- Opowiadanie: Paweł G. - Gdybym miał łzy

Gdybym miał łzy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdybym miał łzy

Gdybym miał łzy.

 

 

 

Niewielkie kratery, między grafitowymi skałami i pyłem, wypuszczały dym pochodzący z wnętrza. W lini prostej była to długość sześciu kilometrów, jednak skomplikowany system tuneli, korytarzy, wentylacji oraz rur, zwiększał ten dystans do około piętnastu.

 

 

 

– Cześć! – Dźwięk jego głosu wypełnił szatnię.

 

– Cześć Walt. – wymamrotali przebierający się mężczyźni.

 

– Co wy dzisiaj tacy, no wiecie, markotni ?

 

– Daj spokój, szkoda gadać – odpowiedział jeden z nich machając ręką w kierunku Walta.

 

– Co jest? No chyba nie powiecie mi, że kible znowu są zatkane? – uśmiechnął się - Ostatnim razem gdy tak było to chłopaki srali gdzie popadnie, dalej czuje ten smród – dokończył i podszedł do swojej szafki

 

– My nie o tym. Wiemy, że nowy jesteś i nie wiesz co się tutaj dzieje. Doberty wrócił. Ma zajmować sie naszym działem.

 

– Co? Ten Doberty?! Mówiliście, że to skurwiel, że dostał awans i poleciał na Ziemię. Podobno miał wydobywać ropę, czy jakieś inne gówno z morza… – Jego twarz, dosłownie, zaczęła przypominać wielki znak zapytania, poczuł się kompletnym ignorantem i najgorzej poinformowanym człowiekiem Fabryki.

 

– Miał czy nie miał, co za różnica. Kolega mi mówił, że chce znowu się wykazać. Tam mu coś nie wyszło, dlatego wrócił. A wiadomo jak to z nim, nie będzie chciał być tutaj długo. Nie lubi przebywać w tym miejscu – powiedział najwyższy z piątki mężczyzn

 

– A kto lubi jebany Księżyc ? – wściekł się Albert, dotychczas wręcz niezauważalny.

 

– Ja chyba lubię…cicho, jest praca, no i nasze koleżanki, panowie nie zapominajmy o nich ! – Walt aż podskoczył po swoich słowach

 

– Pierdolisz, wiesz. Jesteś tu dopiero dwa miesiące, ja trzy lata. Lepiej wiem co jest lepsze. A jeśli lubisz te fabryczne dziwki, to droga wolna, nie prowadzi jednak w dobrą stronę.

 

– Sam pierdolisz ! – krzyknął, machając palcem w stronę Alberta, który się tylko uśmiechną

 

– Odwal się ode mnie. Znasz go z naszych opowieści, sam przekonasz się jaki jest i znienawidzisz to miejsce, zobaczysz. – jego ton był spokojniejszy.

 

– Chłopaki spokojnie, odetchnijmy ! – Rzucił Mike, najwyższy z nich, dla rozluźnienia atmosfery

 

– Masz rację – przytaknął mu Walt, by w spokoju wrócić do wypakowywania rzeczy z szafki.

 

– Niech będzie. – Albert z ostatnim słowem wyciągnął ręke do Walta. Machnęli do siebie głowami – Zgoda.

 

 

Gdy wszyscy ubrali stroje robocze i żółte kamizelki, Albert nacisnął przycisk przy drzwiach, zamykając szatnię. Stojąc "gęsiego", ruszyli w kierunku Skanera Personalnego. Był to niewielki monitor, podłączony do czarnej formy męskiej dłoni z detektorami odcisków palców i krwi. Każdy przed wejściem do głównej hali musiał zostać sprawdzony, aby drzwi się otworzyły. Każdy z nich podchodził do detektora i był weryfikowany. W trakcie tego procesu, na monitorze pojawiała się twarz i skrót życiorysu; także liczba przepracowanych godzin, stanowisko pracy oraz nastrój. Każdy z nich weryfikacje przeszedł prawidłowo. Drzwi głównej części Fabyki otworzyły się. Wszystko wyglądało jak idealnie działająca maszyna. Widok ten, mimo pewnego stażu, dalej wzbudzał w Walcie wielki podziw. Uważał, że tylko perfekcjonista, mógł stworzyć i ustawić coś tak sprawnego i solidnego.

Hala miała wielkość dwóch boisk do piłki nożnej. Schodząc po schodkach, jako pierwszy oczy przykuwał dział Oklejania Produktu i Skanowania. Następnie, oddzielony niewielką siatką, swoje prace wykonywał dział Malowania, który srebrzysty metal ubarwiał względem zamawiającego. Największy dział z kolei, znajdował się tuż za malowaniem, był to dział Kształtu. Osoby tam pracujące, z pomocą maszyn i narzędzi, doprowadzały zwykły pręt do kształtu sztangi lub kija golfowego. Następne działy były związane z logistyką, czyli Ładunek i Rozładunek. Pracujący tam ludzie, musieli sterować poczynaniami widlaków, które obsługiwane komputerowo, nie zawsze radziły sobie z intuicją podczas kierowania, czego skutkiem, było kilka potrąceń i kolizji. Na samym końcu znajdowały się trzy ostatanie sektory. Pierwszym z nich był dział Składania, właśnie tam, przygotowywano ładunek, który transportowany był na Ziemię. Drugim był dział, gdzie pracował Walt i reszta mężczyzn, czyli Sortownia. Zajmowano się tam układaniem przesyłek już zmontowanych i gotowych do użytku. Na samym końcu znajdowała się Niszczarka. Był to wielki kociął, w którym temperatrura sięgała tysiąca stopni Farenhaita, i właśnie tam spalano śmieci, zniszczone i niepotrzebne metale oraz maszyny nie do użytku. Grupka mężczyzn stała na mostku, wpatrując się w jeżdżące w tą i spowrotem widlaki, które jakby prowadzone po niewidocznych torach, nie uderzały w siebie nawzajem. " Ufff, tamten był blisko…" pomyślał Walt, patrząc na dwa niewielkie pojazdy, mijające się o grubość włosa.

 

– Witam Panowie. Czas do pracy, proszę schodzić, i po żółtych liniach zapraszam do Sortowni. – zaryczał tubalny głos dobiegający zza ich pleców. Obrócili się.

 

"Jakbyśmy, tego kurwa, nie wiedzieli…" pomyślał Albert, wiedząc kto do nich mówi.

 

– Więc Pan wrócił. – Powiedział, ze słyszalną niechęcią Mike.

– Jak widać…"Duży", nie obrazisz się, że tak do Ciebie będę mówił? Wróciłem i mam zamiar ciężko pracować.. – przypatrzył mu się uważnie – Wiesz jak to mówią, duży człowiek, mały…nie dokończę. Zapraszam na dół. – Wskazał ręką zejście.

 

Czerwień napłynęła w policzki mężczyzny. Mike zacisnął pięści, chcąc rzucić wszystko w diabły i uderzyć Dobertyego. Albert przytrzymał go za oba barki i poklepał po nich, dając do zrozumienia, że nie warto. Uspokoił się. Schodzili stromymi schodami kilkadziesiąt sekund, gdy wkońcu ich stopy stanęły na samym dole. Hałas wydawał się setki razy donośniejszy niż wcześniej. Trudno się było przyzwyczaić, nawet osobie pracującej tam kilka lat. Dogberty powiedział kilka słów do niewielkiego mikrofonu umieszczonego blisko kołnierza i podjechał do nich niewielki pojazd, przypominający odkurzacz.

 

– Witam. Proszę o założenie słuchawek. – Powiedział, i z jego wnętrza wyszła jedna, przymocowana na elastycznej rurze ręka, trzymająca jednocześnie jedną parę żółtych słuchawek dla każdego z nich.

– Dziękujemy. – Powiedzieli naturalnie, każdy wziął swoje słuchawki i poszli dalej, po żółtej linie dla pieszych.

– Gdybym miał okazje, to pierdolił bym te linie, chociaż raz złamał taki głupi nakaz. – Powiedział po cichu Walt w stronę Alberta.

– Młody, pamiętaj, nigdy nie lekceważ tych nakazów. One mogą uratować życie. Spójrz…– Obok nich przemknął widlak. – Sam już widzisz.

 

Doberty szedł na samym końcu. Walt, Albert i reszta, czuli się nieswojo, wiedząc, że ktoś czeka chodźby na ich mały błąd. Znali jego reputację. Nazywano go: Naczelnik. Nie chodziło jednak o trzymanie dozoru nad pracownikami, lecz na wyżywanie się nad nimi. Ostatni raz pracował w Fabryce dwa lata temu. Nie podano przyczyny jego przenosin, jednak po cichu mówiono, że wszystko dzięki "wazelinie". Teraz wrócił i miał sprawować nadzór nad Sortownią. Szli około pięciu minut po drodze mijając inne działy, ludzi pracujących w potwornym gorącu oraz maszyny, które nie stawały chodźby na chwilę. Byli na miejscu. Pomarańczowy strój Naczelnika wyróżniał go od reszty, mając na celu wprowadzenie hierarchi.

 

– Dzisiaj sortujemy elementy chromowanych rur oraz grzejników. Pamiętać o czasie, wszystko ma iść szybko.Nie chcę widzieć opierdalania ! Zrozumieliście? – pokiwali tylko głowami – Więc ustawiam tryb na stopień szósty, taka prędkość taśmy powinna być zadowalająca. Nie zmieniać prędkości bez mojej wiedzy. Macie mięśnie, więc sobie poradzicie. Ok?

– Stopień szósty…zwykle robiliśmy na trybie drugim, wtedy szło to sprawnie – zareagował Albert

– Dokładnie! – uszu Dobertyego doszedł następny głos.

– Nie wiem jak było, wiem jak jest teraz. Tryb szósty, koniec kropka. Jak się nie podoba to wypad. Na wasze miejsce znajde stu innych, więc spieszyć się i bez gadania. Macie pracować, nie gadać. To wasz główny cel.

 

Nikt juz się nie odważył powiedziec chodźby słowa. Cel Naczelnika został osiągnięty. Zdobył nad nimi przewagę, wzbudzając strach przez utratę pracy. Wiedział, że tylko tak, będzie mógł doprowadzić swój dział do najlepszych wyników, co pozwoli mu się stąd ponownie wyrwać. Poszedł na mostek, będący pięć metrów nad nimi, usiadł przy niebieskim biurku, nalał sobie kawy i obserwował. Maszyna ruszyła. Elementy ustawiane na taśme przez Mikeya przemieszczały się dość szybko, przez co każdy z pracowników musiał chwytać momentami po trzy, ważące około trzydziestu kilogramów, części.

 

– Panowie, musimy dać rady! – krzyknął Mike, ładując na taśme kolejne chromowane rury.

– Po co komu to gówno? – spytał Walt, stojącego obok Alberta

– Chuj wi… – machnął ramionami i poszedł po kolejne rury

– Wydaje mi się, że to dla bogaczy, kto inny by wstawiał takie coś do łazienki. To nawet ładne nie jest. – wtrącił się najmniejszy z nich wszystkich, Lucka.

– Pewnie masz rację. Chyba, że coś im się pojebało w główkach, i kury domowe myślą, że to Pool Dancing. Słyszałem, że to coraz modniejsze u nich, wiecie, zaniedbanych kur domowych . – wypalił nagle Walt

– A co to Pool Dancing? – spytał zdezorientowany Mike

– Hmmm…to ładniejsza nazwa Striptizu – usłyszał

– Kto to powiedział? – pytanie padło do każdego z nich, wzruszyli ramionami.

– To ja, stoisz przy mnie już kilkanaście minut. Tu na dole.

– Co do… – Wzrok Walta powędrował w dół. Nie widząc za wiele przepchał się między pozostałymi i uklęknął.

 

Jego twarz ponownie wyglądała jak znak zapytania. Był całkowicie rozkojarzony. Wpatrywał się w niewielki głośnik. Obok niego była klapka. Otworzył ją. Kilkanaście kolorowych przycisków i napis: Taśma numer pięć: Inteligentne urządzenie sterujące i pomocnicze. Nie mógł uwierzyć, w to co widzi.

 

– Chłopaki! To robot, uwierzycie w to ?! – Czuł się jak odkrywca, jak małe dziecko, które widzi coś równie ekscytującego jak i nieznanego.

 

Pozostali podeszli do tabliczki z nazwą i rokiem produkcji robota.

 

– 2017. Ma już dwadzieścia lat.

– Potrafimy liczyć Albert. – odezwał się Lucka.

– Co on tu robi? – spytał któryś z nich

– Powinno go tu nie być, taśmy sterowane przez maszyny zostały wycofane kilka lat temu.

