
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Honorowe wyjście
Ciężkie skórzane buciory mlaskały i chlupały, gdy elficki wojownik, Sergis, szedł powoli, brodząc przez gęsto rozsiane kałuże. Wszystkie zabarwione szkarłatem. Przemoczone kruki siedziały na różnobarwnych trupach. Nic nie mogło ich spłoszyć, gdy pożerały kolejne płaty mięsa; czy to zacinający ostro deszcz, czy resztki zjednoczonej armii ludzi i sprzymierzeńców elfickich wciąż krzątających się po polu bitwy. Oddziały tych pierwszych zdążyły już rozstawić prowizoryczne pawilony kilkadziesiąt metrów dalej, poza zasięgiem uciążliwego smrodu, który stawał się coraz intensywniejszy. Głośno świętowali odniesione zwycięstwo.
Zwycięstwo. W ustach Sergisa słowo to było suche i bez smaku, wręcz obrzydliwe. Chciał je wypluć, pozbyć się go, niczym piachu chrzęszczącego pomiędzy zębami. Elf zatrzymał się nad sporym trupem o ogołoconej z hełmu, szarobrązowej głowie.
Zwycięstwo nad orkami nie przynosiło mu satysfakcji. Nie uważał ich rasy za złą, wbrew przekonaniom większości ludzi. Tylko stereotypy i zapewne wygląd sprawiły, że traktowano je tak, a nie inaczej. I bynajmniej nie było to przyjazne traktowanie. Szczerze mówiąc sami ludzie, ukrywając się za pięknymi słowami i wartościami, wielokrotnie wykazywali się większym okrucieństwem i premedytacją.
Konieczność zmusiła elfy do walki z orkami. W gruncie rzeczy to przeciwko ludziom powinny powstać, to ludzie najechali na ich zalesione ziemie i z właściwą sobie bezczelnością rościli sobie do nich prawa. Elfy jednak, osłabione niespodziewanym atakiem, nie próbowały nawet się odgrywać, jedynie broniły się, wszystko daremnie. Przyjęły ofertę oprawców, którzy obiecali niezależność w zamian za współudział w wojnie. Walczą nie przeciwko swoim wrogom, ale rzekomym wrogom rasy ludzkiej.
Sergis przeniósł wzrok z wykrzywionej twarzy orka na niebo, które rozpogodziło się na chwilę tylko po to, by zostać pochłonięte przez mrok nocy. Czas iść do obozu, pomyślał. Z każdym miniętym trupem myślał o przygnębiającej roli swych pobratymców w tej wojnie. W żadnym wypadku nie pasowało do nich miano „sprzymierzeńców”. Przeczuwał, że byli raczej niczym pawęż w ręku wojownika zwanego armią ludzką. Gdyby tarcza ta została zniszczona… cóż, zawsze pozostaje parę możliwości… Nie jest niezastąpiona, czasem natomiast może być niepotrzebnym obciążeniem. Bez obrońców ludziom na pewno byłoby łatwiej zarządzać elfickimi ziemiami, które do tej pory były tylko okupowane. Choć elfy wolą umrzeć, niż być w czyjejś niewoli, lepiej jednak byłoby odzyskać niezależność i żyć, jak za dawnych, spokojnych czasów.
Ostatni skrawek karminowego słońca pospiesznie uciekł przed mrokiem za horyzont. Niczym przebiegły zabójca, który wróci i zada cios w plecy.
***
Ognisko na kształt zaszczutego zwierzęcia próbowało opluć iskrami któregoś z otaczających go osobników. Na przemian skwierczało i trzaskało w zależności o tego, jakiego drewna właśnie rzucono mu na pożarcie.
Sergis siedział wraz ze swymi najbliższymi kamratami wpatrując się w roztańczone płomienie. Wszyscy tym samym smętnym, nieobecnym jakby wzrokiem. Elf wiedział, co ich trapi, myślał przecież o tym samym.
O domu i bliskich, którzy zostali sami i pozostaną sami, jeśli zawiedziemy.
O gryzącym poczuciu winy, że nie walczymy z naszym prawdziwym wrogiem.
