- Opowiadanie: mahoney - Greg Mahoney "Inverso". Tł. Borys Młynarski

Greg Mahoney "Inverso". Tł. Borys Młynarski

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Greg Mahoney "Inverso". Tł. Borys Młynarski

Ból zęba nie dawał spokoju. Przytępiony płukanką z ziół pozwalał normalnie funkcjonować, ale już skupienie się na czymś konkretnym przychodziło z trudem. Mahl pokonywał kolejne schody przemyślnie wykute w skale i starał się przypomnieć sobie wystąpienie, nad którym pracował przez ostatnie miesiące. To miał być najważniejszy dzień w jego zawodowym życiu.

– Nie mogę się przyznać do bólu zęba – mruczał wściekły. – Jak to by świadczyło o moich umiejętnościach…

 

Deszcz siąpił nieustannie. Zbyt mały żeby go odganiać czarami, wystarczający żeby przemoknąć. Zresztą… gdyby teraz użył jakiegoś prostego zaklęcia mogłoby się to spotkać z brakiem zrozumienia ze strony Rady. Lepiej nie ryzykować.

Droga wiła się do góry i była nieznośnie przewidywalna. Za każdym zakrętem czekały jakieś niespodzianki. Z tych najbardziej spodziewanych: strzygi, pół-wampiry, błędne ognie. „Jeszcze kilka zakrętów i wyczerpie im się katalog dowcipów z pierwszego roku” – nie miał najlepszego zdania o swoich studiach. Wszystkiego tak naprawdę nauczył się od Dziadka. Nawet kiedy o Nim myślał – zawsze czynił to Wielką Literą. A te wszystkie zaliczenia, egzaminy praktyczne – wiedział, że taka jest tradycja, że tak trzeba, ale nie przywiązywał do tego wagi. Podobnie jak do dzisiejszego głosowania Rady. Jednak musiał się tam stawić. Praca w jego zawodzie bez ważnej licencji mogła go kosztować bardzo wiele.

 

Słyszał legendy o Zamku. Każda była inna, ale wszystkie były zgodnie w jednym: W Zamku dzieją się rzeczy tyleż dziwne, co ważne. Teraz Mahl nie miał wątpliwości: na pewno pracują tam spece od marketingu. Tylko oni mogli wymyślić, że Zamek musi być na szczycie zamglonej góry. Tak jakby wszystko to, co go czeka nie mogło się odbyć na przykład w jakiejś kamieniczce na rynku jego rodzinnego miasteczka. Tym bardziej, że większość z tych kamieniczek na parterze oferowała usługi tak miłe wszystkim śmiertelnikom i nieobce również czarodziejom. Tym bardziej, że ci ostatni mogli liczyć na spore obniżki i specjalne promocje. Karczmarze i burdel-mamy robili to nie tylko ze strachu. Także ze względów oszczędnościowych. Zdarzało się bowiem, że ten czy ów czarodziej – chwilowo niewypłacalny z powodów – nazwijmy to – koniunkturalnych – odwdzięczał się jakimś miłym zaklęciem. Mahl uśmiechnął się na wspomnienie ostatniej wizyty w takim przytułku. „Ech, Katarzyno…” Chyba zaskarbił sobie wdzięczność tej dziewczyny. Po pierwsze jednym gestem i kilkoma słowami postawił przed nią wystawną kolację a poza tym przepisał jej koktajl ziół, który skutecznie wyleczył ją z pewnej przykrej dolegliwości typowej w zawodzie Katarzyny…

 

Do szczytu pozostało już chyba niewiele drogi. Pozwalały tak sądzić coraz bardziej natrętne i irytujące niespodzianki. Mgła też wydawała się elementem gry marketingowej, bo pojawiała się w miejscach, w których w naturalnych warunkach nie występowała. Poza tym miała zapach zupełnie inny niż ta naturalna. Mahl wiedział to doskonale bo sam wielokrotnie uciekał się do takich sztuczek. Najczęściej w sytuacji nagłego i zupełnie niespodziewanego powrotu pana domu. Wyskoczyć z łóżka, zabrać swoje ubranie, pocałować na pożegnanie – to wszystko zabierało trochę czasu. Mgła pozwalała doskonale się maskować i uniknąć przykrych konsekwencji. Raz nawet uratowała mu życie – kowal był tak poirytowany jego obecnością w łóżku żony, że wyskoczył z domu z siekierą. W gęstej mgle Mahl szybko zgubił pościg. A kowal przez długie miesiące opowiadał w mieście, że dopadłby łajdaka gdyby nie nadział się na potężny dąb w ogrodzie. Co było dość dziwne bo przysiągłby, że tego dębu nie było tam przedtem…

 

Jest. No jasne. Można się było tego spodziewać: eklektyczna mieszanka stylu romańskiego, baszty typowe dla angielskiego gotyku, cicikowo-kakaowe bramy. I ci strażnicy… Kto im projektował te komiczne stroje…? „PR mają bardzo rozbudowany” – westchnął Mahl myśląc nad tym, na co idą jego coroczne składki…

 

Zameldował się w Sekretariacie Ogólnym, z którego skierowano go do Sekretariatu Gildii Licencji Szczegółowych. Zasuszeni i niechętni skrybariusze („Kto im wymyśla takie tytuły?!”) podpisywali kolejne formularze i nawet nie podnosząc oczu wskazywali kolejne drzwi. Jeden ze skrybariuszy wskazał gestem drewniany zydelek przy wielkich wrotach i powiedział: – Zostaniesz wezwany przez janitora Lukiduma. I tyle. Nikt nie potrafił powiedzieć, ile czasu zajmie czekanie. Postanowił więc zająć się komponowaniem mocniejszej mieszanki ziół, która skutecznie poradziłaby sobie z bólem. Wprawdzie mógł sobie pozwolić na wyrwanie bolącego zęba, ale jedyną osobą w okolicy, która umiała to robić był kowal… Po ostatniej przygodzie z mgłą i dębem wolał jednak nie ryzykować.

 

Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Mahl spakował do sakwy zioła i cybuch i stanął wyprostowany. – Czekamy. Zdaniem Mahla janitor był ubrany zbyt dostojnie jak na swoją funkcję. Jednocześnie wydawał się zbyt inteligentny, by służyć za przedłużenie klamki. Czarodziej porzucił te rozważania i wszedł do środka zdobywając się na najbardziej nonszalancki krok. Gdyby nosił podkute buty ich echo prawdopodobnie zawaliłoby strop tej potężnej sali. Słychać w niej było nawet wiatry puszczane przez muchy i brzmiały jak armatnie wystrzały na Święto Warchlaka. A było to jedno z najważniejszych świąt w okolicy. Ustępowało tylko urodzinom Djuka. Choć złośliwi i znający tajemnice książęcej alkowy utrzymywali, że obydwa święta niewiele się od siebie różnią.

 

Katedra stała oczywiście na końcu sali. Po bokach oświetlały ją potężne lichtarze. Sukno, kałamarze, wielkie gęsie pióra – wszystko zgodnie z oczekiwaniami. A jednak Mahl poczuł, że gardło ma ściśnięte. Tyle razy wmawiał sobie, że przecież to tylko administracja, żadnej magii w tym nie ma i w ogóle…

Formalności przebiegały dość szybko i sprawnie. W końcu Wielki Kanclerz wyciągnął rulon pożółkłego papieru, spojrzał na Mahla znad okularów i chrząknął. Echo zwielokrotniło odgłos, przewaliło się po wszystkich kątach i utknęło w ciężkich kotarach szczelnie zasłaniających okna.

– Czy czarodziej Mahl popełnił jakieś wykroczenia przeciwko Karcie Praw i Obowiązków Czarodzieja Trzeciego Stopnia?

Pytanie nie było zaskoczeniem. Mahl doskonale znał procedurę. Wiedział też jak odpowiedzieć. Nie uczyniłem Wysoka Rado niczego, co uwłaczałoby godności czarodzieja.

Wypowiedział te słowa głośno, wyraźnie i – jak mu się wydawało – bardzo pewnie.

Zanim przebrzmiało ostatnie „-eja….” jeden z członków Rady uniósł się nieco i zapytał:

– A czy Mahl używał zaklęć lub nawet czarów w celu – na przykład – obniżenia rachunków w zamtuzach i karczmach…?

Najgorsze przypuszczenia Mahla potwierdziły się. Rada ma agentów wszędzie. Nawet w burdelach. A może przede wszystkim tam…

– No…może. Czasami. Ale to były wyjątkowe sytuacje Wysoka Rado!

Niepotrzebnie uniósł głos. Kilku członków Rady przysypiających dotąd na swoich krzesłach wyraźnie się ożywiło. Wielki Kanclerz spojrzał w zapiski, pomamrotał coś pod nosem i zapytał: – Czy Mahl był klientem zamtuzu Pod Wielkim Cycem w miejscowości Lamberth? „A więc jednak. Wywiad mają sprawny skurwysyny”. Mahl nie był do końca pewny, czy legendy o czytaniu w myślach są prawdziwe. Na wszelki wypadek postanowił zwalić ostatnie zdanie na ból zęba. Nie miał wyjścia. Musiał się przyznać.

– Tak Wysoka Rado. Zdarzyło się coś takiego.

Głos miał już mniej pewny. Ożywienie członków Rady wydawało się coraz większe. Jeden z nich aż pochylił się nad stołem:

– A czy Mahl obcował cieleśnie z którąś z pracujących tam pań..?.

Najwyraźniej członkowie Rady nie zniżali się do takich słów jak ciupciać ani ruchać… Kiedy padło nazwisko Katarzyny Szybkodajki Rada zamilkła…Było to milczenie znaczące…Przełamał je najmłodszy – na oko – członek Rady i – Mahl nie był pewien, czy w jego głosie słyszał nutkę niepokoju – zapytał:

– W jaki sposób Mahl odwdzięczył się tej osobie za wyświadczone usługi?.

Więc jednak nie wiedzą wszystkiego – ucieszył się Mahl. Ale kombinowanie w tej sytuacji i unikanie szczerych odpowiedzi uznał za zbyt ryzykowne.

– Przepisałem jej własnego pomysłu kombinację ziół leczącą brzyda i zapobiegającą zarażeniom na kilka tygodni.

W głosie Mahla czuć było ślad dumy. Nie bez powodu. Nad tym preparatem pracował prawie rok i uważał go za jeden ze swoich największych sukcesów. Prawie tak samo wielkich jak stawianie dębów w miejscach, w których do tej pory nie rosły. Rada niespodziewanie przerwała obrady i nakazała Mahlowi czekać w korytarzu. Najwyraźniej nie było to coś, co zdarza się często bo nawet strażnicy kręcili z niedowierzaniem głowami i po cichu komentowali sytuację. Czekanie przedłużało się. Ból zęba zdawał się mijać i perspektywa odwiedzin u kowala oddalała się wraz z ryzykiem jego zemsty…

 

W końcu wrota zaskrzypiały i Mahl ponownie usłyszał suche – Czekamy. Nie wiadomo, czy to zasługa większej liczby świec, a może odsłoniętych częściowo okien, ale twarze członków Rady wydawały się troszkę jaśniejsze. Może nawet dało się dostrzec coś w rodzaju uśmiechu.

 

 

Droga w dół zawsze jest łatwiejsza. Także dlatego, że w żołądku czuć było przyjemne ciepło solidnego kawałka pieczeni z kapustą i ciężar dużego dzbana pszenicznego piwa. W sakwie drzemała nowiuteńka licencja na Czarodzieja Pierwszego Stopnia. Mahl z zadowoleniem nabił fajkę suszonymi, pokruszonymi liśćmi pewnego zioła, które dostał od znajomego pracującego dłuższy czas na jakiejś egzotycznej, ciepłej wyspie. Zapalił, zaciągnął się i pomyślał: „No proszę. Od razu dwie licencje w górę. Nie do wiary. Za wyjątkowe zasługi dla Rady”. Znał już ten tekst na pamięć. Swobodnym krokiem ale bez pośpiechu schodził z góry. Perspektywa tantiemów od produkcji mieszanki ziół na przykrą chorobę stawiała jego przyszłość w bardzo jasnych barwach. Tym bardziej, że receptura miała być wyłączną tajemnicą Rady. A zaufanie jej członków to kapitał nie do przecenienia. „I to tylko za kilka nazwisk dziewczyn, które korzystały z tego specyfiku” – pomyślał i doszedł do wniosku, że nie doceniał PR-u.

 

 

Mahl był przekonany, że jeśli dzień będzie tak udany, jak poranek – zaliczy go do najprzyjemniejszych w ostatnich latach. Przeciągnął się obleśnie, klepnął w dupę Katarzynę i sięgnął po dzban jeżynowego wina. Słońce wstało już dawno, ale poranne igraszki zajęły mu sporo czasu.

 

Katarzyna krzątała się po pokoju i posyłała bardzo zalotne spojrzenia w stronę Mahla. Ten miał nadzieję, że pamięć dziewczyny będzie wybiórcza i nie zachowa pewnego przykrego incydentu z nocy. Mahl potrafił wprawdzie sprawić żeby dziewczyna częściowo straciła świadomość nie tracąc nic z wigoru, ale Mahl nie uciekał się do takich sztuczek. Uważał bowiem, że jeśli chodzi o erotyczne wspomnienia lepiej wypadają jeśli się je mnoży przez dwa. Tymczasem dzisiejszej nocy nie do końca udało mu się sprostać oczekiwaniom pulchnej Kasi.

 

Mahl miał już przygotowaną pewną miksturę, która miała pomagać mężczyznom w kłopotliwych sytuacjach w sypialni, ale rzecz była w fazie eksperymentu. Nie wszystko było jeszcze doskonałe. Przede wszystkim postać mieszanki. W formie wywaru z ziół nastręczała sporo problemów. Jak bowiem wytłumaczyć kobiecie, że tuż przed trzeba wsypać odmierzoną dawkę zielska, zaparzyć, dodać kolejne składniki i nacierać przyrodzenie…? Kłopot, śmieszność, skrępowanie. O wiele lepsza byłoby coś bardziej poręcznego. Może pigułka? Mahl rozmawiał z pewnym kupcem, który przekonywał, że w sprzedaży ma już pigułki w wielu kolorach z wyjątkiem niebieskiego. Mahl był bardzo sceptyczny: „Niebieskie pigułki dla facetów? Absurd! To nie chwyci…Trzeba wymyślić coś innego”.

 

Dzisiaj jednak postanowił nie zajmować się niczym szczególnym. Kilka zaplanowanych wizyt, z których spodziewał się raczej średniego dochodu. Miał odczynić urok pewnej wdowie, która naraziła się leśnej wiedźmie. Wdowa wpadła w autentyczną rozpacz: twierdziła, że pech dopada ją każdego dnia, kury się nie niosą a koty prześladują w nocy. Jeśli wziąć pod uwagę, że weźmie za to dwa srebrne dukaty – Mahl uznał zarobek za przyzwoity. Nawet jeśli połowę musi oddać tej wiedźmie z lasu, z którą tak udanie współpracuje od roku. Uczeni z Lamberth mieli na to nawet jakąś mądrą nazwę: wzbudzanie potrzeb klienta czy jakoś tak. Mahl nie znał się na tym zbyt dobrze, ale wiedział, że słowa mogą mieć magiczną moc. Po obiedzie miał się stawić u jednego z kapłanów, który skarżył się na bezpłodność żony. Biedna nie mogła zajść, mimo że próbowała od dawna i to z wieloma. Mąż oczywiście o tym nie wiedział, ale poduszka wciśnięta pod suknię i stanowczy nakaz wyjazdu na kilka miesięcy nad Jezioro Orje do ciepłych źródeł powinny załatwić sprawę. Tym bardziej, że opłacona sowicie młoda dziewczyna z Gronhill już była w ciąży i z chęcią pozbędzie się bękarta. Po odliczeniu kosztów własnych Mahl mógł liczyć na co najmniej 10 dukatów w złocie. To powinno załatwić roczną składkę na rzecz Gildii i spłatę najpilniejszych długów. Pozostałe wizyty to drobiazgi, szczegółami których Mahl nie zaprzątał sobie głowy.

 

Teraz jednak miał się spotkać z dawno nie widzianym przyjacielem. W wysłanym jako pilny liście Dilham pisał o przełomowym wynalazku. Miało to związek z płodnością i podobno zapewniało niespotykane zyski. Mahl miał się dołożyć do interesu swoimi miksturami na potencję. Dilham miał opinię erotomana, ale nie można mu było odmówić smykałki do interesów. Być może to właśnie stało za oszałamiającym sukcesem Dilhama w strukturach Gildii i sympatią niektórych członków Rady.

 

Mahl zwlókł się z łóżka. Katarzyna wsadziła mu do ust duży kawał sera a w dłoń grubą pajdę chleba. Ten sygnał Mahl znał aż za dobrze: za chwilę przyjdzie kolejny klient. Nie zwlekał więc. Zabrał swoje rzeczy i zszedł na dół Wielkiego Cyca. Klientów nie było zbyt dużo więc gospodarz zagadnął go o ostatnie wydarzenia na dworze Djuka. Mahl nie interesował się plotkami a ponieważ nie czytał też obwieszczeń rozwieszanych przez służby prasowe dworu – nie miał za dużo do powiedzenia. Skwitował wynurzenia karczmarza kilkoma monosylabami i wyszedł na ulicę.

 

Słońce wydobywało ze wszystkich zakamarków cały smród i syf miasteczka. Świeże pokłady słomy tylko nieudolnie maskowały sterty końskiego łajna i szczurzych odwłoków. Najwyraźniej miejscy urzędnicy mieli na głowie ważniejsze sprawy a mieszkańcom to nie przeszkadzało. Mahl znał wprawdzie kilka zaklęć, które problem szczurów rozwiązałyby szybko i radykalnie, ale ponieważ nikt nie kwapił się z płaceniem za takie usługi postanowił się nie wychylać. Tym bardziej, że istniało pewne ryzyko: podczas ostatniej akcji ze szczurami w Gronhill musiał się pomylić w intonacji zaklęcia bo szczury owszem znikły, ale parszywce zagnieździły się w największej świątyni miasteczka i za żadne skarby nie dały się stamtąd wygnać. Wierni omijali miejsce szerokim łukiem i nawet przebąkiwali coś o klątwie. Nic dziwnego, że Mahl wolał nie ryzykować. Miał już sporo zatargów z kapłanami. Jakieś głupie teksty o wchodzeniu w cudze kompetencje, zakresie uprawnień. „Wodolejstwo kauzyperdów!” – Mahl splunął przez lewe ramię choć doskonale wiedział, że moc takiego gestu jest mniejsza niż modlitw kapłanów.

 

Umówił się na spotkanie z Dilhamem na wprost ratusza. Tłum interesantów zapewniał anonimowość. A klientów ratusza nigdy nie brakowało: Djuk rozbudował administrację do rozmiarów przedtem nieznanych. Trzeba było nawet dobudować nowe skrzydło urzędu. Oczywiście nie z prywatnego skarbca Djuka, tylko z podatków poddanych. Na wszelki wypadek w dniu, w którym ogłaszano poddanym nowe obciążenie finansowe – straż Djuka paradowała po mieście i okolicach w nowiutkich zbrojach i z zaostrzonymi pikami. Niby bez związku, ale każdy pojął aluzję.

 

Mahl siadł na krawężniku. Na początku nie znosił tego nowoczesnego wynalazku. Władze miasta argumentowały, że to zapobiegnie zatrzymywaniu się kupieckich wozów tuż przy murach kamienic i kramów. Ale kowale natychmiast obłowili się podsuwając klientom nowy rodzaj zawieszenia w ich wozach i znalezienie wolnego fragmentu krawężnika graniczyło z cudem. Mahl jednak siedział przed sklepem z dewocjonaliami. Tu nigdy nie było zbyt dużego ruchu.

 

Dilham zjawił się szybko. Z daleka widać było, że roznosi go energia. Z rozwartymi ramionami krzyczał z daleka:

– Bracie! Jakże szczęśliwe są moje oczy, że cię widzą!!!

Po rytualnej wymianie uprzejmości i wieści z obrad Gildii Dilham przystąpił do sedna. Najpierw przeprowadził krótki wykład na temat rozmnażania. Nie było w nim nic, czego Mahl by już nie wiedział. Widząc zniecierpliwienie w oczach przyjaciela Dilham zawiesił głos:

– A co być powiedział na wynalazek, który raz na zawsze rozwiązałby problem niechcianych ciąż? Mahl był zdziwiony. Przecież ten problem już dawno ma kilka skutecznych rozwiązań: zioła na poronienie, skakanie z wysokości, ostatecznie sprzedaż bękarta bogatym, bezpłodnym rodzicom. Dilham miał jednak uśmiech szerokości smyczka do gęśli:

– Nie kochany! Jest coś co ZAPOBIEGA zajściu w ciążę!

Zawiesił głos w oczekiwaniu na aplauz Mahla… Nie doczekał się więc sięgnął do olbrzymiej sakwy. Wyciągnął z niej gruby, wilgotny papier złożony jak koperta z zawiadomieniem o zaległościach w płaceniu składek. Powoli zaczął ją otwierać aż w końcu oczom ukazało się coś dziwnego: jakiś cienki, długi flak bez konkretnej formy. Mahl pochylił się i powąchał.

– Na chuj to coś?

Dilham dostał napadu niepohamowanego śmiechu:

– No właśnie!!! Trafiłeś w sedno…

Mahl miał minę wyrażającą jednocześnie zniecierpliwienie i ciekawość. Zaczął jednak zaciskać pięści co powinno dać Dilhamowi poważnie do myślenia. Ten albo zrozumiał ukrytą aluzję albo bardzo chciał się pochwalić. Albo jedno i drugie razem. Złapał flak w dwa palce, bardzo delikatnie i z nabożnym skupieniem. Flak rozwinął się na długość pół stopy. Dyndał w podmuchu delikatnego wiatru i… I nic. Dilham cmokał z zachwytem i kiwał podbródkiem jakby pytał co?”. Mahl przeniósł wzrok z flaka na przyjaciela i przysiągłby, że jeszcze chwila a nikt nie pozna między nimi różnicy…

 

Dilham pochylił się do ucha Mahla i zaczął wyjaśniać. Nie trwało to długo, ale wystarczyło żeby oczy Mahla osiągnęły kształt o doskonałości większej niż u architektów Djuka budujących mocodawcy kolejne przybytki z okrągłą dziurą w ziemi, które miały zapewnić higienę na dworze. Mahl słyszał o tym, ale uważał to za ekstrawagancję wynikłą z nadmiaru wolnego czasu.

Dilham starannie złożył swój wynalazek, zapakował go w wilgotny papier i schował do sakwy z czułością porównywalną tylko z przenoszeniem retorty z kwasem piołunowym.

 

Mahl z trudem dusił śmiech.

– To…? Ten kawałek owczych flaków mam sobie założyć na…? Czyś ty oszalał???!!!

Dilham chyba nie spodziewał się takiej reakcji bo otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Mahl nie dał mu dojść do słowa:

– Żaden facet, powtarzam ŻADEN facet nie założy czegoś takiego! To uwłacza męskiej godności. A poza tym to coś tak obrzydliwego…I gdzie znajdziesz tyle owiec, żeby nastarczyć z masową produkcją???

Dilham zdążył wtrącić, że właśnie zainwestował w wielkie stado na północ od Orje ale Mahl go zakrzyczał:

– Stary! Wyrzuciłeś pieniądze w błoto…Ten wynalazek się nie przyjmie. Nie ma szans. Zapomnij o tym.

Wstał dając do zrozumienia, że sprawę uznaje za ostatecznie zakończoną. Nie był to niestety ostatni przypadek, w którym Czarodziej Pierwszego Stopnia pomylił się w swoich kalkulacjach biznesowych.

 

Spotkanie z Dilhmem raczej rozweseliło Mahla niż zezłościło. Było na tyle krótkie, że Mahl postanowił wykorzystać czas i zrobić zakupy. Dzisiaj był dzień targowy. Dokładniej rzecz biorąc od dłuższego czasu każdy dzień tygodnia był targowym. Stało się to na mocy edyktu Djuka, który – jak utrzymywał – spełnił tylko usilne prośby kupców i właścicieli straganów. Ci ostatni zaklinali się, że żadnej petycji do dworu nie zanosili a edykt jest tylko kolejna próbą wyłudzenia pieniędzy przez Djuka.

 

Mahl skorzystał z okazji i zaszedł do Starego Hemlinga. Wiedział, że znajdzie u niego niezbędne składniki do nowego preparatu, nad którym pracował. Zioła zdobył bez trudu, ale brakowało mu jeszcze cacas furisus. Hamling był pewnym dostawcą tego specyfiku ze względu na przypadłość swojego teścia.

Mahl dobił targu. Spakował zakupy do sakwy i skierował się w stronę dużego placu, z którego odchodziły wozy na północ Przedświata. Zaopatrzony był w glejt, z którego wynikało, że ma prawo do 6 przejazdów na dowolnej trasie po zapłaceniu za 5. Tę nową modę zapoczątkowała Gildia Woźniców wystraszona dziką konkurencją. Pojawiły się bowiem pojedyncze wozy zabierające pasażerów tuż przed planowym odjazdem wozów Gildii. Djuk walczył z nieuczciwymi przewoźnikami, ale jakoś tak opieszale. Pojawiły się plotki, że jednym z organizatorów nielegalnych przewozów był jego przyszły zięć…

Mahl wyłowił z tłumu przekrzykujących się wozaków swojego, pokazał mu glejt i już zajmował miejsce obok woźnicy, kiedy dobiegło go wołanie:

– Młodszy! Młodszy!! Poczekaj!

Mahl ne mógł się mylić. W ten sposób nazywał go tylko jeden człowiek na świecie. Nie było wyjścia: Mahl zeskoczył z wozu i w tłumie odszukał rudą czuprynę.

– Bracie! Jak się cieszę!

 

Mahl nie wierzył w jakąś magiczną więź między bliźniakami. Podejrzewał nawet, że ich matka w jakiś niewytłumaczalny sposób zaszła w jednym dniu w ciążę z dwoma różnymi mężczyznami. Poza łudzącym podobieństwem zewnętrznym nie miel nic wspólnego.

– Witaj Starszy. Co u ciebie?

Kilka chwil zajęło Halowi wyjaśnianie powodów ustawicznego bezrobocia, ostatnich przygód miłosnych i zupełnie nieistotnych plotek znad Orje. Zniecierpliwiony Mahl zapytał w końcu o rzeczywisty powód wizyty w Lamberth. Starszy pochylił się do ucha Mahla i ten wiedział już to co zawsze: wizyta brata bliźniaka oznaczała kłopoty…

 

Kłopoty przyszły szybciej niż można się było spodziewać. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że stały tuż za plecami Hala. Miały postać wysokiej kobiety z długimi, jasnymi włosami, ubranej bardzo wykwintnie. Skinęła nieznacznie głową i przedstawiła się. „Arika… to niezwykle rzadkie imię w Przedświecie” przemknęło Mahlowi przez myśl. Suma, o której mówił Hal była nie do pogardzenia. Ale też ryzyko wielkie… Ostatecznie Mahl doszedł do wniosku, że ciąża żony kapłana może się odwlec o kilka dni a wdowie nawiedzanej przez złośliwe koty nie zaszkodzi jeszcze trochę strachu.

Całą trójką udali się do Wielkiego Cyca, aby omówić szczegóły.

 

Arika mówiła bardzo cicho i uważnie dobierała słowa. Nie tknęła wina, ledwie skubnęła sera. Na koniec spojrzała Mahlowi prosto w oczy:

– Podejmiesz się tego?

Mahl wiedział, że odmowa nie byłaby ujmą na honorze, ale to ryzyko… jeśli się nie uda – może pożegnać się licencją, z solidnymi dochodami, stabilizacją zawodową. Honorarium było wysokie, ale czy warto aż tak się narażać… Podrapał się po rudej szczecinie, beknął i wymruczał coś niewyraźnie.

– Tak, czy nie?

Mahlowi wydawało się, że Arika uniosła głos.

– Tak wezmę tę fuchę. Ale musimy ustalić szczegóły.

Hal aż klasnął z zachwytu w dłonie i pognał do karczmarza. Po chwil zjawił się z nowym dzbanem jeżynowego i zaczął rozlewać do cynowych kubków.

– Taki interes trzeba oblać!

Prawie krzyczał. Mahl usadził go jednym spojrzeniem:

– Ciszej jesteś – dalej dojedziesz.

Arika gestem dłoni podziękowała za poczęstunek i wstała od stołu.

– O świcie pod karczmą będzie czekał wóz. Nie zawiedź nas.

Po raz pierwszy Arika użyła zaimka liczby mnogiej. Mahl poczuł lekki niepokój, ale zrzucił to na karb nieporozumienia, albo przejęzyczenia. Odprowadził Arikę długim spojrzeniem a po chwili zaczął odpędzać od siebie sprośne myśli. Przyrzekał sobie kiedyś, że nie będzie sypiał z klientkami. Ale ta dziewczyna… Właściwie kobieta. Choć trudno było odgadnąć jej wiek.

Szybko wrócił do rzeczywistości. Na skrawku papieru wypisał listę niezbędnych rzeczy, wręczył ją bratu i wskazał kupców, u których można wszystko zdobyć. Sam zaś rozsiadł się przy dzbanie wina i zaczął myśleć. Nie było to jego ulubione zajęcie. Ale tym razem – przeczuwał to – bez myślenia się nie obejdzie. To nie jest jakieś tam zwykłe, powszednie zaklęcie, jakaś prosta fucha dla naiwnych. To było coś, co mogło zaważyć na całej jego karierze. Kusiło. Mahl był niesłychanie mało odporny na pokusy. Koledzy z branży wielokrotnie ostrzegali go, że to go może zgubić. Do tej pory ulegał tylko powabom kobiet i łatwego zarobku. Teraz miał stanąć do poważnego zadania. Nie bałby się gdyby w tle nie było ryzyka spotkania z renegatami. To zawsze było ryzykowne i rzadko kiedy wróżyło coś dobrego. Legendy o renegatach krążył w Przedświecie od dawna. Niektórzy utrzymywali nawet, że kilku spotkali. Ale kto mógł mieć absolutną pewność? Jak rozpoznać przybysza ze Świata 1.0 od mieszkańców Przedświata? Kim byli ci ludzie, dlaczego zostali zesłani, jakim sposobem wracali..? Te wszystkie pytania wisiały w powietrzu i nikt nie znał absolutnie pewnej odpowiedzi.

 

Z zadumy wyrwał go gwar przy ladzie. Karczmarz zawzięcie z kimś dyskutował. Mahl postanowił dopełnić dzban. Gospodarz patrzył wybałuszonymi oczami w dziwny przedmiot. Była to drewniana skrzynka z mnóstwem pokręteł i przycisków. Na tych ostatnich widniały ładnie wygrawerowane cyfry. Z boku sterczała gustowna korbka. Mahl interesował się nowinkami technicznymi. O ile mogły przynieść szybki i łatwy zysk. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się rozmowie.

– Ale czy ja nie umiem dodawać? Czy ja muszę wciskać te wszystkie guziki żeby wystawić rachunek klientowi?

Karczmarz wydawał się nieprzekonany do nowego wynalazku. Kręcił głową, cmokał z niedowierzaniem, drapał się w łysinę. Stojący obok mężczyzna miał coś dziwnego w oczach. Miał też coś dziwnego na oczach. Płasko wyszlifowane kryształy górskie prawione w fantazyjnie powyginane oprawki z miedzianego drutu. Mahl nigdy czegoś takiego nie widział. Oczy mężczyzny wydawały się zza tych kryształów dużo większe niż w rzeczywistości. Niewyraźnie, jakając się okropnie tłumaczył karczmarzowi:

– Mmmmusisz tttylkoooo wcisnąąąąć summmę za winoooo, na ten przyyyykłaad. Póóóóóźniej za pieeeeczeń. A poootettem ten krzyyyżyk. To proste!

Entuzjazm przebijał z jego twarzy.

– A nnna tym waaałku zapisuje się cccccały dziennny uuutarg.

Karczmarz chyba zrozumiał ideę wynalazku bo uśmiechnął się z przekąsem:

– No dobrze. A gdzie jest mój zarobek? Hę?

Wynalazca uśmiechnął się triumfalnie i z potężnej sakwy wyciągnął drugą skrzynkę, łudząco podobną do tej na ladzie.

– Nnnnna tyyym mmmożesz dodawać…

Popatrzył niepewnie na Mahla, ale karczmarz skinął ręką dając znak, że są wśród zaufanych.

– Mmmmożesz nnna oooczach klientów zaaapisywać dodattttkowy zysk nnnie budząc podejrzeeeń. Karczmarz poprosił o czas do namysłu. Wynalazca bełkotał coś o zainteresowaniu innych klientów, o podbijaniu ceny, ale karczmarz nie wydawał się przekonany. Za to Mahl wziął na stronę wynalazcę i zapytał, czy mógłby stworzyć coś podobnego, tyle, że dużo mniejszego. Ot – żeby mieściło się w podróżnej sakwie… Umówili się na spotkanie za kilka tygodni. Wynalazca przebąkiwał coś, że Djuk jest zainteresowany wynalazkiem i być może będzie wprowadzony jako obowiązkowy we wszystkich karczmach, burdelach i kramach. Mahl nie wątpił, że Djuk nie cofnie się przed niczym, co mogłoby przynieść korzyść jego skarbcowi. Na razie postanowił jednak nie przejmować się problemami dworu i z dzbanem wina usiadł do wystygłej pieczeni.

 

Hal wkrótce pojawił się z zakupami, podniecony jakby dostał posadę stróża nocnego w zamtuzie. Gęba mu się nie zamykała, czym wzbudził irytację brata.

– Zamknij się w końcu bo wszystko zepsujesz idioto!

Hal nie mógł usiedzieć na miejscu. Po raz setny sprawdzał listę zakupów, wypytywał Mahla o przeznaczenie kolejnych proszków, kamieni, płynów. Mahl udzielał wyjaśnień niechętnie tłumacząc się tajemnicą zawodową. Po głowie chodziły mu zupełnie inne rzeczy. A właściwie chodziła mu Arika. Nie tylko dlatego, że była zjawiskowa. Także dlatego, że w jej oczach widział coś niepokojącego.

 

Wieczór zastał braci przy kolejnym dzbanie jeżynowego. Karczmarz łaskawie zgodził się kredytować kolejny dzień pobytu pod Wielkim Cycem. W ramach kredytu Mahl mógł skorzystać z noclegu. Postanowił, że odwdzięczy się czopkami na zatwardzenie, na które cierpiała żona gospodarza. Mahl miał zawsze zapas takich czopków. Od kiedy jednak pewien bednarz pomylił się i połknął czopek złorzecząc na smak Mahl zaczął do czopków dodawać olejku anyżkowego. Czopkowi było wszystko jedno a jeśli pacjent połknął zamiast wsadzić – efektem ubocznym była przyjemna świeżość w ustach. To pozwalało Mahlowi żądać wyższej stawki za doraźną pomoc.

Hal w ramach kredytu dostał nocleg w stajni a Mahl wyłożył się na wygodnym, choć nieco sfatygowanym łóżku, w którym jeszcze rano baraszkował. Zanim zdążył pomyśleć nad wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło – w drzwiach stanęła Katarzyna. Pachniała kwiatami i miała na sobie prawdziwą suknię. Nie jakieś tam łachmany udekorowane kilkoma wstążkami. Wyglądała prawie jak dama z dworu Djuka. Szybko zrzuciła z siebie wszystko i falując obfitym biustem wskoczyła Mahlowi do łóżka.

 

 

Gdyby Mahl był wędrownym trubadurem zapewne powiedziałby, że dziób statku przeszywał ciemności otulające jezioro. Ale kariera trubadura wydawała się Mahlowi mało interesująca, płynął łodzią rybacką a nie statkiem i był już prawie świt. Wydarzenia ostatnich dni nie pozwalały mu zasnąć. Jeśli nie pozwalała mu zasnąć Katarzyna, było to akceptowalne. Mahl rozmarzył się na wspomnienie ostatniej nocy pod Wielkim Cycem. Katarzyna była namiętna ja nigdy i mówiła do niego „słodziaku”. A przecież niczego nie dosypywał jej do wina…Wydawała się bardzo zaniepokojona nagłym wyjazdem Mahla. Czarodziej tłumaczył, że to jeszcze jedna fucha, że niedługo wróci a Arika jest tylko klientką i nie musi być o nią zazdrosna. Po paru chwilach Katarzyna wyglądała na udobruchaną i odwdzięczyła się Mahlowi najbardziej wyrafinowanymi pieszczotami. W rewanżu obiecał przywieźć jej zioła występujące tylko na wzgórzach wokół Gronhill.

 

Załoga łodzi złożona była chyba z głuchoniemych. Od wypłynięcia z portu nie padło z ich ust ani jedno słowo. Porozumiewali się gestami i ruchami brwi. Sternik dostał wskazówki od Ariki i nie wydawało się, żeby chciał się tą wiedzą z kimkolwiek podzielić. Mahl wiedział tylko tyle, że u celu miał na nich czekać przewodnik.

 

Jezioro Orje było bardzo spokojne. Wypłynęli w nocy więc po drodze nie spotkali nikogo. Tylko miarowe uderzenia wioseł zakłócały ciszę. Na żagiel było za wcześnie. Mahl podgryzał twardy ser, popijał tanim piwem ze świerkowych szyszek i myślał. Wszystko w nowym zleceniu było tajemnicze. Arika, okoliczności, brak szczegółów. Cel zarysowany był tak samo precyzyjnie jak ogólnie. Sprowadzić do Przedświata jedną osobę. Bardzo Ważną Osobę – jak powiedziała Arika. Tym samym Mahl zyskał pewność, że możliwe są migracje nie tylko z Przedświata do Świata 1.0 ale i z powrotem. To właściwie było przeczuwane od dawna, ale teraz Mahl już wiedział. Wiedział też, że jego zdolności, wiedza, doświadczenie przydadzą się, ale bardziej potrzebne będą spryt, inteligencja i odwaga. Skoro Arika wybrała właśnie jego zapewne doceniała te właśnie przymioty Czarodzieja Pierwszego Stopnia.

 

Pierwsze ptaki wodne podniosły rwetes i obudziły Hala, który do tej pory spał na rufie i cicho popierdywał przez sen. Przeciągnął się i jak zwykle zaczął gadać. Od razu wskoczył na wysokie tony, mieszając wątki, myląc postaci i wydarzenia – „Cały Starszy” westchnął Mahl i zastanowił się nad słowami Ariki: „Jesteście podobni jak dwie krople wody. To się może okazać bardzo przydatne”. Mahl uciszył bliźniaka i zaczął go przepytywać: czy pamięta imię przewodnika, jak się nazywa gospoda, w której będzie czekać i jak ma wyglądać Renegat. Hal ku zdumieniu brata pamiętał wszystko doskonale. Długo tym zdumieniem Mahl się nie cieszył. Jego wzrok przykuło coś dziwnego: na horyzoncie pojaśniało. Woda w Orje zmieniła kolor na seledynowy i zaczęły się z niej wydobywać potężne bąble gazu. Towarzyszył im głuchy odgłos, coś jakby prychnięcie byka. Załoga łodzi ani na chwilę nie przerwała wiosłowania i zdawała się nie zauważać niczego. Mahl wiedział, że pytanie ich o cokolwiek nie miało najmniejszego sensu. Zresztą seledynowa poświata znikła bardzo szybko i jezioro stało się na powrót bardzo spokojne. Mahl słyszał coś o dziwnych roślinach, które w sprzyjających warunkach zaczynały świecić. Były utrapieniem rybaków a od niedawna także grupy arystokratów, którzy upodobali sobie jezioro i w wolnych chwilach – a mieli ich aż nadto – lubili wylegiwać się nad jego brzegiem i po prostu wystawiać swoje ciała na promienie słońca. Kjanofyty – tak uczeni nazwali te rośliny – podobno świeciły czasem w ciemnościach.

 

Mahl korzystając z tego, że słońce zaczęło się wyłaniać nad taflą jeziora wyciągnął zwitek papieru i sprawdzał jeszcze raz notatki. Ufał swojej pamięci, ale te imiona, zaklęcia i nazwy miejsc podane przez Arikę wydawały mu się bardzo skomplikowane. Wbrew wyraźnym zaleceniom postanowił to wszystko zapisać. W Gronhill, w trakcie przygotowań do podróży spotkał kolegę z Uniwersytetu. Rejter miał głowę pełną pomysłów, ale najwyraźniej większość była chybiona. Tak przynajmniej można było sądzić na podstawie ubrania, zawartości sakwy i miejsca, w którym nocował. Przekonywał jednak, że trafił na prawdziwą żyłę złota. Pokazał Mahlowi kawałek czystego papieru i zapytał, czy wie ile to kosztuje.

– Dałbym najwyżej miedziaka – odparł Mahl.

– No właśnie! Czysty papier to nic cennego. A teraz wyobraź sobie, że ja go zapisuję. I co?

Mahl wybałuszył oczy:

– Przecież zapisany papier jest nie do sprzedania! Kto to kupi?!

Triumf malował się na twarzy Rejtera:

– Błąd! Wielki powiadam błąd! To zależy od tego, co jest na nim napisane…

W kilku zdaniach wyjaśnił Mahlowi, że zamierza zatrudnić młodych zdolnych studentów Uniwersytetu, którzy zapisywaliby pojedyncze kartki papieru doniesieniami z całego Przedświata. Na jednej stronie informacje z życia dworu, ceny kruszców, zapowiedzi kolejnych podatków, może plotki… Rozsiana po całym kraju sieć ludzi szukających tanich sensacji, krwi, skandali. Zdaniem Rejtera na pewno olbrzymią popularnością cieszyłyby się doniesienia z życia trubadurów. Podróżują przecież po wielu miastach, spotykają się z arystokratami i dają występy na rynkach, placach targowych. Wiele wiedzą a i sami są bohaterami plotek.

– To niewyczerpane źródło informacji! – Rejter aż poczerwieniał z emocji.

Mahl był bardzo sceptyczny:

– A kto chciałby za to płacić?

Rejter nie ustępował:

– Przekonasz się, że wiele osób. Na pewno ci, którzy mają dość oficjalnych plakatów rozwieszanych przez służby dworu. Tam przeczytasz tylko peany na temat polityki podatkowej dworu, kolejne doniesienia z otwarcia nowego traktu, albo doniesienia z wizyty delegacji z sąsiedniego księstwa. Stek bzdur i nudy. A ja chcę dać ludziom emocje! Ja to nazywam niezależnością informacji.

Mahl zorientował się, że Rejter sam wymyślił to określenie i był do niego bardzo przywiązany. Pokręcił sceptycznie głową:

– A znajdziesz chętnych do takiej pracy?

Rejter tylko się uśmiechnął:

– Bądź spokojny. Już się zgłaszają…Wchodzisz w to? Zostałbyś moim przedstawicielem w Lamberth. Znalazłbyś chętnych do pracy, moglibyśmy wymieniać informacje między obydwoma miastami. Zatrudnilibyśmy gońców. Wyobrażasz sobie – jednego dnia ty coś wywieszasz na słupach a następnego dnia to pojawia się u mnie! Nikt nam nie podskoczy. No?.

Mahl wykpił się nadmiarem pracy, ale obiecał, że po powrocie się zastanowi. Rejter dodał tylko że zależy mu na utrzymaniu poziomu pisanych wiadomości, dlatego wynajęci przez niego studenci będą nosić specjalne kamizelki z czerwonymi wyłogami. To miałoby ich odróżniać w tłumie ciekawskich. No i mieliby pierwszeństwo w dostępie do informacji.

 

Mahl czytał swoje notatki i zastanawiał się, ile pieniędzy dostałby za nią gdyby dostarczył ją wraz z kompletem informacji Radzie Do Spraw Czystości Zawodu. Zapewne dostałby niezłą sumę, ale niewykluczone, że zamiast mieszka z dukatami dostałby na przykład szpilę pod żebro. „Raz kozie śmierć! Zdecydowałem się – dokończę”. Westchnął, złożył papier i schował do ukrytej kieszeni w sakwie. W dali widać było szarzejący brzeg. Wioślarze ani na chwilę nie zwolnili tempa. Hal obżerał się serem i chlebem moczonym w oleju. Od dzieciństwa – jak pamiętał Mahl – miał skłonność do dziwnych połączeń smakowych. Szczytem była kura z konfiturą z jagód. Na samą myśl o tym Mahlowi robiło się ciężko w żołądku. Z obrzydzeniem odwrócił więc wzrok od bliźniaka i wypatrywał przystani. Jej pojawienie się zwiastowały pierwsze łodzie rybackie, które wypłynęły na poranny połów. Mijali się na Orje obojętnie, bez słowa pozdrowienia. Mahl pomyślał, że wynajęta przez Arikę łódź być może była częstym gościem w tych okolicach. To wydawało się dziwne zważywszy, że osada, do której płynęli była prawie nieznana. O Hinam mało kto słyszał. Wiadomo było tylko tyle, że pochodził stamtąd jeden z członków Gildii Czarodziejów i że tamtejsi rybacy znają nowy sposób przechowywania ryb, które dzięki niemu długo zachowują świeżość. Zamiast solą obkładali je lodem sprowadzanym z gór. Ale Mahl nie wierzył w takie opowieści. Sól to sól. A lód topnieje i nie wytrzyma długiej podróży – skwitował.

 

Przystań była więcej niż skromna. Ledwie jeden pomost, kilka pachołków i jakaś buda stojąca na brzegu. Kilka osób krzątało się na brzegu. Łódź dobiła do pomostu. Załoga sprawnie zacumowała, wyładowała pasażerów i ich bagaże. Zanim Mahl zdążył się przeciągnąć łódź zawróciła. Z rozmyślań nad wydarzeniami ostatnich dni wyrwał Mahla głośny trzask. Właściwie można się było tego spodziewać. Spośród wszystkich desek na pomoście jego niedorobiony brat bliźniak stanął na tej najbardziej spróchniałej. Noga ugrzęzła mu po kolano i mimo bladego brzasku widać było wyraźnie, że krwawi. W głowie Mahla zrodziła się myśl, że zabranie na wyprawę brata nie było najszczęśliwszym pomysłem. Miał on bowiem niecodzienną zdolność przyciągania wszelkich nieszczęść. Jeśli piorun miał trafić w jakiś dom to wiadomo było, że trafi w ten, w którym akurat był Hal. Jeśli jakiś wóz na trasie Lamberth – Mantal miał spaść do przydrożnego rowu – był to wóz, którym jechał jego brat. Mahl zastanawiał się nawet czy nie byłoby pewnym i stabilnym źródłem dochodów obstawanie w zakładach kolejnych wypadków bliźniaka.

Wyciągnął ostrożnie nogę brata, obmył wodą z jeziora i nakazał by się zamknął. Hal pojękiwał, złorzeczył. Mówił nawet, że wytoczy proces właścicielom przystani, ale Mahl uciszył go mówiąc, że sąd to ostanie miejsce, w którym można znaleźć sprawiedliwość.

Wolnym krokiem, kuśtykając nieco Hal ruszył za bratem. Ten zapytał mężczyznę siedzącego przy drewnianej budzie o drogę do gospody Pod Ukleją. Odpowiedź była krótka i rzeczowa, więc bez zwłoki udali się we wskazanym kierunku. Po chwili okazało się, że pytanie było właściwie bez sensu ponieważ Pod Ukleją była – jak się wydawało – jedyną gospodą w osadzie. Pełniła funkcje zajazdu, burdelu, ośrodka kultury, kantoru i wiejskiej świetlicy. Jej obecność z daleka zwiastował smród starych ryb i spalonego sadła. Nie sposób było zabłądzić.

Ku zdziwieniu Mahla w gospodzie było dość gwarno. Paliło się jeszcze kilka świec a dwa stoły najbliżej lady były zajęte przez miejscowych. Otwarcie drzwi – Mahl przyznał, że może troszkę zbyt gwałtowne – przerwało rozmowy. Ciekawskie oczy omiotły przybyszów, ale po chwili rybacy – bo to oni stanowili klientelę zajazdu – powrócili do swoich zajęć. Czyli do picia i rozmów.

Mahl podszedł do gospodarza. Nie uznał za stosowne się przedstawić tylko od razu przeszedł do sedna:

– Jestem tu z kimś mówiony.

Gospodarz przerwał:

– Już po niego wołam.

Strzepnął z lady niewidoczny kurz i gestem dłoni przywołał pulchną dziewczynę. Szepnął jej coś do ucha i nie proszony postawił przed braćmi dwa dzbany piwa.

– Promocja dla bliźniaków. W każdy czwartek.

– Ale dziś jest wtorek – przytomnie zauważył Mahl.

– We wtorki promocja dla rudych – odparł karczmarz i wyciągnął rękę po pieniądze. Mahl zapłacił bez wahania zastanawiając się, co byłoby gdyby wskutek jakichś niezwykłych czarów w jednym miejscu wtorek spotkał się z czwartkiem.

Pierwszy łyk piwa docierał dopiero co do przełyków braci kiedy dał się słyszeć odgłos powolnych kroków na drewnianych schodach. Mahl spojrzał w głąb sali i oniemiał. Wszystkich mógł się tutaj spodziewać, ale nie jego…

 

 

 

 

Spotkanie z Dilhmem raczej rozweseliło Mahla niż zezłościło. Było na tyle krótkie, że Mahl postanowił wykorzystać czas i zrobić zakupy. Dzisiaj był dzień targowy. Dokładniej rzecz biorąc od dłuższego czasu każdy dzień tygodnia był targowym. Stało się to na mocy edyktu Djuka, który – jak utrzymywał – spełnił tylko usilne prośby kupców i właścicieli straganów. Ci ostatni zaklinali się, że żadnej petycji do dworu nie zanosili a edykt jest tylko kolejna próbą wyłudzenia pieniędzy przez Djuka.

 

Mahl skorzystał z okazji i zaszedł do Starego Hemlinga. Wiedział, że znajdzie u niego niezbędne składniki do nowego preparatu, nad którym pracował. Zioła zdobył bez trudu, ale brakowało mu jeszcze cacas furisus. Hamling był pewnym dostawcą tego specyfiku ze względu na przypadłość swojego teścia.

Mahl dobił targu. Spakował zakupy do sakwy i skierował się w stronę dużego placu, z którego odchodziły wozy na północ Przedświata. Zaopatrzony był w glejt, z którego wynikało, że ma prawo do 6 przejazdów na dowolnej trasie po zapłaceniu za 5. Tę nową modę zapoczątkowała Gildia Woźniców wystraszona dziką konkurencją. Pojawiły się bowiem pojedyncze wozy zabierające pasażerów tuż przed planowym odjazdem wozów Gildii. Djuk walczył z nieuczciwymi przewoźnikami, ale jakoś tak opieszale. Pojawiły się plotki, że jednym z organizatorów nielegalnych przewozów był jego przyszły zięć…

Mahl wyłowił z tłumu przekrzykujących się wozaków swojego, pokazał mu glejt i już zajmował miejsce obok woźnicy, kiedy dobiegło go wołanie:

– Młodszy! Młodszy!! Poczekaj!

Mahl ne mógł się mylić. W ten sposób nazywał go tylko jeden człowiek na świecie. Nie było wyjścia: Mahl zeskoczył z wozu i w tłumie odszukał rudą czuprynę.

– Bracie! Jak się cieszę!

 

Mahl nie wierzył w jakąś magiczną więź między bliźniakami. Podejrzewał nawet, że ich matka w jakiś niewytłumaczalny sposób zaszła w jednym dniu w ciążę z dwoma różnymi mężczyznami. Poza łudzącym podobieństwem zewnętrznym nie miel nic wspólnego.

– Witaj Starszy. Co u ciebie?

Kilka chwil zajęło Halowi wyjaśnianie powodów ustawicznego bezrobocia, ostatnich przygód miłosnych i zupełnie nieistotnych plotek znad Orje. Zniecierpliwiony Mahl zapytał w końcu o rzeczywisty powód wizyty w Lamberth. Starszy pochylił się do ucha Mahla i ten wiedział już to co zawsze: wizyta brata bliźniaka oznaczała kłopoty…

 

Kłopoty przyszły szybciej niż można się było spodziewać. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że stały tuż za plecami Hala. Miały postać wysokiej kobiety z długimi, jasnymi włosami, ubranej bardzo wykwintnie. Skinęła nieznacznie głową i przedstawiła się. „Arika… to niezwykle rzadkie imię w Przedświecie” przemknęło Mahlowi przez myśl. Suma, o której mówił Hal była nie do pogardzenia. Ale też ryzyko wielkie… Ostatecznie Mahl doszedł do wniosku, że ciąża żony kapłana może się odwlec o kilka dni a wdowie nawiedzanej przez złośliwe koty nie zaszkodzi jeszcze trochę strachu.

Całą trójką udali się do Wielkiego Cyca, aby omówić szczegóły.

 

Arika mówiła bardzo cicho i uważnie dobierała słowa. Nie tknęła wina, ledwie skubnęła sera. Na koniec spojrzała Mahlowi prosto w oczy:

– Podejmiesz się tego?

Mahl wiedział, że odmowa nie byłaby ujmą na honorze, ale to ryzyko… jeśli się nie uda – może pożegnać się licencją, z solidnymi dochodami, stabilizacją zawodową. Honorarium było wysokie, ale czy warto aż tak się narażać… Podrapał się po rudej szczecinie, beknął i wymruczał coś niewyraźnie.

– Tak, czy nie?

Mahlowi wydawało się, że Arika uniosła głos.

– Tak wezmę tę fuchę. Ale musimy ustalić szczegóły.

Hal aż klasnął z zachwytu w dłonie i pognał do karczmarza. Po chwil zjawił się z nowym dzbanem jeżynowego i zaczął rozlewać do cynowych kubków.

– Taki interes trzeba oblać!

Prawie krzyczał. Mahl usadził go jednym spojrzeniem:

– Ciszej jesteś – dalej dojedziesz.

Arika gestem dłoni podziękowała za poczęstunek i wstała od stołu.

– O świcie pod karczmą będzie czekał wóz. Nie zawiedź nas.

Po raz pierwszy Arika użyła zaimka liczby mnogiej. Mahl poczuł lekki niepokój, ale zrzucił to na karb nieporozumienia, albo przejęzyczenia. Odprowadził Arikę długim spojrzeniem a po chwili zaczął odpędzać od siebie sprośne myśli. Przyrzekał sobie kiedyś, że nie będzie sypiał z klientkami. Ale ta dziewczyna… Właściwie kobieta. Choć trudno było odgadnąć jej wiek.

Szybko wrócił do rzeczywistości. Na skrawku papieru wypisał listę niezbędnych rzeczy, wręczył ją bratu i wskazał kupców, u których można wszystko zdobyć. Sam zaś rozsiadł się przy dzbanie wina i zaczął myśleć. Nie było to jego ulubione zajęcie. Ale tym razem – przeczuwał to – bez myślenia się nie obejdzie. To nie jest jakieś tam zwykłe, powszednie zaklęcie, jakaś prosta fucha dla naiwnych. To było coś, co mogło zaważyć na całej jego karierze. Kusiło. Mahl był niesłychanie mało odporny na pokusy. Koledzy z branży wielokrotnie ostrzegali go, że to go może zgubić. Do tej pory ulegał tylko powabom kobiet i łatwego zarobku. Teraz miał stanąć do poważnego zadania. Nie bałby się gdyby w tle nie było ryzyka spotkania z renegatami. To zawsze było ryzykowne i rzadko kiedy wróżyło coś dobrego. Legendy o renegatach krążył w Przedświecie od dawna. Niektórzy utrzymywali nawet, że kilku spotkali. Ale kto mógł mieć absolutną pewność? Jak rozpoznać przybysza ze Świata 1.0 od mieszkańców Przedświata? Kim byli ci ludzie, dlaczego zostali zesłani, jakim sposobem wracali..? Te wszystkie pytania wisiały w powietrzu i nikt nie znał absolutnie pewnej odpowiedzi.

 

Z zadumy wyrwał go gwar przy ladzie. Karczmarz zawzięcie z kimś dyskutował. Mahl postanowił dopełnić dzban. Gospodarz patrzył wybałuszonymi oczami w dziwny przedmiot. Była to drewniana skrzynka z mnóstwem pokręteł i przycisków. Na tych ostatnich widniały ładnie wygrawerowane cyfry. Z boku sterczała gustowna korbka. Mahl interesował się nowinkami technicznymi. O ile mogły przynieść szybki i łatwy zysk. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się rozmowie.

– Ale czy ja nie umiem dodawać? Czy ja muszę wciskać te wszystkie guziki żeby wystawić rachunek klientowi?

Karczmarz wydawał się nieprzekonany do nowego wynalazku. Kręcił głową, cmokał z niedowierzaniem, drapał się w łysinę. Stojący obok mężczyzna miał coś dziwnego w oczach. Miał też coś dziwnego na oczach. Płasko wyszlifowane kryształy górskie prawione w fantazyjnie powyginane oprawki z miedzianego drutu. Mahl nigdy czegoś takiego nie widział. Oczy mężczyzny wydawały się zza tych kryształów dużo większe niż w rzeczywistości. Niewyraźnie, jakając się okropnie tłumaczył karczmarzowi:

– Mmmmusisz tttylkoooo wcisnąąąąć summmę za winoooo, na ten przyyyykłaad. Póóóóóźniej za pieeeeczeń. A poootettem ten krzyyyżyk. To proste!

Entuzjazm przebijał z jego twarzy.

– A nnna tym waaałku zapisuje się cccccały dziennny uuutarg.

Karczmarz chyba zrozumiał ideę wynalazku bo uśmiechnął się z przekąsem:

– No dobrze. A gdzie jest mój zarobek? Hę?

Wynalazca uśmiechnął się triumfalnie i z potężnej sakwy wyciągnął drugą skrzynkę, łudząco podobną do tej na ladzie.

– Nnnnna tyyym mmmożesz dodawać…

Popatrzył niepewnie na Mahla, ale karczmarz skinął ręką dając znak, że są wśród zaufanych.

– Mmmmożesz nnna oooczach klientów zaaapisywać dodattttkowy zysk nnnie budząc podejrzeeeń. Karczmarz poprosił o czas do namysłu. Wynalazca bełkotał coś o zainteresowaniu innych klientów, o podbijaniu ceny, ale karczmarz nie wydawał się przekonany. Za to Mahl wziął na stronę wynalazcę i zapytał, czy mógłby stworzyć coś podobnego, tyle, że dużo mniejszego. Ot – żeby mieściło się w podróżnej sakwie… Umówili się na spotkanie za kilka tygodni. Wynalazca przebąkiwał coś, że Djuk jest zainteresowany wynalazkiem i być może będzie wprowadzony jako obowiązkowy we wszystkich karczmach, burdelach i kramach. Mahl nie wątpił, że Djuk nie cofnie się przed niczym, co mogłoby przynieść korzyść jego skarbcowi. Na razie postanowił jednak nie przejmować się problemami dworu i z dzbanem wina usiadł do wystygłej pieczeni.

 

Hal wkrótce pojawił się z zakupami, podniecony jakby dostał posadę stróża nocnego w zamtuzie. Gęba mu się nie zamykała, czym wzbudził irytację brata.

– Zamknij się w końcu bo wszystko zepsujesz idioto!

Hal nie mógł usiedzieć na miejscu. Po raz setny sprawdzał listę zakupów, wypytywał Mahla o przeznaczenie kolejnych proszków, kamieni, płynów. Mahl udzielał wyjaśnień niechętnie tłumacząc się tajemnicą zawodową. Po głowie chodziły mu zupełnie inne rzeczy. A właściwie chodziła mu Arika. Nie tylko dlatego, że była zjawiskowa. Także dlatego, że w jej oczach widział coś niepokojącego.

 

Wieczór zastał braci przy kolejnym dzbanie jeżynowego. Karczmarz łaskawie zgodził się kredytować kolejny dzień pobytu pod Wielkim Cycem. W ramach kredytu Mahl mógł skorzystać z noclegu. Postanowił, że odwdzięczy się czopkami na zatwardzenie, na które cierpiała żona gospodarza. Mahl miał zawsze zapas takich czopków. Od kiedy jednak pewien bednarz pomylił się i połknął czopek złorzecząc na smak Mahl zaczął do czopków dodawać olejku anyżkowego. Czopkowi było wszystko jedno a jeśli pacjent połknął zamiast wsadzić – efektem ubocznym była przyjemna świeżość w ustach. To pozwalało Mahlowi żądać wyższej stawki za doraźną pomoc.

Hal w ramach kredytu dostał nocleg w stajni a Mahl wyłożył się na wygodnym, choć nieco sfatygowanym łóżku, w którym jeszcze rano baraszkował. Zanim zdążył pomyśleć nad wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło – w drzwiach stanęła Katarzyna. Pachniała kwiatami i miała na sobie prawdziwą suknię. Nie jakieś tam łachmany udekorowane kilkoma wstążkami. Wyglądała prawie jak dama z dworu Djuka. Szybko zrzuciła z siebie wszystko i falując obfitym biustem wskoczyła Mahlowi do łóżka.

 

 

Gdyby Mahl był wędrownym trubadurem zapewne powiedziałby, że dziób statku przeszywał ciemności otulające jezioro. Ale kariera trubadura wydawała się Mahlowi mało interesująca, płynął łodzią rybacką a nie statkiem i był już prawie świt. Wydarzenia ostatnich dni nie pozwalały mu zasnąć. Jeśli nie pozwalała mu zasnąć Katarzyna, było to akceptowalne. Mahl rozmarzył się na wspomnienie ostatniej nocy pod Wielkim Cycem. Katarzyna była namiętna ja nigdy i mówiła do niego „słodziaku”. A przecież niczego nie dosypywał jej do wina…Wydawała się bardzo zaniepokojona nagłym wyjazdem Mahla. Czarodziej tłumaczył, że to jeszcze jedna fucha, że niedługo wróci a Arika jest tylko klientką i nie musi być o nią zazdrosna. Po paru chwilach Katarzyna wyglądała na udobruchaną i odwdzięczyła się Mahlowi najbardziej wyrafinowanymi pieszczotami. W rewanżu obiecał przywieźć jej zioła występujące tylko na wzgórzach wokół Gronhill.

 

Załoga łodzi złożona była chyba z głuchoniemych. Od wypłynięcia z portu nie padło z ich ust ani jedno słowo. Porozumiewali się gestami i ruchami brwi. Sternik dostał wskazówki od Ariki i nie wydawało się, żeby chciał się tą wiedzą z kimkolwiek podzielić. Mahl wiedział tylko tyle, że u celu miał na nich czekać przewodnik.

 

Jezioro Orje było bardzo spokojne. Wypłynęli w nocy więc po drodze nie spotkali nikogo. Tylko miarowe uderzenia wioseł zakłócały ciszę. Na żagiel było za wcześnie. Mahl podgryzał twardy ser, popijał tanim piwem ze świerkowych szyszek i myślał. Wszystko w nowym zleceniu było tajemnicze. Arika, okoliczności, brak szczegółów. Cel zarysowany był tak samo precyzyjnie jak ogólnie. Sprowadzić do Przedświata jedną osobę. Bardzo Ważną Osobę – jak powiedziała Arika. Tym samym Mahl zyskał pewność, że możliwe są migracje nie tylko z Przedświata do Świata 1.0 ale i z powrotem. To właściwie było przeczuwane od dawna, ale teraz Mahl już wiedział. Wiedział też, że jego zdolności, wiedza, doświadczenie przydadzą się, ale bardziej potrzebne będą spryt, inteligencja i odwaga. Skoro Arika wybrała właśnie jego zapewne doceniała te właśnie przymioty Czarodzieja Pierwszego Stopnia.

 

Pierwsze ptaki wodne podniosły rwetes i obudziły Hala, który do tej pory spał na rufie i cicho popierdywał przez sen. Przeciągnął się i jak zwykle zaczął gadać. Od razu wskoczył na wysokie tony, mieszając wątki, myląc postaci i wydarzenia – „Cały Starszy” westchnął Mahl i zastanowił się nad słowami Ariki: „Jesteście podobni jak dwie krople wody. To się może okazać bardzo przydatne”. Mahl uciszył bliźniaka i zaczął go przepytywać: czy pamięta imię przewodnika, jak się nazywa gospoda, w której będzie czekać i jak ma wyglądać Renegat. Hal ku zdumieniu brata pamiętał wszystko doskonale. Długo tym zdumieniem Mahl się nie cieszył. Jego wzrok przykuło coś dziwnego: na horyzoncie pojaśniało. Woda w Orje zmieniła kolor na seledynowy i zaczęły się z niej wydobywać potężne bąble gazu. Towarzyszył im głuchy odgłos, coś jakby prychnięcie byka. Załoga łodzi ani na chwilę nie przerwała wiosłowania i zdawała się nie zauważać niczego. Mahl wiedział, że pytanie ich o cokolwiek nie miało najmniejszego sensu. Zresztą seledynowa poświata znikła bardzo szybko i jezioro stało się na powrót bardzo spokojne. Mahl słyszał coś o dziwnych roślinach, które w sprzyjających warunkach zaczynały świecić. Były utrapieniem rybaków a od niedawna także grupy arystokratów, którzy upodobali sobie jezioro i w wolnych chwilach – a mieli ich aż nadto – lubili wylegiwać się nad jego brzegiem i po prostu wystawiać swoje ciała na promienie słońca. Kjanofyty – tak uczeni nazwali te rośliny – podobno świeciły czasem w ciemnościach.

 

Mahl korzystając z tego, że słońce zaczęło się wyłaniać nad taflą jeziora wyciągnął zwitek papieru i sprawdzał jeszcze raz notatki. Ufał swojej pamięci, ale te imiona, zaklęcia i nazwy miejsc podane przez Arikę wydawały mu się bardzo skomplikowane. Wbrew wyraźnym zaleceniom postanowił to wszystko zapisać. W Gronhill, w trakcie przygotowań do podróży spotkał kolegę z Uniwersytetu. Rejter miał głowę pełną pomysłów, ale najwyraźniej większość była chybiona. Tak przynajmniej można było sądzić na podstawie ubrania, zawartości sakwy i miejsca, w którym nocował. Przekonywał jednak, że trafił na prawdziwą żyłę złota. Pokazał Mahlowi kawałek czystego papieru i zapytał, czy wie ile to kosztuje.

– Dałbym najwyżej miedziaka – odparł Mahl.

– No właśnie! Czysty papier to nic cennego. A teraz wyobraź sobie, że ja go zapisuję. I co?

Mahl wybałuszył oczy:

– Przecież zapisany papier jest nie do sprzedania! Kto to kupi?!

Triumf malował się na twarzy Rejtera:

– Błąd! Wielki powiadam błąd! To zależy od tego, co jest na nim napisane…

W kilku zdaniach wyjaśnił Mahlowi, że zamierza zatrudnić młodych zdolnych studentów Uniwersytetu, którzy zapisywaliby pojedyncze kartki papieru doniesieniami z całego Przedświata. Na jednej stronie informacje z życia dworu, ceny kruszców, zapowiedzi kolejnych podatków, może plotki… Rozsiana po całym kraju sieć ludzi szukających tanich sensacji, krwi, skandali. Zdaniem Rejtera na pewno olbrzymią popularnością cieszyłyby się doniesienia z życia trubadurów. Podróżują przecież po wielu miastach, spotykają się z arystokratami i dają występy na rynkach, placach targowych. Wiele wiedzą a i sami są bohaterami plotek.

– To niewyczerpane źródło informacji! – Rejter aż poczerwieniał z emocji.

Mahl był bardzo sceptyczny:

– A kto chciałby za to płacić?

Rejter nie ustępował:

– Przekonasz się, że wiele osób. Na pewno ci, którzy mają dość oficjalnych plakatów rozwieszanych przez służby dworu. Tam przeczytasz tylko peany na temat polityki podatkowej dworu, kolejne doniesienia z otwarcia nowego traktu, albo doniesienia z wizyty delegacji z sąsiedniego księstwa. Stek bzdur i nudy. A ja chcę dać ludziom emocje! Ja to nazywam niezależnością informacji.

Mahl zorientował się, że Rejter sam wymyślił to określenie i był do niego bardzo przywiązany. Pokręcił sceptycznie głową:

– A znajdziesz chętnych do takiej pracy?

Rejter tylko się uśmiechnął:

– Bądź spokojny. Już się zgłaszają…Wchodzisz w to? Zostałbyś moim przedstawicielem w Lamberth. Znalazłbyś chętnych do pracy, moglibyśmy wymieniać informacje między obydwoma miastami. Zatrudnilibyśmy gońców. Wyobrażasz sobie – jednego dnia ty coś wywieszasz na słupach a następnego dnia to pojawia się u mnie! Nikt nam nie podskoczy. No?.

Mahl wykpił się nadmiarem pracy, ale obiecał, że po powrocie się zastanowi. Rejter dodał tylko że zależy mu na utrzymaniu poziomu pisanych wiadomości, dlatego wynajęci przez niego studenci będą nosić specjalne kamizelki z czerwonymi wyłogami. To miałoby ich odróżniać w tłumie ciekawskich. No i mieliby pierwszeństwo w dostępie do informacji.

 

Mahl czytał swoje notatki i zastanawiał się, ile pieniędzy dostałby za nią gdyby dostarczył ją wraz z kompletem informacji Radzie Do Spraw Czystości Zawodu. Zapewne dostałby niezłą sumę, ale niewykluczone, że zamiast mieszka z dukatami dostałby na przykład szpilę pod żebro. „Raz kozie śmierć! Zdecydowałem się – dokończę”. Westchnął, złożył papier i schował do ukrytej kieszeni w sakwie. W dali widać było szarzejący brzeg. Wioślarze ani na chwilę nie zwolnili tempa. Hal obżerał się serem i chlebem moczonym w oleju. Od dzieciństwa – jak pamiętał Mahl – miał skłonność do dziwnych połączeń smakowych. Szczytem była kura z konfiturą z jagód. Na samą myśl o tym Mahlowi robiło się ciężko w żołądku. Z obrzydzeniem odwrócił więc wzrok od bliźniaka i wypatrywał przystani. Jej pojawienie się zwiastowały pierwsze łodzie rybackie, które wypłynęły na poranny połów. Mijali się na Orje obojętnie, bez słowa pozdrowienia. Mahl pomyślał, że wynajęta przez Arikę łódź być może była częstym gościem w tych okolicach. To wydawało się dziwne zważywszy, że osada, do której płynęli była prawie nieznana. O Hinam mało kto słyszał. Wiadomo było tylko tyle, że pochodził stamtąd jeden z członków Gildii Czarodziejów i że tamtejsi rybacy znają nowy sposób przechowywania ryb, które dzięki niemu długo zachowują świeżość. Zamiast solą obkładali je lodem sprowadzanym z gór. Ale Mahl nie wierzył w takie opowieści. Sól to sól. A lód topnieje i nie wytrzyma długiej podróży – skwitował.

 

Przystań była więcej niż skromna. Ledwie jeden pomost, kilka pachołków i jakaś buda stojąca na brzegu. Kilka osób krzątało się na brzegu. Łódź dobiła do pomostu. Załoga sprawnie zacumowała, wyładowała pasażerów i ich bagaże. Zanim Mahl zdążył się przeciągnąć łódź zawróciła. Z rozmyślań nad wydarzeniami ostatnich dni wyrwał Mahla głośny trzask. Właściwie można się było tego spodziewać. Spośród wszystkich desek na pomoście jego niedorobiony brat bliźniak stanął na tej najbardziej spróchniałej. Noga ugrzęzła mu po kolano i mimo bladego brzasku widać było wyraźnie, że krwawi. W głowie Mahla zrodziła się myśl, że zabranie na wyprawę brata nie było najszczęśliwszym pomysłem. Miał on bowiem niecodzienną zdolność przyciągania wszelkich nieszczęść. Jeśli piorun miał trafić w jakiś dom to wiadomo było, że trafi w ten, w którym akurat był Hal. Jeśli jakiś wóz na trasie Lamberth – Mantal miał spaść do przydrożnego rowu – był to wóz, którym jechał jego brat. Mahl zastanawiał się nawet czy nie byłoby pewnym i stabilnym źródłem dochodów obstawanie w zakładach kolejnych wypadków bliźniaka.

Wyciągnął ostrożnie nogę brata, obmył wodą z jeziora i nakazał by się zamknął. Hal pojękiwał, złorzeczył. Mówił nawet, że wytoczy proces właścicielom przystani, ale Mahl uciszył go mówiąc, że sąd to ostanie miejsce, w którym można znaleźć sprawiedliwość.

Wolnym krokiem, kuśtykając nieco Hal ruszył za bratem. Ten zapytał mężczyznę siedzącego przy drewnianej budzie o drogę do gospody Pod Ukleją. Odpowiedź była krótka i rzeczowa, więc bez zwłoki udali się we wskazanym kierunku. Po chwili okazało się, że pytanie było właściwie bez sensu ponieważ Pod Ukleją była – jak się wydawało – jedyną gospodą w osadzie. Pełniła funkcje zajazdu, burdelu, ośrodka kultury, kantoru i wiejskiej świetlicy. Jej obecność z daleka zwiastował smród starych ryb i spalonego sadła. Nie sposób było zabłądzić.

Ku zdziwieniu Mahla w gospodzie było dość gwarno. Paliło się jeszcze kilka świec a dwa stoły najbliżej lady były zajęte przez miejscowych. Otwarcie drzwi – Mahl przyznał, że może troszkę zbyt gwałtowne – przerwało rozmowy. Ciekawskie oczy omiotły przybyszów, ale po chwili rybacy – bo to oni stanowili klientelę zajazdu – powrócili do swoich zajęć. Czyli do picia i rozmów.

Mahl podszedł do gospodarza. Nie uznał za stosowne się przedstawić tylko od razu przeszedł do sedna:

– Jestem tu z kimś mówiony.

Gospodarz przerwał:

– Już po niego wołam.

Strzepnął z lady niewidoczny kurz i gestem dłoni przywołał pulchną dziewczynę. Szepnął jej coś do ucha i nie proszony postawił przed braćmi dwa dzbany piwa.

– Promocja dla bliźniaków. W każdy czwartek.

– Ale dziś jest wtorek – przytomnie zauważył Mahl.

– We wtorki promocja dla rudych – odparł karczmarz i wyciągnął rękę po pieniądze. Mahl zapłacił bez wahania zastanawiając się, co byłoby gdyby wskutek jakichś niezwykłych czarów w jednym miejscu wtorek spotkał się z czwartkiem.

Pierwszy łyk piwa docierał dopiero co do przełyków braci kiedy dał się słyszeć odgłos powolnych kroków na drewnianych schodach. Mahl spojrzał w głąb sali i oniemiał. Wszystkich mógł się tutaj spodziewać, ale nie jego…

 

 

 

Janitor wolnym krokiem przechadzał się po izbie. Słowa wypowiadał cicho ale wyraźnie. Zupełnie jak jeszcze kilka dni temu Arika. Nawet tembr głosu mieli podobny. Mahl z zadowoleniem zauważył, że janitor nie popełniał żadnych błędów językowych. Oczy braci śledziły Lukiduma bardzo uważnie. Hal siedział z otwartymi ustami a cienka strużka śliny ciekła mu na kołnierz. Wydawał się zapomnieć o całym świecie. Mahl tylko lekko kiwał głową dając do zrozumienia, że wiele z tego, co właśnie słyszy podejrzewał od dawna.

– Tak. Masz rację czarodzieju. Rada to zupełna fikcja. Od dawna dba tylko o własne interesy. Zajmuje się głównie łapówkami. To ja – Lukidum – trzymam ten cały biznes w ryzach. Formalnie zajmuję się tylko dostarczaniem potrzebnych dokumentów, ale powiedzmy sobie szczerze – jeśli Rada nie dostanie ode mnie papierów – nie może podjąć żadnej decyzji. Żadnej.

Ostatnie słowo janitor wypowiedział w sposób, który świadczył o jego całkowitej pewności co do tego, co mówi. Dłuższą chwilę opowiadał o swoich przemyśleniach dotyczących przyszłości Rady i poszczególnych jej członków. Nie szczędził przy tym plotek i pikantnych szczegółów. Mahl słuchał z narastającym przejęciem. Wiele z tych nazwisk to żywe legendy. Autorytety. Janitor odbrązowił je szybko i skutecznie. Choć przez chwilę Mahlowi wydało się, że raczej je obrązowił… o ile takie słowo w ogóle istnieje…

Hal zaczynał się niecierpliwić. Niewiele wiedział o Radzie, Karcie Praw o Obowiązków i całym tym cyrku wokół czarodziejów. Puszczane przez niego ciche ale niezwykle śmierdzące bąki chyba zwróciły uwagę Lukiduma, bo chrząknął, przystanął na chwilę i uważnie spojrzał na Mahla:

– Chłopcze… Czeka cię niezwykle trudne i odpowiedzialne zadanie. Masz przeniknąć do Świata 1.0. i sprowadzić stamtąd pewną osobę. Jak zapewne się domyślasz podróże w obydwie strony są możliwe i nie są wcale tak rzadkie jak się niektórym wydaje. Ale nie wszyscy – że tak powiem – chcą dobrowolnie stamtąd wrócić. Jest jeden człowiek, który wyjechał tam z pewną misją, której szczegółów nie musisz a może nawet nie powinieneś znać. Twoim zadaniem jest go sprowadzić tutaj.

– Czy będę mógł użyć siły? – Mahl wzdrygał się przed krzywdzeniem bliźnich, chyba że było to absolutnie konieczne. Ostatnio częściej bywało niż nie bywało, ale Mahl zwalał to na karb ogólnego zdziczenia obyczajów i niezrozumiałej zupełnie wrażliwości zazdrosnych mężów.

– Myślę nawet, że będziesz musiał – oczy janitora wydały się jeszcze bardziej wyblakłe i zimne. – Oczywiście mam na myśli nie tylko siłę fizyczną. Będziesz musiał użyć siły swoich zaklęć, swoich specyfików, przekupstwa ale najskuteczniejszą bronią będzie szantaż. Ale uważaj! Ten człowiek jest niezwykle inteligentny i sprytny. Nie będzie ci łatwo. Jednak suma, którą ci proponujemy wynagrodzi wszystkie niedogodności i ryzyko.

 

Mahl próbował odpędzić sprzed oczu widok sakwy wypchanej złotymi dukatami i marzenia o własnej pracowni i kilku kramach w centrach największych miast. O sławie cudotwórcy, geniusza interesów i układów z janitorem. Było bowiem dla Mahla oczywiste, że po takiej przysłudze zaskarbi sobie wdzięczność Lukiduma. A janitor Rady to nie byle jaka postać…

– A mój brat? Po co nam będzie potrzebny?

– Jesteście łudząco podobni. Nawet ja dałbym się nabrać… Gdyby nie pewna gastryczna przypadłość brata nie wiedziałbym, z kim naprawdę rozmawiam…

Na Halu te słowa nie zrobiły żadnego wrażenia. Mahl przysiągłby nawet, że bliźniak potwierdził je kolejnym pierdnięciem.

– Na wypadek pościgu, twój brat mógłby zmylić pogoń. To daje nam fory.

Janitor przeszedł do szczegółów. Był raczej oszczędny w słowach. Po każdej ważnej informacji pytał, czy Mahl zapamiętał wszystko dokładnie. Zakazał robienia jakichkolwiek notatek, zapisków. Mahl powtarzał wszystkie nazwiska, zaklęcia, nazwy miejsc. Było tego dużo. Wydawało się nawet za dużo jak na wycieczkę, która miała polegać tylko na przewiezieniu pewnego człowieka z jednej części świata do drugiej. Na razie jednak postanowił nie dzielić się swoimi wątpliwościami.

– Aby uświadomić ci, na czym naprawdę polega twoje zadanie opowiem ci historię jednego z renegatów – janitor zdecydował się w końcu usiąść. Łokcie oparł na poręczach fantazyjnie rzeźbionego krzesła. Pochylił się nieco, przełknął ślinę i wziął głęboki oddech. – Kilka lat temu jeden z członków Rady uznał, że w Przedświecie jest mu za ciasno. Że Rada blokuje jego karierę naukową i nie pozwala na rozwój. Wykorzystał pewne znajomości i zdobywszy formuły oraz zaklęcia przeniósł się do Świata 1.0. Zabrał ze sobą wyniki swoich długoletnich badań. Pal licho gdyby wziął tylko swoje notatki. Ale on ukradł – to chyba najlepsze słowo – pokaźną część biblioteki z Zamku. Dość powiedzieć, że jego zniknięcie było naprawdę dużą stratą dla nas.

Mahl wciąż nie był pewien, o kim mówi Lukidum używając tego zaimka. Rada? Gildia? Jakaś tajemnicza organizacja sterująca całym Przedświatem…?

– Po drugiej stronie zaczął się wymądrzać. Czego to on nie opowiadał! – janitor wyraźnie na nowo przeżywał całą sprawę. – Zapisał się na tamtejszy uniwersytet, został kapłanem, zaczął pisać książki. No po prostu pańskie jaja! Narobił bydła.

– I nie chciał wrócić? Mahl przeczuwał, że to pytanie nie ma większego sensu.

– Oczywiście, że nie! Janitor aż machnął ręką ze zniecierpliwienia. – Robił tam karierę!!! Ostatnie słowo Lukidum wypowiedział z taką pogarda, że Mahl postanowił je zapamiętać tylko po to, żeby przy janitorze go nie wypowiadać.

– Wyobraź sobie, że zaczął wykorzystywać wiedzę zdobytą na Uniwersytecie. Naszą wiedzę! A przecież Świat 1.0 nie był na to zupełnie przygotowany. Zamieszanie, jakie wprowadził było trudne do opisania. O mało nie doprowadził do rewolucji. Tylko nasza interwencja zapobiegła naprawdę poważnym konsekwencjom. Trochę to trwało, ale w końcu udało się. Miał trochę nieprzyjemności, ale teraz pracujemy nad tym, żeby – w naszym interesie – trochę go wybielić w oczach Świata 1.0. Pierwsze sukcesy już są. Czeka na właściwy czas powrotu do Świata 1.0. W każdym razie jego teorie o budowie układu solarnego, wypieraniu dobrego pieniądza przez zły i inne pomniejsze grzechy powoli przebijają się do głów tamtejszych prostaków. Jednak Nikoła syn Jana Kopera narobił sporo zamieszania i wierz mi, że nie chcemy powtórki.

Mahl słyszał kiedyś od Dziadka o Nikole Koperze. Dziadek darzył go wielka atencją i wspominał coś, że na pewno zrobi wielką karierę. Ale później nikt już o nim nie mówił. Jego nazwisko nie widniało w historycznych annałach Rady. A przecież każdy czarodziej – niezależnie od stopnia wtajemniczenia – musiał znać na pamięć skład każdej rady do trzech pokoleń wstecz. Mahl powoli oswajał się z myślą, że Karta Praw i Obowiązków nie była stałym i niezmiennym dokumentem i Rada dowolnie nim manipulowała dla własnych celów.

– No… Teraz już wszystko wiesz. Moja siostra, którą już poznałeś przedstawiła ci szczegóły.

 

Siostra???!!! Do Mahla dotarło w końcu skąd to podobieństwo rysów i sposobu mówienia. A więc jednak! Ta oszałamiająca kobieta to siostra janitora… Tylko, że oczy trochę inne. A właściwie zupełnie inne. No i nie da się ukryć, że powierzchowność radykalnie różna… Mahl uśmiechnął się na samo wspomnienie pierwszego spotkania, ale zaraz zganił się za to. W końcu po pierwsze to zleceniodawczyni a po drugie jest Katarzyna… Niby ladacznica, ale wyraźnie darzy go afektem…

– Na koniec uspokoję cię. Woda z Orje ma niecodzienne właściwości. Rany na nodze twojego brata zabliźnią się bardzo szybko. Niedługo nie będzie po nich śladu. I nie próbuj tej wody sprzedawać. Po nalaniu do alembików traci swoje właściwości – Lukidum uśmiechnął się, jakby wiedział, jakie myśli chodziły przez chwilę po głowie Mahla. „Niezły interes trafił szlag! Ale musi być jakiś sposób… Może wodociąg… ” Mahl postanowił porozmawiać później z Dilhamem. On na pewno coś wymyśli.

Hal z niedowierzaniem oglądał swoja nogę. Jak zwykle w takich sytuacjach z ust pociekła mu cienka strużka śliny. Mahl cieszył się, że przynajmniej nie zaczął puszczać wiatrów. Wstał więc uznając, że posłuchanie u janitora dobiegło końca. Miał do dyspozycji prawie cały dzień. Można pomyśleć nad bezpiecznym sprowadzaniem wody z jeziora do pobliskiego Mantal. A tam otworzy się ośrodek leczenia ran i wrzodów. Głos Lukiduma wyrwał go z marzeń o fortunie:

– Aha… Jeszcze jedno. Myślę, że powinieneś to wiedzieć. Podróż do Świata 1.0 to nie jest podróż tylko z miejsca na miejsce. To podróż w czasie. O ile wiesz, co mam na myśli…

 

Sakwa nabrzmiała złotem, sława wybitnego czarodzieja, sukces finansowy nagle wydały się Mahlowi tak odległe jak wspólna noc z Ariką. A może nawet bardziej.

 

 

 

Wyprawa miała się rozpocząć przed świtem. Mahl miał przed sobą jeszcze prawie pół dnia. Nagle okazało się, że to bardzo dużo czasu. Co z nim zrobić? Janitor zapłacił za izbę, w której bracia mieli spędzić noc. Jedzenie i napitki także były opłacone. Ale nikt nie powiedział Mahlowi jak spędzić ostatnie godziny przed przejściem do Świata 1.0. A może to w ogóle ostatnie godziny życia…? Mahl poczuł lęk. Złorzeczył samemu sobie, bratu i wszystkim spotkanym po drodze. Ganił się za naiwność i chęć łatwego zarobku. Wiedział jednocześnie, że nie sposób się wycofać. Zbyt to wszystko było pociągające. Znalezienie równowagi między obawą przed nieznanym a przyszłą sławą i spodziewanymi zyskami było niezwykle trudne. Mahl postanowił sobie pomóc zamawiając duży dzban piwa. „Janitor płaci – grzechem byłoby nie skorzystać” – pomyślał Mahl zanurzając usta w cienkiej, kremowej pianie.

Jego brat gdzieś zniknął. Podczas rozmów z Lukidumem prawie się nie odzywał. Jeśli zadawał już jakieś pytania to dotyczyło spraw zupełnie nieistotnych: jaka tam jest pogoda, jakim językiem mówią, co z pieniędzmi. Janitor odpowiadał cierpliwie i ze szczegółami. Zupełnie jakby był tam częstym gościem.

 

Hal natychmiast po rozmowie wyszedł z gospody. Zapytał o coś karczmarza, wziął od brata kilka drobnych monet i powiedział, że wróci jak załatwi swoje sprawy. Mahl nie zastanawiał się, o co mogło chodzić. Zaniepokoiły go tylko słowa janitora o tym, że łudzące podobieństwo bliźniaków może być pomocne. Czyżby chodziło to, by z Hala zrobić przynętę? Za jego pomocą odciągać ewentualny pościg? To mogło oznaczać tylko jedno: wyprawa wcale nie będzie taka prosta jak się na początku wydawało i – co gorsza – Mahlowi groziło niebezpieczeństwo.

Piwo było ohydne. Karczmarz na pewno dolewał do niego wody, ale Mahl miał przeczucie, że ujęcie wody znajdowało się niebezpiecznie blisko latryny. Odstawił więc dzban i postanowił rozejrzeć się po osadzie.

 

Ku jego zdumieniu odnalazł w niej jeszcze jedną gospodę. Była jednak za mała, aby zasłużyć na własną nazwę. Oprócz tego, że miała tylko dwie izby gościnne niczym nie różniła się od Uklei. Podawano tam tak samo paskudne piwo a cena wina przyprawiała o zawrót głowy. Jednak Mahl postanowił przysiąść na chwilę i przyglądnąć się klientom. Byli to miejscowi rybacy. Typy nijakie i zajęte wyłącznie sobą. Z rozmów wynikało, że całe ich życie to połowy ryb i chędożenie. Przy jednym ze stołów siedział jednak mężczyzna, którego strój i wygląd wskazywał, że nie jest stąd. Albo przynajmniej nie jest rybakiem. Mahl zaczął przeczuwać najgorsze: miał chyba wyjątkowy dar przyciągania pomyleńców i szajbniętych wynalazców.

I tym razem się nie pomylił.

– Mogę? – nieznajomy postawił dzban wina na stole.

– A my się znamy? – Mahl nie był pewny, czy ma ochotę na rozmowę.

Nieznajomy nie dawał za wygraną:

– Mam coś, co cię zainteresuje. Dodam, że stoją za tym pieniądze. Duże… – Na twarzy mężczyzny błąkał się delikatny uśmieszek zwiastujący pewność siebie.

– Nie narzekam na brak pieniędzy. Poza tym jestem zajęty.

– Właśnie widzę – nieznajomy wskazał gestem dłoni kubek z winem stojący przed Mahlem. Bezceremonialnie zajął miejsce po drugiej stronie stołu. Położył na kolanach dużą sakwę podróżną i wyciągnął kilka płaskich kawałków metalu:

– Wiesz co to jest? To są pieniądze.

– Wydawało mi się, że powinny być okrągłe i przynajmniej miedziane.

– Myślisz jak większość ludzi. Ja chcę to zmienić. To będzie rewolucja… Nieznajomy najwyraźniej czekał na fanfary. Doczekał się tylko krótkiego beknięcia. Wino było chyba bardzo młode a jeżyny, z których było zrobione – bardzo niedojrzałe.

– Nie jesteś zainteresowany? – Mężczyzna zaczął rozkładać równo przycięte kawałki stalowej blachy. – To zastępuje gotówkę. Nie musisz ze sobą wozić monet. Bardzo proste, skuteczne a przede wszystkim bezpieczne.

Mahl udawał zainteresowanie. Jego myśli krążyły wokół zupełnie innych tematów. Fosforyzująca woda przeplatała się z zaklęciami, ziołami i … no właśnie. Tego Mahl bał się na równi z niebezpieczeństwami związanymi z przejściem do Świata 1.0. Piersi Ariki. Zupełnie nic o nich nie wiedział, a jednak nie dawały mu spokoju.

– …i po prostu robisz dziurkę po każdej transakcji. Jedna dziurka – powiedzmy 10 miedziaków. Właściciel kramu zapisuje te cyfry a potem – niech będzie, że raz na miesiąc – przychodzi do kantoru i dostaje pieniądze. Prawda, że genialne?

– Taaaa… – Mahl był obecny tylko ciałem. Jego duch krążył wokół krągłości, które jego wyobraźnia rozbudowała do najdrobniejszych szczegółów choć tak naprawdę nie widział nic więcej ponadto, co można dostrzec patrząc na opięty materiał sukni.

– Potrzebuję przedstawicieli, właścicieli kantorów. Oczywiście nie za darmo. Każda transakcja to pieniądze dla ciebie. Będziemy się rozliczać co miesiąc. Im więcej kantorów tym większy sukces. A ten jest gwarantowany. Zapewniam. Nawet jeśli transakcji nie będzie dużo i tak opłaty za samo wydanie takiego kawałka blachy pozwolą na godne życie. – Nieznajomy postanowił się w końcu przedstawić:

– Godan Furus – i wyciągnął rękę. Mahl niedbale odwzajemnił uścisk, ale wciąż milczał.

– To jak? Nawiążemy współpracę?

– Zostaw mi jakiś adres, albo co…

Godan uśmiechnął się i wyciągnął z sakwy całą garść równo przyciętych, zapisanych starannym pismem karteczek.

– Tu masz wszystkie szczegóły. Bardzo praktyczne, prawda?

 

Mahl nie był pewien czy pomysł Godana ma sens. Wiedział tylko, że jeśli wejdzie w życie Djuk na pewno położy na tym łapę. Jak na wszystkim co miało związek z pieniędzmi. Pożegnali się zdawkowo i każdy poszedł w swoją stronę. Godam do swojego stołu a Mahl pod Ukleję. W zajeździe natknął się na swojego brata. Trzymał w ręku szklane naczynie zwane pelikanem.

– Mam pewien pomysł. Ale na razie ci nie powiem – Hal dotykał naczynia z czułością i przyglądał mu się bardzo uważnie. – Powinno wystarczyć – dodał.

– Aha… Masz dzisiejszej nocy wolną izbę. Ja już się umówiłem. Nie uwierzysz z kim… – Uśmiech zdradzał bardzo sprośne zamiary. Mahl nie był zainteresowany. Postanowił wykorzystać wolny czas i po prostu się zdrzemnąć. Zanim doszedł do schodów usłyszał głos bliźniaka:

– Ty też się możesz spodziewać wizyty.

 

 

 

Ogarek świecy dawał tak mało światła, że Mahl z trudem odnalazł drogę do łóżka. Izba nie była bogato urządzona. Trudno zresztą się było tego spodziewać. Gospodarz nie inwestował w wygodne łóżko i krzesło bo zapewne bardzo rzadko gościli tu przybysze z drugiej strony Orje. Mahl zostawił otwarte drzwi w nadziei, że zapach pieczeni dochodzący z dołu zajazdu wymiecie stęchliznę posłania i siana pełniącego rolę siennika. Ściągnął buty, położył się i z rękami pod głową zaczął śledzić cienie migoczące na suficie. Przybierały kształty znanych postaci, potworów z bajek, które opowiadał mu Dziadek, drzew, w których miały mieszkać duchy przodków. Całość nie układała się jednak w żadną historię. Tak jak jego myśli. Popadł nawet w coś w rodzaju odrętwienia, poddawał się bezwolnie potokowi skojarzeń, z których nic nie wynikało bo wyniknąć nie mogło. Jedynym wyraźnym uczuciem, które przezierało z tego natłoku myśli był strach. Nie strach przed czymś, ale strach w ogóle. Nieokreślony w formie ale dość wyraźny. Na tyle żeby Mahl podkurczył w końcu nogi i ułożył się na boku.

Nie był pewny czy zasnął. Ale na pewno jego świadomość otrzeźwiło skrzypienie schodów. W bladej poświacie dochodzącej z dołu ujrzał postać. Zanim to wiedział już czuł. Nie mógł się mylić. Stanęła w drzwiach i choć światło dopalającej się świecy nie pozwalało rozpoznać szczegółów Mahl widział je wszystkie. Nie dlatego, że je pamiętał. On je sobie wyobrażał. Nawet jeśli do końca nie był tego świadomy. Mimo ciemności widział wyraźnie jej długie, jasne włosy. I wiedział, że spływają na jej piersi. Przemknęło mu przez myśl, że tylko raz w życiu widział coś podobnego. Kiedy stracił dziewictwo nad wodospadem niedaleko Mantal. Woda ze strumienia wyhamowywała za zakrętem i łagodnie spływała w dół po drodze pieszcząc gładkie kamienie. Robiła to cicho, dyskretnie. Jakby wiedziała, że nie powinna przeszkadzać młodym kochankom. Mahl zapamiętał ten obraz i ten spokojny szum i tęsknił za nim. Od tylu lat nie przydarzyło mu się nic piękniejszego…

Arika ubrana była w długą suknię. Mahl nie był w stanie rozpoznać koloru i fasonu. Wiedział tylko, że jest na pewno piękna. Piękne kobiety zawsze są pięknie ubrane. Nawet jeśli mają na sobie prostą, niewyszukaną suknię. Dziadek zawsze mu powtarzał, że prawdziwe piękno przebija się przez najgorsze łachmany.

Mahl próbował się unieść na łokciach i nawet chciał coś powiedzieć. Coś w rodzaju powitania, albo kilka słów świadczących o zaskoczeniu. Nie zdążył. Jedna dłoń Ariki skutecznie zamknęła mu usta. Druga uniosła w górę suknię.

„A więc jednak…” Mahl nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy wyobraźnia płata mu figle. A może w zajeździe jest jakiś czarodziej i właśnie postanowił zrobić przykry dowcip koledze po fachu… „Nawet jeśli to czary – nie chcę znać zaklęcia, które mnie z nich wyrwie”.

Arika pod suknią miała dość kusą bluzkę. I nic więcej. Mahl to czuł. Tak jak czuł ciepło bijące od niej. I ten zapach. Na pewno jakieś owoce, trochę mięty. Może coś jeszcze.

Bezceremonialnie usiała mu na biodrach. Musiałby być martwa żeby nie poczuć co działo się z jego ciałem. W duchu przeklinał krawca z Gronhill, który zapewniał go, że sznurowane z przodu gacie to najnowsza moda. Jednak Arika nie miała najmniejszych problemów z uwolnieniem go z obłędnych pomysłów nowoczesnego krojczego. Mahl z zadowoleniem poczuł, że jego organizm wysyła bardzo czytelne sygnały. Wydawało się, że w dłoni Ariki osiągnął wszystko na co go było stać. Mahl się mylił. Mimo woli zamknął oczy. Nie dlatego, że nie znał takich pieszczot. Nie raz i nie dwa różne kobiety zaspokajały go w ten sposób. Tym razem czuł jednak, że nie chodzi tylko o ars amandi. Chciał coś powiedzieć, ale Arika zamknęła mu usta pocałunkiem, w którym można było odnaleźć smak dzieciństwa, beztroskę czasów, w których przyszłość oznaczała podwieczorek, a świat ograniczał się do tego co było w zasięgu wzroku.

Dłoń Ariki zaprosiła go do siebie. Właściwie wepchnęła do środka. Zrobiła to stanowczo i szybko. Mahl poczuł, że jest tam miłym gościem. I bardzo oczekiwanym. Biodra jego kochanki – w myślach tak ją właśnie nazwał – zamarły na chwilę. Nie mógł się ruszyć ale okazało się, że to zupełnie nieistotne. Arika docisnęła jego dłonie do posłania i rozpoczęła egzotyczny taniec złożony raz z krótkich raz z powolnych ruchów, które pozwoliły Mahlowi poznać jej najgłębsze zakamarki. Kątem oka popatrzył na świecę. „Ta cholera zaraz zgaśnie” – pomyślał i na duchy przodków zaczął ją w myślach zaklinać, żeby jeszcze nie…jeszcze chwilę. Przecież nie zapamięta szczegółów. Nie zobaczy jej piersi, jej oczu. A oczy są najważniejsze. Czym będzie karmić się jego wyobraźnia, co zapamięta, czy zapach włosów wystarczy żeby tęsknić…Uwolnił dłonie i sięgnął pod bluzkę Ariki. Modlił się żeby zapamiętały każdy detal. To było wszystko, na co mógł sobie pozwolić. Był poddanym, niewolnikiem i było mu z tym dobrze. To ona nadawało tempo, rytm. Nie starczyło już czasu na poznanie jej smaku… Arika gwałtownie odchyliła głowę do tyłu, zacisnęła dłonie na ramionach Mahla i na chwilę zastygła w bezruchu. Mahl poczuł jak jej ciemniejszy, bardziej przeczuwany niż dostrzeżony trójkąt podbrzusza przytula się do niego.

Świeca zasyczała, wydała ostatnie tchnienie, ale Mahl przysiągłby, że w tej samej chwili zobaczył oczy, które uśmiechały się do niego. Krótkie westchnienie odbiło się od ścian izby i nie było wiadomo do kogo należało. Arika oparła głowę na piersi Mahla. Po chwili oddechy zlały się w jeden, coraz spokojniejszy i równy. Mahl zastanawiał się, co powiedzieć. Skończył Uniwersytet, był czarodziejem, uchodził za dowcipnego i wygadanego. A jednak cały słownik w jednej chwili wydał mu się zupełnie bezużyteczny. Otworzył usta, nabrał powietrza, ale Arika go ubiegła:

– Nic nie mów. Niech tak zostanie.

Mówiła jak zwykle spokojnie i cicho. Tak samo spokojnie wstała i stojąc w prześwicie drzwi zaczęła się ubierać. Robiła to tak by Mahl mógł dokładnie zobaczyć to, co jeszcze kilka chwil temu było tylko jego marzeniem.

Na progu schodów odwróciła się jeszcze:

– Jeśli chodzi o mojego brata… On może ci się wydać dziwny, ale na pewno możesz mu zaufać. Jest uczciwy. Powodzenia mój czarodzieju.

 

Przez głowę Mahla przewalały się miliony myśli. Z wielkim hukiem i w absolutnym nieporządku. Jednak jednej rzeczy był pewien: jego misja nie należała do banalnych i bezpiecznych. Ale przynajmniej wiedział, że ma motywację by z niej wrócić cały i zdrowy.

 

 

 

Wioślarze pracowali równo, nie oglądając się za siebie. Opłaceni przez Janitora przyjęli dwóch pasażerów nie pytając o nic. Łódź wyglądała jak każda inna w osadzie. Tylko załoga była jakby z innego świata. Z całą pewnością nie byli to prości rybacy. W każdym razie Mahl nie spotkał żadnego z nich w zajeździe. Rysy ich twarzy zdradzały lepsze pochodzenie oraz coś w rodzaju przekonania, że służą Ważnej Sprawie. Tyle zdążył dostrzec Mahl w ciemnościach, w których rozpoczął swoją wyprawę. Swoją i brata. Hal mocno dzierżył w jednej dłoni swoją butelkę, w drugiej wypchaną czymś sakwę. Bliźniacy zajęli miejsca na dziobie łodzi i każdy pogrążył się w swoich myślach. Mahl starał się zapamiętać wszystkie zapachy i widoki, od których – tego był pewien – już się nie uwolni. Hal siedział wypatrując czegoś na Orje aż w końcu się odezwał:

– Katarzyna jest mistrzynią w swoim fachu – i westchnął głośno.

Mahl przez chwilę poczuł lekkie ukłucie w sercu, ale szybko je stamtąd przegonił. Zdobył się tylko na udawane zainteresowanie:

– Aż tak dobrze było?

– Oj…

Hal albo nie miał zbyt wielu doświadczeń seksualnych, albo rzeczywiście ostatni wieczór Pod Ukleją należał do wyjątkowych.

– Dała z siebie wszystko. Ale wiesz co…?

– No… Mahl nawet nie chciał patrzeć na brata. Chmury, które zaczęły się się odróżniać na tle ciemnego nieba przybierały kształty, od których robiło się ciepło na duszy. Nabierały niebezpiecznie znajomych krągłości.

– No co chciałeś powiedzieć?

– Czy ty mówiłeś Katarzynie dokąd jedziemy?

Cholera! Rzeczywiście! Mahl uświadomił sobie, że obecność Katarzyny w rybackiej osadzie nad Orje nie dała się wytłumaczyć tylko pogonią za łatwym zyskiem z nierządu.

– Wspomniałem, że będę z Gronhill. Ale nie mówiłem, że przepłyniemy jezioro…Skąd się wzięła w osadzie?

– No właśnie… Nawet nie wzięła ode mnie pieniędzy. A to chyba nie jest normalna rzecz u kurew, prawda?

– A co chciała w zamian? – Mahl zaczął odczuwać niepokój.

– E tam… Kilku informacji. – Hal machnął ręką.

– Ale o co pytała?

– Dokąd płyniemy i kiedy. Chciała też koniecznie wiedzieć, kto finansuje naszą podróż. Na wszelki wypadek powiedziałem, że wypływamy jutro, płaci nam Gildia Piscatorów i szukamy nowych ziół do marynowania ryb.

Mahl zaczął postrzegać swojego brata jako człowieka, który przybrał maskę głupca tylko po to, by wyprowadzić świat w pole. Uniósł brwi:

– Uwierzyła?

– Nie sądzę. Jest diabelnie inteligentna. Nawet jak na kurwę.

 

Mahl podrapał się po rudym zaroście i zaczął sobie w głowie układać kolejność wydarzeń. Jeszcze nie powstała z tego żadna logiczna historia, ale jej głównym wątkiem był niepokój…

Wioślarze półgłosem zaczęli sobie wydawać komendy i zmienili kierunek. Na wschodzie pojaśniało. Mahl wiedział, że za chwilę dopłyną do małej wysepki, którą bojaźliwi rybacy omijali z daleka. Bojaźliwi albo dobrze opłacani. Mahl nie był do końca pewien.

– Możesz mi powiedzieć, po co ci ta butelka?

– To nie butelka. To naczynie alchemiczne. Nazywa się pelikan. – W słowach Hala czuć było coś w rodzaju dumy.

– Pracownia alchemiczna w takiej gównianej osadzie? – Mahl znał dobrze tę kastę i wiedział, że nie inwestuje w miejscach, w których nie ma stałego dopływu gotówki. I to dużej gotówki.

– Ja też się dziwiłem. Ale mnie się wydaje, że ta osada nie jest zwykłą osadą. W każdym razie kupiłem to naprawdę okazyjnie.

– Ale po co? Na wodę wystarczy nam zwykły bukłak. – Mahl nie dawał za wygraną.

– Musi być przezroczysta. – Braki w uzębieniu Hala stały się wyraźnie widoczne mimo ciemności.

– Niech będzie. – Mahl zrezygnował z dopytywania brata. Na horyzoncie pojawił się ciemny kontur wyspy. Dopływali do celu.

Ląd tylko z nazwy był suchy. Tak naprawdę okazał się zabagnioną i pełną komarów wysepką z błotnistym brzegiem. Nie było potrzeby, by wchodzić w głąb. Zresztą zgodnie z zapewnieniami janitora nie było tam nic ciekawego. Mieli czekać na brzegu.

Wioślarze wysadzili ich i bez słowa wypłynęli z powrotem na jezioro. Po chwili nie dało się nawet słyszeć odgłosu wioseł. Bliźniacy zostali sami.

– To na pewno tutaj? – Hal rozglądał się niepewnie.

– Tak. Ci wioślarze to ludzie janitora. Nie robią tego pierwszy raz. – Mahl uspokajał samego siebie choć pewność opuściła go już dawno.

– Pamiętasz zaklęcie?

– Pamiętam. Bądź spokojny.

 

Mahl przymknął oczy, wytężył pamięć i po chwili półgłosem wypowiedział kilka słów. Z początku nie działo się nic. Żadnych odgłosów przebudzonych ptaków, fruwających ryb. Nawet komary ucichły i przestały się interesować dwoma rudymi przybyszami. Zupełna cisza. Hal fiksacyjnie wpatrywał się w wody jeziora jakby miał stamtąd wypłynąć jakiś wodny potwór. Aż w końcu… Zaczęło się. Tafla jeziora najpierw stała się zupełnie płaska, później pojawił się pierwszy bąbel powietrza. Pękł z głuchym jękiem a po nim następne. Mniejsze, większe, okrągłe i bezkształtne. Coraz więcej i coraz głośniejsze. Bliźniacy czekali jak zahipnotyzowani na ostateczny sygnał. Doczekali się. Woda zaczęła świecić. Delikatnym, zielonkawym światłem. Wydobywało się nie wiadomo skąd. Nie miało konkretnego źródła. Ale dawało na tyle blasku, że można było dostrzec szczegóły wyspy. I zdumione twarze okolone rudymi czuprynami.

Hal nagle rzucił się do przodu i trzymając w ręku butelkę przebijał się do miejsca, w którym bąble powietrza wydawały się największe. Zanim brat zdążył wykonać jakikolwiek gest butelka była już pełna. Hal z triumfem na twarzy wrócił do brata.

– Rozum ci odjęło?! Chcesz zginąć zanim zaczniemy? Poza tym po jaką cholerę ci ta woda?!!

– Mam przeczucie, że może się przydać…

 

Na dalszą dyskusję nie było czasu. Bąble wydobywające się z Orje zaczęły ze sobą nieść zapach, który zwiastował nadejście tej chwili, na którą Mahl czekał a której się bał. Za każdym razem, kiedy tracił przytomność czuł się mało komfortowo. Nieważne, czy działo się to na skutek przedawkowania wina, czy po solidnym ciosie w szczękę zazdrosnego męża, który zastał czarodzieja między udami kochanki. „Nie lubię. No po prosu nie lubię i już” zdążył pomyśleć. Ale to była ostatnia dzisiaj jego myśl w Przedświecie. Ciężki, pachnący lawendą obłok wydobył się z wody i otulił sobą braci. W ten sposób znaleźli się w Świecie 1.0.

 

 

Zgadzało się prawie wszystko. Z jednym wyjątkiem: ich przewodnik był na miejscu, ale okazał się zupełnie nieprzydatny. Pod żebrem miał wetknięty aż po rękojeść duży nóż. Brunatna plama krwi zdążyła już zaschnąć, a pierwsze muchy rozpoczęły swój makabryczny taniec.

Mahl próbował zebrać myśli. Janitor nie przewidział takiego obrotu sprawy. Nie było żadnego planu awaryjnego. Mieli się spotkać z przewodnikiem, a ten miał ich zaprowadzić do człowieka, który wiedział wszystko o renegacie. Cała misja stanęła pod znakiem zapytania.

– I co teraz? – Mahl zadał to pytanie samemu sobie, ale niespodziewanie usłyszał odpowiedź brata:

– Dokładnie nie wiem, ale lepiej gdybyśmy stąd zniknęli. I to jak najszybciej.

Woda w butelce Hala zaczęła świecić i bulgotać.

 

Zanim Mahl zdał sobie sprawę z daru przewidywania swojego brata ten pociągnął go w najbliższe krzaki. Mahl w duchu zaczął się modlić, żeby dolegliwości gastryczne bliźniaka dały o sobie znać w każdym innym momencie tylko nie teraz. Cisza i dyskrecja były wymogami chwili.

Obłok jasnozielonego dymu wyrósł nagle obok potężnego dębu i znikł tak samo szybko, jak się pojawił. Szczęka Mahla tylko dlatego nie rozpoczęła samodzielnego życia, że opierała się o kępkę pożółkłej trawy. Oczom braci ukazała się Katarzyna. Nie była sama:

– Skurwysyny. Zdążyli uciec.

Towarzyszący jej mężczyzna końcem buta sprawdzał stan trupa leżącego pod drzewem.

– Kilka godzin temu. To nie oni go zabili.

– Mój drogi Thug zaczął samodzielnie myśleć. Co za imponująca zmiana! – W oczach Katarzyny próżno było dopatrzeć się zalotnego spojrzenia, które Mahl znał tak dobrze. Podciągnęła spódnicę, otrzepała sandały z błota i wskazała głową ścieżkę:

– Idziemy do wsi. Daleko nie mogli uciec.

Thug z Katarzyną szybkim krokiem podążyli w dół zostawiając braci w zupełnym zaskoczeniu. Pierwszy odezwał się Hal:

– A to sucz! Nie dość, że kurwa to jeszcze sucz.

Mahl na później odłożył refleksje na temat kondycji najstarszego zawodu świata. Trzeba było działać. W każdym razie podjąć decyzję: zostają czy spróbują jednak coś zrobić.

– Masz jakiś pomysł?

Hal przybrał wyraz twarzy, który mógł znaczyć albo głęboki namysł albo kompletny brak jakichkolwiek pomysłów.

– Ja myślę, że nie możemy iść do wsi.

– Doprawdy? Niemożliwe… – Mahl miał nadzieję, że aż nadto widoczna ironia pobudzi brata do czegoś bardziej konkretnego.

– Ja myślę, że po pierwsze nie powinniśmy się rozdzielać. Po drugie sami musimy znaleźć renegata. Po trzecie muszę się wyszczać.

 

Mahl schował twarz w dłonie i zaczął poważnie zastanawiać się nad powrotem do Przedświata. Przecież nikt nie mógłby mieć do niego o to pretensji. Zrobił, co miał zrobić. A że ktoś zatroszczył się o fiasko misji już na samym jej początku… Poza tym szybciej spotkałby się z Ariką. Tylko, czy zechciałaby go po czymś takim? Nie wykazał się. Mógłby nawet zostać posądzony o tchórzostwo.

– Jednak odrobina kultury nigdy nie zawadzi! – Głos brata wyrwał go z zamyślenia. – Mogłem to zrobić tutaj, a jednak odszedłem kilka kroków. I oto co znalazłem!

Mahl odwrócił się i zobaczył to coś. Miało postać skurczonego ze strachu, biednie ubranego chłopaka. Wystraszone oczy patrzyły raz na jednego, raz na drugiego z braci.

– Kim jesteś i co tu robisz? – Mahl starał się być stanowczy i konkretny.

– Ja go nie zabiłem! Ja ino widziałem. Ale to nie ja, nie? – Głos miał piskliwy, najwyraźniej w trakcie mutacji. Pryszcze na twarzy i delikatny meszek pod nosem odejmowały mu resztki powagi.

– Nie zabiłeś powiadasz… To się jeszcze okaże. Jak się nazywasz?

– Jasiek, nie? Jasiek.

Mahl słyszał, że Świat 1.0 potrafi zaskoczyć, ale nikt nie wspominał o śmiesznych imionach.

– A co widziałeś? Tylko bez kręcenia!

Jasiek zdobył się na coś w rodzaju uśmiechu. Kręcił głową i wciąż uważnie przypatrywał się bliźniakom:

– Ale wy jednacy… Niepodobna odróżnić, nie?

– Jeśli chcesz dożyć końca dnia gadaj! Kto zabił tego człowieka…?

Chłopak podrapał się w głowę. Mahlowi przemknęła myśl, że w tym świecie higiena musi być sferą zastrzeżoną dla wybranych. Jasiek śmierdział okropnie a włosy nie widziały wody od co najmniej kilku tygodni.

– Dwóch ich było. Dwóch, nie? Jeden to pan. Godny pan. Bogaty strój. Drugi to zbir. Zbir straszny, nie? To on zabił. Ja tu wnyki zastawiałem. Na zające. I wtedy oni. Mnie nie widzieli. Bo ja w krzakach schowany. Nie widzieli, nie?

Mahl nie był pewien, czy natarczywe „nie” w ostatnim zdaniu miało być potwierdzeniem, czy raczej prośbą o nie.

– Może nie widzieli. Zobaczymy. Wiesz jak się nazywają?

– Nie. Ja nie słyszałem. Ino później powiedzieli, że do wsi idą. I poszli, nie?

Hal postanowił zaznaczyć swoja obecność:

– Czyli do wsi nie można. Rozdzielać się nie możemy, odnaleźć człowieka musimy i dochodzi czwarty punkt.

– Czwarty? Przecież już się wyszczałeś.

– Nie zdążyłem. Znalazłem tego małego. Ty przypilnuj jego i mojego pelikana a ja dokończę.

Mahl gestem nakazał Jaśkowi aby usiadł. Wyciągnął z sakwy kawałek chleba, skrawek sera i bezrefleksyjnie zaczął przeżuwać. Nie dość, że przewodnik nie żyje, nie dość że Katarzyna okazała się szpiegiem to jeszcze ten chłopak. Na szczęście nie wiedział zbyt dużo i nie stanowił zagrożenia. Ale mógł być dobrym źródłem informacji. Widział zabójcę i jego zleceniodawcę. Znał okolicę. No i był wystraszony. To jedna z najsilniejszych motywacji do ewentualnej współpracy. Zaraz obok seksu i przekupstwa.

Hal wyszedł zza kępy krzaków zawiązując spodnie i uśmiechając się do brata:

– Widziałem drogę. Dokąd prowadzi?

– Na prawo do wsi. Na lewo do głównego traktu. A nim to już do miasta, nie? – Słowo „miasto” Jasiek wypowiadał ze szczerym nabożeństwem.

– Duże to miasto? Są po drodze jakieś zajazdy? – Mahl nie podjął jeszcze decyzji co do dalszego losu misji.

– Duże. Oj duże. I kościoły są, i kramów dużo i ludzi mrowie.

„W tłumie mamy większe szanse” – ocenił Mahl, ale jednocześnie uświadomił sobie, że w mieście trudniej będzie znaleźć kogoś, kto będzie miał jakiekolwiek informacje na temat renegata. Właściwie możliwości były tylko dwie: albo pójść do miasta i wmieszać się w tłum, albo zawrócić.

– Poprowadzisz nas do miasta. I nie próbuj uciekać. Ja też mam nóż. Dobrze się spiszesz – nagrodę dostaniesz.

– A co to będzie? Pieniądz jakiś, nie?

– Niech za nagrodę wystarczy, że unikniesz śmierci. – Mahl starał się być bardzo groźny i stanowczy. Na Jaśku chyba zrobiło to wrażenie. Hal tymczasem w szczerym uśmiechu zaprezentował swoje sfatygowane uzębienie:

– Jesteś czarodziejem Młodszy. Nie mordercą!

– Zamknij się i weź tę swoją butelkę. Ruszamy do miasta.

 

Z pobliskiego strumyka nabrali do bukłaków wody. Na wszelki wypadek zatarli ślady swojej bytności i stanęli na skraju wzgórza. Ścieżka prowadziła do traktu. Biegła przez odkryty teren. Dzięki temu można było mieć pewność, że nikt na nich nie czyha po drodze, ale jednocześnie sami byli widoczni z daleka.

– Można się dostać do traktu inną drogą?

– O tak! Mam swoje sposoby – Jasiek uśmiechnął się, co trochę zaniepokoiło Mahla. Czyżby przestał się bać?

– Poprowadzisz nas do traktu a później do miasta. Ale poczekaj chwilę.

Mahl podszedł to truchła przewodnika. Jednym, szybkim ruchem wydobył spod żeber nóż. Wytarł go starannie o koszulę zmarłego i wsadził sobie za pas.

Hal przyglądał się temu z obrzydzeniem:

– A mówiłeś Jaśkowi, że masz nóż.

– Teraz już mam.

 

Miasta nie było jeszcze widać, ale już było wiadomo, że jest duże. Mahl wnosił to po coraz większych zajazdach mijanych po drodze i nieznośnej wprost ilości końskiego gówna zostawionego na trakcie.

Jaśkowi nie zamykała się gęba. Komentował wszystko, co mijali po drodze. Widoki, ludzi, zapachy.

– Jak się nazywają? – Mahl zobaczył przy drodze białe kwiaty z jaskrawożółtymi kropkami w środku.

– Te? Margaretki… – Dla Jaśka te kwiaty musiały być tak powszechne i oczywiste, że pytanie Mahla zaowocowało brakiem „nie” na końcu zdania. Mahl zatrzymał się na chwilę i okiem fachowca zaczął się przyglądać kwiatom, łodygom, liściom. Nie znał ich. A wydawały mu się interesujące. Na pewno nie były skomplikowane w uprawie. A ponieważ nie były znane w Przedświecie Mahl przeczuwał pewne korzyści finansowe. Postanowił zabrać do sakwy kilka sztuk w nadziei, że po powrocie uda się je zasadzić i sprawdzić, czy z nasion da się otrzymać jakiś interesujący napar lub wywar. Nawet jeśli będzie absolutnie bezużyteczny to jednak z rośliny egzotycznej. A to gwarantowało komercyjny sukces.

– To już miasto. Duże, nie? – Jasiek wyrwał Mahla z zamyślenia i wskazał w oddali posępną, wielką bramę z wieżą.

– Musimy przystanąć i chwilę pomyśleć. – Mahl siadł na przydrożnym kamieniu i zaczął szperać w swojej sakwie. Wyciągnął fajkę i zawiniątko od przyjaciela. Jasiek wybałuszył oczy i cmokał z podziwem:

– A na co to, po co? To do czarów, nie? – Mahl nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Mruknął coś pod nosem i nabił fajkę. Błękitny dym szybko otulił całą trójkę. Jasiek zachowywał się jak gończy pies: pociągał nosem, mlaskał i monosylabami wyrażał swój zachwyt. Na Halu nie robiło to żadnego wrażenia. Podszedł do brata:

– Od kogo to kupiłeś? Dużo za to dałeś?

– Coś ty! To prezent od przyjaciela. Znakomicie rozjaśnia umysł i wprawia w doskonały nastrój. Spróbuj…

– Widzisz Młodszy… Za pierwszym razem zawsze dostaje się w prezencie. Później trzeba za to płacić. Ja mam lepszy pomysł – i wyciągnął całkiem duży woreczek pełen bladozielonych kulek.

– Mam układ z człowiekiem, który to produkuje. Po powrocie zajmiemy się uprawianiem tego zielska. O ile Djuk nie zechce tego zakazać, albo obłożyć jakimś podatkiem.

 

„On też wierzy w powrót. Albo jest idiotą, albo wie więcej niż myślę” – mimo wszystko Mahl poczuł się odrobinę bezpieczniej. Nie wierzył w te bajki mówiące o tym, że jak się czegoś bardzo mocno chce to się spełni. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jaką moc mają ludzkie pragnienia.

– Jest poważny problem. Nie mamy pieniędzy. Nasz przewodnik został zamordowany, a co gorsza – obrabowany. Starszy… Masz przy sobie coś, co można sprzedać?

– Coś się znajdzie – Bliźniak uśmiechnął się tajemniczo. – Nigdy nie wyruszam w podróż bez zapasów. O ile będą klienci.

– Miasto jest duuuuże! Ludzi mrowie i kupić można wszystko, nie? – Jasiek miał oczy krągłe jak młyńskie koła. Nie wiadomo, czy z fascynacji miejskim życiem, czy z powodu zbyt dużej ilości wciągniętego dymu.

– Jeśli wszystko można kupić, to i wszystko można sprzedać – Mahl o kamień wytrzepał fajkę, schował ją do sakwy i wstał:

– Idziemy. Trzeba trochę popracować.

 

Przez bramę przeszli bez przeszkód choć strażnicy dopytywali o cel podróży, chcieli sprawdzić zawartość bagażu, ale udało się wykpić zapewnieniem o pielgrzymce do Świętego Stanisława. Pomysł podsunął Jasiek i choć Mahl zupełnie nie wiedział, o co chodzi ze zdziwieniem zauważył, że to działa.

Miasto powitało ich nieznośnym hałasem, smrodem gotowanej rzepy i wysłannikami zajazdów i burdeli. Lawirowanie między natrętami było nie lada wyczynem i zajmowało mnóstwo czasu. W końcu dotarli na rynek. Czego tam nie było! Kramy w zupełnym bezładzie, jeden przy drugim, małe stoiska z gorącą kaszą, kuglarze i trubadurzy. Mahl zrozumiał, że w tym tłumie trudno będzie cokolwiek sprzedać. Jednak wyjścia nie miał.

– Na chwilę się rozdzielmy. Spotkamy się przy wejściu do tej karczmy – głową wskazał brudny, przysadzisty budynek ozdobiony wiszącą blachą z rysunkiem dwóch ryb. – Ja biorę Jaśka a ty Starszy spróbuj zdobyć trochę gotówki.

 

Nie wiadomo kogo było więcej: kupujących czy sprzedających. Do tego strażnicy, kapłani, kurwy i poborcy podatków. Mahl ponownie zasmucił się nad stanem higieny w Świecie 1.0. Sam nie pachniał fiołkami, ale to, co docierało do jego nosa przyprawiało go o mdłości. Na Jaśku nie robiło to żadnego wrażenia. Chłonął wszystkie dźwięki, obrazy i zapachy jak szczeniak wypuszczony po raz pierwszy z budy.

– Pan głodny, nie? – Raczej stwierdził niż pytał.

– Tak, ale najpierw musimy coś sprzedać. – Mahl miał tylko jeden pomysł. Natchnął go widok ulicznego sprzedawcy jedzenia. Kasza, ryby i dużo rzepy.

– Czopki na zatwardzenie! Czopki! – Pierwsze kroki zawsze są trudne. Jednak Mahl nie dawał za wygraną. Po gniewnym spojrzeniu jednego ze sprzedających jedzenie postanowił zmienić miejsce. Wolnym krokiem przechadzał się między kramami trzymając w ręku mały mieszek, z którego roztaczał się przyjemny anyżkowy zapach. Pierwszy zainteresowany był pełen wątpliwości:

– Na co???

Mahl postanowił zrezygnować ze wszystkich kupieckich chwytów i przejść na poziom rozmowy adekwatny do poziomu klienta:

– Na twarde sranie proszę pana. Na pewno się to panu przytrafia co jakiś czas, prawda?

Mężczyzna wykazywał ślady zainteresowania więc Mahl pochylił się do jego ucha i w krótkich słowach wyjaśnił zasadę działania czopków. Niedowierzanie było jedynym komentarzem.

– A nie masz czegoś co można po prostu zjeść?

– Mam. Ale używane w ten sposób działają lepiej. Spróbuj a nie zawiedziesz się.

Klient kręcił głową, cmokał, mruczał:

– Ile za to?

– Tyle, ile wart jest komfort porannego wypróżnienia.

Mężczyzna w końcu się uśmiechnął i wręczył Mahlowi małą monetę:

– Starczy?

Mahl nie miał wyjścia. Nie znał siły nabywczej miejscowej waluty. Ukłonił się bardzo uprzejmie i życzył klientowi miłego dnia. Pokazał monetę Jaśkowi:

– Co za to można kupić? – Moneta była nierówna, raczej niestarannie wykonana i dość sfatygowana. Na jednej stronie widniał kształt, który prawdopodobnie wyobrażał jakiegoś ptaka. „Pewnie orzeł”. Mahl nie miał najlepszego zdania o miejscowych mincerzach. Jasiek popatrzył na monetę:

– Najwyżej kubek miodu. Do jedzenia raczej nic. Może małą porcję kaszy. – Chłopak wyraźnie posmutniał.

Ruszyli ponownie na obchód rynku: – Czopki! Czopki na zatwardzenie!

 

Kolejne koło wokół targu Mahl postanowił zakończyć przy kramie, przy którym nie było żadnych klientów. Miał już kilkadziesiąt monet, nieźle jak na niespełna godzinę pracy. Zapas czopków nie był jednak niewyczerpany. Trzeba będzie wymyślić coś innego. Postanowił jednak odłożyć tę sprawę na później. Wysłał Jaśka po coś do jedzenia a sam zaczął się przyglądać kramarzowi. Był równie niezwykły jak jego towar. Starannie ogolony, co było czymś zupełnie niespotykanym. Wielka kolorowa czapka zdobiła jego łysą czaszkę. Ale najbardziej dziwiło jego ubranie: żadnych szarości, luźne wdzianko z szerokimi rękawami, czerwone obcisłe spodnie i cała masa biżuterii na rękach. Na tle pozostałych kramów z ubraniami ten rzeczywiście się wyróżniał. Sprzedawca odznaczał się też dość miękkimi, kocimi ruchami, wybujałą gestykulacją i wysokim jak na mężczyznę głosem:

– Pan szanowny sobie życzy?

– Tylko oglądam. – Mahl nie był jeszcze pewien, co go bardziej fascynuje: kupiec, czy jego towar. Zaczął przebierać w kolorowych, starannie wykonanych bluzach, spodniach, szarfach. Miały te same fasony ale w różnych rozmiarach i kolorach. „Masówka. Ale pomysł niezły”.

– Popatrz człowieku, jak ubrani są ci ludzie. Jakiś koszmar! Szaro, buro, bez gustu. – Głos kupca stawał się coraz bardziej piskliwy. Mówił coraz głośniej. Zaczął przerzucać swój towar wyciągając kolejne fatałaszki. Tak właśnie je nazywał – fatałaszki.

– A gdzie są kolory? Gdzie interesująca faktura, gdzie odwaga?!

Mahl patrzył z zainteresowaniem, ale był sceptyczny:

– Nie narzekasz chyba na nadmiar klientów…

– Nie dorośli do tego. – kupiec bezradnie rozłożył ręce. – Gdybym złowił choć kilku bogatszych… Przykład idzie z góry. Popatrz!

Wyłożył na wierzch spodnie w niespotykanym fasonie. Bardzo obszerne u góry i niezwykle wąskie w nogawkach.

– Czyż nie są piękne? – Pytanie w zamyśle kupca było zapewne retoryczne, ale Mahl nie był w stanie wyobrazić sobie mężczyzny ubranego w ten sposób.

Sprzedawca w końcu wyciągnął dłoń do powitania:

– Pan Jacek. A pan? – Głos miał zupełnie niemęski. Mahl z przyjemnością zauważył, że świat, w którym się znalazł jest niezwykle tolerancyjny. Najbliższe godziny miały pokazać jak bardzo się mylił.

 

Utrata przytomności zawsze jest doznaniem niemiłym. Zwłaszcza tuz po niespodziewanym uderzeniu pałką w tył głowy. Przebudzenie może być sympatyczne, ale to zależy na przykład od głosu, który się usłyszy. Ten z całą pewnością nie był miły.

– No… Obudził się nasz heretyk!

Mahl był ostrzeżony przez janitora. Wiedział., co to heretycy, Inkwizycja, Kościół. Ale dlaczego właśnie on miał być wzięty za kacerza…?

– Chyba zaszła jakaś pomyłka – wystękał, starając się jednocześnie dostrzec cokolwiek w ciemnym pomieszczeniu z zimną posadzką, smrodem szczurzych odchodów i wyraźną obecnością dwóch mężczyzn. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że mają wobec niego złe zamiary.

– Pomyłka! Jasne. Oni zawsze tak mówią. Co nie? – pierwszy głos należał do kogoś młodego. Odpowiedział mu drugi, wyraźnie starszy i bardziej doświadczony:

– Zawsze… I zawsze się w końcu przyznają. Rechot towarzyszący ostatniemu zdaniu niósł się po całym pomieszczeniu.

– Od razu dać go habitowym! – młodszy nie grzeszył chyba cierpliwością.

– Nie. Nie tak od razu. Może będzie chciał się wykupić…

Do Mahla docierało powoli, w jakiej znalazł się sytuacji. Z całą pewnością tylko pieniądze mogły go uratować. A tych jak na złość nie miał.

– Panowie… To da się jakoś załatwić.

– Panowie?! Dobre sobie! Nie trafiłeś na panów heretyku! – Argument słowny został poparty silnym ciosem w szczękę. Mahl poczuł, że ząb, który tak dawał mu się we znaki w ostatnich dniach zakończył właśnie swój żywot ostatecznie. Mimo wszystko zrobiło mu się go trochę żal.

– Dobre. Porozmawiajmy o interesach. Mahl wierzył, że z dorosłymi ludźmi, którzy mają do opłacenia rachunki w zajazdach i kramach zawsze można się dogadać. Jednak teraz albo trafił na krezusów albo na fanatyków. Ta ostatnia możliwość przerażała go.

– No… Nareszcie mówi do rzeczy. – Młodszy pochylił się i Mahl w słabym świetle świecy mógł dostrzec niewyraźne rysy twarzy. Uśmiech zdradzał pewność siebie, odór przetrawionego alkoholu zamiłowanie do hulaszczego życia.

– To co znaleźliśmy przy tobie to albo za mało albo zupełnie nieprzydatne.

Mahl uświadomił sobie, że oprócz kilku miejscowych miedziaków miał też sporo monet z Przedświata. Postanowił to wykorzystać:

– Przyjechałem z daleka. Ja w podróży.

Nie pozwolono mu na dalsze wyjaśnienia:

– Wiemy, że z daleka. A skąd dokładnie? Tylko gadaj po dobroci! – Brudna, owłosiona pięść pojawiła się niebezpiecznie blisko nosa.

Geografia Świata 1.0 to był temat, który janitor pomiął zupełnie. Trzeba było improwizować:

– Z bardzo daleka. Z kraju, z którego jeszcze nikt tu nie dotarł.

– To ciekawe bratku. A skąd niby gadasz po naszemu? Hę? – Tego Mahl nie wziął pod uwagę. Musiał zdać się na swój wrodzony dar przekonywania.

– Wasz kraj jest bardzo znany. Na naszych uniwersytetach uczy się o nim.

– Doktor! – Młodszy włożył to słowo tyle pogardy, że starczyłaby na wykpienie wszystkich uczelni prywatnych i połowy książęcych w Przedświecie.

– Za doktora to chyba można więcej wziąć, nie? – Starszy wyraźnie wietrzył spory zarobek.

– U nas doktorów jak psów – Mahl nie dawał za wygraną. – Strasznie zdewaluował się ten tytuł.

– Zde… co? – Mahl pamiętał z wykładów, że jeśli odbiorca nie rozumie przekazu to zawsze jest to wina nadawcy. Postanowił więc zmienić treść przekazu:

– Monety z mojego kraju to naprawdę poważna suma. U mnie można za to kupić konia z rzędem.

Mężczyźni na chwilę zamilkli. Odeszli na kilka kroków niknąc w ciemnościach. Jeśli Mahl ich nie widział to i oni i mogli go zobaczyć. Wprawdzie janitor stanowczo odradzał takie sztuczki, ale Mahl wiedział, że negocjowanie ze zbirami na niewiele się zda. Ręce miał wolne, szczękę obolałą, ale nie na tyle, żeby nie wypowiedzieć półgłosem kilku słów.

Cichy syk zagłuszył rozmowę dwóch mężczyzn. Chwilę później całe pomieszczenie spowiła gęsta mgła.

– Kurwa! Czarodziej!! Łap go!

Czasu na ucieczkę było niewiele. Tym bardziej, że nie wiedział, gdzie jest wyjście. Ale domyślił się, że na pewno nie za plecami. Przekleństwa i złorzeczenia wydobywające się z ust zbirów pozwalały dokładnie określić, gdzie się znajdują. Mahl mimo bolącej głowy i pokiereszowanej szczęki znalazł dość sił, bu rzucić się do ucieczki wzdłuż ściany. Dotykając wilgotnych murów trafił w końcu na wyjście. Jeszcze tylko decyzja: w prawo, czy w lewo. Nie pamiętał jak go tu niesiono. Wiedział jednak, że mgła nie będzie wieczna a zaskoczenie nią wywołanie mija dość szybko. Więc w prawo! Nie polegał na intuicji a raczej na węchu. Z prawej strony mniej było czuć stęchliznę a nawet dawało się wyczuć smród gotowanej brukwi. „A jak brukiew to i ludzie” – myślał pokonują kolejne stopnie śliskich schodów Za sobą słyszał odgłosy pogoni i groźby zwiastujące najcięższe męczarnie i wymyślne tortury, z których najciekawsza miała polegać na wkręcaniu przyrodzenia w stolarskie imadło. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że jedną z poszkodowanych zostałaby Arika, ale właśnie został oślepiony światłem dobywającym się z sieni. Był prawie wolny. jeszcze tylko wyjść na ulicę.

Ku swojemu zaskoczeniu Mahl znalazł się n rynku. To by się nawet zgadzało. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał była wymiana uwag na temat strojów służbowych kapłanów, którą prowadził z Panem Jackiem. Kupiec, który upierał się by nazywać go kreatorem mody przekonywał, że konserwatyzm w dziedzinie ubioru kiedyś minie. Społeczeństwo pójdzie za przykładem kapłanów, książąt, trubadurów. Trzeba tylko czasu. Mahl nie był pewien, czy coś odpowiedział na takie argumenty. Być może właśnie wtedy dostał w głowę.

Teraz jednak stał przy jednym z kramów oferującym damską biżuterię. Jak można się było spodziewać był oblężony przez panie, na chwilę zwolnione z obowiązku przygotowywania obiadu, pielęgnowania dzieci i usługiwania mężom. Przeglądały, przymierzały, kłóciły się o cenę. Mahl pomyślał, że w takim miejscu mężczyzna jednak zbytnio zwraca na siebie uwagę. Już miał wmieszać się w bezpieczny tłum przy jakimś kuglarzu, kiedy nagle wyłoniła się przed nim ruda głowa jego brata:

– No jesteś wreszcie. Szukamy cię z Jaskiem od dłuższej chwili. Gdzieś się podziewał?

Mahl postanowił odłożyć opowieść o swoim uwięzieniu na później i skupić się na bardziej przyziemnych sprawach:

– Zarobiłeś jakieś pieniądze? Bo mnie właśnie okradziono…

Na bliźniaku słowa brata nie zrobiły wrażenia:

– Wyglądasz jakby cię dopadł zazdrosny mąż. Jest coś na rzeczy?

– Daj spokój i gadaj czy masz forsę. Bez tego nie przeżyjemy w tym mieście. W ogóle nie przeżyjemy.

Twarz Hala nie wyrażała nic. Ani śladu triumfu czy zadowolenia:

– Powinno na trochę starczyć – i potrząsnął naprawdę dużą i solidnie wypchaną sakiewką – Samo złoto.

– Coś ty sprzedał?!

– Nic wielkiego. Garść ziaren, o których ci mówiłem. Najpierw jednak poczęstowałem fajką mojego klienta.. Chyba mu się spodobało. Najpierw zamilkł, potem zaczął śpiewać a na końcu musiałem go siłą uciszyć, tak się śmiał.

Mahl zadumał się nad zdolnościami handlowymi swojego brata. Z zadumy wyrwało go znajome bulgotanie. Hal zaglądnął do sakwy. Wydobywało się z niej delikatne seledynowe światło. Hal chrząknął i z niezwykłą czułością pogłaskał swoja butelkę:

– Chyba znowu mamy gości.

 

 

Miasto dawało szansę na uniknięcie wścibskich spojrzeń i wmieszanie się w tłum. Jednocześnie nie brakowało w nim takich, którzy w poszukiwaniu łatwego zarobku mogli posunąć się do donosów, szantażu i głupiej, bezsensownej przemocy. Jednak wyjazd z miasta oznaczał odcięcie się od źródeł informacji. Mahl wiedział, że poszukiwany przez niego renegat na pewno przebywał ostatnio w mieście. Używał zmienionego imienia i był osobą znaną. Jednak nie na tyle, by byle kupiec mógł udzielić informacji.

– Musimy przede wszystkim dowiedzieć się, gdzie szukać Jana Costera. Później zmusić go do powrotu. I tyle.

Mahl wiedział, że za jego słowami kryła się mieszanka ryzyka, pieniędzy i bijatyki.

Bliźniak uniósł brew.

– Tylko tyle…? Doprawdy Młodszy. Mówisz jakbyśmy wybrali się na piknik.

– Zamiast silić się na ironię lepiej pomyślałbyś, gdzie go można znaleźć.

Hal bardzo mocno pociągnął nosem. Przełknął to, co nagromadziło mu się ostatnim czasem, soczyście splunął i jakby od niechcenia powiedział:

– Ja myślę, że on się sam do nas zgłosi…

Mahl wzniósł oczy do nieba.

– No jasne! Uklęknie i będzie błagał, żeby go zabrać z powrotem! Jeśli wziąłem cię tylko po to,

żebyś udzielał takich rad to może lepiej wracaj od razu, co?

Hal jednak nie zamierzał dawać za wygraną.

– Jan Coster w równym stopniu boi się janitora jak Inkwizycji. A moim zdaniem powrót do naszego świata grozi mu najwyżej więzieniem. Złapanie przez Inkwizycję oznacza czasem śmierć. Przyznasz, że to dość silna motywacja…

Jasiek uznał, że najwyższy czas wmieszać się w dyskusję:

– Habitowi! Oj.. Oni potrafią zaleźć za skórę, nie?

– No dobrze – Mahl nie ustępował. – Czy to oznacza, że powinniśmy wywiesić w całym mieście ogłoszenia, że zamierzamy wybawić Costera z łap Inkwizycji i czekamy w Zajeździe pod Rybami??? Zanim on to przeczyta my już będziemy w lochach tych zbirów.

– Nie doceniasz siły pieniądza braciszku – wydawało się, że Hal mówi to z najgłębszym przekonaniem. – Zasięgnąłem języka tu i ówdzie. Coś już wiem.

 

Jasiek wiedział, gdzie znaleźć klasztor. Trzeba było tylko przejść przez całe miasto. Nie było to łatwe, bo właśnie odbywały się jakieś uroczystości, których sensu i przeznaczenia Mahl zupełnie nie rozumiał. Pod kościołem, za bogatym jak na tak małą miejscowość – zgromadził się tłum wiernych. Dym kadzideł i odgłos małych dzwoneczków zapowiadał niecodzienne, metafizyczne przeżycia. Mahl z przekąsem komentował zachowanie kapłanów, ich nadęte kazania i bezrefleksyjny zachwyt plebsu. W tłumie wypatrzył Pana Jacka. Ten z kolei skupiony był tylko na strojach księży. Wydymał wargi i co jakiś czas rzucał kąśliwe komentarze. A to krój nie taki, a to fason niemodny i w ogóle kolory dobrane fatalnie. Nikt nie zwracał uwagi na niego a im głośniej wyrażał swoje poglądy tym większą budził żałość.

Mahl z całego serca nie cierpiał prymitywnych sztuczek kapłanów. Była w tym też osobista zawiść sięgająca czasów, kiedy w Gronhill miał niewątpliwą przyjemność z panią, która okazała się być żoną pewnego żercy. Zemsta zdradzonego męża ścigała Mahla bardzo długo i nawet opóźniła jego przyjęcie do Gildii. Od tej pory Mahl nie przegapił żadnej okazji, żeby dopiec tej znienawidzonej kaście.

– Jezu Chryste!! Ale szczury! Jak koty… – Jasiek jednocześnie był przerażony i zachwycony. – W życiu takich i tylu nie widziałem, nie?

Mahl zaszczycił całą sytuację przelotnym spojrzeniem. Uśmiechnął się na myśl, że trochę czasu zajmie zanim szczury wyprowadzą się z kościoła. Postanowił tylko zapamiętać pocieszne figury wykonywane przez księży i zakonników na placu przed katedrą. Część wiernych śmiała się, część wpadła w religijny obłęd i zaczęła się żarliwie modlić.

Hal pokręcił głową:

– Doigrasz się Młodszy. Janitor ostrzegał.

– Eeee tam. To tylko niewinny dowcip.

– Rób jak uważasz. Ja na twoim miejscu wolałby przecenić wpływy tych ludzi niż ich nie docenić.

Jasiek przyśpieszył kroku. Szeroka, brukowana droga zakręcała delikatnie za katedrą. Najwyraźniej klasztor był niedaleko.

Mahl postanowił przypomnieć bratu szczegóły rozmowy sprzed kilku chwil:

– Pamiętaj. On tu występuje pod imieniem Laurent. I powiedz, że masz wiadomości od braci z Czech.

– Wiem, wiem… Zaufaj mojej pamięci. – Mahl machnął ręką i nabrał powietrza, jakby za chwilę miał rozpocząć ważne przemówienie. – A co będzie, jeśli go tam nie ma?

– Dziś rano, jeszcze tam był. A ponieważ w mieście od kilku tygodni przebywa grupa inkwizytorów, nie sądzę, żeby wyprawiał się na kurwy albo zakupy.

 

Jasiek przystanął przed bramą klasztoru. Twarz wyrażała zachwyt przemieszany z nabożnym strachem:

– Ojcowie od Świętego Franciszka. Pobożni ojcowie, nie?

Dla Mahla niektóre zwyczaje językowe Świata 1.0 nadal stanowiły zagadkę. Osobiście uważał, że każdy człowiek może mieć najwyżej jednego ojca. Czasem zdarzało się, że ojciec nie był mężem matki. Było to jedyne ustępstwo lingwistyczne, na które mógł pójść. Ale wielu ojców…? Postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy. Najważniejszy teraz był Coster. Jan, czy Laurent – nieważne. Ważne, żeby znaleźć, przekonać do powrotu i wrócić. Bezpiecznie. Do Ariki, znajomych krajobrazów, normalnego języka i przewidywalnych zachowań.

Walnął pięścią w okutą bramę.

Są sytuacje, w których zawieszeniu ulegają wszystkie prawa rządzące Wszechświatem. Potężne łapsko, które chwyciło Mahla za gardło i drugie, które trzymało ostry nóż to sytuacja, która wyczerpywała zawieszenie wszelkich praw rządzących polemiką, dyskusją i dialogiem.

 

 

Klasztor jak klasztor. Był miejscem raczej cichym. Ostatnie dźwięki, które Mahl pamiętał to odgłos drewniaków uciekającego Jaśka i głośne: ”Spiedalamy! Hal, braciszku! Trzymaj się! Nie zapomnimy o tobie!!!”. Mahl nie miał pojęcia, dlaczego bliźniak pomylił imiona. Nie mógł być aż tak roztargniony.

Od najmłodszych lat wiadomo było, że mimo łudzącego podobieństwa zewnętrznego są bardzo różni. Kiedy Mahl nauczył się czytać, Hal złamał sobie po raz pierwszy rękę. Kiedy Dziadek zabierał Mahla w góry na naukę zaklęć, Hal podbierał przepiórkom jajka. Kiedy Mahl miał pierwszą kobietę, jego brat wciąż budował modele warowni z patyków. Dziadek wprawdzie przebąkiwał coś o tym, że niektóre drzewa dają owoce później ale są tak samo dobre i wartościowe ale Mahl od dzieciństwa uznawał brata za obcy przeszczep w jego życiu. Jednak ostatnie wydarzenia zakłóciły ten obraz. Ten pomysł z wodą z Orje, smykałka do interesów…

Ponura i ciemna cela nie dostarczała zbyt wielu bodźców. Pozwalała uporządkować myśli. Mahl nie miał wątpliwości, że Jan Coster stanowił większe zagrożenie dla Inkwizycji niż dla porządku Przedświata. „Właściwie co mnie to obchodzi. To ich problem, ich sprawy. Sam chciał, sam się w to wpakował. Niech cierpi idiota” Jednak na niektóre decyzje było już za późno. Mahl siedział na upiornie zimnej, kamiennej posadzce, ręce miał związane z tyłu, pęcherz nabrzmiały. Sytuacja co najmniej niekomfortowa. No i ta niepewność: kto i dlaczego go uwięził.

Drzwi zaskrzypiały i Mahl z zadowoleniem zauważył w nich korpulentną postać zakonnika trzymającego w jednej ręce świecę a w drugiej gliniany kubek i pajdę chleba.

– Posili się, sił nabierze. Wtedy i język się rozwiąże. – Głos kastrata był obrzydliwie przymilny.

– Jak mam jeść ze związanymi rękami?

– Bez obaw. Nakarmimy, napoimy. – Braciszek pochylił się nad Mahlem. – Zacznie mówić to szybko wolność odzyska, prawda?

Mahl postanowił przyjąć postawę szczerego idioty:

– Ale co miałbym mówić? Przecież ja przyszedłem z pielgrzymką do Świętego Stanisława!

– Czyli nie chce mówić… – Kopnięcie w krocze uświadomiło Mahlowi, że powierzchowność zakonników jest tylko sprytnym zabiegiem na użytek maluczkich.

– Nie godzi się tak…pobożnego pielgrzyma w jaja…

Zakonnik postawił kubek i chleb na podłodze:

– Inni zaraz tu przyjdą. Nie będą tacy uprzejmi.

Wyszedł zabierając ze sobą świecę i zostawiając Mahla sam na sam z przemyśleniami na temat standardów uprzejmości w Świecie 1.0.

W zupełnie ciemnym i pozbawionym jakichkolwiek odgłosów pomieszczeniu liczenie czasu nie jest łatwe. Mahl miał go jednak na tyle dużo, żeby przemyśleć sprawy jeszcze raz. A zwłaszcza tę pomyłkę Hala. Może to nie było zwykłe przejęzyczenie… Może bliźniak zrobił to specjalnie.

Wiązane od przodu spodnie uniemożliwiały jakikolwiek manewr, który mógłby przynieść ulgę pełnemu pęcherzowi. Mahl głośno i w bardzo niewybredny sposób przeklinał swoją naiwność. „Nowa moda. Najmodniejszy krój! Żeby cię mrówki oblazły i każda z osobna właziła w dupę!” Gdyby krojczy z Gronhill słyszał to wszystko zapewne porzuciłby szycie męskich ubrań i przekwalifikował na usługi buchalteryjne.

Pęcherz Mahla z radością odnotował kolejne skrzypienie drzwi.

– Bracia! Na wszystkie świętości zaklinam: dajcie mi się odlać!

– Masz czelność nazywać nas braćmi?! – Niski, zdecydowany głos nie pozostawiał wątpliwości: albo trzeba się dogadać, albo poświęcić skórzane spodnie.

Wysokiemu zakonnikowi towarzyszyło dwóch niższych. Najwyraźniej ten pierwszy był tym, który miał najwięcej do powiedzenia. Twarz miał starannie ogoloną, tonsurkę wypielęgnowaną, habit czysty. „Szef!” – ocenił Mahl i postanowił rozpocząć negocjacje:

– Powiem wszystko, ale najpierw rozwiążcie mnie bo poleję się w spodnie.

– Pomóżcie mu. Nie chcę smrodu.

Ku zdumieniu Mahla młodszy z braciszków zamiast rozwiązać sznur krępujący ręce zaczął rozwiązywać rzemienie od spodni. Pulchnymi dłońmi ujął delikatnie przyrodzenie czarodzieja i odsunął się na bezpieczną odległość. Skrępowanie Mahl postanowił zachować na inna okazję. Teraz cieszył się z ulgi, jaką daje prosta z pozoru czynność fizjologiczna.

– Skończył ojcze opacie.

– Słyszę. Siadaj Hal.

A więc jednak! Szczęście przepełniało duszę Mahla. Dali się nabrać. Teraz tylko trzeba brnąć w to kłamstwo. To daje czas na odsiecz. Jednak czy Jasiek z Halem potrafią ją zorganizować? Czy poradzą sobie?

– Z jaką misją przyjechał tu twój brat – opat usiadł na małym zydelku usłużnie podstawionym przez jednego z braciszków. – No… Tylko bez krętactw. Mamy sposoby, aby cię zmusić do mówienia.

– Ojcze… mój brat ma jakąś ważną wiadomość dla Laurenta Costera. Wie tylko, że schronił się w waszym klasztorze. Ale jaka to wiadomość i od kogo – naprawdę nie wiem! – Mahl w ostatnie zdanie włożył cały swój kunszt aktorski. A praktykę miał. Przez kilka miesięcy, nieprzytomnie zakochany w córce pewnego trubadura przemierzył z jej ojcem i bratem całe księstwo. Nędzne wynagrodzenie Mahl odbijał sobie odgrywaniem scen miłosnych na rynkach małych miasteczek. Robił to tak wiarygodnie, że wzbudził podejrzenia ojca. Mahl nie przeczył, że coś było na rzeczy, więc bez słowa protestu dał się wyrzucić z trupy. Kopniak na drogę, kilka soczystych przekleństw to wszystko co pamiętał z tamtych czasów. Oprócz oczywiście długich nocnych treningów przed kolejną sceną miłosną.

Opat najwyraźniej nie był miłośnikiem sztuki, albo doświadczenie aktorskie Mahla było marne:

– Wiesz…wiesz chłopcze. To tylko kwestia czasu aż nam powiesz.

Spokojny i pewny głos opata nie pozostawiał wątpliwości – trzeba zmodyfikować taktykę:

– Wiem, że miał mu przekazać pozdrowienia od braci z Czech. I zapewnić o wsparciu. Tyle wiem.

– Ci bogobójcy jeszcze podnoszą swoje zapite łby! – Twarz opata wyrażała najgłębszą i najszczerszą pogardę. – Dobijemy łajdaków. A ty nam w tym pomożesz Hal… A może Mahl, co…?

Do Mahla dotarło wreszcie, że trafił na inteligentnego przeciwnika. Postanowił jednak pójść w zaparte, głównie po to by zyskać na czasie:

– Nazywam się Hal. Przysięgam.

– Pewna bogobojna niewiasta poinformowała nas o tym, że będziecie tu węszyć. Za obietnicę odpustu zobowiązała się do pewnego eksperymentu. – Zęby opata były bielutkie, równe ale uśmiech nie zapowiadał wyrafinowanych pieszczot.

– Siostro! Pozwól do nas…

Tylko dlatego, że Mahl siedział nogi nie ugięły się pod nim. Nawet przy słabym świetle nie mógł się pomylić. Ten obfity biust, szerokie biodra.

– Wydaje mi się, że potrafię ich odróżnić. – Katarzyna z gracją złapała Mahla za włosy i przystawiła do twarzy świecę.

– Niestety ojcze… Z twarzy się nie da. Muszę sięgnąć głębiej.

Mahl był pełen najgorszych przeczuć. Nie pomylił się. Katarzyna sięgnęła do spodni. Chwilę później trzymała w dłoni dowód, który miał rozsądzić o prawdomówności Mahla albo o jego kłamstwie.

– Ojcze – w głosie Katarzyny czuć było niepewność. – Nie jestem pewna. Nawet w tym szczególe są do siebie podobni jak dwie krople wody…

– No cóż – westchnął opat. – Znajdziemy sposób aby dociec prawdy. Codziennie modlimy się za braci dominikanów, którzy wzięli na siebie ciężkie obowiązki Inkwizycji i o to, by Pan trzymał ich z dala od nas. Ale być może będziemy musieli uciec się do ich pomocy. Dziękuję córko. Choć twoja sława związana z uprawianym przez ciebie zawodem jest trochę przereklamowana.

Cała czwórka skierowała się do drzwi. Mahl z rozwiązanymi spodniami leżał na podłodze głośno oddychając. Błogosławił swoją przytomność umysłu sprzed paru lat. Wtedy w Lamberth pojawił się dziwny wędrowiec, który namawiał mężczyzn na drobny zabieg chirurgiczny polegający na usunięciu napletka. Przedstawiał argumenty natury higienicznej i erotycznej: i czystość było łatwiej zachować i doznania miały być intensywniejsze. Mahl nie skorzystał. Był bowiem bardzo przywiązany do swojego napletka. Wędrowiec zresztą bardzo szybko został przepędzony z miasta. Djukowi nie podobał się jego nos. Powód dobry jak każdy inny…

Jako ostatni z sali wychodził braciszek, który pomagał się wypróżnić Mahlowi. Odwrócił się przed zamknięciem drzwi i posłał czarodziejowi spojrzenie, które mogło świadczyć tylko o jednym: tortury Inkwizycji mogły być niczym wobec seksualnych upodobań młodego zakonnika.

 

Jan Coster był już starszym mężczyzną. Jak na więźnia franciszkanów wyglądał na dobrze odżywionego i z całą pewnością nie był torturowany. Uważnie przyglądał się Mahlowi:

– Nie. Nie znam go. Pierwszy raz na oczy widzę. Na pewno szpieg.

Opat pokiwał głową dając do zrozumienia, że to zgadza się z jego podejrzeniami:

– Nie wiemy tylko, który to z nich. Czarodziej, czy jego niedorozwinięty brat. Ale i tego się wkrótce dowiemy. – Uśmiech zapowiadał długie, wyczerpujące rozmowy. A może nawet coś gorszego.

– Kto cię przysłał i po co? – Coster przystawił Mahlowi świecę do twarzy.

– Panie… – Mahl przełknął ślinę bardzo głośno. W jego mniemaniu u rozmówcy miało to wzbudzić zaufanie i przekonać do szczerości słów – Panie… Znajdź dla mnie czas na rozmowę a nie pożałujesz.

Opat miał chyba ogromne zaufanie do Costera bo wstał i skierował się w stronę drzwi:

– Zostawiam was samych. Przyjdź później do mnie i zdaj relację.

Zostali sami. Mahl oparł się o zimną ścianę i gestem przywołał renegata do siebie. Mówił szeptem:

– Janie. Przysyła mnie janitor Lukidum.

Nie takiej reakcji się spodziewał. Coster zaczął się śmiać. I był to śmiech bardzo szczery:

– Ten wypłowiały strażnik świętych dogmatów myśli zapewne, że sam dźwięk jego imienia spowoduje u mnie sraczkę i niepohamowaną chęć natychmiastowego powrotu do Przedświata. Naiwniak. Moje flaki są w całkowitym porządku i nie mam powodu, żeby wracać.

– To dlaczego ukrywasz się u franciszkanów? Najwyraźniej grozi ci tu poważne niebezpieczeństwo.

Mahlowi wydało się, że dobry humor opuścił Costera:

– Po prostu korzystam z ich pomocy. Dominikanie nie dają mi spokoju. Tutaj mam wikt i opierunek, spokój i dobry punkt kontaktowy. Czego ode mnie chce janitor?

Mahl poczuł, że jego rozmówca jest gotów do negocjacji:

– Masz wrócić z nami. – Mahl postanowił nie przyznawać się do swojej prawdziwej tożsamości. – Nie mamy prawa przedstawiać ci żadnych warunków. Po prostu masz z nami wrócić. Sądzę jednak, że nawet jeśli Lukidum myśli nad jakąś karą dla ciebie – to będzie nic w porównaniu z tym, co czeka cię z rąk Inkwizycji, prawda?

– Spokojnie młody człowieku. – Coster machnął lekceważąco ręką. – Ich sprawność to część legendy. Zresztą legendy, którą sami stworzyli. Węszą. Ścigają mnie, ale jak widzisz na razie daję sobie radę.

– Nie udało ci się jednak uniknąć nieprzyjemności.

– Masz na myśli tego skurwysyna z Moguncji? Przekupił mojego asystenta i po chamsku ukradł mi mój wynalazek. Dopadnę go i zniszczę! – Coster na chwilę stracił bladość na twarzy. W kącikach ust pojawiły się kropelki śliny.

– Zemsta słodko smakuje, masz rację. Ale jak mi się wydaje nie lubi go także Inkwizycja. To przebiegli ludzie. Sprzymierzą się z tobą a później obrócą przeciwko tobie. To oczywiste. Nie widzisz tego…?

Coster najwyraźniej wyczerpał zapas cierpliwości dla swojego rozmówcy. Wstał dość gwałtownie:

– Zresztą, ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Nie wrócę. To postanowione. A braciszkowie wycisną z ciebie wszystko, co wiesz. Już ci współczuję.

Huk zamykanych drzwi miał być na długo ostatnim dźwiękiem, który dotarł do uszu Mahla. Jeśli nie liczyć głośnego burczenia w brzuchu. Niestety próba wypicia wody z kubka leżącego na posadzce skończyła się jej rozlaniem a pajdy chleba nie mógł odnaleźć. Nie miał z tym żadnego kłopotu szczur, który mimo ciemności z łatwością odnalazł chleb, zjadł go a potem bezczelnie zaczął obwąchiwać spodnie Mahla.

„Nie wiedzą czy to ja, czy Starszy. Wiedzą o Przedświecie. Nie lubią dominikanów” – Mahl porządkował myśli. „Coster ma silną motywację, żeby tu zostać. Ale zemsta zaślepia. To daje jakąś szansę”.

Z rozmyślań wyrwała Mahla postać zakonnika po cichu wchodzącego do celi. Nie miał ze sobą żadnych narzędzi tortur. Mahl już miał odetchnąć z ulgą, kiedy nagle dotarło do niego, kim jest gość.

– Po coś tu przylazł? – Mahl starał się nadać swojemu głosowi jak najbardziej nieprzyjazny ton. Nie odstraszył tym jednak młodego braciszka. Jego pulchne dłonie zaczęły głaskać Mahla po policzkach. Mimo dość obszernego habitu nie dało się ukryć intencji. Mahl odruchowo ścisnął pośladki i mocniej oparł się o ścianę.

– Spierdalaj stąd bo zacznę krzyczeć!

To był błąd. Najwyraźniej oprócz zamiłowania do mężczyzn braciszek lubił także odrobinę przemocy. Uśmiechnął się:

– Krzycz. Krzycz ile wlezie. I tak cię nikt nie usłyszy. Wszyscy są na nieszporach.

Zakonnik postawił świecę i nie chciał tracić czasu:

– No jak…? Masz ochotę na zabawę? – Jego dłonie odsunęły bluzę Mahla.

– Odgryzę ci jaja, jeśli mnie dotkniesz!

Habit braciszka nie był w stanie ukryć jego podniecenia. Mahl zdawał sobie sprawę, że nie ma zbyt wiele czasu. Dłonie wprawdzie miał wciąż związane, ale nogi wolne.

Silny kopniak w krocze zawsze jest dobrym rozwiązaniem w sytuacjach beznadziejnych. Zastępuje uczone dysputy, szermowanie argumentami i inne tego typu bzdury opisywanie w mądrych księgach.

Zakonnik wydobył z siebie tylko zduszony, piskliwy jęk i podkurczył kolana. Mahl usiadł na nim tak, żeby łydką docisnąć gardło.

– Nóż! Natychmiast! Gdzie masz nóż?

Braciszek jęczał i nie wykazywał najmniejszej chęci do współpracy. Mocniejszy ucisk na gardło musiał jednak mieć siłę przekonywania. Mahl odwrócił grube cielsko zakonnika na brzuch i siadł mu na plechach. Na szczęście ostrze noża zatkniętego za pas habitu było ułożone w ten sposób, że dało się przyłożyć do niego sznur krępujący dłonie. Kilka ruchów i Mahl poczuł ulgę. Na wszelki wypadek jeszcze raz użył ciężkiego buta aby upewnić się, że zakonnik nie wstanie przez dłuższą chwilę a z resztek sznura stworzył wymyślny knebel, który miał zapobiec wezwaniu strażników.

Mahl nie wiedział, co to są nieszpory, ale domyślił się, że zakonnicy jeszcze przez jakiś czas będą zajęci swoimi sprawami. Nie znał rozkładu pomieszczeń w klasztorze, nic nie wiedział o ewentualnych strażach. Wszystkie niebezpieczeństwa związane z ucieczką wydawały mu się jednak niczym z perspektywą gwałtu i tortur.

Na korytarzu nie było nikogo. Świeca nie dawała dużo światła, ale to akurat cieszyło Mahla. W habicie zdartym siłą z braciszka mógł przemknąć nierozpoznany. Założył skobel na drzwi celi i przybrał postawę podpatrzoną u opata: zasunął kaptur na głowę, przygarbił się i ruszył nieśpiesznym krokiem. Wybrał dobry kierunek, bo zaczęło mu towarzyszyć coraz więcej światła. To oznaczało, że zbliża się to jakichś centralnych pomieszczeń.

Pierwszy egzamin zdał bardzo szybko. Usłyszał z boku: – Laudetur Jesus Christus.

Nie wiedział, co odpowiedzieć mijanemu braciszkowi. Wymruczał więc kilka monosylab ani na chwilę nie zwalniając kroku.

Węch podpowiadał mu, że zbliża się do kuchni. Braciszkowie mieli upodobanie w serach i piwie. Jeśli kuchnia to i wyjście z klasztoru – dedukował Mahl. W kuchni nie było nikogo jeśli nie liczyć kilku zaprzyjaźnionych z franciszkanami szczurów. Mahl wyłowił w półmroku największe drzwi i postanowił zaryzykować. Po drodze zabrał pół bochna chleba i butelkę, z której dobywał się przyjemny zapach miodu.

Drzwi nie były zamknięte. Ale to, co było za nimi było zagadką. Noc była wyjątkowo ciemna i nie zapraszała do siebie. Cisza nie wróżyła nic dobrego. Ale nie trwała zbyt długo:

– Tędy chcesz uciekać? – Głos Costera sparaliżował Mahla natychmiast.

– Wyjdziesz wprost w łapy strażników. Lepiej uciec tędy – i wskazał mały otwór w ścianie obok. – Tutaj wyrzucają resztki jedzenia. Mało komfortowe ale bezpieczne.

Coster mówił bardzo spokojnie i pewnie. „Wierzyć, nie wierzyć… Nie mam za bardzo wyjścia” – kalkulował Mahl. Postanowił jednak zaznaczyć intelektualną samodzielność i wygrażając trzymaną w ręku butelką ostrzegł Costera:

– Jeśli mnie okłamałeś – zemszczę się!

– Nie kłamię. Zresztą wkrótce się przekonasz. Śpiesz się. Nie masz zbyt dużo czasu.

Mahl podszedł do dziury w ścianie. To, co poczuł jego noc można było porównać tylko ze smrodem rzygów pijaka po tygodniu picia i niezdrowego jedzenia.

Przełożył nogę na zewnątrz, odwrócił głowę w stronę kuchni żeby nabrać ostatni haust w miarę świeżego powietrza i poddał się prawu grawitacji. Ta niezwykła siła rządząca wszechświatem załatwiła całą resztę. Niestety oprócz jedzenia bracia wyrzucali poza klasztorne mury także skorupy potłuczonych naczyń i zniszczone meble. Mahlowi wydało się, że wszystko, czego pozbywano się z klasztoru uparło się, żeby zagościć w jego boku i pośladkach. Nie był w stanie powstrzymać się od krzyku. Tylko ramiona pozostały nietknięte. Nie na długo. Chwilę później właśnie na nich poczuł ciężkie buty. Towarzyszył im głos renegata:

– Idę z tobą. Z janitorem można się dogadać. Z Inkwizycją nie.

 

W ciemnościach trudno przeprowadza się spis z natury. Ale w przypadku Mahla było to wyjątkowo łatwe: miał pół bochenka chleba, butelkę miodu, nóż i renegata. Ostatnia pozycja spisu inwentarza otrzepała ubranie z gnijących resztek jedzenia i zaordynowała:

– W dół. W ten sposób ominiemy miasto.

Mahl do wszystkiego, czego się doliczył w ciemnościach musiał dodać jeszcze nieznośny ból w prawym boku i krwawiące rany na tyłku.

– Trochę się pokiereszowałem. Nie możemy iść zbyt szybko.

– I tak jest noc. Nie łudź się. Możemy się poruszać najwyżej w tempie pieszej pielgrzymki. Ruszamy.

 

Coster zapewne wykonał jakiś gest ręką, ale Mahl w ciemności mógł się tylko domyślić, że machnął ręką.

Nie było wyjścia. Klasztorni niedługo odkryją jego ucieczkę i zniknięcie Costera. Nawet jeśli sami nie rzucą się w pogoń zawsze mogą wysłać jakichś zbirów albo w desperacji nasłać Inkwizycję. Różnica wydała się Mahlowi tylko i wyłącznie zagadnieniem językowym.

Najgorsze, że w klasztorze została jego sakwa. A w niej mieszanki ziół, pieniądze i – najważniejsze – notatki. Janitor ostrzegał, żeby ich nie robić. Teraz za późno na pretensje do samego siebie. Jedyna nadzieja w tym, że w notatkach nie było wszystkiego. Na przykład ważnych zaklęć. Te zdążył zniszczyć. Taki zawodowy nawyk. Ale z reszty łatwo można się było domyślić, z jaką misją przybył i z kim miał się spotkać. Jednak z drugiej strony miał już renegata i jego wyraźną deklarację powrotu. Kłopot był tylko z Halem. Bliźniak nie znał zaklęcia a zostawienie go w Świecie 1.0 oznaczało dla niego poważne kłopoty. Mahl miał do rozstrzygnięcia poważny dylemat: zająć się sprowadzeniem renegata, czy szukać Starszego.

Po godzinie marszu Coster zarządził postój. Mahl słysząc w pobliżu drogi jakiś strumień chciał przemyć wodą rany i umyć się choć pobieżnie, ale Coster mu odradził:

– Ranami zajmiemy się o świcie. Po ciemku nie wyciągniemy drzazg i odłamków. A myć się nie powinieneś. Nie możesz za bardzo odróżniać się od miejscowych.

Mahl nie był do końca pewien, czy powinien ufać temu człowiekowi. Jeszcze kilka godzin temu Coster chciał go wydać na pastwę zakonnych oprawców i wyklinał na janitora. Teraz deklarował pomoc i chęć powrotu do Przedświata. Strach bywa bardzo silną motywacją, ale nie można wykluczyć, że Coster prowadził własną grę, której zasad Mahl jeszcze nie poznał.

Krótki odpoczynek urozmaicony posiłkiem złożonym z chleba popijanego mocnym miodem upłynął w całkowitym milczeniu. Sygnał do dalszej wędrówki dał Coster. Mahl zanotował w myślach, że renegat nie znosi sprzeciwu i lubi dominować. Wprawdzie to Mahl miał przy sobie nóż, ale nie wiadomo, czym dysponował jego towarzysz podróży.

Droga prowadziła ścieżką wzdłuż ściany lasu. Ciszę mąciły tylko odgłosy ich kroków i pohukiwania sów. Od czasu do czasu także pojękiwania Mahla i złorzeczenia na franciszkanów, którzy nie opanowali jeszcze sztuki segregacji śmieci.

Świt dał o sobie znać niespodziewane. Jakby Demiurg nagle postanowił ukrócić znój wędrowców. I tym razem Coster dał do zrozumienia, kto rządzi w grupie:

– Musimy odpocząć, a po drugie trzeba za dnia sprawdzić okolicę. Poza tym jest na tyle jasno, że mogę zająć się twoimi ranami. Rozbieraj się.

Mahl ozdobił swoją twarz grymasem, który wyraźnie rozśmieszył Costera:

– Nie bój się. Kilkumiesięczny pobyt w klasztorze nie czyni z mężczyzny chłopolubca!

Bok Mahla wyglądał na nieuszkodzony choć mocno posiniaczony. Za to pośladki miały rany, które wyglądały jakby wpadł na widły.

– Dupę masz w nieszczególnym stanie. Coś mi się wydaje czarodzieju, że przez dugi czas będziesz jadał na stojąco. – Coster śmiał się przy tym, choć Mahlowi do śmiechu nie było:

– Masz jakąś maść, albo cokolwiek co mi ulży?

– Niestety. Decyzję o ucieczce z klasztoru podjąłem równie szybko jak ty. Nie zdążyłem niczego zabrać ze sobą. Poza tym, co mam w głowie…

– To może przynajmniej przejdź się nad strumień i poszukaj babki lekarskiej. Przynieś trochę liści.

Coster poszedł nad wodę a Mahl zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście za ucieczką spod opiekuńczych skrzydeł franciszkanów stała tylko obawa przez karzącą ręką kościelnej sprawiedliwości. Jeśli tak właśnie było, to dlaczego Coster zdecydował się na ucieczkę dopiero teraz, dlaczego do tej pory sam nie wrócił do Przedświata, dlaczego uznał, że do powrotu potrzebny jest mu Mahl.

Liście babki przeżute i uformowane w jednolitą papkę pomagają na każdą ranę, czy ukąszenie. Niekoniecznie dlatego, że mają jakieś szczególne własności lecznicze. Głównie dlatego, że takie zapotrzebowanie wysyła mózg. Do takich sztuczek Mahl uciekał się wielokrotnie. Kiedy sprzedawał swoje specyfiki naiwnym wieśniakom zazwyczaj wciskał im mieszanki ziół spotykanych na każdej polanie i na każdym polu, ale zauważył, że im dłużej opisywał ich lecznicze czy magiczne właściwości tym większy budził podziw klientów. A to w prosty sposób przekładało się na zysk. Jeśli do tego dołączał kilka zdań wypowiedzianych szeptem – sukces był murowany.

Coster oczyścił rany z resztek brudu i małych kawałków drewna. Nie był delikatny:

– Nie rzucaj się. Bądź mężczyzną.

– Wsadź se w dupę drzazgę wielkości maczugi i spróbuj ją później wyciągnąć bezboleśnie. Ciekaw jestem, czy będziesz śpiewał. …No mówię uważaj!

Coster obłożył rany leczniczą papką i po przyjacielsku – taką miał Mahl nadzieję – klepnął czarodzieja w obnażone pośladki:

– Do wesela się zagoi.

– O ile będzie wesele…

– A co? Nie chce cię?

Mahl postanowił się wtajemniczać renegata w problemy swojego życia uczuciowego. Tym bardziej, że sam nie był do końca pewien, jak potoczą się jego sprawy z Ariką. Może to była tylko jednorazowa przygoda, może coś w rodzaju zachęty przed trudną wyprawą. Westchnął jednak co wzbudziło śmiech Costera:

– A więc jednak! A opowiadają, że czarodzieje się nie zakochują. Podobno nie muszą. Wystarczy kilka zaklęć a każda kobieta stanie się uległa. Prawda to?

– Przymknij się. Jeszcze kilka takich kretyńskich uwag a sprawię, że zakochasz się we mnie. A tego obaj chyba nie chcemy, prawda?

Ten argument chyba przeważył, bo renegat wstał i rozglądnął się po okolicy:

– To droga prowadząca do małej wsi. Ale powinien tam być zajazd. Ty będziesz udawał braciszka idącego do grobu świętego z pielgrzymką. Ja dołączę zaraz po tobie. Będę doktorem, wędrownym nauczycielem.

Mahl wprawdzie mógł nożem zmusić Costera do pójścia z nim, ale uznał, że pomysł nie ma wielkich szans powodzenia. Obolały bok i rany na siedzeniu czyniły z niego pół-kalekę. Poza tym nie wiedział zupełnie, jak dojść do miejsca, z którego mogliby wrócić. No i jeszcze Hal.

– Tylko przybierz sobie jakieś imię. Bracia zakonni lubują się w biblijnych. Może Jakub? I masz trochę pieniędzy. Na pewno się przydadzą.

Mahl ruszył kuśtykając trochę. Habit śmierdział jakby nie był prany od czasu powstania zakonu. Jeśli wierzyć w zapewnienia renegata był to doskonały kamuflaż. Nie na długo się jednak przydał.

 

Zajazd wyróżniał się pośród biednych chat wioski. Stał przy trakcie i z daleka zachęcał do skorzystania ze swoich usług. Przytomny właściciel na starannie oheblowanej desce wymalował napis sławiący jego kuchnię i przytulne izby do spania a nade wszystko informował, że to ostatnie miejsce, w którym można spędzić noc przed wjazdem do miasta. Niby mimochodem dodawał, że bramy miasta zamykane są na godzinę przed zmrokiem, co było oczywistym kłamstwem, ale zapewniało napływ klientów przerażonych perspektywą spóźnienia się do miasta i snu pod gołym niebem.

Mahl wszedł do głównej sali pewnym krokiem i wygłosił sentencję zapamiętano z klasztoru:

– Laudetur Jesus Chritus.

Zamiast odpowiedzi zobaczył zdumione oczy gospodarza:

– A ty co? Przez noc wstąpiłeś do zakonu???

Mahl domyślił się: jego brat już tu był.

 

 

Hal zajmował izbę tuż przy schodach prowadzących na górę zajazdu. Jak na miejscowe standardy była komfortowa. To nasunęło Mahlowi podejrzenia, że interesy jego brata idą znakomicie:

– Byłem na tym wzgórzu. Z ciekawości, kogo przywiało. Myślę, że się ucieszysz.

– No… Dawaj! – Małomówność Hala czasem była irytująca.

– Spokojnie. Zaraz tu przyjdzie. Najpierw opowiadaj, co się z tobą działo. Nie wyglądasz najlepiej. I to przebranie… Siadaj – Gestem wskazał drewniany zydelek.

– Dziękuję. Postoję.

 

Mahl nie przypuszczał, aby przez kilka najbliższych dni mógł odczuwać jakąkolwiek przyjemność z siedzenia.

W krótkich słowach streścił wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin. Hal bez emocji przyjął wiadomość o ucieczce Costera:

– Ja bym mu nie ufał. Zdaje się, że on ma tutaj rozległą sieć interesów. Nie tylko finansowych. W każdym razie lepiej zachować ostrożność i nie mówić mu wszystkiego.

– On zaraz się tu pojawi. Do wzgórza, z którego wrócimy jest niedaleko. Gdybyśmy się pośpieszyli…

Kiedy Mahl wracał później do tych wydarzeń przysiągłby, że najpierw poczuł zapach, później usłyszał skrzypnięcie drzwi a dopiero na końcu się odwrócił. Pamięć czasem płata figle.

– Arika…?

Wydawało mu się, że nie można w zwykły pocałunek w czoło włożyć więcej czułości. Zwłaszcza jeśli podeprze się go tym gestem, za którym Mahl będzie tęsknił do końca życia – o tym był przekonany. Arika przejechała dłonią po jego włosach:

– Wyglądasz na zmęczonego. Twój brat mi opowiadał. Już wszystko w porządku?

Cholernie w porządku. Mahl poczuł, że siniaki, rany, zmęczenie zostawił przed drzwiami zajazdu. Nigdy nie był dobry w opisywaniu swoich uczuć. Więc i tym razem zdobył się na jakiś nieokreślony gest i kilka monosylab. Oczy Ariki zawarły na chwilę tajny pakt z jej grzywką. Tak właśnie się uśmiechała.

– Mam kilka siniaków i drobnych skaleczeń. Nic poważnego.

 

Mahl nie był pewien, czy użalanie się nad samym sobą budzi u kobiet współczucie czy irytację.

– Pokaż. Coś na to można poradzić.

Mahl posłusznie jak małe dziecko zdjął habit i pochwalił się swoimi siniakami.

– Połóż się. A ty Hal daj butelkę z wodą z Orje.

– Twój brat mówił, że woda nie działa po nalaniu do butelki.

– To zależy w czyich znajduje się rękach – Arika uśmiechnęła a Mahl zrozumiał, że wie o niej naprawdę niewiele.

Czysty gałgan zmoczony kilkoma kroplami wody z pelikana delikatnie pieścił bok Mahla. Tak delikatnie, że czarodziej bez skrępowania pozwolił na to, by Arika zajęła się także pozostałymi ranami.

Klaps w pośladek oznaczało koniec zabiegu:

– No… Już niedługo nie będziesz nic czuł.

Niedługo oznaczało w tym przypadku natychmiast. W drzwiach stanął Jan Coster:

– Witaj kochanie…

Z twarzy Ariki znikł uśmiech. Oczy zwęziły się i z całą pewnością nie zapowiadały żadnych czułości:

– Ustaliliśmy kiedyś, że już nigdy nie będziesz tak do mnie mówił. Czyżbyś zapomniał?

Mahl rzeczywiście nie czuł nic. Może z wyjątkiem cienkiej szpilki, która nagle zagościła w jego sercu. Ale właściwie czego się spodziewał? Że spotkał dziewicę? Że jedna noc może przesądzić o całym życiu? On sam nie szczędził sobie uciech, więc dlaczego miałby tego odmawiać innym.

– Ależ Ariko… Po tym wszystkim…

– To już historia i nie mam ochoty do niej wracać.

– Twój brat nigdy mnie nie lubił. Nie umiał zaakceptować.

Arika wstała gwałtownie. Wyciągnęła w kierunki Costera rękę w geście, który powinien wystraszyć każdego, kto miał choć odrobinę oleju w głowie:

– Nabroiłeś. I to solidnie. Masz jedyną szansę, żeby uchronić się przed bardzo poważnymi konsekwencjami.

Coster przybrał postawę człowieka pokornego i pogodzonego z losem:

– Dobrze, już dobrze koch… Ariko. Przecież jestem tutaj i nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy wszyscy wrócili. Po to właśnie przybyłaś tutaj, prawda?

– O ile mówisz szczerze. A co do tego mam wątpliwości. Po co chcesz wrócić?

Coster rozłożył ręce w geście, który miał świadczyć o jego bezradności:

– A mam inne wyjście? Tutaj czeka mnie więzienie Inkwizycji. W najlepszym razie. Mój wynalazek jest teraz w innych rękach. Nie mam szans na spokojne życie. A twój brat najwyżej mnie opieprzy, wymierzy jakąś symboliczną karę i będę miał spokój.

– To zależy tylko od tego, co rozumiemy przez symbole… – Oczy Ariki świdrowały Costera jakby chciały zobaczyć, co dzieje się w jego głowie. Mahl na próżno szukał w nich tej czułości, którą zapamiętał tamtej nocy Pod Ukleją.

Jasiek przyniósł dobre wieści:

– Na drodze żadnych straży i pielgrzymek. Prawie pusto, nie?

– Nie ma na co czekać. – Mahl postanowił przejąć dowodzenie. – Zbieramy się.

Hal zaczął się pakować, Arika pomogła ubrać habit a Coster dopił kilka łyków miodu. Jasiek niecierpliwie przebierał nogami. Mahl miał w głowie ułożonych kilkaset pytań. Najchętniej zadałby je wszystkie teraz. Zdecydował jednak, że odłoży to na później. Najlepiej na chwilę, kiedy będzie sam na sam z Ariką. Tym bardziej, że właśnie położyła mu dłoń na ustach tym samym gestem, który tak doskonale pamiętał:

– Nie teraz. Później.

Droga nie obfitowała w żadne niezwykłe wydarzenia. Kilka wozów i kilku mnichów mijanych po drodze urozmaicało nudę. Coster przystawał co chwilę i szukał przy drodze jakichś ziół. Długo rozwodził się nad każdą roślinką czym budził irytację pozostałych wędrowców. W końcu dotarli pod wzgórze. Hal wyszedł na górę, żeby sprawdzić, czy nie czekają tam na nich żadne niespodzianki. Coster postanowił wykorzystać chwilę odpoczynku:

– Ariko. Ja wiem, że czasu nie da się cofnąć. To znaczy w pewnym sensie się nie da. Ale, czy nie myślałaś nad tym, żebyśmy…

– Jeszcze słowo a stracisz zęby. -Mahl jeszcze nigdy w życiu nie słyszał tak dużo syczących spółgłosek w jednym zdaniu. – Przyjmij do wiadomości, że jestem już z kimś innym.

Szpilka przebiła serce Mahla. Zatrzymała je i bezczelnie rozgościła się na dobre.

 

 

Hal zbiegł z góry i dysząc zakomunikował, że droga jest wolna, teren czysty i nikogo w zasięgu wzroku. Po latach, we wspomnieniach bracia wielokrotnie wracali do tej chwili. Mahl zawsze wtedy kończył rozmowę stwierdzeniem: „Masz Starszy poważne kłopoty ze wzrokiem”.

Na szczyt wzgórza nie było daleko, lecz droga ciągnęła się długo. Ogromnie to irytowało Mahla, który nie mógł znieść zachwytów Costera nad każdym napotkanym krzaczkiem i drzewkiem. Renegat wypywał o własności lecznicze, magiczne działanie.

– Chcesz się przerzucić na ziołolecznictwo? – Mahl włożył w to pytanie więcej jadu niż może wyprodukować żmija przez całe swoje życie.

Arika chciała chyba zażegnać niezręczną sytuację bo zapytała Mahla:

– A co z Jaśkiem? Chyba nie możemy go tu zostawić? Za dużo wie.

Mahlowi każde jej słowo rymowało się z „kochanie” Costera. Nic na to nie mógł poradzić. Nawet nie chciał. Szpilka w jego sercu nie pozwalała o sobie zapomnieć. Krew krążyła w organizmie siłą przyzwyczajenia:

– A o tym porozmawiamy po powrocie.

O czym? Czy w ogóle będzie o czym rozmawiać? Przedstawi swojego narzeczonego a może nawet męża? Zaprosi do domu na wspólny obiadek? Mahl w rozpaczliwym geście postanowił zwalić wszystko na ostatnie wydarzenia:

– Ząb straciłem. Wciąż mnie boli.

– Taaa… Ząb. Musiał być wyjątkowo duży.

Drzewo na wzgórzu stało jak gdyby nigdy nic. Truchło przewodnika znikło, zające sprowokowane nieobecnością Jaśka buszowały w krzakach.

– No dobrze. Ty czy ja? – Arika stanęła pod drzewem.

– Niby co? – Mahl nie był pewien, co Arika ma na myśli. Może pyta, kto ma podjąć decyzję? Wychowywany przez Dziadka wiedział, że to mężczyzna powinien wziąć na siebie odpowiedzialność. Ale jak to powiedzieć…?

– Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej… – Ton głosu czasem mówi więcej niż słowa. Albo myśli Ariki krążyły w podobnych rejestrach:

– Legendy o twojej inteligencji są mocno przesadzone. Pytałam o to, kto wypowie zaklęcie.

Na razie jednak pytanie pozostało w zawieszeniu. Na dłużej.

Znajome twarze nie zawsze budzą miłe skojarzenia. Katarzyna, Thug, jeden ze zbirów z piwnicy przy rynku miasteczka i trzech zbrojnych. Pojawili się na wzgórzu nagle i w szyku, który do zera ograniczył rozważania na temat ewentualnej ucieczki. Katarzyna oparła dłonie na szerokich biodrach:

– No to mamy chyba komplet, prawda? Można rzecz – cztery w jednym. – Jej śmiech był mieszanką triumfu i pewności siebie. Do śmiechu dołączył rechot Costera:

– No… Nie było z tym większego kłopotu.

Mahl wiedział, że jego mały nóż ukradziony zakonnikowi nie zda się na nic. Wywoływanie mgły albo plagi szczurów w tym towarzystwie może tylko rozdrażnić. Posłusznie dał sobie związać ręce i postanowił zdać się na Los.

 

Los przybrał postać śmiesznego wozu z wygiętymi pałąkami, na których rozpięto gęste płótno. Katarzyna z Costerem siedzieli na zydlu, więźniowie w środku w towarzystwie zbira a trzech zbrojnych zamykało pochód. Nie jechali do miasta. To Mahl zdążył zauważyć. Ale nic więcej nie wiedział. Katarzyna z Costerem rozmawiali półgłosem i nie dało się wyłowić żadnych szczegółów. Reszta towarzystwa milczała nie tylko ze względu na obecność zbira w środku. Zapewne wszyscy zadumali się nad swoją naiwnością.

Zbir zajął się przeszukiwaniem sakwy Hala. Wyciągał po kolei zawiniątka, mieszki, małe buteleczki, pieniądze. Zaczął się przyglądać pelikanowi wypełnionemu do połowy wodą z Orje. Arika pochyliła nieco głowę i zaczęła coś mówić szeptem. Woda w ułamku sekundy stała się klarowna, jakby pochodziła z najczystszego źródła. Zbir odłożył butelkę i zaczął wąchać zioła znalezione u Hala. Większość rozrzucał po podłodze wozu. Zatrzymał się przy zielonych grudkach:

– A to co? – przystawił nóż do gardła Hala. – Tylko nie łżyj!

Hal wydawał się zupełnie zwracać uwagi na szczególne okoliczności:

– Do palenia. Trzeba mieć fajkę. Znajdziesz ją w sakwie. Polecam. Naprawdę.

– Się zobaczy. – Zbir uznał dyskusję za zakończoną i zajął się przeliczaniem pieniędzy.

Wóz zatrzymał się. Więźniowie stanęli przed brama małego zamku. Nie wyglądał na zamieszkały. Bluszcz zdążył zagospodarować każdy fragment murów a brama broniła dostępu do środka właściwie symbolicznie. Fosę wypełniały chwasty, skorupy naczyń obrośnięte były mchem. Wyglądało na to, że ostatni właściciel zamku albo naraził się jakiemuś możnowładcy i skończył na szubienicy, albo przestał płacić podatki. Co w pewnym sensie wychodzi na jedno.

Katarzyna dyrygowała całą ekipą bardzo sprawnie:

– Do osobnych cel. I nie rozwiązywać rąk. Jeszcze raz sprawdzić, czy czegoś nie schowali.

Zbrojni bez słowa komentarza wykonywali rozkazy. Chwilę później Mahl znalazł się w zimnej, pozbawionej okien ciasnej sali. Po raz trzeci w ciągu ostatnich dni. Zanim z ciężkim łomotem zamknęły się za nim drzwi usłyszał jak echo korytarza niesie słowa Costera:

– Arikę zostaw mnie, dobrze…?

 

Mahl przypuszczał, że istnieją jakieś zaklęcia pomagające wyzwolić się z więzów. Ale już podczas pobytu w klasztorze uzmysłowił sobie, że Dziadek najwidoczniej nie przewidział takich sytuacji. Uczył go przywoływania posiłków, chwilowej amnezji u innych i zamiany wody w wino. Tę ostatnią umiejętność zdobył poprzez handel wymienny z pewnym kaznodzieją, który był gościem na hucznym weselu jednej z córek dziadka. W zamian Dziadek przekazał kilka cennych rad, dzięki którym można było na kilka dni udawać zmarłego nie budząc żadnych podejrzeń otoczenia. O luzowaniu sznura krępującego dłonie nic nie wspominał. Mahlowi nie pozostawało nic innego jak czekać. Próby nasłuchiwania, co dzieje się za ścianą nic nie dały. Zresztą… Czy akurat za ścianą przetrzymywana była Arika? I właściwie dlaczego akurat jej losem tak bardzo się teraz przejmował? Czyżby to efekt ostatnich słów Costera…?

Co miało znaczyć „Arikę zostaw mnie”… Biorąc pod uwagę ich wspólną przeszłość – jakakolwiek ona była – można było podejrzewać wszystko. Wyobraźnia podsuwała Mahlowi obrazy, od których szpila w sercu rozrastała się do rozmiarów miecza i czyniła wielkie spustoszenie.

Nieprzespana noc i stres dały o sobie znać jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie. Mahl zasnął i po przebudzeniu nie był pewien czy dobrze zrobił. Ale nie miał wyjścia. Mocny kopniak w nogę to nadal dość pewny sposób na zwrócenie uwagi na budzącego:

– No i jak mój drogi? Chcesz ocalić głowę czy złożyć ją na ołtarzu lojalności wobec janitora?

– Wiem niewiele więc i niewiele mogę ci powiedzieć. – Mahl nie był pewien, co Coster wie i czego żąda.

– Możesz ocalić nie tylko siebie, jeśli wiesz co mam na myśli. Twój brat, twoja ukochana… – Przy ostatnim słowie Coster wykonał grymas, za który Mahl mógłby przegryźć tętnicę. Postanowił jednak milczeć. Przynajmniej przez chwilę.

– Rozpoczniemy negocjacje?

Mahl wiedział, że w takiej sytuacji powinno się najpierw określić warunki brzegowe. Ale jak to zrobić nie znając wszystkich atutów przeciwnika…

– Czego chcesz padalcu?

– No! Mówisz jak człowiek interesu. Otóż przenoszenie się do Świata 1.0 to nic wobec możliwości przenoszenia się w dowolny czas tego świata. Zależy mi na komplecie zaklęć, dzięki którym mógłbym wrócić do chwili, kiedy przyjąłem do siebie tego zdrajcę. – Soczyste splunięcie nie pozostawiało wątpliwości co do uczuć, którymi Coster darzył tego człowieka. – Dzięki temu mógłbym zapobiec kradzieży mojego wynalazku a świat nigdy w życiu nie usłyszałby o tym parszywcu z Moguncji. – I kolejne splunięcie. Mahl zaczął podejrzewać, że ślinianki Costera maja jakieś bezpośrednie połączenie z mózgiem i produkują ślinę na zawołanie. I to w sporych ilościach.

– Owszem. Są takie formuły. Jednak ich poznanie będzie cię sporo kosztować.

– Więc porozmawiajmy o cenie. – Coster wyprostował się i dał do zrozumienia, że jest gotów do konkretnych rozmów.

– Nie chodzi o pieniądze. Oto moje warunki…

– Jesteś dość bezczelny jak na człowieka siedzącego w ciemnej celi, ze związanymi rękami i bez szans na uwolnienie.

– Nie to nie. Możesz sam próbować. Mój brat nic nie wie, twoja była kochanka też niczego nie powie. – Mahl położył akcent na słowie „kochanka”. Zrobił to nieświadomie, ale było za późno. Coster nie był idiotą:

– Zazdrość! Ha ha ha…! Mógłbym ją rozpalić w twojej duszy kilkoma soczystymi opisami. I być może to zrobię, jeśli mnie zirytujesz. Więc strzeż się. Zazdrośni mężczyźni są tyleż głupi co nieobliczalni. W tej właśnie kolejności.

Tym razem to Mahl miał ochotę splunąć. Zamiast tego wykrzywił twarz. I starał się uniknąć wzroku Costera. Temu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zza połów kaftana wyciągnął kilka małych kartek i cienki kawałek węgla:

– Przyjdę niedługo. Przez ten czas napiszesz mi te zaklęcia. Jeśli okażą się prawdziwe uwolnię całą trójkę. Może nawet Jaśka dorzucę w promocji.

Coster rozwiązał dłonie czarodzieja. Przed wyjściem z celi odwrócił się i zaznaczył swoją przewagę w negocjacjach:

– Pod drzwiami stoi strażnik. Ma bardzo wyraźne rozkazy. Więc nie próbuj niczego, co podważy moją wiarę w twój rozsądek.

Nie było wyjścia. Trzeba było coś napisać. Zyskać na czasie. Choć na chwilę oddalić perspektywę utraty głowy.

Czasu było mało. Świeca zostawiona przez Costera nie była długa. Poza tym Mahl nie wiedział, co dzieje się w sąsiednich celach. Dla jasności umysłu postanowił nie myśleć nad tym, jakie zamiary mógł mieć Coster wobec Ariki. W głowie zaczęła mu kiełkować pewna myśl. Przy odrobinie szczęścia, sprzyjających okolicznościach plan mógł się powieść. Wszystko zależało od tego, co wiedział i umiał Coster. Na pewno nie wolno go było nie doceniać. Na pewno miał swoich szpiegów. Na pewno Katarzyna… Tyle pewności po jednej stronie. A po drugiej…? Mahl wysilił umysł. Poukładał sobie w głowie różne formuły. Przypomniał, co usłyszał od Dziadka, czego uczył się na Uniwersytecie… Zaostrzonym końcem węgla zaczął pisać.

Skończył na chwilę przed tym, jak Coster pojawił się w drzwiach. Ta chwila wystarczyła jednak, żeby sprawdzić wszystko jeszcze raz, upewnić się, że kolejność jest prawidłowa a w tekście nie ma żadnych błędów.

– Widzę, że zmądrzałeś. Rzecz nieczęsta u czarodziejów. – Coster musiał w swoim życiu spotykać jakichś partaczy w zawodzie. Albo takich, którzy umieli się świetnie kamuflować.

– Oprócz słów ważne są jeszcze tempo, intonacja i siła głosu. Same słowa nic nie znaczą. – Mahl uparcie wierzył w siłę sprawczą słów, ale w wypadku zaklęć słowa zapewniały tylko połowę sukcesu.

– Sprawdzimy, bądź spokojny. – Uśmiech Coster nie zapowiadał niestety, że podstęp Mahla się uda. – A teraz dawaj łapy.

Coster zabrał kartki i dopalającą się świecę

Ciemność ma różnych towarzyszy. Najczęstszymi są szczury i natrętne myśli. Tym razem myśli były szybsze. Jeśli Coster zna sposoby wypowiadania zaklęć bardzo szybko zorientuje się, że został wystawiony do wiatru. Utrata przez niego przytomności będzie chwilowa a jego powrót do rzeczywistości będzie oznaczać dla Mahla poważne kłopoty. Jeśli i Katarzyna zna się troszkę lepiej na magii jej zemsta może być okrutna. Mahl aż się wzdrygnął na samą myśl o tym, w jaki sposób w klasztorze próbowała odróżnić bliźniaków. Mahl zaczął nawet poważnie zastanawiać się czy lepiej stracić życie czy zostać kastratem.

Z rozmyślań nad ewentualnym życiem bez tego, co tak często zapewniało mu beztroskie życie wyrwał Mahla jakiś szum za drzwiami. Ciężkie buty zbrojnych stukały o kamienną posadzkę a przytłumione głosy dowodziły niezbicie, że coś się dzieje.

 

 

Mahl wykorzystał tę chwilę, kiedy Coster przyszedł do niego ze świecą. Zdążył się rozejrzeć po celi. Nie było w niej niczego, co mogłoby pomóc w ucieczce. Może z wyjątkiem kikuta gwoździa, wystającego ze ściany obok drzwi. To dawało szanse na oswobodzenie się z więzów, ale co dalej? A przede wszystkim, co wydarzyło się na zewnątrz…? Ten tupot, te okrzyki, zamieszanie. Niepewność potrafi przeżerać duszę skuteczniej niż cokolwiek na świecie. Tylko zazdrość potrafi z nią konkurować. Mahl doszedł do wniosku, że niepewność i zazdrość to dwie nazwy na tę samą rzecz.

Postanowił jednak porzucić rozważania nad naturą kobiet i podczołgał się pod drzwi. Zahaczył sznurem o resztkę gwoździa i najciszej jak umiał zaczął nim szarpać węzeł na dłoniach. W ciemnościach zdany był tylko na jeden zmysł i na własną intuicję. Nie wiadomo, co przydało się bardziej. Ważne, że ręce oswobodził. „No to teraz moja sytuacja zmieniła się radykalnie. Mogę swobodnie podrapać się po jajkach” – sarkazm uznał za najbardziej stosowny w swojej sytuacji. Jak pomyślał tak zrobił i z zadowoleniem zauważył, że przyniosło mu to chwilową ulgę. Kolejną przyniosło skrzypienie drzwi.

– No bratku… – Coster słowo „bratek” uznawał prawdopodobnie za najgorsze wyzwisko – No bratku. Jeszcze go dopadniemy. Bądź pewien.

– Ale kogo…?

– Nieważne. Dopadniemy i wypatroszymy. A teraz zbieraj się.

Mahl wstawał tak, jakby ręce miał nadal skrępowane i na wszelki wypadek starał się zawsze obracać jeśli nie przodem to przynajmniej bokiem do Costera.

– Dokąd idziemy?

– Nie przypuszczałeś chyba, że wypróbujemy twoje zaklęcia bez ciebie, co…? Nie byłbyś aż takim idiotą.

Mahl poczuł, że jednak jest idiotą. Taki inteligentny, sprytny, przemyślany plan miał się za chwilę okazać kompletnym fiaskiem – seria zaklęć, która powodowała chwilową amnezję u wypowiadającego. Stosowało się je aby wzbudzić u odbiorców wrażenie wejścia w trans co było doskonałym punktem wyjścia do późniejszego ubiegania się o wyższe honorarium. Tym razem wszystko wskazywało, że to raczej Mahl zapłaci. I o całkiem niemało.

Mahl trzymał wciąż ręce z tyłu. Posłusznie wyszedł na korytarz i dał się prowadzić zbrojnemu. Coster szedł z przodu oświetlając drogę pochodnią. Korytarz skręcił i rozszerzył się. Jego koniec niknął w ciemnościach. Z bocznego korytarza wyszła Katarzyna a za nią Arika i Hal. Nie było Jaśka.

Arika chciała dać Mahlowi coś do rozumienia. Była jednak za daleko a pochodnie nie dawały wystarczająco dużo światła. Zostali zresztą skutecznie rozdzieleni przez zbrojnych.

Całą grupą ruszyli. Kiedy doszli do miejsca, w którym korytarz rozgałęział się Katarzyna przystanęła i zaczęła wszystkich poganiać:

– Rusz dupę bo ją zaraz przefastryguję! – Hal z pokorą przyjął kopniaka i ruszył w lewą odnogę. Za nim Arika. I wtedy Mahl dostrzegł, że więzy na jej dłoniach wyglądają zupełnie tak samo jak na jego. Nie pamiętał, czy to co zrobił poprzedzone było jakimkolwiek procesem myślowym, czy zadziałał instynktownie. Dość powiedzieć, że jednym ciosem w głowę położył zbrojnego, wyrwał Costerowi pochodnię i krzyknął: – Chodu!

Hal z Ariką uciekli w lewo, Mahl w prawo. Na reakcję Costera, Katarzyny i dwóch zbrojnych nie trzeba było czekać. Mahl miał nadzieję, że pościg rozdzieli się. Biegł wąskimi korytarzami starając się zmylić pogoń. Cisnął pochodnią w chwili, kiedy upewnił się, że zapamiętał rozkład pomieszczeń przed nim. Wpadł w małe drzwi, za którymi zaczynały się schody na dół. Słyszał krzyki Katarzyny i złorzeczenia Costera. Nie byli pewni, gdzie szukać zbiegów. Mahl zrozumiał, że jego bratu i Arice także udało się gdzieś schować.

Nasłuchiwał. Zbrojnych łatwo było rozpoznać po ciężkich krokach. Katarzyna biegała dużo ciszej:

– Masz któregoś? Ja idę w stronę małej baszty.

Coster odpowiadał coś, ale jego głos zwielokrotniony przez echo był na tyle zniekształcony, że można było zrozumieć tylko pojedyncze sylaby. Mahl zrozumiał, ż los podsuwa mu jedyną szansę. Zbiegł dosyć głośno schodami w dół. Nie mogło to umknąć uwagi Katarzyny:

– Jeden z nich tu jest! Zaraz go dopadnę!

Wtedy Mahl zaczął się żarliwie modlić do duchów swoich przodków. I do swoich wnętrzności. Kiedy Katarzyna stanęła na szczycie schodów z dołu dało się słyszeć bardzo głośne i nieprzyzwoicie długie pierdnięcie.

– Nie. To ten debil. Nim zajmiemy się później. Szukaj Mahla.

Mahl wiedział, że czasu miał bardzo mało. Zanim tamci zorientują się, że gonią niewłaściwą osobę można coś zrobić. Ale co…? Sprowadzić pomoc. Tylko skąd? Uciec. Ale co z Ariką i bratem? Do Mahla zaczęły docierać wątpliwości, czy dobrze zrobił. Na razie jednak musiał wydostać się z zamku. Katarzyna mówiła coś o malej baszcie. Nie miał innego wyjścia jak sprawdzić dokąd prowadzą schody. Sprawdzanie po ciemku jest zadaniem trudnym. Chyba, że się ma szczęście. Szczęście zaprowadziło Mahla do małych drzwi tuż za schodami. Znalezienie ich nie było specjalnie trudne bo były lekko uchylone i dobywało się zza nich światło. Kiedy nabrał pewności, że nikogo nie ma w środku pchnął je lekko i aż cmoknął z zadowolenia:

– Tu cię mam!

Była to pracownia Costera. Można tak było sądzić po dużych stołach, naczyniach, kartach papieru zapełniających salę. Okładając na później obmyślanie planu ucieczki i tego, co ma się stać potem Mahl zaczął przyglądać się warsztatowi renegata. Pierwsze co zauważył to małe kartki z równym, starannym pismem pozbawionym błędów i poprawek. Zdumiało to Mahla przyzwyczajonego do pełnych kleksów i skreśleń listów przychodzących z Gildii. W blasku kilku świec przerzucał kartki i zastanawiał się nad zdolnościami pisarskimi Costera. Dopiero na jednym ze stołów, pochyłym i pełnym małych przegródek zauważył rzecz mu całkowicie nieznaną: kawałki drewna równej długości zakończone główka z wyrzeźbioną literą. Do Mahla zaczęło docierać to co do tej pory było tylko przeczuciem: „Czyli to prawda… Nie dziwię się Costerowi. Taki wynalazek. I ktoś ci go kradnie Też bym się wkurzył”. Na wszelki wypadek Mahl postanowił zabrać ze sobą kilka kawałów drewna i mały flakonik z dość gęstym atramentem. Wsadził wszystko w małą, płócienną torbę i już miał wyjść kiedy usłyszał szybkie kroki. Schował się za drzwi. Kilkuosobowa grupa biegła w kierunku schodów. Mahl usłyszał znajomy glos:

– Schodami do góry, nie?

 

Hal zbiegł z góry i dysząc zakomunikował, że droga jest wolna, teren czysty i nikogo w zasięgu wzroku. Po latach, we wspomnieniach bracia wielokrotnie wracali do tej chwili. Mahl zawsze wtedy kończył rozmowę stwierdzeniem: „Masz Starszy poważne kłopoty ze wzrokiem”.

Na szczyt wzgórza nie było daleko, lecz droga ciągnęła się długo. Ogromnie to irytowało Mahla, który nie mógł znieść zachwytów Costera nad każdym napotkanym krzaczkiem i drzewkiem Wypytywał o własności lecznicze, magiczne działanie:

– Chcesz się przerzucić na ziołolecznictwo? – Mahl włożył w to pytanie więcej jadu niż może wyprodukować żmija przez całe swoje życie.

Arika chciała chyba zażegnać niezręczną sytuację bo zapytała Mahla:

– A co z Jaśkiem? Chyba nie możemy go tu zostawić? Za dużo wie.

Mahlowi każde jej słowo rymowało się z „kochanie” Costera. Nic na to nie mógł poradzić. Nawet nie chciał. Szpilka w jego sercu nie pozwalała o sobie zapomnieć. Krew krążyła w organizmie siłą przyzwyczajenia:

– A o tym porozmawiamy po powrocie.

O czym? Czy w ogóle będzie o czym rozmawiać? Przedstawi swojego narzeczonego a może nawet męża? Zaprosi do domu na wspólny obiadek? Mahl w rozpaczliwym geście postanowił zwalić wszystko na ostatnie wydarzenia:

– Ząb straciłem. Wciąż mnie boli.

– Taaa… Ząb. Musiał być wyjątkowo duży.

Drzewo na wzgórzu stało jak gdyby nigdy nic. Truchło przewodnika znikło, zające sprowokowane nieobecnością Jaśka buszowały w krzakach.

– No dobrze. Ty czy ja? – Arika stanęła pod drzewem.

– Niby co? – Mahl nie był pewien, co Arika ma na myśli. Może pyta, kto ma podjąć decyzję? Wychowywany przez Dziadka wiedział, że to mężczyzna powinien wziąć na siebie odpowiedzialność. Ale jak to powiedzieć…?

– Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej… – Ton głosu czasem mówi więcej niż słowa. Albo myśli Ariki krążyły w podobnych rejestrach:

– Legendy o twojej inteligencji są mocno przesadzone. Pytałam o to, kto wypowie zaklęcie.

Na razie jednak pytanie pozostało w zawieszeniu. Na dłużej.

Znajome twarze nie zawsze budzą miłe skojarzenia. Katarzyna, Thug, jeden ze zbirów z piwnicy przy rynku miasteczka i trzech zbrojnych. Pojawili się na wzgórzu nagle i w szyku, który do zera ograniczył rozważania na temat ewentualnej ucieczki. Katarzyna oparła dłonie na szerokich biodrach:

– No to mamy chyba komplet, prawda? Można rzecz – cztery w jednym. – Jej śmiech był mieszanką triumfu i pewności siebie. Do śmiechu dołączył rechot Costera:

– No… Nie było z tym większego kłopotu.

Mahl wiedział, że jego mały nóż ukradziony zakonnikowi nie zda się na nic. Wywoływanie mgły albo plagi szczurów w tym towarzystwie może tylko rozdrażnić. Posłusznie dał sobie związać ręce i postanowił zdać się na Los.

 

Los przybrał postać śmiesznego wozu z wygiętymi pałąkami, na których rozpięto gęste płótno. Katarzyna z Costerem siedzieli na zydlu, więźniowie w środku w towarzystwie zbira a trzech zbrojnych zamykało pochód. Nie jechali do miasta. To Mahl zdążył zauważyć. Ale nic więcej nie wiedział. Katarzyna z Costerem rozmawiali półgłosem i nie dało się wyłowić żadnych szczegółów. Reszta towarzystwa milczała nie tylko ze względu na obecność zbira w środku. Zapewne wszyscy zadumali się nad swoją naiwnością.

Zbir zajął się przeszukiwaniem sakwy Hala. Wyciągał po kolei zawiniątka, mieszki, małe buteleczki, pieniądze. Zaczął się przyglądać pelikanowi wypełnionemu do połowy wodą z Orje. Arika pochyliła nieco głowę i zaczęła coś mówić szeptem. Woda w ułamku sekundy stała się klarowna, jakby pochodziła z najczystszego źródła. Zbir odłożył butelkę i zaczął wąchać zioła znalezione u Hala. Większość rozrzucał po podłodze wozu. Zatrzymał się przy zielonych grudkach:

– A to co? – przystawił nóż do gardła Hala. – Tylko nie łżyj!

Hal wydawał się zupełnie zwracać uwagi na szczególne okoliczności:

– Do palenia. Trzeba mieć fajkę. Znajdziesz ją w sakwie. Polecam. Naprawdę.

– Się zobaczy. – Zbir uznał dyskusję za zakończoną i zajął się przeliczaniem pieniędzy.

Wóz zatrzymał się. Więźniowie stanęli przed brama małego zamku. Nie wyglądał na zamieszkały. Bluszcz zdążył zagospodarować każdy fragment murów a brama broniła dostępu do środka właściwie symbolicznie. Fosę wypełniały chwasty, skorupy naczyń obrośnięte były mchem. Wyglądało na to, że ostatni właściciel zamku albo naraził się jakiemuś możnowładcy i skończył na szubienicy, albo przestał płacić podatki. Co w pewnym sensie wychodzi na jedno.

Katarzyna dyrygowała całą ekipą bardzo sprawnie:

– Do osobnych cel. I nie rozwiązywać rąk. Jeszcze raz sprawdzić, czy czegoś nie schowali.

Zbrojni bez słowa komentarza wykonywali rozkazy. Chwilę później Mahl znalazł się w zimnej, pozbawionej okien ciasnej sali. Po raz trzeci w ciągu ostatnich dni. Zanim z ciężkim łomotem zamknęły się za nim drzwi usłyszał jak echo korytarza niesie słowa Costera:

– Arikę zostaw mnie, dobrze…?

 

 

 

Mahl przypuszczał, że istnieją jakieś zaklęcia pomagające wyzwolić się z więzów. Ale już podczas pobytu w klasztorze uzmysłowił sobie, że Dziadek najwidoczniej nie przewidział takich sytuacji. Uczył go przywoływania posiłków, chwilowej amnezji u innych i zamiany wody w wino. Tę ostatnią umiejętność zdobył poprzez handel wymienny z pewnym kaznodzieją, który był gościem na hucznym weselu jednej z córek dziadka. W zamian przekazał kilka cennych rad, dzięki którym można było na kilka dni udawać zmarłego nie budząc żadnych podejrzeń otoczenia. O luzowaniu sznura krępującego dłonie nic nie wspominał. Mahlowi nie pozostawało nic innego jak czekać. Próby nasłuchiwania, co dzieje się za ścianą nic nie dały. Zresztą… Czy akurat za ścianą przetrzymywana była Arika? I właściwie dlaczego akurat jej losem tak bardzo się teraz przejmował? Czyżby to efekt ostatnich słów Costera…?

Co miało znaczyć „Arikę zostaw mnie”… Biorąc pod uwagę ich wspólną przeszłość – jakakolwiek ona była – można było podejrzewać wszystko. Wyobraźnia podsuwała Mahlowi obrazy, od których szpila w sercu rozrastała się do rozmiarów miecza i czyniła wielkie spustoszenie.

Nieprzespana noc i stres dały o sobie znać jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie. Mahl zasnął i po przebudzeniu nie był pewien czy dobrze zrobił. Ale nie miał wyjścia. Mocny kopniak w nogę to nadal dość pewny sposób na zwrócenie uwagi na budzącego:

– No i jak mój drogi? Chcesz ocalić głowę czy złożyć ją na ołtarzu lojalności wobec janitora?

– Wiem niewiele więc i niewiele mogę ci powiedzieć. – Mahl nie był pewien, co Coster wie i czego żąda.

– Możesz ocalić nie tylko siebie, jeśli wiesz co mam na myśli. Twój brat, twoja ukochana.. – Przy ostatnim słowie Coster wykonał grymas, za który Mahl mógłby przegryźć tętnicę. Postanowił jednak milczeć. Przynajmniej przez chwilę.

– Rozpoczniemy negocjacje?

Mahl wiedział, że w takiej sytuacji powinno się najpierw określić warunki brzegowe. Ale jak to zrobić nie znając wszystkich atutów przeciwnika…

– Czego chcesz padalcu?

– No! Mówisz jak człowiek interesu. Otóż przenoszenie się do Świata 1.0 to nic wobec możliwości przenoszenia się w dowolny czas tego świata. Zależy mi na komplecie zaklęć, dzięki którym mógłbym wrócić do chwili, kiedy przyjąłem do siebie tego zdrajcę. – Soczyste splunięcie nie pozostawiało wątpliwości co do uczuć, którymi Coster darzył tego człowieka. – Dzięki temu mógłbym zapobiec kradzieży mojego wynalazku a świat nigdy w życiu nie usłyszałby o tym parszywcu z Moguncji. – I kolejne splunięcie. Mahl zaczął podejrzewać, że ślinianki Costera maja jakieś bezpośrednie połączenie z mózgiem i produkują ślinę na zawołanie. I to w sporych ilościach.

– Owszem. Są takie formuły. Jednak ich poznanie będzie cię sporo kosztować.

– Więc porozmawiajmy o cenie. – Coster wyprostował się i dał do zrozumienia, że jest gotów do konkretnych rozmów.

– Nie chodzi o pieniądze. Oto moje warunki…

– Jesteś dość bezczelny jak na człowieka siedzącego w ciemnej celi, ze związanymi rękami i bez szans na uwolnienie.

– Nie to nie. Możesz sam próbować. Mój brat nic nie wie, twoja była kochanka też niczego nie powie. – Mahl położył akcent na słowie „kochanka”. Zrobił to nieświadomie, ale było za późno: Coster nie był idiotą:

– Zazdrość! Ha ha ha…! Mógłbym ją rozpalić w twojej duszy kilkoma soczystymi opisami. I być może to zrobię, jeśli mnie zirytujesz. Więc strzeż się. Zazdrośni mężczyźni są tyleż głupi co nieobliczalni. W tej właśnie kolejności.

Tym razem to Mahl miał ochotę splunąć. Zamiast tego wykrzywił twarz. I starał się uniknąć wzroku Costera. Temu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zza połów kaftana wyciągnął kilka małych kartek i cienki kawałek węgla:

– Przyjdę niedługo. Przez ten czas napiszesz mi te zaklęcia. Jeśli okażą się prawdziwe uwolnię całą trójkę. Może nawet Jaśka dorzucę w promocji.

Coster rozwiązał dłonie czarodzieja. Przed wyjściem z celi odwrócił się i zaznaczył swoją przewagę w negocjacjach:

– Pod drzwiami stoi strażnik. Ma bardzo wyraźne rozkazy. Więc nie próbuj niczego, co podważy moją wiarę w twój rozsądek.

Nie było wyjścia. Trzeba było coś napisać. Zyskać na czasie. Choć na chwilę oddalić perspektywę utraty głowy.

Czasu było mało. Świeca zostawiona przez Costera nie była długa. Poza tym Mahl nie wiedział, co dzieje się w sąsiednich celach. Dla jasności umysłu postanowił nie myśleć nad tym, jakie zamiary mógł mieć Coster wobec Ariki. W głowie zaczęła mu kiełkować pewna myśl. Przy odrobinie szczęścia, sprzyjających okolicznościach plan mógł się powieść. Wszystko zależało od tego, co wiedział i umiał Coster. Na pewno nie wolno go było nie doceniać. Na pewno miał swoich szpiegów. Na pewno Katarzyna… Tyle pewności po jednej stronie. A po drugiej…? Mahl wysilił umysł. Poukładał sobie w głowie różne formuły. Przypomniał, co usłyszał od Dziadka, czego uczył się na Uniwersytecie… Zaostrzonym końcem węgla zaczął pisać.

Skończył na chwilę przed tym, jak Coster pojawił się w drzwiach. Ta chwila wystarczyła jednak, żeby sprawdzić wszystko jeszcze raz, upewnić się, że kolejność jest prawidłowa a w tekście nie ma żadnych błędów.

– Widzę, że zmądrzałeś. Rzecz nieczęsta u czarodziejów. – Coster musiał w swoim życiu spotykać jakichś partaczy w zawodzie. Albo takich, którzy umieli się świetnie kamuflować.

– Oprócz słów ważne są jeszcze tempo, intonacja i siła głosu. Same słowa nic nie znaczą. – Mahl uparcie wierzył w siłę sprawczą słów, ale w wypadku zaklęć słowa zapewniały tylko połowę sukcesu.

– Sprawdzimy, bądź spokojny. – Uśmiech Coster nie zapowiadał niestety, że podstęp Mahla się uda. – A teraz dawaj łapy.

Coster zabrał kartki i dopalającą się świecę

Ciemność ma różnych towarzyszy. Najczęstszymi są szczury i natrętne myśli. Tym razem myśli były szybsze. Jeśli Coster zna sposoby wypowiadania zaklęć bardzo szybko zorientuje się, że został wystawiony do wiatru. Utrata przez niego przytomności będzie chwilowa a powrót do rzeczywistości będzie oznaczać dla Mahla poważne kłopoty. Jeśli i Katarzyna zna się troszkę lepiej na magii jej zemsta może być okrutna. Mahl aż się wzdrygnął na samą myśl o tym, w jaki sposób w klasztorze próbowała odróżnić bliźniaków. Mahl zaczął nawet poważnie zastanawiać się czy lepiej stracić życie czy zostać kastratem.

Z rozmyślań nad ewentualnym życiem bez tego, co tak często zapewniało mu beztroskie życie wyrwał Mahla jakiś szum za drzwiami. Ciężkie buty zbrojnych stukały o kamienną posadzkę a przytłumione głosy dowodziły niezbicie, że coś się dzieje.

 

 

Mahl wykorzystał tę chwilę, kiedy Coster przyszedł do niego ze świecą. Zdążył się rozejrzeć po celi. Nie było w niej nic, co mogłoby pomóc w ucieczce. Może z wyjątkiem kikuta gwoździa, wystającego ze ściany obok drzwi. To dawało szanse na oswobodzenie się z więzów, ale co dalej? A przede wszystkim, co wydarzyło się na zewnątrz…? Ten tupot, te okrzyki, zamieszanie. Niepewność potrafi przeżerać duszę skuteczniej niż cokolwiek na świecie. Tylko zazdrość potrafi z nią konkurować. Mahl doszedł do wniosku, że niepewność i zazdrość to dwie nazwy na tę samą rzecz.

Postanowił jednak porzucić rozważania nad naturą kobiet i podczołgał się pod drzwi. Zahaczył sznurem o resztkę gwoździa i najciszej jak umiał zaczął nim szarpać węzeł na dłoniach. W ciemnościach zdany był tylko na jeden zmysł i na własną intuicję. Nie wiadomo, co przydało się bardziej. Ważne, że ręce oswobodził. „No to teraz moja sytuacja zmieniła się radykalnie. Mogę swobodnie podrapać się po jajkach” – sarkazm uznał za najbardziej stosowny w swojej sytuacji. Jak pomyślał tak zrobił i z zadowoleniem zauważył, że przyniosło mu to chwilową ulgę. Kolejną przyniosło skrzypienie drzwi.

– No bratku… – Coster słowo „bratek” uznawał prawdopodobnie za najgorsze wyzwisko – No bratku. Jeszcze go dopadniemy. Bądź pewien.

– Ale kogo…?

– Nieważne. Dopadniemy i wypatroszymy. A teraz zbieraj się.

Mahl wstawał tak, jakby ręce miał nadal skrępowane i na wszelki wypadek starał się zawsze obracać jeśli nie przodem to przynajmniej bokiem do Costera.

– Dokąd idziemy?

– Nie przypuszczałeś chyba, że wypróbujemy twoje zaklęcia bez ciebie, co…? Nie byłbyś aż takim idiotą.

Mahl poczuł, że jednak jest idiotą. Taki inteligentny, sprytny, przemyślany plan miał się za chwilę okazać kompletnym fiaskiem – seria zaklęć, która powodowała chwilową amnezję u wypowiadającego. Stosowało się je aby wzbudzić u odbiorców wrażenie wejścia w trans co było doskonałym punktem wyjścia do późniejszego ubiegania się o wyższe honorarium. Tym razem wszystko wskazywało, że to raczej Mahl zapłaci. I o całkiem niemało.

Mahl trzymał wciąż ręce z tyłu. Posłusznie wyszedł na korytarz i dał się prowadzić zbrojnemu. Coster szedł z przodu oświetlając drogę pochodnią. Korytarz skręcił i rozszerzył się. Jego koniec niknął w ciemnościach. Z bocznego korytarza wyszła Katarzyna a za nią Arika i Hal. Nie było Jaśka.

Arika chciała dać Mahlowi coś do rozumienia. Była jednak za daleko a pochodnie nie dawały wystarczająco dużo światła. Zostali zresztą skutecznie rozdzieleni przez zbrojnych.

Całą grupą ruszyli. Kiedy doszli do miejsca, w którym korytarz rozgałęział się Katarzyna przystanęła i zaczęła wszystkich poganiać:

– Rusz dupę bo ją zaraz przefastryguję! – Hal z pokorą przyjął kopniak i ruszył w lewą odnogę. Za nim Arika. I wtedy Mahl dostrzegł, że więzy na jej dłoniach wyglądają zupełnie tak samo jak na jego. Nie pamiętał, czy to co zrobił poprzedzone było jakimkolwiek procesem myślowym, czy zadziałał instynktownie. Dość powiedzieć, że jednym ciosem w głowę położył zbrojnego, wyrwał Costerowi pochodnię i krzyknął: – Chodu!

Hal z Ariką uciekli w lewo, Mahl w prawo. Na reakcję Costera, Katarzyny i dwóch zbrojnych nie trzeba było czekać. Mahl miał nadzieję, że pościg rozdzieli się. Biegł wąskimi korytarzami starając się zmylić pogoń. Cisnął pochodnią w chwili, kiedy upewnił się, że zapamiętał rozkład pomieszczeń przed nim. Wpadł w małe drzwi, za którymi zaczynały się schody na dół. Słyszał krzyki Katarzyny i złorzeczenia Costera. Nie byli pewni, gdzie szukać zbiegów. Mahl zrozumiał, że jego bratu i Arice także udało się gdzieś schować.

Nasłuchiwał. Zbrojnych łatwo było rozpoznać po ciężkich krokach. Katarzyna biegała dużo ciszej:

– Masz któregoś? Ja idę w stronę małej baszty.

Coster odpowiadał coś, ale jego głos zwielokrotniony przez echo był na tyle zniekształcony, że można było zrozumieć tylko pojedyncze sylaby. Mahl zrozumiał, ż los podsuwa mu jedyną szansę. Zbiegł dosyć głośno schodami w dół. Nie mogło to umknąć uwagi Katarzyny:

– Jeden z nich tu jest! Zaraz go dopadnę!

Wtedy Mahl zaczął się żarliwie modlić do duchów swoich przodków. I do swoich wnętrzności. Kiedy Katarzyna stanęła na szczycie schodów z dołu dało się słyszeć bardzo głośne i nieprzyzwoicie długie pierdnięcie.

– Nie. To ten debil. Nim zajmiemy się później. Szukaj Mahla.

Mahl wiedział, że czasu miał bardzo mało. Zanim tamci zorientują się, że gonią niewłaściwą osobę można coś zrobić. Ale co…? Sprowadzić pomoc. Tylko skąd? Uciec. Ale co z Ariką i bratem? Do Mahla zaczęły docierać wątpliwości, czy dobrze zrobił. Na razie jednak musiał wydostać się z zamku. Katarzyna mówiła coś o malej baszcie. Nie miał innego wyjścia jak sprawdzić dokąd prowadzą schody. Sprawdzanie po ciemku jest zadaniem trudnym. Chyba, że się ma szczęście. Szczęście zaprowadziło Mahla do małych drzwi tuż za schodami. Znalezienie ich nie było specjalnie trudne bo były lekko uchylone i dobywało się zza nich światło. Kiedy nabrał pewności, że nikogo nie ma w środku pchnął je lekko i aż cmoknął z zadowolenia:

– Tu cię mam!

Była to pracownia Costera. Można tak było sądzić po dużych stołach, naczyniach, kartach papieru zapełniających salę. Okładając na później obmyślanie planu ucieczki i tego, co ma się stać potem Mahl zaczął przyglądać się warsztatowi renegata. Pierwsze co zauważył to małe kartki z równym, starannym pismem pozbawionym błędów i poprawek. Zdumiało to Mahla przyzwyczajonego do pełnych kleksów i skreśleń listów przychodzących z Gildii. W blasku kilku świec przerzucał kartki i zastanawiał się nad zdolnościami pisarskimi Costera. Dopiero na jednym ze stołów, pochyłym i pełnym małych przegródek zauważył rzecz mu całkowicie nieznaną: kawałki drewna równej długości zakończone główka z wyrzeźbioną literą. Do Mahla zaczęło docierać to co do tej pory było tylko przeczuciem: „Czyli to prawda… Nie dziwię się Costerowi. Taki wynalazek. I ktoś ci go kradnie Też bym się wkurzył”. Na wszelki wypadek Mahl postanowił zabrać ze sobą kilka kawałów drewna i mały flakonik z dość gęstym atramentem. Wsadził wszystko w małą, płócienną torbę i już miał wyjść kiedy usłyszał szybkie kroki. Schował się za drzwi. Kilkuosobowa grupa biegła w kierunku schodów. Mahl usłyszał znajomy glos:

– Schodami do góry, nie?

 

Cepy i widły nie są może wyrafinowanym rodzajem broni. Ale mają swoją siłę przekonywania. Zwłaszcza jeśli znajdują się w rękach kilkunastu wieśniaków zmobilizowanych obietnicą solidnego zarobku. I zwłaszcza jeśli dowodzi nimi dominikanin pewny swoich racji i mocy Kościoła.

Mahl zaczął się zastanawiać nad przekleństwem ciążącym nad jego życiem. I dlaczego Los postanowił tak ciężko doświadczać jego dłoni. Tym razem został spętany tak solidnie, że myśl o ewentualnej ucieczce była równie abstrakcyjna jak wynalezienie zaklęcia na pozbycie się trądziku.

 

Dominikanin przechadzał się po sali krokiem, który świadczył o tym, że spośród wszystkich rzeczy na niebie i ziemi jedna jest absolutnie pewna: kościelna Inkwizycja ma niepodważalny autorytet a jej wrogowie mogą odliczać godziny do śmierci zadanej w niezwykle wyrafinowany sposób.

 

Nie uznał za stosowne przedstawić się.

 

– Nie unikniecie kary. To rzecz pewna. Zanim jednak traficie przed sąd Świętej Inkwizycji porozmawiamy sobie.

 

Głos miał bardzo spokojny, mówił wyraźnie i słychać było, że jest człowiekiem wykształconym. Zaczął od opisu piekielnych mąk czekających heretyków, którzy nie skorzystają z okazji szczerej spowiedzi i wydania wspólników. Na Mahlu opisy kotłów pełnych wrzącej smoły i sadystycznych praktyk sług Szatana nie robiły wielkiego wrażenia. Do podobnych sztuczek uciekali się kapłani z Przedświata. Różnica dotyczyła tylko szczegółów technicznych ale sens pozostawał ten sam: pójście na współpracę zapewniało uniknięcie przykrych konsekwencji. Mahl czekał tylko na propozycje, które – w to nie wątpił – padną z ust dominikanina. Zakonnik nie kazał długo czekać:

 

– Jeśli jednak wyjawicie wasze prawdziwe zamiary i wskażecie wszystkich wspólników macie szansę uniknąć najgorszego. Czasu jednak nie dam wam wiele.

 

Wezwał gestem Jaśka. Wręczył mu sakiewkę z przykazaniem, aby rozdzielił pieniądze sprawiedliwie między wieśniaków stojących posłusznie pod ścianą. Po czym wrócił do przesłuchania:

 

– Laurencie… Kim naprawdę jesteś i po co się u nas pojawiłeś…?

 

Mahl zastanawiał się, czy owo „u nas” oznacza Świat 1.0 i czy dominikanin wiedział o możliwości podróżowania w czasie. Sytuacja wymuszała egzotyczny sojusz: uwięzieni przez Inkwizycję wbrew sobie i swoim wcześniejszym interesom zaczęli grać w jednej drużynie.

 

Coster chyba miał podobne przemyślenia:

 

– Jestem uczonym z Niderlandów. Wiernym synem Kościoła. Nie mam pojęcia czego chce ode mnie Inkwizycja.

 

– Nie wiesz. – Dominikanin sprawiał wrażenie jakby ironia była jego prawdziwym imieniem. – Nie wiesz… To może powiedz nam czym się zajmujesz doktorze. Jaki wynalazek uczynił cię sławnym. Czy nie chodzi przypadkiem o druk?

 

– Owszem. To ja wynalazłem druk. Ale mój asystent wykradł mi go i sprzedał temu sukinsynowi.

 

– Tak… Znamy sprawę. – zakonnik wyraźnie nie mówił tylko w swoim imieniu. – Słyszeliśmy o tym pomyśle szatana. A tego – jak się wyraziłeś sukinsyna – też dopadniemy. Doprawdy trudno ocenić jeszcze szkody, które może nam wyrządzić. Ale mnie interesuje po co do nas przyjechałeś i jakie masz zamiary. Z Niderlandów jest spory kawał drogi. Nie zdecydowałbyś się na tak długą i niebezpieczna podróż gdyby nie przygnała cię tutaj naprawdę ważna rzecz.

 

– Pieniądze. Chciałem sprzeda swój wynalazek zanim zrobi to ktoś inny. Franciszkanie obiecali pomoc. Moje czcionki są lepsze: dokładniejsze i trwalsze niż tego partacza z Moguncji.

 

Trudno było poznać czy słowa Costera przekonały dominikanina. Krótko skomentował tylko postawę franciszkanów dorzucając kilka epitetów, z których Mahl wywnioskował, że funkcjonariusze Kościoła nie są wolni od zawiści.

 

Zakonnik wydał szeptem jakieś dyspozycje Jaśkowi i wrócił do przesłuchania. Tym razem przystanął przed Mahlem:

– A tu mamy czarodzieja… Czy tak właśnie nazywa się twoja profesja?

– Nie jestem żadnym czarodziejem. – Mahl postanowił nadać swojemu głosowi brzmienie jak najbardziej przyjazne. – Zajmuję się leczeniem ludzi. Używam do tego ziół.

– I zaklęć, prawda? Mam zeznania świadków.

Mahl chciał posłać Jaśkowi nienawistne spojrzenie, ale ten właśnie wychodził z sali. Ostanowił więc iść w zaparte:

– To tylko tani chwyt, dzięki któremu sprzedaję swoje mieszanki. Zaklęcia nie istnieją. Zapewniam cię.

Dominikanin roześmiał się:

– Księża z katedry są innego zdania. Ich walka z plagą szczurów jeszcze trwa. Swoją drogą bardzo zabawne. Złośliwe ale zabawne. Przy okazji może nauczy ich trochę pokory.

Po raz kolejny dotarło do Mahla, że wzajemne animozje między synami Kościoła wykraczają poza kategorie rozumu.

Dominikanin podszedł do Ariki:

– A ty? Kim jesteś?

Arika patrzyła spod grzywki a oczy wysyłały tak wyraźne sygnały, że tylko kretyn nie domyśliłby się uczuć towarzyszących słowom wypowiadanym przez zaciśnięte żeby:

– Jestem księżniczką i masz mnie traktować z szacunkiem. Gęsi razem nie pasaliśmy.

Księżniczka…? Mahl uznał, że naprawdę niewiele o niej wie. To oznaczało, że jej ojciec musiał być jakimś królem. Ale w Przedświecie nie było przecież królów. Tych pozbyto się kiedyś w sposób tyleż brutalny co skuteczny. Dziadek opowiadał, że krwawe rozruchy towarzyszące zmianie struktury społecznej trwały dość krótko ale nikt nie pamiętał na czyj wniosek i za czyje pieniądze podjudzony tłum wywlókł z Zamku króla Candala i za pomocą sprytnego urządzenia z ciężkim ostrzem zakończył pewną epokę. Djukowie rządzili tylko małymi częściami dawnego królestwa i nie aspirowali do zmiany statusu. Prawdopodobnie dlatego, że na Zamku wciąż stało narzędzie zmiany ustroju ozdobione pokrwawioną koszulą Candala.

 

Dominikanin być może chciał dowiedzieć się szczegółów pochodzenia Ariki, ale właśnie wszedł Jasiek:

– Wozy już są. Wszystko gotowe, nie?

Kilka chwil później w asyście uzbrojonych wieśniaków wszyscy więźniowie zostali sprowadzeni na dół. Przed bramą stały dwa odkryte wozy a na nich młodziutcy dominikanie w rolach woźniców. Mahl trafił do wozu razem z Ariką i Katarzyną. Hal z Costerem zajęli miejsce razem z przesłuchującym ich dominikaninem. Trzech zbrojnych i zbir mieli przywilej podróżowania pieszo. Grupa wieśniaków otoczyła wozy i karawana ruszyła w stronę miasta.

 

 

 

Niektórzy ludzie twierdzą, że podróże kształcą. Mahl siedząc między Arika a Katarzyną bardzo szybko przekonał się, ile jest mądrości w tym powiedzeniu.

– Nie udała się schadzka, co? W głosie Katarzyny dało się wyczuć złośliwą satysfakcję. Co tam wyczuć! Cała była satysfakcją. A złośliwości mogła używać zamiast wody kwiatowej tak była intensywna.

– Przymknij się łaskawie. Teraz wszyscy jedziemy na tym samym wózku. A właściwie wozie. – Mahl zastanawiał się, ile jest prawdy w powiedzeniu, że wspólny wróg jednoczy. Katarzyna jednak nie ustępowała:

– Podobno kochankowie wszędzie znajdą miejsce na przytulanie. Lochy inkwizycji nie powinny być przeszkodą, prawda?

Kochankowie… Czy po jednej wspólnej nocy można użyć takiego słowa…? Mahl znowu poczuł szpilę w sercu. I tak mógł mówić o szczęściu. W końcu dominikanin mógł umieścić Arikę w jednym wozie z Costerem. Tak przynajmniej mógł co jakiś czas spoglądać na nią. Wydawało się, że jej twarz nie zdradza żadnych emocji. Była skupiona, uważnie rozglądała się po mijanej okolicy. Katarzyna chyba skosztowała suszu znalezionego w sakwie Hala bo nie była w stanie opanować słowotoku:

– Księżniczka… Czy kobiety wysokiego rodu mają inne cycki? Jak myślisz Mahl… Pieprzą się bardziej dostojnie? No powiedz. Masz takie duże doświadczenie. Legendy o tym krążą po całym Przedświecie… Nie bądź taki skromny!

Arika wydawała się nie słyszeć szyderstw Katarzyny. Mahl szukał jakiejś odzywki, która skutecznie by ją uciszyła, ale zdobył się tylko na splunięcie.

– Taki wykształcony czarodziej, taki erudyta, złotousty kochanek a potrafi tylko pluć… Mahl… Nie poznaję cię. Jeszcze kilka dni temu było w tobie tyle namiętności, tyle czułych słów…

Arika w końcu spojrzała na Mahla. Ale ten spłoszył się i zaczął z uwagą przyglądać się swoim butom.

 

Minęli wieś. Zamiast głównym traktem skierować się do miasta skręcili drogą wzdłuż lasu. Dawno już zniknęli pojedynczy wędrowcy i nieliczni kupcy. Dominikanin na drugim wozie prowadził dość ożywioną dyskusję z Costerem. Mahla to niepokoiło. Czyżby Coster poszedł na współpracę z Inkwizycją? Może zdradzał tajemnice Przedświata, albo dorabiał Mahlowi gębę? Hal spał i co jakiś czas wypuszczał wiatry tak głośne, że budziło to śmiech całej karawany mimo, że sytuacja nie była wcale wesoła.

Wszystko ucichło niebawem, kiedy wozy zatrzymały się przed kamienną bramą ozdobioną wielkim krzyżem i posągiem jakiegoś świętego. Jasiek i wieśniacy zostali zwolnieni z krótkotrwałej służby a więźniami zajęli się braciszkowie, którzy w wielkiej liczbie wysypali się z klasztoru. Mahl zdążył tylko wpaść w podziw nad zdolnościami finansowymi dominikanów: tylu ludzi wyżywić i utrzymać. I jeszcze dać im zajęcie, żeby jakieś głupoty nie przychodziły im do głowy… Sprawność, z jaką zakonnicy zajęli się więźniami nasuwała Mahlowi myśl, że podobne zajęcia były w tym miejscu czymś codziennym.

Klasztor nie był duży ale z całą pewnością wystarczająco bogaty. Można tak było wnosić po starannie utrzymanej zieleni, zadbanym ogrodzie pełnym warzyw i grupie habitowych z zapałem uprawiających grządki. Więźniowie prowadzeni do głównego budynku nie budzili żadnego zaciekawienia i zdziwienia.

Więzy krępujące dłonie zostały rozwiązane co wzbudziło u Mahla najgorsze przeczucia. Oznaczało to bowiem, że ucieczka z tego miejsca przerastała nawet możliwości słynnego w Przedświecie maga i miłośnika nowinek technicznych. Znany z chęci do samotnych, niebezpiecznych misji i zabijania wrogów Flaming potrafił podobno wyjść z każdej opresji. Jego sława była tak wielka, że pisano o nim całe książki. Mahl sam miał kilka w swoich zbiorach. Jednak wiedza z nich wyniesiona wydawała się teraz zupełnie bezużyteczna.

Lochy Inkwizycji słusznie cieszyły się złą sławą. Zimne, ciemne i śmierdzące. Zwłaszcza to ostatnie budziło u Mahla wstręt. Zanim rozdzielono wszystkich do pojedynczych, ciasnych cel Mahl zdążył minąć się z bratem. Hal szepnął tylko:

– Ciekawe rzeczy opowiadał ten Coster.

 

Smród celi nie pozwalał się skupić na niczym. Zresztą Mahl nie był pewien o czym najpierw powinien pomyśleć. Czy zawrzeć sojusz z Costerem i Katarzyną przeciwko Inkwizycji, czy przeciwnie: spróbować wykorzystać potęgę i władzę Kościoła, by wrócić bezpiecznie do Przedświata a Costera zostawić na pożarcie zakonnikom. Rozmowa dominikanina z renegatem budziła podejrzenia, ale z drugiej strony Mahl zdawał sobie sprawę, że być może Coster naprawdę boi się sądów bożych bardziej niż kary z ręki janitora.

Na przemyślenia nie było zbyt dużo czasu. Drzwi celi otwarły się i Mahl został bardzo uprzejmie poproszony o wyjście. Młody zakonnik nie miał przy sobie broni. To utwierdziło Mahla w przekonaniu, że nawet zdolności Flaminga nie poradziłyby w tej sytuacji. Pokornie wlókł się wąskimi korytarzami by po dłuższej chwili znaleźć się w przestronnej i jasnej sali. Na wysokim drewnianym krześle siedział dostojny, starszy dominikanin:

– Kim jesteś i jakie masz zadanie?

Mahl wiedział, że metoda przesłuchań polegająca na ciągłym powtarzaniu tych samych pytań nigdy się nie zestarzeje:

– Leczę ludzi za pomocą ziół. – Powtarzanie tych samych odpowiedzi wydawała się Mahlowi dobrą taktyką. Był w błędzie. Bardzo silny tępy ból w okolicach nerek przekonał go o tym skutecznie. Długo trwało zanim podniósł się z podłogi.

– Kim jesteś i jakie masz zadania? – Starzec ani na chwilę nie spuszczał wzroku z więźnia. Stojący za Mahlem zbir mający chyba siedem stóp wzrostu wymownie uniósł solidny drąg.

– Przecież i tak wiecie. Po co te głupie pytania. Zajmują tylko niepotrzebnie czas.

– Przyznanie się do winy jest ważną okolicznością łagodzącą. – Głos inkwizytora był sadystycznie spokojny. Widać było, że nie przesłuchuje pierwszy raz. I że lubi to robić.

– Czy to oficjalne przesłuchanie czy tylko taka przyjacielska pogawędka?

– To ja ustalam zasady. Albo będziesz mówił, albo możesz się pożegnać z powrotem do Przedświata.

Ból w plecach na chwilę ustąpił. Inkwizycja wiedziała o istnieniu Przedświata.

 

 

– Zanim traficie do brata Giovaniego Capestrano trochę czasu spędzicie u nas. – Nie wiadomo kogo miał na myśli inkwizytor mówiąc per „wy”. Mahl nie znał tego nazwiska. Dominikanin chyba zauważył to, bo szybko wyjaśnił:

– Nasze stosunki z franciszkanami mogłyby być lepsze, ale obowiązek wykrywania i ścigania heretyków powoduje, że współpracujemy z nim. Tym bardziej, że ma papieską nominację. Sam rozumiesz…

Mahl nie rozumiał. Ale wiedział, że wpaść w ręce takiego człowieka oznaczało poważne kłopoty. Zastanawiał się co wie i co zamierza inkwizytor. Na pewno był człowiekiem inteligentnym i wykształconym. Drobne kłamstewka mogły jeszcze przejść ale zaprzeczanie oczywistym faktom nie wchodziło w rachubę. Jakby przeczuwając myśli Mahla dominikanin podszedł do stojącego na środku sali stołu i zaczął przyglądać się czemuś z uwagą. Skinął na Mahla:

– Podejdź tu, proszę. – Jego uprzejme słowa Mahl interpretował tylko jak próbę odwrócenia uwagi.

Na stole leżała cała zawartość sakwy Mahla.

– Wyjaśnij mi proszę do czego to wszystko służy.

– Zioła służą do leczenia codziennych przypadłości. Zatwardzenia, gorączka, wrzody. Nic specjalnego i nic o czym byś wcześniej nie wiedział…

– Nie interesuje mnie, w jaki sposób zarabiałeś na chleb. Wyjaśnij mi proszę co zawierają twoje notatki.

Znowu to „proszę”. Dla Mahla nie ulegało wątpliwości, że wszystkie dotychczasowe przesłuchania były tylko słabą przygrywką do tego, co mogło teraz nastąpić. Wybrał więc metodę mieszaną: trochę szczerości, trochę kłamstw. Na Uniwersytecie uczono go, że obydwie rzeczy w odpowiednich proporcjach mogą dać całkiem przyzwoity rezultat:

– To proste zaklęcia. Mają przywołać jedzenie, wywołać plagę szczurów, uwieść kobietę. – Dominikanin uśmiechnął się, ale nie wiadomo czy na wspomnienie dowcipu pod katedrą czy na myśl, że kilkoma słowami można sprawić, że kobieta stanie się uległa. Osobiście Mahl był zdania, że większość kobiet jest podatna na piękne słowa i wcale nie trzeba się uciekać do zaklęć ale wiedział też, że warto mieć w zapasie coś bardziej skutecznego.

– A w jaki sposób udało wam się przejść do naszego świata? – Inkwizytor chyba nie dał się zwieść wyjaśnieniom Mahla. – Jeśli masz te formuły w głowie pamiętaj, że i stamtąd potrafimy je wydobyć.

– Nie wasza dostojność. – Mahl nie wiedział jak tytułować ludzi Kościoła. Na wszelki wypadek zdobył się na najbardziej usłużny ton. – Po tamtej stronie mieliśmy człowieka, który wypowiedział zaklęcie.

– To jak w takim razie mieliście wrócić?

Na trzecim roku studiów Mahl miał krótkie ale bardzo pożyteczne zajęcia z podstaw handlu i zachowań wobec klientów. Wiedział doskonale, że nie wolno zwlekać z odpowiedzią. Należy mówić, mówić dużo i zyskać czas na znalezienie najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi:

– To oczywiste wasza dostojność. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Sprawa jest prostsza niż się z pozoru wydaje. Tak prosta, że aż głupio mi o niej mówić. I tak banalna jak banalna może być podróż. Nawet jeśli z pozoru wydaje się podróżą skomplikowaną czy nawet niebezpieczną. Otóż jeśli chodzi o powrót to…

Dominikanin chyba kończył podobne szkoły bo uśmiechnął się. Może nawet wyrozumiale. Jak do kolegi po fachu:

– Ja mam czas. Nie śpiesz się Mahl. Wymyślenie zgrabnego kłamstwa musi trwać.

Mahl postanowił dać wyraźny znak, że zrozumiał powagę sytuacji:

– Coster zna zaklęcie.

– To ciekawe. A gdyby okazało się, że Jan nie chce z wami wrócić?

Mahl milczał. Próbował przy tym przybrać minę świadczącą o zaskoczeniu i bezradności. Jakby dopiero teraz dotarło do niego w jakiej znalazłby się sytuacji gdyby renegat nie odnalazł się albo odmówił powrotu.

– No dobrze… Mówiłeś, że potrafisz wyczarować jedzenie. Zrób mi tę przysługę. Czeka nas bowiem długa rozmowa.

Pierwsza próba okazała się kompletnym fiaskiem. Był bowiem piątek i dla dominikanina – z powodów, których nie wyjaśnił – nie wchodziły w rachubę pieczeń, golonka i piwo. Za drugim razem na stole pojawiły się już ryby a nawet – na wyraźną prośbę inkwizytora – żółw. Z niezrozumiałych dla Mahla względów ten gad był uznawany przez zakonników za rybę. Dominikanin wydał cichym głosem jakieś dyspozycje drabowi a sam wskazał ręką miejsce przy stole:

– Siądź, proszę. Będziemy mieć towarzystwo.

Chwilę później do sali wprowadzono Arikę i Hala. Z zaskoczeniem patrzyli na ucztę. A zwłaszcza na skład biesiadników. Posłuszni prośbie inkwizytora zajęli jednak miejsce za stołem.

Inkwizytor jadł niewiele i tak samo niewiele mówił. Skupiał się tylko na uwagach dotyczących smaków i zapachów. Pił wyłącznie wodę. W końcu zwrócił się do Ariki:

– Jak rozumiem chcecie wrócić do siebie. Moglibyśmy dobić targu. Co wy na to?

Mahla zastanowiło dlaczego z takim pytaniem zwrócił się właśnie do niej. Czyżby Mahl o czymś nie wiedział? Arika nie wydawała się zaskoczona propozycją:

– Wrócimy tak czy inaczej. Władza Inkwizycji nie jest tak potężna jak ci się wydaje. Ale z ciekawości wysłucham co masz do zaproponowania. – Niby obojętnie skubała chleb i patrząc w oczy zakonnika czekała na odpowiedź. Nie przyszła szybko. Ale przyszła:

– Co do władzy Inkwizycji możesz poczuć się zaskoczona. Ale nie zdradzę szczegółów. Niech będą dla ciebie niespodzianką. A moja propozycja jest prosta. Potrzebujemy stałego dostępu do Przedświata. I wiedzy w jaki sposób przenosić się w dowolny czas. Więcej nas nie interesuje.

– To rzeczywiście niewiele. Aż jestem zaskoczona skromnością twoich oczekiwań.

– Córko…

– Nie jestem twoją córką. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Jestem księżniczką i bardzo cię proszę…

– Wobec Stwórcy wszyscy jesteśmy równi i wszyscy jesteśmy Jego dziećmi. Ale skoro mówisz do mnie per „ty” możemy pozostać przy tej formie. Więc jak…?

– Żeby negocjacje przyniosły jakikolwiek efekt druga strona też musi coś dostać.

Mahlowi to się zdecydowanie nie podobało. Jeszcze niedawno wydawało mu się, że jest głównym rozgrywającym. A teraz… To Arika była partnerem dla Inkwizycji. Jego męska duma dała o sobie znać i całym ciałem próbował dawać znak, że rozmowa go nie interesuje a może nawet nudzi. Słuchał jednak bardzo uważnie:

– Zabierzemy ze sobą Costera. Dacie nam eskortę do miejsca, z którego wyruszymy w podróż powrotną. Tam usłyszycie zaklęcie, zapamiętacie je i sprawa zakończona. Jeśli nie znikniemy będziecie wiedzieć, że zaklęcie było fałszywe. To chyba uczciwe?

– Ale ja potrzebuję formuły, która pozwala przenosić się w DOWOLNY czas. To warunek konieczny waszego uwolnienia. Co do Costera – damy wam go. Tu jest nam zupełnie nieprzydatny.

– Ość! – wykrztusił z siebie Hal i na dowód wyciągnął coś z ust. Dominikanin posłał mu spojrzenie pełne pogardy i wrócił do rozmowy:

– Costera zabierzecie ale wcześniej sprawdzimy siłę zaklęcia, na którym nam zależy. Powiedzmy, że wyślesz brata swojego kochanka dwa dni wcześniej. Do czasu, kiedy przebywał w zajeździe we wsi niedaleko stąd.

Hal miał minę świadczącą o tym, że usilnie pragnie przypomnieć sobie co działo się dwa dni temu. Chyba mu się udało bo zapytał:

– A może być dwa i pół dnia? Bo tej akurat nocy spałem bardzo krótko. Mógłbym się przynajmniej porządnie wyspać.

Wszyscy przy stole otworzyli szeroko oczy. Ale tylko inkwizytor wyraził to o czym myśleli:

– Pan obdarzył cię synu wielkim apetytem, ale zapomniał o rozumie.

 

 

 

Mahl ponownie znalazł się w celi. Smród nie zelżał ani trochę. Pięć kroków na cztery z kawałkiem. Z nudów zaczął się przechadzać wzdłuż ścian. Po każdym okrążeniu przystawał na chwilę i przypominał sobie znane zaklęcia. Ku swojemu zaskoczeniu było tego sporo. Na Uniwersytecie uczył się zamawiania chorób, przesuwania przedmiotów i lewitacji. Uśmiechnął się na wspomnienie pierwszych ćwiczeń w unoszeniu się w powietrzu. Na wszelki wypadek wykładowcy umieszczali na podłodze miękkie sienniki. Mahlowi nie pomogło. Coś nie tak poszło z intonacją głosu czy akcentem w zdaniu i siennik poszybował do góry a on sam wyłożył się jak długi na posadzce. Takie przypadki zdarzały się nagminnie. Ale tym razem było inaczej. Siennik za żadne skarby nie chciał wrócić na swoje miejsce i uparcie wisiał w powietrzu. I tak przez tydzień. Materac wisiał i przeszkadzał w zajęciach. Wykładowca dał wyraźnie do zrozumienia, że sprowadzenie siennika na swoje miejsce jest obowiązkiem Mahla. Ale wizyty w bibliotece, konsultacje z III rokiem i dyskretny wywiad wśród nauczycieli nie przyniosły skutku. Materac bezczelnie wisiał w środku sali na parterze. Mahl spędzał tam sporo czasu i zachodził w głowę, jak poradzić sobie z problemem. Kiedyś zastała go tam noc i to nasunęło Mahlowi pewien pomysł. Złapał siennik za brzeg, podciągnął się i … położył na wznak. Materac ani drgnął. Na drugi dzień Mahl z bezczelnością cechującą studentów I roku obwieścił wykładowcy, że właśnie odkrył nowy sposób na tanie i wygodne spanie. Zaliczył warunkowo.

Trzy, cztery, pięć i krótsza ściana…

Więcej nauczył się od Dziadka. Przywoływanie posiłków to była jedna z pierwszych lekcji. Nie wszystko od razu poszło gładko. Po wypowiedzeniu zaklęcia nie pojawił się lniany obrus. A powinien. Zamiast niego na trawie pojawił się kopiec damskiej bielizny. Dziadek tłumaczył różnice w akcencie ale śmiał się i prosił Mahla, by i to zaklęcie zapamiętał. Mogło się bowiem przydać. Za drugim razem obrus już był ale potrawy były wyraźnie niedopieczone. Problem tkwił w zbyt krótkim wypowiadaniu zaklęcia. Trzecia próba skończyła się karczemną awanturą urządzoną przez babcię. Wrócili bowiem z wyprawy do lasu syci a babcia nie po to cały dzień stała w kuchni żeby obiad poszedł na marne.

Trzy, cztery, pięć i krótsza ściana…

Większość zaklęć przydawała się w zawodowym życiu Mahla. Przynosiła przyzwoite zyski i niezłą sławę. Lewitacja – tę sztukę Mahl w końcu opanował – nie raz uchroniła go od przykrych następstw zbytniej poufałości z różnymi paniami. Zwłaszcza jeden epizod utkwił Mahlowi w pamięci. W Lamberth podczas Święta Prosiaka Djuk w przypływie zupełnie niezrozumiałej szczodrości rozdawał poddanym wino. Beczki pękały jedna za drugą. Święto przerodziło się w pijacką orgię. Zajazdy były bliskie upadłości bo nikt nie chciał płacić za napitki. Mężczyźni upili się pierwsi i zalegali gromadami na głównych ulicach miasta. Panie pozostały bez opieki. Mahl przybył do Lamberth dość późno i był całkiem trzeźwy. Nie byłby sobą gdyby nie wykorzystał takiej okazji. A nawet takich okazji… „Teraz są żniwa. O zbiory będę się martwił później” – postanowił i ruszył na łowy. Łowy… Zwierzyna sama wpadała w ręce i nie trzeba było zastawiać sideł. Od kucharek, przez córki rzemieślników po damy dworu. Zwłaszcza te ostatnie były łakomym kąskiem. Jedna z nich zawzięła się na Mahla tak bardzo, że w każdym sądzie wygrałby sprawę o gwałt. Kiedy skończył to co zaczęło się tak gwałtownie okazało się, że wielka pani z dworu Djuka wcale nie ma dość. Mahl zafascynowany młodym ciałem spełnił kolejną prośbę ale na trzecią nie miał już siły. Opleciony długimi nogami i nie miał najmniejszych szans na oswobodzenie się. W końcu wyszeptał odpowiednie zaklęcie i razem z kochanką uniósł się nad łóżkiem. Siła zaklęcia wystarczyła ledwie na kilka stóp ale efekt był: wszystko co mogło być otwarte było otwarte ze zdumienia. Nie tylko oczy i usta… Kobieta w szoku puściła Mahla i bezpiecznie upadła na łóżko. Mahla żegnały jej słowa: „No tak to tego jeszcze nie robiłam…”.

Trzy, cztery, pięć, sześć, siedem…

Innym razem w Mantal podczas jarmarku… Zaraz! Jakie siedem…? Mahl z początku uznał, że pomylił się w liczeniu kroków. Wrócił do rogu i zaczął jeszcze raz. Wyszło osiem kroków. Coś się nie zgadzało. Ponowne liczenie i tym razem wyszło dziewięć. Ciemność potrafi omamić zmysły człowieka równie skutecznie jak silny afekt do kobiety, ale żeby aż tak…

Mahl przystanął na chwilę i zaczął nasłuchiwać. Szum był jednostajny i cichy ale wyraźny. Ściany się przesuwały. I to coraz bardziej. Albo Inkwizycja ma tajemnice, o których Mahl nic nie wiedział albo…

W celi obok mogła być Arika. Mahl wiedział, że nie była tylko księżniczką. Choć „tylko” było tu słowem zupełnie niestosownym. Z całą pewnością znała się trochę na czarach. Ale żeby przesuwać ściany…? A przede wszystkim po co?

Mahl podszedł do muru, który zmieniał swoje położenie i zauważył, że powoli zmienia swoje położenie. Tym razem wracał na swoje miejsce. Cela znowu miała pierwotny wymiar: pięć kroków na cztery z małym kawałkiem. Za to szum nie ustawał. Tyle, że stał się cichszy. I dochodził z daleka.

Mahl nie był bardzo bojaźliwy ale na wszelki wypadek zajął miejsce po drugiej stronie sali. Nie mógł sobie przypomnieć żadnego zaklęcia poruszającego ściany. Owszem: stół, beczkę, drzewo – to wszystko umiał wprawić w ruch. Ale ściany to już grubsza sprawa. A co będzie jeśli mur w końcu przysunie się tak bardzo, że Mahl zostanie zgnieciony? Okrutna śmierć.

Cisza wyostrza słuch. W tej ciszy oprócz znajomego już szumu dało się słyszeć także odległe okrzyki. Trudno było zrozumieć słowa ale emocje były aż nadto słyszalne. To była panika. W męskim wydaniu.

Chwilę później ściana w celi Mahla ponownie zaczęła się przesuwać. Tym razem kurczyła się. I to dość szybko. Sunęła na wprost. Mahl zaczął w duchu odliczać sekundy do śmierci i przeklinać dzień, w którym zgodził się na tę misję. Odliczanie zakończył w momencie, kiedy ściana dotarła do framugi drzwi i bez najmniejszego trudu je skruszyła. Mahl był wolny.

 

 

Trudno opisać panikę, która wybuchła w klasztorze. Zakonnicy albo leżeli krzyżem na podłodze albo klęcząc modlili się żarliwie. Padały oskarżenia o sodomię i niezachowywanie postu, ktoś inny przekonywał, że to zwykłe trzęsienie ziemi. Arika chwyciła Mahla za rękę i pociągnęła za sobą:

– Hal też jest wolny. Musimy jeszcze wyciągnąć Costera. Szybko!

– A Katarzyna? – Mahl posłusznie biegł za Ariką.

– Podaruj sobie. Po pierwsze nie zna zbyt wielu zaklęć i jest niegroźna. A po drugie jej pozamagiczne zdolności bardziej przydadzą się braciszkom. – Mahl nie pierwszy i nie ostatni raz przekonał się jak bardzo bezwzględne okazują się kobiety jeśli trzeba skutecznie usunąć z drogi konkurencję.

Z sali, w której jeszcze niedawno przesłuchiwano Mahla dobiegały złorzeczenia inkwizytora. Obietnice ognia piekielnego i wyrywania wątroby szczypcami należały do najłagodniejszych. Niestety drzwi, zza których wykrzykiwał przekleństwa tak sprytnie były przytrzaśnięte przesuniętymi murami, że nie dało się ich ruszyć.

Przeskakują przez leżących na posadzce dominikanów Arika i Mahl dobiegli do końca korytarza. Tam zastali bliźniaka, który ze stoickim spokojem kończył krępowanie dłoni Costera. Renegat wyglądał na przygnębionego:

– No… Kochanie. Jestem pod wrażeniem.

– Ostatni raz odezwałeś się do mnie w ten sposób. – Arika przysunęła się do Costera. – Następnym razem cokolwiek poczujesz będzie ostatnim wrażeniem w twoim życiu.

Hal zaczął coś przebąkiwać o Katarzynie ale Mahl gestem dał do zrozumienia, że Arika sprawę uznała za zakończoną. Brat westchnął cicho ale chyba zrozumiał sytuację bo odwrócił Costera w stronę wyjścia i pchnął go lekko:

– Idziemy. Czasu mamy niewiele. Tylko jeszcze nasze sakwy. – Wszedł do celi obok i wyniósł bagaże. Sprawdził zawartość. – Butelkę z wodą diabli wzięli. Mam nadzieję, że po jej wypiciu dominikanom sraczka będzie towarzyszyła przez dłuższy czas.

Cała czwórka stanęła przed bramą klasztoru. Za plecami mieli porzucone w ogrodzie grabie i łopaty. Przed sobą furtę. Mahl otworzył ją i rozejrzał się na zewnątrz:

– Droga wolna. Możemy iść.

Kiedy klasztor opuszczał Coster Mahl postanowił go kopnąć w dupę. Nie tylko po to, by go pogonić. Bardziej po to żeby zaznaczyć swoją przewagę. I za to „kochanie”.

Arika przystanęła na chwilę. Spojrzała na bramę i zacisnęła dłonie. Wyszeptała kilka słów i po chwili mury zlały się w jedną całość tak, że nie było śladu po wejściu do klasztoru:

– Długo to nie potrwa. Trzeba się śpieszyć.

Szybkim krokiem ruszyli drogą w dół. Hal z wewnętrznej kieszeni sakwy wyciągnął kilka złotych monet:

– Powinno starczyć na wynajęcie jakiegoś wozu. A ty Młodszy mógłbyś wyczarować jakieś żarcie. Te ryby były ohydne. A żółwia nawet nie tknąłem.

Zamawianie jedzenia w biegu nie jest łatwe. Ale kilka kawałków pieczeni i chleb wystarczyło by się posilić. Mahl ostentacyjnie pomijał Costera w trakcie krótkiego posiłku. Pierwszy skończył jeść Hal. Zresztą zawsze jadł szybko i dużo. Mahl pamiętał, że jego brat nigdy nie wychodził z domu bez zapasu jedzenia. I zawsze korzystał z okazji darmowego żarcia. Mahl był pewien, że jedną z podstawowych rzeczy, która różniła braci było tempo trawienia.

Hal wyciągnął w sakwy garść gałganów i cienki sznurek:

– Chodź tu mój drogi. – Coster wyglądał na zaskoczonego ale posłusznie wykonał polecenie. – Otwórz paszczę. – Hal zgrabnym ruchem wetknął renegatowi gałgany w usta i przewiązał sznurkiem.

– Starszy… Boisz się, że zacznie krzyczeć i ściągnie nam na kark Inkwizycję?

– Nie… Coś znacznie gorszego. Udawanie idioty to nadal skuteczny sposób na wyciągnięcie pożytecznych informacji. Kiedy jechałem z nim na jednym wozie dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Ten gagatek nie zajmuje się tylko wynalazkami. Potrafi też czarować. Z zatkaną gębą będzie mu trudniej.

Mahl uśmiechnął się na widok pociesznie wyglądającego Costera. Oczy pełne wściekłości, skrępowane ręce i brudny gałgan tkwiący w ustach. Arika uznała, że ktoś powinien wziąć odpowiedzialność za losy wyprawy:

– Hal, załatw jakiś transport i przyjedź po nas. Poczekamy w tym zagajniku.

Mahl na wszelki wypadek przywiązał renegata do solidnego drzewa, upewnił się, że nie wykona najmniejszego ruchu a przede wszystkim, że nie dosłyszy jego rozmowy z Ariką:

– Może najwyższy czas abym się dowiedział o co chodzi?

Arika usiadła na pniu powalonej sosny, wzięła głęboki oddech i bardzo uważnie zaczęła się przyglądać Mahlowi:

– To dość proste. A jednocześnie skomplikowane. Zacznę od tego, że Coster był członkiem Gildii. Nie robił jakiejś oszałamiającej kariery, ale dość skutecznie piął się w górę. Zdobył wiedzę, nawiązał znajomości, pisał książki. Uznał chyba jednak, że to za mało. Jak sądzę stało się to po tym jak z pewnych względów miał częstszy kontakt z moim bratem.

„Z pewnych względów”! Cóż za piękny eufemizm na romans. Mahl miał ochotę wrzasnąć, walnąć pięścią w kamień albo w mordę Costera. W ostatniej chwili powstrzymał się, ale intencji nie umiał ukryć:

– Ten temat poruszymy później Mahl. Na razie wróćmy do ucieczki i jej konsekwencji. – Arika mówiła bardzo spokojnie, jakby od dawna miała przygotowane to wystąpienie. – Kiedy okazało się, że wejście do rodziny janitora Gildii nie wchodzi w rachubę wykradł kilka zaklęć, zabrał książki i przeniósł się do Świata 1.0. Mój brat podejrzewa, że chciał tu nawiązać kontakty, które mogłyby zachwiać równowagą między oboma światami. Mówiąc wprost chciał sprzedać wiele naszych tajemnic. A to groziłoby bardzo poważnymi konsekwencjami. Bezmyślne podróże w tę i z powrotem oznaczałyby zupełną destabilizację naszego świata. Anarchia, mętlik w głowie zwykłych ludzi, śmierć autorytetów. Już raz tak się stało. Mój ojciec stał się ofiarą. Lukidum włożył sporo pracy w to, żeby wszystko wyprostować.

– Dużo było renegatów? Słyszałem o kilku.

– Nieważne ilu ich było. Ważne, że o każdego za dużo. Z Costerem sprawa jest o tyle poważna, że wszedł tu w konszachty z siłą, która ma ogromne ambicje i nie mniejsze pieniądze. A także rzeczywistą władzę. Inkwizycji mało było rządzić tutaj. Ubzdurała sobie, że Przedświat to będzie idealne miejsce na ich misję. Jak sądzę także na zarabianie pieniędzy i budowanie wpływów. Coster miał im to umożliwić. Przy okazji oczywiście nie byłby sobą gdyby nie zadbał o swoje interesy. Wynalazł druk i miał mieć z tego duże dochody, ale w porę udało się wysłać jednego z naszych ludzi, który pokrzyżował plany Costera. A przy okazji dał po nosie Inkwizycji.

– Dlaczego go po prostu nie zabić? To rozwiązałoby wiele problemów.

– To na pewno. Ale Coster zna kilka tajemnic Świata 1.0 na których nam zależy.

– Nam…?

– Tej tajemnicy jeszcze ci nie zdradzę. Musisz być cierpliwy.

Rozmowę przerwał Hal:

– Wóz jest. Zrobiłem też zakupy. Ciekawe rzeczy tu piją… – W sakwie Hala znowu pojawiła się butelka. Tyle, że ciecz była mętna a po otwarciu czuć było bardzo ostry zapach.

– Jeśli oni to piją to znaczy, że powinniśmy wracać jak najszybciej. – Mahl coraz częściej łapał się na myśli, że Przedświat jest spokojniejszy, bardziej ułożony. Jednym słowem: normalny.

Czas naglił. Konie poganiane przez Hala chyba rozumiały powagę sytuacji.

 

 

 

– Właściwie – Hal ani na chwilę nie przestawał poganiać koni – Właściwie dlaczego musimy się przenosić akurat spod tego drzewa na wzgórzu? Czy zaklęcie działa tylko w konkretnym miejscu?

Arika popatrzyła na Costera. Miał zakneblowane usta, ale przecież nie uszy:

– To trochę skomplikowane. Dość wiedzieć, że akurat teraz musimy się tam pojawić. I to jak najszybciej.

Wóz tłukł się niemiłosiernie i tak samo trząsł. Drogi ubywało, wątpliwości przeciwnie. Zwłaszcza Mahl miał ich najwięcej. Arika wie dużo więcej niż mówi, jest jakaś tajemnicza grupa, która wzięła na siebie odpowiedzialność za losy Przedświata. Wzięła albo sobie uzurpuje. No i jeszcze ten romans z Costerem… Mahl najchętniej pozbyłby się renegata. Albo przynajmniej obił mordę. Ale janitor wyraźnie mówił, że Coster ma wrócić cały i zdrowy. Od tego zależało bardzo wiele, w tym honorarium Mahla. Zależności między ową tajną grupą rządzącą światem a Costerem i tym, co wiedział interesowały Mahla mniej. Nie dawało mu tylko spokoju czy po powrocie renegat nie zechce odnowić znajomości z Ariką. Mahl miał nadzieje, że Lukidum wymyśli taką karę, która uniemożliwi im jakikolwiek kontakt. Zaczął nawet wymyślać szczegóły takiej kary. Detale rozbudziły wyobraźnię tak dalece, że po spojrzeniu na ściśnięte uda Costera domyślił się, że całym ciałem daje do zrozumienia co zrobiłby najchętniej.

Z zamyśleń nad torturami na chudym ciele renegata wyrwał Mahla głos bliźniaka:

– Na górze ktoś chyba jest…

Oczy wszystkich powędrowały na wzgórze. Nie było wątpliwości. Pod drzewem ktoś się kręcił. Konie zatrzymały się prawie w miejscu:

– Hal… Pójdź tam i sprawdź kto to jest. Zrób to dyskretnie. – Arika zeskoczyła z wozu, za nią cała reszta. Schowali się w przydrożnych trawach i wzrokiem odprowadzili Hala, który wybrał drogę wskazaną kiedyś przez Jaśka. Dyskrecja nie była słowem wytłuszczonym w jego podręcznym słowniku bo wracając robił tyle szumu, że zające pouciekały chyba do sąsiedniego hrabstwa:

– Ja chyba jestem za głupi na to wszystko… Chodźcie szybko na górę.

Ciekawość zwyciężyła nad ostrożnością. Odgarniając rękami krzaki i gałęzie drzew gnali przed siebie. Hal nie był za głupi. Pod drzewem stał przewodnik, który miał czekać na bliźniaków kilka dni temu. Zdziwił się trochę widząc grupę czterech osób. I do tego przychodzących z dołu a nie wyłaniających się z seledynowego obłoku. Jego zdziwienie było jednak niczym w porównaniu z tym co myśleli pozostali:

– Przecież ty nie żyjesz…Człowieku… Mahl włożył w te słowa tyle delikatności ile potrafił. Mówienie innym ludziom, że dawno powinni nie żyć jest ciężkim zadaniem. Coś jednak zaczęło świtać w głowie Mahla i zapytał:

– Jaki dzisiaj dzień?

– Środa. Właśnie dzisiaj miałem was odebrać, ale coś mi się nie zgadza…

– Nam też się parę rzeczy nie zgadza. – Arika pokiwała głową i spojrzała na Costera. – Coś mi się wydaje, że Twój pomysł Hal z kneblem dla tego sukinsyna był świetny ale nieco spóźniony. Mahl zaczynał cokolwiek rozumieć. Kilka rzeczy ułożyło mu się w logiczną całość. O ile logika miała cokolwiek wspólnego z tym, w czym właśnie uczestniczył. Na wszelki wypadek docisnął Costerowi knebel i uznał, że znajomość przekleństw u Ariki dobrze wróży na przyszłość. O ile będzie jakakolwiek przyszłość.

– Lepiej będzie dla Ciebie jeśli stąd szybko znikniesz. Pieniądze przeznaczone dla nas zachowaj jako premię za solidność. I przez jakiś czas nie przychodź tutaj… – Arika uśmiechnęła się do przewodnika i podała mu rękę.

– Wasza wysokość jest bardzo łaskawa.

„Jak ja będę się do niej zwracał? Czy Wasza Wysokość zechce położyć się obok mnie? Czy Wasza Wysokość zaszczyci mnie swoją obecnością w sypialni?” Mahl wyobrażał sobie nawet specjalną koszulę nocną ze złotymi haftami i monogramami, w którą Arika będzie się ubierać dla niego… Gestem ręki odpędził te myśli. Nic nie jest pewne, zwłaszcza w sytuacji, kiedy przebieg czasu został zaburzony i stało się jasne, że Coster potrafi więcej niż się wydawało.

Przewodnik ukłonił się głęboko Arice, uniesioną dłonią pożegnał się z pozostałymi i szybkim krokiem zaczął schodzić na dół.

– Stańcie blisko siebie. Ty czy ja…? – Arika spojrzała na Mahla.

– Lepiej ty. Mnie się kręci w głowie od tego wszystkiego.

Za chwilę wszystkim zakręciło się w głowie. Zapach lawendy działał uspokajająco. Nie odstraszył jednak komarów. Wilgotna wyspa na jeziorze Orje powitała wędrowców tak jak ich pożegnała: błotem, wilgocią i komarami właśnie.

– Teraz co? Wpław? A może rozbijemy tu obóz? – Mahl silił się na złośliwości. Zawsze tak było, kiedy budził się po chwilowej utracie świadomości. Głos Ariki miał własności kojące strach, ból i niepewność:

– Niedługo ktoś po nas przypłynie. Jak mi się wydaje masz jeszcze w sakwie te dziwnie pachnące zioła, które tak skutecznie odpędzają komary i wprowadzają w dobry nastrój.

To był znakomity pomysł. Palili wszyscy z wyjątkiem Costera. Knebel nadal uniemożliwiał mu komentowanie czegokolwiek. Pozostała trójka nie widziała w tym nic złego. Wręcz przeciwnie – po kilku chwilach palenia zaczęła sobie nawet dworować z renegata i docinać mu do żywego. Przodował w tym Mahl, który zszedł do poziomu żartów opowiadanych w zamtuzach. W żadnym razie nie można było tych dowcipów uznać za delikatne i przyzwoite. Cieszyły wszystkich. No może z wyjątkiem Costera.

Zabawa była przednia, zapas ziół szybko się skończył ale dobry humor nie chciał odejść. Śmiech towarzyszący kolejnym anegdotom Mahla o mały włos nie zagłuszył odgłosu wioseł. Łódź przybiła do bagnistego brzegu a załoga bez słowa zrobiła miejsce w środku. Czterech pasażerów zajęło miejsce. Troje z nich śmiało się jeszcze przez połowę drogi, czwarty z markotną miną patrzył do tyłu nad znikającą we mgle wyspą.

 

 

Zajazd Po Ukleją stał jakby nic ważnego się nie wydarzyło. Mahl był trochę zawiedziony. Nie żeby oczekiwał komitetu powitalnego, albo jakiejś oficjalnej delegacji. Ale w końcu misja się udała, renegat był już w Przedświecie i zamknięty w piwniczce zajazdu czekał na to, co przyniesie mu los. Jeszcze tylko trzeba zawiadomić janitora, wziąć pieniądze i … No właśnie, co…? Każdy pójdzie w swoją stronę? Arika do kogoś z kim jest, Hal wróci na wieś i nadal będzie imał się dorywczych zajęć żeby zarobić na życie a Mahl otworzy kram ze swoimi ziołami?

Jedna rzecz znalazła swój finał bardzo szybko. W głównej sali karczmy pojawił się janitor. Wydawał się trochę zaskoczony. Ale widząc Arikę uspokoił się nieco. Podszedł do stołu i przysiadł się:

– Widzę, że misja się udała zanim wyruszyliście. Trochę to zaskakujące, ale nie aż tak bardzo jak myślicie.– Ostatnie słowa były skierowane do bliźniaków. – Najważniejszy jest Coster.

– Jest w piwnicy. Zakneblowany. Bezbronny.

– Knebel? – Lukidum podniósł brew.

– Poznał kilka zaklęć i uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej. – Wyjaśniła Arika. – Myślę, że nie wiemy o nim wszystkiego. A zwłaszcza tego, co wie, co zdążył ukraść i czego się nauczył.

– To wyjaśni szczegółowe przesłuchanie. Mam zaufanie do naszych specjalistów. Zdobywali doświadczenie jeszcze u naszego ojca.

Mahl zadumał się nad trwałością zawodu kata niezależnie od tego, kto aktualnie był przy władzy. Doświadczenie zdobyte podczas misji podpowiadało mu zmianę zawodu. Odrzucił jednak tę myśl. Uznał bowiem, że bycie zbirem może być opłacalne. Ale bycie czarodziejem bardziej bezpieczne.

Postanowił zaznaczyć swoją obecność:

– Podobno w tej karczmie we wtorki mają tańsze piwo. Jakaś promocja dla rudych albo bliźniaków.

– Pijcie na mój koszt. Ja muszę załatwić kilka spraw. – Janitor wstał i zszedł do piwnicy. Karczmarz podał piwo. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Było paskudne i cienkie. Jednak po tym co się wydarzyło smakowało wyjątkowo. Milczenie przerywane siorbaniem pierwszy złamał Hal:

– W sumie nie było źle. Wszystko co się kończy jest… Nie.. Wszystko co dobre kończy się… Zapomniałem…

Arika sięgnęła do kufla, pociągnęła solidny łyk piwa, jakby nigdy nie była wychowywania na dworze. Patrząc braciom w oczy wyszeptała konspiracyjnym szeptem:

– O ile dobrze pamiętam hal coś przywiózł stamtąd. Można by spróbować…

Hal wyciągnął butelkę. Zdecydowanym ruchem postawił na stole i zarządził:

– Trzy kubki! Tylko szybko!

Karczmarz skrzywił się okropnie. Przyniósł kubki razem z komunikatem:

– Tu się pije tylko trunki zakupione w zajeździe. Inaczej trzeba płacić.

„Przedświat schodzi na psy” – pomyślał Mahl. Scedował rachunek na janitora i sięgnął do kubka z płynem, który Hal nazywał okowitą. Wychylił całość. Obudził się następnego dnia rano.

 

 

Ból głowy nie był obcy Mahlowi. Suchość w gardle i potężne pragnienie również. Dziwiła go tylko obecność w izbie Ariki i jego brata. Hal zawzięcie dyskutował o czymś z księżniczką. Główną rolę pełniły małe skrawki materiałów. W bajecznych kolorach, z niespotykanymi w Przedświecie fakturami.

– Najważniejsze, żeby nie były drogie – przekonywała Arika. Trzeba znaleźć kilka warsztatów w różnych miejscach księstwa. Będą szyć według tych samych wzorów, w różnych kolorach. Na dużą skalę. O, obudziło się moje dziecko! – Arika uśmiechnęła się do Mahla.

– Jak się tu znalazłem? I kto mi zadał zaklęcie?

– To żadna magia mój drogi. Nie powinieneś mieszać. To wszystko. Jak się czujesz?

Mahl nie był pewien odpowiedzi. Nie udzielił więc żadnej. Sięgnął po dzban z wodą i zainteresował się kolorowymi materiałami:

– Coś knujecie?

– Mam pewien pomysł. Może otworzylibyście z Halem sieć warsztatów szyjących ubrania. Podobno spotkałeś tam kogoś, kto mógłby cię natchnąć.

– Owszem. Dziwny gość. Przejmę od niego kilka pomysłów. – Głowa nie dawała spokoju. Organizm dopominał się o więcej wody.

– Mam już nawet pomysł na nazwę. Weźmiecie ją od inicjałów waszych imion: Hal i Mahl. Co o tym sądzisz?

– Może być. Na razie jednak muszę znaleźć na to pieniądze.

– Ten problem chyba jest już rozwiązany. Mój brat zabrał Costera na Zamek i zostawił coś dla ciebie. – Arika potrząsnęła solidną sakiewką. Przyjemnie brzęczała.

Hal spakował swoją sakwę:

– Zapewne będziecie chcieli dokładnie przeliczyć pieniądze. To zajmie sporo czasu. To ja sobie zejdę na dół. Jak skończycie dajcie znać. Jest jeszcze parę szczegółów do omówienia.

Arika zamknęła drzwi za bliźniakiem:

– Skończymy…? Czy zaczniemy?

Głowa przestała boleć. Wszystkie dolegliwości i rany na chwilę przestały dawać znać o sobie.

– Czy na te kilka chwil potrafisz zapomnieć, że jestem księżniczką?

Dłonie Ariki zachowywały się jakby nigdy nie były uczone dworskiej etykiety. Choć lekcje delikatności i jednocześnie zdecydowania musiały być dla nich codziennością. Mahl postanowił jednak, że dzisiaj to on będzie tym, który pokaże Arice czego naprawdę chce. A chciał czułości. Uklęknął i objął ją w kolanach. Czekał aż zacznie go głaskać po włosach. Kiedy ręce zaczęły zapraszać go do góry ustąpił. Nie chciał otwierać oczu. Za przewodnika wybrał swój język. Szybko zbadał każdą odsłoniętą część ciała Ariki. Szyję upodobał sobie najbardziej. Szyje księżniczek są inne niż reszty kobiet. To Mahl wiedział. Nie wiedział, że świeżość może pachnieć.

Arika nie obejmowała go. Trzymała ręce wzdłuż sukienki. Jakby czekała na jakąś komendę. Mahl wydał ją bez głosu. Jednym gestem dał do zrozumienia, czego teraz chce. Arika była posłuszna. I wciąż nie otwierała oczu. Podobnie jak Mahl. Światło było niepotrzebne. Arika nie była księżniczką. Mahl nie był czarodziejem. Sam siebie mianował królem. Właściwie cesarzem. Miał tylko jedną poddaną, ale jego cesarstwo było największe na świecie. A jednocześnie najmniejsze. I nie musiał się obawiać buntu. Przekomarzanie się to jeszcze nie bunt, prawda? To wyrafinowana gra. I taka miła dla pamięci. Mahl po raz pierwszy widział, że można się przytulać całym ciałem. Że oczy też potrafią przytulać w taki niepojęty sposób, w którym da się odczytać wszystko: zaufanie, oddanie, wierność. I to jedno, czego Mahl się bał najbardziej. Ale o czym wiedział, że kiedyś powie. Ale może jeszcze nie teraz. Może później. Bo teraz dłoń Ariki poprosiła go o jedną przysługę. Złączyła uda i naprowadziła go na miejsce, które ukryte pod drobnymi włosami wystawione było na najmniejszy dotyk, oddech. Nie szczędził oddechu i dotyku. Ale robił to tak jakby wydzielał je skąpiec. Dawał dużo i mało jednocześnie. Dopiero na wyraźne życzenie Ariki przyśpieszył uznając widocznie, że i cesarzom zdarza się być w roli poddanego. Arika zagryzła usta i po chwili jedyne, co było pewne to zupełna cisza w izbie. Nie trwała długo:

– Kochanie… To było… Nieważne. Teraz już się ode mnie nie uwolnisz.

– Nie śmiałbym wasza książęca wysokość! – Żadne zioła nie potrafiły tak poprawić nastroju jak oczy patrzące spod tej grzywki.– Do usług! Proszę mną rozporządzać do woli.

Arika usiadła na brzegu łóżka. Mahl postanowił patrzeć najdokładniej jak umiał. Zapamiętać wszystko. A było tego dużo.

– Napatrzyłeś się już? – Poczochrała jego rudą głowę. – Myślę, że musimy poważnie porozmawiać. O ile twój brat nam pozwoli…

Pukanie było delikatne. Ale powtórzone kilka razy nie pozostawiało innego wyjścia:

– Wejdź Starszy!

Hal wsadził głowę do izby:

– Mam nadzieję, że już skończyliście. Zejdź bracie na dół. Jest interes do zrobienia.

 

Rejter siedział za stołem w towarzystwie dwóch młodych ludzi. Mieli w sobie coś co przypominało gończe psy. Wiercili się na stołkach.

– Mój stary przyjacielu! – Rejter rozłożył ramiona. – Wróciłeś szczęśliwie. Jak było? Opowiadaj.

– Chwileczkę. Skąd wiesz, że gdziekolwiek byłem…?

-Nie zdradzam swoich źródeł informacji. – Rejter złożył dłonie w geście przysięgi. – Nigdy!

– Jestem związany umową lojalnościową. Niczego ode mnie nie wyciągniesz.

– Rozmawiamy nieoficjalnie. Nie muszę się powoływać na twoje imię. Zapewniam dyskrecję.

Dwójka młodzieńców zawzięcie coś notowała na luźnych kartkach papieru.

– A ci tu po co?

– Pracują dla mnie. – Rejter podkreślił „dla mnie” i wypiął dumnie pierś. – Jutro na wszystkich słupach ogłoszeniowych będzie można przeczytać o twojej wyprawie Mahl. Nie cieszysz się?

– Jakoś nie wyobraź sobie. Poza tym obiecałem, że nie powiem nikomu. Niepotrzebnie tu przyjechałeś. – Mahl wstał dając tym samym do zrozumienia, że nie ma zamiaru łamać danego słowa.

– A jeśli ci powiem, że informacje o twojej wyprawie mam z potwierdzonych źródeł? I to bardzo wysoko postawionych.

– To sobie gadaj z tymi wysoko postawionymi!

Ruszył w kierunku schodów.

– Mahl! Czekaj! Pogadajmy jak ludzie interesu. Twój brat mówił mi o czymś ciekawym… Wróć proszę.

Mahl domyślił się co mógł mieć na myśli Hal. Uśmiechnął się:

– Owszem. Mam pewien pomysł, który mógłby zrewolucjonizować twój interes. Ale nic za darmo. Założymy spółkę.

Wyłożył na stół kawałki drewna skradzione z warsztatu Costera i zaczął objaśniać szczegóły. Rejter nie był głupi. Natychmiast pojął wagę wynalazku:

– Rewelacja! Stary… To nas ustawi do końca życia!

– No to działaj. Znajdź zdolnego rzemieślnika. Najważniejsze, żebyś miał do niego zaufanie. – Mahl przezornie nie wspominał nic o tym skąd wziął się pomysł i w jaki sposób wszedł w posiadanie tych małych kawałeczków drewna. – Skontaktuj się ze mną za kilka tygodni. Będę w Lamberth. Znajdziesz mnie na pewno.

– Nie w Lamberth tylko w Nidum. Zabieram cię tam. – Arika schodziła z góry trzymając w ręku bagaże Mahla.– Hal, proszę załatw jakiś transport. To niedaleko. Ledwie kilka mil.

Mahl nie krył zaskoczenia:

– Ale co to jest Nidum? W życiu nie słyszałem o takim mieście.

– Bo to nie jest miasto. Tam się urodziłam. Zbieraj się.

Dwójka młodych ludzi towarzyszących Rejterowi dyskutowała o czymś bardzo żywo. Mahl usłyszał tylko fragment rozmowy:

– SPEKTAKULARNY! Mówię ci. To chwyci.

– Bzdura! Szokujący powrót z tajnej misji. Brzmi o wiele lepiej.

– Powrót nie może być szokujący, człowieku…

– Naczytałeś się książek i ślepo w nie wierzysz.

Hal wszedł do karczmy:

– Konie już są. Czy możemy wziąć jakieś zapasy na drogę?

Arika westchnęła:

– Ale droga zajmie ledwie kilka godzin. Jesteś głodny?

Nie… Po prostu baranina jest strasznie tania. Znajomy mojego brata zainwestował w dużą hodowlę owiec. Obstawiam, że mięso jest produktem ubocznym jego działalności. – Uśmiechnął się i Mahl przysiągłby, że był to uśmiech obleśny:

– Masz na myśli Dilhama?

– A tak… Ma dla ciebie prezent. Zostawił w gospodzie. – W ręce Hala pojawiło się znane już Mahlowi zawiniątko. Młodszy schował je bardzo szybko mając nadzieję, że Arika tego nie zauważy.

– I jeszcze jedno bracie. Po drodze wstąpimy do mojego znajomego. Prowadzi mały warsztat stolarski. To po drodze. We wsi Angulus. Zamówiłem tam coś.

Mahl pożegnał Zajazd Pod Ukleją. Zostawił tam kilka wspomnień, trochę strachu, parę niewyjaśnionych zagadek. Wspomnienia obiecał podsycać, strachu czuł o wiele mniej a zagadki same się kiedyś wyjaśnią. Zawsze tak było.

Wsiedli do wozu. Arika wskazała Halowi drogę:

– A co zamówiłeś u tego stolarza? We wspomnieniach braci ten moment zawsze powracał. Z nieodłącznym komentarzem, że kobiety mają szósty zmysł. Mahl nawet chciał uruchomić na Uniwersytecie specjalny fakultet zajmujący się psychiką kobiet. Ale pomysł już w założeniu był nierealny. Zrozumienie kobiet wykracza bowiem poza kompetencje doktorów i czarodziejów.

– Kołyskę. Kołyskę zamówiłem. Przyda się, nie…?

Arika odwróciła się w stronę Mahla:

– Słyszałam o tym genialnym wynalazku Dilhama. Otóż musisz wiedzieć, że już trochę za późno mój drogi.

 

Koniec

Komentarze

No dobrze, muszę przyznać, że nie dotarłam zbyt daleko. Wydrukowałam sobie kilka stron, by zobaczyć, co i jak, doszłam do spotkania z Dilhamem. I odkryłam, że nie mam ochoty drukować ergo czytać, co wydarzyło się dalej. Może dlatego, że głupia baba ze mnie i nie bawią mnie żarty o burdelach, chorobach wenerycznych i viagrze. Może męska część publiki będzie bardziej zaciekawiona, ale mnie wstęp pozwolił mniemać, że dalej będzie to samo, więc zainteresowanie niestety straciłam.

 

Zdarzyło się kilka powtórzeń, drażniło mnie też użycie słów typu marketing czy PR.

Dialogi są dziwnie zapisane, może to kwestia formatowania, ale brak jest akapitów (sic!). Jest opis, dialog, znowu opis, i to wszystko w tym samym paragrafie, a to źle.

Po wielokropkach stawiamy spację. Brakuje trochę przecinków. Tantiem, a nie tantiemów. I co to, na bogów, znaczy cicikowo-kakaowe? O.o

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zapewniam Cię Joseheim, że w tym tekście jest coś więcej niż tylko burdele, viagra i brzydkie choroby :-) Użycie słów "marketing" i "PR" było moim świadomym wyborem. I - jeśli uda Ci się doczytać do końca - nie pozbawionym podstaw. Za moje kłopoty z interpunkcją wielokrotnie przepraszałem. Czynię to po raz kolejny... Cicikowo-kakaowy? Zasłyszane... Spodobało mi się. Pozdrawiam!

Mahl podszedł do muru, który zmieniał swoje położenie i zauważył, że powoli zmienia swoje położenie  ---> to w końcu kto zmieniał położenie? Mahl czy mur? Kto tu nawalił, autor czy tłumacz?

Przepraszam za to powtórzenie. Oczywiście, że zawinił tłumacz. Zwrócę mu uwagę. Pozdrawiam!

GM

Dla mnie również tekst zdaje się momentami zbyt wulgarny, ale to tylko moje prywatne odczucia, nie obiektywna opinia. Swoją drogą nie można było tak od razu? Wrzucić całośc tekstu znaczy się. Do porozrzucanych po portalu części nawet nie zaglądałem, jak to zwykle mam w zwyczaju, a całość tekstu - niezależnie od tego jak długą - zawsze z chęcią przeczytam. Zwłaszczam, że tu jest dużo ciekawych rzeczy do przeczytania. Innymi słowy, tekstom w kawałkach mówimy stanowcze nie.

Moim zdaniem tekst jest napisany dosyć chaotycznie. Interpunkcja leży. Po wielokropkach stawiamy spacje. Zapis dialogów niepoprawny i nieczytelny.
Do tego nie poczułem się zainteresowany. Odpadłem dosyć szybko.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka