- Opowiadanie: majatmajaja - Mistrz Guo i Walentynki

Mistrz Guo i Walentynki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mistrz Guo i Walentynki

Przemierzał zatłoczone miasto.

Jego dwukołowy rumak pędził jak oszalały. Inni mieli podobne. Tylko niektórzy szczycili się większymi – nieco bardziej zmechanizowanymi.

Wpadł w uliczkę Xunusis. Cieszył się. Wiedział, że zaraz będzie u niej.

Ustawił „wierzchowca” pod schodami, obok pustych butelek Lychee. Yu Tian zostawiła dla niego sporo miejsca – spokojnie zmieściłaby się cała gromadka rowerów, gdyby tylko miał kto za nie zapłacić. Jeszcze wszystko przed nimi. Dorobią się.

Poprawił czapkę i nacisnął przycisk.

– Tak?

– To ja.

Wpuściła go do budynku.

Miał ochotę przebyć drogę do mieszkania w jak najkrótszym czasie. Zatopić się jej ramionach i razem wyruszyć do świata zmałych. Dzisiaj jednak wchodził powoli, licząc każdy krok. Miał nadzieję, że będzie parzysta liczba stopni i luba przyjmie jego prośbę. Jak powiadał stary wuj Li – cong: „Chcesz oczarować panienkę, policz wszystkie przeszkody jakie będziesz mieć na drodze.” Pamiętał jak bardzo denerwowały go mądrości krewniaka. Zamiast normalnie powiedzieć, co działa na kobiety, jaki zapach lubią najbardziej, czy wolą kwiaty magnolii czy klasyczną różę chińską – owijał w bawełnę.

 

A jednak parzyście.

 

Stanął przed drzwiami dziewczyny. Zapukał. Drzwi otworzyły się.

– Hej Weng. Wchodź. – Kobieta stała przed nim w piżamie. Nie myślała o podróży do krainy.

Po prostu chciała się trochę odprężyć.

– Hej. Wziąłem największą porcję. Mam nadzieję, że nie będziesz narzekać.

Wszedł do pomieszczenia.

– Dzisiaj nie. Musimy mieć siłę. Z resztą, mam już dosyć tej głupiej diety. Wziąłeś sos sojowy?

– Chyba tak.

Zamknęła za nim drzwi i usiadła na dywanie. Mężczyzna usadowił się obok. Patrzył jak zgrabne palce otworzyły tekturowe pudełko. Z trzaskiem rozłączyły bambusowe pałeczki i podały mu taką samą parę. Yu Tian powoli chwyciła sajgonkę. Zamoczyła w kleistym, ciemnym sosie. Podniosła wzrok. Wang przyglądał się.

– Co jest?

– Nie, nic, nic.

– No to częstuj się.

– Jakoś nie mam ochoty.

– Oj przestań.

– Nie, poważnie.

– Jeśli nie zjesz to poskarżę się Mistrzowi. – Zagroziła pałeczkami. Wyglądała dzisiaj jakoś inaczej.

– Zmieniłaś fryzurę?

– Tak. Podoba ci się?

– Bardzo. – Uwielbiał ją. Nawet z krótszymi włosami wyglądała wyjątkowo kobieco. Ta długość wyraźnie dodawała jej charakteru.

Wstała nagle, znikając za parawanem.

– Zobacz też, co sobie kupiłam! – W rękach trzymała długą, letnią tunikę. Pomarańczowe wzory kwiatów były po prostu urocze. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy ją w ich otoczeniu.

– Założysz?

– Nie teraz.

– To kiedy?

– Może jutro, jak pójdziemy do matki.

– Dopiero…?

Był trochę zawiedziony. Odwiedziny u rodzicielki nie były dobrymi okolicznościami.

Cały zestaw sajgonek został pochłonięty w zadziwiającym tempie. Dziewczyna „wmusiła” w niego dużą część jedzenia. Mówił, że nie chce, że nie jest głodny. Nie chciał jej niczego zabierać. Wiedział, że taka chwila, kiedy raczy się tymi, jej zdaniem, tłustymi rzeczami, może się szybko nie powtórzyć. Niestety po pięciu minutach nie wytrzymał. Skusił się. Nie potrafił jej odmawiać.

– To co? Wchodzimy?

– Jak chcesz. W sumie dzisiaj nie jestem im potrzebna, z tego, co słyszałam. A wiesz, co jest w tym najdziwniejsze? – zapytała.

– Hm?

– Że niejedna Chinka pokroiła by się, by być teraz na moim miejscu.

– No pewnie. Jesteś jak w tych filmach. Wybranką. Jedyną, która może uratować świat. – Zaśmiał się. Tak naprawę nie było mu wcale do śmiechu. Wiedział, że dziewczyna nie żartuje.

Nagle jednak zmieniła temat:

– A wiesz, że pojutrze są walentynki?

– Tak.

– To co? Idziemy gdzieś?

– Jeśli twoja matka nam pozwoli…

– Czemu miała by nie pozwolić?

– Wiesz jaka ona jest.

– A, proszę cię. Nie przesadzaj.

Wcale nie przesadzał. To istna bestia. W ciele niepozornej staruszki. Ale należy się jej szacunek – jak każdej rodzicielce.

– Dobra, wchodzimy. Mistrz się upomina – powiedziała po chwili.

 

 

Świat Guo był straszny.

Przeraziłby niejednego. Ciemne labirynty ciągnące się w nieskończoność zmierzały donikąd. Oświetlone tylko gdzieniegdzie błędnymi oczami chińskich demonów.

 

Byli blisko Mistrza Guo. Yu Tian czuła jego oddech. Weng słyszał chrapanie.

– Nienawidzę tego. W sumie mogłem zostać.

– Nie kazałam ci tu schodzić.

– No tak… Wiesz. Muszę cię o coś spytać.

– No?

Chłopak nie zważał na ciche jęki opętanych dusz. Chwycił za rękę skołowaną dziewczynę.

– Chcesz za mnie wyjść?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Teraz? Serio?

Musiał ustąpić.

Guo leżał. Jego duża, świńska głowa poruszała się miarowo.

– Co za paskudztwo.

– Musimy poczekać aż się wybudzi. Wziąłeś moją książkę?

– No. Masz. – Chłopak podał jej ulubioną powieść.

Wiele razy musieli czekać na pozwolenie od Mistrza Guo – czasami nawet godzinami. Choć na górze czas zdawał się nie upływać, na dole para doświadczała jego bezwzględności.

– Ckliwy bełkot i tyle.

– Czytałeś?

– Tak, początek.

Guo zachrapał głośniej.

– I jak?

– Beznadzieja. Jakaś piękna Chinka spotyka przystojnego Chińczyka. Zakochują się w sobie. Jednak rodzice nie pozwalają na ślub. – Przewrócił oczyma. – Nuda.

Yu Tian czekała aż Mistrz się obudzi. Bariera wymiaru była dzisiaj szczególnie cienka. Weng gadał. Gou spał.

 

Powoli traciła cierpliwość.

 

 

 

*

 

 

Wyjechali z Pekinu o trzynastej dwadzieścia siedem.

Gdy przybyli, matka Yu Tian siedziała na progu szarego domu, skubiąc fasolę.

Na ich widok mina staruszki stężała. Nie przerywała pracy.

– Jesteśmy w końcu – odezwała się dziewczyna.

– Dzień dobry pani.

– Trzeba było mi nie mówić, że będziecie o piętnastej.

– Jakoś tak wyszło. Wybacz mamo.

Weng zawsze, gdy tylko przybywali do rodzinnego domu swojej dziewczyny, nie mógł się nadziwić jak bardzo Yu Tian się zmienia. Chodzi prosto. Sztywno. Jakby połknęła kij. Czasami śmiał się, że staruszka jest ich życiowym Duhkha. A odwiedziny mają na celu uduchowić każdego z osobna – tylko nie samą staruszkę. Przecież ona jest chodzącą Dewą. Już dawno wzbiła się na wyżyny, osiągając nirwanę.

 

Kobieta nałożyła do glinianych naczynek sławną Ah Zong Mian Xian. Młodzi uwielbiali to danie. Matka, trzeba było jej przyznać, była bardzo dobrą kucharką. Weng zarzucał jej jednak, że specjalnie dodaje więcej chrzanu, na który jest uczulony.

– Po co przyjechaliście?

– Do ciebie mamo. W odwiedziny.

– W odwiedziny, tak…? W tym roku mamy mało makaronu.

Dziewczyna wiedziała, że gdy tylko zostaną same zacznie na nią krzyczeć. Zawsze tak robiła. W ukryciu przed Wengem i sąsiadami. Ci zresztą robili tak samo. Tylko dla odmiany – na swoich córkach.

Gdyby tylko matka wiedziała, że to właśnie od jej wyrodnej córki zależy to, czy demony wyjdą na wierzch i przekroczą barierę pochłaniając przy tym tysiące istnień. Może omijałaby głowę i nie szarpała tak mocno za włosy.

Walentynki to najlepszy czas na oświadczyny.

Wtedy dusze przodków są przychylniejsze. Przypominają sobie stare lata – kiedy sami cierpieli z powodu nieodwzajemnionej miłości i pocałunków.

Pomagają dzisiaj młodym postąpić jak najsłuszniej. Powolutku. Pchając chłopców do działania.

Chwycił ją za rękę.

– Mogę?

– No, dawaj.

– Wyjdziesz za mnie?

 

Koniec

Komentarze

A co za problem wstawić tekst tutaj, raz jeszcze, a do admina wysłać mail z prośbą o usunięcie w publicystyce? 

 

A co do samej treści, mocno enigmatyczne opowiadanie. Nie wiem kim jest bohater tytułowy i chyba nie mam szans, w oparciu o własną dedukcję, dowiedzieć się tego. 

Bohater to nie znany ktoś. Chińczyk. Enigmatyczność to moim zdaniem minus. Zdecydowany.

Dziękuję. W sumie dobra myśl. Nie pomyślałam o tym. :)

Czuję się trochę nieusatysfakcjonowany. Chciałem dowiedzieć sie czegoś więcej o mistrzu Guo i jego świecie, a tak to zostałem potraktowany jak ryba wyciągnięta bestialsko z wody, gdy tylko połknęła robaka ;)

Takie sobie. Przeczytałem, ale nic mnie w tekście nie ruszyło. 

Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuję za komentarze! 

KealGorann: Przepraszam:)

Znowu trafiasz z klimatem w moje ulubione rejony :) Chiny, jedzenie pałeczkami, szacunek dla matki, świńska inkarnacja mistrza Guo.

Drugi plus - tekst wciąga. Ja, czytając, bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej.

Minus - nie dowiedziałam się! Napisz drugą część, gdzie pozwijasz to wszystko do kupy. Wyjaśnisz, kim był Mistrz. I kim była nasza bohaterka. Może jakimś bodhisattwą?

Jedna uwaga - Dewa to nie jest istota, która osiągnęła nirwanę. Dzięki dobrej karmie odrodziła się jako ktoś w rodzaju bóstwa, ale jej "boska" egzystencja, tak samo jak ludzka, należy jeszcze do koła samsary, mówiąc trochę na chłopski rozum.

Powiem szczerze, że to był dosyć przypadkowy tekst. Ale jak chcesz mogę rozwinąć motyw. No i dziękuję za Dewę. Fakt. Masz sto procent racji.

regulatorzy 2013-02-13  18:00
Rozumiem, że to opowiadanie okolicznościowe, ale nie rozumiem dlaczego aż z Chin. Co w tym wszystkim robi tytułowy Mistrz Guo i dlaczego chrapie. Pawdę mówiąc w ogóle nie rozumiem Twojego tekstu.
 
„Ustawił „wierzchowca” pod schodami, w miejscu gdzie stały puste butelki Lychee”. –– Jak w miejscu, w którym już coś stoi, tu butelki, można postawić rower? Na butelkach? ;-) Skoro butelki były puste, to bez znaczenia jest, co kiedyś zawierały.
Może: Ustawił „wierzchowca” pod schodami, obok  pustych butelek.
 
„Nawet w krótszych włosach wyglądała wyjątkowo kobieco”. –– Dlaczego na dywanie, na którym jedli były krótsze włosy. Niehigienicznie jest spożywać posiłek w włosach, nawet jeśli siedząca w nich dziewczyna wygląda nader kobieco. ;-)
Nawet z krótszymi włosami wyglądała wyjątkowo kobieco.
 
„- Może jutro, jak pójdziemy do matki.
- Dopiero...?
Był trochę zawiedziony.
Odwiedziny rodzicielki nie były dobrymi okolicznościami”. –– Czy mieli pójść do matki, czy to matka miała ich odwiedzić?
Odwiedziny u rodzicielki nie były dobrymi okolicznościami.
 
„Cały zestaw został pochłonięty w zadziwiającym tempie. Dziewczyna „wmusiła” w niego dużą część”. –– Dużą część czego dziewczyna wmusiła w pochłonięty zestaw czego, i dlaczego musiała wmuszać? ;-)
 
„Że nie jedna Chinka pokroiła by się…” –– Że niejedna Chinka pokroiła by się…
 
„Ciemne labirynty ciągnące się w nieskończoność zmierzały do nikąd”. –– Ciemne labirynty ciągnące się w nieskończoność zmierzały donikąd.


„Weng słyszał chrapania”. –– Czy jakieś echo powielało chrapanie mistrza? ;-)
Weng słyszał chrapanie.
 
„…matka Yu Tian siedziała na progu szarego domu, skubiąc fasole”. –– Literówka.
 
„Dzień dobry Pani”. –– Czy chłopak mówił do kobiety, czy zwracał się do niej listownie? ;-)
 
„Kobieta nałożyła na gliniane naczyńka sławną Ah Zong Mian Xian”. –– Kobieta nałożyła do glinianych naczynek sławną Ah Zong Mian Xian.
Na naczynie można nałożyć np. pokrywkę. Potrawy nakładamy do naczynia, do miski, napój do szklanki, zupę wlewamy do talerza, ale drugie danie podajemy na talerzu, naczynia ustawiamy na tacy.
 
„…z powodu nieodwzajemnionej miłości, pocałunków i kocich miętek”. –– Dlaczego roślina, kocimiętka, powoduje czyjeś cierpienia? ;-)
 
Pozdrawiam.
majatmajaja 2013-02-13  19:47
Poprawione... Dziękuję z całego serca za korekty! Zwłaszcza o tym z naczyniami. Przydatne. Wszystko przydatne. Ale aż głupio, że popełniam taką masę błędów. Chyba muszę przysiąść nad gramatyką i ortografią, porządnie.
Pozdrawiam Regulatorzy.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

To tylko przekleję komentarz z poprzedniego wątku i tamten wywalam

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dziękuję:)

Rozwiń, rozwiń, jeśli masz ochotę. Bo tak naprawdę głównym zarzutem, nie tylko moim, jest właśnie brak wyjaśnienia o co w tym wszystkim chodzi.

Rozwiń, rozwiń, jeśli masz ochotę. Bo tak naprawdę głównym zarzutem, nie tylko moim, jest właśnie brak wyjaśnienia o co w tym wszystkim chodzi.

Znowu się powtarzam ;)

Niechaj i tak będzie. Chyba wezmę się dokładnie za książkę o Buddyźmie, by nie zrobić jakiejś wtopy...

Nie szkodzi. Zawsze to o jeden więcej ;) Dobitniej.

O matko! Dj Jajko przyłączył się do mojego komentarza. Jestem zaszczycona.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka