Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Kolejne opowiadanko z sagi o przygodach Bolka. Na wstępie zaznaczam tylko, aby co wraźliwsi nie doszukiwali sie tutaj jakichkolwiek treści rasistowskich. Opowiadanie nie ma na celu obrażania kogokolwiek. Ludzie są teraz jednak tak przeczuleni, że wolę dopisać tę adnotacje, aby nie było wątpliwości i niedomówień.
Gdy Bolek opuścił korytarze Stomii skierował się na północ. Wędrował już kilka ładnych tygodni i pionowa grań, w której wydrążona była kopalnia dawno zniknęła za linią horyzontu. Wysokie, kilkudziesięciometrowe sosny i świerki ustępowały powoli niższej roślinności, aż w końcu Jarząbek wszedł w gęstą dżunglę. Rosły tutaj w większości niewielkie krzewy , kilkumetrowe palmy o rozłożystych, podłużnych liściach i inne drzewa które widział pierwszy raz w życiu. Nad nim wisiały zwoje długich i poplątanych lian, a wokoło rozbrzmiewał śpiew egzotycznych, niezwykle kolorowych ptaków. Jedne posiadały śmiesznie grube i długie dzioby, inne znów wielobarwne czuby po środku głowy, kolejne zaś skarłowaciałe skrzydła, rekompensowane jednak przez oszałamiająco wielkie i kolorowe grzywy. Po gałęziach skakały niewielkie, człekokształtne stworzenia, które niezwykle posmakowały Bolkowi. Ich mięso było delikatne i pożywne. Po złożonym z nich posiłku czuł się pełen energii i siły na kolejny dzień wędrówki. Właśnie pod koniec jednego z takich dni doszedł do niewielkiego wodospadu. Nie zażywał kąpieli od dłuższego czasu i jego brudne, cuchnące potem ciało wręcz wrzeszczało o odrobinę higieny. Nie myśląc wiele zdjął ubranie, broń ukrył w krzakach i wskoczył w toń niewielkiego jeziorka, do którego spływała spadająca z góry woda. Kąpiel orzeźwiła go niesamowicie, sprawiła że poczuł się jak nowo narodzony. Był tak zaabsorbowany, że nawet nie zauważył czterech tubylców stojących na brzegu. Ich skóra miała kolor kakaowej masy, przepasani byli na biodrach opaskami, z których zwisały palmowe liście zasłaniające krocze. Wszyscy czterej trzymali w dłoniach długie, drewniane dzidy. Jeden z nich ukląkł przy leżących na ziemi ubraniach i począł oglądać je ze wszystkich stron.
– Ej, czarnuchu! Spierdalaj od tego!! – krzyknął Bolek, który zauważył tajemniczych nieznajomych.
Zanurzony po pas w wodzie zaczął powoli sunąć w ich stronę. Tubylcy odeszli kilka kroków od brzegu i wycelowali w jego stronę swoje prymitywne włócznie. Trzymali się w bezpiecznej odległości, pozwalającej jednak w każdej chwili zaatakować i obserwowali, jak dziwny siwowłosy człowiek wychodzi nagi na brzeg. Bolek wynurzył się z wody i stanął na piasku.
– No bambusy, to który pierwszy do klepania ryja?! – zapytał, lekko uderzając pięścią w swoją otwartą dłoń
Podeszli bliżej ze skierowaną w jego stronę bronią, gdy nagle jeden wskazał na Bolka i powiedział coś w swoim języku. Trójka jego towarzyszy wybałuszyła oczy i nagle padła przed Jarząbkiem na kolana. Gdy zrobił krok w ich stronę, oni wycofali się dalej klęcząc. Bili czołami w ziemię, nie podnosząc wzroku.
– He he!! – zarechotał Bolek – wiecie przed kim czuć respekt chamy…
Podniósł z ziemi ubrania i założył je, a następnie wydobył ukrytą w pobliżu broń. Podszedł do uginających się przed nim postaci i spojrzał na nie z góry. Nagle jeden z dzikusów wstał i jął pokazywać palcem na dżunglę oraz ponaglać Bolka aby podążył za nim. Pozostali trzej także podnieśli się, ale nie spoglądali w stronę tajemniczego wędrowca. Omijali go wzrokiem jakby nawet najkrótsze spojrzenie na niego oznaczało śmierć. Bolek podrapał się po siwiźnie i stwierdzając że nie ma nic do stracenia ruszył we wskazanym przez czarnego człowieka kierunku.
Kilka następnych godzin Jarząbek ze swoimi czarnoskórymi przewodnikami przedzierali się przez dżunglę. Na szczęście tubylcy znali wiele ukrytych ścieżek, dzięki którym omijali co gęstsze zarośla, bagniste jeziorka i skalne rumowiska. Ale nawet pomimo tego, podróż nie należała do przyjemnych. Klimat był tutaj wilgotny i gorący, było straszliwie parno, a olbrzymie moskity i inne robactwo cięło niemiłosiernie. Skórę wędrowców szybko pokryły liczne, swędzące bąble, oraz spływające krwią ślady ukąszeń. Bolek pomyślał że jak tak dalej pójdzie, to zostanie zjedzony żywcem. Nagle do jego uszu doszło dziwne dudnienie. Bębny. Czyli zbliżali się do jakiejś osady. Czterej tubylcy przyspieszyli kroku, kierując się w stronę z której dochodziły dźwięki. W miarę jak szli były coraz głośniejsze, aż w końcu, po ominięciu ogromnej skały, weszli do wioski. Nastał wieczór. Po środku osady, na placu otoczonym bambusowymi chatkami, płonęło ogromne ognisko. Wokół niego tańczyło kilkunastu tubylców. Podskakiwali w rytm bębnów i śpiewali coś w swoim języku. Bolkowi przewodnicy krzyknęli do nich i dudnienie ustało. Jeden z tubylców, który przyprowadził ich tutaj rozmawiał z resztą żywo gestykulując. Ci wyglądali na zdziwionych. Zerkali co chwilę w stronę Bolka z lekkim przerażeniem malującym się na twarzach. Podeszli do niego i zarzucili mu na szyję coś na kształt naszyjnika. Jeden wyjął farbę i namalował mu na twarzy kilka dziwnych symboli. Następnie padli przed nim na kolana i bili czołami w ziemię.
– Jacyś pieprznięci… – pomyślał Bolek gdy zaprowadzili go do największej chaty w wiosce i położyli na zbudowanym z drewna łóżku.
Na odchodne skłonili się nisko i wyszli. Jarząbek wbił wzrok w strzechę ułożoną starannie z palmowych liści i zaczął myśleć nad swoją sytuacją. Ci tubylcy traktują go jak jakieś bóstwo i otaczają czcią. Ale dlaczego? Może dla tego że jest biały? Może jego miecz lub łuk są tego powodem? Ale przecież gdy wychodził z jeziora nie miał ich przy sobie, a oni poczęli bić przed nim czołami zaraz gdy tylko się wynurzył. Coś mu tutaj śmierdziało, a zapach ten wcale nie był łatwy do rozpoznania. Wstał i wyjrzał przez niewielkie okienko.
– Cóż to znowu jest… – mruknął pod nosem.
Nieopodal, w skale, wyrzeźbiona stała ogromna, łysa głowa, ozdobiona różnymi malunkami, podobnymi do tych, które nosił teraz na twarzy. W szeroko otwartych ustach znajdowało się wejście. Przed nim stało dwóch smagłych strażników uzbrojonych w prymitywne, krzemienne miecze. Bolek uśmiechnął się pod nosem
– Dzikusy – mruknął – głupsi jesteście niż but z lewej nogi…
Monolog przerwało mu wejście do chaty jakiegoś osobnika. Jarząbek słysząc kroki odwrócił się szybko, gotowy do walki.
– Spokojnie – powiedziała tajemnicza postać – nie przyszedłem Cię atakować. Moje imię brzmi Mokele Mbembe. Jestem tutejszym szamanem niższego kręgu, sługą najwyższego druida plemienia Kutów, Asgaja Ruchaja. Witaj w naszej wiosce.
Mokele usiadł na niewielkim, bambusowym krzesełku stojącym koło łóżka. Odrzucił do tyłu powiązane w warkoczyki, długie, czarne włosy i zmierzył wzrokiem swojego gościa. Bolek odwzajemnił spojrzenie.
– Wreszcie ktoś z kim można się dogadać. Powiesz mi o co tutaj chodzi? Czemu Ci tubylcy na sam mój widok walą łbami o ziemię i leją ze strachu po nogach kiedy na nich popatrzę? I dlaczego chodzisz z fujarą na wierzchu? – zapytał Bolek, zauważając że szaman ma na spodniach dziurę w kroku, a jego narząd płciowy zwisa luźno.
– Cóż przybyszu, to oznaka naszej plemiennej hierarchii. Tylko, my kapłani i najbliżsi słudzy Asgaja, najwyższego druida boga Fallusa, możemy nosić błogosławione narzędzie.
Bolek zrobił zmieszana minę.
– To znaczy że tutaj tylko kapłani mają fiuty??
– W twoich stronach znamię Fallusa nazywa się zapewne fiut… Ale tak, tylko my je posiadamy.
– To czym reszta plemienia leje i robi dzieci?
– Przywilej kopulacji mamy tylko my kapłani, wieśniakom boskie znamiona obcinane są przy urodzeniu, tak by wiedzieli że są poddanymi nas, szamanów i najwyższego druida.
– Acha… – mruknął zaskoczony Bolek, powstrzymując się przed naubliżaniem Mokelowi od świrów i pojebów – to dlatego padali przede mną na kolana, tak?
– Tak przybyszu, ale jak mówiłem tylko my, słudzy Asgaja i najwyższego boga Fallusa możemy nosić znamię – wymawiając te słowa na jego twarzy zagościł szyderczy uśmiech.
W tym momencie do chaty wleciało kilku tubylców i rzuciło się na Bolka. Jarząbek próbował sięgnąć położonego obok łóżka miecza, ale wieśniacy byli silni i nieustępliwi. Skutecznie odciągali go jak najdalej od broni. W szamotaninie Bolek ściągnął jednemu przepaskę i zobaczył że rzeczywiście między udami, w kroku mieli tylko pionową bliznę i wystającą z niej bambusowa rurkę. Wpadł w dzika furię.
– Wy jebani kastraci! Zachciało wam się bić ze mną? Bolkiem Jarząbkiem?!! – ryczał w amoku.
Zdzielił pięścią pierwszego tubylca który poszedł zbyt blisko, dwóch następnych znokautował kopniakami w twarz. Odskoczyli od niego. Bolek był niczym rozjuszone dzikie zwierzę. Natarł. Doskoczył do najbliższego wieśniaka i rozkwasił mu pięścią nos. Gdy krew zalał twarz Kuta, poprawił w gardło. Nieszczęśnik krztusząc się padł na ziemię i zsiniał. Reszta czekała w milczeniu bojąc się zbliżyć. Jarząbek ruszył na kolejnego. Chwycił jego głowę w swoje potężne dłonie, zdzielił czołem w usta, tak że tubylec wypluł na ziemię kilka zębów, a następnie wygryzł mu kawałek mięsa z szyi, rozrywając tętnicę. Krew siknęła na pozostałych. Przerażonymi oczyma patrzeli, jak ich współplemieniec opada na ziemię. Do chaty, zwabionych krzykami, wpadło jeszcze kilka osób. Szybko pożałowali, gdyż Bolek dopadł swojego miecza i teraz po całym pomieszczeniu, wśród lejącej się na wszystkie strony juchy, fruwały poodcinane kończyny, głowy, uszy i inne fragmenty kakaowych ciał. Kutowie padali niczym muchy, wśród spazmów, jęków i krzyków. Jarząbek orał ciała potężnym ostrzem i z furią w oczach wrzeszczał:
– Nie daruję wam wy gównoskóre jełopy!!! Obyście zczeźli w najniższych sferach piekieł! Bezkutasie Eunuchy!! Nie wiecie z kim zaczęliście!
Nagle poczuł delikatne ukłucie w szyję. Opuściły go siły i dwuręczny miecz wypadł mu z dłoni. Świat zawirował i ostatnią rzeczą jaką Bolek zobaczył, był Mokele Mbembe odejmujący od ust drewnianą dmuchawkę oraz uśmiechający się szyderczo. Gdy wzrok Jarząbka przesłonił mrok, wśród skowytu rannych tubylców, usłyszał jeszcze złowieszczy głos szamana
– Jego Boskość jest fałszywa. Złożymy ją w ofierze czcigodnemu Asgajowi! Skończy jak poprzedni innowiercy! Zabrać to ścierwo!
Potem nie słyszał już nic.
Nie wiedział jak długo był nieprzytomny. Gdy otworzył oczy, zobaczył że znajduje się w jakiejś ogromnej jaskini. Rozejrzał się na boki. Po prawej stronie stał wyrzeźbiony w skale, kilkunastometrowy penis. Pod nim, na kamiennym ołtarzu leżał jakiś zakneblowany człowiek. Nad biedna ofiarą stał ciemnoskóry mężczyzna, ogolony na łyso z dziwnymi tatuażami na twarzy i krótkim nożykiem w ręce. Nagle ktoś uderzył Jarząbka w twarz. Był to Mokele Mbembe.
– Spójrz co Cię czeka! Zostaniesz poświęcony naszemu bogu, wielkiemu Fallusowi. Asgaj Ruchaj usunie twoją boskość w imię czystości rasy Kutów, abyś nigdy nie zapłodnił naszych kobiet.
– W dupie mam wasze kobiety… – mruknął wściekły Jarząbek.
Chciał przywalić szamanowi w mordę, ale jego ręce przywiązane były do drewnianych pali, ustawionych w kształt litery iks. Jął szarpać się i siłować z więzami.
– Nic Ci to nie da, przybłędo – syknął Mokele – patrz lepiej co Cię czeka.
Jaskinia tymczasem wypełniła się tubylcami, którzy jak jeden padli na kolana.Bolek spojrzał w stronę ołtarza. Do leżącego na nim, nagiego mężczyzny podszedł najwyższy druid, trzymając w ręce nożyk. Chwycił w członka swojej ofiary i ścisnął mocno. Chłopak jęknął, po jego policzkach spłynęły łzy.
– O wielki Fallusie!! – przemówił Asgaj – jedyny i przewspaniały, dawco naszych synów i córek. Ten mężczyzna schańbił plemię Kutów. Zgwałcił kobietę z naszego rodu sprawiając iż stała się brzemienna. Za to poświęcę jego boskość Twojej osobie, o wszechpotężny Fallusie.
Po tych słowach jął powoli odcinać chłopakowi penisa u nasady, biedak jęczał i skręcał się z bólu, w końcu zaczął wrzeszczeć, wypluwając knebel. Najwyższy druid w końcu odciął przyrodzenie razem z jądrami i uniósł je w górę. Odwrócił głowę w stronę rzeźby Fallusa i ku obrzydzeniu Bolka wpakował sobie odcięte prącie do ust. Żuł je niczym kauczuk, gryząc dobrze, aż w końcu przełknął. Cały ołtarz zlany był krwią sikającą z rany, miedzy nogami ofiary. Ona sama straciła przytomność. Asgaj zrobił ruch ręką i dwóch tubylców zwlokło ciało, po czym wrzuciło do znajdującego się nieopodal, głębokiego rowu.
– Skończysz tak samo! – ryknął Bolkowi w twarz szaman
– Jebaj się – odpowiedział Bolek i napluł mu na twarz
Mbembe zarechotał. Pstryknął palcami i kilku Kutów zaniosło Bolka na ołtarz. Położyli go na nim i bijąc pokłony odeszli. Najwyższy druid spojrzał na swoją nową ofiarę demonicznymi oczyma.
– A więc mamy tu szaleńca który pozabijał część ludzi z mojej wioski… Nie wyglądasz groźnie starcze.
– Odwiąż mnie to się przekonasz! – ryknął mu w twarz Jarząbek
– Nie! Twoja boskość zostanie poświęcona Fallusowi, a Ty zostaniesz zrzucony do dołu ofiarnego, na pożarcie moim pupilom. Na chwałę wielkiego Fallusa.
– Jesteś jebnięty! – krzyknął Bolek – oddajesz cześć zwykłemu fiutowi!
– Milcz!! – Wrzasnął Asgaj i podniósł do góry swój malutki nożyk – teraz na chwałę Fallusa dopełnię rytuału.
Bolek usłyszał modlitwy zgromadzonych w komnacie, kilkudziesięciu wiernych. Bełkotali coś po swojemu. Kątem oka zobaczył szyderczy uśmiech szamana i ogarnęła go niepohamowana wściekłość. On, Bolek Jarząbek, umrze wykastrowany przez jakichś bambusów?? Nie, to by było za proste. Druid opuścił mu spodnie. Jarząbek poczuł jak zimne ostrze scyzoryka dotyka podstawy jego członka.
– Zaczyna się, na chwałę Fallusa – śpiewnym głosem zaintonował Asgaj
Pociągnął delikatnie nożem i maleńka kropelka krwi pojawiła się nad Bolkowym penisem. Nacisnął mocniej. Ostrze weszło kilka milimetrów głębiej a krew popłynąła intensywniej.
– Kurwaaaaaa!!!! – ryknął nagle Bolek
Nadludzkim wysiłkiem wyszarpnął jedną rękę z więzów, złapał druida za gardło i przyciągnął do siebie po czym chwycił w zęby jego nos. Poczuł jak usta wypełnia mu słodki smak krwi. To rozjuszyło go jeszcze bardziej. Asgaj wrzasnął. Bolek wyszarpnął druga rękę i odrzucił swoja ofiarę w bok. Szybko rozerwał więzy krepujące nogi i zeskoczył z ołtarza. Ruszył pędem, zdzielił kilku nadbiegających Kutów i skierował się w stronę wyjścia.
– Łapać go, łapać!! – krzyczał Druid tamując dłonią krwotok z odgryzionych w połowie nozdrzy.
Szaman Mokele ładował do swoje dmuchawki strzałki. Tymczasem Bolek wybiegł już na zewnątrz jaskini i skierował się w stronę chaty w której mieszkał po przybyciu do wioski. Ku jego radości miecz ze świątyni Kurwysuki ciągle tam leżał. Łuk na razie zostawił. Porwał ostrze i wyleciał z domku. Kilku tubylców na jego widok zaatakowało, ale nim zdążyli użyć włóczni ich jelita wypłynęły na ziemię z rozdartych brzuchów. Bolek biegł w stronę wyrzeźbionej w skale głowy. Dwaj strażnicy próbujący go zatrzymać podzieli los swoich poprzedników. Wparował do środka dysząc z furią. Natychmiast dopadli do niego zgromadzeni w grocie Kutowie. Atakowali swoimi kamiennymi mieczykami i drewnianymi włóczniami. Bolek wirował miedzy nimi, utaplany we krwi, przypominał straszliwego demona, szalejącego na polu piekielnej bitwy. Potworne wycie rannych dopełniało tego straszliwego widoku. Machał mieczem na wszystkie strony, parował i dźgał. Parł na przód niczym rozpędzony taran, pozostawiając za sobą trupy, lub rannych próbujących znaleźć odcięte kończyny, wśród masy innych, walających się po ziemi. Jarząbek był w swoim żywiole. Gdy większość Kutów poległa lub uciekła ruszył w stronę szamana Mokele Mbembe. Ten przystawił do ust dmuchawkę, nadął się i wystrzelił. Spudłował. Dmuchnął po raz drugi. Igła wbiła się w ramię Bolka, był on jednak tak nabuzowany adrenaliną że trucizna nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Złapał bambusową rurkę która tamten trzymał przy ustach i złamał ją w połowie. Następnie część trzymaną w dłoni wbił szamanowi w oko, do samego końca. Ciałem Mokele wstrząsnął przedśmiertny skurcz. Krew sikała z wystającej mu z oczodołu rurki niczym z sadzawki. Osunął się na kolana i skonał. Bolek kopnął jeszcze jego zwłoki i mordując w szaleńczym pędzie jeszcze kilku niedobitków natarł na najwyższego druida. Pod pomnikiem Fallusa skrzyżowali ostrza. Podniesiony przez Asgaja granitowy miecz dzielnie odpierał Bolkowe ataki. Druid był niekiepskim fechmistrzem, ale doświadczenie Jarząbka przeważyło szalę. Dłoń Asgaja pofrunęła w powietrze, a z kikuta luchnęła struga krwi. Zaatakował druga ręką w której trzymał nożyk służący do kastracji, lecz i ta po chwili leżała drgając w kałuży własnej posoki. Druid padł na kolana, a Bolek kopniakiem położył go na plecach.
– Oszczędź mnie – jęczał nieszczęśnik – oddam Ci wszystkie moje skarby, a Fallus wynagrodzi Cię sowicie!
Jarząbek tylko się uśmiechnął. Podniósł z ziemi nożyk i przyłożył go do wiszącego penisa druida. Szybkim cięciem pozbawił Ruchaja męskości. Następnie razem z jądrami wpakował mu ją do ust, tak że tamten jął dławić się i kaszleć.
– Nażryj się swoim bogiem!! – ryknął, wpychając mu odciętego fiuta w grdykę, najgłębiej jak to było możliwe.
Oczy Asgaja nabiegły krwią, twarz opuchła i zsiniała. Ślepia wyszły z orbit i po chwili wyzionął ducha.
Bolek wyszedł z jaskini zostawiając za sobą straszliwe pobojowisko. Zabrał łuk z gościnnej chaty i ruszył w dalszą podróż. Za sobą usłyszał tyko wesołe piski hien, radujących się z czekającej je uczty.
Chociaż nie lubię przekleństw w tekście, bez nich twój bohater straciłby cząstkę siebie. Czytało się dobrze, te blizny i bambusowe rurki przemówiły do mojej wyobraźni. Faceci facetom fundują taki los... Co innego gdyby to było plemię kobiet, wymowa mogłaby być nieco inna.
Musisz trochę przyjrzeć się interpunkcji, w niektórych miejscach brakuje kropek na końcu zdania, co świadczy o lekkim niechlujstwie.
Te kropki i przecinki... Firefox nie podkeśla takich błędów i przez to często je gubię :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Ach, Bolek! ;-)
Fasoletti, robisz z tej postaci dobry użytek. Pisz dalej, wymyslaj, baw się. Jak będziesz mieć tego stuffu więcej, wybierzesz co lepsze kawałki i kto wie, może to się w ładną całość ułoży.
Pozdrawiam.
Dzięki Jakub. Planuję przenieść Bolka w jakieś konkretne i dokładnie sprecyzowane universum. Mam juz nawet pewną wizję, tak że nie będą to już przygody osadzone w przypadkowych miejscach :P Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.