O poległych, bo choć doskonale wyszkolone elfy giną rzadko, to jednak czasem spotyka się jeszcze lepszego przeciwnika.
W końcu o tym, że duma wyrywa się, nie chce pozostać na łasce bądź niełasce ludzi.
Ktoś próbował zagrać coś na lutni. Melancholijna melodia, bo każda inna wydawała się niestosowna, próbowała tłoczyć się przez uszy i kąsać jeszcze dotkliwiej. Milkła jednak wobec radosnych krzyków i śpiewów dochodzących z setek obozów ludzkich, co bynajmniej nie poprawiało humoru sprzymierzeńcom elfom. Wszyscy siedzący wokół ogniska dobrze wiedzieli, że nie ma sensu kłaść się na spoczynek. Nikt na pewno nie byłby w stanie oddać się snowi, a przynajmniej żadną naturalną metodą. Siedzieli więc dookoła milczący zwycięzcy, którzy woleliby tego dnia raczej umrzeć. Wszyscy oddani indywidualnym rozmyślaniom, a przecież ich myśli były niczym wspólna rozmowa, w której każdy dyskutuje na ten sam temat.
Znienawidzony gwar jakby przycichł, a ukochana melodia zamilkła zupełnie, gdy usłyszeli ciężkie kroki wielu stóp. Jak obudzeni z transu spojrzeli na oddział najwyraźniej wciąż trzeźwych zbrojnych, zmierzających ku nim. Jeden wyglądał zupełnie inaczej, mimo podobnego uzbrojenia. Z bandażami na głowie i prawym ramieniu, przez które zdążyły już przebić się duże ilości krwi. Na pierwszy rzut oka z jego skulonej postawy i szklistych oczu biło bezdenne przerażenie.
– To oni? – zapytał nagle jeden ze zbrojnych stojących obok tego przerażonego.
Obdartus rozejrzał się po siedzących elfach, ale napotkawszy ich zdziwione spojrzenia trwożliwie odwrócił wzrok.
– A kto ich tam wie – odparł – one wszystkie takie same.
– Słuchaj, no – zniecierpliwił się żołnierz. – Mów, czy któregoś poznajesz, bo nie będziemy aresztować wszystkich na widzimisię obłąkańca.
Skrzywiony obdartus potulnie jeszcze raz przyjrzał się osobom przy ognisku.
– Zdaje się, że to nie oni… – zawyrokował w końcu. – Tamtym jakoś tak zwierz z oczu patrzał…
– O co chodzi, człowieku? – odezwał się w końcu Sergis, jak dotąd uważnie przysłuchujący się sądowi.
Ów jeden ze zbrojnych, który już zaczął odchodzić wraz ze swoim konwojem, odwrócił się niechętnie w stronę elfa.
– Kilku z waszych zaatakowało nasz oddział piechoty – odparł. – Szukamy sprawców, by ich aresztować i ukarać.
– Jak to: zaatakowało? – dopytywał się zdziwiony Sergis. – Tak po prostu przyszli i zaczęli zabijać ludzi?
– Nie, w obozie nie ośmieliliby się, za strachliwe są – odezwał się nagle obdartus. – Chodziliśmy po wioskach, pytaliśmy czyby kmiecie nie chcieli wyzwolicielom trochę jedzenia podarować, albo choć sprzedać nieco taniej. W jednej byli tacy, co ni be, ni me nawet, a już z widłami napadają! – opowiadał oburzony. – Trzeba było nam tedy zlać jednego z drugim po pysku niewdzięcznym, no ale wtenczas właśnie przypałętali się wasi, nie wiedzieć kiedy, koło dwudziestu ich. Tyle że oni to już na poważnie naszych zarzynali. Tak było!
Spostrzegłszy, że zamyślone i milczące elfy nie mają więcej pytań, żołnierze odeszli, chcąc znaleźć winowajców.
– Wyzwoliciele, psia ich mać… – zaklął jeden z elfów, gdy było już pewne, że żaden z członków konwoju ich nie usłyszy. – Ludzi nie przed orkami, ale przed nimi samymi bronić trzeba. Mówię wam, wolałbym już umrzeć walcząc przeciwko tym kanaliom, niż jeszcze im pomagać.
Wszyscy o tym wiedzieli i zgadzali się, żaden z nich jak dotąd nie mówił tego na głos.
***
Sergis leżał na wznak i wpatrywał się w dach swego namiotu, na którym tańczyły chude cienie gałęzi pobliskich drzew. Wciąż gdzieniegdzie jeszcze słychać było gwar zabawy z obozowisk ludzkich. On sam i jego przyjaciele uznali za bezsens ciągłe gapienie się na ognisko, postanowili więc spróbować choć przez chwilę zażyć snu.
W głowie miał te same czarne myśli i to samo poczucie winy. Ich hałas nie pozwalał zmrużyć oka. Zdawało mu się, że słyszy, jak szepczą, ale po chwili zorientował się, że ten szept dochodzi nie z jego głowy, ale spoza namiotu. Ktoś nerwowo o czymś mówił, ledwo powstrzymywał głos. W przyciszony monolog wplecione były równie ciche pomruki i przekleństwa.
Sergis powoli wstał, wyjrzał z namiotu i natychmiast ujrzał kilka głów wystających z sąsiadujących kwater, których właściciele postanowili uczynić to samo. Wszyscy jak na komendę podeszli do rozmawiających, którzy również okazali się być elfami.
– Jakieś wieści? – spytał Sergis szeptem.
Mężczyźni lekko wzdrygnęli się, nie widząc początkowo kilku postaci zbliżających się pośród mroku. Postaci, które zdążyły utworzyć już pierścień wokół głoszącego nowiny. Elf, widząc, że otoczony jest przez przyjaciół, zaczął opowiadać.
– O, w rzeczy samej, dzieje się – rzekł. – Podobno któraś z naszych band zaatakowała patrol ludzi, gdy chcieli złupić jakąś wioskę.
– I myśmy to słyszeli – odparł Sergis. – Cały wieczór szukali napastników.
– I, niestety, aż za dobrze – westchnął tamten. – Podobno więżą już setkę naszych, choć ten jedyny ocalały rozpowiada o niespełna dwóch tuzinach.
Elfy stojące w kręgu pogrążyły się w milczeniu.
– Możecie być pewni, na tym nie poprzestaną – rzekł nagle ktoś z tyłu. – Do rana przyskrzynią nas wszystkich. Nic, tylko trzeba nam odbić jeńców i wycofać się z tej przeklętej wojny.
– Ta, a ludzie ot tak pozwolą nam zabrać więźniów, manatki i odejść? – zadrwił inny. – Bez rzezi się nie obejdzie…
Elfy, choć zwykle spokojne i rozważne, bywają impulsywne. Gdy usłyszały o możliwej walce, do tego rodzącej nadzieję na wyzwolenie, nie mogło być mowy o planowaniu i strategii. Sergis wiedział, że to wypowiedziane, być może nieprzemyślane zdanie było niczym iskra rzucona w ściółkę po długiej suszy. Postanowił przejąć dowództwo nad buntem, bo tylko dzięki silnej podstawie elfy mogły mieć jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo.
– A więc nie ma na co czekać – rzekł nerwowo, oblizując wargi. – Zostało parę godzin do świtu, choć większość ludzi pewnie jeszcze długo się nie obudzi.
– O ile w ogóle się obudzi – rzekł któryś z tyłu, chichocząc perfidnie.
Wszyscy stojący w kręgu z niecierpliwością przysłuchiwali się rozmowie. Radowali się na możliwość walki, oczekiwali jednak konkretnego rozkazu.
– Trzeba działać – zarządził w końcu Sergis, nie siląc się już nawet na szept. – Leć do każdego, kto chce i jest w stanie walczyć. Niech wszyscy przychodzą na polanę, tę rozdzielającą obóz nasz i ludzi. Ale rychło!
Iskra rzucona w ściółkę… Elficcy sprzymierzeńcy byli doprawdy niezwykle suchą ściółką, która gorączkowo pragnęła wody, ale płomieniom ognia poddałaby się równie chętnie.
Sergis spoglądał na swoich towarzyszy. Ich uśmiechy, również te szaleńcze i nieobliczalne, rozjaśniły na chwilę wszelki mrok na ich twarzach. Wsłuchani z uwagą przyjęli zarządzenie swojego nowego wodza niczym dzieci, porywając się nawet do tańca i podskakując.
– Jak to tak? – zapytał nagle któryś gorączkowo. Czarna chmura zawisła nad płonącym lasem. – Po prostu ich wyrżniemy? Przecież nam zaufali! To niehonorowe!
– Właśnie tak, co do jednego! – odparł spokojnie Sergis. – My im też zaufaliśmy; łamiemy honor, który i tak już ledwo trzyma się na nitce.
Chmury znad płonącego lasu rozpierzchły się, prażące słońce dokończyło dzieła, któremu już nic nie mogło zagrozić.
Mimo, że tak naprawdę do wschodu słońca pozostało kilka godzin.
Ja rozumiem, że lubi się historie o elfach, orkach i ludziach. Rozumiem, że chce się takie opowieści pisać, bo dlaczego nie. Ale nie potrafię w żaden sposób zrozumieć pisania takich opowiadań w sposób niechlujny.
To opowiadanie jest pomijam fakt, że nudne. Ale napisane z ogromną ilością błędów. Jest nie logiczne. Pełno, no cała masa, powtórzeń, zaimków i innych byków wszelakich.
Już pierwszy akapit, zawiera bardzo duzo błędów. Czytałeś to opowiadanie w ogóle, chociaż raz, przed opublikowaniem. Po prostu fatalnie się to czyta. Każde zdanie wymaga poprawienia.
Ogólnie bardzo kiepsko. Ale mam nadzieję, że kolejny Twój tekst będzie o niebo lepszy. I wiem, że lubisz elfy, trolle, gobliny, orków i coś tam jeszcze, ale może odstaw ten świat. Poćwicz na czymś znanym, realnym, i potem wróć do tego co lubisz. Nie załamuj sie. Ćwicz dalej.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Popieram przedmówcę, że tekst jest nudny, właściwie nie wiadomo po co to wszystko.
Co do technikaliów, to miejscami siadają Ci podmioty w zdaniach, niektóre zdania w ogóle brzmią mocno dziwnie i niezręcznie (na przykład pierwsze zdanie drugiego fragmentu...), są problemy z dziwnymi zmianami czasów (bądź konsekwentny), jest trochę albo literówek, albo niewłaściwych odmian wyrazów.
Radzę Ci uważniej sprawdzać teksty przed publikacją, a najlepiej dawać komuś do sprawdzenia.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
A ja przeczytałam do końca, co mnie właściwie zdziwiło, bo te elfy i orki to mi już bokiem wychodzą. I jak widzę w pierwszej linijce "elficki wojownik" to zazwyczaj przestaję czytać.
Rozumiem zamysł i doceniam, ale wykonanie jest raczej marne. Dużo błędów i niezdarności. I w sumie wychodzi taki upstrzony błędami tekst o niczym. Coś tam w tym tekście niby jest. Gdzieś, bardzo głęboko... Przykryte grubą warstwą usterek i pewnej infantylności.
Tekst jest o tyle oryginalny, że skupia się na rasie i społeczności elfów oraz ich wewnętrznych problemach. Jest tu też próba ukazania psychiki "typowego" elfa oraz jego sposobu myślenia z czym chyba wcześniej się tak wyraźnie nie spotkałem. Wydarzenia dziejące się w tekście są właściwie tłem, służącym głównie do konkretnego przedstawienia tych kwestii. Oprócz stawiania "pawilonów" i "pożerania" drewna przez ognisko które moim zdaniem brzmią dziwnie, nie mam większych zastrzeżeń. Jestem ciekaw kolejnych tekstów, mam nadzieję, że będziesz rozwijał swoją koncepcję ;-)
Bardzo, bardzo, bardzo niechlujne opowiadanie. Naprawdę, sprawdzenie tekstu przed publikacją, i to ze dwa razy, wiele pomaga. Przemyślenia przy pisaniu również nie zaszkodzą.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)