- Opowiadanie: Twardyrpg - Nazi Zombie: Powstanie Aleksandra

Nazi Zombie: Powstanie Aleksandra

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nazi Zombie: Powstanie Aleksandra

NAZI ZOMBIE

 

 

 

Biegłem. Ze wszystkich sił. Biegłem. Pościg jest tuż za mną. Czuje jego smród. A może to ja tak śmierdzę. Minęła właśnie doba od mojej przemiany, której wcale nie chciałem. Chłód pali moje nagie ciało, tak sadzę, chodź powinienem trząść się z zimna. Jest dwadzieścia pięć stopni poniżej zera w roku 1943. A ja nadal biegnę. Upadam. Śnię.

 

Jestem teraz w celi. Ktoś mnie woła. Nie widzę jego twarzy, oczy palą mnie od światła. Przestań. Przestań. Do celi wchodzi kilku mężczyzn. Nie mam siły walczyć, nie mam siły na opór. Nie jadłem nic pożywnego od ponad miesiąca, jestem chory na tyfus. Celowo mnie zarazili. Serafiński już dawno mi opowiadał co dzieje się w tym bloku. Tu gdzie jestem, nie liczą się z tobą. Jesteś tylko doświadczeniem. Odkąd doktorek trafił do tej placówki, wszystko się pojebało. Ludzie traktowani są jak zwierzęta, ściśnięci w barakach jak sardynki. Powszechny głód i nieskończone apele na zimnie wykańczają nawet najtrwalszych.

 

Wchodzę do wielkiego laboratorium. Doktorek z dziwną aparaturą na głowie patrzy się w moje oczy setkami lunet i teleskopów. Przeszywa mnie przedziwny ból głowy i słyszę jego głos w mojej głowie: „Musisz być dumny z tego, że będziesz pierwszy na świecie, który zazna tej przemiany”. Mówi, że jestem gotowy, że choroba wykończy mnie w ciągu jednego dnia. Jestem gotowy przyjąć formułę. „To UberSoldat. Chce byś uwierzył, ze przyczynisz się do wielkiego

dzieła. Nie dążymy tutaj do destrukcji, dążymy tu do stworzenia. Jam jest jak Bóg, który obdarowuje Ci życie lepsze. Moim zadaniem nie jest zabijać, nie jest krzywdzić, moim zadaniem jest stworzenie Uber-Soldata. Super żołnierza. Bądź dumny, jesteś jednym z pierwszych których do tego wybrałem.” – mówi – ale ja go nie widzę. Jestem zbyt słaby. Ciągną mnie do wielkiego stołu. Kładą mnie na tym, czymś co nazywam łożem lecz w ogóle tego nie przypomina. Setki rurek i strzykawek przymocowanych do stołu. Wielki nastroszony jeż.

 

Doktorek chodzi wokół mnie, widzę go jak przez mgłę. Mówi, że wielu nie przetrwało, ale obserwując mnie jak długo mój organizm zmagał się, z chorobą, którą mi zaszczepił, jest pewien, że to przeżyje. Kilkanaście żołnierzy stoi na balkonie dookoła komory. Zielona poświata, którą jakimś cudem mogę dostrzec wydobywa się z jakiś dziwnych okien w kwadracie. Mówi, ze to monitory. Podpięte pod maszyny liczące. Będą mnie badać.

 

Kilku lekarzy podpina jakieś przyssawki do mojego nagiego ciała. Zapinają pasy. Doktorek w białym kitlu i w okularach na taśmę patrzy się na mnie i mogę przysiąc, że mi nie współczuje. Czuje od niego chłód gdy wymawia każde zdanie. Ja jestem wybrany przez jednostkę lekarzy SS Josefa Mengele do badań nad poprawą siły i witalności. Będę mocniejszy, rany szybciej się będą goić, będę miał nadprzyrodzoną siłę.

 

Dobrze, jak tylko doświadczenie zadziała zabiję cie, mowie głośno. Śmieje się. Znów to przeszywające odgłosy w mojej głowie. „Nie będziesz miał czasu.”

 

Wielki ból. Tysiące strzykawek wdziera się w moje ciało. Czuje jak biała maź wpływa w moje mięśnie, żyły, w serce. O dziwo ból jest do wytrzymania. Nagle wielki ból doprowadza mnie do drgawek. Nie panuje nad moim ciałem. Widzę jak moje ręce się wyginają, jak wszystko zaczyna się rozrastać. Widzę jak mój wzrok i słuch się poprawia. Wszystko już teraz widzę. Choroba powraca. Zaczepiam powietrza całą piersią. ”Promieniowanie jest za duże jak dla niego… Jasna cholera”. Rozrywam kajdany i pasy które mnie blokują. Jednym szarpnięciem ręki rozrywam głowę pierwszego lekarza.

 

Kule odbijaja się od podłogi. Czuje jak moje ciało z niebywałą prędkością unika pocisków, które wystrzelone są z kilkunasta karabinów maszynowych. Wbiegam w stronę doktorka. Jest już w włazie ewakuacyjnym. Przez szybę kiwa do mnie. Moja niepohamowana ręka uderza w szybę, lecz nic się nie dzieje. Patrzę w moje odbicie. Jestem wściekły. „To ja ciebie stworzyłem”.

 

Jestem jeszcze bardziej wściekły. Wskakuję na balkon. Grzmot uderzenia powala na podłogę pierwszego żołnierza. Jego wzrok zapamiętam do końca moich dni. Jest przerażony. To wy mnie stworzyliście. Moja wielka stopa rozdeptuje głowę nieszczęśnika. Podnoszę karabin MP44 i wale całą serie w 4 gości. Wszyscy mają maleńką dziurkę w czole. Gdzie się nauczyłem tak celnie strzelać. Biegnę dalej. Wbijam się moim barkiem w pancerne drzwi. Mogę przysiąc, że za pomocą słuchu i węchu wiem, że za drzwiami jest cały oddział żołnierzy, którzy celują w te drzwi.

 

BUM! BUM! BUM! Wale z całej siły kopniakami w drzwi. Za chwilę się rozlecą. BUM! BUM! BUM! Drzwi padają na podłogę. Tumany kurzu. Nieskończona seria wystrzałów. Pociski rozwalają całą aparaturę doktorka. Debile. Kiedy przeładowują, wbijam się całą moją energią. Wpadam w amok. Rozrywam ręce, głowy, wyciągam serca moimi szponami. Szpony! Dopiero teraz je zauważyłem. Co oni mi zrobili. Zataczam się i czuje, że słabnę. Jeszcze tylko kilka kroków. BUM! Gdzieś koło mnie wybucha granat. Czuje jak lecę kilkanaście metrów, w głąb korytarza. Kiedy oni to wszystko zbudowali. To muszą być setki metrów w głąb ziemi.

 

Przeskakuję schody w tempie gazeli. Kilka żołnierzy próbuje mnie zatrzymać. Ich krew spływa na kolejne stopnie. Jestem jak wichura, która rozwala każdy dom z desek. Nikt mnie nie zatrzyma. Wpadam do kolejnego wielkiego bunkra. Tysiące trumien. Miliony. Mengele w czarnym płaszczu wskazuje na mnie ręką. Ma na niej dziwną rękawicę. Też ma szpony tak jak ja. „Jesteś moim synem. Ja też to przeszedłem” – mówi – „ tylko widzisz na mnie podziałało to inaczej. Mogę kontrolować ludzi, którzy już nie żyją. I dzięki nim wojna, będzie inna. Wojna będzie nasza. Cały świat będzie mój.” Znika. Szybko odwracam się, bo czuje, że jest za mną. Jego rękawica uderza mnie w brzuch i lecę. Rozbijam się o kilka trumien. Rozpadają się. Trupy rozsypują się na ziemie. To żołnierze. A dokładniej byli żołnierze. Jego rękawica zaczyna emanować zielonym, jaskrawym światłem.

 

Budzą się. Ci nieumarli co kiedyś żyli, żyją jak przedtem. Wstają. Widzę jak ich czaszki wyginają się bezwładnie. Kroczą w moją stronę. Rękawica Mengele wskazuje w moją stronę. Trumny rozwalają się jeden po drugim. Chwytam znów za karabin, który leży pod moimi stopami. Całą serie wpakowałem w jednego trupa, lecz on idzie dalej.

 

„To Zombie. W roku 1929 William B. Seabrook, amerykański dziennikarz i podróżnik, wybrał się do Haiti. Obserwował rytuały woodoo. Byłem tam, na tej magicznej wyspie. Widziałem na własne oczy jak ludzie zostali wskrzeszeni do życia po śmierci. To zombie. Jak powiadają, Zombie, jest bezdusznym ludzkim korpusem, nadal martwym, lecz wyjętym z grobu i magicznym sposobem obdarzonym mechaniczną ułudą życia – martwym ciałem zmuszonym do działania i poruszania się tak, jakby było żywe. Ludzie którzy mają moc czynienia takich rzeczy, wyjmują ciało, sprawiają że się rusza po czym robią z niego sługę lub niewolnika – czasem by mogło czynić zbrodnie.” Już jest ich kilkanaście. Mengele jak w amoku rusza rękawicą, a wszystkie te Zombie robią to co on im każe. Kiedy widzę, że nic ich nie powstrzyma zaczynam uciekać w głąb tej sali. Na końcu widzę schody. Zaraz jednak się cofam, bo znów widzę jak doktorek jest już przede mną. Kopie mnie z obrotu. Uderza mnie w twarz i padam na ziemie. Ja? Taki mocny? Upadam? Wstaje szybko i macham ręką w miejsce gdzie był przed chwilą. Jest już za mną. Rzucam nieumarłym w jego stronę. Dzieje się coś nieprawdopodobnego. Mengele klęcząc patrzy się na niego, a ten zawisa w powietrzu. Pomału kładzie go na ziemie, a ten rusza do ataku swoim otwartym pyskiem. Łapie go za głowę i kręcę mu kark. Wściekłość ogarnia mnie jeszcze większa. DORWĘ CIĘ! Krzyczę. Jego śmiech rozwala moje bębenki. Łapie za karabin i strzelam w jego stronę. Jest tak samo szybki jak ja. Nie, jest szybszy. Już łapie mój karabin i wykręca moją rękę. Karabin strzela teraz we mnie. Czuje w brzuchu ukłucia tysiąca igieł. No to już po mnie. Szarpie z całej siły rękę i rzucam nim o ścianę. Odbija się i upada. Coś ze mnie ulatuje. Krew jest zielona. Patrzę na brzuch. Upadam na kolano. Mdleję.

 

Budzę się, znów w tej ohydnej sali, znów na tym ohydnym stole. Znów widzę tego ohydnego doktorka. „Jesteś niesamowity, lecz nie nieśmiertelny. Kiedy Cie zabijemy, twoje ciało zostanie pokrojone, przetworzone i dokładnie zbadane. Chcę wiedzieć dlaczego opierałeś się mojej kontroli. Zrobimy próbę jeszcze raz, tym razem mniejsza dawka. Na trzy, dwa, jeden.” Znowu czuje setki ukłuć. Wszystko wraa do normy, brzuch się goi. Czuje napływ setki tysięcy sił witalnych. Nie moge się ruszyć. Coś blokuje moje ręce.

 

Budzę się. Ktoś szturcha mnie kijem. Otwieram oczy. Nie ma już murowanych przejść, schodów i krwi. Nie ma już bitwy. Leże na śniegu w lesie. Małe oczka wpatrują się we mnie ze zdziwieniem. Kiedy wstaję kilkanaście chłopów z bronią okrążają mnie. To nie są ci sami co w laboratorium. To są nasi. Mówie, że zbiegłem z obozu i za chwilę będzie tutaj pościg. Stoję na nogach, a wydaje mi się jakbym gadał z krasnalami. Taki jestem wielki. Mowie, że zrobili mi coś okropnego. Robili na mnie doświadczenia. Wiem, że chcą ożywać nieumarłych i kontrolować ich. A Mengele ma nad nimi władzę. Uciekajcie stąd. Uciekajcie wszyscy. Nie damy im rady.

 

Czuje smród. Znów taki jak w tamtej sali z trumnami. Wokoł obozowiska partyzantów widzę groby. Zaprowadzili mnie do siebie, ale ja wiem, że zaraz stanie się nieuniknione. Wszyscy zaraz zginiecie, opowiadam im o Mengele, ale tylko się śmieją.

 

Patrze się na groby. Coś zaczyna się dziać. Widzę jak ziemia zaczyna się rozsuwać. Uciekajcie wszyscy.

 

Mengele – jego smród wyczuwam z kilkunastu kilometrów. Jak zjawa przelatuje nad grobami, rękawicą wyciągając trupy z ziemi. Zostawcie go jest mój. Patrzę co się dzieje dookoła. Partyzanci walczą z zombie. Zombie tą nazwę Mengele wymawiał kilkanaście razy.

 

Mengele znika i znów czuje go z tyłu. Tym razem szybciej się odwracam i moje szpony wbijają się w jego bebechy. Niestety, mogłem się tego spodziewać i żyje nadal. Odpycha mnie i wpadam w całkiem niezłe bagno. Wielu zombiaków gryzie mnie i łapie swoimi szponami. Szybko daje sobie z nimi radę i znów patrze gdzie jest Mengele.

 

Nie ma go. Zniknął. Może go zabiłem. A może nie. Dowiem się tego. Słyszysz mnie!?

 

DORWĘ CIE I ZABIJE!! ZABIJE CIE!!!

Koniec

Komentarze

Co ja dzisiaj czytam w ogóle? Przypomina mi to wieczorny seans filmowy z moim mężem - nazi zombie, naziści na Księżycu. I też się wtedy pytam - co ja oglądam w ogóle? I sobie myślę - jak się jeszcze pojawi esesmanka w podwiązkach to ja wysiadam. Uff, u Ciebie nie było esesmanki w podwiązkach. Ale może nie powinnam się wypowiadać - to nie moje klimaty.

Ale błędów w cholerę. Powtórzenia - przykład:

Doktorek z dziwną aparaturą na głowie patrzy się w moje oczy setkami lunet i teleskopów. Przeszywa mnie przedziwny ból głowy i słyszę jego głos w mojej głowie.

I nagminnie gubisz ogonki - najlepszy przykład w ostatnim zdaniu.

Pozdrawiam

Kilkanaście żołnierzy, patrzę się na... Jeżu kolczasty... Do tego interpunkcja... Nie, mnie tu nie było.

Jesteś tylko doświadczeniem. -- chyba królikiem doświadczalnym. Opowiadanie jakieś bez sensu. Lepiej by było coś napisać, jak w tym filmie o nazistach na Księżycu. W każdym razie to był światny film, ale zapomniałem tytułu.

NAZI ZOMBIE.

Biegłem. Ze wszystkich sił. Biegłem. Pościg jest tuż za mną - tytuł wydał mi sie odstraszający, stwierdziłem jednak,  że spróbuję. Już w pierwszej linijce czas przeszły raptem zmienił się w tereżniejszy. Spojrzałem ponownie na tytuł i podziękowałem.

Sorry, taki mamy klimat.

"Iron Sky". Po polsku nie pamiętam. Mnie się nie podobało. Nudne takie. No i była esesmanka w podwiązkach, z tego co pamiętam.

A właśnie. A mi się bardzo podobał ten film, z genialna muzyką. I jeszcze to, że ci Finowie utarli nosa wielkiemu Hollywoodowi, bo zrobili ten film za grosze.

No tak. Ale jak już pisałam - nie powinnam się w sumie wypowiadać. Kiepski ze mnie target dla takich historii :). Jako znudzona osoba towarzysząca, najwyżej.

Spojrzałam na tytuł - który sam w sobie już jest grafomański - i ogarnęły mnie wątpliwości. Po przeczytaniu kilku zdań moje wątpliwości znalazły potwierdzenie. Jak to zwykł mawiać AdamKB: jeżu kolczasty... Grafomania w czystej postaci. Najbardziej - przynajmniej mnie - razi mieszanie czasu przeszłego z teraźniejszym. Określ się, Autorze, bo bełkot z tego wychodzi (pomijając już wszystko inne).

Dobrnąłem do końca. Z niemałym trudem. Tekst jest przykładem klasycznej grafomanii. Masakra interpunkcyjna, mieszasz czasy bez opamiętania, powtórzenia się mnożą, źle odmieniasz przypadki. Jakiejkolwiek sensownej fabuły brak.

 

Za dużo gier i głupich filmów, a za mało książek. Trzeba odwrócić te proporcje.

 

Pozdrawiam.

W przeciwieństwie do przedspiscy nie dobrnąłem do końca. Błąd goni błąd, potworna lektura.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka