- Opowiadanie: immanuela - Podróż dwudziesta szósta Liona Gromkiego

Podróż dwudziesta szósta Liona Gromkiego

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Podróż dwudziesta szósta Liona Gromkiego

Planeta wyglądała tak apetycznie jak świeżo usmażony naleśnik, posypany gdzieniegdzie cukrem pudrem, wyzłocony bursztynowymi polami marmolady morelowej, tylko przepasany, nie wiedzieć czemu, młodymi sadzonkami chmielu, niczym zieloną wstęgą. Jednak to właśnie ten chmiel mnie przekonał i postanowiłem wylądować pomimo braku informacji na temat tej planety w moim pokładowym mózgu. Właz, jak zwykle, zatarł się, rozgrzany do czerwoności w trakcie lądowania, musiałem więc trochę odczekać, aż ostygnie. Wystawiłem rękę przez okno. Nie padało, pogoda była piękna. Ledwom wysiadł z rakiety, otoczył mnie rubinowo połyskujący, długi na pół kilometra tubylec i z okrzykiem: "Stać! Straż Miejska Omelety!" zakuł mnie w przenośne dyby i zawlókł na posterunek.

 

Okazało się, że nieroztropnie wylądowałem na Omelecie, planecie, której omijanie szerokim łukiem zalecają wszelkie możliwe przewodniki: od "Autostopem przez próżnię" do "Żeglugi międzygalaktycznej w jeden weekend". Muszę jednak oddać mój mózg na złom, bo coraz częściej mnie zawodzi. Mózg pokładowy, oczywiście. Powinien mnie ostrzec, rzęch jeden, jeszcze zanim doleciałem w pobliże układu słonecznego, w którym znajdowała się ta nieprzyjazna ludziom planeta, a on tymczasem, jak gdyby nigdy nic, liczył sobie dla rozrywki całki!

 

Rubinowy Omeletanin wlókł mnie i wlókł zakutego w owe dyby przez godzinę albo i dwie, a zatem miałem okazję przyjrzeć się dokładnie tej niegościnnej planecie. To, co z góry wyglądało jak cukier puder, okazało się być złożami saletry potasowej, marmolada morelowa była w istocie polami kwitnącego rzepaku, a to co wziąłem za zagony chmielu, było – wyobraźcie sobie moje przerażenie – szpinakiem! Gdybym wiedział, że jest to to ohydne zielsko, którym byłem przymusowo karmiony w przedszkolu, nigdy bym na tej planecie nie wylądował! Bo już po samym tylko wleczeniu po kamienistym gruncie Omelety, surdut mój przetarł się na łokciach, a buciki stanowczo domagały się podzelowania. A najgorsze, tegom się słusznie obawiał, miało dopiero nastąpić.

 

Posterunek wyglądał tak jak wszystkie posterunki Straży Miejskiej we wszechświecie, z tą różnicą że był ogromny, a pod ścianą stała pokaźnych rozmiarów wyżymaczka. Sprawiała wrażenie jakby ją żywcem wyrwano z pralki "Frani", tylko była z dziesięć razy większa. Na sięgających sufitu regałach piętrzyły się stosy zakurzonych i okrytych pajęczyną akt. Posadzono mnie na czymś w rodzaju krzesła, a właściwie huśtawki, gdyż przyczepione było do sufitu przy pomocy czterech łańcuchów. W twarz skierowano światło mocnego reflektora.

 

Starszy funkcjonariusz wisiał swobodnie, jak sflaczały balon, na wolframowym hakotrzymaku, zaczepiony małym palcem od nogi, młodszy dyndał niedbale na żyrandolu. W powietrzu unosił się dym z papierosów. W kącie wisiała siekiera.

 

– Imię i nazwisko! – powiedział ten młodszy.

 

– Lio Gromkij.

 

– Żona, konkubina, makolągwa? – zapytał.

 

– Maaa?… – zająknąłem się, gdyż zwyczaje panujące na tej planecie były mi całkowicie obce. Nie bardzo wyobrażałem sobie bowiem intymny związek z makolągwą, choć ptaszek w zasadzie jest sympatyczny. Zbyt pochopnie jednak stwierdziłem, że lepiej się nie przyznawać do całkowitego braku znajomości obyczajów panujących na tej planecie, co wszakże nie wyszło mi na dobre.

 

– Jak to ma? Zaczynamy od kłamstwa panie Gromkij – powiedział młodzieniec. – Nie ma. Sprawdziliśmy. Wolny jak elektron. Ściśle przestrzega reguły Hunda.

 

– To jakiś nowy zakon? – zapytał jego przełożony. – Nie słyszałem nigdy o hundystach.

 

– To taki żarcik – powiedziałem. – Elektrony dopóki nie muszą, dopóty nie tworzą par.

 

Młody Omeletanin spojrzał na mnie przeciągle. W jego beznamiętnych dotąd czułkopatrzałkach zatlił się jakiś błysk sympatii. Jakieś nikłe światełko porozumienia między osobnikami, którzy mimo tego, że są z innych planet, a nawet galaktyk, to jednak wiedzą o pewnych rzeczach oczywistych.

 

– Imię ojca?

 

– Gromisław „Piorun” Gromkij.

 

– Imię matki?

 

– Z naszych danych wynika – wtrącił młodszy, przestając wreszcie bujać się na lampie – że jest on klonem, aczkolwiek zupełnie nieudanym, niejakiego LEM-a, czyli Legendarnego Erudyty Międzygalaktycznego, adoptowanym przez rzeczonego Gromkiego.

 

Z wrażenia aż mnie zamurowało. To dopiero nowina! Tylko dlaczego nieudanym? W takim układzie poszukiwania mamusi musiały zakończyć się fiaskiem. Pociągnąłem żałośnie nosem. I pomyśleć tylko, że przez całe życie nikt mnie nie przytulał!

 

– Miejsce urodzenia?

 

– Ziemia.

 

– A, tak, tak, słyszałem, Zemeja. A najsłynniejszym Ziemianinem jest Harry Potter. Nawet tutaj o nim słyszeliśmy. Zna go pan osobiście? – zapytał starszy.

 

– Eee… Jakby to powiedzieć…

 

– Unika odpowiedzi. Zanotować. Ale czemuż to Ziemianie na miejsce bytowania nie wybrali Wenus? Ta życiodajna temperatura powyżej czterystu stopni! Pojechałbym tam na urlop.

 

– Oni są z białka – podpowiedział młody.

 

– A wiem. Ale nie wszyscy. Te, jak im tam, Chińczyki są z żółtka. A z czego są Murzyny? Tego nie wiem, ale wiem, że najbardziej rozpowszechnione wciornastki na Ziemi to wągiel, tlen i gazot. Czytało się to i owo – dorzucił z fałszywą skromnością, strzepując nonszalancko z rękawa coś, co wyglądało jak łupież.

 

Spojrzałem ze zdumieniem na młodszego. Nucił pod nosem melodię znanego i na Ziemi przeboju: "Mendelejew, mówię tobie, chyba się przewraca w grobie". Czyżby Mendelejew był drugim, po Harrym Potterze, Ziemianinem znanym na Omelecie? A ja? Który byłem w kolejności? Ostatecznie mieli informacje również o mnie!

 

– Lio Gromkij jest laureatem Nagrody Skobla – powiedział młodzieniec i nie czekając na kolejne, kompromitujące pytanie swego zwierzchnika wyrecytował: – Skobel, Albert – wynalazca dynama. Dzięki temu wynalazkowi rowerzyści jeżdżący po obrzeżach czarnych dziur mogli oświetlać sobie drogę. Jednak pewnego dżdżystego popołudnia dziura się wściekła, najpierw wciągnęła nieszczęsnych cyklistów, a potem wypluła ich na wpół strawione szczątki, na dodatek oblepione jakąś glutowatą mazią. Po dynamie ślad zaginął. Wtedy Skobel, nękany wyrzutami sumienia ufundował Nagrodę Skobla.

 

– A Gromkij ją dostał – zauważył – jakże błyskotliwie! – starszy rangą. – Zaraz, zaraz… mówiliście, że jest zbudowany z białka. On na pewno, bo biały jest.

 

I zaczął gorączkowo wertować jakąś grubą księgę.

 

– Ha! – wykrzyknął triumfalnie. – A zatem jesteś prawoskrętny! A my tu takich nie lubimy. Przyjechałeś tu podburzać spokojny lud!

 

– Ale białka występujące na Ziemi… – zaczął młodszy, jednak jego przełożony kompletnie go zignorował.

 

Nie pomogły żadne tłumaczenia. Że białka budujące wszystkie żywe organizmy na Ziemi, są lewoskrętne. Bo lewoskrętne są aminokwasy. Że ziemscy naukowcy wprawdzie nie wiedzą dlaczego życie na Ziemi preferuje lewoskrętność, ale jedna z hipotez mówi, że wpływ na to mogło mieć promieniowanie ultrafioletowe Słońca na wczesnym etapie ewolucji. Nie pomogło nawet, że młody Omeletanin sfioletowiał ze wstydu na taką ignorancję swojego przełożonego. Facet najwyraźniej nie odróżniał ręki prawej od lewej! To znaczy macki.

 

W trybie natychmiastowym zwołano walne zgromadzenie akcjonariuszy Straży Miejskiej i od tego momentu zacząłem mieć złe przeczucia. Bo czego można oczekiwać od komisji, w której zasiadają trzydzieści cztery gąsienice, osiem dżdżownic, trzy tasiemce i owsik na dodatek? I każdy osobnik z tego towarzystwa jest przynajmniej na kilometr długi? Najbardziej, szczerze mówiąc, obawiałem się tego owsika, bo przez cały czas trwania obrad miałem nieodparte wrażenie, że tak jakoś łakomie na mnie łypał.

 

Komisyjnie przepuszczono przeze mnie wiązkę światła spolaryzowanego z przenośnego polarymetru i jak było do przewidzenia, skręciła ona zdecydowanie, a nawet rzec by można, wyzywająco w lewo, jednak ten ignorant, Komendant Straży, ustawił się twarzą do mnie i wiązka, z jego punktu widzenia oczywiście skręciła w prawo. Wtedy wpadł w szał.

 

– Prawoskrętny! Praworęczny! Paskudny PRAWOKATOR! – darł się piskliwym głosikiem, jaskrawo kontrastującym z jego wyglądem spasionej, gigantycznej gąsienicy na wielu ruchliwych nóżkach. – Spłaszczyć i zapudłować!

 

Młody funkcjonariusz, snadź zwyczajny takich rzeczy, wprawdzie spojrzał na mnie ze współczuciem, ale po chwili chwycił mnie pod pachy i począł wtłaczać w szczelinę wyżymaczki. Broniłem się jak mogłem, ale któż miałby szanse w starciu z dwukilometrowym, tłustym dżdżownicem? I owsikiem, który gorliwie mu pomagał? I oto już po chwili, po przejściu przez rzeczoną wyżymaczkę, stałem się płaski jak ciasto makaronowe, tylko oczy mi się wybałuszyły i smętnie dyndały na nerwach, poruszane powiewem wentylatora.

 

Z głuchym odgłosem zatrzasnęły się za mną drzwi Miejskiego Pudła, czyli omeleckiego więzienia, w którym spędziłem dwieście pięćdziesiąt sześć lub dwieście pięćdziesiąt osiem lat, bo już straciłem rachubę. I zgadnijcie czym byłem karmiony przez owe dwa i pół wieku! Niestety, nie była to żadna potrawa, ani tym bardziej napój na bazie chmielu!

 

Pisałem i pisałem wnioski o uniewinnienie, petycje, odwołania, apelacje i tym podobne pisma urzędowe, ale nic to nie pomogło. Nie pomógł mi fakt, że byłem lewoskrętny na wskroś, a znany i szanowany omelecki naukowiec, docent rozhabilitowany Sigismudo Peres Rosewaldo Gennera y Pucybutos shabilitował się z powrotem, pisząc pracę na mój temat pod tytułem "Chiralność Liona Gromisławowicza Gromkovo. Studium przypadku", w której przekonująco, niezbicie i niepodważalnie udowadniał moją lewoskrętność. Naczelnik Staży Miejskiej już prawie dał się przekonać, że jestem niewinny, to znaczy lewoskrętny, jednak w ferworze samoobrony nieopatrznie palnąłem, że zawsze byłem praworządny, co poskutkowało zamknięciem mnie w areszcie na kolejnych siedemdziesiąt pięć lat.

 

Siedząc w więzieniu, z braku innego zajęcia, zacząłem studiować miejscowe dzienniki lub czasopisma. Na ich podstawie wyrobiłem sobie jakie takie pojęcie o planecie, na której zmuszony byłem tak długo przebywać. Już po lekturze ogłoszeń drobnych, co jak wiadomo jest najlepszym źródłem wiedzy o mieszkańcach, niezależnie od planety na jakiej są wydawane, zauważyłem, niezrozumiałą dla mnie na razie, wrodzoną awersję obywateli Omelety do wszystkiego, co prawe. Awersję, do której zostali niejako zmuszeni.

 

Prezydent Miasta Thukino ogłasza przetarg nieograniczony na działkę na lewobrzeżnej stronie Mącikwy

 

DWA LEWE BUTY LEKKO UŻYWANE TANIO SPRZEDAM

 

Przed Sądem Rejonowym dla Bendino-Śródmieścia toczy się postępowanie z wniosku mieszkańców budynku przy ulicy Moliowej XXVXI przeciwko Rembertonowi Davolo Hederastio Rodegardo von Brusznica, administratorowi wyżej wymienionego budynku, w sprawie posadzenia drzewa po prawej stronie drzwi wejściowych.

 

BROWARY RINERRO – lewopodobnie najlepsze piwo na Omelecie!

 

AAAABY egzamin z lewa handlowego zdać – zgłoś się na profesjonalne kursy dokształcające. Tel. 56a74 5c585 3z3838

 

Jakem się znacznie później dowiedział, rządy na Omelecie sprawowały już od jakichś stu dwudziestu ziemskich lat partie skrajnie lewicowe. Dlatego wszystko, co prawoskrętne, prawostronne, prawosławne, itp., było traktowane jako przewrotowe. Nie wolno było skręcać w prawo, mieszkać na prawobrzeżnej stronie miasta, grać w nogę jako prawoskrzydłowy, a nawet plucie przez prawe ramię traktowane było jako prowokacja i skutkowało wielomiesięcznym więzieniem. Jedyną dobrą stroną tej planety było to, że wszystkich prawników wybito do nogi.

 

Wyobraźcie sobie teraz, że macie do załatwienia jakąś sprawę w urzędzie, który dla zmylenia przeciwnika, znajduje się po prawej stronie ulicy. Dochodzenie do owego budynku, nad bramą którego, nawiasem mówiąc znajdował się monitoring, który służył kontroli leworządności wchodzenia, należało rozpocząć odpowiednio wcześniej. Łagodnym łukiem, aby broń Boże, nie zostać posądzonym o skręcanie w prawo, należało obejść ów gmach od tyłu, aby następnie zdecydowanie i w majestacie prawa, tfu, tfu, to znaczy Kodeksu Omeleckiego, skręcić w lewo, i gdy już znalazło się od frontu, dokonać kolejnego skrętu, w lewo, oczywiście. W ten oto prosty sposób każdy obywatel Omelety docierał wreszcie do środka budynku. Dopiero teraz zaczynałem rozumieć, dlaczego Omeletanie byli dłudzy na pół kilometra albo i więcej. Kiedy bowiem tył obywatela znajdował się jeszcze na ulicy, przód był już wewnątrz, przy okienku i mógł załatwiać sprawy urzędowe. W ten sposób zaoszczędzano wiele cennego czasu. Pod wieloma względami było to bardzo wygodne i wielce ułatwiało życie, gdyż na przykład, gdy tył Omeletanki docierał po pracy do domu, jej przód zdążył już obrać i ugotować ziemniaki, a nawet ubić kotlety.

 

Jednak długość Omeletan bywała też źródłem konfliktów, a nawet samoprzemocy domowej. Bywało, że gdy tył obywatela płci męskiej wracał do domu po jakże męczącym dniu pracy w biurze i przekładaniu stosów papierów, przód zdążył już wypić całe piwo z lodówki. Dochodziło wtedy do groźnych w skutkach mackoczynów. Jednak z drugiej strony, gdy obywatel mierzył sobie półtora kilometra długości, a kiosk znajdował się dwieście metrów od miejsca zamieszkania, a Omeletanowi zabrakło papierosów, to nawet cały nie musiał wychodzić z domu. Podobnie było z wyjściami z kumplami do pobliskich pubów. Zawsze można było powiedzieć żonie, że się po części zostało w domu, pod warunkiem oczywiście, że tylna część była domatorem i dobrowolnie chciała pozostać w domowych pieleszach, a nie skoczyć z kumplami na piwo. Bo jeżeli nie, to znowu macki szły w ruch.

 

W swoisty sposób działała też komunikacja miejska. Otóż, po dogłębnej analizie i kosztownych, przez specjalistów wykonanych badaniach kierunku kręcących się kół w pojazdach wszelkiego rodzaju, czołowi producenci samochodów zaczęli montować w najnowszych modelach wyłącznie bieg wsteczny, gdyż jak wiadomo, jedynie koła samochodów jadących do tyłu kręcą się w ideologicznie słusznym kierunku. Na pewien czas spowodowało to chaos komunikacyjny, gdyż samochody mogły jeździć tylko do tyłu, ale kierowcy wkrótce perfekcyjnie opanowali przepisy ruchu drogowego. Dochodziło jednak do wielu tragicznych w skutkach wypadków, gdyż wszyscy bez wyjątku mieszkańcy planety jeździli, rzecz jasna, bez prawa jazdy. Każdy jednak radził sobie jak mógł. I tak na przykład, chcąc wjechać do garażu, który znajdował się po prawej stronie kierowcy, należało objechać go na biegu wstecznym dookoła, skręcając oczywiście w lewo.

 

Producenci samochodów wyszli obywatelom naprzeciw, zakładając specjalną blokadę na kierownicach, przez co nie dało się jej skręcać w prawo. Wszystkiemu towarzyszyły obrazowe rysunki, i musiałem stwierdzić, że po pewnym czasie człowiek nabywał biegłości. Wystarczyło tylko poruszać się po spirali lewoskrętnej, odpowiednio zwiększając jej promień, a można było bez problemu dotrzeć w dowolne miejsce na planecie.

 

Jak łatwo zauważyć, mieszkańcy planety poruszali się głównie ruchem spiralnym. W świetle powyższego podatek obrotowy nabierał zgoła odmiennego znaczenia niż na Ziemi.

 

Jednak dokładne dotarcie do wybranego punktu wymagało precyzyjnie obliczonego promienia spirali, po której należało się poruszać. Dlatego wszyscy bez wyjątku Omeletanie byli świetnymi matematykami. Bo który z rozgorączkowanych, zakochanych młodzieńców nie nauczy się wzoru opisującego spiralę logarytmiczną we współrzędnych biegunowych, gdy jeden biegun spirali pokrywa się z miejscem jego pobytu, a drugi z miejscem pobytu jego ukochanej oczekującej go z niecierpliwością i w powabnym negliżu? Nawet jeżeli odległość od środka kolejnych pętli spirali rośnie w postępie geometrycznym, a narzeczona wygląda jak gruba, czerwona dżdżownica? No cóż, serce nie sługa. Na kursach przedmałżeńskich rozwiązywano takie oto typowe zadania, wielce ułatwiające kontakty międzygąsienicowe:

 

Z punktu P spirali wyrusza pan młody idąc w kierunku D z prędkością 5 km/godz., a po trzech godzinach, bo musiała poprawić makijaż, z punktu D wychodzi narzeczona idąc z prędkością 3 km/godz. Obliczyć po jakim czasie i w jakiej odległości od punktu P nastąpi rozwód.

 

Z okien mojej celi widywałem też zakochanych. Nie chodzili nigdy obok siebie, nie chcąc narażać swej drugiej, ukochanej połowy na spacer po niewłaściwej stronie. Chodzili zatem na randki gęsiego. Jednak ze względu na swoją długość, jedno z zakochanych poruszało się przodem, a drugie tyłem, żeby ze sobą swobodnie porozmawiać, a nawet wymienić coś w rodzaju gąsienicałusów.

 

Na osobne omówienie zasługują zasady komunikacji w miastach, a w szczególności ruch pieszych na pasach. Biorąc pod uwagę, że najkrótszy widziany przeze mnie obywatel mierzył dwieście pięćdziesiąt metrów, a zdarzali się też pięciokilometrowi, łacno wyobrazić sobie, że gdy taki osobnik przechodził przez ulicę, to blokował ruch samochodowy na dłuższy czas. Dlatego na Omelecie kierowcy większą część czasu stali w korkach i skutkiem tego klęli jak szewcy, przy czym określenie: "jak jeździsz glizdo!", było stosunkowo najłagodniejszym.

 

Wstydliwe milczenie okrywało natomiast fakt, że wielu obywateli umarło z głodu, zanim nauczyli się jeść zupę lewą macką. Podobnie prawdomówność nie była mile widziana, dlatego wszyscy na tej planecie kłamali jak najęci.

 

Jeden z moich współtowarzyszy w więzieniu, Arivaldo Morrera Psantyramus Valewmorde y Pozawodach, bokser zawodowy, zdobywca wielu brązowych, srebrnych a nawet kilku złotych medali, matematyk-amator, został skazany na ćwierć wieku za to, że znokautował przeciwnika prawym sierpowym. Notabene Arivaldo zajmował grubo ponad połowę celi, w której razem siedzieliśmy. Mimo tego stał się moim najlepszym przyjacielem i powiernikiem, o ile oczywiście można się przyjaźnić z gąsienicą, półtorakilometrową na dodatek. To właśnie od niego dowiedziałem się wielu takich ciekawostek. I oto, na ten przykład, Omeletanie słuchali muzyki wyłącznie mono, bo nie do pomyślenia było, żeby jakiekolwiek urządzenie grające miało jednocześnie i prawy i lewy głośnik. Nazwiska mieszkańców Omelety były odwrotnie proporcjonalne do długości danego osobnika. Czyli, im krótszy obywatel, tym dłuższe było jego nazwisko. Najdłużsi Omeletanie nosili nazwiska jednoliterowe i nie mieli wcale imion. Zależność pomiędzy długością nazwiska a obywatela Arivaldo objaśniał mi przez wiele zimowych wieczorów, kreśląc z upodobaniem i rozmachem godnym uczonej gąsienicy zawiłe wzory matematyczne, do czego, z braku mózgu elektronowego, zużył jakieś trzydzieści cztery tysiące arkuszy papieru kancelaryjnego. Czynił to jednak w sposób tak jasny i klarowny, że mam wrażenie, że teraz zdałbym już ziemską maturę z matematyki, nawet na poziomie rozszerzonym. Drugi z kolei współtowarzysz niewoli został skazany za to, że kiedyś w miejscu publicznym poskarżył się głośno na bóle w prawym boku. Inny znowuż siedział za to, że ośmielił się bezczelnie i prowokacyjnie, jak podano w akcie oskarżenia, usunąć sobie lewy migdał.

 

W trakcie tych stu dwudziestu lat rządów partii lewicowych, co bardziej leworządni obywatele zaczęli amputować sobie prawe ręce, a nawet z okiem mojej celi widywałem osobników w wyłupionym prawym okiem. Na Omelecie funkcjonowało wiele Zakładów Opieki Kosmetycznej, w których zajmowano się odrąbywaniem niewłaściwych ideologicznie kończyn i nie muszę chyba dodawać, że były to zakłady dotowane z budżetu. Jednak pospolita ludność poddawała się takim zabiegom raczej niechętnie, mając na uwadze, że za lat parę do władzy może dojść prawica, i co wtedy? Zdrowy rozsądek zwykłych, szarych obywateli zawsze mnie zadziwiał, i to niezależnie od planety na jakiej przyszło mi się znaleźć… Choć z drugiej strony, jak mogli głosować, skoro pozbawieni zostali praw wyborczych?

Po zwolnieniu Arivalda zostałem zamknięty w jednej celi wraz ze strażnikiem, który składał się prawie wyłącznie z oka. Nie miałem zatem żadnych szans na ucieczkę, aż do pewnego wieczoru, kiedy to na wieczerzę podano lekko przysmażone bażanty w sosie z bakłażanów. Czujny mój strażnik zakrztusił się niespodziewanie chrzanem, podanym na deser, co snadnie wykorzystałem zabierając nogi za pas. Zanim się zorientował, dotarłem już do rakiety, gdzie mój mózg pokładowy całkowicie i bezczelnie się rozpanoszył. Zastałem go, imaginujcie to sobie, w moim własnym łóżku, jak uprawiał cyberseks przez Internet i to bynajmniej nie z diodą Zenera lub fotokomórką, lecz z iPadem znajdującym się na Ziemi! Czem prędzej wywaliłem go przez okno, nie żebym miał coś przeciwko związkom homokomputerowym, zawsze bowiem byłem poprawny międzygalaktycznie, ale jednak tym razem przesadził. To on tu sobie używał, a ja przez jego rażące zaniedbania spędzić musiałem dwa i pół wieku wśród robaków obłych jedząc szpinak!

 

Przeszedłem na sterowanie ręczne, nareszcie wolny i bogatszy o nowe doświadczenia znalazłem się w przestworzach, uciekając czym prędzej z niegościnnej planety. Wkrótce, przy pomocy pompki do dmuchania materaca doprowadziłem się do normalnej postaci, z rozkoszą położyłem się na moim kochanym, jedynym, właściwym, prawym boku, tylko oczy me, nadal wybałuszone, wlekły się przez próżnię z niejakim opóźnieniem.

Koniec

Komentarze

...Droga autorko. I ja jestem wielbicielem przygód Ijona Tichego. Twoje opowiadanie jest niezłe, ale trochę przydługie. Twoja lewostronność jest za długa i wymaga skrótów. Wyselekcjonuj najlepsze pomysły z lewo pisarstwem i skróć męki Gromkiego. Wtedy opowiadanie będzie śmieszne i nie nużące. Poza tym trochę błędów, ale to nie moja działka. Ogólnie nienajgorzej, coś z Lema jest. Namawiam do skrócenia i odrzucenia niektórych pomysłów związanych z lewoskrętnością i długością tubylców na planecie. Pozdrawiam z le(d)wo widocznym uśmiechem.

Toś mi zabił ćwieka, Ryszardzie. Nie Jakuba Ćwieka, oczywiście. Pojęcia nie mam, które lewoskrętne wątki należałoby skrócić. Z drugiej strony skracać długość opisów najdłuższych obywateli Wszechświata? Czy to nie czysty purnonsens?

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, raźnie machając prawą ręką.

...Droga Manuelo (pozwól na uproszczenie pseudonimu) Na przykład za długi opis poruszania się po mieście, związek długości z nazwiskiem. Każdy świetny pomysł, jeżeli jest nadmiernie eksploatowany, może znużyć. Ale może ja nie mam racji, poczekaj na inne wpisy.Klimat jest  odpowiedni jako lekka parafraza żartobliwych opowiadań Lema. Z tą wyżymaczką coś mi się kojarzy, ale o plagiat Cię nie podejrzewam. Przypominam sobie teatr telewizji z podróżami Ijona Tichego. Mam nadzieję, że wpisze Ci się Adam KB, on jest tu pierwszym ekspertem. Mnie się podobało.

Drogi Ryszardzie (ja tam nic upraszczać ani skracać nie będę), cieszę się bardzo, że Ci się podobało. Czasami spotykam się z zarzutami, że moje teksty są za krótkie, więc z Twoim też będę musiała jakoś żyć ;-)

Wyżymaczka Ci się kojarzy? No wcale się nie dziwię, wyżymaczka MUSI się kojarzyć! Aż żal, że to sprytne urządzenie zostało zastąpione przez coś, co zupełnie nie ma duszy tylko tysiąc ileś tam obrotów.

I jeszcze a propos kojarzenia. Napisałam kiedyś taki limeryk:

Działał w okolicy Binau

Niepospolity kardynał

Miast nienagannie

Chodzić w sutannie

Do pasa się czasem rozpinał.

Pewnej czytelniczce też się skojarzyło i napisała, że już go gdzieś czytała. Po pewnym czasie okazało się, że chodziło jej o limeryk Wisławy Szymborskiej:

Pewien młody wikary w Lozannie

lubił chodzić w rozpiętej sutannie.

Lecz na widok kardynała

gasła w nim fantazja cała

i zapinał się starannie.

Taaa, rozgadałam się, jak zwykle, ale mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

Liczę na to, że jeszcze ktoś tutaj wpadnie i wyrazi swoje zdanie.

Pozdrawiam Cię serdecznie

...Jestem oczarowany...

To super, ale nie bardzo wiem czym. Czyżby kardynałem? ;-)

    Przegadane do imentu, a opis lewopoprawności płaski i nużący. To sie chyba mialo skrzyć dowcipem, a tu ledwie coś tam zza zapiecka ospale mrugnie...

oj, a ja myślałam, że choć trochę się skrzy... Najwyraźniej co jednemu się skrzy to innemu skrzypi.

pozdrawiam zza węgła.

Jest zabawne, ale zdecydowanie za długie.

 Bo już po samym tylko wleczeniu po kamienistym gruncie Omelety, surdut mój przetarł się na łokciach, a buciki stanowczo domagały się podzelowania. - surducik rozumiem, zszargał się  na bezdrożach tej planety, ale buciki? Podzelowania wymagają podeszwy, a to oznaczałoby, że szedł, a nie był ciągnięty.

. Mimo tego stał się moim najlepszym przyjacielem i powiernikiem - nie jestem pewna, ale chyba powinno być mimo to

Jeśli wpadnie  tu Regulatorzy, zapewne wychwyci więcej.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

    Dodam tylko jeszcze, ze moim zdaniem, zakończenie  --- sama ucieczka --- sztuczne i dopisane na siłę. Konceptu nie stało?

    Również pozdrawiam.

a jeżeli był wleczony w pozycji na plecach i ze zgiętymi kolanami (jakoś usiłował się zaprzeć)? Wtedy i łokcie są narażone i zelówki.

Z "mimo to" masz świętą rację, dziękuję.

I dziękuję, Bemiku, za odwiedziny i komentarz.

Dlaczego, Rogerze, sztuczne? Czyżbyś uważał, że Gromkij powinien pozostać na tej planecie? A Ty byś został? ;-)

Akurat zakończenie mi nie szwankuje. Tekst jest miły i zabawny, bez okrucieństw, bez zadumy i zadymy, więc to, że strażnik zakrztusił się chrzanem, daje świetną sposobność do ucieczki. Trudno, żeby Immanuela rozwijała tutaj okrutnie skomplikowany plan, bo to kłóciłoby się z koncepcją całego opowiadania.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, Bemiku, za poparcie. Koncepcja była dokładnie taka:

1. Lądowanie na planecie

2. Zwiedzanie jej i zapoznanie się z obyczajami na niej panującymi (a że przy okazji bohater wpadł w tarapaty, to inna sprawa)

3. Opuszczenie planety

Aha, znalazłam coś takiego, z czego wynika, że obie formy, zarówno "mimo tego" jak i "mimo to" są poprawne.

http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=9837

    Ale zdaje się, że tym wielgachnym okiem to jednak chrzanu nie jadł --- i dobrze wszystko widział...

    Naciągane.  Jak dostałby gwałtownych torsji i oczopląsu, to tak.

postanowiłem wylądować pomimo braku informacji na temat tej planety w moim pokładowym mózgu.  ---> szyk wyrazów miewa duże znaczenie. W pamięci zostaje planeta w pokładowym mózgu, a nie brak w pokładowym mózgu informacji o planecie.  

Właz, jak zwykle, zatarł się, rozgrzany do czerwoności w trakcie lądowania, musiałem więc trochę odczekać, aż ostygnie.  ---> na pewno zatarł się? I tylko on, właz, musiał ostygnąć?  

jeszcze zanim doleciałem w pobliże układu słonecznego, w którym znajdowała się ta nieprzyjazna ludziom planeta,  ---> w pobliże układu, bez słonecznego --- jak na razie, w calutkim kosmosie znamy i mamy tylko jeden układ słoneczny. Ten nasz...  

tylko przepasany nie wiedzieć czemu,  ---> przecinek zaginął...  

nigdy nic liczył sobie ---> tu też.  

Gdybym wiedział, że jest to to ohydne zielsko, którym byłem przymusowo karmiony w przedszkolu, nigdy bym na tej planecie nie wylądował! Bo już po samym tylko wleczeniu po kamienistym gruncie Omelety, surdut mój przetarł się na łokciach, a buciki stanowczo domagały się podzelowania.  ---> jaki jest związek pomiedzy nielubieniem szpinaku a przetarciem surduta na łokciach skutkiem wleczenia? Jeszcze ciekawsza jest zależność między rzeczonym wleczeniem a koniecznością podzelowania butów. Jeśli Omeletianin wlókł bohatera, chwuciwszy go za kołnierz, przetarcie na łokciach jest jako tako wytłumaczalne, ale zdarcie zelówek --- nigdy w życiu...  

Myślę, że w humoresce też przydaje się przestrzeganie zasad interpunkcji, jasnej konstrukcji zdań i podstawowej logiki. To raz. Dwa --- myślę, że naśladowanie Lema wymaga więcej, dużo więcej wysiłku. Szczególnie, gdy o Ijona Tichego, Trurla, Klapaucjusza chodzi... W tych pozornie tylko bajkach, opowiastkach nie z tej żiemi, ale jednak z tej naszej, kryją się nie tylko dowcipy, aluzje, ironie...

...Ale ja autorki będę bronił, bo i tak jej tekstjest zabawny i odbiegający od portalowej, smoczej i krasnoludkowej sztampy.A co do kleryka i kardynała dodam:--- A nowy papież wydał encyklikę radosną:---Niech każdy ksiądz rozepnie

sutannę wiosną...

Adamie, dziękuję za pochylenie się nad tekstem.

Jeżeli miałbyś jeszcze chwilę, to mam kilka pytań.

 

postanowiłem wylądować pomimo braku informacji na temat tej planety w moim pokładowym mózgu.  ---> szyk wyrazów miewa duże znaczenie. W pamięci zostaje planeta w pokładowym mózgu, a nie brak w pokładowym mózgu informacji o planecie. 

 

Wg mnie jest to brak informacji na temat tej planety w moim pokładowym mózgu, ale ok.

 
Właz, jak zwykle, zatarł się, rozgrzany do czerwoności w trakcie lądowania, musiałem więc trochę odczekać, aż ostygnie.  ---> na pewno zatarł się? I tylko on, właz, musiał ostygnąć?

 

A nie mógł się zatrzeć od tarcia spowodowanego lądowaniem?  Lepiej będzie, że się zaciął? Jest to rakieta starego typu, z włazem otwieranym ręcznie, więc bohaterowi zależało na ostygnięciu owego włazu właśnie.

 

 
jeszcze zanim doleciałem w pobliże układu słonecznego, w którym znajdowała się ta nieprzyjazna ludziom planeta,  ---> w pobliże układu, bez słonecznego --- jak na razie, w calutkim kosmosie znamy i mamy tylko jeden układ słoneczny. Ten nasz... 

 

 a nasz to nie jest Układ Słoneczny?  Pojecie układu słonecznego zdaje mi się bardziej ogólnym, ale oczywiście mogę się mylić.


tylko przepasany nie wiedzieć czemu,  ---> przecinek zaginął...  

Dzięki
nigdy nic liczył sobie ---> tu też.  

Dzięki


Gdybym wiedział, że jest to to ohydne zielsko, którym byłem przymusowo karmiony w przedszkolu, nigdy bym na tej planecie nie wylądował! Bo już po samym tylko wleczeniu po kamienistym gruncie Omelety, surdut mój przetarł się na łokciach, a buciki stanowczo domagały się podzelowania.  ---> jaki jest związek pomiedzy nielubieniem szpinaku a przetarciem surduta na łokciach skutkiem wleczenia?

 

Taki mianowicie, że skoro wiedziałby wcześniej, że jest to szpinak, to nie wylądowałby na tej planecie, a skoro by nie wylądował, to nie byłby wleczony i nic by mu się w związku z tym nie przetarło

 

 Jeszcze ciekawsza jest zależność między rzeczonym wleczeniem a koniecznością podzelowania butów. Jeśli Omeletianin wlókł bohatera, chwuciwszy go za kołnierz, przetarcie na łokciach jest jako tako wytłumaczalne, ale zdarcie zelówek --- nigdy w życiu... 

 

Już to wyjaśniłam w komentarzu powyżej:

 

a jeżeli był wleczony w pozycji na plecach i ze zgiętymi kolanami (jakoś usiłował się zaprzeć)? Wtedy i łokcie są narażone i zelówki.

 
Myślę, że w humoresce też przydaje się przestrzeganie zasad interpunkcji, jasnej konstrukcji zdań i podstawowej logiki. To raz. Dwa --- myślę, że naśladowanie Lema wymaga więcej, dużo więcej wysiłku. Szczególnie, gdy o Ijona Tichego, Trurla, Klapaucjusza chodzi...

 

Ok., czy po moich wyjaśnieniach dalej sądzisz, że moja logika aż tak strasznie kuleje?

 

W tych pozornie tylko bajkach, opowiastkach nie z tej żiemi, ale jednak z tej naszej, kryją się nie tylko dowcipy, aluzje, ironie...

 

Oj, kryją się, kryją, gdzież mnie jednak do Mistrza...

Rogerze,

Choć to głupio zabrzmi sama się zacytuję: Po zwolnieniu Arivalda zostałem zamknięty w jednej celi wraz ze strażnikiem, który składał się prawie wyłącznie z oka.

Prawie robi różnicę, jest to fakt ogólnie znany, dlatego więc mógł zakrztusić się chrzanem.

Natomiast pomysł z oczopląsem, czy też może okopląsem całkiem dobry!

 

Taki mianowicie, że skoro wiedziałby wcześniej, że jest to szpinak, to nie wylądowałby na tej planecie, a skoro by nie wylądował, to nie byłby wleczony i nic by mu się w związku z tym nie przetarło   ---> i gdyby tak (oczywiście nie dosłownie, ale kompozycyjnie) to zostało napisane, nikt nie śmiałby mieć wątpliwości.  

 a nasz to nie jest Układ Słoneczny?  Pojecie układu słonecznego zdaje mi się bardziej ogólnym, ale oczywiście mogę się mylić.  ---> właśnie nasz i tylko nasz Układ jest układem słonecznym.  

Immanuelo, to wszystko jest skutkiem zawsze i w naturalny sposób występującej różnicy między rozumieniem tekstu przez osobę, która go napisała (skoro pisała, to wie, co chciała przez to powiedzieć, jak to należy wedle niej rozumieć i tak dalej), a rozumieniem tekstu przez osobę czytającą. Zauważ, że mogę mieć (i mam, jak na to wszystko wskazuje), nieco inną wrażliwość na język, sposób i precyzję przekazu --- to wpływa na odbiór.  

Ale, pomimo poprzedniej, delikatnej, przyznasz, krytyki, oraz pomimo powyższych uwag, chcę zobaczyć i przeczytać Twoje następne teksty, już lepiej skomponowane, bez "rozdymania" motywów ponad miarę ich ważności i tak dalej; bez nazbyt wyraźnych aluzji politycznych też, bo to może zamienić tekst w agitkę.  

P.S. Zmień tytuł, konkretnie numer podróży. "Podróż dwudziesta szósta i ostatnia" ukazała się drukiem; dawno temu i tylko raz, ale jednak, więc nie wypada wprowadzać nas w błąd.

     Miało być zabawnie, wyszło, moim zdaniem, tak sobie. Opowiadanie dość przyzwoicie napisane, ale nieprzyzwoicie rozwleczone. Zostałam przytłoczona lewoopisami, lewozwyczajami, lewometodami i pozostałymi lewościami, ale dotrwałam końca.

     Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie będzie znacznie lepsze.

 

„Rubinowy Omelecianin wlókł mnie…” –– Ja napisałabym: Rubinowy Omeletianin wlókł mnie

Mieszkańców planety, w dalszym ciągu tekstu, także nazywałabym Omeletianinami.

 

Rubinowy Omelecianin wlókł mnie i wlókł zakutego w owe dyby przez godzinę albo i dwie, a zatem miałem okazję przyjrzeć się dokładnie owej niegościnnej planecie”. –– Powtórzenie.

 

„…a to co wziąłem za łany chmielu…” –– Chmiel jest pnączem. Rosnąc na zagonach, wspina się po specjalnych konstrukcjach, tworząc wysokie, czterometrowe szeregi, ale to nie są łany. Nie ma sposobu na pomylenie chmielu ze szpinakiem. Szpinak rosnący na polu, również nie tworzy łanów.

 

„Bo czego można oczekiwać od komisji, w której zasiada trzydzieści cztery gąsienice, osiem dżdżownic, trzy tasiemce i owsik na dodatek?” –– Ja napisałabym: Bo czego można oczekiwać od komisji, w której zasiadają trzydzieści cztery gąsienice, osiem dżdżownic, trzy tasiemce i owsik na dodatek?

 

„…miałby szanse w starciu z dwukilometrową, tłustą dżdżownicą? I owsikiem, który gorliwie jej pomagał?” –– Urzędnik jest w opowiadaniu dżdżownicą rodzaju męskiego, dlatego napisałabym: …miałby szanse w starciu z dwukilometrowym, tłustym dżdżownicą? I owsikiem, który gorliwie mu pomagał?

 

„I oto już po chwili, po przejściu przez rzeczoną wyżymaczkę, stałem się płaski jak ciasto makaronowe, tylko oczy mi się wybałuszyły i smętnie huśtały się na nerwach…”. –– Powtórzenia.

 

„Z okien mojej celi widywałem też niejednokrotnie zakochanych”. –– Po czym można było poznać, że robale były wielokrotnie zakochane? ;-)

 

„…tylko oczy me, nadal wybałuszone, wlokły się przez próżnię z niejakim opóźnieniem”. –– …tylko oczy me, nadal wybałuszone, wlekły się przez próżnię z niejakim opóźnieniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy,

dzięki wielkie, przemyślę sobie to wszystko.

Myślę, że wschodzące sadzonki chmielu można pomylić ze szpinakiem, szczególnie gdy ktoś leci nad nimi rakietą i piwo ma na myśli.

Skoro mieszkańców planety nazwałabyś Omeletianinami, to czy poprawne byłoby: nieroztropnie wylądowałem na Omelecie czy raczej na Omeletii?

po kamienistym gruncie Omelety czy Omeletii? A może przez jedno "i" ?

A w przypadku wielokrotnie zakochanych robali to dałam rzeczywiście plamę ;-)

Szkoda tylko, że Ci się nie podobało.

Pozdrawiam serdecznie

ups, sadzonki nie wschodzą, sadzonki się sadzi ;-)

Adamie,

Zdaję sobie sprawę, że precyzja opisu, etc., etc., jednak takie wykładanie kawy na ławę też mi się wydaje nienajlepszym sposobem. Niech Czytelnik pogłowi się przez chwilę, dajmy na to nad tym, dlaczego bohaterowi zdarły się zelówki.

Posłałam kiedyś jakiś fragment znajomemu do recenzji, to z kolei napisał mi, że zbyt dokładnie wszystko opisuję i że to jest „obrażaniem inteligencji czytelnika”. Ech, wszystkim się nie da dogodzić.

W moim opowiadaniu nie ma żadnych aluzji politycznych! Motywem przewodnim jest lewoskrętność białka!

 PS. "Podróż dwudziesta szósta i ostatnia" i owszem była. Tylko że to była podróż Ijona Tichego a nie Liona Gromkiego

 

Ryszardzie!

 

Gdy pod tekstem wybuchła petarda

Mam obrońcę w osobie Ryszarda

I wobec tego, Ryszardzie

Zgrzewkę piwa Ci stawiam w Mitgaardzie ;-)

 

pozdrawiam serdecznie

     Myślę, że nawet dopiero wzrastającego chmielu nie można pomylić ze szpinakiem. Na polu, na którym będzie rósł chmiel, ustawia się specjalne konstrukcje z tyk i drutów, stanowiących podpory dla pnączy.  Poszczególne rośliny sadzone są w pewnych odstępach a kolejne rzędy dzielą znaczne odległości. Między roślinami są spore przestrzenie gołej ziemi

     Szpinak porasta zagony dość gęsto, tworząc jednolicie zieloną, zwartą masę liści. Między nimi nie dojrzy się ziemi. Widoczne są tylko bruzdy oddzielające zagony.

     Moim zdaniem, nijak nie można pomylić pola chmielu z polem szpinaku, nawet myśląc o piwie. Zresztą piwa nie produkuje się z chmielu, tylko z ziaren zbóż. Chmiel jest bowiem tylko dodatkiem, przyprawą, nadająca piwu charakterystyczna goryczkę.

 

     Planeta Omeleta. Na planecie Omelecie żyją Omeletanie. W poprzednim komentarzu pomyliłam się.  Nie zauważyłam, że wstuknęło się „i”. Przepraszam.

     Gdyby to była planeta Omeletia, to na planecie Omeletii mieszkaliby Omeletianie.

     Może wypowie się jeszcze ktoś, kto naprawdę zna się na tych sprawach.

 

     Jaka tam plama. Wystarczy napisać: Z okien mojej celi niejednokrotnie widywałem też zakochanych. I wszystko jasne. Poza tym niektóre robale mogły przecież zakochiwać się wielokrotnie. Kto kochliwym dżdżownicom zabroni? ;-)

 

     Przeczytaj raz jeszcze mój komentarz. Nigdzie nie powiedziałam, że Twoja opowieść nie podoba mi się. Napisałam tylko, że przyzwoicie napisane opowiadanie jest nieprzyzwoicie rozwlekłe. Takie odniosłam wrażenie, nic na to nie poradzę. Tekstów, które nie podobają mi się, nie czytam do końca.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

    Autorko, przy zakończeniu --- mozliwość  ucieczki --- idzie o coś takiego: jest bazbarwne i plaskie. Bez wyrazu, bez wyrazistej krzty humoru. Sama piszesz, że w celi pomieszkiwal sobie straznik, skladajacy się prawie wylacznie z oka. Gapi się na więznia, oj,  gapi. No, ale raz delektuje się chrzanem, oczywiście niepotrzebnie, A tu --- ho, siup, nagle wzbieraja w nim torsjie, kicha jak najety i dostaje okoplasu/ oczoplasu. Nic nie widzi,  albo widzi trzech więzniów, albo nawet pietnastu... Maluteńkie macki wyciaga, ogarnąć ich próbuje...

    Salwa smiechu.

  Wcale nie trzeba wymyslać skomplikowanego planu ucieczki, bo i po ci? To nie taki tekst.  Purnonsensowne zdarzenie i i związany z okiem skojarzeniowy żart słowny zalatwiłby  temat --- w dwóch --- trzech zdaniaxh. .

    Kończąc uwagi --- co najkmniej jedna czwarta teks    tu jest do wycięcia, pozostałości do poprawienia..  

    Pozdrówko.

    Sorry za literówki.

...Drodzy koledzy i koleżanki. Pamiętajcie, że to humoreska. W humoresce dopuszcza się pewne niedokładności brak

i precyzji. Ja doceniam dowcip i inteligencję nieznanej mi kompletnie autorki. Chętnie znowu coś przeczytam.

Regulatorzy,

W realnym świecie zapewne nie można pomylić tych dwóch roślinek (oczywiście jeśli ktoś się zna), jednak w świecie w którym bohater staje się płaski jak ciasto makaronowe wszystko się może zdarzyć. Zresztą wydaje mi się, że należałoby przeprowadzić w tym celu specjalne badania: w jaki sposób owi dżdżownicowie uprawiają chmiel i czy na ich planecie nie jest przypadkiem byliną.

 Droga R., jesteś świetną redaktorką i genialnie wyłapujesz błędy i nieścisłości, tak że się fonetycznie wyrażę: szapoba!

Roger, ok. Wyciąga te macki, targany oczywiście torsjami i dręczony okopląsem, i co dalej?

Bohaterowi uda się uciec czy nie?

Drogi Ryszardzie,

oczywiście, że jest to humoreska a nie hard SF. W tej drugiej takie numery by nie przeszły. Dziękuje za miłe słowa i cieszę się, że przeczytałbyś jeszcze coś mojego, ale wobec lawiny zarzutów nie wiem, czy odważę się ponownie coś tutaj wrzucić.

pozdrawiam

     Immanuelo, w pełni podzielam Twoje zdanie, iż w opowiadaniach „nie z tej ziemi”, wszystko jest możliwe, i zależy wyłącznie od twórczej wyobraźni. A tak na marginesie, chmiel jest byliną.

     Świetna redaktorka jest szalenie miłym komplementem, ale nie czuję się godna takiego miana. Niemniej bardzo dziękuję za uznanie. ;-)

      Pozdrawiam i czekam na kolejne opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Immanuelo, pisz dalej. Wielu z nas dostało tutaj gorsze komentarze i to wcale nie za pierwsze opowiadanie. Czekamy na Twoje teksty.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

...Kiedy Cię spotyka ---krytyka---zbyt twarda------chowaj się za tarczą starego Ryszarda. ------ Jemu tu "wsio rawno"

panna czy mężatka. ---A od piwa lepsza ---"zielona herbatka".Pozdrawiam miłe panie.

(...)  ale wobec lawiny zarzutów nie wiem, czy odważę się ponownie coś tutaj wrzucić.  

Przepraszam, ale co to za kapitulanctwo? Zarzuty, wyrzuty, niezgoda z czymś i na coś to dla Ciebie kopalnia wiedzy o różnorodności czytelniczych postaw i deszyfraży tekstów, oraz w niektórych przypadkach informacje, przydatne na przyszłość. Tak więc, zamiast wycofywania się chyłkiem, podejmuj walkę o takie wypośrodkowanie kompozycji, języka, postaci i reszty, aby kręceń nosami wyraźnie ubyło, uwag natomiast przeciwnych przybyło.  

Jeszcze uwaga, dotycząca tytułu. Nie zaprzeczysz, że inspiracją był Ijon Tichy, więc jednak zmień numerek na nie występujący u Mistrza...

Analitycy i krytycy zrobili swoje. Tym bardziej odpuszczę sobie rolę KUTAS-a (Krytyka Umiarkowanie Tendencyjnego, Ale Szczegółowego) i przedstawię swoje wrażenia. Oto one: podobało mi się, miejscami nawet bardzo, i wcale nie czułem, żeby opowiadanie się wlokło/wlekło.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Regulatorzy,

Naprawdę uważam, że znasz się na swojej robocie. A dobry redaktor to skarb!

Czy mogę Cię, tak przy okazji, spytać o zdanie: jeżeli dzielnica miasta nazywa się Zzunia, to jak się odmienia, w Zzuni czy Zzunii? Jak uważasz?

 

Bemiku,

Dzięki za miłe słowa, będę pisać dalej bo ja nie umiem nie pisać.

Pozdrawiam serdecznie

 

Ryszardzie,

Gdy na mój tekst inni warczą

Tyś jeden Ryszardzie mi tarczą

Na koniec tej miłej debaty

Żądasz jeno zielonej herbaty?

 

Adamie,

To prawda, że są gusta i guściki, jedni wolą humor z Monty Pythona inni Dańca.

I mowy nie ma o kapitulanctwie! Ja nie z takich. Zresztą pisarz musi być odporny na krytykę bo zawsze się znajdzie ktoś, komu się nie podoba. Są nawet tacy, którzy „Władcę Pierścieni” krytykują.

Nie przeczę a nawet potwierdzam, że Inspiracją był mi Ijon Tichy. Jednak nie za bardzo rozumiem dlaczego powinnam zmienić tytuł.

 

Jerohu,

To miód na moje serce

Pozdrawiam serdecznie

Sam numer. Pisałem Tobie, że dwudziesta szósta była publikowana.  

Musisz sobie życie komplikować? Zzunia? Ale, jeśli się upierasz... M: Zzunia D: Zzuni C:Zzuni B: Zzuni N: Zzunią Ms: (o,w, na, przy) Zzuni W: o, Zzunio!  

Pomyślę nad tym numerem, znaczy nad jego zmianą.

Ja bym sobie życia nie chciała komplikować, ale skoro w mojej głowie pojawiła się nazwa Zzunia, to znaczy że tak się ta dzielnica nazywa.

Ostatnio zauważyłam z niepokojem, że moi bohaterowie mną rządzą. Ja bym chciała tak, a oni chcą inaczej. I co mam, biedna, czynić? Muszę opisywać to co robią, a nie to, co chciałabym żeby robili ;-)

Dzięki za deklinację

     Immanuelo, jestem zmuszona otworzyć Ci oczy. Nie wiem co wiesz o mojej robocie, ale nigdy nie dane mi było parać się pracą redaktora. Nawet ze ścienną gazetką szkolną nie miałam nic wspólnego. Podzielam Twoją opinię na temat dobrego redaktora. ;-)

     Po wyjaśnieniu Adama, nie mam nic do powiedzenia. ;-)

     Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem nic o Twojej robocie ale myślę, że nadawałabyś się ;-)

Czyli tak hobbystycznie redagujesz wrzucane tutaj teksty?

Tak, dające wiele satysfakcji i przyjemności. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To tym większy kapelusz (a nawet sombero) z głów ;-)

"r" mi zżarło, sorry ;-)

Ha! Bardzo udane opowiadanie! Tylko czy on naprawdę "ledwmom" musiał wyjśc z tego statku? ;)

Musiał, musiał! To jest taka maniera: zamiast "ledwo wysiadłem" pisze się "ledwom wysiadł". Pewnie taka konstrukcja ma jakąś nazwę, ale ja się nie znam, ja tylko piszę ;-)

Dzięki, Prokris, za miłe słowo.

Akurat "ledwom" również w moim "uchu" fałszywie zagrało. Napisałbym "ledwiem".

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

A kiedyś, dawno temu, należałoby napisać: "ledwie jeśm wyszedł". Pewna -- moim zdaniem świetna -- książka zaczyna się od zdania: "Jeśm krolowic".

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

"Ledwom cię poznał, już cię stracić muszę" - Z. Krasiński. A i u Lema, zdaje mi się, też było.

Twardocha dopiero mam w planie, ale za to najbliższym.

Natomiast teraz czytam coś takiego:

- Do Gza nawrócą. Tamok bliżej.

- Abo i k'nam.

Dziad wyjrzał, srogo zatoczył oczyma...

Tys pikne, prawda?

pozdrawiam

Immanuela "Ledwom" de Kant ;-)

"Tys pikne, prawda?"

Uhm. W życiu bym nie zgadł, z czego ten Twój cytat o nawracaniu srogich dziadów ;-) Na szczęście jest internet. Słyszałem o tym cyklu, jednak przyznam, że nie mam go w planach.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

 

...Za głupim jest, aby nadążyć za Tobą, Manuelo...

...A poprawniej: Za głupim, aby nadążyć za Twą elokwencją, droga Manuelo...

Jerohu, ja też nie wiedziałam skąd Twój cytat. Ale od czego Wujek Gugiel, nieprawdaszszsz?

A opowiadanie nad którym obecnie pracuję jest o Internecie właśnie. Ponieważ kilka osób napisało, że przyczytałoby jeszcze coś mojego, to niewykluczone, że je tu wrzucę.

Ryszardzie, ani się waż podążać za babską elokwencją! Albowiem powiada Jerzy Pilch (cytuję z pamięci, więc zapewne niezbyt dokładnie) - Mężczyźni do czterdziestki nie powinni mówić w ogóle, a i po czterdziestce niewiele ;-)

Nowa Fantastyka