- Opowiadanie: elan - JERA 1. Od niezwykłej pary do początku końca.

JERA 1. Od niezwykłej pary do początku końca.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

JERA 1. Od niezwykłej pary do początku końca.

Rozdział pierwszy

Od niezwykłej pary do początku końca.

 

 

 

Arej usiadła na prowizorycznej ławeczce tuż obok starego człowieka.

 

Stary człowiek nazywał się Thirio. Wygrzewał właśnie kości w gorących promieniach słońca i wpatrywał się w las porastający wzgórze, na którym stała jego chata. Thirio był człowiekiem niezwykłym. To właśnie oznaczało jego imię w bardzo starej mowie, której nikt już nie używał i nawet sam Thirio poznał ją zupełnie przez przypadek. Niezwykłość starszego mężczyzny leżała w jego darach. Jednym z nich było nieuleganie upływowi czasu. Oznaczało to, że o ile ktoś go nie zabije, może żyć nawet setki lat. Tak, Thirio był nadzwyczajny. Jednak pomimo tego był człowiekiem – z krwi i kości, do tego wisiała nad nim sześćdziesiątka. a był to wiek, którego w Mitrei dożywali nieliczni. Jeżeli więc nie siedział w słońcu z powodu bólu kości, to przynajmniej dlatego, że tak wypadało.

 

Kiedy Arej cupnęła na drewnianej ławeczce, wyprostował plecy i skierował twarz w stronę dziecka. w obecności dziewczynki stawał się czujny. Patrzyła na niego słodko swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma. Chciałby, żeby taka pozostała na zawsze. Niestety, to nie było możliwe. Była córką dwojga ludzi, którzy w chwili poczęcia dziecka posiadali dary. Mowa o jego siostrzeńcu Tedzie oraz Silij ­­− pierwszej i… dość przypadkowej miłość młodzieńca. Mężczyzna wiedział, że z takich związków powstają nietuzinkowe dzieci, ale Arej była chyba najbardziej niesamowitym przypadkiem. Już przy pierwszym spotkaniu opowiedziała mu o rzeczach, o których on dowiadywał się całe życie. Często znikała na całe noce. Rodzice uważali ją za dziecko demonów, co było niemądre, w końcu sami ją spłodzili. Ale z pewnością było w niej coś, co podsycało w Thirio lęk. A niewiele rzeczy potrafiło go przestraszyć. Twierdziła, że ma wiele imion. a jeżeli ktoś ma wiele imion, należało się z nim liczyć.

 

– Jest człowiek – rzekła. – Potrzebuje pomocy.

 

Posłał jej uważne spojrzenie. Poczuł, że nadeszła pora, by poznać cel jej nocnych wędrówek.

 

 

*

 

 

 

Umarł. Był tego prawie pewien. Czuł, tam w pociągu, jak serce kończy pracę, a jemu brakuje tchu. Trwało to na szczęście sekundę i teraz czuł się… zwyczajnie. Panowała ciemność. Nie taka, jaką widzi się w nocy przed zaśnięciem, lecz czerń prawdziwa, przez którą nie przenika zupełnie nic. Myślał, miał świadomość, więc pewnie umarł i trafił tam, gdzie się ląduje po śmierci. i nie był tym faktem ani trochę zaniepokojony. Zaraz powinno pojawić się światełko w tunelu…

 

Nagle Jan stwierdził, że może otworzyć oczy. Zrobił to i szybko zamknął je na powrót. Długo nie mógł przyzwyczaić się do oślepiającego światła padającego na jego twarz. w końcu mu się to udało. Rozejrzał się. Był w jakimś małym pokoju, ba, pokój był w tym momencie złym określeniem. Bardziej pasowało: cela. Wszystko wokół było białe: puszysty dywan pod stopami, ściany, sufit i łóżko będące jedynym meblem. Nie było krat. Zamiast nich drzwi z szczelnie zasuniętym okienkiem.

 

Jan popatrzył na siebie. Był ubrany w to, w czym wsiadł do pociągu, ale w pokoju nie znalazł swojego bagażu. Pozbawiony został też komórki, portfela i mp3. Spojrzał na ręce, pomacał twarz. Chyba wyglądał tak samo.

 

Nie bardzo pamiętał, co zobaczył w pociągu. Nie był to człowiek ani nic nawet podobnego. Pamiętał jedynie, ze się wystraszył. i chyba umarł, ale teraz nie był już tego taki pewien.

 

Zauważył szparę nad podłogą. Uklęknął i spojrzał przez nią. w tym samym momencie szparę przeciął cień. Zaskoczenie odrzuciło Jana pod samo łóżko. Człowiek omal nie wrzasnął z przerażenia. Cień pojawił się znowu. Szczęk klucza w zamku i drzwi uchyliły się nieco.

 

Zastanawiał się, co teraz. Ktoś wyraźnie chciał, by opuścił pokój. Tylko czy była to zachęta, czy raczej preludium do czegoś strasznego? Ostrożnie wyszedł z celi.

 

Korytarz zupełnie jak pokój był cały biały. Nikogo w nim nie było. Jan ruszył w jedyną możliwą stronę. Mijał wiele drzwi, ale wolał ich nie otwierać. Trafił na szklane schody. Uwadze mężczyzny nie uszedł fakt, że schodów w żaden sposób nie połączono. Zupełnie jakby lewitowały.

 

W jego głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Ale wszystkimi rządziło jedno uczucie: strach. Żałował, że nie ma przy sobie niczego, co mogło stanowić broń. Jan nadepnął na pierwszy stopień. Ten nieznacznie opadł po ciężarem. Drugi tak samo. One naprawdę wiszą w powietrzu – pomyślał Jan z podziwem. Powoli wszedł na górę.

 

Pokój był obszerny i wyglądał na salon. Na środku stała ława i fotele. z boku ustawiono półki i telewizor. Wszystko białe i nieskazitelnie czyste. Jedną ścianę stanowiły wielkie okna, za którymi ujrzał łąkę i las.

 

Ale największą uwagę przykuła dziewczynka. Mogła mieć najwyżej dziesięć lat. Czarnowłosa, o wielkich, niebieskich oczach. Była śliczna i słodka. Nosiła białą sukienkę na ramiączkach. Bawiła się lalkami ubranymi w białe stroje, mieszkającymi w białym domku.

 

– Możesz wyjść. Pozwalam ci – powiedziała dziewczynka nie podnosząc wzroku. Zaczęła śpiewać lalkom piosenkę, którą Jan kiedyś już słyszał… – Tylko nie jedź windą. Musisz zejść trzy piętra niżej. Pospiesz się, jeśli nie chcesz, żeby Ona cię zobaczyła.

 

– Kim jesteś, co się dzieje? – zapytał. Niemądrze było bać się ośmioletniej dziewczynki, ale ta mała budziła respekt. Niczym te obłąkane dzieci w horrorach.

 

– Moje imię to Keilith. w każdym razie Ona mnie tak nazwała.

 

– Ona? Co za Ona? o kim mówisz?

 

– Ta, która cię tu sprowadziła. To moja matka.

 

Jego ciało przeszył dreszcz. Odwrócił się i ruszył biegiem po chodach. Za sobą słyszał śmiech dziecka, jakże przerażający. Pobiegł wzdłuż korytarza, który nagle zrobił się dłuższy, niż kiedy więzień wychodził z celi. Przy schodach na dół widniały drzwi do windy. Przystanął na chwilę. Keilith mówiła, żeby nie jechać windą. Tyle, że ta mała była nienormalna. Może właśnie jej „matka” czekała na niego na schodach?

 

Ostatecznie wybrał windę. Nacisnął przycisk z literą P. Rozdygotany patrzył, jak wskazówka z 4 przesuwa się na 3. Nagle coś poczuł. Na ramię spływała mu jakaś kleista maź. Spojrzał do góry i wrzasnął z przerażenia. Sufit pokrywała pomarańczowa błona z płynem, w nim zaś pływały dziesiątki nieludzkich płodów. Opadł na podłogę trzęsąc się ze strachu. Jeden z potworów odwrócił się w jego stronę i rozdziawił paszczę wydając przy tym ohydny okrzyk. Stworzenie wyciągnęło rękę i przebiło błonę. Po chwili wystawiło również łeb.

 

W tym samym momencie dzwonek oznajmił dojście na parter. Drzwi otworzyły się i Jan wpadł na hol jak strzała. Dopadł oszklonych drzwi i wydostał się na zewnątrz. w panice i bliski płaczu rozejrzał się dokoła. Stał na wzgórzu. w dole widniał las, błonia oraz… wioska, a raczej małe miasteczko. Prowadziła do niego polna dróżka. Nie zastanawiając się wiele, Jan ruszył w stronę domostw.

