- Opowiadanie: Jacek Wójcik - POLTERGEIST

POLTERGEIST

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POLTERGEIST

Już ponad dwanaście lat temu naukowcy przeprowadzili dowód na istnienie ludzkiej duszy. Nastawili wyjątkowo skomplikowaną antenę na granicę poznanych częstotliwości i bum. Nie słychać i nie widać tam niczego innego prócz naszych ludzkich dusz. Po zmierzeniu i zbadaniu wszystkiego określono ją mianem „inteligentnego bytu rezydującego czasowo w naszym ciele”. Kupa naukowego bełkotu zamiast jednego dobrze wszystkim znanego słowa, obecnego w kulturze całego świata od tysięcy lat.

 

Frank jechał już prawie godzinę do niewielkiego miasteczka na wschodnich rubieżach kraju. Zlecenie dotyczyło nawiedzonego domu. Właścicielka twierdziła, że „po domu chodzą jakieś postacie” i całymi nocami „ktoś się tłucze”. Zaporowa cena nie zniechęciła właścicielki a wpłacona zaliczka sprawiła, że Frank chcąc, nie chcąc musiał podjąć się zlecenia.

 

Detektyw był oporny nie ze względu na dziwny charakter zlecenia, ale dlatego, iż większość tego rodzaju informacji najzwyczajniej w świecie nie była prawdziwa. Frank jeździł, badał, sprawdzał i zazwyczaj inkasował jedynie należność za dojazd i rozpoznanie terenu. Nie spodziewał się by tym razem mogło być inaczej.

 

Dotarł pod wskazany adres. Brama cicho otworzyła się, więc nie zastanawiając się długo, wjechał na dziedziniec. Płot otaczający dom był wzmocniony wysokim na ponad dwa metry żywopłotem, na którym pojawiały się świeże zielone pączki. Było to doskonała forma izolacji od otaczającego świata, pełnego ruchu ulicznego i hałasu.

 

Dom pochodził z początku XXI wieku. Mury, choć ponad półwieczne wyglądały dobrze. Biała fasada, asfaltowy podjazd a wokół mnóstwo starych drzew, które zdawały się otulać swymi konarami dom, przy którym wyrosły od małej sadzonki. Okna były duże, ale brudne i zaniedbane. Za każdym z nich wisiały firanki a przy niektórych stał jakiś kwiatek. Za domem był ogród z altaną obrośniętą starym winogronem z widocznym stolikiem i kilkoma krzesłami. Wyglądał jak setki, a może nawet i tysiące sobie podobnych domów budowanych w całej europie.

 

Wysiadł z samochodu i poczuł na twarzy chłód wczesnej wiosny. Słońce oświetlało wszystko bardzo jasnymi promieniami. Na niebie nie było jednej chmurki, dzięki czemu wszystko dookoła było jasne i piękne. Pocieszył się, iż tak piękny dzień spędzi na prowincji nie zaś w zatłoczonym mieście. Załatwi sprawę szybko, powłóczy się po okolicy i może napije czegoś w lokalnym barze.

 

Podszedł do drzwi wejściowych, przy których stała mniej więcej sześćdziesięcioletnia kobieta. Miała kręcone siwe włosy, okulary i ciepły uśmiech. Ubrana w granatowy sweter i szarą spódnicę, nie wyglądała na osobę majętną czy szczególnie elegancką. Gdy zbliżył się do niej poczuł aromat ciasta i odniósł wrażenie, że jest babcią, która robi najlepszą szarlotkę na świecie.

 

– Cieszę się, że jest pan taki punktualny.

 

Frank nigdy się nie spóźniał. Uważał, że brak szacunku dla czyjegoś czasu jest dowodem na złe wychowanie i złośliwy charakter.

 

– Szybciej zaczniemy, to szybciej skończymy – dopowiedział dziarsko i dokładnie tak myślał. Wciąż widział siebie w jakimś barze popijającego coś mocniejszego niż uganiającego się za duchami.

 

Wnętrze domu wyglądało trochę gorzej. Widać było, iż staruszka mieszka w nim sama. Meble były niewiele młodsze od samych murów, a dywany mogły przekroczyć sto lat życia. Jedyną zaleta była przestrzeń. Zaraz za drzwiami wejściowymi był salon powierzchnią dorównującej całemu budynkowi. Po prawej ciągnęły się schody prowadzące na piętro, pod którymi były drzwi, za którymi zapewne był jakiś składzik.

 

– Niech mi pani opowie, co się dzieje?

 

Staruszka wskazała fotele, na których siedli. Na stoliku obok czekał imbryk z gorącą herbatą i talerzyk z herbatnikami. Nalała w filiżanki i zaczęła.

 

– Wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu… dokładnie pod koniec listopada. Na początku myślałam, że jakieś dzieciaki weszły mi na posesje i biegają dookoła domu. Potem zaczęło się robić jeszcze gorzej.

 

Staruszka łyknęła herbaty jakby chciała odświeżyć gardło przed rozpoczęciem właściwej opowieści.

 

– W nocy zaczęły chodzić jakieś postacie po domu, tłuc się, otwierać szafki raz nawet stłukło mi talerz.

 

– W którym miejscu dzieje się to najczęściej? – przerwał jej Frank, chcąc jak najszybciej dojść do sedna.

 

– Wszędzie, ale chyba najczęściej tutaj. – staruszka wskazała na komodę stojącą pod oknem niedaleko schodów – Chodzą te postacie po całym domu, wchodzą też na górę.

 

Frank zbliżył się do mebla. Wziął do ręki monetę i szepnął inkantację.

 

– Demonstro-Spirytus.

 

Frank nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Staruszka z pewnością mówiła prawdę i jego przyjazd nie był daremny. Niebieska poświata dowodziła rzeczywistej obecności poltergeista. Intensywność barwy wskazywała ponadto, iż jest on niezwykle silny. Taka moc z pewnością była w stanie poruszać meblami, tłuc naczynia czy obrazować się jako człowiek chodzący i hałasujący po całym domu.

 

– Widzi go pan? – zapytała oglądając bacznie poczynania Franka.

 

– Nie, ale z pewnością mówi pani prawdę. Ma pani w domu poltergeista. Za chwilę postaram się znaleźć jego serce.

 

Frank zaczął chodzić po całym mieszkaniu w poszukiwaniu przedmiotu będącego sercem poltergeista. Mogło to być wszystko. Od szafki, przez ubranie, nóż czy zabawkę.

 

– Poltergeist jest zlepkiem emocji – tłumaczył staruszce – nie ma rozumu, pamięci i uczuć. Przywiązuje się do miejsc i konkretnych przedmiotów, z którymi związane były emocje jakiegoś innego człowieka. Jeśli znajdę ten przedmiot i w odpowiedni sposób go zniszczę, to wszystko ustanie.

 

Jednak w ciągu następnej minuty był pewien, że nie będzie to takie proste. W całym domu poświata była jednakowej barwy i intensywności. Zupełnie jakby poltergeist umieścił swe serce w większości przedmiotów, jakie były w tym mieszkaniu. Takie coś również nigdy wcześniej mu się nie przydarzyło.

 

– Nie będę go w stanie namierzyć i zobaczyć w dzień.

 

– Dlaczego? – zapytała staruszka, a Frank wyczuł, iż obawia się nocy spędzonej w towarzystwie obcego człowieka.

 

– Poltergeist jest zakłócany przez nasze fale mózgowe. Ujawnia się, gdy w okolicy jest niewielu ludzi, lub większość z nich śpi. Wtedy nasze umysły mu nie przeszkadzają i ma siłę oraz możliwości działania. Jedynie w nocy będę w stanie zobaczyć jak się przemieszcza i gdzie znajduje się jego serce. Właśnie dlatego muszę to zrobić po zmierzchu, gdy pani i sąsiedzi z okolicy położą się spać.

 

Staruszka wzruszyła ramionami, jednak nie widząc innego rozwiązania zgodziła się.

 

– Teraz musze pojechać do miasta i zakupić kilka drobiazgów, które będą niezbędne do usunięcia dzikiego lokatora.

 

Frank miał w bagażniku praktycznie wszystko, ale wolał się zabezpieczyć na wypadek wyjątkowej mocy poltergeista i nieprzewidzianych wypadków. Wskoczył do auta i już układał listę zakupów.

 

– Potrzebuję 20… może 25 dziewięciocalowych wyświetlaczy ze wzmocnionymi akumulatorami. Do tego twardą jednostkę główną. – zwrócił się do najwyżej dwudziestoletniego sprzedawcy, na którego piersi widniało imię Marek.

 

– Jakie akumulatory? – zapytał.

 

– Na 12 godzin.

 

Marek wpisał do maszyny zamówienie i po chwili zaczęła produkować a następnie wypluwać zamówione wyświetlacze. Były to urządzenia grubości kilku kartek papieru, mogące wyświetlać obraz i odtwarzać dźwięk, miały wbudowane kamery i mikrofony, a ponadto możliwość bezprzewodowej komunikacji i ładowania. Można było je wyginać jak kartkę i łączyć w większą całość według życzenia i fantazji. Znał ludzi, którzy mieli wyświetlacze na wszystkich ścianach swych mieszkań, na których wyświetlali sobie tandetne widoczki i wodospady.

 

Jednostka zarządzająca była znacznie grubsza i nie była giętka. Kilka dekad wcześniej nazwano te urządzenie tabletami, po czym na całym świecie zdobyły wielką popularność. W tym małym cacku producent umieścił kości pamięci, procesor, kamery, czytniki, mikrofony i kilkanaście innych funkcji, których Frank prawie nigdy nie używał.

 

W markecie spożywczym kupił taśmę klejącą i przekąski, bo nie wiedział czy staruszka podejmie go czymś więcej niż suchymi herbatnikami. Wrócił na miejsce i opowiedział jej swój plan namierzenia serca i zniszczenia poltergeista.

 

Rozpoczął od programowania i konfiguracji ekranów i jednostki głównej.

 

– Połącz 25 ekranów… wyświetlaj znaki zgodnie z poleceniami… aktywuj kamery i głośniki… ustal pozycje względem siebie…

 

Frank wypowiedział przynajmniej kilkanaście tego typu komend następnie zaczął na jednostce głównej cos rysować.

 

Egipski alfabet zwany potocznie runami został opracowany przez dwóch brytyjskich studentów, będących jednymi z pierwszych w świecie, którzy zaczęli drobiazgowo studiować magię. Nazwę swoją wziął z podobieństw niektórych symboli do słynnych egipskich hieroglifów. Alfabet był graficzną wizualizacją zaklęć, dzięki którym na fragmencie papieru można było nie tylko zapisać zaklęcie, ale także sprawić by przedmiot przejął magiczną moc lub emanował nią na otaczające go środowisko i ludzi. Co ciekawe chwile później odkryto, że zaklęcia działają także przez telefon, mogą być rzucane również za pomocą obrazów przesyłanych przez Internet czy zwykłą telewizję. Siła i skuteczność była oczywiście niższa, ale fakt, iż możliwe stało się czarowanie po kablu była swoistą rewolucją.

 

Antywłamaniowe zaklęcie rzucone przy pomocy alfabetu na drzwi, mogło zadziałać na pierwszego człowieka lub nawet psa, który dotknął klamki bądź jedynie się do nich zbliżył.

 

W swojej pierwszej wersji alfabet miał prawie dziewięćdziesiąt znaków, obecnie zaś jest ich prawie pięćset i dzięki kombinacji kilku z nich da się przedstawić za ich pomocą praktycznie każde opracowane zaklęcie.

 

Frank rysował na jednostce centralnej jeden z egipskich znaków, po czym przykładał do ekranu monetę, dzięki której aktywował zaklęcie. Stosik ekranów zajaśniał lekko fioletowym światłem. Po chwili nakreślił kilka innych znaków, za każdym razem używał monety, a ekrany reagowały co chwila innym kolorem.

 

Gdy skończył, ponownie rozejrzał się po mieszkaniu. Poltergeisty szczególnie często pojawiają się w miejscach dotykanych lub tez często używanych. Wziął zwykłą taśmę bezbarwną i zaczął przyklejać ekrany na fotelach, szafach, drzwiach i niektórych ścianach. Po kilkunastu minutach osiągnął zamierzony cel.

 

Na jednostce centralnej miał zgłoszone i skonfigurowane wszystkie rozwieszone ekrany. Mógł przywołać obraz, dźwięk a także wykryć jakąkolwiek magię zaistniałą w całym domu. Dla sprawdzenie wszystkiego musiał przeprowadzić test.

 

Na piętrze przed sypialnią wyszeptał zaklęcie, a następnie rzucił na podłogę monetę. Krążek metalu nie zdołał upaść, ale zawisł dwa centymetry nad powierzchną dywanu, jakby pod nim był magnes utrzymujący monetę w górze. Zszedł na dół i spojrzał na jednostkę centralną.

 

– Pokaż obraz z piętra. – powiedział, a na ekranie pojawiło się kilkanaście małych ekraników, pokazujących wszystkie miejsca, w których Frank rozwiesił ekrany.

 

Nagle jeden z ekranów zaczął świecić się na czerwono, by następnie zająć cały wyświetlacz. Oprogramowanie działało prawidłowo. Zgłaszało zmiany i ruch w zasięgu kamer. Ostatni test polegał na wyczuciu magii. Przyłożył dłoń do ekranu i zamknął oczy. Po kilkunastu sekundach moneta zostawiona na górze wydała z siebie cichy syk, następnie błysnęła iskrami i spadła na dywan.

 

Frank wyczuł to tak jak przewidział. Impuls pojawił się na ekranie jednostki głównej, dzięki czemu poczuł magię tak jakby stał na piętrze, obok pozostawionej monety. Był zadowolony z uzyskanego rezultatu. Teraz pozostawało jedynie czekać.

 

Krótko po dziewiątej wieczorem staruszka poszła spać do swej sypialni. W tym samym czasie Frank napił się kawy, zasiadł w fotelu i co chwilę obserwował ekran jednostki, na której absolutnie nic się nie działo.

 

Pierwszy alarm pojawił się dopiero po 11 wieczorem. Drobne falowanie pomiędzy sypialną starszej pani, a łazienką. Nie było to jednak nic, co pomogłoby Frankowi znaleźć serce poltergeista. Największe obawy Franka leżały w tym, czy poltergeist dzisiejszej nocy w ogóle się pojawi.

 

Około północy ekran zamontowany przy łazience zarejestrował coś, co zdecydowanie było poltergeistem. Cienista postać obudziła kamery i magiczne czujniki. Ekran jednostki zajaśniał i zabuczał, ale Frank i bez tego wyczuł, co się dzieje.

 

Moc poltergeista była niezwykle silna. Miał wrażenie, że znajduje się zaraz przy ekspresji mocy, tymczasem tablet wyrażanie wskazywał na aktywność na piętrze. Frank wyjął kilka monet i powtykał je sobie między palce lewej dłoni. Krótkie zaklęcie sprawiło, iż jednostka centralna unosiła się w powietrzu, dwa może trzy centymetry pod prawą dłonią.

 

Dolna cześć domu była dobrze oświetlona tymczasem góra tonęła w mroku. Frank powili zaczął wchodzić na górę. Każdy stopień zagłębiał go w coraz ciemniejszy korytarz. Otaczała go cisza i zapach starych mebli. Jedynym źródłem światła był unoszący się w powietrzu pad, sygnalizujący, iż zbliżają się do aktywności magicznej.

 

Nagle wszystko ucichło. Jednostka centralna przestawała wysyłać informacje, a Frank przestał wyczuwać cokolwiek. Stał tak w ciszy i skupieniu, gdy nagle impulsy zaczęły docierać z parteru. Odwrócił się z zaczął schodzić na dół. Gdy znalazł się w połowie schodów impulsy znów ucichły, by po chwili pojawić się przy łazience na górze.

 

Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwukrotnie, przez co poruszający się tam i z powrotem Frank zdał sobie sprawę, iż poltergeist się nim bawi lub robi mu zwyczajnie na złość. Nie było to jednak możliwe, gdyż te formy duchowe nią mają pamięci, ani rozumu. Nie można z nimi rozmawiać, spierać się czy dyskutować. One po prostu trwają przy jakiś miejscach, przedmiotach, tłuką się i dają się widzieć jako odgłosy i kształty ludzkich postaci.

 

Raz jeszcze, tym razem znacznie wolniej, wszedł na górę. Jego zmysł tak samo jak odpowiednio przygotowane ekrany informowały jasno i przejrzyście o obecności poltergeista w pobliżu drzwi do łazienki. Jak tylko zbliżał się do końca schodów zjawisko zanikało, by pojawić się na dole w okolicach komody. Frank zaczął schodzić, ale zanim zszedł na podłogę parteru wszystko wskazywało na pierwsze piętro.

 

Wydało mu się to niezwykle dziwne. Nigdy nie słyszał, ani tym bardziej nie spotkał się z rozumnym poltergeistem, który na dodatek był w stanie robić uniki. Jedyne, co przyszło mu do głowy to możliwość, iż duch jest w stanie odczytać z jego własnego poziomu emocji intencje i zamiary. Choć wydało mu się to mało prawdopodobne, postanowił pójść tym tropem.

 

Zaklęcia osłaniające własną aurę i fale mózgowe nie należały do łatwych ani przyjemnych. Zostawił w dłoni jedna monetę i szepnął.

 

– Medycyrus…

 

Następnie z całą siłą rzucił monetę w podłogę. Nie rozległ się dźwięk uderzenia o drewno, bo moneta zatrzymała się milimetry od podłogi, by rozsypać się tam na drobiny pyłu znacznie mniejszego niż ziaren maku. Pył zaklęcia rozszedł się gwiaździście w każdym kierunku i lekko zajaśniał zieloną poświatą.

 

Frank usiadł na nogach wewnątrz gwiazdy i głęboko odetchnął. Otoczyła go zupełna cisza a wszystkie barwy dochodzące z zewnątrz rozmyły się i straciły na sile. Ogarnęło go dobrze znane uczucie chwilowej izolacji.

 

Inicjowanie zaklęć dzięki Medycyrusowi znacznie zwiększało siłę ich działania jednocześnie bardziej obciążając siły maga. Jego nauczyciel porównał to do wnoszenia na rusztowanie cegły, możesz nosić po dwie przez cały dzień lub brać po sześć, ziać z wysiłku i wrócić do domu wcześniej. Frank niemal dosłownie chciał wrócić do domu wcześniej.

 

Najpierw wzmocnił ochronę ciała, potem obłożył swoją głowę zaklęciami ograniczającymi możliwość wyjścia na zewnątrz jakichkolwiek fal mózgowych.

 

– Claudorosense – wyszeptał i mocno zacisnął powieki.

 

Było to skomplikowane zaklęcie wymagające sporego skupienia, dlatego Medycyrus okazał się bardzo pomocny. Zaklęcie Claudorosense było niezwykle pomocne w odszukiwaniu magicznych miejsc, przedmiotów jak również bytów z granicy naszego świata i świata duchowego. Było idealne do odnalezienie i zniszczenia serca poltergeista. Sprawiało, że na kilka do kilkunastu minut praktycznie traciło się słuch, węch, smak, dotyk i co gorsza wzrok. Zaklęcia ochronne miały uchronić go przed skutkami upadku, potknięcia się lub działania poltergeista. Ostatnie zaklęcie miało wytworzyć przed Frankiem strefę widzialną, a przynajmniej odczuwalną do tego stopnia, iż pozwalała mu na poruszanie się w nie do końca znanych pomieszczeniach.

 

Frank wyszedł z gwiazdy, która po chwili przestała istnieć. Był całkowicie ślepy, więc wyświetlacz tabletu był bezużyteczny. Samo urządzenie dalej przekazywało magiczne impulsy z ekranów rozmieszczonych w całym domu. Nie mógł ich widzieć, ale był w stanie je wyczuć. W momencie gdy dłoń Franka dotknęła ekranu do jego umysłu dotarł pełen zastaw informacji.

 

Palec ułożony na ekranie jednostki sterującej nakreślił skomplikowany egipski run. Każdy z ekranów porozklejanych po domu wyświetlił to samo zaklęcie, rozświetlając mieszkanie. W umyśle Franka powstał trójwymiarowy obraz całego domu.

 

Przestał być ślepy, jednak nie wiedział na jak długo. Zaklęcia się wypalały a on sam nie mógł ciągnąć ich w nieskończoność. Rozejrzał się swym wewnętrznym zmysłem. Praktycznie wszędzie były obecne ślady ducha. Wyglądało to jakby meble, sprzęty, drzwi i poręcze parowały lekko niebieskim dymem, który po chwili rozpływał się w nicość.

 

Na szafce była szkatułka, w której było kilka monet. Świeciły one na jasnoniebiesko i jasnozielono. Zauważył też jakieś ubrania i biżuterię o skromnej jednak magicznej aurze. Było też kilka innych minimalnych źródeł, które postanowił zignorować. Wprowadził się w ten stan by znaleźć poltergeista nie zaś poszukiwać monet i miernych artefaktów.

 

Ruszył w kierunku schodów. Przy prawej ręce wciąż unosił się tablet, a w lewej trzymał trzy monety. Szedł z zamkniętymi oczami i jakby ktoś patrzył na to z boku pomyślałby, że ma do czynienia z lunatykiem trzymającym jedną dłoń na tablecie wzdłuż ciała, druga zaś wyciągniętą przed siebie.

 

Wchodził po schodach. Było to bardzo nienaturalne, bo nie słyszał nawet jednego szmeru, a dobrze pamiętał, że schody skrzypiały niemal na każdym stopniu. Wszedł na korytarz na piętrze, tam śladów poltergeista było równie dużo. Zbliżył się do łazienki, ale nie znalazł tam niczego, co można by uznać za serce ducha. Szukał dalej, gdy nagle zobaczył, a właściwie poczuł niechcianego lokatora.

 

Przybrał ludzki kształt i chodził na parterze pomiędzy komodą a oknem, jakby wypatrywał czyjegoś powrotu. Frank narysował na tablecie kolejne runy i cicho szepnął zaklęcie.

 

Każdy z ekranów wyświetlił znak, z którego zaczęły sączyć się iskry. Nie wypalały się jednak ani nie opadały na podłogę, ale zaczęły unosić się w powietrzu i niczym świetliki zaczęły krążyć w poszukiwaniu pożywienia. Pokarmem tych małych światełek było wszystko z pogranicza świata duszy i ludzi. Wkrótce odnalazły poltergeista i oblepiły go tak, iż można było zobaczyć jak bardzo nieregularne kształty ma ten rodzaj ducha.

 

Postać ludzka falowała jakby wewnątrz niej bulgotał kocioł, co chwila wypluwając pianę i bańki. Poruszał się płynnie i jednostajnie niczym chmura pchana delikatnym wiatrem. Dziwne jedynie było to, iż Frank wyczuł pulsowanie podobne do bijącego, żywego serca.

 

Frank czekał. Wiedział, że poltergeist nie jest w stanie go wyczuć a bał się, że zniknie, by pojawić się w innej części domu. Opłaciło się. Po chwili duch zaczął przemieszczać się po schodach prosto w jego kierunku. Uniósł dłoń z monetami, jednak nie po to by w jakikolwiek sposób skrzywdzić ducha, ale by wzmocnić jego aurę i dowiedzieć się, jakie emocje nim rządzą.

 

Nakreślił runę i ścisnął monetę.

 

– Trzeba było jechać wolniej… pięć minut później niczego by nie zmieniło… mama tam czeka… obiad… bylibyśmy… Boże…

 

Odgłosy, jakie pojawiły się w jego głowie z pewnością pochodziły od poltergeista. Były jednak znacznie mocniejsze i jakby bardziej żywe. Każde słowo napełnione było niezwykłą pasją i życiem, jakiego Frank nigdy wcześniej nie doświadczył.

 

Duch przeniknął przez drzwi sypialni i zbił się w pulsujący kształt wielkości pięści. Bez wątpienia było to serce poltergeista. Teraz jedynie trzeba wejść do sypialni i zniszczyć ten przedmiot.

 

Nie chciał budzić staruszki, dlatego najciszej jak potrafił otworzył drzwi i wszedł do środka. Kula była nieco ponad dwa metry od niego i najwidoczniej leżała na jakiejś płaskiej powierzchni. Już miał nakreślić runę i zniszczyć serce, gdy kula nagle przesunęła się i znów zamarła w bezruchu.

 

Szybko zdjął z siebie zaklęcia, otworzył oczy i spojrzał w dół. Wyjście z nagłej ciszy i zupełnych ciemności było szokiem, na który był przygotowany, jednak nie był na to, co ukazało się jego źrenicom.

 

Stał nad łóżkiem, na którym spała staruszka. Miała spokojną twarz, a piersi regularnie podnosiły się w spokojnym, sennym oddechu. Zrozumiał gdzie zamieszkał poltergeist. Sercem ducha było prawdziwe, żywe i wciąż bijące serce staruszki. Zrozumiał wszechobecne ślady i niezwykłą siłę poltergeista. Nie było jednak sposobu, by go unieszkodliwić nie krzywdząc również śpiącej kobiety.

 

Wyszedł z sypialni i wrócił na dół. Siadł na fotelu i zaczął rozmyślać. Prawdę powiedział jeden z jego nauczycieli.

 

– „Jesteśmy dopiero na początku magicznej drogi. Przed nami rzeczy, o jakich się nie śniło filozofom i magom” – zabrzmiało mu z przekąsem pod czaszką.

 

Siedział tak prawie do rana zastanawiając się, co ma zrobić i powiedzieć starszej pani. Dokonał niebywałego odkrycia, które z pewnością zainteresowałoby setki, jeśli nie tysiące magów z całego świata. Nie mógł zgładzić poltergeista, bo to zwyczajnie zabiłoby kobietę. Powiedzieć jej prawdę… nie miał pojęcia jak mogłaby na to zareagować. Nie mógł znaleźć rozwiązania. Dopiero promienie wschodzącego słońca podpowiedziały mu drogę, jaką powinien postąpić.

 

– Dzień dobry – przywitała go starsza pani, schodząc po schodach.

 

Miała na sobie długi jasnoróżowy szlafrok i granatowe bambosze. Wyglądała na wyspaną i wypoczętą.

 

– Czy pił pan już kawę? – zapytała zanim Frank zdążył ją przywitać.

 

– Nie, jeszcze nie…

 

Staruszka postąpiła do części kuchennej i po chwili wróciła z dwoma kubkami. W tym samym czasie Frank używając prostych zaklęć zauważył dużą bliznę na klatce piersiowej staruszki. Wszystko zaczynało być coraz bardziej jasne.

 

– Przepraszam, że pytam, ale ta blizna na pani piersi…

 

– Zauważył pan – staruszka poczuła się trochę skrępowana. Zacisnęła mocnej poły szlafroka – to pamiątka po mojej wrodzonej wadzie.

 

– Prawie dwadzieścia lat temu moje serce nie chciało dłużej dla mnie bić. – starała się z tego żartować, ale widać było, że pomimo lat wciąż ją to bolało – Podłączona do jakiejś aparatury czekałam na nowe. Klonowanie było wówczas w powijakach podobnie jak magia. Przyszedł do mnie lekarz i powiedział, że mają serce i że muszą już zaczynać.

 

Staruszka upiła spory łyk kawy.

 

– Jak się obudziłam dowiedziałam się, że dostałam serce jakiejś ofiary wypadku drogowego, jakaś kobieta za szybko jechała… Pan pewnie nie pamięta, ale kiedyś sami prowadziliśmy swoje samochody, nie było tych komputerów i automatów.

 

Frank wiedział, co staruszka ma na myśli. Jak był dwunastoletnim dzieckiem uruchomiono Światowy System Nadzoru Drogowego. Można było prowadzić swój samochód, ale w momencie przekroczenia przepisów bądź stwarzania zagrożenia, komputer przejmował kontrolę i hamował rajdowe zapędy właściciela pojazdu.

 

– Rozumiem, nie chciałem pani urazić – tłumaczył się Frank.

 

Momentalnie zrozumiał sytuację. Ofiara wypadku w momencie śmierci emanowała niezwykle silnymi emocjami i niezwykłym stało się to, iż musiała umrzeć sporo później niż jej własne serce. Organ będący martwy przejął emocje zapewne dlatego, iż kobieta bardzo chciała, aby ono dalej biło. Chęć życia w momencie śmierci jest przepotężna. W tym przypadku wystarczyła, by stworzyć tak silnego poltergeista.

 

– Ale czy zaradził pan coś na te cienie i to tłuczenie? – zapytała.

 

– Czy jest pani wierząca?

 

– Tak.

 

– Zatem jest lekarstwo – zaczął Frank, następnie wstał i zaczął chodzić po mieszkaniu – Poltergeist znalazł sobie nietypowe mieszkanie. Zazwyczaj serce tego ducha jest w jednym niewielkim przedmiocie, jednak u pani jest inaczej. Jest w pani, a dokładnie mówiąc w pani przeszczepionym sercu.

 

Staruszka wyraźnie zbladła.

 

– Proszę się jednak nie obawiać, ma pani nad nim całkowitą władzę.

 

– Jak to… mam władzę?

 

– Poltergeist jest odbiciem emocji, które zagnieździły się w pani. Podejrzewam, że należały do dawcy… kobiety, która w momencie śmierci na martwe już serce przeniosła wszystkie swoje emocje i uczucia. Jechała prawdopodobnie na obiad ze swoją matką… zginęła, nie dojechała. Z pewnością była wierząca, wyczułem dużą dawkę emocji przy słowie Bóg, pewne jest też to, że bardzo żałowała swojego postępowania. Dlatego żal… dlatego powstały tak silne emocje i dlatego powstał poltergeist …

 

Staruszka zamyśliła się. Widać było, że mocno się nad czymś zastanawia.

 

– Gdy robili mi operację – zaczęła cicho, jakby zdradzała najskrytszy sekret – śniła mi się kobieta. Mówiła, że udało się, że żyje, że będzie jeszcze długo żyć. Jak się obudziłam byłam pewna, że to ta kobieta z tego wypadku… Ona wciąż mówiła, że żyje i że będzie długo żyć…

 

– Tak, jej serce przeżyło i żyje dalej w pani.

 

Frank nie wiedział, co może więcej powiedzieć.

 

– Co mam robić? – zapytała w końcu kobieta mając łzy w oczach.

 

– Będzie musiała pani nauczyć się z nim żyć… – stwierdził smutno Frank – Za każdym razem, gdy zobaczy pani zjawę lub usłyszy coś niepokojącego proszę powiedzieć głośno i wyraźnie. „Szczęśliwej podróży, nie spiesz się i niech cię Bóg prowadzi” potem proszę na głos odmówić modlitwę. Ważne, by mówić ją na głos wówczas poltergeist na pewno zniknie.

 

Frank nie był tego pewien, ale miał wszelkie przesłanki by w to wierzyć. Nie widział innego sposobu pomocy starszej pani.

 

Po kilkunastu minutach zebrał porozwieszane ekrany, kilka zużytych monet i zaczął wychodzić.

 

– Jeszcze jedno, proszę nikomu o tym nie mówić. Jest wiele osób, które bardzo chciałyby zbadać tak nietypowy przypadek poltergeista. Zaliczkę zwrócę jeszcze dziś…

 

– Nie ma takiej potrzeby. Na imię mam Marta. Proszę mnie jeszcze kiedyś odwiedzić, nie wiadomo jak długo ten poltergeist będzie chciał dla mnie bić.

 

Staruszka złapała się za pierś, a Frank po raz pierwszy od przekazania smutnej wiadomości zobaczył cień uśmiechu na jej pooranej zmarszczkami twarzy.

 

– Frank – odpowiedział na odchodne.

 

Słońce na zewnątrz świeciło coraz mocniej. Nadchodził kolejny słoneczny, piękny dzień. Wsiadł do samochodu i zaczął cofać. Staruszka stała w oknie i machała mu. Frank nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie miał okazję ją odwiedzić, ale był pewien, że nigdy jej nie zapomni. Podobnie jak anonimowej dawczyni serca.

 

Jej ostatnie życzenie się spełniło. Serce żyło wiele lat po jej śmierci w ciele innej kobiety.

 

Wyjechał na główną drogę i postanowił samodzielnie poprowadzić samochód całą drogę do domu. Był piękny wiosenny dzień.

Koniec

Komentarze

granicę poznanych częstotliwości

Częstotliwości czego? Poza tym nie ma czegoś takiego jak "nieznane częstotliwości". I jakie częstotliwości miałaby mieć dusza?

 

Kupa (pseudo)naukowego bełkotu

No właśnie.

Frank chcąc, nie chcąc


Płot otaczający dom był wzmocniony wysokim na ponad dwa metry żywopłotem

W jaki sposób żywopłot wzmacniał płot? Podpierał go?

 

mnóstwo starych drzew, (...) wyrosły od małej sadzonki.

Dużych sadzonek raczej nie ma. W dodatku trudno by było posadzić stare drzewa -- zbędna informacja.

 

 a przy niektórych stał jakiś kwiatek

Jeden przy wszystkich?


Na niebie nie było jednej chmurki

Za to były dwie.

Wciąż widział siebie w jakimś barze popijającego coś mocniejszego niż uganiającego się za duchami

Co?


dywany mogły przekroczyć sto lat życia

Jedyne, co może żyć w dywanie, to roztocza. Roztocza tyle nie żyją.

 

Zaraz za drzwiami wejściowymi był salon powierzchnią dorównującej całemu budynkowi

Wut?


Frank zbliżył się do mebla. Wziął do ręki monetę i szepnął inkantację.
- Demonstro-Spirytus.

Mieszasz naukę (wstęp) z magią. Skoro "naukowo" tłumaczysz istnienie duszy (którą normalnie pojmuje się w kategoriach ponadnaturalnych), w jaki sposób wytłumaczysz, że moneta i dwa słowa -- coś najzwyczajniejszego na świecie -- wywołują taki efekt?

 

- Poltergeist jest zlepkiem emocji – tłumaczył staruszce – nie ma rozumu, pamięci i uczuć.

A zaraz:

- Poltergeist jest zakłócany przez nasze fale mózgowe.

Czyli wychodzi na to, że polter to dusza? Wnioskuję po zakłócaniu fal (interferencja?). Ponadto skoro poltera mogą zagłuszać fale, a jest on zlepkiem emocji, to wychodzi na to, że emocje emitują jakieś fale? Jakie fale?


Ujawnia się, gdy w okolicy jest niewielu ludzi, lub większość z nich śpi. Wtedy nasze umysły mu nie przeszkadzają i ma siłę oraz możliwości działania.

W nocy mózg również jest bardzo aktywny. Po prostu działają nieco inne jego obszary.

 

- Jakie akumulatory? – zapytał.
- Na 12 godzin.

Wybuchnąłem śmiechem. Serio. Rozumiem, że w przyszłości wszystkie akumulatory mają to samo napięcie, natężenie i pojemność, a wszystkie urządzenia takie samo zapotrzebowanie na prąd, skoro rodzaj akumulatorów określa się przez czas działania?


W tym małym cacku producent umieścił kości pamięci, procesor, kamery, czytniki, mikrofony i kilkanaście innych funkcji (...)

Nie wymieniłeś ani jednej funkcji, po czym piszesz o kilkunastu innych...


Wziął zwykłą taśmę bezbarwną i zaczął przyklejać ekrany na fotelach, szafach (...)

Taki hi-tech, a taśmą trzeba to kleić?


Na jednostce centralnej miał zgłoszone i skonfigurowane wszystkie rozwieszone ekrany. Mógł przywołać obraz, dźwięk a także wykryć jakąkolwiek magię zaistniałą w całym domu.

Ekrany miały funkcję wykrywania magii?


Nie jestem pewien czy w pełni rozumiem: polterowi przeszkadzało praktycznie szczątkowe promieniowanie el-mag wysyłane przez ludzki mózg, ale kompletnie nie działała na niego masa promieniowania wysylana przez dwadzieścia pięć naszprycowanych elektroniką ekranów (każdy podzespół emituje promieniowanie, chyba nie muszę wspominać o antenach i bezprzewodowym ładowaniu)? We współczesnym świecie, gdzie praktycznie wszystkie częstotliwości fal są na coś zarezerwowane (radio, TV, telefonia, wi-fi, bluetootch, LTE, częstotliwości wojskowe), taki polter nie mógłby w ogóle zaistnieć!


W tym momencie przestaję czytać. "Naukowe" wyjaśnienia są tak naciągane, że aż się płakać chce. Wszystko to się kupy nie trzyma. W dodatku jest takie... zdechłe. Po prostu nudzi.

Z innych technikaliów: błędny zapis dialogów, literówki.

Ja również odpadłam, bo znudziły mnie opisy systemu ekranów i ich działania. Poza tym owszem, literówki, nieprawidlowy zapis dialogów, miejscami dziwne zdania, Extruio to i owo już wymienił.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mnie się tekst ogólnie podobał. Może tak: zachęcam do dalszego pisania, bo widać, że masz pomysł na fabułę oraz potencjał. Póki co nie jest jeszcze idealnie, powiedziałabym raczej, że nieźle. Najbardziej znużyły mnie opisy kupowania sprzętu, a potem wszystkie czynności wykonywane przez Franka w nocy. Trochę techniki nie zaszkodzi, w końcu Frank nie łapał poltergeista gołymi rękami, ale obcięłąbym co najmniej połowę z tego opisu na rzecz budowania klimatu i napięcia. Jest noc, wszyscy śpią, facet czeka spokojnie na pojawienie się poltergeista. A w międzyczasie dochodzą do niego różne odgłosy - nieprawdą jest, że jak wszyscy w domu śpią, to jest zupełnie cicho. Dom wydaje z siebie różne odgłosy - gdzieś tam zatrzeszczy podłoga, do uszu czuwającego dobiega kapanie (cieknący kran czy zwiastun poltergeista?), coś zaszura w korytarzu. Skoncentrowanie się na klimacie i zasugerowanie czytelnikowi, że za chwilę coś sie wydarzy byłoby moim zdaniem o wiele lepsze niż przydługie opisy.

 

Czytało się dobrze, chociaż miejscami zdarzały Ci się zdania czy wręcz dłuższe fragmenty brzmiące sztywno - taki brak płynności czasami wybijał mnie nieco z rytmu, nie pozwalając się skupić na czytaniu. Literówki i dziwne sformułowania wytknięto Ci już w poprzednich komentarzach i mogę się pod nimi podpisać. Ale ogólnie uważam, że tekst po poprawkach i przeróbkach ma szansę stać się fajną, klimatyczną opowieścią o łowcy duchów i jego klientce.

 

Z kolei to zdanie:

"Proszę mnie jeszcze kiedyś odwiedzić, nie wiadomo jak długo ten poltergeist będzie chcial dla mnie bić"

bardzo mi się spodobało, zrobiło mi się szkoda starszej pani. Jednym zdaniem udało Ci się ukazać, jak bardzo samotna musiała być ta kobieta.

 

Pozdrawiam! :)

Exturio - czepiasz sie. Cyba nie masz co robic wieczorami??

 

Zoee - myślę podobnie. Jeśli autor bedzie tworzył dalej, mamy szansę na ciekawą opowieść i ciekawy świat.

Pożyjemy zobaczymy. Wierzę, że bedzie dobrze.

 

Pozdrawiam i powodzenia przy kolejnych opowiadaniach

@Piotr B: jeśli wskazywanie nielogiczności i błędów jest dla Ciebie czepianiem się, to tak, masz rację.

Dobry jesteś

 

Na niebie nie było jednej chmurki

 

Jeśli taki opis jest dla cciebie problemem i nie rozumiesz ŻĘ NIEBO BYŁO CZYSTE to masz problem

 

Akumulator na 12 goidzin w świecie tego gościa (autora) akumulatory mogą działać 5 godzin 3 minuty i 6 sekund.

ZABRONISZ MU?????

 

Dywan żył 100 lat - ZNACZY ŻE NAPRAWDE JEST STARY. Masz problem ze zrozumieniem tak prostej przenośni???

 

Poczytaj trochę, książek proponuje :-)

Na niebie nie było jednej chmurki 
  
Jeśli taki opis jest dla cciebie problemem i nie rozumiesz ŻĘ NIEBO BYŁO CZYSTE to masz problem

 

Jest różnica między "nie było jednej chmurki" i "nie było ani jednej chmurki". Inaczej: "nie mam dla ciebie jednego lizaka, mam dwa" i "nie mam dla ciebie ani jednego lizaka". Łapiesz różnicę?

 

Akumulator na 12 goidzin w świecie tego gościa (autora) akumulatory mogą działać 5 godzin 3 minuty i 6 sekund. 
ZABRONISZ MU?????

Nie rozumiem, co piszesz. Wyrażaj się jasno, albo wcale, bo wypisywanie nic nieznaczących zdań nic nie wnosi do dyskusji.

 

Dywan żył 100 lat - ZNACZY ŻE NAPRAWDE JEST STARY. Masz problem ze zrozumieniem tak prostej przenośni???

Dywan może mieć sto lat -- wtedy jest stary. Nie może żyć stu lat. Żyć może człowiek, pies, roztocze, bakteria, grzyb, etc. Jest pewna niewielka różnica między "żyć" i "istnieć", jeśli jej nie łapiesz, to połóż się na podłodze i udawaj dywan.

 

Pozdrawiam :)

exturio nie napisałeś w swojej recenzji jednego mądrego zdania...

Primo: to nie recenzja.

Secundo: łatwiej o adpersona niż o konstruktywną krytykę krytyki.

A widzisz... zrozumiałeś moje zdanie choć nie było tam słówka ANI

Dlaczego nie pomyślałeś sobie o dwóch zdaniach??

Zobacz sobie swój własny wcześniejszy wpis z tymi chmórkami

 

Pozdrawiam

To się nazywa "kontekst". Podziwiam cię z te "chmórki". :)

Masz jeszcze zamiar odnieść się jakoś do pozostałych uwag, czy pozostało ci tylko "ani"?

Piotr B - dlaczego tak zaciekle bronisz akurat tego autora i starasz się tłumaczyć jego teksty, zupełnie, jakbyś wiedział jaki był zamysł autora i znał jego mysli? Jesteś jakimś jego znajomym czy może autorem tego opowiadania we własnej osobie? (teraz pewnie pojawi się sam autor by temu zaprzeczyć)

 

Opowiadanie powinno kierować się jakimiś prawami logiki, a zdania powinny być poprawnie konstruowane. Popełniając błedy nie można się zasłaniać tym, że tak ma być, bo to jest świat kreaowany przez autora. Poniżej podaje przykład, który moze niektórym uzmysłowi, że kreowanie własnego świata też powinno kierować się jakimiś prawami, bo jeśli nie, to wtedy uzyskamy coś takiego:

 

"Sierżant Jordan przyglądał się śladom pozostawionym na miejscu zbrodni. Był detektywem od wielu lat i wiedział już, że morderca popełnił jeden ogromny błąd. Zacisnął szczęki w szerokim uśmiechu.

- Kapitanie Martins - powiedział do swojego podwładnego. - Pobierz DNA z tego odciska buta. Zdaje się, że nasz złoczyńca nie wykazał się zbytnią erudycją, zostawiając tak oczywisty ślad.

- Tak jest, szefie - odparł posłusznie kapitam.

Martins przejechał nad odciskiem buta kieszonkowym detektorem DNA, którego wyjął z kieszeni, i po chwili miał to, czego chcieli. Szybko przesłał uzyskane informacje mailem do Biura Badań DNA z Miejsca Zbrodni i czekał na odpowiedź. Wkrótce zadzwonił telefon, znajdujący się w pobliskiej budce. Był rok 1985, więc telefony komórkowe jeszcze nie istaniały. Każdy musiał korzystać z tych sieciowych.

- Sierżant Jordan. Co macie? - zapytał, gdy tylko odebrał słuchawkę.

- Wygląda na to, że podejrzany to Javier Kimi - odpowiedział głos po drugiej stronie. - Czeski seryjny mordcerca. Odsiadywał wyrok w jednym ze słowackich więzień, ale uciekł. Jeśli znajdziecie fragment mirochondrialnego DNA, to może uda nam się go namierzyć.

- Postaramy się was nie zawieść - odparł i rozłączył się. - Kapitanie, niech pan poszuka mitochondiralnego DNA w tym odcisku buta.

- Tak jest, szefie.

Martins nie mógł skorzystać ze swego detektora DNA, pownieważ mitochondrialne DNA było zbyt małe. Miał za to ze sobą lupę, którą nosił specjalnie na takie okazje. Przyłożył szkło do oka i uwaznie przejrzał się ziemi. Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu mu się udało.

- Znalazłem - odparł uradowany.

Nie mógł jednak przesłać informacji do biura tak, jak zrobił to wcześniej, bowiem jego detektor nie obsługiwał tak małych cząsteczek. Na szczęście miał przy sobie aparat, więc zrobił kilka fotek mitochondrialnego DNA i posłał mailem do Biura. Minutę później znów dzwonił telefon.

- Jordan. Co macie? - zapytał rozwcieczony.

- Z przesłanego materiału udało nam się odczytać, że właśnie w tej chwili znajduje się na stacji benzynowej przy Hajłej Aveniu. - Uśmiechnął się głośno głos po drugiej stronie. - Do dzieła, Jordan.

- Tak jest, panie Prezydencie - odparł dumnie i rozłączył słuchawkę.:"

 

Powyższy tekst ma wiele błędów, ale mogę się zawsze zasłonić tym, że właśnie taki świat wykreowałem i to, co się w nim wyprawiało było jak najbardziej logiczne. Mam nadzieję, Piotrze, że pomogłem zrozumieć różnicę w kreowaniu włąsnego świata, a popełnianiu błedów logicznych czy składniowych.

Zajrzyj na opowiadanie obok tego "Gliniany kolor słońca" Tam toczę batalię na podobnych warunkach.

Zacząłem czytać opowiadania na tej stronie niedawno, jednak od pierwszego dnia wkurzyły mnie nie tyle opinie, co sposób ich przedstawiania.

Ludzie, którzy biora sie za ocenę jako pierwsi, często mają chyba (w mojej opini) jeden cel: zgnojenie tekstu i udowodnienie, że autor sie pomylił :-(

Wierzę i rozumiem, ze wiele z nich (tekstów) jest słaba i to jest oczywiste, jednak ja widzę to jako dobijanie leżącego i dlkatego sie buntuję, bo bardzo mi sie to niepodoba. Jeśli coś mi sie nie podoba - nie czytam i nie komentuję, bo łatwiej jest obrzucić kogoś błotem niż temat przemilczeć. Jeśli ktoś robi odwrotnie znaczy, że ma kompleksy, które zwyczajnie objawia na formu.

Spróboj spojrzec na to w ten sposób i poczytaj komentarze pod większością opowiadań

Pozdrawiam

Czyli według Ciebie krytyka jest dozwolona tylko wtedy, kiedy składa się z pochwał? Ciekawe podejście. Powinniśmy je wprowadzić wszędzie, przykladowo do polityki. Po co przeprowadzać wybory, skoro zawsze znajdzie się ktoś, kto pochwali działania rządu, a reszta -- której się polityka rządzących nie podoba -- niech się nie odzywa. A, nie, to już było i nie wyszło.

Jeśli Ci się merytoryczna krytyka nie podoba -- nie czytaj jej. Nadal utrwalaj wstawiających tutaj teksty w przekonaniu, że potrafią pisać i nie muszą się rozwijać.

Ludzie, którzy biora sie za ocenę jako pierwsi, często mają chyba (w mojej opini) jeden cel: zgnojenie tekstu i udowodnienie, że autor sie pomylił :-(


Na tym polega cała zabawa. Zadaniem autora jest stworzyć taki tekst, gdzie nie będzie można się do niczego przyczepić, a zadaniem oceniających jest wyłapanie wszystkich błędów logicznych, niejasności, orgografów itp. Autor sam może pobawić się w oceniającego. Wyłapywanie błedów u innych też w jakiś sposób rozwija umiejętności analityczne czy warsztat. Bo jeli jest się w stanie stwierdzić, co nie gra w czytanych tekstach, to tym bardziej zauważy się błędy u siebie. Jesli komuś się wytknie błąd, to będzie bardziej uważny nastepnym razem i jest duża szansa, że już go nie popełni. Co innego, jeśli zamiast łapanki, zaserwuje się takie coś: "ten tekst jest tak słaby jak moje wczorajsze śniadanie. Zrób przysługę ludzkości i nie pisz już nic więcej."

Jeśli coś mi sie nie podoba - nie czytam i nie komentuję, bo łatwiej jest obrzucić kogoś błotem niż temat przemilczeć.


To zdanie jest głupie. Nie można stwierdzić, czy coś się podoba czy nie, dopóki tego się nie przeczyta.

A ten portal to nie jest miejsce na tworzenie kółek adoracji, czy miejsce, gdzie można tylko chwalić. Ktoś wrzuca opowiadanie po to, żeby mu je oceniono.


Sam nie wrzuciłeś żadnego tekstu, więc nie dziwię się, że nie rozumiesz na czym to polega. Poza tym proponuję Ci zapoznać się bliżej ze słownikiem języka polskiego.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

exturio - krytyka TAK, ale nie obrzucanie błotem

 

Bravincjusz - mam wrażenie, że czerpiesz radość z pisania złośliwych postów. To bardzo niedobrze, świadczy o tym, że cieszysz sie z tego iż innemu człowiekowi jest GORZEJ. Jeśli w Twojej opinnii ponizenie i zdołowanie autora jest ok, to uważam, że takie podejście jest po prostu złe.

 

Beryl - dzięki za rady :-)

Piotr B - nie rozumiesz. pisałem o analizie tekstu i tylko o tym, a zacytowałem akurat ten fragment twojej wypowiedzi, bo najwyraźniej uważasz, że krytyka i wytknięcie komuś błędu jest niczym innym, jak poniżeniem i zdołowaniem autora, a przy okazji zgnojeniem jego tekstu. (Swoją drogą, w szkołąch muszą pracować sami sadyści. Jakim prawem mogą dawać oceny niższe niż 4?!)

 

Jak według ciebie powinno to wyglądać? Przecież jeśli zacytujemy dokładny fragment i zaznaczymy błąd, to obrażamy intelekt autora, bo zarzucamy mu, że sam nie jest w stanie znaleźć błędu. Jeśli powiemy, że są błędy, to autor może się obrazić, więc za każdym razem trzeba będzie go zapewnić, że to nic wielkiego i w żaden sposób nie przeszkadzają w czytaniu tekstu, a nawet dodały mu ciekawego stylu! A może stwierdzimy, że błędy ortograficzne to nic innego jak neologizmy i zaczniemy pochwalać autorów za wychodzenie poza przyjęte normy i schematy? A co, jeśli autor nagle stwierdzi, że arginina jest białkiem, które buduje błony komórkowe ludzi? Może też to zignoruję i stwierdzę, że w świecie autora taki ewenement jest czymś normalnym i pochwalę go za kreatywność?

 

Jak według ciebie powinna wyglądać krytyka, by nikogo nie obrazić?

Łojezuśku. Ale się nam tutaj porobiła wojna w komentarzach. A szkoda. W ten sposób mamy tu dużo "krytyki krytyki", ale nie faktycznej "krytyki tekstu". A szkoda. 

Prawdą pozostaje fakt, że tekste nie ustrzegł się błędów. Exturio wymienia kilka (wbrew pozorom nie tak bzdurne, jak można by przypuszczać). Moja ogólna opinia pozostaje jednak pozytywna. Pomysł uważam za udany. Nad wykonaniem  można jeszcze oczywiście popracować, ale liczę, że autor nabierze wprawy i za jakiś czas zaprezentuje nam coś, co będzie zarówno dobrze napisane, jak i oryginalnie poprowadzone.

Nowa Fantastyka