- Opowiadanie: szoszoon - Wilkieł. Zmora

Wilkieł. Zmora

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilkieł. Zmora

Wilkieł. Zmora

 

Głos puszczy wzmagał się wraz z gęstniejącym mrokiem. Podróżujący traktem jeździec rozglądał się uważnie dookoła, próbując dostrzec czające się w ciemności niebezpieczeństwo. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało mu, że okolica nie jest całkowicie spokojna.

 

Nie mogła być. W końcu znajdował się na pograniczu Mazowszan i Prusów, na styku dwóch, jakże odmiennych światów. Dopiero od niedawna zaczęto podejmować próby uczynienia tej krainy znośniejszą. Cóż, nie za bardzo się to póki co udawało.

 

Położył prawą dłoń na rękojeści miecza i czując zimną stal odetchnął. Podświadomie wyczuwał jednak, że w pobliżu czai się zło.

 

Ludzie się nie mylili.

 

Trakt był pusty a brak świeżych śladów świadczył, że od dawna nikt tędy nie podróżował, więc gdy po chwili do jego uszu doszły ludzkie nawoływania, zdumiał się. Zatrzymał wierzchowca i zaczął nasłuchiwać. Krzyki powtarzały się, tworząc znaną mu melodię: pomocy!

 

Wilkieł spiął konia i ruszył żwawiej by po chwili dostrzec majaczący w ciemności wóz. Zbliżył się ostrożnie i spiął w cuglach.

 

– Bywajcie! Kto tu pomocy wzywa?

 

– Niech was bogi wszelkie w opiece mają! – spod wozu wyczołgał się wystraszony mężczyzna. – To pewnie one, w swej nieprzeniknionej wszechwiedzy, sprowadzają was ku mnie! Pomóżcie panie! Koń mi się zerwał i pognał przed siebie. Głupie bydlę, zostawiło mnie tu na pastwę dzikiej zwierzyny i nie wiadomo czego jeszcze.

 

– Spokojnie – odparł jeździec, rozglądając się czujnie dookoła. Wóz był lichy, a obecność kogokolwiek w środku lasu, w dodatku po zmroku, wzbudziła w nim podejrzliwość. – Kim jesteś? Gadaj!

 

– Zwą mnie Ziemek, panie. – Nieznajomy wygramolił się spod wozu i gestykulując żywo zajrzał pod płachtę okrywającą pojazd. Swoją swobodą i lekkomyślnością wzbudzał czujność. – Idę od Prusów z towarem. Alem z rycerskiego rodu i chrześcijanin, to mogę udowodnić. A wy kto? – Mówiąc to przeżegnał się.

 

– Gówno ci do tego! – odezwał się szorstko jeździec. – A waszej rycerskości nie zamierzam sprawdzać. Mój koń wprawdzie niezwykły do furażu, ale do najbliższej osady blisko, więc podciągniemy. Poza tym widzę, że na wozie nic nie macie.

 

– Sprzedaliśmy na targu – wyjaśnił Ziemek. Mimo, iż rozmawiał swobodnie, to zachowywał rozsądną odległość wobec tajemniczego przybysza. – Ale wszystko zrabowali, a w dodatku szkapa mi zwiała, więc z pomocy skorzystam. Sami wiecie, jak to jest. Jak się człowiek w końcu wyrwie z kurwidołka, to i poszaleć zechce. W chałupie gderliwa baba i stadko bachorów, to i cóż poradzić? Ale napadli i teraz do gęby nie ma co włożyć. A w chałupie dziatwa głodna! Oj, co ja pocznę!

 

– Zamknij już gębę! – nakazał Wilkieł, zeskakując zwinnie z konia. Podpiął swego wierzchowca do dyszla i przez chwilę uspokajał zwierzę, szepcząc mu do coś ucha. Koń mimo to protestował gwałtownie i jeździec przez chwilę zastanawiał się, czy warto pomagać komuś całkowicie nieznajomemu. Niespodziewanie jednak, odezwało się w nim chrześcijańskie miłosierdzie. – Gotowe!

 

– Bogom będą dzięki! – Ziemek poweselał. – A skoro już bezpiecznie pojedziemy, to może zwilżymy nasze wyschnięte, tułacze gardła?

 

– Ja nic nie mam – mruknął Wilkieł, sadowiąc się na wozie.

 

– Ha! Ale mnie się co nieco ostało! – mówiąc to sięgnął do wozu, poszperał wewnątrz i wyciągnął bukłak. Cały czas jednak trzymał się nieco z tyłu, co nie uszło uwadze Wilkła.

 

– Niedaleko powinna być osada! – dodał nieco weselszy, upijając tęgi łyk.

 

Podał trunek towarzyszowi, uśmiechając się głupawo. Jego twarz była wychudzona, ale Wilkieł dostrzegł w niej jakąś bystrość i przezorność.

 

To dziwne, że udało mu się przeżyć w tej głuszy, pomyślał.

 

– Wiem, durniu! – mruknął Wilkieł, ściągając lejce. – Tam właśnie zmierzam.

 

– Bogi mi was zesłały, panie! Napijcie się.

 

Kiedy Wilkieł łyknął doskonałej gorzałki, z miejsca poprawiło mu się samopoczucie.

 

***

 

Osada wyglądała na opuszczoną, a raczej, jak ocenił Wilkieł, spustoszoną.

 

Minąwszy w milczeniu roztrzaskaną bramę skierowali się ku jedynemu miejscu, gdzie w oknach tliły się światła. Ku karczmie. Wilkieł podjechał pod wejście i rozprzągł konia, po czym skierował się do środka. Ziemek przyglądał mu się z uwagą.

 

– A co ze mną? – zagadnął niepewnym głosem.

 

Wilkieł przystanął i obejrzał się w jego kierunku, po czym odparł:

 

– Skoro czujesz się bezpieczniej na dworze, to rozpal sobie ogień i spoczywaj.

 

Kiedy weszli do środka, wszelki gwar ucichł. Spojrzenia wszystkich spoczęły na Wilkle. Nie zważając na nie podszedł do gospodarza i zamówił piwo oraz kaszę.

 

– Ktoś ty? – ponury głos karczmarza odbił się głuchym echem od powały.

 

– Dla ciebie pan.

 

– Odpowiadaj, kiedy grzecznie pytają.

 

Wilkieł kątem oka dostrzegł, że kilku z gości wstało i chwiejnym krokiem podąża ku niemu. Uśmiechnął się pod nosem, podczas gdy Ziemek przystanął w drzwiach i nerwowo rozglądał się dookoła. Ponieważ Wilkieł nie lubił zbędnych ofiar, wyjaśnił krótko:

 

– Wasz wójt szuka kogoś, kto załatwi paszczura.

 

Na te słowa w karczmie zapadła grobowa cisza, a ci, którzy powstawali, jeszcze szybciej wrócili na swoje miejsca.

 

– Ano szuka – odparł zdawkowo gospodarz. – I co z tego?

 

– Podejmę się roboty – wyjaśnił Wilkieł.

 

Gospodarz zmarszczył krzaczaste brwi i przyjrzał się nieznajomemu. Jego skryte pod kapturem oblicze niewiele zdradzała. Kiedy Wilkieł odchylił nakrycie, blizna wyjaśniła zbędne wątpliwości.

 

– Wiesz, co to za bydlę? – zapytał karczmarz.

 

Wilkieł skinął głową.

 

– Poluje nocą, atakuje głównie zwierzynę, ale jak głodny to i człekiem nie pogardzi. W dzień śpi.

 

Gospodarz pokiwał głową. W tej samej chwili do gospody wpadł młody chłopak.

 

– Ludzie! – krzyknął, łapiąc z trudem oddech. – Wrzaski jakieś nieludzkie z lasu dochodzą!

 

Wszyscy w karczmie poderwali się na równe nogi i dobyli broni. Wilkieł dostrzegł, że tylko jedna osoba nadal siedzi spokojnie i mierzy wszystkich uważnym wzrokiem.

 

Wójt.

 

– Spadaj, smarkaczu! – krzyknął ktoś ze zgromadzonych. – Nikt w taką noc się stąd nie ruszy!

 

Chłopak skulił się i zniknął w pomieszczeniu dla służby.

 

Wilkieł podszedł do wójta i przysiadł się.

 

– Ile dajecie? – zagadnął.

 

– Najpierw pokaż, coś wart – odparł spokojnie wójt. – Już niejeden śmiałek tu wypłatę przepijał, a potem my musieli jego kości grzebać. Bestia jak głodna, to wszystkie gnaty obeżre.

 

Wilkieł skinął głową i upił łyk piwa.

 

– Pokażecie, gdzie się stołuje?

 

Wójt przytaknął.

 

– Najgorsze, że się za ludzi bierze – mruknął. – Ostatniej nocy dziewkę służebną mi porwał.

 

Smutne rozważania przerwał śmiech gości rozbawianych przez Ziemka, który szybko zdobył sobie poważanie jako kompan Wilkła i jął rozbawiać towarzystwo żartami.

 

– A wiecie, jak to Saracen przybył do swego garnizonu i pytał ludzi, czy im czego nie brak?

 

– A jakże to, pewnie że nie wiemy! – odezwały się chóralne głosy.

 

Wilkieł rozejrzał się po zgromadzonych. Larum, jakie wzbudził przed chwilą pachołek, przeszło bez echa. Nikogo nie obchodziło, że niedaleko w lesie coś grasuje!

 

– Więc pyta się: jeść macie co?

 

– A mamy.

 

– A pić?

 

– A jakże, mamy.

 

– A dupczycie co?

 

– A jakże!

 

Ziemek zamilkł.

 

Wilkieł uważniej przyjrzał się zgromadzonym. Wielkie chłopiska: zarośnięte i tępawe gęby, ale w ich spojrzeniu czaiła się jakaś drapieżność. W najciemniejszym kącie dostrzegł postać siedzącą nieruchomo, z zaciągniętym na głowę kapturem.

 

– No i? – odezwali się po chwili co bardziej zniecierpliwieni.

 

– Ano, saracen odjechał – wyjaśnił Ziemek.

 

– No to co nam tu za bzdury prawisz! – Wójt nagle poderwał się trzasnął kuflem o blat. Resztki piwa ochlapały Wilkła. Ten spojrzał podenerwowany na wójta i otarł szaty.

 

Nie doczekał się przeprosin.

 

– Ale za jakiś czas znowu wrócił – kontynuował niezrażony niczym Ziemek. – I znowu pyta: macie co jeść? A mamy. A pić? A mamy. A dupczyć? Mamy. W końcu drapie się po głowie i mówi do podwładnego:

 

– Że żarcie i picie macie, to wiem, bo sami wam przysyłamy. Ale z tym dupczeniem to jak u was?

 

– A bo widzicie panie, tam za rogiem stoi taka wielbłądzica.

 

– A co to jest wielbłądzica? – Ziemka zagadnął ktoś z sali.

 

Ten spojrzał nań jak na głupiego i wyjaśnił:

 

– To takie włochate bydlę, bardzo podobne do ciebie, jeno na czterech łapach łazi. Jak dopijesz swój dzban, to będziecie jako bracia rodzeni.

 

Odpowiedział mu rubaszny śmiech zebranych.

 

– Saracen wyprostował się – kontynuował Ziemek. – Spoważniał i spojrzał w kierunku, gdzie pokazywał podwładny. Wyszedł z namiotu i udał się we wskazanym kierunku. Za jakiś czas wrócił, już nieco weselszy, i rzekł z powątpiewaniem, poprawiając szaty:

 

– Trochę stara ta wasza szkapa.

 

– Może i stara – odparł wesoło komendant – ale do burdelu zawiezie.

 

Po chwili cała karczma aż unosiła się od gromkiego śmiechu i Wilkieł sam przyłapał się na tym, że opowieść Ziemka rozbawiła go. Szybko jednak opanował wesołość i mając wzgląd na wójta zapytał:

 

– Gdzie się paszczur stołuje?

 

– Są tu niedaleko skały i jaskinie. Najpewniej tam, bo od dawien nikt, kto tam zalazł, nie wrócił. Dużo dziewuch już poszło, oj dużo…

 

– Pokażecie mi rankiem. Teraz napijmy się!

 

– A jak się ta historia skończyła? – Zapytał jakiś zapity gość, który nie zrozumiał zakończenia opowieści.

 

– Ano, kazali podwładnemu jaja uciąć! – wyjaśnił Ziemek, wywołując powszechną wesołość wśród zebranych.

 

***

 

Kiedy kładli się do spania, Ziemek, rozochocony winem, nadal ciągle gadał.

 

– Zamknij się – skarcił go Wilkieł. – Ci ludzie nie są skorzy do żartów.

 

– Ale podobały się im moje historie!

 

– I pewnie tylko dlatego nie obili ci gęby.

 

– Aj tam, nieraz się z podobnych opresji wychodziło cało. Myślisz, że nie potrafię władać mieczem?

 

– Jeśli tak, jak gębą, to się nie dziwię, że nadal żyjesz – mruknął Wilkieł, zamykając oczy. – Ale jak nie przestaniesz, to ci jęzor odetnę. I uwierz mi, twoja baba mi za to podziękuje!

 

Ziemek spojrzał nań z wyrzutem, pokręcił głową i położył się obok, choć w bezpiecznej odległości.

 

Po chwili usłyszeli na zewnątrz szelest.

 

– Słyszysz? – Ziemek poderwał się. Wilkieł przyłożył palec do ust nakazując milczenie i sięgnął po miecz.

 

– Zostań mi tu! – nakazał i zniknął w ciemnościach.

 

Kiedy wyszedł na zewnątrz, księżyc stał wysoko na niebie. Ścinał mróz i Wilkieł złapał się na tym, że z jego ust dobywają się kłęby pary, które mogły zdradzić jego obecność.

 

Ujrzy mnie, pomyślał i wyrównał oddech.

 

Szedł powoli, kierując się ku miejscu, z którego dochodziły niepokojące dźwięki. Podejrzewał, kto to może być. W gospodzie jego uwagę zwrócił jeden z gości, który siedział w najciemniejszym kącie i cały owinięty był w skórę i płaszcz. Nikt nie zwracał na niego uwagi i Wilkieł domyślił się, że wzbudza w zebranych strach. W ogóle dziwne było to, że w jednym miejscu jest tylu chłopa, a okolica przecież była niebezpieczna. Czy nie powinni chronić swoich bab i bachorów? Chyba, że…

 

Nagle coś czmychnęło spod pobliskiej kępy krzaków i Wilkieł odetchnął.

 

Zwierzę nocne, pomyślał, chowając miecz. Pewnie kuna albo szczur.

 

Jakby na zawołanie z lasu doszło doń wycie wilków.

 

Odpowiedział im.

 

***

 

– A ty dokąd? – mruknął Wilkieł, siodłając konia.

 

Było wcześnie rano i trzymał mocny mróz. Ziemek próbował się rozgrzać, przestępując z nogi na nogę.

 

– Idę z tobą! – wyjaśnił bez ogródek.

 

– Wybij to sobie z głowy! Nie mam zamiaru martwić się jeszcze o twój tyłek. Jeden stwór mi wystarczy.

 

– Mowy nie ma! – Ziemek uniósł obie ręce. – Wczoraj, w karczmie, rozgadałem, żem twój giermek, więc i piwa mi nie szczędzili. A i dziewka się też ochocza znalazła – uśmiechnął się od ucha do ucha.– Powiedziała, że jak wrócimy z łupem, to mi swych wdzięków użyczy.

 

– Jakże to, prawiłeś, że w domu masz babę i dziatwę.

 

– I dobrześ pojął – wyjaśnił Ziemek uśmiechając się nieco pobłażliwie. – W domu! A to daleko stąd, a jak potrzeba przyciśnie, to co? Zresztą, nie widziałeś mojej Czębiry…

 

Wilkieł pokiwał głową zrezygnowany. Dopiął uprząż, sprawdził jeszcze raz siodło i zapytał:

 

– Broń jakąś masz?

 

– Tylko własną głowę. Na niej zawsze polegam! – odparł z dumą w głosie.

 

– Wolałbym, aby to było coś mniej tępego – mruknął Wilkieł.

 

***

 

Posuwali się, zgodnie z radą wójta, na północny wschód. Las stawał się coraz bardziej gęsty i Wilkieł czuł w powietrzu coraz wyraźniejszą stęchliznę a po jakimś czasie dołączył doń odór ludzkich zwłok. Za nic jednak nie mógł dojść, co mogło być jego źródłem. Ziemek, jakby wyczuwając narastające napięcie, stał się czujny i przestał splatać niestworzone historie. Jako, że dzień był mroźny, po południu zatrzymali się na popas i zapalili ognisko.

 

Wilkieł cały czas milczał, od czasu do czasu sięgając ręką pod skórzany kaftan.

 

– Co dalej? –zagadnął Ziemek, kiedy zjedli suchego chleba.

 

– Ten smród… jakby wskazywał nam drogę.

 

Ziemek zadarł nos i zaczął węszyć jak pies.

 

– Może jeszcze zaszczekasz?

 

Spojrzał nań z wyrzutem.

 

– Nie wyczujesz go. Uwierz mi, to nie żarty. – Nagle poczuł doń dziwną, nieuzasadnioną sympatię. – A tak właściwie, to po co za mną idziesz?

 

Ziemek zmarszczył brwi i spuścił głowę.

 

– Bo nie mam dokąd – odparł po chwili, podciągając nosem. – Wydaje mi się, że spotkanie ciebie to moje największe szczęście od lat.

 

Wilkieł zaklął. Wstał nagle i złapał Ziemka za obszywki, unosząc go z ziemi.

 

– Wynocha mi stąd! Nie potrzebuję cię. Sam załatwiam swoje sprawy.

 

Twarz Ziemka stałą się na chwilę całkowicie blada, kiedy spojrzał w głąb wściekłych, na wpół dzikich oczu Wilkła. Nie dojrzał w nich żadnego współczucia ani sympatii. Tylko ból i gniew! Opadł na ziemię i zaplótł ręce za kolana.

 

– Czemuś taki? Dlaczego każesz mi się wynosić? Niczym ci zawiniłem.

 

Wilkieł spojrzał na dłonie, jakby coś je nagle poparzyło i otrzepał o nogawki. Zmarszczył brwi i spojrzał na niebo. Słońce zachodziło i nadciągał mrok. Nieznana okolica milczała, co nie wróżyło niczego dobrego.

 

– Zostaniesz tu! – nakazał. – Zapalisz wielkie ognisko i będziesz czuwał, póki nie wrócę. Tylko w ten sposób przeżyjesz.

 

Ziemek zrozumiał, że jego towarzysz nie żartuje. Wstał, wziął z wozu siekierkę i zaczął w pośpiechu rąbać drwa. Na szczęście rozłożyli się w wykrocie obok powalonego pnia i nie trzeba było szukać daleko. Gdy zrobiło się całkowicie ciemno, Wilkieł wstał, poprawił kaftan i powiedział:

 

– Jeśli nie wrócę do świtu, uciekaj ku granicy! Zostawię tu mojego konia, więc opiekuj się nim!

 

Ziemek rozdziawił usta z niedowierzaniu. Koń Wilkła był wart naprawdę wiele. Zapewne mógłby kupić za niego chatę i niezły kawał ziemi!

 

– Zrobisz, jak powiedziałem! I pamiętaj, cała noc podtrzymuj ogień! To twoja jedyna szansa.

 

– A ty?

 

Wilkieł westchnął, uniósł dłoń w geście pożegnania i zniknął w ciemności.

 

***

 

Nie musiał iść daleko. Wiedział wcześniej, gdzie rozłożyć obóz.

 

Kiedy wiatr przegonił chmury, a na niebie zajaśniał księżyc, Wilkieł dostrzegł pośród drzew kamienie. Widział już takie, ale jak dotąd tylko w bestiariuszach i miał nadzieję, że nie znajdzie się między nimi. Tego się jednak spodziewał, chociaż w opowieści wójta było sporo przesady. Stary, zwyczajowo się spił i splatał bzdury. Dziewki, tak naprawdę, porywano na ofiarę. Składano je tu Welesowi, bogowi świata umarłych. To, że ostatnimi czasy stało się to nagminne, budziło podejrzenia biskupa Chrystiana. Dlatego go tu wysłał. Żadnego paszczura oczywiście być nie mogło, co najwyżej inne ścierwo.

 

Kiedy wszedł między kamienne obeliski, poczuł dotkliwy, paraliżujący wręcz chłód.

 

Wyjął miecz z pochwy i zaczął szeptać modlitwę, której nauczył go w Dobrzyniu jeden mnich.

 

Posuwając się między wystającymi kamieniami, kątem oka dostrzegał ruch.

 

Przywidzenie?

 

Nagle ciszę przerwał trzask. Spojrzał pod nogi i stwierdził, że nastąpił na kość.

 

Ludzką.

 

W blasku księżyca dostrzegł ich całe mnóstwo. Leżały porozrzucane bez ładu, jedna obok drugiej. Po plecach zaczął mu spływać zimny pot.

 

Między drzewami przemknęła blada, niewyraźna postać.

 

Kikimora! – pomyślał i zaklął. Nie tego się spodziewał. Biskup Chrystian podejrzewał, że Kriwe, pruscy kapłani, odprawiają tu jakieś tajemne obrzędy mające pomóc im odpędzić zarówno Teutonów, jak i Dobrzyńców. Z tymi drugimi sprawa była już prawie załatwiona, ale Czarne Krzyże tak łatwo się nie poddadzą. Zatem po co Prusom opór? Przecież mogli uznać zwierzchność Konrada i wieść spokojny żywot!

 

Kolejny ruch między kamieniami. Druga?

 

Im dalej szedł w głąb, tym dotkliwszy odczuwał chłód. Stal w jego ręku była tak zimna, że utrzymywał ją z niemałym trudem. Wydawało mu się, że słyszy jakieś szepty i nawoływania. Coś w jego głowie wysyłało mu sygnał ostrzegawczy, ale nie był w stanie zawrócić. Wiedział, że gdzieś tam, jest odpowiedź. A na nią czekał przecież biskup!

 

Jego ojciec!

 

Nagle, tuż przed nim, ukazała się półprzezroczysta zjawa. Wyrosła jakby spod ziemi, wykrzywiła paskudną, niemalże ludzką twarz w uśmiechu i wybuchła przenikliwym śmiechem. Wilkieł zamachnął się mieczem, ale ciął powietrze. Zmora rozpłynęła się jak senny koszmar. Odwrócił się zwinnie, ale dookoła było pusto. Widział jedynie kłęby dobywającej się z jego ust pary.

 

– Komu służysz? – odezwał się głos zza kamieni.

 

– Biskupowi i Jezusowi Zmartwychwstałemu.

 

– To komu w końcu – głos stawał się szyderczy.

 

– Pokaż się, to ci powiem – warknął Wilkieł, obracając się dookoła. W tej samej chwili poczuł, że coś ostrego zagłębia się w jego plecach. Dotkliwy ból sprawił, że upadł na kolana i upuścił miecz. Upiorny śmiech rozlegał się zewsząd i Wilkieł zdał sobie sprawę, że chyba po nim. Sam niewiele tu zdziała, siła pogańskiej magii była zbyt wielka, ale wniosek ten nasunął się jakby odrobinę za późno. W akcie desperacji sięgnął pod kaftan, aby wyjąć relikwię, kiedy nagle dosłyszał odgłos końskich kopyt.

 

– Ziemek!

 

Pojawił się nagle. Koń, spłoszony scenerią, stanął dęba i przegonił na chwilę zjawę, wystarczającą, aby można było się uratować. Siła kikimór ograniczała się jedynie do granic cmentarzyska. Poza nim stawały się już niemal bezbronne. Trzeba było się tylko stąd wydostać. Wilkieł ostatkiem sił podniósł się z kolan i wskoczył na siodło. Gdy wydostali się poza kamienny krąg, stracił przytomność.

 

***

 

Świadomość wracała powoli.

 

W ogóle zdziwił się, że ją odzyskał. Kiedy uniósł powieki dojrzał, że jest w szałasie a przed wejściem pali się ogień. Przy palenisku krzątał się ktoś.

 

Ziemek…

 

– O, nasz pan już ma się lepiej – zauważył towarzysz, wyraźnie weselszy. – A już myślałem, że nic po was. Ta rana była paskudna i jątrzyć zaczęła. Ale już dobrze. Jak się czujecie?

 

– Bywało lepiej – mruknął Wilkieł, unosząc się na łokciu. Rana na plecach paliła, ale faktycznie, chyba się goiła. – Czym mnie leczyłeś?

 

Ziemek spojrzał nań z tajemniczym błyskiem w oczach.

 

– Nie wiem, czy chciałbyś wiedzieć.

 

Wilkieł westchnął i opadł na starannie przygotowane legowisko. Co mi tam, pomyślał, żyję i mogę wrócić do zadania. Ale zaraz… Czego ten człowiek od niego chciał? Dlaczego spotkał go na swojej drodze? A przede wszystkim: kim był?

 

Ziemek, siedząc przed ogniskiem żuł coś w ustach i nie spuszczał go z oczu. Jego milczenie zdawało się podejrzane. Zachowywał się całkiem inaczej, aniżeli dotychczas. Nie był już wystraszonym chłopem udającym rycerza.

 

– Kim jesteś? Po co się za mną włóczysz?

 

Po chwili milczenia Ziemek odparł:

 

– Jak na razie nasza kompania obu przyniosła korzyści. Czy trzeba zadawać zbędne pytania?

 

Wilkieł westchnął.

 

Ziemek miął rację.

 

– Długo byłem nieprzytomny?

 

– Dwa dni, dwie noce.

 

Wilkieł sięgnął pod kaftan i namacawszy relikwię odetchnął z ulgą. Drzazga z Krzyża Świętego nadal tam była. Każdy z Dobrzyńców taką otrzymał w dniu ślubowania. Teraz była już tylko jedna. Przynajmniej Ziemek nie był złodziejaszkiem. Albo… stwierdził to dopiero teraz: jego towarzysz nigdy nie zbliżył się blisko niego!

 

Co ukrywał? Czego się bał?

 

Ziemek podszedł i podał mu kawałek pieczonego mięsa.

 

– Skosztujcie, panie. I nie myślcie tyle. Też taką mam – powiedział, przykładając dłoń do piersi.

 

Pytanie, skąd – zastanowił się Wilkieł, przyjmując od Ziemka posiłek.

Koniec

Komentarze

*Pamiętać, żeby zajrzeć tu później*

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Czy będzie ciąg dalszy? Bo bardzo mi się podobało.

W paru miejscach brakuje ogonków przy ą i ę. I w jednym miescy chyba było coś w rodzaju zrobiła, zamiast zrobił. Ale to mało istotne.

Czekam niecierpliwie, bo bardzo mnie wciągnęło. Kapitalna konstrukcja tekstu - wplatanie anegdot,  stylizowany język, niedomówienia, tajemnica, napięcie - wyszystko na miejscu.

Dawaj szybko ciąg dalszy! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, a widziałaś ciąg wcześniejszy?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Młode Wilki 1/2" !

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Berylu i Koiku - nie wiem o co chodzi w Waszych komentarzach? Było coś wcześniej, bo jeśli tak to nie zauważyłam! A film co ma do tego? Sorki, ale nie łapię!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciag dalszy i ciąg wcześniejszy. Dałem znać Berylowi, że widziałem ciag wcześniejszy (choć wolałbym nie widzieć...).

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A co było wcześniej? I takie okropne, że wolałbyś nie widzieć?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Były sobie: "Młode Wilki" i zrobiono ciąg... wcześniejszy (jw), którego wolałbym nie widzieć.

Szoszoon nas Puniszerkiem poszczuje! :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A beryl na pleonazmy poluje.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Toć ciąg dalszy nie pleonazm.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ciąg dalszy nastąpi.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ja jakoś mimo wszystko pozostaje uczulony na ten rodzaj konwencji. Fanom "klasycznego fantasy" pewnie się spodoba, ale do mnie jakoś nie przemawia. Poza tym niespecjalnie przepadam za głównym bohaterem, więc jego przygody czytało mi się dość opornie. Aczkolwiek są to tylko moje osobiste odczucia, więc nie bierz ich sobie do siebie. W końcu nie można przypodobać się wszystkim.

Nowa Fantastyka