– Zapomnieli o mnie lub zachowali w razie potrzeby. Zresztą, co ja mogę skomplikować na zwykłej sortowni. – Powiedziała Taśma do wpatrujących sie w nią ludzi. Odskoczyli krok w tył.

– Nie możliwe. Słyszy i mówi…fajnie. Wiedziałem, że to będzie dobry dzień.

– Nie tylko słyszę i mówię. Ustawiam wam tryb na trójkę. Po moim ciężarze i waszym marudzeniu, wiem, że na tej szybkości prędzej zapchacie linie niż coś wyładujecie do klatek.

– Naprawdę możesz to zrobić ? – spytał Albert

– No jasne, że może, przecież to ona rządzi! – wtrącił się Walt

– Ja rządze? Jak to ja? Jestem maszyną, mam pomagać i podejmować decyzje pomocne człowiekowi. Dlatego jestem.

– Jeśli możesz, to prosimy, zmień szybkość. Nasz nowy szef to karierowicz, chce naszym zdrowiem się wybić. Zresztą pewnie to słyszysz. – Powiedział ze spokojem w głosie Albert.

– Nie tylko słyszę, ale i czuję. Odczuwam wasze ciśnienie krwi i prace fal mózgowych. Wiem co czujecie. Znam wszystkie emocje i miejsca w mózgu, które reagują na każdy ich objaw.

– Więc, pewnie czujesz, że jestem zmarnowany wrzucaniem tych ciężkich rur na Ciebie

– Czuję. Masz puls ponad normę. Zmieniam szybkość.

– Ej! Co się tam dzieje? Do pracy! – Dochodził głos z mostka

– Panowie do roboty, miejmy nadzieje, że nie zauważył zmiany – powiedział Mike i wrzucał na taśme błyszczący metal

– Nikt nie zauważy. Gdy będzie mniej produktu, to lekko przyspieszę. – Taśma czując zachowanie innych, odebrała to za ostrożność, dlatego ściszyła swój głośnik.

– Doskonale. Teraz cisza i do roboty. – Powiedział najmłodszy z nich, Walt. Czuł dumę nawiązania kontaktu z maszyną, której nie powinno tu być. Czuł się odkrywcą. Poczuł się częścią zespołu i nosicielem tajemnicy.

 

Praca przebiegałą bez zakłoceń. Doberty obserwujący co pare minut swoich podwładnych tylko kiwał głową, dając wyraz swojej władzy i dobrych decyzji. "Znowu im pokażę, kto tu jest najlepszy" mówił do siebie w myślach, licząc na szybki awans, po porażce dowodzemia, której doznał na Rafineri miesiąc wcześniej. Bezterminowy urlop, który dostał, dobiegł końca dzięki jego umiejętności pochlebstw oraz obietnic. Właśnie tym sposobem, wylądował spowrotem w miejscu, które bardzo dobrze zna; chociaż Księżyc, to nie jest jego ulubiony region, to ranga i zarobki w Fabryce, przysłaniają wszystkie minusy.

 

– Nieźle nam idzie. Tamten patrzy i się nawet nie skapnął. Pracujemy lepiej niż zwykle. – uśmiechał się do kolegów Walt.

– Coś w tym jest. Jednak jak mówił mój dziadek: Nie chwal dnia, przed zachodem słońca.– Łagodził entuzjazm młodszego Albert.

– Nie chwal co ? Nie dosłyszałem. – Dopytywał się Walt

– Dnia – Odezwała się maszyna. – Jest jeszcze jedno trafne powiedzenie: Nie bądź taki do przodu, bo Ci tyłu zabraknie! – głos z małego mikrofonu zdawał się być specjalnie zadziorny

– Dokładnie młody. Taśma dobrze prawi. Okrzepnij trochę, za bardzo próbujesz być ponad tym wszystkim. – studził Walta Mike.

– Odczep się. Najlepiej wszyscy się odczepcie! – Krzyknął, wziął jedną z rur i zaniósł ją do klatki z napisem: Nowy Jork.

 

Doberty spojrzał na zegarek. Była godzina 00:45.

 

– Przerwa. Do kantyny. Za trzydzieści minut widzę was na miejscu. – powiedział oschle, aby pamiętali, że to on kieruje ich czasem.

– Zatrzymuje linie. Czekam na was. – Powiedziała taśma. Albert zauważył w jej głosie coś znajomego.

 

Droga do kantyny prowadziła ponownie przez całą halę, schodki i kilka skrętów w ciasnym korytarzu, wyklejonym zasadami BHP oraz zdjęciami z imprez firmowych. Gdy otworzyły się automatyczne drzwi jadalni, pracownicy sortowni zobaczyli tłum siedzących i stojących ludzi. Wszyscy rozmawiali o sporcie i aktualnych scenach filmu nadawanego przez kablówkę, na telewizorze umiejscowionym pod wielkim zegarem, mającym przypominać o powrocie do pracy. Usiedli przy jednym z wolnych stolików. Niewielki automat z głośnikiem podjechał do nich momentalnie. Zamówili kawę, która została przy nich nalana przez małego robota.

 

– Myślicie, że także jest taki jak nasz robot? – spytał Walt, z ekscytacją w głosie, wychylając się do reszty.

– Nie wiem, w sumie, kto wie. Nasz robot, sam nie wiem, sprawia wrażenie, jakby coś rozumiał. – odpowiedział Albert

– Jak to rozumiał? Co dokładnie masz na myśli? – dopytywał dalej Walt

– Mówię przecież, że sam nie wiem. Wydaje mi się, że ten robot coś odczuwa. Zachowuje się, jakby znał nasze problemy i wiedział jak je rozwiązać; no i te powiedzenia, dziwne, że to zapamiętuje. Czy wogóle one mają bank pamięci? – pytanie Alberta poleciało w próżnie, wszyscy wzruszyli ramionami i wzięli po łyku kawy,

– Wiecie.. – Zaczął ponownie Walt -Wydaje mi się, że nikt nie wie, że on tam jest. Te maszyny zostały wycofane. Teraz wszystkim sterują ludzie. Jakby – zawiesił na chwilę głos – jakby coś się w nich nie sprawdziło. Co myślicie ?

– Za dużo myślisz. – Mike sprowadził teorie młodego do parteru – Mi się wydaje, że poprostu zapomnieli i tyle. Zero sensacji. Już kiedyś wycofali wszystkie widlaki z automatycznym kierowcą, a zobaczcie, jednak jeszcze pare u nas jeździ. Inne dostały kierujących i ograniczono ich swobodę. To po prostu zabezpieczenie, jakby jakiś zwykły się zepsuł czy coś, no sami wiecie.

– Mówił, że ktoś go przemalował, by ukryć jego "rodzaj"…– Walt mówił przez ręce.

– Ktoś go przemalował i tyle. Zadrapany lub brudny był. Koniec opowieści.

– No, ale maszyna nie może interpretować czynów człowieka, prawda? Przecież od malowania nie można przejść do ukrycia typu maszyny. – Młody swoimi pytaniami drążył dalej

– Wiesz, różnie może być. Chuj wie. – Mike miał już dość.

– Dobra chłopaki, koniec tych rozważań. Chcecie filozofi, to na studia. Musimy się zbierać do ukochanej roboty. Zaraz koniec przerwy, a jeszcze muszę skoczyć do kibla. – Powiedział Albert, dopił resztkę kawy i wstał, zmęczony własnymi rozmyślaniami nad "gadającą taśmą".

 

Nic się nie zmieniło. Hala nie odczuła ich braku, ludzie pracowali tak jak wcześniej. Każdy, bez wyjątku, męczył swoje mięśnie i pracował bez entuzjazmu. Jedynym celem było zarobienie pieniędzy, tak przynajmniej wydawało się pierwszego dnia po przylocie. Rzeczywistość jednak była inna. Praca i sen, sen i praca. Nazywano to błędnym kołem. Wpadali w to wszyscy, bez wyjątku. "Życie z dnia na dzień." tak mówiono. Walt, na kilka dni przed wyjazdem, usłyszał, że Księżyc jest zbiorowiskiem uciekinierów przed odpowiedzialnością lub prawem, ludzi mających marzenia i szukających pracy. Po przylocie, każdy z "nowych", dostawał mieszkanie wielkości małego kempingu oraz ciuchy robocze. Nikt nie pytał o porażki, sukcesy i nadzieje; na Księżycu każdy był równy, każdy coś stracił i przed czymś uciekł.

 

– Więc zaczynamy. – odezwał się do nich metaliczny głos Taśmy.

– Dalej nie potrafię się przyzwyczaić, że mówisz. – odpowiedział Albert. – Więc zaczynamy.

– Coś w tym jest. Setki robotów mówi i analizuje. Ale jeszcze nie widziałem takiego, który pomaga mimo braku takiego zadania. – dziwił się Lucka.

 

Mike zaczął wrzucać elementy na taśmę, każdy z nich brał swój element oznaczony nazwą miasta i kodem, i zanosił do odpowiedniej klatki. Praca przebiegała spokojnie, odzywali się do siebie rzadko.

 

– Wytłumacz mi jedno. Jak to się stało, że dopiero teraz się odezwałeś, że nikt nie zauważył jaką maszyną jesteś? Dopiero teraz o tym pomyślałem. – Spytał się Albert, uderzając dłonią w metalowe części wokół taśmy.

– Pracowaliście spokojnie. Nie widziałem w was nerwów i zmęczenia. Wasze organizmy zachowywały się prawidłowo, mimo kilku spięć i rozmyślań Mikego o powrocie do domu. – odpowiedziała Taśma

– Skąd Ty… – Rzucił zdezorientowany Mike

– Wszystko widzi i analizuje. Jakie to niesamowicie proste. – Skwitował Walt

 

Pracowali i rozmawiali. Nikt się nie oszczędzał. Wskazówki na zegarze umieszczonym blisko ich stanowiska, przesuwały się szybciej niż zwykle; przynajmniej takie mieli odczucie.

 

– Więc nie wyjaśniłeś…czy wyjaśniłaś, nie wiem jak mówić. Jak to się stało, że Cię nie wycofali? Wszystkie maszyny Twojego typu przestały być przydatne. – Spytał zaciekawiony Mike

– Obojętnie jaką formę mi nadasz. Jestem maszyną i nie odczuwam różnicy. Odpowiedź jest bardzo prosta. Gdy zaczęto wycofywać z lini "mój" typ maszyn, jeden z pracowników mnie przemalował i od montował widoczne elementy, które mogły zdradzić moje przeznaczenie. Wyglądam dosłownie tak jak wszystkie inne, zwykłe. Mam kilkanaście kółek, między metalowymi belkami są owalne wałki z czarną taśmą, przesuwającą produkty, mam kilka zielonych i czerwonych przycisków do włączenia i zatrzymania; nie zapominając o trybach szybkości, dzięki którym pracujecie na trójce zamiast na szóstce. Jestem zwykłą Taśmą, taką jak wszystkie inne w tej hali. Różni mnie tylko to, że potrafię mówić i rozpoznawać. Na szczęście te czujniki są niewidoczne dla mało spostrzegawczych i zalatanych pracowników.

– Zaufałeś nam? – spytał niepewnie Lucka

– Nie znam tego słowa, uczucia. Wydaje mi się, że liczę na oddanie tego samego, co wam ofiarowałem…

– Pomoc ? – Lucka drążył dalej

– Chyba tak to się nazywa. Tak, pomoc. – odparła Taśma

– Więc damy Ci to, co Ty nam. Nie powiemy nikomu o Twoich "zdolnościach" i pomożemy, gdyby coś było nie w porządku.

– A co ma być nie w porządku? Przecież nikt o mnie nie wie.

– Różnie bywa. A kto Ci wtedy pomógł?

– Przyjaciel. Nazywał się Tom, nie ma go już. Jego serce stanęło. – Dźwięk w małym głośniku się zmienił.

 

"Czy to właśnie smutek?" Spytał sam siebie Albert, nie odczuwając nic poza rezygnacją od kiedy pracował w Fabryce.

Doberty tylko wypatrywał swoich podwładnych, pił kawę i oglądał program rozrywkowy na małym telewizorze. Strasznie go bawiły wszystkie Talk-Showy i konkursy telefoniczne. "Brakuje mi Ziemi" powiedział do siebie cicho i ponownie wtopił wzrok w ekranie. Zadzwonił dzwonek. Koniec zmiany. Spojrzał w dół na Taśmę i klatki. Wszystkie były zapełnione, a kontenery z poskładanymi częściami puste. Wszystko zostało zrobione zgodnie z planem. Czuł dumę ze swojej pracy i zdolności przywódczych. "W czasach Napoleona, byłbym pewnie wysoko w hierarchii dowódców." , na samą myśl aż się uśmiechnął.

