrazem uprzejmego oczekiwania malującym się na mojej twarzy. Byłam bardzo ciekawa, czego elf może chcieć od mojego kapitana, ale jednocześnie sfrustrowana tym, że muszę załatwiać nie swoje sprawy.

 

– Jesteś pierwszym oficerem na Świteziance? – Spytał srebrnowłosy, celem potwierdzenia zasłyszanych słów.

 

– Tak. – Skinęłam głową.

 

– W takim razie powinnaś wiedzieć, gdzie jest twój kapitan? – Elf nie chciał mi zdradzić celu swojej wizyty. Najwyraźniej nie miał do mnie zaufania. Albo miał wiadomość, która przeznaczona była wyłącznie dla uszu Samuela.

 

– Tak, powinnam – stwierdziłam, kiwając powoli głową.

 

Zastanowiłam się, skąd kapitan i Salem mogli się znać, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

 

– Jednak rzadko kiedy zdarza mu się wspominać o sprawach osobistych. Kiedy przybijamy do portu, zwykle znika na cały dzień nie wiadomo gdzie, a potem pojawia się nie wiadomo skąd, męcząc mnie swoim towarzystwem.

 

Elf roześmiał się perliście, ukazując szereg białych zębów.

 

– Jego poprzedni zastępca użył uderzająco podobnych słów, kiedy zapytałem go o Samuela – usta mężczyzny wygięły się w szerokim uśmiechu. – Jestem Salem, a to Aleksanrideithesh’siear – wskazał na szkarłatnowłosą, która uśmiechnęła się szeroko. – W skrócie, Aleksandretta.

 

– A to Evv. – Kobieta o spojrzeniu pełnym zimnej determinacji, jak wtedy cię określałam. – A ciebie jak możemy nazywać?

 

– Jestem Lilith – powiedziałam szybko i wyciągnęłam dłoń w kierunku elfa. Uścisnął ją.

 

– Tak więc powtórzę pytanie: czego potrzebujecie?

 

Stałam się znacznie bardziej uprzejma niż na początku rozmowy, choć dalej wam nie ufałam. I prawdopodobnie gdybym tylko wiedziała, gdzie jest kapitan, nie powiedziałabym wam ani słowa.

 

– Myślę, że mogę ci co nieco opowiedzieć o naszej podróży – stwierdził Salem po chwili milczenia. – Zmierzamy do Kir’gentah w poszukiwaniu fragmentu Pieśni. Zapewne o niej słyszałaś?

 

Zastanowiłam się przez chwilę, szukając w głowie danych na ten temat. Faktycznie, słyszałam pewne legendy o starożytnej Pieśni mającej zjednoczyć wszystkie walczące przeciw sobie istoty. Stare pisma mówiły, że kiedy fragmenty Pieśni połączą się, na świecie zapanuje pokój. Ponad to, pamiętałam mnóstwo przenośni i idealistycznych niedomówień, w które nie wierzyłam. To były tylko legendy. Piękne, lecz nierealne, niemogące ujrzeć światła dziennego. A jednak znaleźli się głupcy, którzy postanowili walczyć o coś, co wydawało się tak nierzeczywiste.

 

Wpatrując się w obdarzone wielką mądrością elfickie oczy czułam politowanie. Miałam wrażenie, że okropnie się pomyliłam. Miałam go za mędrca – za kogoś inteligentnego, do kogo można się zgłosić po poradę. Tymczasem Salem był tak bardzo dziecinny!

 

Po prostu nie potrafiłam uwierzyć w waszą misję.

 

– Słyszałam – powiedziałam w końcu. – Choć nie wiem na ten temat zbyt wiele.

 

– Zapewne uważasz nas za głupców goniących za fikcją. – Dźwięk twojego zachrypniętego niskiego głosu zaskoczył mnie niezmiernie. Cóż, może nie sam głos, a znaczenie słów, które wypowiedziałaś. Czułam, jakbyś czytała w moich myślach. – Wiedz jednak, że Pieśń istnieje i jest w stanie ocalić zarówno nas, jak i was. Ludzi. Czas jest u kresu swoich sił, Bogowie przestali ze sobą współistnieć, nie potrafią żyć w harmonii. Tak samo jak mieszkańcy tego świata. Jeżeli sytuacja się nie polepszy… cóż. Stanie się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Będzie to coś znacznie gorszego niż śmierć. Nie mogę do siebie dopuścić myśli, że wszystko zniknie, pogrąży się w Chaosie. Nie mogę pozwolić, aby to się stało.

 

Wpatrywałam się w ciebie, w twoje zielone oczy płonące żywym ogniem. Używałaś słów trudnych do zrozumienia, filozoficzny bełkot, można by rzec. A mimo to, dotarłaś do mnie. Myśli, które wypowiadałaś były tak głębokie… Były dla ciebie oczywiste. Ja musiałam się zastanawiać długo nad tym, co usłyszałam. Ty to po prostu wiedziałaś. I zdawałaś sobie sprawę, że właśnie tak jest. I tak będzie, jeżeli nikt nie zainterweniuje. W tych słowach przekazywałaś uczucia, które płynęły z głębi twego serca, przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie bałaś się własnej zagłady. Nie bałaś się wszechobecnej śmierci, bo było to dla ciebie czymś normalnym. Bałaś się czegoś, czego ludzki umysł nie był w stanie ogarnąć. I szczerze mówiąc, po dziś dzień nie wiem tak do końca z czym walczysz…

 

Twoja determinacja była zaraźliwa. Obudziłaś także nadzieję. Czułam, że cokolwiek zagrozi Nemerith, najpierw będzie musiało zburzyć mur stworzony przez ciebie i tobie podobnych. Wiedziałam, że kiedy do tego dojdzie, z pewnością wspomogę owy mur własną siłą, stanę u twego boku. Powstrzymam Chaos, który będzie chciał pochłonąć nasz świat.

 

Nie można się bronić w sposób naturalny przed czymś niemającym formy – podpowiadał mi głos, którego nigdy przedtem nie słyszałam.

 

Ale skoro nie można z tym walczyć, to jak się uratować? – Pomyślałam, a nieokiełznany lęk ogarnął mnie całą, dogłębnie pożerając każdą myśl.

 

Odpowiedź na pytanie, które zadałam sobie w myślach przyszła szybko. I była banalnie prosta, aż zachciało mi się śmiać. „Pieśń istnieje”. Uspokoiłam się nagle na wspomnienie niskiego, lekko zachrypniętego głosu i słów, które wypowiedziałaś. Uzmysłowiłam sobie jak bardzo potrzebni są tacy szaleńcy jak wy, a teraz MY, goniący za fikcją. To oni ustalają przyszłość i tworzą historię, to oni wpływają na bieg czasu.

 

Uśmiechnęłam się w myślach, a wszystko stało się nagle takie oczywiste, takie proste.

 

Chciałam zadać ci jeszcze kilka pytań, porozmawiać z tobą o owym niebezpieczeństwie. Och, tak. Miałam naprawdę wiele kwestii do poruszenia. Bardzo dla mnie ważnych. Elf jednak, ku mojej frustracji, nie pozwolił mi dojść do słowa.

 

– Cóż, w każdym razie potrzebujemy dostać się na wyspę jak najszybciej – Salem westchnął ciężko. – Samuel jest moim starym przyjacielem, poza tym jego Świtezianka najlepiej sprawdza się na morzu. A że nie możemy liczyć na pomoc zwykłych ludzi, postanowiliśmy poszukać tutaj.

 

Czułam się dziwnie wyróżniona, kiedy Salem wspomniał o szukaniu pomocy wyłącznie wśród piratów. W dodatku pochwała z ust elfa była czymś bardzo odmiennym i niecodziennym. Nic więc dziwnego, że ucieszyłam się na jego słowa. Wiedziałam, że Salem naprawdę docenia naszą pomoc.

 

Zmarkotniałam wiedząc, że nic w tej kwestii zrobić nie mogę.

 

– Tak, tak – powiedziałam szybko. – Zdecydowanie was tam zabierzemy. Muszę jednak odnaleźć…

 

Salem nie pozwolił mi skończyć, przerywając wpół słowa. Po raz kolejny poczułam się przez niego zlekceważona, ale nie wyraziłam swojej opinii na głos.

 

– Myślę, że ja poszukam go efektywniej… Z pewnością znam go dłużej niż ty i wiem co nieco na temat jego „spraw prywatnych” – powiedział z uśmiechem, podnosząc się. Krzesło znów zatrzeszczało. – Zapewne nie wypłyniemy dzisiaj. Chciałbym więc, abyś znalazła dla nas jakąś kwaterę i przypilnowała ich.

 

Mówiąc to, skinął na ciebie i Aleksandrettę, uśmiechnął się do was pobłażliwie i wyszedł z oberży. Jeszcze przez chwilę pomieszczenie wypełniała jego aura, która tak głęboko mnie zauroczyła, szybko jednak zniknęła. Westchnęłam cicho. Karczma „Dziki Phirotum” znów stała się tą samą piracką karczmą, brudną i obleśną.

 

– No, skoro Salem wyruszył na poszukiwania, myślę, że możemy się troszkę rozluźnić – powiedziała Aleksandretta z nieukrywanym zadowoleniem. Pomyślałam, że Salem nie pozwala wam korzystać z życia. – Zapewne nie wróci przed zachodem słońca.

 

Jej głos był niski, dźwięczny. Zabawny. Rozbrzmiewała w nim nutka zadziorności i nieokiełznanego szaleństwa.

 

– Co masz na myśli, Aleksandretto? – Westchnęłaś, rozglądając się w poszukiwaniu, prawdopodobnie, rozrywki. Albo karczmarza.

 

– Może jakaś bójka? – Aleksandretta zrobiła maślane oczka w twoim kierunku, tak przekonujące, że niejeden by się złamał. Ty byłaś jednak twarda. Zdziwiłam się, że nie poszłaś jej na rękę. Wyglądałaś, jakbyś sama miała ochotę kogoś obić. Ale rozsądek wziął górę nad emocjami… i dobrze.

 

– Nie – rzekłaś ze zdecydowaniem. – Jesteśmy w pirackiej karczmie, doprawdy! Wytrzymaj jeszcze trochę!

 

– Ale, ale! Tak baaaardzo mi się nudzi – jęknęła nieszczęśliwa, opierając głowę na blacie stołu. – Może chociaż zagramy z nimi w kości?

 

Zastanowiłaś się przez chwilę. Miałyście trochę oszczędności, a na hazardzie mogłyście się wzbogacić. W dodatku, z seksapilem Aleksandretty, wszystko zdawało się być osiągalne.

 

– Zgoda – powiedziałaś, a kąciki twoich ust uniosły się do góry. – Zbijemy dzisiaj fortunę!

 

Na chwilę zapomniałyście o mojej obecności. W tym czasie przysłuchiwałam się uważnie waszej rozmowie, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Po prostu nie było takiej potrzeby. Ani ja jej nie odczuwałam, ani wy.

 

– A pani pierwsza oficer zapewne pójdzie z nami? – Spytała Aleksandretta wstając od stołu. To nie brzmiało jak pytanie, raczej przypominało rozkaz.

 

Miałam nadzieję, że zostawicie mnie w spokoju i sobie pójdziecie, ale nie. Koniec końców, jakby się teraz zastanowić, wcale nie żałuję, że poszłam z wami.

 

– Ależ naturalnie – stwierdziłam, dopijając piwo i zostawiając kufel na stole. Kiedy uniosłaś w końcu swoje zacne cztery litery z krzesła, dziarskim krokiem ruszyłyśmy na drugi koniec oberży, co jakiś czas unikając fruwających butelek z rumem, czy innych niebezpiecznych przedmiotów. Była to codzienność w naszej karczmie i jest takową po dziś dzień. Niestety, wy nie zaakceptowałyście naszych zwyczajów.

 

– Toż to marnotrawstwo! – Zawołała z oburzeniem szkarłatnowłosa. – Jak można tak marnować rum?! Nawet najgorszy trunek nie zasługuje na taką… taką…!

 

– Na taką zniewagę – dokończyłaś ze stoickim spokojem, wpatrując się w pustą butelkę, która właśnie rozbiła się na ścianie tuż obok ciebie. O tak, spokój dosłownie się z ciebie wylewał. Złowrogi spokój, zwiastujący nieuniknioną tragedię. Odsunęłam się kilka kroków. Nie byłam pewna, co zamierzasz zrobić. Doszłam jednak do wniosku, że nie będę cię powstrzymywać.

 

– Lilith, tobie to nie przeszkadza? – Niespodziewanie zwróciłaś się do mnie. – To ty jesteś ponad nimi wszystkimi, przemów im do rozsądku!

 

– Ależ to banda niewyżytych piratów! Do tego pijanych! – Zawołałam bezradnie, starając się obronić przed poważnym oskarżeniem. – Jak niby mam nad nimi zapanować? Tylko niewielu spośród nich należy do załogi Świtezianki.

 

– No właśnie! – Kontynuowałaś, powoli porzucając swój spokój, który przeradzał się w płomienną pasję. – ŚWITEZIANKI! Najwspanialszego okrętu pirackiego jaki kiedykolwiek istniał! A ty jesteś tam zastępcą kapitana! Czy to nie daje ci władzy?

 

– Nie sądzę – mruknęłam z niezadowoleniem. Taka władza naprawdę by się przydała, niestety nie należałam do rady pięciu. Byłam jednak zdumiona, że w taki sposób oceniłaś Świteziankę. Moje serce przepełniła pycha. Byłam naprawdę dumna z mojego okrętu. A twoje słowa sprawiły, że mój zachwyt pogłębił się trzykrotnie. W końcu nie zawsze słyszy się pochwały z ust takich szaleńców, jak ty.

 

– Ale rum faktycznie jest wspaniały. – Zadumałam się. – Robota lisów. Nie znajdziecie nic lepszego w całym Nemerith. Cóż… chyba, że nie lubicie rumu. Ale to jest raczej rzadko spotykane.

 

– Och – westchnęła Aleksandretta, kiedy kolejna butelka roztrzaskała się na podłodze. – I pomyśleć, że nas na to nie stać! Rozumiecie? Nie stać!

 

Ukryła twarz w dłoniach i załkała teatralnie. Była naprawdę zrozpaczona.

 

Nigdy nie miałaś przy sobie dużo pieniędzy. A kiedy już dostałaś coś za zlecenie, wszystko konfiskował Salem i przeznaczał na ważniejsze rzeczy niż hazard, alkohol, czy inne uciechy.

 

– Nie, tak być nie może! – Warknęłaś i wskoczyłaś zwinnie na stół. Wybuchłaś, jak się wcześniej obawiałam. I byłam zadowolona, że postanowiłam się jednak od ciebie odsunąć.

 

Niech sobie pokrzyczy – pomyślałam, krzyżując ręce na piersi i wpatrując się w ciebie z zaciekawieniem.

 

– HEJ, HOŁOTO! – Ryknęłaś, przebijając się przez wszelkie głosy. Wszyscy skupili na tobie swoją uwagę, poza kilkoma niedobitkami leżącymi na stołach lub pod nimi bez świadomości. A ja otworzyłam usta pełna zdumienia, zastanawiając się, jak udało ci się skupić na sobie uwagę kilku setek piratów, którzy zarówno teoretycznie, jak i praktycznie nie słuchają się nikogo, prócz swoich kapitanów, oficerów i rady pięciu. A do tego wszystkiego, byłaś kimś z zewnątrz!

 

Doprawdy! Toż to wręcz niemoralne! – Pomyślałam, prostując ręce.

 

– JAK TO SIĘ DZIEJE, ŻE WY ROZBIJACIE NA ŚCIANACH TEN WSPANIAŁY RUM, NA KTÓRY MNIE NIE STAĆ?! – Nie tylko ja byłam zdumiona. Nawet piraci dziwili się, że w ogóle cię słuchają. – PYTAM SIĘ, JAK, DO CHOLERY?!!

 

Wszyscy milczeli. Owej nagłej ciszy nie zagłuszył żaden, nawet najmniejszy szmer. Piraci oniemieli ze zdumienia.

 

Jakaś obca kobieta nie pozwala im rozbijać na ścianach rumu, za który sami zapłacili. Do tego wrzeszczy jak opętana i ma tak wielką siłę perswazji, że wszyscy dookoła zaczynają się zastanawiać nad swoimi czynami! Taak, czują się winni i postanawiają, że już nigdy więcej nie znieważą lisiego rumu…

 

Gdzie tu jakakolwiek logika?! Gdzie podział się ten piracki duch?!

 

Już miałam stracić wiarę w mój lud, kiedy…

 

– Żartowaliśmy! – Krzyknął jakiś pirat z tłumu i wszyscy dookoła ryknęli śmiechem.

 

Zeszłaś ze stołu, lekko zszokowana tym, co zaszło. Najwyraźniej nie spodziewałaś się takiej reakcji. A na widok twojej twarzy nie wytrzymałyśmy i wraz z Aleksandrettą przyłączyłyśmy się do tłumu rżących piratów. Wszyscy dookoła mieli niesamowitą uciechę.

 

Znów stałaś się oazą spokoju, dość ponurą – z markotnym wyrazem twarzy i nikłym rumieńcem nieprzemijającego gniewu na policzku. Muszę jednak zaznaczyć, że butelki nie latały już tak często i gęsto – przynajmniej nie te, które wciąż miały w sobie choć krztynę trunku.

 

– Ja nie rozumiem jak można się tak ośmieszyć! – Zawołała niespodziewanie Aleksandretta, dalej śmiejąc się pod nosem. – Ach, jak oni cudownie ją zlekceważyli! Będę jej to wypominać do końca życia… buahahahahaha!

 

– Aleksandretto – zerknęłaś na nią kątem oka, wyraźnie niezadowolona. – Mówisz to na głos.

 

– O! – Zawołała zdziwiona Aleksandretta, zatykając usta dłońmi. – Ostatnio ciężko mi jest odróżnić świat realny od snów.

 

– A co sny mają do wymawiania myśli na głos?

 

– Właśnie o to chodzi! – Aleksandretta wyszczerzyła swoje zęby w szerokim uśmiechu, przypominającym obnażanie kłów jakiejś bestii. – Nic!

 

Westchnęłaś ciężko, łapiąc się za głowę w geście pełnym zażenowania, co Aleksandretta skwitowała szalonym śmiechem, zdawało się, niemającym żadnego sensu. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się pod nosem. Zdałam sobie sprawę, że wcale nie jesteście takie straszne, jak na początku myślałam. Doszłam do wniosku, że może nawet będę mogła was polubić.

 

Nie odzywałyśmy się już, dopóki nie dotarłyśmy do naszego celu, a mianowicie – do stołu hazardowego. Szkarłatnowłosa zaczęła nucić pod nosem jakąś nieznaną mi melodie, uśmiechając się przy tym zadziornie. Czyżby jakiś rodzaj modlitwy do bogini fortuny?

 

– Możemy się przyłączyć? – Aleksandretta stała z przodu. Ton jej głosu zmienił się diametralnie, z beztroskiego, na namiętny, uwodzicielski. Nie było na świecie mężczyzny, na którego by to nie podziałało, uwierz mi! Sama nigdy tego nie praktykowałam, ale wiesz… pijany pirat jest najłatwiejszym celem ze wszystkich. Może ci się to przydać w przyszłości, choć nie wyobrażam sobie ciebie w takiej roli… Przepraszam, już się nie śmieję. Wybacz. Kontynuując…

 

– Ależ oczywiście – powiedział przysadzisty człowieczek z siwymi włosami i brzydką brodawką na nosie. Był wręcz obślizgły. – Ostrzegamy tylko, że gramy na poważnie.

 

– Mam zamiar zbić dzisiaj fortunę, więc proszę mi nie przeszkadzać – zasiadłaś po prawej stronie Aleksandretty, zupełnie ignorując słowa mężczyzny. Nie wiem, czy faktycznie go nie usłyszałaś, czy może doszłaś do wniosku, że jego słowa są zbyt oczywiste, aby na nie odpowiadać.

 

– Tak więc zaczynajmy – zawołał wysoki mężczyzna, z bujnym zarostem i zaczerwionymi od nadmiaru alkoholu policzkami, kiedy usadowiłyśmy się na wolnych krzesłach. Ten był nawet przyzwoity, ale śmierdział rybami. – Damy mają pierwszeństwo.

 

Skrzywiłam się lekko. Obrzydzenie szybko jednak zniknęło, wczułam się w grę.

 

– Jackpot – powiedziałam, prostując się dumnie. Była to moja ulubiona kościana gra i niewątpliwie najbardziej popularna wśród społeczności Khaam.

 

– Jackpot – potwierdził trzeci pirat kiwnąwszy głową i dosunął jeden prostokątny stół. Podzieliliśmy się w pary.

 

Tobie przypadł obskurny niski człowieczek z brodawką na nosie, Aleksandretta wylosowała śmierdzącego dryblasa, a ja trafiłam na pirata o długiej siwej brodzie związanej w warkoczyki i o władczym spojrzeniu ciemnych oczu. Na głowie miał szeroki kapelusz, na jego ramieniu siedziała małpka. Wyglądała jak posąg. Ów pirat był kapitanem statku, z którym Świtezianka rywalizowała tuż przed rozpoczęciem wojny z Darghenem.

 

Mężczyźni narysowali na stołach trzy plansze w kształcie czaszek, z polami ponumerowanymi od 3 do 11.

 

– Niestety nie mamy żetonów – uśmiechnął się dryblas, ukazując w uśmiechu uszczerbki zębów. Ty i Aleksandretta zdecydowanym ruchem położyłyście dwie sakiewki pełne skaldii na stole, ja trzymałam swoją na kolanach.

 

Mężczyzna kiwnął głową z uznaniem, po czym panowie pokazali swoje pieniądze.

 

Zerknęłam na was i zastanowiłam się, dlaczego narzekacie na brak funduszy, a kiedy tylko je zdobędziecie, marnujecie je grając w kości.

 

Chyba o to chodziło elfowi – westchnęłam cicho, drapiąc się w tył głowy.

 

– Tak więc zaczynajmy – gra polegała na rzucie dwiema kostkami. Zaczynał ten, kto wyrzucił większą liczbę oczek. Dopiero potem zaczynała się właściwa gra. Wszyscy doskonale znali jej zasady, była jedną z najpopularniejszych pirackich rozrywek, jak już przedtem wspomniałam.

 

Co jakiś czas zerkałam w waszym kierunku, postanowiłam się jednak skupić na własnej grze. Rzuciłam kości, suma oczek wskazywała cztery. Zaklęłam cicho, kiedy mój przeciwnik uśmiechnął się z wyższością. Jego kości wskazały liczbę jedenaście.

 

A więc kapitan zaczyna – pomyślałam, ze złością zaciskając zęby. Ściągnęłam złowrogo brwi, wpatrując się w planszę.

 

Gra zaczęła się fatalnie. Zdążyłam w ciągu paru chwil stracić jedną czwartą wartości mieszka.

 

– Jakże mi przykro – zasyczał pełen satysfakcji przeciwnik, pobudzając moją krew do wrzenia. – Może chce się pani już poddać, pierwsza oficer?

 

– Nigdy w życiu. – Zmrużyłam oczy i pełna gniewu złapałam swoje kości. Rzuciłam. Wpatrywałam się w nie z przejęciem, starając się wpłynąć na to, gdzie upadną.

 

Siedem, dziewięć. Siedem, dziewięć – myślałam, grożąc kościom spojrzeniem.

 

Udało mi się. Na polu zarówno siedem, jak i dziewięć było po trzy skaldie. Zgarnęłam je z satysfakcją, oddając kości mężczyźnie i uśmiechając się do niego perfidnie.

 

Minęło trochę czasu, zanim wybuchłaś gromkim śmiechem pełnym satysfakcji.

 

Zerknęłam na ciebie kątem oka, by po chwili powrócić do własnej rozgrywki. Plułam sobie w brodę, bo na moje zwycięstwo, bynajmniej w najbliższym czasie, wcale się nie zapowiadało.

 

– Jackpot! – Zawołałaś. – Zgarniam wszystko! WSZYSTKO!

 

A była to naprawdę niezła sumka. Niski człowieczek wciąż miał jednak kilka monet do przegrania.

 

– Oczy węża – stwierdził beztrosko siwobrody, niby od niechcenia, nachylając się nad stołem. – Doprawdy! Chyba szczęście opuściło Świteziankę!

 

Przyjrzałam się kościom uważniej. Ku mej wielkiej frustracji, obydwie pokazywały po jednym oczku. Klnąc pod nosem, rozstawiłam na każdym polu po jednej monecie.

 

Aleksandretta była w podobnej sytuacji co ja. Szczerze mówiąc bardzo mnie to uszczęśliwiło. Właśnie wystawiała swoje ostatnie monety na planszę, zawodząc głośno. Jej przeciwnik był tak niesamowicie zafascynowany jej piersiami, że nie zauważył nawet, kiedy szkarłatnowłosa przekręciła kości. Po tym jakże niecnym zabiegu, obydwie pokazywały po sześć oczek.

 

Westchnęłam ciężko.

 

Szkoda, że ja go nie dostałam – pomyślałam z goryczą.

 

– Zgarniam wszystko – zawołała Aleksandretta z radością i zsunęła pieniądze z planszy, na swoją połowę stołu.

 

Zerknęłam jeszcze raz na kapitana, ale nic nie mogłam zrobić. Cały czas obserwował uważnie każdy mój ruch.

 

– Gra skończona. – Podniosłaś się od stołu, trzymając w rękach dwie brzęczące sakiewki, z wielkim bananem na ustach. – Przykro mi, panie piracie, może następnym razem się uda. Tymczasem mogę panu postawić butelkę rumu, tak na pocieszenie. Tylko bez żadnego rozbijania!

 

– Evv! – Zawołała z oburzeniem Aleksandretta. – Dlaczego rozdajesz NASZE pieniądze?

 

Zupełnie zapominając o grze podniosła się, zrównując się z tobą. Wlepiła swoje spojrzenie w twoje oczy. Miałam wrażenie, że za chwilę zaczniecie się bić albo, bynajmniej, dostaniesz z sierpowego. Byłby to z pewnością wspaniały pokaz, ale niestety, a może stety, nie odbył się.

 

– Oj, nie przesadzaj. – Machnęłaś lekceważąco ręką. – Co za różnica, jedna butelka rumu w tę, czy w tę?

 

– Niech ci będzie – mruknęła Aleksandretta pod nosem, wracając na swoje miejsce. Westchnęłam ze smutkiem, bo kapitan ani drgnął. – Ale zostaw coś dla nas!

 

– Tak jest! – Odparłaś i zniknęłaś w tłumie razem z przysadzistym człowieczkiem, który przed chwilą przegrał cały swój dobytek. Miałaś naprawdę dobre serce! Nie każdy podzieliłby się swoim majątkiem z taką lekkością. Ty byłaś jednak w tak wspaniałym nastroju, że mogłaś przerżnąć wszystko na raz bez żadnych zahamować. Właściwie, to zawsze miałaś taki humor…

 

Wraz z Aleksandrettą na powrót skupiłyśmy się na swoich grach, a ty zdążyłaś już wrócić z baru dwa razy i wypić dwie butelki rumu, i kufel miodu. Mimo to, wciąż byłaś w pełni świadoma. Gdybym nie widziała, jak wlewasz w siebie cały ten alkohol, mogłabym powiedzieć, że wypiłaś butelkę niskoprocentowego piwa.

 

Kiedy wróciłaś do nas na dobre, oparłaś się o stół łokciem i przyglądałaś ze znużeniem, jak obydwie staramy się obronić swój honor. W końcu przysnęłaś, opierając twarz o blat.

 

Na szczęście wszystko skończyło się tak, jak powinno się skończyć – wygrałyśmy.

 

– I jak, panie kapitanie? – Spytałam kpiąco potrząsając sakiewką, która jakiś czas temu należała jeszcze do mężczyzny. – Jak czują się przegrani?

 

Och. Jakaż to wspaniała, mściwa satysfakcja ogarnęła mnie całą, kiedy ujrzałam zawiść na twarzy siwobrodego!

 

– Jeszcze zobaczymy, kto jest przegranym – syknął w odpowiedzi, opuszczając oberżę z hałasem. Wybuchłam paskudnym śmiechem, żegnając go tym samym. A kiedy pojedyncze osoby z jego załogi spoglądały na mnie z pogardą, śmiałam im się w twarz, dając ujście wszystkim emocjom.

 

Tymczasem zdążyłaś się przebudzić, zupełnie jakbyś czuwała w półśnie, czekając na odpowiedni moment. Cóż. Bądź co bądź, utrafiłaś idealnie.

 

– Och, już skończyłyście? – Spytałaś, ziewając głośno.

 

– Taak – powiedziała Aleksandretta. – Jesteśmy bogate, Evv!

 

– Fortuna! – Ożywiłaś się nagle, jakbyś właśnie łyknęła smoczą krew czy jakąś inną miksturę z „dopalaczem:. Wstałaś przewracając krzesło i skierowałaś się do baru. Poszłyśmy za tobą, bo w końcu nie mogłyśmy zostawić cię samej. Piłyśmy, piłyśmy, piłyśmy. Bez żadnego umiaru! Nawet nie byłam w stanie zliczyć ile, ale z pewnością się nie oszczędzałyśmy.

 

– Kolejka dla f-szystkich, khek! – Zawołałaś, zataczając się z kolejną butelką rumu w ręce i opadając ciężko na podłogę, aż zadudniło. Podniosłaś głowę, skrzyżowałaś nogi i uniosłaś rum do góry. – Niech wam bendzie na ssdrowie, kochani kamrać!

 

Oczywiście żaden pirat nie mógł zignorować takiej propozycji, w karczmie rozległ się okrzyk aprobaty. Każdy z obecnych odebrał obiecaną „kolejkę” z szerokim uśmiechem na ustach.

 

Nie wypiłam tyle co wy. Właściwie, to wypiłam znacznie mniej. Przynajmniej wystarczająco mało, aby zachować trzeźwość umysłu.

 

Chciałam cię ustrzec przed utratą wszystkich pieniędzy, ale nie słuchałaś mnie w ogóle. Zapomniałam więc o waszych „problemach finansowych” i bawiłam się dalej, żerując na kim się tylko dało.

 

– Tee, Eff – powiedziała Aleksandretta, siadając obok ciebie na drewnianej podłodze, w takiej samej pozycji. Trzymała w ręce kufel z piwem wiśniowym, które rozlewało się dookoła. – Czy my szasem nie-khek!-pszeadamy?

 

– Nieee – przeciągnęłaś, połykając resztki rumu i rzucając butelkę w niewiadomym kierunku. Rozbiła się na czyjejś głowie. – Gdz-isz by tam!

 

Stanęłam nad wami, kołysząc się lekko.

 

– Drogie paanie – oparłam się o blat, mrużąc oczy. Obraz zaczął mi się lekko rozmazywać. Czułam, że pora iść spać, nie pozostawać w głównej sali oberży ani chwili dłużej. Ale, ale! Mój mózg myślał inaczej, a usta mówiły zupełnie co innego! – Myślę, sze czass się zabafić.

 

Pokiwałyście ochoczo głowami i podniosłyście się. Wieczór był jeszcze młody, czekała na nas cała noc picia i śpiewów!

 

Razem z Aleksandrettą szybko zdobyłyście popularność wśród piratów i zyskałyście sobie ich szacunek pokazując, jak wiele możecie zmieścić w sobie rumu, piwa i wszelkich innych trunków, jakie serwowano pod „Dzikim Pirothumem”. Niektórzy również dawali wam na próbę ziela pirackiego, czyli słonych wodorostów z domieszką liści mięty i owoców granatu, ale nawet to nie było w stanie was powalić.

 

Przyglądałam się, jak wasze roześmiane i wciąż przytomne twarze niknęły w kłębach słodkiego zielonkawego dymu, zastanawiając się, ile jeszcze zniesiecie. Pokiwałam głową z rezygnacją, kiedy obydwie sięgnęłyście po kolejnego skręta.

 

Po pewnym czasie, zamiast wojowniczych okrzyków, w oberży słychać było tylko radosny śpiew i przyjazne nawoływania, co w naszej społeczności było rzadko spotykane. Wasza obecność zmieniła jednak nastrój. Wszyscy byli pijani oraz zadowoleni.

 

No tak. Pijany pirat, to szczęśliwy pirat.

 

Piraci śpiewali jedną ze swoich szant, a goście oberży postanowili się do nich przyłączyć. Muzyka płynęła zewsząd, a wszystkie głosy połączyły się w jednej radosnej pieśni.

 

 

Jolly Roger!

Nasz duch, nasze serce.

Jolly Roger!

Strzeżcie się!

Dziś na morzu poleje się krew,

bo piracki okręt wyruszył na łów,

gdzie rzeź odbędzie się

i bez zakładników nie obejdzie się.

Jolly Roger!

Duma nas rozpiera.

Jolly Roger!

Piracka duma, piracka

na zawsze zapamiętana, szarmancka…

Och, nie, kamraci!

Szarmanckość to nie nasza cnota!

Wolimy kraść, walczyć i kłamać!

Rabować!

Yo ho, Yo ho

Pozostaje w trupa zalać się!

 

Owa szanta miała prostą melodię, głupi tekst i łatwo wpadała w ucho. Obydwie nauczyłyście się jej od razu. Śpiewałyście najgłośniej, najlepiej się bawiłyście.

 

A kiedy tak was słuchałam, doszłam do wniosku, że już dawno nie miałyście w ustach żadnego alkoholu. Że od dawna podróżowałyście wraz z Salemem, ukrywając się. Byliście poszukiwani. Cała wasza trójka. Przypomniałam sobie plakaty gończe, które pokazywał mi Samuel…

 

To było przykre, nie móc czerpać z życia żadnych przyjemności… Byłaś samolubna, a jakże! Ale w rzeczywistości, oddałaś wszystko, nawet siebie samą, aby ocalić innych.

 

– Hej, panienko. – Podszedł do ciebie jakiś mężczyzna, co wyrwało mnie z filozoficznego stanu.

 

Patrzyłaś się na niego mętnym spojrzeniem, jakbyś nie do końca wiedziała, o co właściwie chodzi.

 

– Spiesszaj dziad-uu – wybełkotałaś i wymierzyłaś zdumiewająco dokładny cios. Trafiłaś mężczyznę prosto w nos, tak mocno, że tamten upadł. Tak dla jasności, już się nie podniósł. Przynajmniej nie tego wieczoru.

 

– Ojć, chyba seemdlał.

 

Dookoła rozległ się gromki śmiech, a nieprzytomny mężczyzna został wyniesiony z głównej sali oberży do innego pomieszczenia. Nawet nie zdążyłam zauważyć kiedy i przez kogo.

 

Karczmarz musiał być zadowolony, zapewne zbił niemałą fortunę. Takich gości jak wy miewał rzadko, poza tym wielu klientów nie płaciło za trunki. W sumie, oberża działała charytatywnie, o czym wy oczywiście nie mogłyście wiedzieć.

 

Ha, ha! Jak teraz o tym pomyślę, mogłam nie być aż tak wredna i czasem przywiązywać wagę do szczegółów. Ale cóż. To już minęło i nic tego nie zmieni.

 

Zabawa trwała, nikt się na nic nie skarżył. Nikt też nie zwracał uwagi na upływ czasu, ani na inne aspekty świata zewnętrznego. Jak na piratów przystało – liczył się tylko rum. Z takiego założenia wyszli wszyscy obecni w karczmie tamtego wieczoru. Później nikt nic nie pamiętał(poza mną, oczywiście), ale wszyscy byli zadowoleni.

 

Nieczęsto zdarzały się takie zabawy. I zapewne zdarzać się będą coraz rzadziej…

 

 

 

 

 

Podniosłam opuchnięte powieki, czułam się okropnie. Nie dość, że chciało mi się pić, to miałam wrażenie, że głowa zaraz mi wybuchnie. Oczywiście, pamiętałam wszystko. No, do pewnego momentu…

 

Leżałam na niewygodnej pryczy. Z niemałym zdziwieniem i obrzydzeniem stwierdziłam, że jestem naga, a obok mnie leży mężczyzna, głośno chrapał. Zbyt głośno. Nie przyglądałam mu się. Wiedziałam, że lepiej będzie, jeśli nie dowiem się, kim jest.

 

Szybko się podniosłam, wciskając na siebie ubrania w porażającym tempie. Musiałam zignorować denerwujący ból głowy, co nie było łatwym, ale jednak wykonalnym zadaniem.

 

Zerknęłam w prawo. Tuż pod pryczą, z której przed chwilą się podniosłam, leżała Aleksandretta przykryta firanką, a obok niej leżało trzech mężczyzn. Nawet nie śmiałam myśleć, co z nimi robiła.

 

Jeden z nich należał do załogi Świtezianki, od razu go rozpoznałam. Był młodym wyjadaczem, który myślał, że jest najmądrzejszy z nas wszystkich. I faktycznie, był inteligentny. Dlatego często pomagał mnie i kapitanowi w przygotowywaniu taktyki abordażowej. Podrapałam się w tył głowy zastanawiając się, jaką dam mu karę. Doszłam jednak do wniosku, że zostawię go w spokoju. Nie miałam siły na torturowanie załogi.

 

Niech się chłopak cieszy – pomyślałam.

 

Pozostawiając ich samym sobie, odwróciłam wzrok w drugą stronę.

 

– Nareszcie wstałaś – drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka weszłaś ty, jakby nowo narodzona.

 

Wpieprzyła cytrynę – pomyślałam, przygryzając wargę.

 

Zjedzenie cytryny, to jeden z najlepszych sposobów na takie objawy. To taka uwaga, gdybyś o tym nie wiedziała.

 

Ubrana byłaś i uczesana, umyta. Jednym słowem: gotowa do dalszej drogi. Nie odgarnęłaś tylko włosów z twarzy, co nadawało ci jeszcze bardziej ponury wygląd. Ale bez tego „urokliwego” mroku, który cię otaczał nie byłabyś sobą.

 

– Witaj wśród żywych. – Skinęłaś głową.

 

Przyjrzałam ci się ze zdumieniem.

 

Czyżby nic wczoraj nie wypiła? – Zastanawiałam się w myślach. Doszłam jednak do wniosku, że moje wspomnienia nie mogły być fałszywe. Chyba, że wszystko mi się przyśniło… Postanowiłam więc wygłosić swoje wątpliwości na głos.

 

– Evv, dobrze się czujesz? – Spytałam ostrożnie, przekręcając zabawnie głowę.

 

– Ależ tak! – Zawołałaś z przekonaniem, takim tonem, jakbym cię spytała, czy masz twarz. Coś jednak było nie tak i nie umknęło to mojej uwadze.

 

– Czy na pewno? – Wychyliłam głowę do przodu, aby móc ci się lepiej przyjrzeć. Nie musiałam jednak tego robić.

 

Podniosłaś głowę, a twoje włosy rozsunęły się na boki. Na twoich ustach malował się tak żałosny grymas, że nie mogłam powstrzymać śmiechu. Ach, jakąż to boleść wyrażała twoja twarz! A oczy miałaś jeszcze bardziej podkrążone niż zwykle, przekrwione. Zdawały się rozpływać, choć nie jestem do końca pewna, czy takie zjawisko jest możliwe.

 

– Przepiłyśmy wszystkie pieniądze, kobieto! – Załkałaś żałośnie, pociągając głośno nosem. Naprawdę byłaś zrozpaczona, co rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej.

 

Nie patrz tak na mnie! Jeszcze dzień wcześniej, miałam wrażenie, że jesteś jakimś bóstwem z piekła rodem! A widząc cię w takim stanie… po prostu nie mogłam przyjąć tego do wiadomości.

 

– Wy, nie ja – mruknęłam pod nosem, powstrzymując śmiech.

 

– WSZTSTKO! Salem nas zabije… – jęknęłaś cicho.

 

Na wspomnienie o pieniądzach, Aleksandretta zachrapała głośniej, zupełnie niespodziewanie i otworzyła szeroko oczy, jakby tylko udawała sen. Wzdrygnęłam się na jej zupełnie trzeźwy krzyk, zatykając uszy. Stała tuż za mną.

 

– Jak to WSZYSTKO?! – Zawołała, zrywając się na równe nogi. Firanka, którą była przykryta opadła na śpiących jeszcze mężczyzn.

 

– Po prostu, wszystko… – uczepiłaś się mojej koszuli, o mało jej nie rozpruwając i zaczęłaś ją szarpać w jedną i w drugą stronę. Robiłaś to delikatnie, jakbyś zupełnie opadła z sił. Bo z pewnością opadłaś. Takie dramaty potrafią wykończyć człowieka.

 

Oczywiście nie wspomniałam o charytatywnej działalności karczmarza… to dobiłoby was zupełnie.

 

– Błagaam, zrób coś.

 

Podrapałam się w tył głowy, przyjmując głupi wyraz twarzy. Nie do końca wiedziałam, co mam zrobić. Postanowiłam poszukać swojej sakiewki, ale ze strachem odkryłam, że takowej nie posiadam. Byłam jednak pewna, że nie wydałam tej nocy ani grosza.

 

Jakiś skurwysyn mnie okradł! – Wrzasnęłam w myślach, a moje wnętrze eksplodowało. Na twarzy starałam się jednak zachować stoicki spokój.

 

– Ja również nic nie mam – powiedziałam drżącym z wściekłości głosem. – Zostałam bez złamanego grosza przy duszy!!!

 

– Czyli ty też – fuknęłaś cicho.

 

W ataku furii postanowiłam wyrzucić nieproszonych gości z pokoju, urządzając im brutalną pobudkę. Zanim zdążyli zrozumieć co się dzieje, pospadali ze schodów, nieźle się przy tym obijając. Pomogłyście mi, może wam też trochę ulżyło?

 

– Chyba nic na to nie poradzimy – westchnęłaś, przypinając do skórzanego pasa wielki dwuręczny miecz. Nawiasem mówiąc, był cudowny. Z runami. A jak błyszczał! Nigdy nie widziałam piękniejszego ostrza i z pewnością nigdy takowego nie zobaczę.

 

– Chodźcie. Poszukamy Salema i kapitana – rzekłaś, poprawiwszy pas.

 

– Przecież on nas zabije. – Aleksandretta robiła dziwne miny, godne dzikich orków. Ja natomiast zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że potrafi ze swoją twarzą robić tak nietypowe rzeczy.

 

– Aleksandretto, musimy być silne! – Zawołałaś dziarsko, otwierając drzwi. – Stawimy się czoło śmierci!

 

Wyszłaś z pokoju, a tuż za tobą my. Powłócząc nogami, od niechcenia, jakby idąc na skazanie. Zeszłyśmy po schodach, do głównej sali oberży, która już zdążyła wypełnić się po brzegi. A może po prostu jeszcze nie wszyscy ją opuścili? Od razu skierowałyśmy się w stronę karczmarza.

 

– O, Lilith i jej dwie wspaniałe towarzyszki! – Zawołał karczmarz, z uśmiechem od ucha do ucha. Wkupiłyście się w jego łaski. A ja dzięki wam. Nigdy mnie nie lubił.

 

– Czy chciałyście coś kupić? Dla was promocyjne ceny!

 

– Nigdy więcej – Aleksandretta złapała się jedną ręką za głowę, a drugą wyciągnęła w kierunku karczmarza dając mu do zrozumienia, że nie wypije nic przez długi, długi czas.

 

Oczywiście było to czystym kłamstwem, bo szkarłatnowłosa uwielbiała pić i robiła to, kiedy tylko zdarzała się ku temu okazja. Dlatego też uśmiechnęłaś się z pobłażaniem pod nosem, po czym podjęłaś rozmowę.

 

– Szanowny panie! Widziałeś może Salema, bądź kapitana Świtezianki?

 

– Dzisiaj? Nie – powiedział, zastanawiając się przez chwilę. – Chyba jeszcze nie wrócili.

 

– Rozumiem, dziękuję – skinęłaś głową, po czym oddaliłaś się w kierunku drzwi wyjściowych. – Nie wiem jak wy, ale ja potrzebuję świeżego powietrza. Zdecydowanie.

 

Nie miałyśmy zamiaru się sprzeczać. Świeże powietrze nie jest złe. Szczególnie na ból głowy i na otrzeźwienie z pół przyćmienia umysłowego. Zanim jednak zdążyłyśmy nacisnąć klamkę, drzwi otworzyły się z trzaskiem. Odskoczyłaś w ostatniej chwili, inaczej zostałabyś zgnieciona i stałabyś się plackiem na ścianie – kolejną ozdobą „Dzikiego Pirothuma”. Spiorunowałaś wzrokiem dziecko, które stało w progu, ale twoja wściekłość szybko ustąpiła miejsca zaciekawieniu. Chłopiec był przerażony, oddychał szybko i płytko. Miał ważną wiadomość do przekazania.

 

– Atakują! – Zawołał, pełnym rozpaczy głosem. – Wojska atakują!

 

Oberża machinalnie zamarła, wszyscy wpatrywali się w dziecko z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia. Ono jednak nie powiedziało już nic. Zamiast jego piskliwego, przerażonego głosu, rozległ się odgłos dzwonów bijących na alarm. Piraci zrozumieli, że dzieciak nie żartował. Wszyscy poczęli wylewać się tłumnie na ulice miasta, nikt nie czekał na ponowne wezwanie. Piraci dobyli swojej broni. Ci którzy jej nie mieli, chwytali kamienie, kije, co im wpadło w ręce. Nawet pijani podnieśli się spod stołów i zataczając się, ruszyli do walki. Cała społeczność miasta Khaam kierowała się w stronę bram. Szykowała się bitwa, kolejna. I żadna ze stron nie miała zamiaru rozwiązywać konfliktu dyplomatycznie. Piraci nienawidzili Darghena, a Darghen nienawidził nieludzi i ich sojuszników. Dlatego też postanowił nas wytępić.

 

Darghen miał więcej ludzi, a ci, lepsze uzbrojenie. Ale my byliśmy na swoim terenie – gorącej pustyni, do której wrogowie nie byli przyzwyczajeni.

 

Aleksandretta bez zastanowienia wybiegła z oberży razem z tłumem, my tuż za nią. Szkarłatnowłosa podskoczyła wysoko, a po chwili już jej nie było. Tylko jej kostium opadł na ziemię, podarty na strzępy.

 

Zamiast pięknej kobiety w zwiewnych ubraniach, na niebie zawisł olbrzymi smok, przysłaniając słońce. Miał łuski w kolorze krwi i czarne zakrzywione szpony. Jedno z jego oczu przywodzących na myśl morskie fale, było przecięte szeroką i głęboką blizną, pozbawione źrenicy. Niewidzące. Potężne umięśnione łapy były podkurczone, aby zachować opływowość ciała, a olbrzymi pysk usłany szeregiem białych zębów otwierał się powoli. Z nozdrzy wydostawał się obłoczek dymu, jakby ukazując wzburzenie smoczycy. Kolce na jej łbie i grzbiecie połyskiwały złowieszczo, odbijając światło.

 

Aleksandretta machnęła skrzydłami raz i drugi, wzburzając potężne fale wiatru.

 

Zatrzymałam się, wbijając wzrok w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała kobieta. Przetarłam oczy, mrugając nimi intensywnie. Nie wierzyłam w to, co ujrzałam. Byłam pewna, że to mi się śni.

 

– O kurwa. – Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Smoczyca rozwarła pysk do granic możliwości i ryknęła rozdzierająco, ze świstem przecinając powietrze. Pomknęła w kierunku bramy, a ty zaśmiałaś się, widząc moje głębokie zdumienie. Było to wręcz nietaktowne w sytuacji zagrożenia życia, ale taka już byłaś. Wiecznie beztroska.

 

– Nigdy nie widziałaś smoka? – Spytałaś, wpatrując się w moją osłupiałą postać.

 

– Nigdy nie widziałam smoka, który zmieniałby się w człowieka – odparłam. – I jeszcze z żadnym smokiem nie piłam rumu!

 

– I tu się mylisz! – Wyszczerzyłaś zęby w szerokim uśmiechu.

 

– No tak, racja – odpowiedziałam takim samym uśmiechem, wcale niewymuszonym. Uświadomiłam sobie nagle, jak mało wiem o świecie. Byłam piratem, posiadałam szeroką wiedzę na różne tematy. Byłam wspaniałym kaligrafem, znałam się na statkach i szermierce jak mało kto. Planowałam taktyki, walczyłam z wieloma sztormami a także stworzeniami morskimi znacznie gorszymi od ludzi.

 

Ale przecież to nie o to chodzi – pomyślałam, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą w powietrzu wisiała Aleksandretta.

 

Zaczęłam dostrzegać drobiazgi, które nie są tak mało ważne, jak mogłoby się zdawać. W rezultacie doszłam do wniosku, że twoje towarzystwo dobrze na mnie wpłynęło, choć znałam cię zaledwie od dwudziestu czterech godzin. Albo nawet kilka minut krócej.

 

– Tak nawiasem mówiąc, to każdy prawdziwy smok potrafi zmieniać się w człowieka, poza ich dziećmi – złapałaś rękojeść swojego olbrzymiego miecza i pociągnęłaś ją zdecydowanym ruchem. Chwyciłam moją przyjaciółkę-szablę.

 

– Za nieludzi i pirackie miasto Khaam, aby zachować naszą dumę! – Krzyknęłam i pomknęłam przed siebie zlewając się z tłumem, zostawiając cię za sobą.

 

Jednostki z wojsk króla zdołały się już dostać do miasta. Mieli ciężkie pancerze i miecze dwuręczne, niektórzy zaopatrzeni byli w topory bądź miecze z tarczami. Większość z nich jechała konno. To jednak nie przeszkodziło piratom, którzy spoglądali śmierci w oczy tak wiele razy.

 

Ostrza wirowały przecinając powietrze, metalowe zbroje, ciała ludzi oraz koni, rozrywając skórę, mięśnie i ścięgna. Khaam zostało zalane purpurowym morzem krwi. Co jakiś czas cień wielkiego smoka przecinał promienie słońca, a błękitne płomienie wirowały w powietrzu. One nie spalały. One wypalały. Był to ogień diabelski, pożerający dusze – jak mówiły ludowe podania. W rzeczywistości jednak, był to zwykły ogień. Tylko o znacznie wyższej temperaturze. Był w stanie stopić każdą stal. I wcale nie pochodził z piekieł.

 

Piraci dzielnie walczyli, niestety wrogów wciąż przybywało. Obrońcy Khaam padali jak muchy pod naporem sił jazdy konnej. Kopyta rozwścieczonych rumaków przedzierały się przez linię oporu niczym taran, skutecznie pozbawiając nas wszelkich nadziei. Nie skupiałam się jednak na innych, tylko na własnej walce. Musiałam przetrwać. Bo wiedziałam, że jeżeli przetrwam choćby tylko ja, sama, to ta walka będzie wygrana.

 

Byłam zwinna i spostrzegawcza, a żołnierze łatwo się odsłaniali wierząc, że ich zbroje są niezniszczalne. I tu się nie mylili. Ale wielu piratów szkolonych było na łotrzyków. I jak każdy porządny łotrzyk, potrafiliśmy odnaleźć słabe punkty wroga. Na przykład szyja, osłonięta wyłącznie przez kolczugę…

 

Niespodziewanie, moja szabla ugrzęzła pod zapiersiem jednego z martwych rycerzy, a jegomość z mojej prawej już zamachnął się swoim śmiercionośnym toporem. Przykucnęłam, wyciągnęłam nóż wetknięty za pasek przy bucie. Topór był tuż, tuż. Przekoziołkowałam się do tyłu, stanęłam na ugiętych nogach i rzuciłam nożem, trafiając idealnie w otwór przyłbicy. Prosto w oko.

 

Wyciągnęłam szablę z martwego ciała, zapominając o nożu.

 

Nim się jednak spostrzegłam, byłam otoczona. Droga ucieczki została odcięta. Zmarszczyłam brwi i przykucnęłam, gotowa do walki.

 

Ktoś wyłamał się z szeregu i zaatakował od frontu mieczem jednoręcznym, swoją tarczę musiał zgubić po drodze. Obróciłam się za wolno, mężczyzna zdołał rozerwać moje lewe ramie, co skutecznie je unieszkodliwiło. Zaklęłam w myślach. Kiedy rycerz zaatakował po raz kolejny, zauważyłam, że przekrzywia lekko głowę, odsłaniając szyję. Bez zastanowienia cięłam z półobrotu. W efekcie jego głowa oddzieliła się od tułowia i potoczyła się po ziemi, tuż pod nogi towarzyszy.

 

Już nikt nie próbował zgrywać bohatera – rycerze dookoła działali jak jeden mąż. Wszyscy zaatakowali w tym samym momencie. Czułam się osaczona, jakby ktoś zamknął mnie w bardzo małej klatce z kolcami, które przybliżały się w zastraszającym tempie.

 

Myślałam, że to koniec. Ktoś jednak zdążył mnie wspomóc. To byłaś ty. Jakimś cudem przedostałaś się w sam środek okręgu, stanęłaś plecami do mnie i pochyliłaś się, ustawiając w pozycji bojowej. Rycerze nie wstrzymali ataku, choć twoja obecność ich zaskoczyła, rozproszyła. To była nasza szansa.

 

– Miło cię widzieć całą i zdrową – powiedziałaś, rzuciwszy się do ataku. Zrobiłam to samo, odbijając się od twoich pleców. Wyginałam się jak wąż, unikając mieczy rycerzy i szukając ich słabych punktów. Wirowałam wokoło, z nieruchomym lewym ramieniem.

 

Nie było mowy o sparowaniu ataków miecza dwuręcznego szablą, jednak poruszałam się o wiele szybciej od naszych przeciwników, co wyrównywało szanse.

 

Nagle zrozumiałam, w jak beznadziejnej sytuacji znaleźli się piraci. Ogarnęło mnie przerażenie.

 

Jeżeli nie stanie się cud, wszyscy zginiemy – pomyślałam, umykając przed kolejnym ciosem.

 

Gdy tylko ujrzałam nową salwę rycerzy nadbiegających ze wszystkich stron, rzuciłam przyjaciółkę-szablę na ziemię i wspięłam się na dach. Ukryłam się po drugiej stronie mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy.

 

Uciekłam. Byłam przegrana, poniżona, chociaż przez całe życie wierzyłam, że nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Myliłam się. Wystarczyła chwila, aby moje idealistyczne podejście do własnej osoby rozpierzchło się niepowracalnie.

 

Kiedy byłam już umiarkowanie bezpieczna, przeniosłam wzrok w kierunku morza. Wiedziałam, że spoglądam na nie po raz ostatni. Poczułam delikatną bryzę muskającą twarz, zapach soli. Przywołałam w pamięci szum fal rozbijających się o klify.

 

Będę za nimi tęsknić. – Mroczne myśli pochłonęły mnie zupełnie. Zapomniałam o walce, o pirackiej dumie. Miałam wrażenie, że już umarłam. Że to tylko kwestia czasu, kiedy moje ciało legnie martwe w rynsztoku.

 

A może po śmierci trafię do raju, w którym będę przez całą wieczność pływać po morzu? Moją Świtezianką, z załogą i kapitanem… Może…

 

Nagle stało się coś dziwnego. Usłyszałam w swojej głowie pieśń, tak dziwnie znajomą… dźwięk wciąż się nasilał, wyostrzając zmysły.

 

Nie, chwila. – Zastanowiłam się. Po chwili zrozumiałam, że piracka szanta nie rozbrzmiewa w moich myślach. Słyszałam ją. Muzyka docierała do moich uszu. Setki zdeterminowanych głosów śpiewało wojenną pieśń. Nawet nie zauważyłam, kiedy się do nich przyłączyłam.

 

Słowa szanty były mocne, zdecydowane. Zadawały wrogom śmiertelne rany. O tak, raniły ich. Potęga tej muzyki przebijała się przez ich stalowe zbroje, które gięły się w niezrozumiały sposób. Z każdym słowem, rycerze stawali się coraz bardziej maluczcy. A piraci coraz więksi. Ofiara zmieniła się w łowcę, czego nie spodziewał się nikt. Nikt, poza tobą. Poza tą, która przez cały czas miała nadzieję.

 

 

Stary jegomość przybył do mych bram,

do pirackiego miasta Khaam.

Opowiadał o piratach,

dzielnych kamratach.

 

Wiatr wzmógł się, popychając piratów do walki. W obrońcach Khaam obudziły się nowe siły. Ich serca wypełniły się nową nadzieją. Wierzyliśmy w zwycięstwo. Muzyka przywróciła odwagę, radość. Chcieliśmy być wolni. Każdy z nas chciał napić się rumu raz jeszcze!

 

Wiedziałam, kto pierwszy zaczął śpiewać. Uniosłam głowę ku górze. Wirowała nade mną olbrzymia bestia o szkarłatnych łuskach mieniących się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Uderzenia jej skrzydeł były spokojne, miarowe. Długi ogon zakończony ostrym szpikulcem kołysał się w rytm szanty.

 

 

 

 

Pijał z nami rum,

w tawernie „Dziki Phirotum”

Yo ho!

Jesteśmy źli, okrutni

niektórzy rzekną, że wręcz paskudni.

 

Piraci, krok w krok, wypierali ze swojego miasta najeźdźców, bezlitośnie odbierając im nie tylko życia, ale coś jeszcze.

 

W Khaam na nowo popłynęły rzeki krwi. Tym razem jednak sucha ziemia żywiła się krwią tych, którzy na nią napadli i chcieli zniszczyć. Tak. Ziemia również czuła mściwą satysfakcję, ona również śpiewała. A wraz z nią śpiewały łajby czekające w porcie na swoje załogi i wiatr świszczący wesoło w uszach.

 

Aleksandretta ryczała dziko, ale nie była w stanie zagłuszyć dźwięku, który wzbudził we wszystkich wielką trwogę. A był to dźwięk dziwny, nieopisany. Nie dało się go porównać do żadnego innego. Dźwięk mistyczny, majestatyczny.

 

To był Phirotum, dzika istota zamieszkująca wody wielkiego oceanu. Legendy mówiły, że liczy ponad tysiąc stóp długości i szerokości. Z reguły żyje pod wodą, ale potrafi również latać i poruszać się po lądzie. Ale kogo obchodziły legendy?

 

 

 

 

Yo ho!

Śmierć się nas nie ima

bośmy piracka rodzina.

Piracka duma,

i diabelska fortuna.

 

Zeskoczyłam z impetem z dachu, przyłączając się do ataku z nową siłą i pieśnią na ustach. Rzucałam butelkami, kawałkami szkieł, wszystkim, co się napatoczyło. Taranowałam leżących rycerzy wraz z tłumem, wgniatając ich w ziemię. Nie byli już tak potężni i niewzruszeni. Bali się. Ich ostatnie chwile wypełnione były panicznym lękiem i, co zabawne, wcale nie było mi ich żal.

 

Wycofywali się, ale nie mieliśmy zamiaru pozostawiać przy życiu kogokolwiek z nich. Zasłużyli na śmierć. Nie na godną, tylko na haniebną. I tak właśnie zginęli, wszyscy. Nie interesowało mnie, co stanie się z nimi, gdy umrą. Ale pozbawianie ich życia sprawiało mi niezwykłą radość, tylko to było ważne.

 

Czułam, że ktoś nade mną czuwa. Jakaś istota dawała mi nadzieję, była przy mnie cały czas, dodając otuchy. I odwagi, woli walki. Nie zapewniała ochrony, ale dodawała sił. Obiecywała wolność, w zamian za heroizm. Nie można było jej odmówić.

 

 

 

 

Yo ho!

Jolly Roger!

Piratem pragnę być!

 

Nieliczne niedobitki wojsk królewskich uciekły z Khaam tylko po to, aby zginąć gdzieś na piaskach pustyni. Zapewne smocze jaszczurki i inne bestie miały cudowną ucztę, żerując na konających rycerzach. Ale ich krzyki bólu nie miały już znaczenia, Darghen przegrał. Tylko, gdyby was tam nie było, czy ktokolwiek z nas by przeżył?

 

Potrząsnęłam głową, rozganiając myśli.

 

Nie ważne, co by było – pomyślałam, z olbrzymią euforią. – Ważne, co jest!

 

Wrzask mówiący o wygranej piratów, rozniósł się echem po całym Udgardzie, a może i dalej. Był przepełniony tak głębokimi emocjami, że nie dało się go nie usłyszeć. Jestem pewna, że Darghen również go usłyszał – chociażby w swojej wyobraźni. Krzyczałam razem ze wszystkimi. Piraci byli jak jeden organizm, odpowiedzialni za różne funkcje, jednak współdziałający w obliczu zagrożenia.

 

Odwróciłam się tyłem do wiwatującego tłumu. Spoglądałam na dwie niepozorne postaci. Kobiety. Jedna o szkarłatnych, druga o brązowych włosach. Jedna miała oczy koloru morza, druga zielone, pełne zimnej determinacji. Zwykli ludzie, można by rzec. Ładne kobiety, o niepospolitych sylwetkach. Stały, ramię w ramię, spoglądając na usłaną trupami główną ulicę Khaam, z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Skamieniałymi w wyrazie obojętności. Ale ty patrzyłaś w dół tylko przez chwilę, potem uniosłaś wzrok ku górze, ku niebu. I uśmiechnęłaś się. A był to uśmiech piękny i nietypowy. Zwłaszcza na twoich ustach, które, mogłoby się zdawać, są zdolne tylko i wyłącznie do złośliwości.

 

Wiedziałam, co stało się naprawdę. Ten heroizm, nagły przypływ nadziei i woli walki, nie przyszedł tak po prostu. To wy, Evv, razem z Aleksandrettą. Nie pytaj mnie co zrobiłyście i w jaki sposób. To po prostu się stało.

 

Od tamtej chwili zaczęłam wierzyć w siły wyższe, bo oto miałam przed sobą dwie czarodziejki, które potrafią wpływać na uczucia i myśli oraz dowolnie nimi manipulować.

 

 

 

 

 

Po pewnym czasie wszystko wróciło do normy. Piraci zajęli się porządkowaniem miasta. Ciała rycerzy wywozili na pustynię, rzucając je na pożarcie padlinożercom. Martwych kamratów kremowali i wrzucali ich prochy do morza.

 

Szkody po walce były duże. Ale ja wiedziałam, że nikt z tym nic nie zrobi. To było jak blizna. Ślad po walce, który przypominał o tym, że choć wygrana, zostawiła wiele ran. I za którymś razem może się zdarzyć tak, że będzie to rana śmiertelna.

 

Zatrzymałam się koło was. Wypatrywałam w tłumie Samuela.

 

– Dziękuję wam – powiedziałam, zebrawszy w sobie siły.

 

– Dziękujesz? – Szkarłatnowłosa zerknęła na mnie kątem oka. – Za co?

 

– Nie żartuj sobie! – Zawołałam z oburzeniem, jakby Aleksandretta chciała zaprzeczyć wszystkiemu, co wydarzyło się w Khaam. – Tylko dzięki wam zdołaliśmy obronić Khaam! I nawet nie próbujcie mi wmawiać, że to nasza siła uśpiona gdzieś w sercach nagle się przebudziła, ot tak! Filozoficzny bełkot…

 

– A czy to nie prawda? – Odparłaś spokojnie, polerując miecz i zmywając z niego zakrzepniętą już krew z niezwykłą pieczołowitością. Wyglądałaś na zniecierpliwioną i zmartwioną.

 

– Nie! To znaczy tak…! To znaczy… – złapałam się za głowę wzdychając ciężko, bezsilna wobec dwóch jakże skromnych charakterów, jakie prezentowałyście. – Mieszacie mi w głowie…

 

– Nie przejmuj się, kiedyś się przyzwyczaisz – powiedziała Aleksandretta wyciągając rękę i wskazując palcem jakąś postać. Zmierzała w naszym kierunku. Nie kroczyła, płynęła. Pulsowała jasną srebrzystą aurą.

 

– Salem.

 

Oderwałaś wzrok od swojego ostrza, spojrzawszy w kierunku, który wskazywała smoczyca. Byłaś bardzo przejęta, jakbyś od dawna czekała na tę właśnie chwilę. Starałaś się ukryć swoje emocje, ale widziałam, że nie potrafisz tego zrobić.

 

Rzuciłaś się na elfa, wczepiając palce w jego biały płaszcz umazany krwią i kurzem. Właściwie, nie był już biały, tylko szarobury. Aleksandretta złapała twój miecz, zanim zdążył uderzyć o ziemię.

 

– Jak dobrze, że żyjesz… – szepnęłaś z głębokim westchnieniem. – Jak dobrze…

 

Salem uśmiechnął się smutno i objął cię swoim ramieniem, a potem zakrył nagie ciało Aleksandretty swoim płaszczem.

 

Elf, choć zdawał się być poważniejszy i ukrywał swoje emocje lepiej niż ty, uścisnął cię z tym samym uczuciem.

 

Wpatrywałam się w was przez chwilę. I wtedy pomyślałam o moim kapitanie. O jego szorstkich ustach i zimnych dłoniach. Chciałam, aby on również mnie objął. Wtedy poczułabym się naprawdę bezpieczna. W jego ramionach… czując ciepły oddech na szyi, rękę mierzwiącą włosy… ujrzeć jego uśmiech, który zawsze dodawał otuchy. Całej załodze.

 

Pewnie znów gdzieś się szwenda – pomyślałam, śmiejąc się nerwowo. To było do niego bardzo podobne, ale w wynikłej sytuacji zdawało się być zbyt nierealne. Samuel nigdy nie pozwalał, aby ktokolwiek się o niego martwił.

 

Może po prostu się droczy? – Usilnie próbowałam odnaleźć jakieś wytłumaczenie na to, że kapitan nie pojawił się razem z Salemem. Niestety, żadne z moich przypuszczeń nie było dość przekonujące. Żadne nie dawało nawet cienia nadziei.

 

– Lilith – nim się zorientowałam, byliście tuż przy mnie. Wasze twarze… cóż. Nie wyglądaliście na szczęśliwych. Nic dziwnego, mieliście do przekazania złe wieści.

 

– Chyba domyślasz się, co chcę ci powiedzieć? – Salem westchnął cicho. Samuel był również jego przyjacielem, zapewne czuliśmy się podobnie.

 

Milczałam. Doskonale wiedziałam, o co chodzi.

 

Samuel nie żyje, został zabity w honorowym pojedynku. Zginął jak bohater, w obronie swojej załogi, swojego miasta, swojego okrętu, honoru piratów. Tak samo jak wszyscy inni polegli w tej walce – myślałam, zaciskając pięści i wbijając przydługie paznokcie w dłoń. Powieki piekły mnie niemiłosiernie. Nie mogłam powstrzymać łez, cisnących się do oczu. Ciepłe strużki pociekły po policzkach, zmywając brud walki z twarzy. Nie zdążyłam się nawet pożegnać, nie powiedziałam mu przed śmiercią nic miłego. Tylko te ciągłe złośliwości…

 

„Jeżeli sytuacja się nie polepszy… cóż. Stanie się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Będzie to coś znacznie gorszego niż śmierć. Nie mogę do siebie dopuścić myśli, że wszystko zniknie, pogrąży się w Chaosie. Nie mogę pozwolić, aby to się stało.” – Powtórzyłam w myślach twoje słowa, spuszczając głowę. – Nie ma nic gorszego od śmierci ukochanej osoby.

 

Uwierz mi, jest – odpowiedział mi głos, tak dziwnie znajomy, a jednak inny od wszystkich, które kiedykolwiek słyszałam. Kojarzył mi się z twoim głosem, po dziś dzień zastanawiam się, czy to aby nie byłaś ty. Bo z pewnością nie był to głos Aleksandretty.

 

Choć nie wiedziałam, czym ów głos jest, postanowiłam się od niego czegoś dowiedzieć.

 

W takim razie, co? Wytłumacz mi! – Rozdzierały mnie tęsknota i okrutny ból, które nie mogły znaleźć żadnego ujścia. A potem, kontrolę nade mną przejęła zimna furia, chęć zemsty. Nienawiść tak ogromna, że przysłaniała racjonalne myślenie. Ale kogo darzyłam tą nienawiścią? Nikogo konkretnego. I to było najgorsze. Czułam obrzydzenie do wszystkiego. W tej jednej chwili myślałam, że wszystko się skończyło. Po raz kolejny tego samego dnia czułam się, jakbym umarła. Nic dziwnego. Straciłam wtedy bardzo ważną część siebie, której już nigdy nie odzyskam.

 

Chociaż zadałam pytanie, głos nie odezwał się do mnie. Już nigdy go nie słyszałam. Pozostawił mnie samą, z ogromną dziurą w sercu.

 

– Śmierć nie jest końcem – powiedziałaś, kładąc rękę na moim ramieniu.

 

To nie wystarczyło, nie pozwalało ukoić bólu. Nie obchodziło mnie, czy Samuel gdzieś tam jest, czy żyje w innym świecie, w innym ciele. Nie było go przy mnie, tylko to się liczyło. A jednak, twoje słowa były jedyną nadzieją na kolejne spotkanie. I tej nadziei starałam się trzymać. Szczerze mówiąc, kiedy robi mi się naprawdę smutno, wciąż je wspominam. I mam nadzieję, że gdy tylko odejdę z tego świata, będę miała okazję, aby pobić Samuela, że kazał mi czekać na siebie tak długo.

 

Otarłam twarz rękawem, zerknęłam w waszym kierunku. Nie chciałam was zawieść, Samuel nigdy by tego nie zrobił.

 

– Zabierzemy was do Kir’genath, pakujcie się – skinęliście tylko głowami, nie odzywając się. Byliście gotowi do drogi od zawsze. Ja również dałam radę się przygotować.

 

Ruszyliśmy do portu, aby dostać się na Świteziankę, na której czekała już cała załoga. Weszliśmy na starą łajbę z podziurawionymi czarnymi żaglami i piracką banderą wywieszoną na maszcie głównym. Wszyscy wpatrywali się w nas wyczekująco. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, z tłumu wyszedł młody mężczyzna z poczochranymi włosami sięgającymi ramion i zarostem niegolonym od wielu tygodni. Vincent.

 

– Pani kapitan – powiedział, wykonując teatralny ukłon. – Gdzie wyruszamy?

 

– Kurs na Kir’genath, oficerze – powiedziałam głośno, głosem godnym przewodniczącego rady pięciu. – Aby ocalić ten świat!

 

– Ajaj! – Krzyknęli mężczyźni jednym głosem i rozbiegli się.

 

– Żagle na maszt, wyciągać kotwicę! – Wołał pierwszy oficer machając rękami, a sam stanął przy sterze, trzymając w ręku busolę.

 

Uśmiechnęłam się smutno, obserwując błękitny horyzont, gdzie niebo zlewało się z oceanem, tworząc jedną linię. Jakby przejście do innego świata. Po raz kolejny udało mi się przeżyć, wrócić na ukochane morze, ukochany statek. Ale Samuelowi nie poszczęściło się. I dlatego postanowiłam zrobić coś dla niego. Zdecydowałam, że będę szczęśliwa za nas dwoje tak długo, jak pozwoli mi przewrotny Los. I obiecałam sobie, a także jemu, że będę was wspierać, niezależnie od okoliczności.

 

Zaczekaj, Samuelu. Skoro śmierć nie jest końcem, z pewnością się jeszcze spotkamy – z tą myślą wyruszyłam na kolejną przygodę.

Koniec

Komentarze

    Sztampowa opowiastka dla dzieci. Czemu "Yo, ho!", a nie "Jo, ho!"? 

Nie takie znowu najgorsze, czyta się i  to w miarę lekko. Wychwyciłem kilka powtórzeń, a poza tym błędy w zapisie dialogów.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Błędy w zapisie dialogów? A mogę poprosić o parę przykładów takowych?

 

Dlaczego "Yo, ho!"? A dlaczego nie? Odpowiedź pokroju pytania...

    Pytanie ma swoje uzasadnienie, i to oczywiste: "y" w jezyku polskim czyta sie tak, jak w słowie "wyraz"... A to chyba jest polski tekst wiersza czy piosenki, nieprawdaz? Owszem, stosuje sie niekiedy w jezyku polskim --- błędnie --- angielską  tranksrypcję wyrazów rosyjskich, na przyklad pisząc imię "Yegor", ale to nie ma sensu: "j" w jezyku polskim wymawia sie tak samo, jak w rosyjskim.

    No i prze to "yo" powstalo wrażenie dość  dziwacznego malpiarstwa angielskiiej transkrypcji wyrazów slowianskich, kompletnie nieuzasdnionego.

Siedmiu chłopa na Umrzyka Skrzyni,

jo ho ho, i butelka rumu.

Palą fajki, England mir uczyni.

jo ho ho, jest butelka rumu.

I tak dalej...

I teraz uzyskałam dobrą odpowiedź, a za wytłumaczenie szczerze dziękuję :) Na przyszłość będę pamiętać, aby nie stosować tego typu "zabiegów", bo faktycznie są pozbawione sensu... w niektórych przypadkach.

Uważam jednak, że nie jest to błąd, ponieważ ludzie bardzo często używają w wierszach/książkach/opowiadaniach/etc. różnego rodzaju upiększacze uważając, że np. imię Yennefer będzie wyglądało lepiej, niż Jennefer. 

Chyba, że źle zrozumiałam przekaz?

    Dobrze. Niekiedy juz spotyka sie pisownę imienia rosyjskiego taką oto: Natascha". W angielskim  ma to oczywiste uzasadnienie -- w tym jezyku nie ma "sz", podobznie zreszta jak "cz", i nie tylko. Taki zapis powoduje wymowę zblizoną do oryginalnego brzmienia rosyjskiego. Ale w polskim  jest "sz", wymawiane tak samo. malo tego, jest też imię Natasza. Podobnie jest z Andriejem --- w angielskim bylby to Andirey, jesliby chcieć  umieścić  na koncu słowa fonetyczne "j".

    I podobnie jest z tym "yo" --- wymawiamy przeciez  "jo". Ale w jezyku polskim nie ma potrzeby takiego zapisu. "J" wymawiamy jako "j', a nie "dż" i malo tego, w gwarze ślaskiej nadal funkcjonuje takie słowo.

    England to pseudonim znanego pirata.

Błędy w zapisie dialogów? A mogę poprosić o parę przykładów takowych? 

 

Proszę bardzo:

 

- Dolewkę proszę! – Zawołałam smętnie.


- Evv! – Zawołała z oburzeniem Aleksandretta.


- Czy jest tu obecny kapitan Świtezianki? – Zapytał elf. 


- Żartowaliśmy! – Krzyknął jakiś pirat z tłumu i wszyscy dookoła ryknęli śmiechem.

 

 

Mastiff

Przez pomyłkę nacisnąłem "dodaj":).

Błędów jest jeszcze z pięć razy więcej, a tutaj masz link do poradnika:

 

http://www.fantastyka.pl/10,2112.html

 

Pozdrawiam

Mastiff

Lekko się czyta i to w zasadzie główny plus opowiadania. Bo historia sztampowa do bólu. Tekst jest przegadany,  scenę w karczmie, wykorzystaną już na wszystkie możliwe sposoby w opowiadaniach i powieściach, rozwklekłaś straszliwie. Ale mimo to przeczytałam i nie powiem, żebym czuła się wyjątkowo zmęczona przeprawą.

 

Generalnie dużo pracy przed Tobą. Choćby przy bohaterach,bo namiastka zarysu psychologicznego, jaki stworzyłaś, np głównej postaci, przywodzi na myśl kilkunastolatkę. Dialogi w ogóle nie przekonują, że to dorośli, nawykli do trudów bohaterowie.  

 

Khaam, Udgard i Świtezianka. Aż prosi się o komentarz: "skreśl niepasujące słowo" ;) Nie pasuje mi Świtezianka za cholerę w tym świecie. Ale to już całkiem subiektywna uwaga.

 

Pozdrawiam i życzę kolejnych tekstów 

Co do Udgardu, to przyznam szczerze, że dowiedziałam się iż owa kraina istnieje dopiero po tym, kiedy skonstruowałam mapę świata Nemerith. W dodatku, zupełnie przez przypadek. Ale postanowiłam, że nie będę jej już zmieniać... i to samo dotyczy Midgardu. 

 

Za wszelakie opinie i sugestje dziękuję, i z pewnością wezmę je pod uwagę podczas pisania kolejnego opowiadania :)

Nowa Fantastyka