
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Jestem trochę rozczarowany brakiem odpowiedzi na drugą część "Gladiatora", ale może ta ożywi nieco zainteresowanie. :) Mam nadzieję, że przypadnie do gustu. W bardzo dużym skrócie: minotaur gladiatorem. :) Przyjemnej lektury.
Niedługo po tej rozmowie dostał okazję, by po raz pierwszy wyprawić się na arenę.
Trybuny były wypełnione jedynie w połowie, kiedy po raz pierwszy zwrócił na nie wzrok. Głównie węże i to ewidentnie miejska biedota, aczkolwiek wypatrzył kilku ludzi i goblinów. W większości mężczyźni i nieco niepełnoletnich szczeniaków, niewiele kobiet i w zasadzie żadnej dziewczynki. To było zrozumiałe.
Arena jako taka była większa, dużo większa niż ta, na której do tej pory walczył. Do tej pory jego polem walki był kawałek ubitej ziemi w kształcie kwadratu, odgrodzony od publiki pasem skóry i niczym więcej. Tutaj było to koło, i to o zdecydowanie większej powierzchni. Obserwatorzy oglądali walkę z położonych parę metrów wyżej kamiennych trybun. Konstrukcja ta zdawała się kompletnie nie pasować do otoczenia. Była funkcjonalna aż do bólu, a jej jedynym celem były pokazy gladiatorów, czy to w czasie egzekucji przestępców czy też w czasie walk jednego z drugim.
Jego przeciwnikiem był człowiek o pokaźnej tuszy i krótkich, przetłuszczonych czarnych włosach, nerwowo oblizujący wargi i przerzucający daną mu szablę z ręki do ręki. Jautis szybko ocenił jego możliwości. Nie. To nie potrwa długo. Ten tu wyglądał na urzędnika. Najprawdopodobniej łapówkarz. Przyłapany na niewywiązywaniu się z obowiązków. Axel zapoznał minotaura z tutejszym prawem, niezwykle surowym nawet jak na jego standardy. Łapówkarz miał do wyboru dwadzieścia lat więzienia, wygnanie z miasta albo walkę na arenie. W tym ostatnim wypadku, zwycięstwo gwarantowało przestępcy bezkarne opuszczenie areny i możność powrócenia do swojego dotychczasowego życia, nawet jeżeli z pewnymi trudnościami.
Ten tutaj musiał być niezwykle zdesperowany. Może liczył na łut szczęścia? Jakiegoś wątłego, acz szybkiego gladiatora, którego mógłby ewentualnie przesiłować dzięki swojej pokaźnej posturze?
Cóż, przeliczył się. Po zobaczeniu swojego przeciwnika, mężczyzna zbladł niczym papier, otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, zamknął je, ponownie otworzył, po czym zaskakująco szybko jak na swoją figurę rzucił się do ucieczki na drugi koniec areny. Jautis westchnął, wywróciwszy oczyma.
Publika przez chwilę szemrała, zaintrygowana. Czy to prawdziwy minotaur? Większy niż mi opowiadał stryj. Czy oni nie jedzą swoich dzieci? Pewnie zarżnie grubasa w parę sekund. Zje go? A może urwie mu łeb i pokaże nam jako trofeum? Zbiera kości pobitych przeciwników?
Kraujo uśmiechnął się. Nie mieli jeszcze konkretnej opinii, ale te skrawki zbierały się w typowy obraz minotaura przedstawiany dosłownie wszędzie w Cesarstwie: Wściekły i nienasycony barbarzyńca, który spija krew z przerwanej tętnicy swojej ofiary. Zamierzał udowodnić zebranym, że nie jest to do końca prawdą.
Ruszył nieśpiesznym krokiem w stronę grubasa, kładąc swój topór na ramieniu ostrzem do góry i spoglądając na swojego oponenta protekcjonalnie. Przestępca przyparł do przeciwległej ściany, kurczowo ściskając daną mu szablę. W jego oczach zastygło przerażenie. Strach, o którym wspominał Axel. Gdzieś tam pełgały niewielkie ogniki chęci przetrwania. Wystarczy, że Jautis zbliży się na odpowiednią odległość, a grubas zapomni o próbach ucieczki i rzuci się na niego, uciekając się do każdego brudnego triku, który tylko znał. Jeszcze tylko kawałek. Kraujo się w sumie nie śpieszył. Szedł w stronę swojej ofiary spokojnym, miarowym krokiem. Było w tym może coś z arogancji, coś z prowokacji. Czekał na reakcję, na coś innego niż paniczny strach. Póki co nie różniło się to za bardzo od jego walk w wiosce. Podejdź, zastrasz, wybij broń z ręki, zaszlachtuj. Ale tamci i tak byli skazani na porażkę. Tutaj istniała pewna, iluzoryczna wręcz szansa, że uda im się wyjść na wolność.
I w końcu doczekał się.
Grubas rzucił się na niego z dzikim wrzaskiem, wymachując swoją szablą bez ładu i składu. Cios był silny, ale można go było wyczuć na milę. Jautis od niechcenia zbił uderzenie, nie siląc się nawet na kontrę. Mężczyzna, zaskoczony brakiem ciosu zwrotnego, cofnął się o krok, po czym ponowił cios, tym razem już dużo ostrożniej. I ten atak został sparowany. Kraujo za bardzo się nie starał, zbijając kolejne ciosy z tą samą dozą nonszalancji. Zdawał sobie sprawę, że jego przeciwnik nie jest specjalnie rozgarnięty czy wyszkolony, ale zaczynała się w nim przejawiać pewna kpina wymierzona w adwersarza. Słabeusz. Miernota niegodna trzymania broni w rękach. Zamierzał delektować się chwilą, kiedy w końcu pozbawi go życia.
Grubas się męczył i było to widać, kiedy z wściekłością godną wygłodniałemu psu rzucał się na Jautisa, usiłując przebić się przez jego blok. Każdy kolejny cios zadawany był nieco wolniej, każdy kolejny cios nie miał już impetu poprzedniego. W końcu, po jakiejś minucie bezmyślnego rąbania, mężczyzna wymierzył ostatni atak, już w zasadzie owiany rezygnacją, po czym opuścił miecz, dysząc ciężko. Płomień chęci przetrwania powoli gasł, zastępowany jedynie dopalającym się pogorzeliskiem strachu. Minotaur stojący przed nim wydawał mu się teraz demonem śmierci, zesłanym tu przez bogów tylko po to, by zakończyć jego egzystencję.
Nie chciał umierać. Miał żonę i dwójkę dzieci, licznych przyjaciół i krewnych. Żyli skromnie, ale nie biednie. Dlaczego zdecydował się na zboczenie ze ścieżki? Czemu odrzucił wszystko i zaryzykował aresztowanie i zszarganie swojego dobrego imienia w imię dodatkowych kilkunastu norik?
Jego przeciwnik prawdopodobnie także tego nie wiedział. Jego zadaniem było wymierzenie kary.
Topór świsnął w powietrzu, cios wszedł w głowę mężczyzny jak w masło, rozpłatawszy ją na dwie części aż do pierwszego kręgu szyjnego. Trysnęła krew, a pozostałości mózgu ofiary gladiatora wyprysnęły na zewnątrz, znacząc piach areny. Tłum podniósł uradowany okrzyk, widząc, że przestępca właśnie umiera. Jautis popatrzył z pewnym niesmakiem na trupa, który wciąż utrzymywał się na nogach, wyciągając w jego stronę puste już ręce i kopnął w obszerny tułów grubasa, powalając truchło na ziemię. Zewłok jeszcze przez chwilę drżał spazmatycznie, po czym w końcu znieruchomiał. Kraujo ostentacyjnie ściągnął kawałek istoty szarej z ostrza i cisnął nim w martwego przestępcę, co poskutkowało kolejną owacją. Minotaur rozejrzał się. Publika nie była może ekstatyczna, ale z całą pewnością aprobowała jego poczynania, rzucając wszelkiej maści pochwałami i podziękowaniami. Gladiator wzruszył ramionami, starł resztki mózgu z topora i ruszył nieśpiesznym krokiem ku bramie.
– Ładne widowisko, byczku – Axel wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
– Zrobiłem, co do mnie należało – padła odpowiedź. Jautis ewidentnie nie był zadowolony z przebiegu walki.
– Zazwyczaj takie starcia nie trwają za długo. Każdy gladiator blokował parę pierwszych ciosów, a potem wyprowadzał kontrę i albo zabijał adwersarza z miejsca albo ranił go do tego stopnia, że kolejny cios był tylko formalnością. Ty z kolei zdecydowałeś się poczekać, aż twój cel opadnie z sił i dopiero wtedy go wykończyć, pomimo że mogłeś zwyczajnie na niego zaszarżować i zadać jeden cios. Walka zakończyłaby się w przeciągu kilku sekund.
– Nie lubię się spieszyć – odparł Kraujo od niechcenia.
– Albo jesteś pieprzonym sadystą, który lubi obserwować cierpienie, które powoduje – usta minotaura ściągnęły się w jedną długą kreskę. Rache pokiwał głową. – Widziałem twój uśmieszek, kiedy odbijałeś kolejne ciosy. Nie jest to nic złego. Jest cała masa takich jak ty, którzy lubią znęcać się nad słabszymi. W tej robocie to zaleta. Jak już mówiłem swego czasu, gladiatorzy funkcjonują na nieco innych standardach niż zwyczajni śmiertelnicy. W ten sposób przynajmniej zapewniasz tej tłuszczy jakąś rozrywkę – Jautis kiwnął głową. – Publika cię lubi. Nie jest to jeszcze adoracja, jaką Joachim miał w czasach swojej świetności, ale to całkiem niezły początek.
– Joachim?
– Joachim Wutherbach, zginął dwa lata temu. Świetny gladiator, a także mój przyjaciel – Axel uśmiechnął się nieznacznie, ale tym razem był to szczery uśmiech, a nie jego typowo złośliwe wykrzywienie warg. – Doskonale walczył włócznią. Był jednak niezwykle miłościwy, oszczędzając każdego pokonanego z paroma wyjątkami… Zabiło go to w końcu, kiedy gość leżący na ziemi kopnął go w krocze. W czubku buta było ukryte ostrze, tak więc cios rozłożył go na ziemi, akurat żeby jego przeciwnik podniósł się z ziemi i sam go wykończył.
– A więc litość nie jest czymś, czego powinienem używać.
– Znaczy wiesz… Czasami lepiej zdobyć sobie przychylność publiki. Jeżeli tłuszcza cię lubi, to może poprosi twojego prawie oprawcę, żeby oszczędził twoją skórę – Jautis zmrużył oczy. Mogło mu się to nie podobać, ale Axel miał rację.
Kolejne miesiące spędzał na doskonaleniu swoich umiejętności.
Bądź szybki, ale nie porzucaj siły. Bądź zwinny, ale nie porzucaj precyzji.
Szło mu coraz lepiej. Był szybszy. Potrafił już nadążyć za niemal każdym z gladiatorów szkoły Setsuna. Oczywiście, nie dawało mu to od razu zwycięstwa. Teraz przynajmniej nie pozwalał na to, by jego adwersarz bezkarnie tańczył wokół niego, tylko czekając na zaatakowanie wrażliwego punktu. Odwijał się, atakował na oślep i z wyprzedzeniem. Stracił nieco ze swojej masy, ale zmianę przywitał z zadowoleniem. Wciąż był wystarczająco pokaźny, by górować nad zdecydowaną większością swoich adwersarzy, ale teraz był też na tyle szybki, by nie być jedynie żywym manekinem zbierającym razy.
Poza dwoma wyjątkami, Jautisowi udało się wygrać już z każdym z gladiatorów w treningowej walce przynajmniej raz. Pozostawali mu jedynie Kovu i Crni Ritez. Obaj byli prawdziwymi mistrzami w tym, co robili, reprezentując dwa odmienne style walki. Ork stawiał na dostosowanie się do siły minotaura i techniczne zbijanie jego ciosów, podczas gdy smokokrwisty używał wszelkiej maści akrobatycznych popisów, unikając każdego możliwego ataku i kontrując każde kilka uderzeń Jautisa swoim własnym, celnym. Kraujo wciąż nie dawał im rady, ale był dobrej myśli. Do starcia ze szkołą Chi no Machi zostały mu jeszcze trzy miesiące. Jeżeli pokona tych dwóch, będzie w stanie pokonać każdego innego przeciwnika, jakiego przed nim postawią.
Był to czas kolejnego starcia z Crnym. Konkurencyjny gladiator był nie tylko szybki i zwinny, był także pyskaty aż do przesady. Jedną z jego taktyk było dekoncentrowanie przeciwnika poprzez rzucanie w jego stronę obelgami każdego możliwego rodzaju. Była to prosta, prymitywna wręcz sztuczka, ale w połączeniu z niezwykłą zdolnością smokokrwistego do unikania ciosów potrafiła naprawdę zdenerwować jego adwersarza… A to były już tylko dwa kroki od odsłonięcia się.
Kraujo strzelił szyją, obserwując swojego przeciwnika. Żylasty Crni zbrojny był w dwa drewniane sztylety, którymi teraz od niechcenia podrzucał, patrząc na minotaura kątem oka. Wężowe źrenice wydawały się być nieskupione na niczym konkretnym, ale uważnie spoglądały na ogromną sylwetkę, analizując wszelkie jej ruchy. Przez chwilę panował bezruch, dopóki brązowy kucyk smokokrwistego nie rozpłynął się w powietrzu, a on sam nie wymierzył prostego ciosu w podbrzusze oponenta. Jautis instynktownie sparował uderzenie drewnianym żeleźcem, kontrując krótkim cięciem w wysuniętą sylwetkę przeciwnika. Crni, zgodnie z przewidywaniami minotaura, rzucił się do tyłu i wyszczerzył zęby w szczerbatym uśmiechu. „Kto był taki szybki, by pozbawić go tych kłów…?”, pomyślał Kraujo, obserwując uważnie prostującego się oponenta. Wiedział, że pierwszy cios był jedynie kontrolnym atakiem, próbą. Teraz zacznie się wojna psychologiczna w wydaniu smokokrwistego.
– Nieźle – rzucił Crni, pochylając się nieco. – Zrzuciłeś z siebie nieco tłuszczu, byczku – Jautis milczał, oczekując ataku. Próbował już narzucać tempo smokokrwistemu, ale nigdy nie kończyło się to inaczej niż paroma kolejnymi siniakami na ciele. W tym wypadku musiał czekać. – Teraz, kiedy skończyło się żywienie elfim i goblińskim mięsem, to i też sadła brak – Crni ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale jego źrenice zmniejszyły się lekko.
– Twoje obelgi zaczynają się powtarzać – odparł Jautis, pozwalając sobie na kpiący grymas. Jeżeli było coś, czym mógł walczyć ze smokokrwistym, to były to jego własne wyzwiska i kpiny. Ritez zmrużył oczy.
– Nie słyszałeś jeszcze znakomitej większości – oczy mężczyzny rozbłysły złośliwie, kiedy postąpił odrobinę do przodu i przypuścił kolejny atak. Szybkie pchnięcie, ponownie w podbrzusze. Kraujo zablokował i to, ale tym razem Crni rzucił się na niego dosłownie sekundę po bloku minotaura, tnąc w udo. Jautis skoczył do tyłu i wymierzył kopnięcie w wystawioną figurę smokokrwistego. Racica trafiła prosto w podbródek, obalając Riteza na ziemię. Crni błyskawicznie przetoczył się na bok i podniósł z ziemi jednym zgrabnym ruchem, po czym ostentacyjnie dotknął obolałej brody.
– Zdecydowanie jesteś nieco mniejszy. Szybszy – mruknął, w jego głosie pojawiło się zniechęcenie. – Jeszcze niedawno brzydziłbyś się czymś podobnym.
– Wystawiłeś się – odparł Jautis, wzruszając ramionami i przerzucając topór z jednej ręki do drugiej. – Poza tym, zjedz albo zostaniesz zjedzony.
– Nie żywię się wołowiną – Ritez skrzywił się, prezentując swój szczerbaty uśmiech. – Szczególnie tak zapoconą – Kraujo wywrócił oczyma. Smokokrwisty nie lubił tracić kontroli nad sytuacją. Zaczynał wtedy improwizować, a w tym nie był najlepszy.
– Wysil się bardziej, Crni – odparł minotaur, zbliżając się do swojego przeciwnika bardzo, bardzo powoli. Ritez ponownie się skrzywił, pokazując swoją niechęć. To zachęciło Jautisa do przejęcia inicjatywy. Narzucenie smokokrwistemu swojego tempa z pewnością było lepsze niż czekanie na jego ruch. Minotaur zaszarżował w stronę swojego przeciwnika.
Błąd.
Crni wykrzywił wargi w złośliwym uśmieszku, niemal od razu wracając do swojego sprężystego ja i gładko wyminął rozpędzoną górę mięsa, dotykając pleców Jautisa czubkiem jednego sztyletu. Kraujo skrzywił się, czując pchnięcie. Trafiony w kręgosłup. W zasadzie było po walce.
– Szkolny błąd, panie kolego – smokokrwisty ponownie wyszczerzył szczerbaty zgryz. Minotaur spojrzał na niego spode łba. – Dałeś się zrobić na mowę ciała. Wystarczyła jedna zmyłka – na wesołej, lekko ironicznej twarzy Riteza nagle pojawiła się powaga. – Chłopie, dla własnego dobra nad tym popracuj. Chi no Machi jest pełne takich sztuczek – Jautis odmruknął coś niezrozumiałego.
Od czasu swojej przegranej potyczki ze smokokrwistym, Kraujo oddał się treningowi do szczętu. Ćwicz, ćwicz, ćwicz. Bądź szybki, ale nie porzucaj siły. Bądź zwinny, ale nie porzucaj precyzji. Przekształć się w machinę stworzoną do zabijania, demona przemocy i siły. Odrzuć złe rzeczy i przyjmij te, które dadzą ci wymierne korzyści. Walcz, póki oddychasz. Oddychaj walką.
Bądź szybki, ale nie porzucaj siły. Bądź zwinny, ale nie porzucaj precyzji.
Teraz jednak, poza praktyką, zaczął zgłębiać także teorie. Każdego dnia wynajdywał chwilę, by zajrzeć do ksiąg opisujących techniki walki – dostępne dla każdego gladiatora – i przeczytać tych kilka zdań. Dowiadywał się o sławnych gladiatorach, ich metodach rozprawiania się z opozycją. Wszelkiej maści ciosy, zagrania i fortele. Wszystko mogło mu się przydać w treningu.
Szybkość z siłą. Zwinność z precyzją.
– Myślisz, że jesteś gotowy? – padło pytanie. Jautis westchnął z pewną irytacją, spoglądając na nocną panoramę Setsuny.
– Jeśli mam być szczery, nie – minotaur pokręcił głową przecząco. – Wciąż mam pewne braki… braki, które być może mogą kosztować mnie zwycięstwo – Axel wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu.
– Przynajmniej to widzisz. Znałem całą masę utalentowanych gladiatorów, którzy przegrywali pozornie niemożliwe do przegrania pojedynki, a wszystko przez swoją arogancję – mruknął.
– Najważniejsze to znać samego siebie. Nieważne są informacje, które posiada się o swoim rywalu, jeżeli nie zna się swoich własnych limitów. Karys zawsze to powtarzał.
– Zabawne, ale nie kojarzę, byś przez cały swój pobyt tutaj wspominał coś o czymś podobnym.
– Myślałem, że to tylko ciekawostka. Odnotowałem ją w pamięci, ale nie wziąłem do serca.
– Kiedy ci się odmieniło?
– Po ostatniej walce z Crnym.
– Późno, ale lepiej teraz niż tuż przed starciem z gladiatorem Chi no Machi. Skoro już doznałeś tego przypływu geniuszu, co zamierzasz z nim zrobić?
– Nie mam pojęcia. Zgaduję, że będę po prostu ćwiczył. Może poświęcę nieco więcej czasu na czytanie o teorii…
– Do turnieju został już tylko miesiąc. Ty, Kovu i Crni to moi najlepsi zawodnicy i nie ukrywam, że to na was będzie spoczywać główny ciężar turnieju.
– Czy wiadome jest coś o gladiatorach z konkurencyjnej szkoły?
– Niestety nie. Bezsensowna tradycja Węży – Rache skrzywił się wzgardliwie. – Mówi, że gladiator nie zna swojego przeciwnika na arenie, dopóki go nie zobaczy osobiście. Nie mam pojęcia, skąd oni to wzięli – gnoll machnął ręką ze zniechęceniem.
– Może i lepiej? – Jautis wzruszył ramionami. – Przynajmniej jest się przygotowanym na wszystko, a nie tylko na wybrany scenariusz.
– W każdym razie, na parę godzin przed inauguracją turnieju odbędzie się wielka uczta. Wtedy to zapoznacie się z konkurencją, będziecie mieli okazję do najedzenia się za wszystkie czasy i ostatniego przed turniejem dnia prawdziwego odpoczynku.
– Rozumiem.
– Życzę ci powodzenia i pewnie też odrobiny szczęścia, byczku. Przyda się – Kraujo kiwnął głową z pewnym wahaniem.
Nadszedł dzień turnieju.
– Denerwujesz się? – Crni wyszczerzył zęby w uśmiechu. Na czas owych małych igrzysk wstawiono mu sztuczne zęby ze złota, coby nieco wyrównać poziom estetyczny. Wiadomym było, że wśród widzów zawsze trafiała się pewna mała, acz znacząca grupka, która ponad wszystko przedkładała prezencję gladiatora, a nie jego umiejętności.
Jautis przeniósł spojrzenie na smokokrwistego.
– Walka jak walka. Jedyną różnicą jest to, że tym razem będzie do śmierci, no i widownia będzie nieco większa – wzruszył ramionami od niechcenia.
– Mamy zaczynać w południe, a walki będą trwały cały dzień. Ostatnia ma odbyć się już po zmroku dla większej dramaturgii.
– Walka po zmroku. Czy to nie faworyzuje niektórych z gladiatorów? – minotaur zmrużył oczy. Ritez roześmiał się nieszczerze.
– Niektórych. Pewnych rzeczy nie da się odkręcić – odpowiedział, chwytając pszenną bułkę i odgryzając kawałek. – Jakieś typy odnośnie gladiatorów z Chi no Machi?
– Ciężko powiedzieć. Większość nie wyróżnia się z tłumu. Zaleta sama w sobie, bowiem nie posiadają żadnych osobliwych cech w wyglądzie, które można by ewentualnie wykorzystać przeciwko nim – Jautis upił łyk wody. Kubek był metalowy, porządnej jakości. Przyjemna odmiana od glinianych kubeczków, którymi zazwyczaj się posługiwali. – Dopatrzyłem się dwóch, trzech kobiet.
– Mniej niż w poprzednim starciu. Axel kiedyś mi o tym opowiadał – dodał smokokrwisty, widząc spojrzenie swojego rozmówcy. – Chi no Machi w początkach swojej „kariery” – Crni podkreślił ostatnie słowo metaforycznym cudzysłowem i złośliwym uśmieszkiem – miało ponad połowę gladiatorów płci pięknej. Stare, tradycyjne szkoły były kompletnie nieprzygotowane na takiego przeciwnika. Zanim komukolwiek udało się opracować jakąś sensowną taktykę, spryciarze rządzili przez dobry rok jako niekwestionowani mistrzowie gladiatorów w całym Cesarstwie.
– …mam nadzieję, że nie będę musiał z żadną walczyć – mruknął Kraujo niechętnie. Crni już chciał odpowiedzieć, kiedy zatrzymał spojrzenie na tłumie gladiatorów i zagwizdał przeciągle.
– Sprytne. Wystawiają najładniejsze z dziewczyn, jakie mają. Jeżeli taka przegra, wciąż oszczędzi ją jej niezwykła uroda – stwierdził, chwytając błyszczące czerwone jabłko i odgryzając kawałek. Jautis uniósł brwi. – Nie wiem, jakie są twoje upodobania, chłopie, ale tamta smokokrwista, tamta z warkoczem… – Ritez wyszczerzył zęby. – niezła dupa. Coś w sam raz dla mnie.
– Smokokrwista z warkoczem? – minotaur zmrużył oczy. – Crni, czy każdy smokokrwisty jest inny?
– Tia. Nie ma dwóch takich samych egzemplarzy, nawet jeżeli to kwestia jednej łuski.
– Wybacz mi na chwilę… – Jautis był pewien, że gdzieś już widział te połyskujące za uszami smocze łuski, a potwierdzenie Riteza tylko utwierdziło go w przekonaniu, że oto ma do czynienia z ciekawym zrządzeniem losu.
Grupka dywagujących gladiatorów, wśród których wypatrzył także parę osób z jego szkoły, ucichła niemal natychmiast, kiedy podszedł.
– Plava – to nie było pytanie, to było stwierdzenie faktu. Smokokrwista z warkoczem odwróciła się w jego stronę, w jej smoczych oczach pojawiło się zdziwienie.
– Jautis?
– Znacie się? – wtrącił się krótko ostrzyżony wężoczłek z gęstym czarnym wąsem, spoglądając bacznie na figurę Jautisa.
– Znamy – przytaknął minotaur, odpowiadając spojrzeniem, by ponownie przenieść je na osobę blondynki sekundę później. – Skąd się tu wzięłaś?
– …to długa historia.
Panorama Setsuny za dnia była równie zjawiskowa co ta nocą.
– Najemnicy? – Kraujo spojrzał na Plavę. Smokokrwista przytaknęła z wahaniem.
– Dowiedziałam się, że wężoludzie mają swoje poczucie honoru, którego przestrzegają co do litery.
– Tak, widać to szczególnie tutaj – Jautis wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu. – Setsuna, stolica honoru, gdzie handel niewolnikami kwitnie jak nigdy dotąd, a w walkach gladiatorów praktykuje się najgorsze z możliwych taktyk.
– Honor używany jest wtedy, kiedy jest to wygodne oraz kiedy to się opłaca – Plava wzruszyła ramionami. – Tak więc w tym wypadku honorowym było wynajęcie kompanii gnollich najemników. Pojawili się w nocy. Ruza zginęła, próbując bronić mnie i Sventenyby. Matki Gausybesa znaczy – Jautis kiwnął głową. – Wyrżnęli wszystkich twoich ziomków, a pozostałych niewolników rzekomo uwolnili. Pierwszą rzeczą, jaką zrobili po opuszczeniu zgliszczy wioski było dostanie się na obrzeża Onifaguchi i odsprzedanie nas jakiemuś handlarzowi niewolników. Tyle w kwestii wolności. Stamtąd dostałam się do Maho-Tsukai, miasta rodzinnego szkoły Chi no Machi. Reszty można się, jak mniemam, domyślić.
– Istotnie – Kraujo przytaknął. – W sumie, nie mam pojęcia, co dzieje się u Gausybesa. Ostatni raz widziałem go na tym targu niewolników.
– Kto wie, może się jeszcze kiedyś zobaczycie?
– Może… – zapanowała niezręczna cisza.
– Nie chcę z tobą walczyć – mruknął w końcu minotaur, spoglądając na niewielkie figurki przechodniów i te nieco większe jeźdźców i kramarzy wraz ze swoimi wozami, poruszające się po ulicach miasta.
– To niedobrze. Przedstawienie musi trwać… – na twarzy Plavy wykwitł smutny uśmiech. – Jeżeli będziemy musieli walczyć, to niech to będzie walka, gdzie każde z nas da z siebie wszystko, w porządku?
– …w porządku.
Jautis spoglądał na zgromadzenie gladiatorów bez większego entuzjazmu.
Poza Plavą nie zapoznawał się zbyt dobrze z gladiatorami Chi no Machi, ale widział, że wszyscy są wysportowani, w formie, a w oczach nie tli się nawet najlżejszy płomień. Chęć przetrwania była niedostrzegalna. Przekuli swoje instynkty w oręż, którym posługiwali się niezgorzej niż mieczem czy włócznią.
Kraujo zauważył, że brakuje jednego gladiatora z konkurencyjnej szkoły. Wśród zgromadzonych na arenie walczących nie było także Kovu. Zmrużył nieco oczy, rozważając powody takiego stanu rzeczy.
Przeniósł spojrzenie na zgromadzony na trybunach tłum widzów każdej rasy, płci i wieku. W porównaniu z niewielką areną, na której Jautis ćwiczył swoje umiejętności – w dość wątpliwy sposób, ale zawsze – na kryminalistach, ta tutaj była niczym gargantuiczny potwór rodem z mitów. Przypomniał sobie porównanie wioski Gausybesa z Setsuną i doszedł do wniosku, że różnica jest podobna.
W najbardziej zdobnej i wystawnej części trybun pojawiła się sylwetka postawnego człowieka w skromnym, ale porządnie wykonanym kimono. Mężczyzna zaczynał się już starzeć, co można było poznać po zauważalnych pasmach srebra wśród czarnych jak noc włosów i po lekko obwisłej skórze twarzy. Mimo tego, trzymał się on prosto i pewnie. To musiał być shizhang, odpowiednik wodza wioski w miastach takich jak to. Popatrzył na zebranych gladiatorów i skinął im lekko głową, po czym przemówił w czystym algariańskim:
– Czcigodni wojownicy! – Oznajmił. Miał mocny głos, komplementujący jego pewnej sylwetce. – Oto dzisiaj będziecie walczyć ku naszej uciesze, prezentując swoje niesamowite zdolności. Jesteście jednymi z najlepszych w kwestii bingfa w tym kraju, a kto wie, czy nie najlepszymi – shizhang przerwał swoją przemowę odkaszlnięciem. – Niechaj Kami-Sama czuwa nad wami w trakcie tych potyczek – mężczyzna skinął ponownie głową i usiadł na swoim miejscu. – Panie Oshaberi, proszę ogłosić przebieg pojedynków na dzisiejszy turniej – z miejsca podniósł się wężoczłek o szczurowatej aparycji i, rzadko spotykanych wśród tego ludu, jasnych włosach. Jautisowi niemal natychmiast skojarzył się z Tautosem.
Oshaberi rozwinął trzymany przez niego pergamin i zaczął monotonnym głosem wymieniać kolejne starcia. Kraujo nie przykładał do tego większej uwagi, czekając aż padnie jego własne miano. Uchwycił tylko, że Crni będzie walczyć z kimś o imieniu Sankral Złośliwy, a Kovu zmierzy się z niejaką Alitą Fenin Borylas. Dowiedział się także, że Plava zmierzy się z jego sąsiadem z pryczy, tym elfem, którego nigdy nie zapytał o imię.
– Jautis Kraujo, szkoła Setsuna, przeciwko Faustowi Gaunerowi, szkoła Chi no Machi – oznajmił Oshaberi od niechcenia. Minotaur podniósł głos na dźwięk swojego imienia, to samo uczynił popielaty gnoll w skórzanym napierśniku i płóciennych spodniach do połowy łydki. Kraujo kiwnął głową. Gauner nie wyglądał ani na szybkiego, ani na silnego, ale w oczach miał pewien złośliwy, oportunistyczny błysk. Niemal na pewno miał jakąś sztuczkę w zanadrzu.
– Hirameki Meiyo, szkoła Setsuna, przeciwko Drakonasowi Riterisowi, szkoła Chi no Machi. Tym samym ogłoszone zostały już wszystkie walki – szczurowaty wężoczłek powoli zwinął pergamin i wrócił na miejsce.
Jautis nie okazał swojego szoku, ale i tak zaskoczyło go to. Riteris? Jego przeciwnik z turniejów zapasów? To on musiał być brakującym gladiatorem Chi no Machi. Ale dlaczego go tu nie było? Oraz gdzie, do licha ciężkiego, mógł podziewać się Kovu?
Kraujo zauważył jakieś poruszenie. Do loży shizhanga wbiegł niewielki jegomość z okropnie poczochranymi włosami i zaczął trajkotać w języku węży tak szybko, że problemem byłoby zrozumienie go nawet wtedy, gdyby Jautis znał ów język choć trochę. Zarządca i Oshaberi wymienili się spojrzeniami, po czym szczurowaty ponownie podniósł się z miejsca.
– Panowie Axel Rache i Osoroshi Kaibutsu proszeni są do loży w trybie natychmiastowym.
Turniej został przełożony na następny dzień.
Ciało Kovu zostało znalezione w sadzawce niedaleko posiadłości jegomościa z poczochranymi włosami, dobre trzy kilometry od areny. Nikt nie wiedział, jak konkretnie się tam znalazło. Na początku stwierdzono śmierć przez utopienie, ale dość szybko dopatrzono się niewielkich, filigranowych wręcz ran kłutych na szyi orka. Oczywistym było, że jest to zabójstwo i że jest ono powiązane z turniejem, ale na gwałt nie można było znaleźć winnych. Pierwszym podejrzanym stał się Drakonas, jako jedyny inny gladiator, którego nie było na przemowie shizhanga. Okazało się jednak, że gladiator Chi no Machi przebywał przez cały dzień w lecznicy, targany nieprzyjemnymi doznaniami bólu fantomowego jego lewego oka. Dodatkowe badanie przeprowadzone przez sprowadzonego przez Oshaberiego ogrowego znachora tylko bardziej skonfundowało sprawę. Stary ogr odnalazł w zewłoku orka ślady demonicznej magii, która najprawdopodobniej była rzeczywistą przyczyną jego śmierci. Ukuto teorię: nieznany napastnik dźgnął Kovu w szyję magicznym orężem na terenie areny, po czym przeteleportował się wraz ze swoją ofiarą na teren posiadłości i wepchnął jego ciało do sadzawki poczochranego mężczyzny, po czym ulotnił się tak szybko, jak się pojawił. Całość nie trwała więcej niż kilka sekund.
Rzecz jasna, Axel był wściekły. Osoroshi, zasuszony wężoczłek z brodą długą aż do końca tułowia, także nie krył zdziwienia, ale zdecydowanie zaprzeczył, jakoby miała to być sprawka Chi no Machi. Właściciel szkoły Setsuna nie wyglądał na przekonanego, a Jautis w sumie rozumiał, dlaczego. Nie był wściekły dlatego, że doszło tu do takiego przekrętu, który może kosztować go zwycięstwo. Był wściekły, ponieważ stracił jednego ze swoich najbardziej utytułowanych gladiatorów za sprawą osób trzecich, najprawdopodobniej nie mających nic wspólnego z pojedynkami na arenie.
Kraujo obecnie sączył cienkie piwo wraz z Crnym, Plavą i Sankralem w wielkiej hali. Wobec przełożenia turnieju na następny dzień gladiatorzy mieli nieco więcej czasu na poznanie siebie nawzajem. Paradoksalnie, pomyślał minotaur, to może obrócić się przeciwko Chi no Machi, zakładając oczywiście, że to oni stoją za śmiercią Kovu. Mogą stracić swoje atuty, które wcześniej starannie ukrywali przed konkurencją.
Jautis przeniósł spojrzenie na Sankrala. Był to człowiek, definitywnie z Północy, co potwierdzały blond włosy i błękitne, głębokie oczy. Mężczyzna był brodaty, swoje owłosienie twarzy wiązał w trzy warkocze przypominające rozstawieniem trójząb. Był pokaźniejszy od Crnego, ale wciąż zaliczał się do tych chudszych gladiatorów.
– Osobiście uważam, że to wszystko jakaś straszna bzdura – mruknął, pochłaniając ogórka kiszonego. – Kompletnie bez sensu. Prościej byłoby usunąć jakiegoś waszego przeciwko któremuś z naszych najlepszych, prawda?
– Nie wiadomo – odparł Crni, bez entuzjazmu spoglądając na swój kubek. – Axel pewnie poruszy niebo i ziemię, żeby znaleźć sprawców. Kto wie, może nawet będzie próbował odwołać turniej?
– Nie, nie sądzę – Kraujo przechylił kubek z piwem i skrzywił się. Nigdy nie uważał się za wielkiego fana trunków, szczególnie kiedy były to beznadziejne sikacze z ryżu. – To by było za wiele. Nie posunie się tak daleko, kosztowałoby go to zbyt dużo. Wciąż ma piętnastu gladiatorów.
– Ano prawda – Sankral pokiwał głową żarliwie. – Dlatego też uważam, że wszelkie oskarżenia to duby smalone. Po kiego grzyba bawić się w takie gierki, kiedy można po prostu dowieść wartości w boju?
– Jak dobra jest Alita? – zapytał Ritez nagle, przenosząc spojrzenie na północnego.
– Ech tam – blondyn machnął dłonią lekceważąco. – Szybka, zwinna, ale nie jest to jakaś elita. Stawiałaby się temu waszemu orkowi z pewnością, ale czy by wygrała? Nie mam pojęcia.
– Nie zmienia to faktu, że Kovu pozostawał w ścisłej czołówce gladiatorów szkoły Setsuna – do rozmowy wtrąciła się do tej pory milcząca Plava. – Ktoś mógł go po prostu wyeliminować, bo stanowił zagrożenie, nie dla dobra Ality. Ale jeżeli nie zrobił tego Drakonas, to nie wiem, kto mógł.
– Oskarżyli jakieś niewidoczne zjawisko, cholera! – Sankral zaśmiał się tubalnie, po czym pochłonął kolejnego ogórka. – Ale nie podoba mi się to. Jeżeli faktycznie stary wąż maczał w tym palce, to nie będzie w porządku. Jeszcze gorzej, jeżeli to jakaś siła trzecia. Takie coś nie zdarzyło się od dobrych czterdziestu wiosen. Wtedy zarżnęli gladiatora ze szkoły Kata Hagane. Jakieś zwierzę dźgnęło go w rzyć w wychodku – Jautis parsknął wzgardliwie, po czym upił kolejny łyk trunku.
– Honor, co? – rzucił od niechcenia. Crni wykrzywił wargi w kpiącym uśmieszku.
– Honor – potwierdził, dopijając swoje piwo.
Turniej został wznowiony następnego dnia. Rozstawienie gladiatorów nie uległo żadnym zmianom, przez co Alita przeszła dalej walkowerem. Sądzono, że walkę podda także Riteris, ale zostało potwierdzone przez znachora, że gladiator Chi no Machi odzyskał siły wieczorem.
Dzisiaj obeszło się bez przemówienia, także Kraujo wciąż nie miał okazji, by ponownie zobaczyć swojego dawnego rywala w zapasach. Był pewien, że to on jest odpowiedzialny za śmierć orka, w mniejszym lub większym stopniu. Problem pojawiał się w znalezieniu dowodów. Z technicznego punktu widzenia, Drakonas był niewinny.
Jautis wiedział swoje.
Oglądał kolejne walki bez większego zainteresowania. Crni męczył się z Sankralem długo, ale udało mu się wykorzystać łut szczęścia: jego przeciwnik potknął się na nierówności, nadziewając się prosto na sztych smokokrwistego. Kraujo wzruszył ramionami. Wydawał się sympatyczny, ale to niewiele znaczyło na arenie.
Plava i elf z jego pokoju pojedynkowali się chyba najdłużej ze wszystkich, o ile pojedynkiem można było nazwać wściekłe próby długouchego w trafieniu dziewczyny. Smokokrwista unikała każdego ataku z niesamowitą gracją, o której by jej nie posądził. Zapewne kwestia treningu. W końcu, korzystając z okazji, że jej przeciwnik się odsłonił, Plava kopnęła go w kolano i poprawiła swoim własnym w wysuniętą szczękę przeciwnika, obalając go na ziemię. Tłum domagał się śmierci elfa, tak więc spełniła ich życzenie.
Przyszła kolej jego i Fausta. Jego przeciwnik podzielał jego brak agitacji, leniwie przeglądając się w ostrzu swojej wypolerowanej na połysk szabli. Gnoll przybrany był w nieco przydużą przeszywanicę, na którą nałożył koszulkę kolczą; parę skórzanych rękawic do łokcia i skórzane nogawice. Był boso, ale to jakoś Jautisa nie zaskakiwało: każdy gnoll, jakiego do tej pory widział, wliczając w to Axla, nie nosił żadnych butów. Na głowie miał stalowy hełm z zasłoną dopasowaną do wilczego łba, zdający się nie pasować do reszty opancerzenia Gaunera.
– No to nadszedł nasz czas, prawda? – rzucił chrapliwym, wilczym głosem, szczerząc kły w uśmiechu.
– Na to wychodzi – odmruknął Kraujo w odpowiedzi. On sam za opancerzenie miał jedynie skórzany napierśnik i rękawice. Wolał pozostawać mobilny.
Gnoll poklepał minotaura po lewym ramieniu.
– Dajmy z siebie wszystko, panie kolego – oczy wilkowatego błysnęły złośliwie. Jautis zmrużył swoje: jego przeciwnik już miał jakiś plan w zanadrzu. Mimo to wolał grać nieświadomego, chociażby żeby nie odsłonić się ze swoją własną taktyką.
Promienie słońca wylewające się na arenę oślepiły go na moment. Nie zdołały jednak zagłuszyć rozentuzjazmowanej publiczności, domagającej się rozrywki i krwi gladiatorów.
Czym różnili się od tłumów, które do tej pory zabawiał? Czym tak naprawdę różnili się od jego znajomych z wioski gdzieś daleko w Smoczych Graniach za rzeką Skorpion? Chyba jedynie swoimi więzami z osobą Kraujo. Tam, ziomkowie. Wyznawcy Sekiry. Wojownicy i grabieżcy. Dzieci Pani Krwi. Plemię minotaurów.
Tutaj z kolei? Węże, ale i algarczycy, kontynentalni, gobliny, gnolle… Rasy zewsząd i o różnych aparycjach. Obcy, ale tak naprawdę nie tak różni, jakby tego chciał.
Kogo to obchodziło? Robił, co lubił, nawet jeżeli w niewoli. Walczył dla wyzwania, dla adrenaliny i dla krwi swoich oponentów. Tak długo, póki odczuwał satysfakcję, był zadowolony.
Nie słuchał Oshaberiego monotonnym głosem oznajmiającego, kim są gladiatorzy, którzy za chwilę zmierzą się w pojedynku na śmierć i życie. Skupił się na Gaunerze, który z wielką pompą przemaszerował na drugi koniec areny, kilkanaście metrów od Jautisa, przerzucając swoją szablę z ręki do ręki w zasadzie od niechcenia.
Padła komenda. Ku chwale! Ujął pewniej swój topór, obserwując Fausta, który nadal wydawał się być raczej niezainteresowany walką. Kraujo wolał nie szarżować. Treningowe walki z Crnym nauczyły go, żeby nigdy nie zmierzać do jak najszybszego rozstrzygnięcia. Rozpędzony minotaur to łatwy cel dla gnolla zbrojnego w szablę, szczególnie gdy ten ostatni jest w stanie wykonać unik i ciąć w bok. Jautis był pewien, że, niezależnie od swojej formy, Faust był w stanie zrobić coś takiego.
Gauner wyczekiwał znudzony, kręcąc młynki szablą. Zza zasłony widać było jedynie jego błyszczące złośliwie oczy, kiedy z nonszalancją zaczął przechadzać się wte i nazad, nie spuszczając z niego sardonicznego spojrzenia. Kraujo skrzywił się, czując prażące słońce atakujące zawzięcie jego osobę. Jakim cudem jego przeciwnik zakuty w hełm z przyłbicą i koszulkę kolczą po prostu przechadzał się jakby nigdy nic w tym skwarze, tego nie wiedział.
Zaczął przysuwać się w jego stronę, ważąc swoją broń w dłoniach. Przyrzekłby, że topór ciążył bardziej niż zwykle. Faust kontynuował swoją politykę nieprzykładania uwagi do minotaura, przerzucając szablę z jednej ręki do drugiej.
Powoli, powoli. Gauner nadal wydawał się być raczej niezbyt zainteresowany osobą Jautisa i gdyby nie złośliwe, skupione spojrzenie, Kraujo posądziłby go o ignorowanie przeciwnika. Wyskoczył w końcu w jego stronę, celując w nieosłonięte ramiona. Gnoll sparował cios i wyprowadził własny, znowu raczej od niechcenia i bez próby celowania w konkretne miejsce. Wyglądało na to, że nie uśmiecha mu się perspektywa zbyt długiej walki na zbyt krótkim dystansie, a fakt ten poprawił nieco humor Jautisa. Minotaur zamierzył się na figurę oponenta po raz drugi. Żeleźce topora świsnęły w powietrzu, mijając sylwetkę Fausta. Gnoll odskoczył do tyłu i ostentacyjnie sięgnął za siebie wolną ręką. Do ściany miał jeszcze trochę. Kraujo skrzywił się. Na arenie nigdzie nie było żadnego miejsca w cieniu, a słońce zaczynało mu już działać na nerwy. Tymczasem dużo ciężej opancerzony od niego Gauner nic sobie z tego upału nie robił.
W działaniu musiała być jakaś trucizna, Jautis był tego pewien. Zmniejszała progresywnie jego siły i zmuszała do szybkiego, nieprzemyślanego ataku. Na to czekał jego przeciwnik. Kiedy? Czyżby to poklepanie po plecach? Trucizna wnikająca przez skórę w głąb ciała… a jego przeciwnik miał te swoje rękawiczki.
Miał lekcję na przyszłość. Niewiadomym było, czy da radę z niej jeszcze kiedyś skorzystać.
– Co, słoneczko ci szkodzi, byczku? – rzucił Faust kpiącym tonem. Jego i tak już chrapliwy głos stawał się ledwo słyszalny zza stalowej zasłony. Kraujo zaklął w myślach, ponownie zbliżając się w stronę przeciwnika. Musiał zarżnąć go szybko i nie bawić się w subtelności. Nawet nie czekać na decyzję publiczności. Jeżeli była trucizna, to zapewne były też wszelkie inne techniki, których mógł użyć, by zaatakować go z zaskoczenia, nawet z parteru. Przypomniał sobie momentalnie o tym, jak skończył Wutherbach.
– Nie aż tak, by nie wypruć ci flaków – odparł lekko, wymierzając kolejny cios. Zamierzał po prostu przesiłować swojego oponenta, przerąbać się przez tułów. Faust zasapał, z trudem blokując atak i odskoczył do tyłu. Jautis nie miał zamiaru dawać mu chwili wytchnienia. Górował nad nim fizycznie i technicznie, był także szybszy. Żaden brudny trik nie zamierzał go zatrzymać. Rzucił się za ciosem, wymierzając kopnięcie. Racica śmignęła w powietrzu, zahaczając o bok hełmu gnolla, który odwinął się w bok i przypuścił atak na wystawione biodro swojego przeciwnika. Kraujo skrzywił się, czując krew lejącą się po jego udzie, ale nie zamierzał kapitulować. Grzmotnął w przyłbicę Gaunera pięścią. Niemal od razu pożałował tej decyzji: blacha była twardsza niż to przewidywał, co tylko skutkowało bolejącą ręką. Niemniej jednak, Faust zmuszony był do cofnięcia się. Wyglądało na to, że cios minotaura, choć zabolał i jego, nieco wgniótł zasłonę hełmu. Dla psowatych, których hełmy musiały być bardzo dokładnie dopasowane, był to koszmar najgorszy z możliwych.
Gauner odskoczył do tyłu, podnosząc zasłonę i klnąc wściekle w nieznanym Jautisowi języku. Kraujo chuchnął na obolałe knykcie, po czym rzucił ciężkie spojrzenie oponentowi. Wciąż czuł, jak opuszczają go siły, ale teraz jego przeciwnik był wściekły. Rozproszony. Była większa szansa, że popełni jakiś błąd, który będzie kosztował go walkę i życie.
Dokładnie to, na co liczył. Jego jedyna nadzieja wobec nieubłaganego czasu i tajemniczej trucizny powoli wysysającej z niego witalność.
Faust opuścił wgniecioną przyłbicę i zaczął bardzo powoli zbliżać się do minotaura, przerzucając szablę z jednej ręki do drugiej. Chciał zaatakować z zaskoczenia. Nie miał szans w bezpośrednim starciu, nawet kiedy jego oponent był podtruty, ale wciąż mógł wykonać jakiś manewr, o którym ten ostatni nigdy by nie pomyślał.
Dosłownie sekundę po piątym przerzucie rzucił się w stronę przeciwnika, celując w raz trafiony już bok. Jautis odwinął się, unikając ciosu, i wymierzył własny w plecy Gaunera. Gnoll nawet nie wrzasnął, kiedy żeleźce trafiły go prosto w kręgosłup, obalając na ziemię. Kraujo niemal od razu poszedł za ciosem, wymierzając kolejny atak. Psowaty nie zdążył się odkręcić i tylko szczeknął rozpaczliwie i przeturlał się na bok, by uniknąć kolejnego, najprawdopodobniej już zabójczego ciosu. Machnął nogą na oślep, próbując zapewne obalić swojego przeciwnika. Kopnięcie rozminęło się z nogą minotaura o kilka centymetrów. Faustowi nie dane było już dalej odpełznąć. Świsnął topór.
Do tej pory szemrząca bądź wiwatująca na cześć swoich faworytów publika umilkła.
Jautis wyrwał topór z korpusu swojego martwego przeciwnika i obejrzał ostrze. Wyszczerbiło się nieco. Kraujo skrzywił się, niezadowolony. Osiągnął swój cel i przerąbał się przez swojego przeciwnika, ale teraz musiał używać gorszej broni.
Wszakże, od teraz był to jego jedyny topór. Jego jedyna własność… a na tej arenie pewnie też jedyny przyjaciel.
Wciąż w ciszy zaskoczonej dobiciem Fausta publiki, Jautis Kraujo zwlókł się z areny, krzywiąc się. Trucizna Gaunera nie dawała o sobie zapomnieć.
Publika przez chwilę szemrała, zaintrygowana. Czy to prawdziwy minotaur? Większy niż mi opowiadał stryj.
Czy wszyscy na trybunach byli blisko spokrewnieni, że posiadali wspólnego stryja?
Tutaj istniała pewna, matematyczna wręcz szansa, że uda im się wyjść na wolność.
Słowo matematyczna wydaje mi się niezbyt szczęśliwie użyte. Bardziej pasowałoby chyba statystyczne, chociaż biorąc pod uwagę , że tekst dotyczy walk gladiatorów, to darowałabym naukowych wtrąceń.
Płomień chęci przetrwania powoli gasł, zastępowany błyskotliwą pożogą strachu.
Paraliżujący strach, to ostatnia rzecz, z która mogłoby mi się kojarzyć słowo błyskotliwy.
Przeczytałam tylko część, bo opisy walk to po prostu nie mój gust i trudno mi je oceniać.
1. Ten fragment miał za zadanie rzucić nieco światła na opinię publiki. Tak więc, widz A mógł powiedzieć jedno zdanie, widz B - drugie. Zdaję sobie sprawę, że to może być ciut konsternujące, za co przepraszam. ^^;
2. Hm. Point taken. Może "iluzoryczna" w takim wypadku?
3. Hm. To też można przerobić, aczkolwiek jeszcze nie wiem, jak. Ot, moja próba bycia poetyckim. -.-
Ale dziękuję za komentarz i cieszę się, że ktoś przeczytał co nieco, nawet jeżeli kawałek. ^^