 

 

*

 

 

 

Lipiec w tym roku był idealny. Ani za gorący, ani za chłodny. Takie lato Jan lubił najbardziej. Kiedy z ciężką walizką wychodził z bloku, uśmiechał się. Oblewało go jasne światło, spokojny wiatr neutralizował gorączkę.

 

Jego życie nigdy nie było kolorowe, ale zanosiło się na poważne zmiany. Przeszłość dawno zapomniana, teraźniejszość nie rozczarowująca, a przyszłość całkiem ciekawa. z takim nastawieniem podszedł do żony i synka obejmującego szyję matki.

 

– Ostatnia – powiedział podnosząc lekko bagaż.

 

Taksówkarz przejął walizkę i Jan wolne w końcu dłonie położył Laurze na ramionach.

 

– To głupie, że nie mogę jechać z tobą na dworzec – rzekła kobieta.

 

– To głupie oddawać Szymona twojej matce, kiedy jest chora – odparł i poklepał rocznego synka po plecach.

 

– Nie wierzę, że pozwalam ci jechać – westchnęła Laura. – Przecież to miesiąc!

 

– A ja jestem ci wdzięczny, że mi pozwalasz. Ta praca to spełnienie moich… No, marzeń to ja takich nie miałem, ale to n a p e w n o jest kluczowy moment w mojej karierze. Namalowanie portretu tego Niemca i jego rodziny otworzy mi drogę na inne propozycje! Przecież to rzadkość. Kto dzisiaj każe sobie malować portrety? Jakiś snob. a snob dobrze płaci. Więcej, niż zarobiłem do tej pory na wszystkich moich obrazach razem wziętych. a co snob ma oprócz pieniędzy? Znajomości.

 

Jan chciał mówić dalej, powtarzając żonie to samo, co przez ostatnie dwa miesiące. Ona jednak machnęła ręką i przerwała:

 

– Znajomości w swoim kraju. Pojedziesz na miesiąc, wrócisz za pół roku.

 

– Jeżeli tak, przyjedziecie do mnie. Zresztą, nie pozwoliłbym siebie zatrzymać na aż tyle! Miesiąc to znowu nie tak długo. Jest Internet, będziemy rozmawiać codziennie.

 

Zacisnął dłonie na talii Laury.

 

– Pamiętaj, że cię kocham – powiedział z powagą. – I, że za ten króciutki miesiąc wracam. Nie rozstajemy się na zawsze.

 

Laura zmarszczyła brwi.

 

– O co chodzi?

 

Janek zmieszany odwrócił wzrok.

 

– Hej, nie znajdę sobie innego faceta – powiedziała Laura z pobłażliwym uśmiechem. – Obiecuję. To chyba ja powinnam się martwić!

 

– O co?

 

– O kobiety! Ile będziesz pracował? Godzinę albo dwie dziennie. Będziesz się tam baaardzo nudził. a jak facet się nudzi…

 

– I tak będę bardziej zazdrosny – odparł Jan, jednak w lepszym humorze.

 

– Niepotrzebnie. Która?

 

Mężczyzna spojrzał na zegarek.

 

– O cholera! Prawie dziesiąta, za czterdzieści minut mam pociąg. To co? Żegnamy się?

 

Laura odpowiedziała mu długim, ciepłym pocałunkiem.

 

Jan wziął jeszcze synka na ręce, pomówił do niego i na koniec przytulił. Kochał tego brzdąca. Był przedłużeniem jego własnego żywota, małym człowieczkiem z jego krwi. Ta dwójka była jego najlepszym osiągnięciem. Tworzył sztukę – obrazy. Ale prawdziwym arcydziełem była jego rodzina. Sama myśl, że mógłby ich stracić, zakrawała na szaleńczą. a jednak niedługo miało się to wydarzyć.

 

Odchodząc, Jan jeszcze raz rzucił w ich stronę „kocham was” i wsiadł do taksówki.

 

Laura ze smutną miną obserwowała odjeżdżającego męża. Wróciła do domu. Na klatce schodowej minęła ją dziewczynka z długimi czarnymi włosami i wielkimi oczami koloru morza. Biała sukienka powiewała za nią subtelnie. Kobieta zmarszczyła brwi. Nie pamiętała takiej w swoim bloku. Obejrzała się, ale małej już nie było.

 

 

 

Przez jego głowę przewijała się tylko jedna myśl: biegnij! Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale w jednej chwili jego zegarek wskazywał dziesięć minut po dziesiątej, a w następnej wpół do jedenastej. Dokładnie dziesiąta dwadzieścia dziewięć miał pociąg do Berlina.

 

Zdążyć! Zdążyć! Zdążyć! Nie próbował sobie nawet wyobrażać, jak dzwoni do nowego szefa (lub raczej jego menadżera) i łamanym niemieckim przeprasza sto razy wyjaśniając, że przez swoją głupotę spóźnił się na pociąg. Panika narastała. Biegł najszybciej jak mógł. Gardło piekło go nieznośnie, plecak ciążył na plecach, walizki stawały się coraz cięższe.

 

Potrącał ludzi, którzy patrzyli na niego jak na idiotę, niektórzy wykrzykiwali wulgarne komentarze. Ostatni odcinek! Schody. Wbiegł, przeskakują po trzy naraz. Znalazł się na peronie. Nie odszukał wzrokiem konduktora, którego mógłby poprosić o poczekanie, aż wsiądzie. Nie było tam też ludzi, na co nie zwrócił uwagi. Nie mogli wszyscy jak jeden mąż jechać do Berlina. Co z żegnającymi? Co z czekającymi na następny pociąg?

 

Dopadł do drzwi i otworzył je. Wrzucił bagaże. w tym momencie pociąg ruszył. Jan z ciśnieniem bliskim dwustu wgramolił się do środka i padł na kolana. Oddychał ciężko i miał gdzieś, co pomyśli ktoś, kto zobaczy go teraz na klęczkach. Otarł pot z czoła i wszedł do pierwszego wagonu. Otworzył okno i zaczerpnął świeżego powietrza. Wiatr owiał jego twarz i mężczyzna poczuł się lepiej. Zaśmiał się sam do siebie. Miał szczęście. Był w czepku urodzony, przed momentem miał tego dowód. Przeszedł cały wagon i w przedziałach nie zauważył ani jednego człowieka. w następnym to samo. Spojrzał przez okno. Pociąg jechał, to pewne. a może to tylko sen? Tylko kiedy miałby zasnąć? Stał w kolejce po baterie do mp3. Nie można zasnąć na stojąco, przynajmniej jemu się to nigdy nie zdarzyło. Następne dwa wagony zastał w takim samym stanie, co poprzednie. Zaczął się niepokoić. Po chwili niepokój przerodził się w strach. Panika powróciła. a jeśli wsiadł do złego pociągu? To byłoby jeszcze gorsze, niż miałby zostać na dworcu. Teraz nawet nie wie, dokąd jedzie.

 

Chwycił klamkę kolejnych drzwi i nagle w szybie ujrzał niewyraźny kształt. Bynajmniej nie ludzki. Twarz mu stężała. Ręka, którą ściskał klamkę zaczęła drżeć. Serce zabiło mocniej, w klatce piersiowej poczuł ból. Powoli się odwrócił. Stanęli naprzeciw siebie. Dwie postacie, które w przyszłości miały stoczyć wiele walk.

 

Jan stracił przytomność.

 

Tak oto trafił do świata Jery.

 

 

 

*

 

 

 

Podczas zejścia do miasteczka tylko raz spojrzał na dom. Była to wielka rezydencja z białego materiału. Wyglądała imponująco, ale tylko dla kogoś, kto oglądał ją z zewnątrz. On widział dość, żeby sądzić, że nie dzieją się tam normalne rzeczy. Wyobraził sobie piwnice wypełnione potworami i małymi dziewczynkami śmiejącymi się odrażającym śmiechem. Dotarł do przedmieścia. Na werandzie jego z domków zobaczył dziewczynę. Była Chinką, Japonką albo Koreanką, na pewno pochodziła z Azji. Medytowała. Podbiegł do niej.

 

Usłyszawszy kroki na schodach, dziewczyna otworzyła oczy. Uśmiechnęła się promiennie.

 

– Witaj…

 

Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, kim jest ten wysoki brunet z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Czujnie zmierzyła go i zapytała:

 

– Nie znam cię. Jesteś stąd?

 

Janek pokręcił tylko głową. Złapał Chinkę, Japonkę lub Koreankę za ramiona i prawie wykrzyczał jej w twarz:

 

– Musisz mi pomóc, błagam! Nie wiem, co się dzieje. Wszedłem do pociągu, a potem znalazłem się tutaj, to znaczy… w tamtym domu – wskazał na rezydencję i w tej samej chwili w oku dziewczyny dostrzegł błysk. – Tam coś jest. Dziewczynka i… prawie narodzone potwory! Macie tu telefon, Internet, telegram, cokolwiek?!

 

– Jest poczta komputerowa, ale działa tylko między mieszkańcami wioski. Nie rozumiem, o co ci chodzi. Tam mieszka Jera, założycielka miasteczka. To nasza przyjaciółka i przewodniczka.

 

Jan puścił nieznajomą i zszedł z werandy. Przyjaciółka i przewodniczka… Przyjrzał się dziewczynie jeszcze raz. Całe to jej zachowanie, nieprzerwany uśmiech, to wszystko było… sztuczne. Wymuszone. Nieprawdziwe.

 

– Co tu się dzieje?! – wrzasnął. Łzy napłynęły mu do oczu.

 

– Janie! – wykrzyknął ktoś z boku.

 

Od strony miasta mknęło około czterystu osób z Jerą na czele.

 

Nie miał wątpliwości, że to Jera. Szła pierwsza, podczas gdy reszta jakby chowała się za jej wielkim ciałem. To ją zobaczył w wagonie. Jawiła się jako istota ohydna i przerażająca. Do połowy była wężem o brązowej, oślizgłej skórze. Ogon wił się pięć metrów za nią. Od pasa w górę przypominała kobietę. Skórę miała brązową i zrogowaciałą, płaski brzuch, obwisłe piersi, chude ramiona zwieńczone za to wielkimi, szponiastymi dłońmi. Długą szyją wykręcała na wszystkie strony. Głowa. Głowa była najgorsza.: jajowata, łysa i bez uszu. Zamiast oczu widniały żółte oczodoły, a wargi stanowiły wąskie kreski. Zamiast nosa miała dwie cienkie dziurki, które zamykały się i otwierały na przemian jak skrzela.

 

Jan był pewien, że umrze ze strachu tak jak wtedy w wagonie. Czuł nawet, że to powinno się stać. a jednak nie nastąpiło. Patrzył bliski szaleństwa na potwora, który dla zdrowych na umyśle ludzi nie miał prawa istnieć, lecz nie zwariował. Coś na granicy go powstrzymywało. Upadł mimowolnie. Mieszkańcy i potwór pojawili się nad nim. Wyglądali na zaciekawionych i lekko oszołomionych.

 

– Jan najwyraźniej doznał szoku po przybyciu – zwróciła się do nich Jera. Miała gruby, ale bez wątpienia kobiecy głos. – Przemiana nie została dopełniona. To się czasami zdarza. Pamiętamy przecież wszyscy przypadek Noriko.

 

Jak jedna armia pojrzeli na Chinkę, Japonkę lub Koreankę. Uśmiechnęła się zawstydzona i spuściła głowę.

 

– Już ci lepiej, prawda? – zapytała Jera Jana. Patrzyła mu prosto w oczy i te jarzyły się blaskiem. Jej wzrok prawie krzyczał: powiedz tak!

 

– Tak – wykrztusił Jan.

 

Poczuł jak dwoje mężczyzn podnosi go i dokądś prowadzi. Pozwolił na to. Opuściły go bowiem wszelkie siły. Mijając Jerę spojrzał na nią i zobaczył grymas zadowolenia.

 

Jera odwróciła głowę i popatrzyła na poważną Noriko.

 

– Nie idziesz poznać nowego mieszkańca? – zapytała miłym, przesiąkniętym jadem głosem.

 

– Zrobię to, kiedy się lepiej poczuje – odparła dziewczyna i skłoniła się lekko.

 

– Słusznie – odparła Jera po namyśle i zaczęła kierować się ku domowi.

 

Uśmiech spełzł z twarzy Noriko. Odprowadziła wzrokiem założycielkę miasteczka do połowy dróżki. Potem popatrzyła na osaczonego ludźmi Jana. w jej sercu pojawiła się wreszcie nadzieja.

 

 

 

Zaprowadzili go do małego domku ulicę dalej.

 

Po drodze Jan nie zauważył bloków ani budynków administracyjnych. Tylko te jednorodzinne. Wszystkie wyglądały niemal identycznie, różniły się tylko kolorami.

 

Posadzili go na wysokim krześle w kuchni. Siedział jak na szpilkach. Ręce miał oparte na blacie i nie pamiętał, kiedy ostatnio siedział tak prosto. Obserwował osoby krzątające się wkoło niego. Bał się ich. Słuchał co mówią i nie wierzył własnym uszom. Jeszcze raz niepewnie spojrzał na twarz mężczyzny, który przyglądał mu się podejrzliwie. Jan przełknął ślinę.

 

– Sklep jest w centrum – powiedziała do niego pulchna kobieta, która nazywała się Rogalik albo Rogalińska. Miała ten sam wymuszony uśmiech, co wszyscy. Jej oczy mówiły co innego, a dokładniej: „i co, zadowolony jesteś gnojku, że przyniosłam ci jedzenia na cały następny tydzień?”

 

– W salonie jest komputer. Zawiera wszystko, czego byś chciał: muzykę, programy… oprócz gier, bo gry to zło – powiedziała następna kobieta, tym razem wysoka i chuda. Stojąc obok grubej Rogalik/ńskiej, wyglądały jak żywe przeciwieństwa. – Jestem pani Scholegeztermann, bibliotekarka. Jak byś się bardzo nudził, zajrzyj tam. Można dowiedzieć się wielu ciekawostek…

 

– Od dowiadywania się jestem ja – powiedział uprzejmie, ale stanowczo mężczyzna, który cały czas mu się przyglądał. – Nazywam się Xavier. Jestem tutaj „nauczycielem”. Możesz przyjść w każdej sprawie, która cię gnębi. Jeżeli będziesz chciał mnie znaleźć, zapytaj tylko, a każdy powie ci, w którym domu mieszkam.

 

Mężczyzna mówił pogodnym tonem, ale wzrokiem patrzył posępnym. Jan pomyślał, że Xavier musi być miłym, ale smutnym człowiekiem.

 

Pokiwał głową w odpowiedzi na słowa nauczyciela. w duchu zaczął się gubić. Wokół było jeszcze z dziesięć innych osób, które zapełniały mu szafki jedzeniem, pokazywały, gdzie ma ubrania i rzeczy prywatne (których przecież nigdy w życiu nie posiadał). Zachowywali się, jakby byli szczęśliwi, że mieszkają w miejscu, którym włada potwór.

 

– A telewizor? – zapytał słabo. Chciał, żeby wszyscy sobie poszli, ale najpierw musiał sprawić wrażenie, że czuje się już dobrze. Najwyraźniej dostali polecenie od Jery, żeby go pilnować i zamierzali je skrupulatnie wykonać.

 

– Nie masz telewizora – oświadczył jeszcze inny mężczyzna – wysoki i dobrze zbudowany. – Nikt nie ma. Dzięki temu będę miał mniej do naprawiania – mrugnął do niego jednym okiem. – Jestem Ben, naprawiacz, jeżeli mogę się tak nazwać. Jak się zepsuje komputer albo z sufitu zacznie kapać, przyjdź do mnie.

 

Jan pokiwał gorliwie głową modląc się w duchu, żeby wszyscy zostawili go w spokoju. Chciał być sam, znaleźć jakieś wyjście, uciec z tego przerażającego miejsca! Chciał sprawdzić, co jest za lasem, wezwać pomoc.

 

Obcy kolejno kończyli swoje obowiązki. Zaczęli żegnać się i opuszczać nowy dom Jana. w końcu został tylko on i pewna kobieta. Nie zauważył jej wcześniej. Chociaż nie, pamiętał, że przyniosła coś do zjedzenia, po czym usiadła bezczynnie przy stole w kuchni. Popatrzył na nią spode łba. Była szczupła i średniego wzrostu. Miała blond włosy, lokowane u dołu. Oszacował jej wiek na czterdzieści lat. a przeważnie zgadywał przedział wiekowy. Usiadła naprzeciw niego i popatrzyła uważnie. Nazywała się chyba Porter. Uśmiechnęła się. Niby nic szczególnego, w końcu wszyscy się tu uśmiechali, ale jej uśmiech był inny. Szczery. Prawdziwy.

 

– Nie czujesz się dobrze – to było stwierdzenie, nie pytanie.

 

Jan pokręcił głową. Ale mimo wszystko zrobiło mu się lepiej. Poczuł sympatię do tej kobiety.

 

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Poza sałatką owocową – dodała pół żartem, pół serio.

 

– Proszę sobie pójść – wyszeptał.

 

Pni Porter pokiwała głową ze zrozumieniem.

 

– Z czasem będzie lepiej – mruknęła wstając.

 

Zerknął na nią.

 

– Ja tu nie zostaję – oznajmił spokojnie, głęboko patrząc jej w oczy.

 

Odwróciła wzrok. Nie odpowiedziała. Odeszła. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, umysł Jana zaczął ponownie pracować jak w rezydencji. Porównał ten stan do umysłu zwierzęcia ściganego przez miłego myśliwego, który chce przecież t y l k o je zabić.

 

Nie znał dobrze swojego nowego domu, więc trochę zajęło mu znalezienie odpowiedniego plecaka, tak jak i ubrań. Okazało się, że w szafie nie ma nic poza koszulkami polo, polarami i dresowymi spodniami. Spakował po jednym komplecie. Dołożył do tego kilka owoców i suchego jedzenia, a kiedy był już gotowy do drogi, usłyszał dzwonek do drzwi.

 

Zamarł. Przestraszony wcisnął plecak pod łóżko.

 

W drzwiach zastał Noriko. Miała poważną minę.

 

– Cześć – rzekła.

 

Jan już dawno zauważył, że w miasteczku było wiele kultur i narodowości. Zapewne każdy mówił we własnym języku, ale rozmówca słyszał swoją mowę. Na pewno było to wygodniejsze, niż uczenie się jednego i tego samego języka. Magia – przyszło mu do głowy.

 

Kwestia nadzwyczajnych rzeczy dziejących się w miasteczku nie dotarła do mężczyzny w pełni. Nie potrafił jeszcze tego ogarnąć swoim umysłem. Jan jako artysta miał bujną wyobraźnię. Wiele jego obrazów zahaczało o abstrakcję, fantasmagorie często wychodziły z głowy i więzione były na płótnie. Ale co innego zobaczyć taką choćby Jerę na obrazie, co innego zaś rozmawiać z nią twarzą w twarz.

 

– Czego chcesz? – rzucił niedbale Jan, nerwowo spoglądając, czy bardzo widać bałagan, który narobił.

 

– Radzę ci być miłym.

 

– Aha. a co mi zrobisz? Zawołasz Jerę?

 

– Jestem po twojej stronie – rzuciła szeptem zaskakującą odpowiedź.

 

– Co?

 

– Wierzę ci. Wpuścisz mnie teraz?

 

– Dlaczego mam ci wierzyć?

 

– Może cię przekonam? Ale najpierw mnie wpuść.

 

 

 

Zrobił im obojgu herbatę. Usiedli w kuchni.

 

– Dlaczego mnie nie ukryłaś? – zapytał Jan z wyrzutem. Był przygnębiony myślą, że gdyby ta dziewczyna wykazała trochę rozwagi, może byłby w drodze do domu. – Mogłaś mnie przechować, a potem uciekłbym i nie zobaczyłabyś mnie nigdy więcej!

 

Noriko prychnęła śmiechem. Spuściła głowę. Schowała twarz w dłoniach, a potem jeszcze raz spojrzała na chłopaka i zaczęła mówić:

 

– Jest kilka powodów, dla których tego nie zrobiłam. Po pierwsze to nic by nie dało. Jeszcze tego nie rozumiesz, ale stąd nie można uciec. Wiem to, próbowałam wielokrotnie. Widzisz… to miejsce jest idealne. Mamy domy, ulice, prąd, las, rzekę, jezioro, zwierzęta. Wszyscy są tu dla siebie dobrzy. Tylko, że to nie jest naprawdę. Dać każdemu własną wolę, a pozabijaliby się nawzajem. Po drugie za lasem jest mgła. Dosłownie. a za nią… Za nią nic nie ma. Ciągnie się w nieskończoność. Nie uciekłbyś. Nie jesteśmy w swoim świecie. Gdybym zabrała cię do domu, prędzej czy później by się to wydało. Jera jest czujna. Ma monitoring. Obserwuje nas. Poczekaj, a zjawi się u ciebie Ben i pod pretekstem przepchania kibla zamontuje wszędzie ukryte kamery.

 

Jan nie mógł uwierzyć własnym uszom. Coraz mniej to rozumiał. Wahał się na krawędzi szaleństwa, ale jakoś wiedział, że tu nie można zwariować. To by było za proste. Oparł głowę na dłoniach.

 

– To znaczy, że już nigdy nie wrócę do domu? – wydusił z siebie.

 

Noriko smętnie pokręciła głową.

 

Jej odpowiedź podziałała jak katalizator. Jan wstał i zaczął krążyć, biorąc głębokie wdechy. Nie wytrzymał napięcia i jednym ruchem zwalił wszystko, co było na stole. Szkło posypało się po kafelkach, herbata oblała szafki. Chłopak upadł na kolana i zaczął warczeć głośno.

 

Noriko dopadła do niego i próbowała go uspokoić.

 

– Cicho bądź, bo zaraz przybiegną sąsiedzi!

 

– Gówno mnie to obchodzi! – wykrzyczał chłopak i odepchnął dziewczynę. – Niech przyjdą! i ta pierdolnięta Jera też niech przyjdzie! Chcę do domu! Do żony i syna! Nie zostanę tutaj, to jakieś chore miejsce! Kłamiesz, że jesteś po mojej stronie! To jakiś głupi żart, prawda?! Robicie sobie jaja! Jak stąd wyjść?! Powiedz mi!

 

– Nie można! – odpowiedziała zrozpaczona Noriko. – Mówię prawdę!

 

– To dlaczego nic nie zrobicie?!

 

– A co ja mogę? Reszta nie wie albo nie chce wiedzieć, co się dzieje. Tak są w to wciągnięci, że nie ma dla nich ratunku! Pogódź się z tym, że więcej nie zobaczysz swojego domu! Lepiej udawać, niż być martwym. Ona zabija tych zbuntowanych, rozumiesz? Nie chcę, żeby cię zabiła! Bądź sobą, ale udawaj, że jesteś jednym z nich! Nie wiesz, jak cierpiałam cały ten czas, w którym nie miałam nikogo, kto odwzajemniłby moje uczucia. Nikogo, z kim mogłabym porozmawiać o moich prawdziwych przeżyciach! Jeśli tak bardzo chcesz, zaprowadzę cię do granicy tego świata. Zawiodę cię do mgły. Zobaczysz, że mam rację!

 

Jan zaczął się uspakajać. Wkrótce wściekłość ustąpiła miejsca łzom.

 

– Boże, pomóż mi, błagam cię – jęknął.

 

– Tu nie ma Boga – rzekła cicho Noriko. – Tu rządzi Jera. Ona jest naszym bogiem.

 

 

 

Siedziała przy nim do późnej nocy, gdy leżał na kanapie z podkulonymi kolanami i patrzył w jeden punkt. Przywodził na myśl obłąkanych. Wiedziała, że to minie. Pamiętała swoją reakcję, kiedy Jera oznajmiła, że może na zawsze pożegnać się ze światem, który znała. Miała wspaniałą rodzinę. Ubogą, ale kochającą. i nagle to wszystko zostało jej odebrane.

 

Objaśniła mu działanie miasteczka, czyli codzienną prasę, którą rozwozi obrzydliwie miły i słodki synek pani Rogalińskiej – Piotruś, raz po raz wizyty u Jery (tylko niektórzy) i inne rzeczy, których Jan i tak powinien się szybko domyślić. Przede wszystkim mogli odpoczywać, o ile nie zapomnieli posprzątać kuchni, zamieść przed domem, skosić trawnika lub pograbić liści na jesień.

 

– Jutro dostaniesz wiadomość od Jery – rzuciła wychodząc. – Lepiej się tam staw. Przeproś za swoje zachowanie i obiecaj, że się zmienisz. Tak będzie najlepiej… Ona cię nie zabije, jeśli nie będzie miała powodu. Nie jesteśmy tu, żeby umierać.

 

Myliła się, oczywiście. Czasy wiecznego życia skończyły się, ale nie mogła o tym wiedzieć. Żadne z mieszkańców nigdy nie miało się tego dowiedzieć…

Koniec

Komentarze

Tak, trzeba powtórzyć imię bohatera kilkakrotnie lub kilkanaście razy w jednym akapicie, bo inaczej czytelnik się pogubi w trakcie czytania. Trzeba jeszcze opisać każdą czynność, jaką wykonuje, z jubilerską dokładnością, bo też się czytelnik zgubi, i nie będzie wiedział o co chodzi.

Ogólnie: bardzo ciężko się to czyta. Chyba wiosna już przyszła, bo kwiatków cała polana. Masa byków.

I masz błąd w tytule.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka