
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Bądźcie łaskawi:)
Wzdychała raz po raz, pobudzana namiętnymi fantazjami, leżąc w wielkim, samotnie pustym łóżku, gdzie jej jedynym towarzyszem było światło zapalonych świec. Chwile rozkoszy próbował przerwać irytujący dźwięk dzwonka do drzwi. Ledwie usłyszała sygnał, który urwał się po kilku sekundach. Nadal otępiała podniecającym narkotykiem, zarejestrowała ten fakt jedynie jako mgliste wspomnienie, najpewniej nieprawdziwe, które nie ma prawa zakłócać jej spokoju.
Dzwonek odezwał się po raz kolejny. Tym razem rozbrzmiewał na tyle długo, by upewnić kobietę, że za drzwiami stoi ktoś, kogo z pewnością nie polubi. Część jej umysłu zdołała wyrwać się ze stanu nieświadomości, lecz nie skłoniło jej to do wstania z łóżka.
Dźwięk urwał się nagle.
Zachwiana równowaga niezależnej, spełnionej zawodowo, atrakcyjnej trzydziestolatki, która była na tyle zrównoważona, by nie wpuszczać do łóżka mężczyzn o statusie niższym niż Imperator Wszechświata, powróciła do stanu sprzed kilku chwil. Jej ciało wygięło się w łuk, bo opaść po chwili jak po wypuszczeniu strzały. Obracała się na brzuch, kryła twarz w poduszce, by stłumić jęki rozkoszy.
Drrrrrrr…. Długi, ciągły, niemal pożerający dźwięk trafił wprost do jej bębenków, po raz kolejny przerywając samotny seks. No, może nie do końca samotny, pod warunkiem, że nadaje się imiona swym gumowym zabawkom.
– Pieprzę cię! – krzyknęła w stronę otartych drzwi sypialni.
Dźwięk pomknął przez salon, wzdłuż przedpokoju i z pewnością dotarł do uszu osoby stojącej przed drzwiami mieszkania, pomyślała.
– Właściwie to nie byłby taki zły pomysł – syknęła. – Nie ważne, czy jesteś kurierem, elektrykiem, hydraulikiem, czy innym listonoszem odwiedzającym samotne kobiety. Możesz być Włochem, Hiszpanem, Szwedem, Chińczykiem…
Przerwała, by złapać oddech.
– Albo Chińczykiem nie – upomniała samą siebie. – Macie za duże mózgi, a za małe penisy.
Uśmiechnęła się w grymasie rozkoszy.
– Ale za to taką słodką, twardą i długą Czekoladkę przyjęłabym zawsze…
Wzdychała raz za razem, coraz głośniej. Nadgarstek zaczął drętwieć z powodu zbyt dynamicznych ruchów.
– Mocniej, mój Murzynku… – szepnęła. – Mocniej…
Wiła się jak wąż na łóżku. Po chwili jęknęła przeciągle i opadła bez sił, łapiąc powietrze, zmęczona i oszołomiona intensywnym, choć przerywanym, orgazmem.
Ekonomia górą, pomyślała z uśmiechem i pewnością siebie podczas planowania wieczoru, stojąc w korkach w drodze do pracy. Niedawno została mianowana szefową działu kadr pewnej zagranicznej firmy, zajmującej się pozyskiwaniem złóż gazu łupkowego na terenie kraju. Jakiś czas temu odniosła spory sukces jako koordynator działań w terenie, co poskutkowało zdobyciem upragnionego awansu.
Finał romantycznego wieczoru przebiegł zgodnie z oczekiwaniami, choć nie bez zakłóceń. Leżała naga w łóżku, wtulając się w fioletową pościel z kaszmiru, przesyconą wonią żądzy i grzechu. Oddychała głęboko i uśmiechała się zalotnie, jakby obok leżał jej ukochany mężczyzna. Pogładziła puste miejsce obok siebie, po czym usiadła na łóżku. Niczym po przebudzeniu z długiego snu rozglądała się w poszukiwaniu halki, wytężając jeszcze mętny wzrok. Znalazła ją na podłodze, przy łóżku. Sięgnęła po nią niezdarnie i z dziewczęcą radością wymalowaną na twarzy zsunęła się na podłogę. Upadek był delikatny, bo zamortyzowany grubym futrzastym dywanem. Wstała i okryła się niemal przeźroczystym, cienkim i delikatnym jak jedwab, materiałem. Stwierdziła, że czas marzeń minął.
Poczuła pragnienie, toteż ruszyła w kierunku kuchni, gdzie w lodówce przechowywała ulubione soki. Pozostawiając za sobą jaśminowe podgrzewacze i kominek na wodę, opuściła sypialnię. Poczuła chłód, więc sięgnęła w kierunku wieszaka wbitego w ścianę przy wejściu do łazienki, gdzie wisiał jej ulubiony szlafrok. Gdy przechodziła przez salon, podświadomość skierowała jej wzrok na drzwi wejściowe, znajdujące się po drugiej stronie korytarza. Zatrzymała się. Przypomniała sobie, że kilka minut temu ktoś uporczywie chciał zrujnować jej piękny wieczór. Nie rozumiem, dlaczego od razu sobie nie poszedł, pomyślała. Zrobiła krok w kierunku kuchni, spragniona soku pomarańczowego, schłodzonego dodatkowo kostkami lodu. Poczuła nagle irracjonalne pragnienie otwarcia tych drzwi. Stwierdziła, że intuicja nigdy jej nie zawiodła i uznała, że rozważania o otwarciu drzwi lub pozostawieniu ich samym sobie jest poniżej jej poziomu. Pewnym krokiem ruszyła w ich kierunku. Przystanęła przed samym wejściem, jakby obawiała się tego, co kryje się po tamtej stronie. Postaci z obrazów zawieszonych na ścianach przedpokoju obserwowały idiotkę. Perwersyjnym wręcz chichotem przyklaskiwały głupocie wahania tej „pewnej siebie kobiety sukcesu”. Stała nieruchomo, gapiąc się przez judasza na tyle długo, iż każdy wziąłby ją za niezrównoważoną. Coś wyłączyło jej wyuczone mechanizmy zachowań, przez co opuściła poziom racjonalności. Postaci z obrazów zaczęły ją dopingować. Para obserwująca ją z okna góralskiego domku, namalowanego na tle ośnieżonych szczytów i monumentalnych drzew, zachęcała Patrycję: „Otwórz, kochana, przecież tam nikogo nie ma”.
– Mamo, ja się boję – powiedziała dziewczynka, ciągając obserwujących widowisko rodziców za ręce.
Z przeciwległej ściany marynarze walczący z potężnym sztormem zdawali się przekrzykiwać wiatr i wołać: „Chcemy to zobaczyć, panienko, zanim ta cholerna łajba zatonie”. Dalej leciwa kobieta, która trzymała kosz pełen owoców, szepnęła smętnie: „Zrób to, moje dziecko. Tak będzie lepiej dla ciebie”. Inne ukazywały nagie postaci, zaśmiewające się do łez, ubawione nieudolnością pani domu.
Jedynie postać z obrazu Muncha wyrażała prawdziwie żywe współczucie i strach, przekrzykując bezskutecznie pozostałych. Bladymi oczyma dostrzegała prawdę. Krzyczała ze wszystkich sił do pięknej pani z głębi salonu, lecz niemy krzyk nie został usłyszany i zamki w drzwiach, jeden po drugim otwierały się z trzaskiem.
Ciężkie drzwi uchylały się powoli, ukazując pustą przestrzeń czystej klatki schodowej. Patrycja niepewnie wyjrzała na zewnątrz. Rzuciła wzrokiem na wycieraczkę. Coś jakby uderzyło ją w głowę. Ugięły się pod nią kolana i powoli osuwała się na podłogę, przytrzymując się odruchowo futryny.
Widok zamkniętej drewnianej szkatułki z rzędami znaków przypominających rozmazane hieroglify sprawił, że z oczy Patrycji pociekły łzy. Gdy opadały na jej zmarznięte nagie uda, przebudziła się z hipnotycznego stanu. Przetarła oczy. Upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, zabrała szkatułkę z wycieraczki i niczym złodziej zakradła się z powrotem do własnego mieszkania. Wracając przez korytarz, kątem oka spojrzała nieufnie na obrazy, jakby coś podejrzewała.
Postawiła szkatułkę na kuchennym stole. Z lekkim wahaniem otworzyła drzwi lodówki, leczy gdy zobaczyła karton soku, uznała, że potrzebuje czegoś równie kwadratowego, jednak to coś znajduje się w barku. Wyjęła więc z zamrażalki formę z kostkami lodu i razem ze szkatułką zabrała ją do sypialni. Poszła do salonu. Z barku wyjęła półlitrową butelkę „Jacka Danielsa”. Wrzuciła do szklanki dwie kostki, zalała whisky do połowy. Delektując się jej smakiem, patrzyła z niedowierzaniem na znalezisko. Łza popłynęła jej po policzku. Pociągnęła głęboki łyk. Spojrzała na pudełko i doszła do wniosku, że musi nalać sobie kolejną. Przy następnej zapomniała już o kostkach lodu. Opróżniła szklankę w kilka minut. Bez zastanowienia, nieco niezgrabnym ruchem napełniła następną, potem jeszcze jedną, aż zrobiło się jej niedobrze, a na dnie kwadratowej butelki ostało się jedynie kilka kropel. Wodziła pijanym wzrokiem za falującymi ognikami podgrzewaczy, wypuszczając powietrze z ust w ich stronę. Padła na łóżko i już zasypiała.
– Co ty tu robisz? – wybełkotała. – Nie powinno cię tu być…
Nie zauważyła, że auto powoli zjeżdża na pobocze. Zajęta przeszukiwaniem podłogi pod siedzeniem pasażera, na chwilę spuściła wzrok z drogi. Gdy prawa strona samochodu znalazła się poza asfaltowym podłożem, rzuciła wzrok na drogę. Przerażona, kątem oka dostrzegła dziwacznie uśmiechniętą twarz mężczyzny, który stał na poboczu drogi nr 858 z wyciągniętym kciukiem. Miał na sobie niebieskie plażowe spodenki, czarną bluzkę z napisem „Welcome to my world” i brązowe skórzane buty. Patrycja wcisnęła hamulec tak mocno, jakby chciała nim zrobić dziurę w podwoziu. Samochód zatrzymał się pół metra od mężczyzny. Patrycja kurczowo trzymała się kierownicy i pełnym strachu wzrokiem patrzyła przed siebie. Mężczyzna podszedł do auta od strony pasażera i postukał palcem w szybę. Kobieta trzęsła się jak osika i z trudem skierowała wzrok w prawo. Kilka kolejnych uderzeń w szybę uśmiechniętego bruneta przywróciło rzeczywistość. Drżącym palcem nacisnęła guzik, opuszczając szybę.
– Niestety nie zabieram autostopowiczów – zakomunikowała, nieświadoma tego jak zabawnie wypowiadała słowa.
– Obawiam się, że musi pani złamać swoje postanowienie tym razem – oświadczył mężczyzna. – Ze względu na zaistniałą sytuację, tj. niestosowanie się do przepisów kodeksu drogowego oraz narażanie życia swojego oraz innych, grozi pani dość wysoka kara.
Przerwał na chwilę, po czym ciągnął dalej.
– A w takiej małej mieścinie wyłapywanie piratów drogowych jest jednym z głównych źródeł dochodów tutejszej policji. Sama pani widziała jak niewiele brakowało, by pozbawiła mnie pani dziesiątek lat ukochanej udręki życia w tym kraju.
Sposób, w jaki ten uśmiechnięty cwaniaczek dobiera słowa, pomyślała Patrycja, nie odpuści. Masz za swoje, głupia kretynko!
– Rozumiem – powiedziała po chwili namysłu. – Niech pan wsiada.
Nie uśmiechając się, przeklinała w duchu idiotę, który akurat dzisiaj musiał tu sterczeć. Pospiesznie zebrała rozrzucone dokumenty i wrzuciła je do schowka razem z nieszczęsnym telefonem. Zamknęła klapę i spojrzała na wsiadającego mężczyznę. Stwierdziła, że z bliska jest całkiem przystojny, ale szybko odgoniła od siebie tę myśl. Nie zamierzała darzyć go choćby cieniem sympatii.
Brunet usiadł i odwrócił się w poszukiwaniu wpięcia do pasów.
– Tylko niech pan zapnie… – przerwała, gdy pasażer pokazał jak zaciąga pas, który zapiął bez problemu.
– Dobrze – mruknęła, trzymając dłonie na kierownicy.
– Cieszę się, że spotkałem kogoś, kto jedzie prosto do Warszawy. Nie sądziłem, że będę miał tyle szczęścia.
– Obawiam się, że nie pojedziemy razem tak daleko, ponieważ moim celem jest Lublin – zakomunikowała.
Postukał palcem w obudowę GPS’a przytwierdzonego do szyby, na którym wyznaczona trasa miała swój koniec w centrum Warszawy.
Zbita z tropu Patrycja stwierdziła, że lepiej byłoby jednak zahamować pół sekundy później niż teraz pozwalać się ośmieszać.
Nie zaczerwieniła się. Przekręciła kluczyki. Automat zrobił swoje. Prosty manewr i samochód znalazł się z powrotem na drodze.
Minęło kilka minut milczenia, które przerwał pasażer.
– Dziękuję, że mnie pani zabrała.
Uśmiechnął się podejrzanie, nie oczekując odpowiedzi.
– Proszę – odpowiedziała przez zęby Patrycja, czując na sobie jego spojrzenie.
Przeczuwała, że mimo zaistniałej sytuacji nie powinna pozwalać mu wsiadać do auta. Nie wyglądał groźnie, ale czyż seryjni mordercy mają wyryte na czołach „killer”? Byłaś roztrzęsiona, pomyślała. Wiedział, że zrobisz co zechce. Popełniłaś błąd, ale od teraz będziesz bardziej uważać. Byłaś spięta, ale teraz już potrafisz znienawidzić tego przystojniaka. Zastanawiała się, czy udałoby się go pozbyć w możliwie krótkim czasie. Wiedziała, że niemal każdy mężczyzna jest podatny na pewien kobiecy argument, znajdujący się pomiędzy zgrabnymi nogami. Na przekór postanowieniu poczuła tam wredne ukłucie podniecenia.
Pasażer, znudzony milczeniem, przechylił głowę na bok, starając się liczyć po cichu umykające drzewa. Z początku nie miał z tym problemu, gdyż rosły dość rzadko, jednak przy wjeździe do lasu przeklął przyrodę.
Patrycja skupiła się na pracy. Przeliczała w pamięci procenty wydobycia gazu przez liczbę robotników obsługujących maszyny i ich godziny pracy. Stwierdziła, że należy porzucić poszukiwanie złóż w południowej części kraju na pewien czas, kierując techników na południowy wschód i zwiększając tym samym wydajność pracy, co znacznie przyspieszy wydobycie, a to z kolei zadowoli inwestorów. Uśmiechała się na myśl o zbliżającym się sukcesie. Zadowolona z siebie zapomniała, że obok niej siedzi mężczyzna. Przestała zwracać uwagę na to, co robi. Jego obecność stała się dla niej obojętnie akceptowalna. Wpadła w dobry nastrój.
– Zwolnij, panienko – wtrącił nagle mężczyzna.
– Co? – zapytała zdziwiona. Ułamek sekundy zajął jej rzut okiem na niego, potem znów na drogę.
– Niedługo powinniśmy minąć „suszarkę”.
– Skąd to wiesz?
Zbył ją machnięciem ręki, uznając, że jej ignorancja nie zasługuje na wyjaśnienia. Poczuł na sobie pytające spojrzenie.
– Myślę, że przydałby się krótki postój. Czuję się niepewnie, gdy kierowca nie zwraca uwagi na znaki innych.
– Jakie znaki?!
Mężczyzna zatoczył kilka kół dłonią tuż nad głową, naśladując światła policyjnego koguta.
Miejsce pytającego spojrzenia Patrycji zajęło zakłopotanie. . Westchnęła. Nie znosiła przyznawać racji mężczyznom, z którymi nie wiążą jej interesy. Choć w tym przypadku było inaczej.
– Przyznaję, że nigdy nie lubiłam dłuższych podróży.
– Doskonale! – zawołał ożywiony. – Za kilka kilometrów po naszej prawej stronie będzie leśny parking dla ciężarówek, tam się zatrzymamy. Coś bym zjadł.
Leśny parking? – pomyślała. To niezbyt rozsądny pomysł, ale może ten facet na trochę się przyda. Nie mam nic do jedzenia, a od dawna jestem głodna.
Chwilę później, przed białym znakiem „P” na niebieskim tle, minęli radiowóz i kierowcę, który najwyraźniej nie miał tyle szczęścia co oni.
– Całkiem przyjemna okolica – stwierdziła.
– Niestety ona tylko tak przyjemnie wygląda, moja droga. Przykre i złudne wrażenie dla tych, którzy nie znają historii związanych z tym miejscem.
– Jakich historii? – zapytała, skręcając na parking.
Zatrzymała się na przeciwległym krańcu pustego placu. Stanęła tuż pod drzewem, za którym rozciągał się wąwóz usłany leśnymi krzewami. Rzadko rosnące drzewa liściaste z łatwością przepuszczały promienie słońca. Kilka leśnych ścieżek prowadziło za pobliskie pagórki, które stanowiły blokadę dla kierowców, przez co nie można było wjechać autem głębiej w las niż do niskiego krawężnika. „Od parkingu tylko pieszo”, mówił niewidzialny znak.
– Pani godność? – zapytał autostopowicz, który po zgaszeniu silnika otworzył drzwi samochodu.
– Patrycja – odpowiedziała, wystawiając stopy na zewnątrz.
Zniesmaczona nieco faktem iż nie podał jej ręki, czekała, aż się przedstawi. Chwila ta wydawała się wydłużać i już zaczynała zacierać drobiny pozytywnego wrażenia, gdy doczekała się odpowiedzi.
– Damian. Bardzo mi miło!
Nie widziała jego twarzy, ale czuła na sobie niepokojące spojrzenie. Poczuła się skrępowana i niepewna. Chciała rozprostować nogi, bo od jazdy bolały ją stawy i kręgosłup, ale obawiała się, że gdy wyjdzie z samochodu, stanie się jej coś złego.
– Powinniśmy coś ustalić – powiedziała, wysiadając z auta.
Zostawiła otwarte drzwi i przeszła kilka kroków, odczuwając również obolałe od siedzenia pośladki, które z pewnością by pomasowała, gdyby przed chwilą nie zwróciła na siebie uwagi Damiana. Kolejny zły ruch.
– Nie zgwałcę cię, ale tylko dlatego, że nie umiem prowadzić – powiedział.
Patrycja, zaskoczona oświadczeniem, uznała, że jest tak absurdalne, że musi być żartem. Mimo iż niesmacznym, nie potrafiła powstrzymać emocji i wybuchnęła głośnym śmiechem. Zaśmiewała się, odchylając głowę do tyłu, aż łzy napłynęły jej do oczu.
Damian oparł przedramiona na dachu samochodu, schłodzonego cieniem wysokiego na piętnaście metrów dębu i patrzył na Patrycję ze spokojem i zadowoleniem.
– Ty będziesz idealna – szepnął i uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy. – B będzie zadowolony.
Sięgnął do auta po torbę, której Patrycja wcześniej nie zauważyła. Wyjął z niej dwa duże czerwone jabłka.
– Jadasz owoce, ślicznotko? – zawołał, przerywając zabawę zgiętej w pół kobiety, która lada chwila mogłaby udusić się ze śmiechu.
Wyprostowała się i spojrzała przez załzawione oczy w stronę samochodu. Przetarła je dłonią, rozmazując makijaż po twarzy. Wyglądała tragicznie i do tego piekły ją oczy.
– Cholera – burknęła, zła na siebie. – Chyba potrzebny mi urlop.
– Obudź się – szepnął ostrzegawczo głos z wnętrza głowy, lecz usłyszała go jako niewyraźny szum zajęta wydobywaniem chusteczek z dna torebki.
– Tak, za chwilę – powiedziała, poprawiając swój wygląd na środku leśnego parkingu.
– Co to były za historie, o których wspominałeś? – zapytała, odgryzając kawałek owocu.
– Och – machnął ręką, po czym odwrócił się, by wypluć pestki. – Może opowiem ci, gdy wyruszymy w dalszą drogę. Teraz chciałbym ci coś pokazać.
Patrycja uniosła brwi, nieświadoma błysku w oku.
– Oto moja baletnica.
Postawił na dachu samochodu niewielką szkatułkę z drzewa gwajakowego długą na dwanaście centymetrów, tak samo wysoką i szeroką. Ozdobiona była rzędami znaków przypominających rozmazane hieroglify. Na środku wieczka znajdowała się kulka, po naciśnięciu której rozbrzmiewała słodka melodia, a po otwarciu z wnętrza drewnianego domku powoli wyłaniała się tańcząca baletnica. Uśmiechnięta blondyneczka, ubrana w obcisły trykot, obracała się w rytm melodii, stojąc na palcach jednej stopy. Damian uśmiechał się do niej, a ona odpowiadała uśmiechem za każdym razem, lecz nie był on szczery.
– Jest cudowna! – zawołała zauroczona Patrycja.
– Witam w moim świecie – szepnął Damian, widząc zachwyt kobiety, której miejsce zajęła mała dziewczynka.
– Zawsze chciałam taką mieć – powiedziała ze łzami w oczach. Ugryzła kolejny kęs jabłka.
Urzeczona zabawką, zapomniała o wszystkim. Zahipnotyzowana melodią, powędrowała do odległej krainy marzeń, którą porzuciła nie wiadomo jak dawno temu, którą uznała za złudną, kłamliwą i zdradziecką. Ku niemiłemu zaskoczeniu, znalazła się w swym urojonym świecie. Czuła strach. Żal. Zaczęła przepraszać w myślach wszystkich, których skrzywdziła. Jej wymarzony świat był kolorowy i ciepły, ale fałszywy i o wiele bardziej ponury niż brudne ulice szarego miasta skąpanego w zimnym jesiennym deszczu.
– Chciałabyś ją zatrzymać? – szepnął Damian.
– Tak… – odpowiedziały za nią usta, choć całym sercem odrzuciła to pragnienie.
