
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
W samolocie wciąż unosił się zapach smażonego mięsa. Lotniskowe hangary stały się siedliskiem nieskończonej ilości szczurów, więc nietrudno było o porządną kolację. Przymrużonymi oczami wpatrywał się w sufit pasażerskiego Jetstream'a – coś zawsze przyciągało go do lotnisk. Pijany zapewne tłumaczyłby się absurdalną wizją latania i patrzenia na świat z pomiędzy chmur. Teraz z pełnym brzuchem wiedział, że chodzi o przytulne wnętrze i wygodne fotele. Mozzie rozłożył się w kokpicie. W końcu mogli porządnie się wyspać.
Koszmary prześladowały go od wielu lat, ale ten jeden był wyjątkowy, zawsze zwiastował kłopoty. Wynosił w nim Mozziego z płomieni trawiących ich Pierwszy Dom, bo tak nazywał obóz Camp Harrison. Czasy się zmieniły, ale praca po kilkanaście godzin dziennie za miskę ciepłego jedzenia była jego najmilszym wspomnieniem. W jedną noc wszystko runęło – Latynosi myśleli, że hodowano tam opium. Ten chory pomysł urodził się w głowach przywódców gangu, gdyż sama idea wspólnej komuny uciekinierów była dla nich zbyt niezrozumiała. Brak wyobraźni, który doprowadził do śmierci kilkudziesięciu niewinnych ludzi. Krzyki, strzały, maczety. Od lat walczył z tym wspomnieniem.
Obudził się nad ranem. Zamglonym wzrokiem szukał Mozziego, który zawsze entuzjastycznie witał pierwsze promienie słońca. Wytarł zimny pot i wyszedł z samolotu wołając. Niekoniecznie chciał by cała okolica dowiedziała się o jego obecności, ale na jego żołądku szybko zacisnęła się żelazna dłoń paniki. Po kilkunastu minutach desperackich poszukiwań znalazł plamy krwi. Żadnych ciał, tylko ślady kilku ludzi i wozów. Zamknął oczy i wiedział.
– Porwali go – niewypowiedziane słowa wyryły się jego umyśle
Nie pierwszy raz trafił do Kentucky. Kilka razy pracował dorywczo na farmach, które żywią mieszkańców wymarłych miast Wschodniego Wybrzeża, dlatego wiedział do kogo zwrócić się w razie problemów w tych okolicach. Już około południa siedział na przedsionku kościoła w Newtown. Właśnie w nim rezydował Ślepy Murzyn. Dziś imiona traciły znaczenie. Brak komunikacji sprawiał, że niemal każdy mógł zmienić tożsamość już po przejściu paru mil. Ślepy Murzyn był po prostu ślepym Murzynem i nie było powodu, żeby nazywać go inaczej. Zaproszony do środka usiadł w pierwszej ławie. Ołtarz zamieniono na coś co przypominało biurko. Całe wnętrze kaplicy obklejono stronami z książek, obrazami i zdjęciami. Ślepy Murzyn był mistykiem, poszukiwaczem. Okoliczni mieszkańcy czytali dla niego, a on w liczących kilkadziesiąt lat słowach odkrywał przed nimi prawdę na temat wydarzeń, które miały miejsce i tych, których czas jeszcze nadejdzie.
– Witaj Ślepy Murzynie – zaczął zwracając jego uwagę. Ciemnoskóry starzec był skupiony na dotykaniu jakiś papierów. Nastoletnia dziewczyna stojąca obok zapewne cicho czytała mu ich treść. Blondynka zdawała się nie dostrzegać przybysza. Ludzie w tych okolicach cechowała przezorność, wiedziała, że rodzice byliby wściekli, gdyby spojrzała na obcego.
– Długo Cię tu nie było – Murzyn odwrócił się do gościa – dwa lata? Znalazłeś pracę na zachodzie?
– Nie – odruchowo pokiwał głową, choć przecież jego rozmówca nie mógł tego dostrzec – budowa kolei to tylko plotki. Wszędzie głód albo pustynia.
Murzyn chwilę myślał nad jego słowami. Wieści z tak daleka były czymś co warto zapamiętać. A pamięć miał wyśmienitą.
– Porwali Mozziego – przerwał niezręczną ciszę – niedaleko, na lotnisku. Jakieś wozy, kilku ludzi. Chcieli go żywego – wbił zmrużone ze wściekłości oczy w podłogę. Znowu długie milczenie. Murzyn zapewne oceniał ile może powiedzieć.
– Będziesz musiał iść do Lexington. Kilka miesięcy temu ze wschody przyjechali obcy. Zajęli jeden ze stadionów i organizują walki. Płacą papierosami.
– Więc chętnych nie brakuje. Ale ktoś musi umierać – dokończył myśl Murzyna. Miasto było zaledwie dwadzieścia mil stąd, jutro będzie na arenie. Miał tylko nadzieję, że zdąży.
Pożegnania nie było. To także znak czasów. Gdy śmierć zaglądała w oczy każdego dnia ludzie zaczęli traktować zwykłe "do widzenia" jako zły omen. Po prostu dokańczano przerwane rozmowy.
Niedługo po świcie przywitały go zabudowania miejskie. Zniszczone przedmieścia i rozkradzione domy, ludzie snujący się od rana w codziennych obowiązkach bądź ich braku. Na szczęście to piekło miało tylko jeden okrąg. Każdy krok, który robił w kierunku centrum dosłownie pompował życie w mieszkańców. Parki zamieniono w pastwiska, gdzie woły i konie czekały na dalszą podróż. Dziesiątki wozów załadowywano żywnością, a z innych wyciągano graty i pamiątki zeszłej epoki mające służyć za walutę. Jednak nie dostrzegał tych niewątpliwych cudów, koło uszu przechodziło mu okrzyki sprzedawców na stoiskach z rupieciami. Skąpo ubrana dziewczyna z podkrążonymi oczami nie zdołała zaciągnąć go do pobliskiego baru. Nie wiedział nawet kiedy zaczął biec. Może wtedy, gdy dostrzegł wyłaniającą się z ruin majestatyczną budowlę, może dopiero, gdy odczytał napis "Commonwealth Stadium". Zatrzymał go strażnik, a obrzyn w jego dłoni wyraźnie wskazał na budkę, w której najwyraźniej płaciło się za wejście – walki musiały się już zacząć. Na takie okazje miał zawsze przygotowane małe zawiniątko z suszonym tytoniem. Kilka miast w Kentucky biło swoją monetę, ale tytoń i używki, które nie zajmowały wiele miejsca były znacznie poręczniejsze i pewniejsze. Niski Azjata ukrywający się za przeciwsłonecznymi okularami uśmiechnął się widząc zawartość. Wydawanie reszty nie było najwidoczniej w stylu posiadających stadion.
Trybuny były w większości zburzone, ale dwie setki osób oglądających walki zapełniały tylko niewielki procent z dostępnych miejsc. Wiedział, że większość mieszkańców Ameryki nie mogła w życiu widzieć takich tłumów. Gdy podbiegł do barierki całkowicie go sparaliżowało. Nie mógł nawet krzyknąć. Jacyś mężczyźni walczyli, ale szybko dostrzegł zakurzonego Mozzie'ego leżącego z boku wraz z innymi trupami. Chciał dostać się do przyjaciela, ale zdrowy rozsądek wygrał po jednym spojrzeniu w stronę przechadzających się po arenie strażnikach. Osunął się tylko na kolana. Gapie coś szeptali, ktoś się z niego śmiał. Ale to już nie miało znaczenia – znowu był sam.
Kilka mil za miast przechodził przez niewielką osadę. Przy jednym z ostatnich domów zobaczył małą dziewczynkę bawiącą się ze szczeniakiem owczarka niemieckiego. Ściemniało się, ktoś wołał – pewnie zmartwieni rodzice. Wtedy pojawiła się ta myśl.
Płomienie ogniska wesoło tańczyły, a mały Mozzie spał otulony w jego kurtkę. Krew zakrzepła na rękawach.
Kolejne, nie najlepiej napisane opowiadanie, traktujące o samotności i chęci przetrwania w trudnych czasach, nie wiadomo jak bardzo przyszłych.
Nic odkrywczego, nic zaskakującego. Przeczytałam i pewnie zaraz zapomnę.
„…gdyż sama idea wspólnej komuny uciekinierów…” –– Masło maślane. Nie ma pojęcia wspólna komuna, bo komuna jest wspólnotą.
„Wytarł zimny pot i wyszedł z samolotu wołając. Niekoniecznie chciał by cała okolica dowiedziała się o jego obecności…” –– To dlaczego wołał, skoro zależało mu na dyskrecji? ;-)
„…dlatego wiedział do kogo zwrócić się w razie problemów w tych okolicach”. –– Problemy były czymś, co nękało okolicę, czy też bohater miał problemy i dlatego przybył w te okolice, by je skonfrontować? ;-)
„Już około południa siedział na przedsionku kościoła w Newtown”. –– Już około południa siedział w przedsionku kościoła w Newtown.
„Brak komunikacji sprawiał, że niemal każdy mógł zmienić tożsamość już po przejściu paru mil”. –– A gdyby komunikacja była, wszyscy, zamiast poruszać się pieszo, korzystaliby z pojazdów i nie mogli zmienić tożsamości? ;-)
„Ślepy Murzyn był po prostu ślepym Murzynem i nie było powodu, żeby nazywać go inaczej. Zaproszony do środka usiadł w pierwszej ławie”. –– Cieszę się, że Ślepego Murzyna zaproszono do środka, by mógł sobie posiedzieć. ;-)
„Okoliczni mieszkańcy czytali dla niego…” –– Uważam, że czyta się komuś, nie dla kogoś.
„Nastoletnia dziewczyna stojąca obok zapewne…” –– Dlaczego nie ma pewności, że dziewczyna stoi obok? ;-)
„Ludzie w tych okolicach cechowała przezorność…” –– Literówka.
„Długo Cię tu nie było…” –– Murzyn mówi do przybysza, czy zwraca się do niego listownie?
„…wbił zmrużone ze wściekłości oczy w podłogę”. –– Wbił je w podłogę, przydepnął obcasem i zmiażdżył. Teraz obaj byli ślepi, on i Murzyn. ;-)
„Kilka miesięcy temu ze wschody przyjechali obcy”. –– Literówka.
„Miasto było zaledwie dwadzieścia mil stąd, jutro będzie na arenie. Miał tylko nadzieję, że zdąży”. –– Ja też bym pędziła ile sił, by zobaczyć takie kuriozum, jak miasto na arenie! ;-)
„Zniszczone przedmieścia i rozkradzione domy…” –– Przychodzili nocą, pakowali dom do plecaka, większy na wózek i odjeżdżali. Tak rozkradziono domy. ;-)
Pewnie miało być: Zniszczone przedmieścia i okradzione/ograbione domy…
„…ludzie snujący się od rana w codziennych obowiązkach bądź ich braku”. –– Czy obowiązki to rodzaj ówczesnego stroju? Czy ci, którzy nie mieli codziennych obowiązków, snuli się w obowiązkach świątecznych, a niemający żadnych, na golasa? Co mieli na sobie ludzie snujący się w ich braku? ;-)
„Na szczęście to piekło miało tylko jeden okrąg”. –– Zapewne miałeś na myśli krąg.
„Każdy krok, który robił w kierunku centrum dosłownie pompował życie w mieszkańców”. –– Czy stąpał po jakichś pompkach, które tłoczyły życie w mieszkańców, jak nie przymierzając w balony? ;-)
„…koło uszu przechodziło mu okrzyki sprzedawców…” –– Okrzyki, jak to ono, głośno stąpając, przechodziło koło uszu i pohukiwało przy tym. ;-)
„Niski Azjata ukrywający się za przeciwsłonecznymi okularami…” –– Niski wzrost Azjatów umożliwia im ukrycie się za okularami przeciwsłonecznymi. Amerykaninowi, by mógł się ukryć, potrzebny jest co najmniej parasol. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pomysł ze Ślepym Murzynem jest fajny, ale cała reszta jakby na doczepkę. Wykonanie jest niechlujne, fabuła pretekstualna. Weź tego Murzyna i napisz opowiadanie o nim.
pozdrawiam
I po co to było?
Ślepy Amerykanin rasy Afrykańskiej endemicznej powinno być; już Cię zaskarżyłem do Trybunału Praw Człowieka w Jekaterinburgu
Ja się odwołam do Wyższej Izby Trybunału, Wydziału ds. Wszechrusi i Azji w Semipałatyńsku. Mam tam wujka w stopniu Naczelnika Departamentu Wszechruskiego i Azjatyckiego Dewelopmentu Praw Człowieka i Exportu na tereny UE. Rozumiesz, jaki będzie rezultat procesu. Otwarto-zamknięty Ośrodek rehabilitacyjno-terapeutyczny w znanym kołymskim kurorcie już na Ciebie czeka.
pozdrawiam
I po co to było?