- Opowiadanie: Iportne - Porządny wywiad międzyplanetarny

Porządny wywiad międzyplanetarny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Porządny wywiad międzyplanetarny

 

Witam! Świeża krew. Głupio byłoby nie przywitać się wcale, więc oszczędnie i w podtytule :-)

 

 

~*~

 

 

Porządny wywiad międzyplanetarny

 

 

Futurobiolog Skalar stał na pasie startowym i nudził się ostentacyjnie. Raz po raz wyciągał z kieszeni zegarek binarny na złotym łańcuszku, sprawdzał, jak bardzo spóźnienie reportera wpływa na jego nienawiść do gazecianych hien, po czym chrząkał. Chrząkał, chrząkał, chrząkał aż rozbolało go gardło. A przedstawiciel Gazety Ziemskiej dalej się nie pojawiał. Skalar zaczął więc czynić sobie wyrzuty, że najgorszym, na co mógł przystać było wyrażenie zgody na ingerencję (niepunktualnej!) prasy w choć najdrobniejsze elementy jego życia prywatnego.

 

 

Nagle nad skalnym horyzontem zamajaczył srebrny kadłub machiny lotnej i sześć linii kondensacyjnych, niczym sześć niezgrabnych, baleronowatych odnóży. Futurobiolog westchnął. Oto, pomyślał gorzko, pierwszy obcy człowiek, który pojawia się na mojej planecie. Było w tym trochę smutku (w końcu nie każdy, nawet najznamienitszy naukowiec, może dorobić się własnej planetoidy!), ale i radości; Skalar na próbę otworzył usta, wywalił różowy język, po czym poruszył żuchwą na boki. Kiedyś był niezłym gawędziarzem – lubił dyskutować, prowadzić dysputy, dywagować. Ale było to ponad siedem lat temu! Tyle bowiem czasu minęło od kiedy ostatni raz raczył kogokolwiek swym wiecznie zachrypniętym głosem.

 

 

***

 

Skalar, będąc w trakcie rozciągania policzków, ledwo przypomniał sobie o nadlatującym promie. W ostatniej chwili oprzytomniał, zwinął język z powrotem pomiędzy zęby i wygładził popielaty garnitur. Garnitur miał zbyt krótkie nogawki, jednak, zdaniem futurobiologa, nie stanowiło to większego problemu; kto by się w końcu tym przejmował?

 

 

Galaktyczny okręt wylądował, huknęła śluza ciśnieniowa, świsnęły schody i z wielkiej kosmicznej puszki wypadł, niczym kometa Halleya, wielobarwny młodzian. Skalar prychnął z niesmakiem; nie lubił tych nowych młodych pokoleń z Ziemi. Dzieciak jednak nie przejął się wyraźnie skrzywioną miną gospodarza i, doskoczywszy do niego jednym susem, wyciągnął dłoń obleczoną purpurową rękawiczką w iście przyjaznym geście.

 

 

– Pnewmatyk Zalmanowicz Skalar, jak mniemam – odezwał się obnażając wszystkie zęby.

 

 

Futurobiolog odwzajemnił niemrawo uśmiech. Wbrew zyskanych tytułów, statusów naukowych, wbrew napisanych licznych encyklopedii fauny oraz flory zdumiewających zwierząt, przeraził się wyglądu przybysza. Postanowił przymknąć oczy i udawać sielsko radosnego, mimo iż owo zdumiewające fowistyczne cudo przewyższało swą zjawiskowością nawet sikorki wielorybie.

 

 

– Zgadza się. Pan jest zapewne reporterem z Gazety Ziemskiej…

 

 

Młody zaśmiał się nerwowo.

 

 

– Nie całkiem, nie całkiem – przyznał. – Jeszcze nie jestem reporterem. W gazecie pracuję od dwóch tygodni za sprawą mojego wujka. Może zna pan mojego wujka? Filip de Vress. Zna go pan? Prawdę powiedziawszy to on zmusił mnie, żebym…

 

 

Skalar uciszył go unosząc dłoń.

 

 

– Starczy, chłopcze. Twego wuja nie znam, ale nawet, przypuszczalnie, gdybym miał z nim do czynienia, wątpliwym jest kwestia zapamiętanie tejże sposobności. Chcesz więc powiedzieć, że jesteś debiutantem?

 

 

– Wolę określenie „praktykant”…

 

 

– Co nie zmienia faktu, że o gazecie wiesz tyle, że składa się z okładki i kilkunastu stronic papieru kredowego, czyż nie tak?

 

 

Młody zmieszał się jeszcze bardziej. Zdjął z dłoni rękawiczkę, i wsadzając palce w busz błękitnych włosów, zdobył się na wyraz głębokiego zdumienia.

 

 

– Ależ nie! Gazety papierowe zostały już dawno, dawano, dawno temu wycofane ze sprzedaży! Jeśli pan chce, mam przy sobie najnowszy model czytnika – mogę go pokazać!

 

 

– Oprę się tej pokusie – rzucił z przekąsem Skalar. Też coś! – prychnął w myślach. – Wysyłać mi cholernego praktykanta z włosami ustawionymi na żel niczym powojenne kamienice szwabskie! Ziemia schodzi na psy!…

 

 

Naraz jednak zrobiło się futurobiologowi żal młodego – ot, zwykły wyrostek, dopiero niedawno odstawiony od matczynej kiecy, lata samotnie po galaktyce i wypytuje zgrzybiałych starców o ich żywot. Przez krótki moment zapragnął nawet dostrzec w tej chudej niby patyk namiastce reportera cząstkę siebie, jednak szybko zrezygnował… Współczucie współczuciem, jednak nie należy przesadzać.

 

 

– Mówiłeś, chłopcze, że jak się nazywasz?

 

 

– Aaan de Vress.

 

 

– Po wuju? – zażartował ironicznie naukowiec.

 

 

Młody, ku zdumieniu, rozpromienił się niczym implodująca gwiazda i sapiąc z zachwytu, obiecał, że pierwszym, co zrobi po powrocie do rodzinnych stron, będzie rozsławienie uroku osobistego pnewmatyka Zalmanowicza.

 

 

Skalar ostatkiem sił powstrzymał się od komentarza.

 

 

***

 

Droga do Skalarowego domu była stosunkowo krótka. Krótka dla bociana, monarcha, kukułki, czy żuka polnego. Dla ludzi, zmuszonych do błądzenia pomiędzy skalnymi występami, każdy krok zdawał się być znojem. Zalmanowicz ocierając pot z czoła muślinową serwetą w grochy, zapytał gościa, czy nie jest mu zbyt ciepło. Wolał zachować dla siebie opinię na temat jego skrajnie nieużytecznego stroju – spod patynowego żakietu wystawały powłóczyste poły czegoś, co zdawało się pełnić (marnie) rolę przydługiej koszulki polo zwieńczonej krawatem w kolorze płynnej eozyny. Futurobiolog z rozbawieniem stwierdził, że gdyby komuś strzeliło do łba zrzucać na pełną równie ekscentrycznie ubranych modo-fanów Ziemię jakąkolwiek bombę kwarkową, wodorową, próżniową, prędzej, niźli trafił, dostałby oczopląsu lub przynajmniej zatrważającego skurczu powiek.

 

– Nie, nie jest. Dziękuję, że pnewnamtyk pytał, ale na Ziemi temperatura jest dużo wyższa. To głównie przez efekt cieplarniany…

 

– Efekt cieplarniany, mówisz? Przecież to bujda, propaganda, głupstwa drukowane!…

 

– Ależ tak, tak. Tak było. Ale ostatnio spece od pogody się zirytowali, twierdząc, że trochę strachu dobrze nam zrobi. Więc podnieśli temperatury i buch! Przemysł odzieżowy podupadł jak nigdy dotąd!

 

– Katastrofa – zweryfikował futurobiolog, zdecydowanie przestając się czemukolwiek dziwić.

 

– Prawda? Ale wie pan, co jest najgorsze? – trajkotał dalej młody. – Taki klimat jak tutaj jest, tutaj na tej planecie… Ona ma jakąś nazwę?

 

– Varchos.

 

– Farchoz? Całkiem ładnie…

 

– Varchos. To oznacza po grecku „skała”. Ciekawy paradoks, nieprawdaż?

 

– Prawdaż, prawdaż. Ale kontynuując – Taki klimat jak na tym Farchoz to mógłby panować na Ziemi! Co ja bym dał za takie suche popołudnie! A u nas wilgoć, w ogóle nosa wyściubić z domu się nie da! Teraz jest wieczór tak? Piękny pomarańczowy zachód!

 

– Mylisz się, chłopcze. Zenit. Spójrz na niebo. To jest Słońce, a obok niego, ta mała, malutka, maluteńka planetka, niczym główka od szpilki… Widzisz?

 

– Nie. Definitywnie nie.

 

– To właśnie Ziemia.

 

– Ach! Ziemia! Cudownie! Wspaniały stąd widok! – Młody strząsnął rękaw patynowej kurteczki i spojrzał na zegarek. – U mnie w domu jedzą właśnie obiad. Dochodzi osiemnasta.

 

Skalar uśmiechnął się.

 

– U mnie czas płynie nieco inaczej – oznajmił, wymijając gościa, który skwapliwie wykorzystał moment nieuwagi futurobiologa, chowając się w cieniu skalnego nawisu i nieruchomiejąc niczym przejedzony trujący wąż. – Do mnie już niedaleko. Jeśli się pośpieszymy, zdążymy na przedpołudniową herbatkę.

 

– Jak to, przedpołudniową? – zdziwił się młody, ruszając niechętnie w ślady gospodarza. – Przecież jest już prawie ciemno!

 

– Niebo naturalnie ma kolor cynoberu.

 

– Czego proszę?

 

– Pomarańczy…

 

– Faktycznie! Bardzo soczyste niebo, panie pnewmatyku! Jakiego rodzaju technologii pan użył, jeśli wolno mi spytać? Rozpylacz stałych kryształów wodnych, zamarznięta zorza polarna, matoksyczne barwniki chmur?

 

– To jest zjawisko całkiem naturalne. Chodzi o skład atmosfery oraz załamywanie promieni słonecznych pod wpływem mas okolicznych ciał astralnych. Na Ziemi macie niebo błękitne w słoneczny dzień, szare w pochmurny i granatowe podczas burzy. U mnie jest inaczej – burgund o świcie, cynober w południe, a później już stopniowo od ugieru do karmionu. Różnica pomiędzy burgundem a kolorem kamionkowym jest ogromna… Dopiero po tylu latach zacząłem doceniać piękno nazewnictwa barw.

 

Młody pokiwał zawzięcie głową, po czym wyrzucił przed siebie upstrzoną pierścionkami, gumowymi bransoletkami dłoń i wyrzęził, ledwo łapiąc oddech:

 

– Ojej! To pana dom?

 

– Rzeczywiście już jesteśmy na miejscu. No, proszę. Podczas rozmowy czas tak szybko płynie.

 

– To fakt – przyznał kulturalnie gość, choć minę miał nietęgą. – Ale nie rozumiem, dlaczego nie mogliśmy polecieć statkiem. Jest tutaj wokół dużo miejsca i na pewno udałoby mi się zaparkować…

 

– Możliwe. Ale nie miał byś wtedy możliwości obejrzenia Varchos od, nazwijmy to, podszewki. – Skalar pchnął wiotką bramę, a ta, skrzypiąc i pojękując obnażyła całkiem bezbronne, zdaniem futurobiologa, wnętrze jego działki. Chybotliwa ścieżynka, będąca w rzeczywistości wymytą przez malachitowy strumyk wąską i płytką doliną rzeczną, prowadziła swymi leniwymi meandrami do domu Skalara. Skromna budowla idealnie maskowała się na tle piaskowych skał, przez co ziemski reporter w pierwszej chwili jej nie zauważył.

 

– Pański domek wygląda dość nie tęgawo – skomentował niespodziewanie. – Nie ma pan tutaj zimy? Chyba nie zaufałbym tak przewiewnym ścianom podczas mrozów.

 

– Całkiem słusznie. Jest to bowiem mieszkanie letnie. Zimy spędzam w ogrzewanej uranem piwnicy… – Skalar popchnął drzwi wejściowe, po czym gestem dłoni zaprosił gościa do środka. – Zaraz zapalę światło…

 

Jak na komendę debiutant Aaan potknął się i runął długi na podłodze, ściągając za sobą gro metalowej biżuterii a także szalonych w swych kolorach ubrań. Futurobiolog odnalazł przełącznik akurat w odpowiedniej chwili, by zobaczyć, jak młody dźwiga się z brzucha, psiocząc na wysokie progi.

 

– Czemu mnie pan nie uprzedził? – szczeknął z wyrzutem w kierunku uczonego.

 

– Nie uprzedziłem, bo to nie próg cię… zaatakował. – Skalar wyjaśniająco wskazał dłonią drewniany taboret spoczywający, teraz na boku, dokładnie w przejściu. – Wybacz, ale dałbym sobie głowę uciąć, że go tam nie zostawiłem – obiecał, uśmiechając się krzywo. Powoli zaczynały boleć go mięśnie podtrzymujące żuchwę od tych życzliwych grymasów. A przecież, pomyślał w niemym przerażeniu, jeszcze nawet nie zacząłem udzielać wywiadu! – Nic ci się nie stało, chłopcze?

 

– Sądzę, że nic… Czyli w redakcji mówili jednak prawdę! – zachichotał, gdy ostatecznie udało mu się stanąć o własnych siłach. – Rzeczywiście pan ludzi nie lubi.

 

– Fakt, nie przepadam za wami – przyznał równie życzliwie Skalar. – Ale to nie powód, żeby podstawiać taborety między buty. W ramach zadośćuczynienia zaproponuję ci herbaty.

 

– Gorącej?

 

– Oczywiście! Jaka inna może być herbata?

 

– Podziękuję więc uprzejmie; jednak jest mi trochę za ciepło na takie napoje…

 

– Przeciwnie. Wrzątek jest jedyną radą na upały. – Uczony zniknął w głębi skromnego m-1, po czym, uruchomiwszy wyjątkowo nowoczesny czajnik elektryczny, zawołał do siebie gościa.

 

– Ma pan bardzo… przytulną kawalerkę – pochwalił ten, siląc się na kurtuazję.

 

– Kawalerkę. Trafnie to określiłeś. Po co komu willa, jeśli mieszka sam?

 

– Ma pan w pełni rację… I zamiechy ze sprzątaniem mniej.

 

Uczony oderwał się od sporej, drewnianej puszki z liśćmi herbaty i spojrzał na młodego.

 

– Ze sprzątaniem zamiechy, jak mówisz, nie ma wcale. Być może nie wiedziałeś, ale Varchos słynie z silnych i porywistych wiatrów; pewnie zauważyłeś, że większość przedmiotów jest przytwierdzona na, jak wy to na Ziemi mówicie, amen, do ściany lub podłogi…

 

– Nie zwróciłem uwagi, ale póki co, to rzeczywiście ja jestem najmniej stabilny z tego całego grona – zażartował Aaan, licząc na najmniejszy choć wyraz uznania uczonego.

 

Ten jednak nie zwrócił uwagi na humor swego gościa i kontynuował wykład o teorii sprzątania:

 

– Kiedy nadchodzi burza piaskowa, otwieram na oścież wszystkie drzwi, wszystkie okna i przenoszę się do piwnicy. Nic tak skutecznie nie wymiata kurzu, jak wiatr!

 

– Słucham?… Pan pnewmatyk wpuszcza sobie burzę piaskową do domu?…

 

– Od razu piaskową – obruszył się Skalar. – Vachos jest bardzo młodą planetą. Znajomy geolog obliczył, że za jakiś milion lat pojawią się pierwsze organizmy żywe… Ale nie w tym rzecz. Skały, które widzieliśmy są bardzo twarde i niemal niemożliwym jest, by wiatr je skorodował. A przynajmniej nie takie bezbronne burzyczki, jakie nawiedzają mnie na dzień dzisiejszy. W związku z tym, taka burza jest całkowicie estetyczna, ekologiczna i, początkowo sam nie mogłem uwierzyć, prawie zawsze skuteczna! Raz – zarechotał do własnych wspomnień – nie było mi tak do śmiechu, gdy podmuch nawiał drewnianych sztachet, z których miałem zbić następnego dnia ogrodzenie. Przypomnij mi, to pokażę ci dziurę w suficie, którą zostawiłem ku własnej przestrodze.

 

Młody z trudem zamknął usta; rozglądając się wkoło szukał wzrokiem niszczycielskich skutków szalonych prądów powietrznych. Jego spojrzenie padło na dymiący czajnik.

 

– Woda się zagotowała – wyrzucił z siebie, traktując to niby ratunek od szalonych pomysłów futurobiologa.

 

Skalar zatarł dłonie.

 

– Doskonale. Mam nadzieję, że pijesz gorzką. Pół roku temu skończył mi się miód i cukier, a od tamtego czasu byłem zbyt zajęty, by choćby myśleć o uzupełnieniu zapasów…

 

Aaan de Vress osunął się w milczeniu na krzesło. Niezborność słodzików była w tym momencie najmniej doskwierającym problem, jednak czuł coraz wyraźniej, że podjął się zadania, którego go przerasta… Postanowił zakończyć więc całą przygodę z planetą Vachos i jej pustelnikowatym właścicielem możliwie szybko i sprawnie. Korzystając z chwili nieuwagi Skalara, wydobył z kieszeni patynowego żakietu poręczny dyktafon wielkości paliczka najmniejszego palca.

 

– Chciałbym przystąpić do nagrywania wywiadu, jeśli pan pnewmatyk nie będzie miał nic przeciwko… – zagaił nieśmiało, zapoczątkowawszy zapis informacji audio na bajecznie pojemnym dysku.

 

– Bardzo chętnie odpowiem na twoje pytania – odmruknął pod nosem Skalar, zalewając wrzątkiem herbaciane liście. – Tylko, nim cokolwiek opublikujesz, chcę mieć do tego wzgląd.

 

– Oczywiście! Uprzedzono mnie o tym, nim wyleciałem!

 

– Znakomicie. – Uczony zgarnął dłonią z kuchennego stołu kolumnę papierzysk i teczek na podłogę po czym rozdzielił filiżanki, spodeczki oraz łyżki. Następnie wskazał gościowi krzesło, a sam przysiadł, niczym stary, siwy kruk, na niefortunnym taborecie. – Co chciałbyś wiedzieć?

 

Młody zmieszał się wyraźnie.

 

– Może zacznijmy – zaproponował – od tego, że opowie mi pan trochę o tym, kiedy i za co otrzymał pan tytuł pnewmatyka…?

 

– Pnewmatyka? Ach tak! Zapomniałem, jak bardzo wy ludzie lubicie wszystko nazywać i nazywać! – Skalar zamieszał łyżeczką w swoim ziołowym naparze, przeczesując dogłębnie połacie pamięci. – Było to na początku XXII wieku. Może 2104, ale 2105 rok? Nie przywiązałem do tego większej uwagi…

 

– A za co dokładnie otrzymał pan tak znamienite wyróżnienie? Słyszałem, że jest pan jednym z czterech naukowców na całej Ziemi, którym przypadł ten zaszczyt!

 

– Całkiem możliwe. Społeczeństwo staje się coraz to głupsze – wyjaśnił otwarcie Skalar, rozważając, czy jego słowa nie nadałyby się przypadkiem na porządną maksymę życiową dla pracowników szkół. – A może to ludzi jest po prostu zbyt wielu, rozumu zbyt mało, co by w poważnych proporcjach podzielić… Kto to wie… Ach, tak! Tytuł. Był to wyraz uznania za znalezienie leku na uzależnienie od technologii.

 

– Niesamowite…!

 

– Cały świat zachłysnął się tą wizją; więcej wolnego czasu, mniej ślęczenia przed komputerem, czy telewizorem. Wszystko przebiegało idealnie.

 

– I to wtedy otrzymał pan tytuł?

 

– Nie, nie – zarechotał uczony. – Później raptownie rozwinął się przemysł odpadowy, bo ludzie, którym udowodniłem, jak daleko sięgnęły ich nawyki, oddawali masowo na złom całą technologię.

 

– Wielkie Uwstecznienie…

 

– Nazywajcie to, jak chcecie. W każdym razie to właśnie za pomysł przerobienia tego całego złomu na czystą energię uzyskałem miano „pnevmatikis” – inteligenta.

 

– I co ludzie zrobili z tą całą energią?…

 

Skalar zmierzył gościa zdumionym spojrzeniem spod bujnych brwi.

 

– Nie uczą was tego w szkołach?!

 

– Znamy tylko historię najnowszą – wybronił się Aaan. – Do piętnastu lat wstecz. Więcej nie trzeba, bo to wiedza encyklopedyczna.

 

Fututobiolog nic nie odpowiedział, zapychając usta ogromnym łykiem herbaty. Z trudem przełknął niemal wrzący płyn, rozkaszlał się i odruchowo pomachał dłonią przed wysuniętym językiem. Debiutant udał, że umknęło to jego uwadze.

 

– Kiedy tylko przedsiębiorcy dowiedzieli się, że te wszystkie komputery, które zatruwały im życie mogą się do czegoś przydać, postanowili zainkasować gotówkę w ratowanie reszty ludzkości.

 

– Nigdy o tym nie słyszałem…

 

– Nie wątpię. Ale o przemyśle TNU na pewno wiesz.

 

– Oczywiście! To przecież Technologia Nie Uzależniająca, tak?

 

– Taaak. Czyli te same komputery i telewizory, laptopy i tablety poddane subtelnym zmianom w wyglądzie zewnętrznym.

 

– Co też, pan…? – młody zjeżył się niczym rasowa hiena prasowa, oburącz chwytając własną filiżankę. – Przecież rząd zapewnia, że te urządzenia nie uzależniają! To jest w Ustawie Obywatelskiej! To byłoby łamanie praw człowieka!

 

– Oczywiście, że byłoby – zgodził się Skalar wymijająco. Po raz kolejny tego dnia zrobiło mu się żal młodego Ziemianina; naiwność nie jest zła, pomyślał usprawiedliwiając go.

 

Naraz młody, już otwierając usta, aby obrzucić pnewmatyka znaczącymi argumentami, pisnął i podskoczył na krześle, wyrzucając przed siebie puste dłonie. Biała, chińska porcelana wysmyknęła się spomiędzy jego pochłoniętych pierścionkami palców i spadła na stół. Oniemiały gość obserwował z przerażeniem jej chaotyczne skoki, pląsy, piruety, aż w końcu dosyć drastyczny upadek z wysokości blatu.

 

Skalar westchnął ciężko.

 

– To już trzecia w tym miesiącu…

 

Reporter niczym oparzony, rzucił się do okna, napierając na nie plecami.

 

– Jak to trzecia?! – krzyknął histerycznym falsetem.

 

– Wybacz, chłopcze, ale również nie wiem. Jak dotąd sądziłem, że sztuczny łańcuch genetyczny jest stabilny, a tu proszę… Może napijesz się z kubka? Niestety ostatnio cierpię na deficyt filiżanek.

 

Młody otępiale skinął głową, mimowolnie czując, jak odchodzą mu chęci do dalszej pracy w roli międzyplanetarnego reportera.

 

– Przysięgam… – zarzekał się Skalar stawiając czajnik na gaz. – Nie wiem, co je ugryzło.

 

***

 

Aaan de Vress postanowił, wbrew wszystkiemu, prowadzić dalej wywiad. Określił to jako cel nadrzędny, jako życiowe wyzwanie, które koniecznie musi zakończyć się sukcesem. Przezornie zdjął z siebie patynowy żakiet, czując, jak robi mu się gorąco, i poprosił o kontynuowanie pro-komercjalnej rozmowy. Skalar Zalmanowicz chętnie na to przystanął, obiecując wyjaśnienie kwestii tańczących serwisów herbacianych i samobieżnych taboretów. Pogadanka zaczęła się rozwijać, a przez krótki moment futurobiolog znów poczuł nieopisane wprost współczucie i pragnienie odnalezienia w ziemskim gościu cząstki siebie sprzed dobrego pół wieku. I tym razem spełzło to na niczym, jednak, widząc zaangażowanie rozmówcy, młody wyraźnie się ożywił, strosząc, niby paw, kobaltowe włosy. Tak długo i ostentacyjnie obnosił się ze swoimi (zapewne modnymi na Ziemi) atrybutami wyglądu, iż Skalar stracił wiarę w możliwość wyjaśnienia piękna doświadczenia. W końcu gość jednak opanował się, zapewniając, że jest skory do słuchania.

 

***

 

– Jestem pewien, że słyszałeś to stare przysłowie… A może bardziej stwierdzenie niż przysłowie… W każdym razie mowa o tym, że prawdziwie złośliwe są przedmioty martwe – zagaił uczony, dopijając zimną już herbatę.

 

– Słyszałem. Ale na Ziemi mamy na to dobre metody. Bo chodzi o gubienie tych rzeczy, tak?

 

– Między innymi.

 

– Więc wszczepiamy im chipy, albo naklejamy kody identyfikujące z wbudowanymi głośnikami.– Młody wydobył z kieszeni poręczny komputer zamknięty w obudowie telefonu i, wystukawszy na ekranie pół tuzina komend, podsunął go pod starczy nos. – Ten program namierza i uaktywnia cichą syrenę informującą o położeniu geograficznym poszukiwanego przedmiotu. Istnieje także możliwość podświetlenia farbą fluoroscencyjną każdego miejsca, z którym w przeciągu ostatnich kilku godzin dana zguba miała kontakt, ale, jeśli mam być szczery, to nieużyteczne. I pioruńsko drogie! Ale przede wszystkim nieużyteczne.

 

– Nie wątpię.

 

– Kiedyś znajomy zgubił swoje ulubione pióro elektryczne… hehe… szybko przestał je tak cenić, gdy wyszło na jaw, że inny kolega – swoją drogą, wołaliśmy na niego Żwacz – dłubał nim sobie w uchu. Prawym! Proszę sobie to wyobrazić!

Uczony milczał dyplomatycznie.

 

– A… a jaką pan, panie pnewmatyku, ma metodę? Ustawia pan te rzeczy w ciągach komunikacyjnych i korytarzach? – zażartował debiutant.

 

Skalar, który w samą porę przypomniał sobie, że ludzie rzeczywiście wprost przepadają za ciągłym popisywaniem się swoim niewysublimowanym humorem, uśmiechnął się aprobująco.

 

– Ależ nie. Dzięki uprzejmości moich sprzętów domowych i znajomego kolegi chemika zyskałem nieograniczone możliwości eksperymentalne.

 

– Do czego pan dąży…?

 

– Do tego, że przedmiot ożywiony jest dużo mniej złośliwy od martwego.

 

– Ach… Czyli chce pan powiedzieć… że ten stołek… to on… z pełną premedytacją?…

 

– Tak sądzę. Chyba cię nie polubił.

 

– A filiżanki?

 

– One właśnie stanowią najbardziej niezrozumiałą część mojego eksperymentu. Nie potrafię dociec, dlaczego wciąż się jak głupie tłuką i tłuką. Jedna wskoczyła nawet do miksera!

 

– Nieprawdopodobne – osądził młody opróżniając kolejny kieliszek wiekowego wina, które uczony wygrzebał moment podczas krótkiej przerwy w nagrywaniu wywiadu ze swojej zimowej piwnicy. Na policzkach wystąpiły mu rumieńce koloru krzykliwego krawatu, a spomiędzy ust, gdy akurat nie wlewał w nie hektolitrów alkoholu, wypływał bełkotliwy potok nieskładnych treści. – Jest pan wspaniałym naukowcem! – huknął z nagłą dozą czułości.

 

Skalar odsunął się od niego przezornie.

 

– Ja zawsze chciałem zobaczyć Kosmos! I te wszystkie planety! I Słońce z bliska!

 

– Więc czemu pracujesz w gazecie?

 

– Bo!… – załkał z żalem. – Bo wujek powiedział, że wszyscy futuronaukowcy to dziwacy! A ja mam być normalny! – Metalowe bransolety zabrzmiały głośno, gdy targnął ramionami, by wypłakać w dłonie swój smutek. Przez krótką chwilę szamotał się z eozynowym krawatem, którym w przypływie impresji przewiązał sobie czoło, po czym dobitnie i głośno pociągnął nosem, a nim uczony się zorientował, zachrapał także w zalany winem blat.

 

Skalar z lekkim obrzydzeniem uniósł za włosy głowę młodego i oceniwszy, iż ten jest, wbrew horrendalnym ilościom wina całkiem żywotny, podążył do kuchni po drodze zbierając co istotniejsze notatki usypujące się w kolosalne stosy. Kopnięciem otworzył wejście do piwnicy i, niewiele myśląc, pozwolił by dorobek jego życia zniknął w podziemnych otchłaniach. Dopiero gdy był już na zewnątrz, tuż przy sztucznej skale w barwie tycjanu, pomyślał, że Ziemianie jednak całkiem zeszli na psy. A co za tym idzie, zaśmiał się w myślach, raptowna pobudka dobrze im zrobi. Swym połamanym artretyzmem, studwudziestoośmioletnim palcem docisnął wystający z głazu guzik, który przezornie, z obawy przed Alzheimerem, opatrzył napisem „sztuczna burzka piaskowa”. Wewnętrzny silnik planety zawirował donośnie, szybko zagłuszając zdumione okrzyki reportera-debiutanta.

 

 

(16.01.12)

Koniec

Komentarze

 

Zabawne, ale trochę przydługie. W sumie ---może być.Pozdrawiam ciepło, pilnując swego taboretu.

A przedstawiciel Gazety Ziemskiej dalej się nie pojawiał. Skalar zaczął więc czynić sobie wyrzuty, że najgorszym, na co mógł przystać było, wyrażenie zgody na ingerencję (niepunktualnej!) prasy w choć najdrobniejsze elementy jego życia prywatnego. --- Przecinek. Mam nadzieję, że widać pogrubienie.

 

agle nad skalnym horyzontem zamajaczył srebrny kadłub machiny lotnej  --- "Latającej" bym powiedziała. Lotna to może być jakaś substancja chemiczna, czy coś w tym rodzaju. W każdym razie, nie machina.

 

Poza tym, nawet mi się podobało. Czyta się przyjemnie i bez zgrzytów. Fabuła też niezgorsza.

stękanina, nudziarstwo; nikt już nie potrzebuje wizji przyszłości, szczególnie tak marnych; tera dżezi są bezpośrednie relacje tych co tam już byli, jak ja - mniej lub bardziej dokładne, obojętnie

Pomijając totalne nieprzygotowanie reportera do wywiadu, który przecież miał być porządny, może być :)

Nowa Fantastyka