Damian na przekór zabrał sprzed oczu Patrycji swoją baletnicę. Uśmiechnął się na widok grymasu bólu wywołanego gwałtownym powrotem do rzeczywistości. Po ponownym naciśnięciu kulki baletnica z niezadowoleniem wywołanym krótkim występem ukryła się w zagłębieniu szkatułki, a klapa opadła z głośnym trzaskiem. Patrycja ocknęła się jak po pstryknięciu palcami hipnotyzera.
– Byłam taka głodna, że nie zauważyłam, kiedy pochłonęłam to jabłko. Było pyszne, dziękuję.
Rozejrzała się w poszukiwaniu śmietnika. Gdyby spojrzała mu wtedy w oczy, zobaczyłaby jak przemyka przez nie błona, niczym kurtyna, którą podnosi się przed występem w teatrze. Jakiż tytuł nosiłaby ta mroczna sztuka?
Nie rozmawiali przez niemal kwadrans po tym, jak opuścili parking. Patrycja, zadowolona z postoju, czuła się nieco zawiedziona, że mimo przestrogi o gwałcie Damian nie zrobił żadnego kroku w tę stronę. Zamiast tego pozwolił sobie zauważyć w pewnym momencie, że podziwia pracę umysłową, choć nie rozumie jej ideału. Patrycja stwierdziła, że do takiej pracy nadają się wyłącznie osoby o chłodnym usposobieniu. Miała ochotę pociągnąć dalej ten temat, ale Damian przerwał jej, zauważając jak niewiele samochodów minęli dzisiejszego dnia.
Podczas gdy Patrycja planowała szczegóły urlopu, Damian, rozochocony udanym eksperymentem, zastanawiał się, jak doprowadzić do kolejnego postoju. Doszedł do wniosku, że po przejechaniu Lublina uda ból żołądka, zaproponuje, by zaopiekowała się zawartością jego torby, ponieważ to, co się tam znajduje, jest zbyt cenne, by można było to zgubić. Tymczasem uda się do ubikacji przy jakiejś bocznej, leśnej ścieżce. Uznał, że ryzyko wystąpienia komplikacji zmaleje do zera, gdy kobieta znowu usłyszy melodię. A wtedy… Cóż, to tylko wiedział on sam.
Przebierał nogami ze zniecierpliwienia, zadowolony z błyskotliwości i prostoty swojego planu. Rozluźnił się nieco i podjął obiecane wcześniej opowieści, których, jak się okazało już po pierwszej historii, Patrycja nie miała ochoty słuchać. Były wśród nich mafijne porachunki sprzed lat zakończone śmiertelną strzelaniną w pobliżu parkingu, przy którym się zatrzymali. Opowiadał z nieopisaną satysfakcją o policjancie, którego zwolnili z pracy za błąkanie się z bronią służbową po wsi i strzelanie do ludzi. Dopadli go na odległym końcu wąwozu po tym, jak zastrzelił tam żonę i dziecko.
Chłód i rozdygotanie, jakie towarzyszyły jej podczas wysłuchiwania opowieści Damiana, przeminął dopiero w mieście, gdy swą uwagę skupiła na licznych znakach, przejściach, zjazdach, sygnalizacjach świetlnych, zakrętach, pieszych i innych kierowcach. Kilka razy przyłapała się na tym, że gdy patrzy w prawo, zawiesza też wzrok na twarzy pasażera. Zdołała w ten sposób zapamiętać każdy detal. Nie było to trudne, ponieważ jego twarz nie wyróżniała się niczym szczególnym. Owalny kształt, niewystające uszy, nos charakterystyczny dla południowoeuropejskiego pochodzenia. Wspominał coś o Węgrzech. Tylko rzęsy wydawały się zbyt długie jak na mężczyznę. Ciemne, krótkie włosy.
– Ile ty właściwie masz lat? – zapytała.
– Ludzie nie potrafią traktować czasu jak należy – stwierdził ponuro.
– A jak należy traktować czas według Damiana?
– To nie mój wymysł, tylko prawda. Czas traktować powinniście jako jednostkę odległości. Jako linię złożoną z kilometrów czy lat świetlnych zamiast minut lub dni. Wtedy wiek nie miałby znaczenia, ale ludzie nie nauczą się już żyć według takiego schematu.
– Czy możesz przełożyć to na normalny język?
– Mam 27 lat – odparł.
– Nie domyśliłabym się. Nie wyglądasz.
– Wiem.
Kilkanaście minut po minięciu przekreślonego znaku „Lublin”, Damian poprosił, by zjechała na chwilę w boczną drogę, na któryś z tych oznaczonych szlaków dla pieszych. Powiedział, że przy takich zawsze blisko znajduje się ubikacja. Skłamał. Trzymał się za brzuch, miał bladozieloną twarz. Patrycja w obawie, że za chwilę zabrudzi jej auto, posłuchała prośby i zjechała w pierwszą napotkaną ścieżkę. Damian wyciągnął ze swej torby drewnianą szkatułkę i paczkę chusteczek. Otworzył drzwi, nacisnął guzik i powiedział, żeby posłuchała sobie melodii, a on wróci w mgnieniu oka. Patrycja wątpiła, by w drodze powrotnej poruszał się równie szybko, ale to wszystko straciło znaczenie, gdy ze środka otwartego gwajakowego pudełka wyłoniła się mała baletnica. Damian uniósł skrzynkę i ustawił przy szybie, na wysokości oczu Patrycji, która nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, ani gdzie się znajduje.
– Uwielbiam cię – szepnął, gładząc spięte w kucyk włosy kobiety.
Gdy upewnił się, że nikt nie nadjedzie, stwierdził, że zanim zabierze ją do Pana B, wykorzysta trochę nową zabawkę. Zbliżył usta do jej szyi, poczuł zapach Lady Milion i dotknął językiem zadbanej skóry. Zabawił się płatkiem ucha, a potem karkiem. Zauważył, że kobieta dostaje gęsiej skórki. Podoba ci się, pomyślał, po czym zdjął żakiet, który miała na sobie od początku podróży, podziwiał kształt biustu C. Stwierdził, że te piersi nie powinny być więzione przez biustonosz, nim zaczął go rozpinać, musiał poradzić sobie z biała koszulą na guziki. Jeden, potem drugi, trzeci i czwarty. Imponujący dekolt wywołał uśmiech radości, drugi tak szczery dzisiejszego dnia. Zaśmiał się, gdy wpadł na pomysł ściągnięcia ramiączek biustonosza zębami, ale zanim przystąpił do działania, wsunął lewą rękę za oparcie jej fotela i uchwycił się zagłówka, by utrzymać równowagę. Palcami prawej ręki masował wnętrze uda Patrycji, przesuwając dłoń coraz głębiej pod spódniczkę. Poczuł gorąco przy samym końcu i przycisnął mocniej. Poruszał delikatnie palcami, całując dekolt i już zupełnie nagie piersi.
Ku jego zdziwieniu i ogromnemu niezadowoleniu, rozbrzmiał ogłuszająco dzwonek telefonu Patrycji, który wrzuciła do schowka. Kobieta natychmiast oprzytomniała, wyrwana z nostalgicznej hipnozy.
– Kurwa mać! – warknął Damian.
Tylko w ten sposób zdołał zareagować, gdy zdenerwowała Patrycja w tym samym niemal momencie chwyciła baletnicę i rąbnęła z całej siły w skroń pasażera kantem twardej skrzynki. Krew, jak wyciśnięta ze zmiażdżonego najedzonego komara wielkości kciuka, trysnęła na szybę i deskę rozdzielczą. Parę kropel wylądowało na fotelu i podłodze. W panice wydawało jej się, że Damian coś mówi, więc uderzyła ponownie, robiąc jeszcze większy bałagan. Odepchnęła od siebie ciało pasażera z taką siłą, że w połowie zwisało poza samochodem. Roztrzęsiona, rzuciła na tylne siedzenie baletnicę, która zamknęła się z trzaskiem, upadając na podłogę pod siedzeniem pasażera. Poprawiła biustonosz, zapięła koszulę i wybiegła z auta na drugą stronę. Otworzyła szerzej drzwi i wyciągnęła ciało Damiana z wnętrza pojazdu. Ciągnęła go za rękę głęboko w las, nie zważając na krzaki i wystające z nich kolce, którymi raniła sobie ramiona. Ciało wrzuciła do zagłębienia pod pniem jednego z drzew. Uznała, że szybko go tu nie znajdą.
Stanęła zdyszana przy samochodzie i zwymiotowała, opierając się o maskę wozu. Po chwili wsiadła do środka i po raz kolejny zapomniawszy o torbie autostopowicza, pozamykała drzwi i zaczęła płakać. Żałowała, że nie ma przyjaciół, do których mogłaby się zwrócić o pomoc. Czuła się samotna jak nigdy przedtem. Chciała zwinąć się w kłębek, przykryć kołdrą i płakać tak, by nikt jej nie widział. Pragnęła, by ktoś ją przytulił, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nikt jednak się nie pojawił. Wyjęła paczkę chusteczek z torebki i wodę, za pomocą których wytarła plamy z szyb i skórzanych foteli. Poprawię w domu, pomyślała. Trzęsły się jej dłonie i obawiała się, czy zdoła dojechać cała i zdrowa do stolicy. W końcu ruszyła.
Podróż trwała do późnego popołudnia, ponieważ Patrycja często robiła postoje, by móc uspokoić nerwy i trzęsące się dłonie. Przypomniała sobie o torbie i szkatułce. Zatrzymała się na moście Poniatowskiego i w pośpiechu wrzuciła torbę z baletnicą w środku do Wisły. Po dotarciu do domu łyknęła parę tabletek na uspokojenie i przystąpiła do czyszczenia auta.
Przez kolejne czterdzieści dziewięć dni dręczyły ją wyrzuty sumienia, poczucie winy, mdłości, bezsenność, a po niej koszmary. Niewiele brakowało, by popełniła samobójstwo. Wszystko dokładnie zaplanowała, spisała pożegnalny list, już zamierzała zwolnić się z pracy. Jednak pięćdziesiątego dnia jakby zapomniała o wszystkim, co dręczyło ją przez ostatnie tygodnie, wstała rankiem wyspana, miała przyjemne sny, po czym rozpoczęła swój ulubiony pracowity dzień.
Ku zaskoczeniu mieszkańców dzieł sztuki rozwieszonych w mieszkaniu śpiącej i pijanej w sztok Patrycji, temperatura powietrza gwałtownie spadła. Promienie świec zgasły szarpnięte podmuchem, żarówki zamigotały, po czym zgasły zupełnie, pogrążając mieszkanie w ciemności.
Patrycja usłyszała echo swych słów.
– Nie powinno cię tu być…
– Ciii… – szepnął mężczyzna w plażowych spodenkach, nachylając się nad twarzą pijanej kobiety.
– Ty nie żyjesz – wyrzuciła, razem z wymiocinami, którymi zakrztusiłaby się, gdyby ręka trzeciej osoby nie przechyliła jej ciała na bok.
– Panie B – rzucił Damian głosem pełnym wyrzutu.
Gestem dłoni postać w czarnym płaszczu rozkazała kobiecie wstać. Ze zwieszoną głową i rękami opadającymi wzdłuż ciała stała przy łóżku.
– Nie bój się, moja droga – szepnął Damian. – Pójdziesz z panem B.
Gdyby tylko mogła protestować… Odgłosy trafiały do jej sparaliżowanej świadomości, lecz nic nie mogła z tym zrobić. Przed nią kryła się nieskończoność. Znikła w ciemniejszym kącie sypialni. Na dywanie pozostała po niej mokra plama.
– Twoja zabawka działa? – zapytał nieznajomy.
– Nie wiem, B. Zabieraj ją! Wciąż ją widzę!
– Ludzka głupota twojego naczynia zamydliła ci oczy? Zmarnowałem przez ciebie całe tygodnie! Jeśli wszystko upadnie, tylko ty będziesz za to odpowiedzialny.
– Ależ ty jesteś nerwowy! Zejdź mi z oczu nim zajmiesz jej miejsce.
Czerń znikła. W sypialni zrobiło się cieplej, a płomyki znów rozbłysły. Damian ukląkł przy biurku. Skrzynka znajdowała się na wysokości jego wzroku. Przyglądał się jej uważnie. Zdecydował się wcisnąć guzik. Usłyszał szczęk mechanizmu zamontowanego wewnątrz skrzynki i po chwili wieczko rozwarło się szeroko, a jego oczom, centymetr, po centymetrze, ukazywała się nowa baletnica. Rozpuszczone włosy otulały jej szyję, przeźroczysta halka zamiast różowego trykotu była jej strojem. Twarz okryta tylko maską uśmiechu stała się wyrazem udręki nicości. Patrycja zaczęła się obracać, po czym rozbrzmiała nowa melodia. Damian, zniesmaczony faktem, iż teraz nie działa tak płynnie jak kiedyś, zamknął pudełko i znikł w ciemnościach razem z nim.
Postać z „Krzyku” błagała o powrót swej pani. Lecz nikt nie wrócił jeszcze z tamtego świata.
Dobre (dla mnie momentami za bardzo zboczone, ale da się przeżyć). Całoś trzyma w napięciu, pomysł całkiem ciekawy, taki horrorkowaty. Dobra robota.
Pozdrawiam.
dzięki za pierwszy pozytyw:) te erotyczne fragmenty to spore ryzyko, ale wg mnie pasują do klimatu:) pozdrawiam gorąco;)
a, jeszcze coś. To Twój Debiut! Tym bardziej gratuluję! Popoś kogoś by Ci polał.
na tym forum jest to mój debiut, a to opowiadanie jest pierwszym, jakie w oogóle publikuję, jednak to nie mój pierwszy tekst, ale jedyny, którego się nie wstydzę:) dlatego z chęcią chwycę szablę w dłoń:)
"Siedem lat wojował, szabli nie wyjmował. Szabla zardzewiała. Wojny nie widziała." Spokojnie, może nie potrzebna od razu. :) A nóż, widelec się ludziom spodoba. A łyżka jednak nie...
Pozdrawiam również gorąco.
Nie podoba mi się styl. Nadużywasz przecinków, budujesz pokręcone zdania, a przemyślenia bohaterki spisujesz w jakiś dziwny sposób.
Co do treści - nic specjalnego. Po przeczytaniu żadnych emocji.
Nie było tak źle. Ale Richard ma rację, co do budowy zdań. Trochę błędów i powtórzeń, które uda się wywalić przy wnikliwym czytaniu.
Nie rozumiem, czemu miała służyć pierwsza scena.
Akcja trochę pokrętna. Skąd Damian, dlaczego wybrał akurat Patrycję i dlaczego została zmieniana baletnica w szkatułce?
A może coś umknęło mojej uwadze?
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
co do przeciwników, na swoją obronę podam, że to pomysł korektora:) zdania, są pokręcone bo taki mam styl, cóż zrobić?:)
Apropo fabuły, "Baletnica", miała być początkowo spin-offem większej całości, jednak obecnie traktuję to opowiadanie, jako jedną z kilku części i to jest wynikiem wszystkich niewiadomych. a pierwsza scena jest po prostu odwzorowaniem samotności bohaterki, dziękuję:)
Nawet fajne. Troche błędów się znalazło, czasami gubiłeś podmiot. W jednym miejscu, podczas jazdy samochodem, moim zdaniem niepotrzebnie zmieniłeś narrację z punktu widzenia bohaterki, na punkt widzenia Damiana. Odarło go to z pewnej tajemniczości i grozy. Ja bym Ci radził albo to zmienić jakoś, albo usunąć, bo psuje efekt.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
dzięki za uwagę, naniosę poprawki, gdy dostanę się do jakiegoś komputera, bo na tel mam słaby przegląd:)
Dopisuję się do uwagi Fasolettiego, punkt widzenia Damiana psuje caly efekt, jaki budujesz od początku przejażdżki. O wiele lepiej wypada jako enigmatyczna postać, której zamiary trudno odgadnąć. Erotyczne fragmenty bardzo pasują do klimatu, wręcz żałuję, że jest ich tak mało ;)
Budowa zdań kiepska, niestety, niektóre musiałam czytać po kilka razy. Pierwsza część tekstu czyli Patrycja sama w domu, napisana strasznie chaotycznie i rozwlekle, ile zdań potrzebujesz żeby opisać przejście z łóżka do kuchni! Podeszła do szafy, bo w szafie wisiał wieszak, a na wieszaku szlafrok, który chciała założyć, bo było jej zimno. Tak to mniej więcej wygląda. I nie brzmi najlepiej.
Poniżej przykładowo poprawione kilka zdań. Twoja wersja zmusiła mnie do dogłębnej analizy, żeby zrozumieć o co w tym chodzi. Poprawiłam, jeśli chcesz, skorzystasz:
Ekonomia górą, pomyślała z uśmiechem, układając w głowie plan na wieczór. Umilała sobie tym czas, stojąc na zakorkowanej ulicy w drodze do pracy. Jakiś czas temu odniosła spory sukces jako koordynator działań w terenie, co poskutkowało zdobyciem upragnionego awansu. Została szefową działu kadr pewnej zagranicznej firmy, zajmującej się pozyskiwaniem złóż gazu łupkowego na terenie kraju.
Druga część czyli jazda samochodem jest już pozbawiona tego nadopisu i o wiele przyjemniej się czyta.
"- Mamo, ja się boję – powiedziała dziewczynka, ciągając obserwujących widowisko rodziców za ręce." - Pewnie miało być ciągnąc.
Całość ma swój specyficzny klimat, taki lekko mroczny, tajemniczy, poważny, podoba mi się. Jeszcze jedna, mała uwaga, zapis myśli piszemy kursywą! Popracuj nad warsztatem, a będzie dobrze:)
przyznaje że w niektórych momentach przesadzilem z opisem... chaotyka jest wynikiem mojego pośpiechu i może braku doświadczenia. kolejna część, mam nadzieję, będzie pozbawiona błedów, a co do myśli, to przedstawiony przeze mnie zapis nie jest błędem, pozdrawiam i dziękuję za komentarze
Nie jest najgorzej, a uważam, że mogłoby być o wiele lepiej, gdyby Autor nie upierał się przy „pokręconych zdaniach”. Nie można budować zdań nieczytelnych, śmiesznych nie z woli Autora i rozłożywszy ręce rzec z rozbrajającą szczerością: „…są pokręcone bo taki mam styl, cóż zrobić?:)”
Jeśli piszesz dla siebie, to w porządku, możesz dopieszczać „swój styl” i cieszyć się nim w samotności. Jeśli jednak chciałbyś dzielić się, tym co napiszesz, z czytelnikami, z „takim stylem” nie znajdziesz zbyt wielu odbiorców.
„…gdzie jej jedynym towarzyszem było światło zapalonych świec”. –– Byłabym zdumiona, gdyby towarzyszyło jej światło świec nie zapalonych. ;-)
„Nie ważne, czy jesteś kurierem, elektrykiem…” –– Nieważne, czy jesteś kurierem, elektrykiem…
„Wiła się jak wąż na łóżku”. –– Łóżko jest typowym miejscem wicia się węża. ;-)
Może: Wiła się na łóżku jak wąż.
„Przystanęła przed samym wejściem…” –– Myślę, że stojąc w mieszkaniu, pod drzwiami wiodącymi na zewnątrz, dziewczyna znalazła się przed wyjściem.
„…sprawił, że z oczy Patrycji pociekły łzy”. –– Literówka.
„Wyjęła więc z zamrażalki formę z kostkami lodu…” –– Wyjęła więc z zamrażarki formę z kostkami lodu…
„Łza popłynęła jej po policzku. Pociągnęła głęboki łyk. Spojrzała na pudełko i doszła do wniosku, że musi nalać sobie kolejną”. –– Nalać kolejną łzę? ;-)
„Opróżniła szklankę w kilka minut. Bez zastanowienia, nieco niezgrabnym ruchem napełniła następną, potem jeszcze jedną, aż zrobiło się jej niedobrze…” –– Mnie też byłoby niedobrze, gdybym musiała sprzątać tyle szklanek. ;-)
Może: Opróżniła szklankę w kilka minut. Bez zastanowienia, nieco niezgrabnym ruchem napełniła ją ponownie, potem jeszcze raz, aż zrobiło się jej niedobrze…
„… rzuciła wzrok na drogę”. –– Nie należy rzucać wzroku nigdzie, a na drogę szczególnie, bo może on wpaść pod nadjeżdżający samochód i spowodować wypadek. ;-)
„…twarz mężczyzny, który stał na poboczu drogi nr 858 z wyciągniętym kciukiem”. –– Uważam, że droga z wyciągniętym kciukiem jest osobliwością na światową skalę. ;-)
„Miał na sobie niebieskie plażowe spodenki, czarną bluzkę z napisem…” –– Bluzka jest elementem stroju damskiego. Mężczyźni noszą koszule, koszulki, bluzy…
„Zadowolona z siebie zapomniała, że obok niej siedzi mężczyzna”. –– W samochodzie nie ma trzeciej osoby, nie ma potrzeby podkreślać, że siedzi obok niej. Popełniasz ten błąd wielokrotnie.
Wystarczy: …że obok siedzi mężczyzna.
„Zwolnij, panienko – wtrącił nagle mężczyzna”. –– Skoro jechali w milczeniu, to jak mógł wtrącić? Raczej: Zwolnij, panienko –– powiedział nagle mężczyzna.
„…Patrycji zajęło zakłopotanie. . Westchnęła”. –– Zbędna kropka, zbędna spacja.
„Wyprostowała się i spojrzała przez załzawione oczy w stronę samochodu”. –– Patrzymy, spoglądamy i widzimy oczyma. W jaki sposób dziewczynie udaje się oszukać naturę i spoglądać przez oczy, niechby i załzawione? ;-)
„…powiedziała, poprawiając swój wygląd na środku leśnego parkingu”. –– Dlaczego Patrycja miała wygląd na środku leśnego parkingu?
„…niewielką szkatułkę z drzewa gwajakowego…” –– …niewielką szkatułkę z drewna gwajakowego…
„…gdy zdenerwowała Patrycja w tym samym niemal momencie…” –– Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Rzeczywiście, pewien potencjał jest. Zmiany perspektywy --- jak już zauważono --- nie służą tekstowi. Do tego warto by zadbać o rozdzielenie cząstek tekstu pustą przestrzenią i jakimś znakiem graficznym --- będzie wtedy czytelniej.
pozdrawiam
I po co to było?