- Opowiadanie: płotek - Chichot szatana

Chichot szatana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chichot szatana

Nadszedł ostatni dzień jego męki. Tego wieczoru miał się rozpocząć najważniejszy etap trwających już od pół roku przygotowań. Próbował się uspokoić i rozluźnić, nie mógł sobie przecież pozwolić na żaden błąd. Jeden nieroztropny ruch i wszystko pójdzie na marne.

„To nic trudnego. Jest wpatrzona w ciebie jak w obrazek. Bądź tylko czarujący jak zawsze.”

Weszła do restauracji. Rozglądała się przez chwilę, niepewna w którą stronę się skierować. Wreszcie uśmiechnęła się słodko, napotkawszy jego spojrzenie. Tego wieczoru była urzekająco piękna.

– Witaj, kochanie.– powiedziała i musnęła wargami jego policzek. Wyczuł „Rose Sauvage” , perfum, który kupił jej niedawno w prezencie.

– Alicjo…– mężczyzna podsunął damie krzesło– Wyglądasz dziś co najmniej fantastycznie.

– Dobry początek– zaśmiała się z gracją, ukazując równiutkie, białe zęby. Uwielbiał to.

– Grają melodię z „Titanica”, słyszysz?

– Dzisiaj się nie wykręcisz. Musimy w końcu zatańczyć!

Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie. Poczuł, że zrobiło mu się gorąco. Miał pustkę w głowie, wymyślenie pojedynczego zdania sprawiało mu trudność, a nie chciał bazować jedynie na banałach. Zaczynał panikować. Nie mógł dać się ponieść emocjom! Nie teraz! Na szczęście do ich stolika podszedł kelner, dzięki czemu zyskał chwilę na zebranie myśli. Nie czytali menu, zamówili kolację z pamięci. Ostatnio jadali tu dość często.

– Coś się stało, Arturze? Jesteś dziś jakiś nieswój.

„Nawet nie wiesz jak bardzo, suko.”, wysyczał głos w jego głowie.

Wreszcie zaczął rozmowę, pamiętając by nie zbliżyć się w jakikolwiek sposób do tematu jej pracy. To był zdecydowanie najsłabszy punkt całego planu, choć mężczyzna wierzył niezłomnie, że Alicja, nie chcąc psuć od razu pięknego wieczoru, zostawi najnowsze wieści na później. Była zbyt delikatna i taktowna. Słuchała go teraz z zainteresowaniem, trzymając prawą rękę na stole. Artur opowiedział przygotowaną wcześniej i przećwiczoną przed lustrem zabawną anegdotkę o znajomym ze studiów, spoglądając co pewien czas w stronę kuchni. Musiał wytrwać do kolacji. Szybko rozbawił swą towarzyszkę. Wtórowała mu licznymi dowcipnymi uwagami i dygresjami, należała przecież do osób, które potrafią podtrzymać konwersację.

Po dziesięciu minutach przyniesiono im posiłek. Artur z przerażeniem spojrzał na swój talerz, a konkretnie na kawał dobrze przypieczonego wołowego mięsa. Bał się,że nic nie przełknie. Czekała go ciężka przeprawa. W końcu zebrał się w sobie i uciął mały kęs. Poczuł mdłości. Zmusił się po zjedzenia zaledwie połowy wykwintnej potrawy. Przyglądał się przez chwilę swej towarzyszce, jak jadła swoją pieczeń. Pochłaniał wzrokiem każdy jej ruch, każdy gest.

„Będziesz piszczeć! Będziesz skamleć u moich stóp!”

– Dolać ci wina, Alicjo?

– Nie, dziękuję.

Artur uniósł swój kieliszek do ust. „Jak krew”, pomyślał. Wykorzystał fakt, że kobieta była wciąż zajęta jedzeniem i utkwił na chwilę wzrok w jej kształtnych piersiach. Ogarniało go przyjemne podniecenie. Przypomniał sobie o krótkim sztylecie, spoczywającym w dolnej szufladzie jego biurka.

Poczekał, aż kobieta skończy jeść.

– Muszę ci coś pokazać. Będziesz zachwycona.

Wyciągnął z kieszeni marynarki dwa zielone bilety i położył na stole przed Alicją. Ta prawie krzyknęła z zachwytu.

– Yundi Li! Uwielbiam go, jest boski!

Artur dobrze o tym wiedział. Od miesiąca już szukał informacji o zdolnym, młodym pianiście. Przesłuchał nawet kilka jego płyt, choć nie znosił klasyki i nie miał zielonego pojęcia czym ten oklaskiwany Chińczyk różnił się od Kissina czy Zimermana. Przyglądał się z niepokojem Alicji, gdy czytała dane zawarte na biletach. Serce wybijało mu szaleńcze rytmy, czuł kropelki potu spływające mu po plecach, dłonie zacisnął mocno pod stołem, by opanować ich drżenie. Czekał tylko na…

– Och, nie! Arturze, właśnie miałam ci powiedzieć. Dzwonili do mnie z Paryża. W środę wylatuję do Lizbony, a koncert jest w czwartek.

Już dawno założył jej podsłuch, regularnie sprawdzał rozmowy. Teraz czekało go najtrudniejsze.

– Jak to? Mówiłaś, że zostajesz tu do końca tygodnia.

– Bo tak myślałam. Moja praca to jedna wielka niewiadoma. Wybacz mi, na pewno trudno było zdobyć te bilety.

– To głupstwo, nie przejmuj się. Kiedy wracasz?

– Za miesiąc.

– Miesiąc?– wyszeptał zrezygnowany. Bał się, że nie zabrzmiało to naturalnie.

– Arturze…– patrzyła na niego przepraszającym wzrokiem.

Na chwilę poczuł się jak pacjent podczas hipnozy, jak dziecko, które mama tuli do snu.

„Wydłubię ci te oczy własnymi palcami!”

– To już ostatni raz. Poproszę o stałą posadę tutaj, na miejscu. Pieniądze to nie wszystko.

– Przecież to dla ciebie wielka szansa. Mną się nie przejmuj. Będę czekał. Chciałbym spędzić jeszcze z tobą pożegnalny wieczór. Co ty na to? Przygotuję wspaniałą kolację…

– Dobrze wiem, jaki masz bałagan w domu, nie rób sobie kłopotu.

Trzy dni temu, kiedy odwoził ją do domu, udał, iż zapomniał prawa jazdy. Byli w pobliżu osiedla, na którym mieszkał, więc podjechali pod jego mieszkanie.Artur skorzystał z okazji i zaprosił towarzyszkę do środka. Z dwóch pokoi usunął wcześniej meble i pomalował sufit. Chwalił się, że nie zatrudnił malarzy, bo lubi wszystko robić po swojemu.

– Sama przygotuję kolację, niech to będzie rekompensata za bilety. Dawno cię już nie zapraszałam do siebie.

„Jesteś geniuszem! Geniuszem!”

Miał ochotę krzyknąć z radości. Złapała haczyk! Nie mógł w to uwierzyć. W myślach odfajkowywał po kolei punkty planu. Zrealizował go w całości. Był pewien, że teraz wszystko się uda. Czuł jej wahanie już poprzedniego wieczoru, kiedy zaproponowała, by wszedł na chwilę do apartamentu. Wprawdzie do niczego nie doszło, ale było blisko…

Pragnął, aby oddała mu się z własnej woli. Stąd te wszystkie wyrzeczenia. Chciał widzieć w jej pięknych oczach pożądanie i dziką rozkosz. Lekko rozchylone wargi, gorący oddech, ciche jęki, wszystko to musiało być szczere. Dopiero wtedy da upust swej żądzy, dopiero wtedy całe przedsięwzięcie nabierze sensu.

Alicja powiedziała z uśmiechem, że ma ochotę zatańczyć. Artur wstał od razu, mimo że nogi miał jak z gumy. Na szczęście grano walca. Umiał go całkiem nieźle, prowadził pewnie i zgrabnie. Wyglądali przepięknie, choć dziwny wyraz twarzy tancerza nie uszedłby pewnie uwadze wytrawnemu obserwatorowi. Pochłaniał swą partnerkę wzrokiem, był jak wygłodniały drapieżnik wpatrujący się w zranioną łanię. Zapach włosów doprowadzał do szaleństwa, łopatka, na której spoczywała prawa ręka, paliła żywym ogniem, mężczyzna chciał więcej. Pragnął chwycić rękami jej łabędzią szyję i walić z całych sił delikatną głową o ścianę. Niech krzyczy, niech wierzga nogami, niech się krztusi i rozpaczliwie połyka powietrze!

Artur napotkał wreszcie spojrzenie swojej damy. Poczuł się nagle, jakby go sparaliżowało, jakby utonął w błękicie jej oczu. Nagle kobieta źle stanęła, wpadła z cichym jękiem na swego partnera. Jeden czar prysł, lecz w jednej chwili pojawił się drugi, jeszcze silniejszy. Nigdy wcześniej nie odczuł tak wyraźnie jej bliskości.

Długo tańczyli tego wieczoru, lecz Artur był myślami daleko, w jego własnym mieszkaniu, w dolnej szufladzie biurka.

 

*

 

Przyszedł punktualnie, jak zawsze. Nie był zdenerwowany, czuł jedynie radosne podniecenie. Zrobi to, czuł, że się uda. Jeszcze raz poszukał ręką rewolweru, to dodawało mu pewności siebie. Nie chciał go używać, ale wszystko mogło się zdarzyć. W nogawce, pod skarpetą ukrył niewielki sztylet. To on miał być głównym bohaterem wieczoru. Taśma klejąca, rękawiczki, szmatka, zabrał nawet kilka tabletek ze środkiem usypiającym, tak na wszelki wypadek. Wycofanie się teraz nie wchodziło w grę.

„Wszystko, albo nic, mój drogi, zbyt długo już czekałeś.”

Chciał to poczuć, chciał usłyszeć, jak krzyczy, jak błaga o litość, chciał to przeżyć jak najszybciej!

Przyczesał włosy, wygładził marynarkę i zadzwonił do drzwi.

Otwarła mu bez słowa, uśmiechnęła się tylko jakoś dziwnie. Artur zakodował w myślach, że nie widział u niej jeszcze takiego wyrazu twarzy. Wszedł pewnie, rozglądając się po luksusowym apartamencie. Na środku szeroka, czteroosobowa sofa, przed nią plazma, na stoliku chłodził się już szampan. Okna były przysłonięte, a pokój skąpany w nikłym świetle niewielkiego, ozdobnego abażura.

„Jest i nastrój”, pomyślał.

Usłyszał ciche kliknięcie zamka za plecami. Odwrócił się.

– Widzę, że…– nie zdążył dokończyć zdania. Alicja niemal rzuciła się, by zamknąć jego usta w namiętnym pocałunku. Mężczyzna nie spodziewał się, że będzie taka rozpalona. Wargi poddały się całkowicie zmysłowej pieszczocie. Po chwili poczuł delikatne dłonie ściskające mocno jego pośladki, a także język kobiety przeciskający się brutalnie do jego gardła. Biernie oddawał się rozkoszy, czując coraz większe pragnienie pójścia krok dalej, rozpoczęcia dzieła.

„Jeszcze, suko! Wiem, że potrafisz!”

Kochanka ściągnęła mu jednym szarpnięciem marynarkę, zaczęła gorączkowo rozwiązywać krawat. Artur zaniepokoił się lekko. Wszystko działo się zbyt szybko, nie tak to sobie wyobrażał. Próbował się cofnąć, lecz dziewczyna nie wypuszczała go z objęć. Mężczyzna poczuł za sobą oparcie sofy. Usłyszał rozdzierający się materiał. To Alicja zdarła z siebie bluzkę. Nie miała stanika. Artur wykorzystał sytuację, by wyciągnąć z kieszeni rewolwer i wcisnąć go w lukę między materacem, a oparciem sofy. Podobnie uczynił ze sztyletem. W samą porę, bo Alicja dobrała się teraz do jego spodni. Pomógł jej. Kiedy był już nagi, kobieta natarła na niego całym ciałem, spychając na sofę.

„Chcesz tego, dobrze!”, pomyślał. Patrzył, jak kobieta drze resztę ubrania trzęsącymi się z podniecenia rękami, widział jej szybko unoszące się piersi. Chciał porwać sztylet i uderzyć w nie z całej siły. Tak, by trysnęła krew. Spojrzał w oczy kochanki. Był w nich istny ogień, szał. Nie znał jej takiej. Podświadomie stwierdził, że stała przed nim zupełnie obca osoba. Alicja skoczyła na niego jak drapieżnik. Mężczyzna znów biernie poddał się zmysłowym pieszczotom. Partnerka zdawała się dobrze wiedzieć jak najlepiej sprawić mu przyjemność.

„Mocniej, mocniej, kurwo! Zaraz zobaczysz!”

Artur brutalnie obrócił ją na sofie, by znaleźć się nad nią. Alicja zamarła, czekając na jego ruch. Leżała, rozstawiwszy szeroko nogi. Spocone włosy przykleiły się do jej szyi, dyszała ciężko. Popatrzyli sobie w oczy. Trudno ocenić z których bił większy blask ognia. Artur przylgnął do niej mocno. Bardzo mocno.

– Jeszcze– jęknęła.

Mężczyzna zatkał nagle dłonią jej usta, wolną ręką chwycił mocno sztylet, uniósł go wysoko i z całych sił wbił w kobiecą pierś, wciąż patrząc w wielkie niebieskie oczy kochanki. Zaczął powoli przeciągać ostrze w górę. Chciał poczuć jej krew na swoim ciele. Czuł coraz większe podniecenie. Dopiero teraz zrozumiał czym jest prawdziwa rozkosz.

„Krzycz, krzycz!”

Wymierzył cios w jej udo, lecz nadal nie słyszał najmniejszego jęku. Teraz brzuch. Ostrze weszło gładko, gładziutko. Krew była wszędzie. Nachylił się do jej twarzy, jednocześnie rozcinając jej skórę w kierunku unoszącego się coraz szybciej łona. Był bardzo blisko, dyszał szybko, muskając wargami jej usta. Zbliżył nóż do łabędziej szyi. Nacinał bardzo powoli. Wreszcie poczuł narastającą eksplozję rozkoszy.

„Tak, to jest to! Widzisz, suko?!”

Zamknął oczy. Chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej, wiedział, że zapamięta ją na całe życie. Nic nie miało już znaczenia….

Nagle usłyszał cichy chichot. Śmiała się! Ta suka się śmiała! Zaskoczony, spróbował zatkać jej ponownie usta lewą ręką. Głos Alicji zaczynał się zmieniać, przestał być już słodki i miły. Stawał się coraz bardziej ostry, piskliwy i nieprzyjemny. Artur nadal przeżywał orgazm. Nie mogąc dłużej słuchać kobiety, podciął jej gardło mocnym szarpnięciem. Nie pomogło. Nieustannie słyszał opętańczy śmiech. Z przerażeniem stwierdził, że twarz Alicji także się zmieniła. To nie mogła być ona! Odskoczył jak poparzony i zaczął szukać za sobą rewolweru. Chwycił go trzęsącą się ręką i wycelował w głowę kochanki. Ta zbliżała się powoli, pełznąc po materacu. Artur nie mógł oderwać wzroku od jej strasznych, zmienionych ślepi. Bezdennych. Spadł napodłogę i uciekł na czworakach pod ścianę. Była coraz bliżej. Widział wyraźnie rany na jej ciele, czuł krew. Kobieta przechyliła lekko głowę, jak do pocałunku. Mężczyzna wciąż słyszał ten przeraźliwy śmiech, jakby chichot. Nie namyślał się długo. Podniósł do góry rewolwer, chwycił lufę w zęby i nacisnął spust.

Koniec

Komentarze

nie wciąga, słaba fabuła i do tego te inwektywy...

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Chyba rzeczywiście było ich zbyt dużo, parę usunąłem:) 
ale inwektywy same w sobie nie są przecież złe! 

w małej ilości ujdą w tłoku, ale w dużej niesmaczą

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Skróciłabym to. Przede wszystkim, końcówka jeszcze jeszcze, początek gorzej. Poza tym patrząc na tytuł Chichot szatana, liczyłam na nieco inne klimaty.

przychylam do uwagi o naleciałość inwektyw,
dodałbym niesmiało, ze czytajac nie moglem stwierdzic, czy nijaki Artur to urazony kochanek, psychopata, czy łowca sukubow^^ jakkolwiek czytanie nie sprawia trudu, nie mozloli - idzie szybko i składnie 
warto dalej pisac, z czasem pióro nabierze wprawy i pomoze rzeżbić wszelakie obrazy palętające sie w głowie

dzieki za uwagi :)

hmm, ja dam 1, bo chociaż fabuła nawet, to opis erotycznych przeżyc jest trochę przesadzony. Bardziej niż na opowiadanie fantastyczne nadaje się na erotyczne.

Nowa Fantastyka