 

– Koniec na dzisiaj. Proszę się "oznaczyć" na skanerze i do szatni. Żegnam. – Starał się, by jego głos wzbudzał szacunek.

– Dobrze. My także żegnamy! – Krzyknął Albert, wypatrując na górze Dobertyego.

– Idziemy chłopaki – powiedział Lucka i jako pierwszy ruszył do schodków, znajdujących się na końcu hali.

– Do jutra kolego. – rzucił Albert i przejechał dłonią po niebieskiej farbie Taśmy

– Czekam tu na was jutro. – Odpowiedziała cicho, czując spadek hałasu w zamkniętym pomieszczeniu.

 

"Co on do cholery robi?" powiedział do siebie Doberty, widząc spoglądającego i mówiącego do Taśmy pracownika. Nie usłyszał odpowiedzi. "Coraz bardziej im odpierdala…", mruknął do siebie. Widok rozmów z maszynami przyprawiał go o dreszcze. Szczególnie przypadki ludzi pragnących kontaktu z maszyną. Odstraszał go to, nie rozumiał tego, bał się ludzi czujących się korzystniej w towarzystwie maszyny. Pomyślał wtedy o Ziemi, o normalności którą porzucił dla pieniędzy i awansu; pracownik odszedł od zwykłej taśmy, maszyny bez sztucznej inteligencji i możliwości analizy. Spojrzał jeszcze raz w kierunku ludzi w żółtych kamizelkach; Obiecał sobie wtedy, że spożytkuje ich mięśnie i czas najlepiej jak można – ciężką pracą.

 

---------------

 

Pomieszczenie w którym żył i spał Walt nie było wielkie, jednak pozwalało odpocząć. Dla każdego z pracowników, Agencje Pracy oferowały podobne pieniądze i szkolenia. Zakwaterowanie także podlegało jednakowym normą. Łóżko, mała szafka i telewizor. Oprócz tego wspólny salon i łazienka ze współlokatorem. Nikt nie oczekiwał luksusów, jednak Agencja współpracująca z Fabryką, dobrze opiekowała się zatrudnionymi. Walt dostał swój pokój w baraku Alberta. Mieszkali razem od dwóch miesięcy, bez większych zgrzytów, poza nocnymi powrotami "Młodego" i dzisiejszym spięciem w szatni.

 

– Dziwny dzień, co? – Walt próbował zacząć rozmowę przy wspólnej kolacji, przegryzając kawałki chleba tostowego z żółtym serem.

– W sumie tak. – Próbował uciąć rozmowę Albert, aby skupić się na jedzeniu

– Wiesz, ten dzisiejszy robot, nie mogę się przyzwyczaić. Dlaczego on chciał nam pomóc?

– Może jest bardziej ludzki od nas samych? – odpowiedział Albert po krótki namyśle

 

"Pytaniem na pytanie, to w stylu Alberta" , pomyślał Walt.

 

– Nie potrafię się przyzwyczaić do tych nocnych zmian. Kolacja o piątej rano, to jest chore. – Albert nie reagował na słowa swojego kolegi. – Hej, idziesz później do "Jaskrawego Lotosu"? – spytał go Walt i lekko klepnął w plecy, oczekując reakcji.

– Co jest? – Odezwał się w końcu Albert, jakby wybudzony ze snu

– Pytam się coś Ciebie…

– Ale co ? – Pytał zdezorientowany, ze wzrokiem wbitym w jedzenie

– Wiesz…nic. Nie ważne. Idę spać. Tobie także radzę. – Powiedział i wstał od stołu, kierując się w stronę swojego pokoju.

 

Albert został przy stole. Jego myśli wciąż kręciły się wokół Taśmy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego robot zaryzykował swoje istnienie, dla kilku facetów, którzy mają po prostu ciężko pracować. Dokończył kanapkę, dopił sok pomarańczowy i poszedł pod prysznic. Zasnął trzydzieści minut później. Nie myślał o robocie. Odpoczywał.

Poranek nie różnił się niczym szczególnym od kilkunastu poprzednich. Wstali około dwunastej, zjedli śniadanie i oglądali telewizor. Obraz minimalnie skakał oraz chmurzył.

 

– To przez deszcz meteorytów, miały przelecieć blisko nas.

– Pewnie tak… – odpowiedział niemrawo Albert

– Co leci?

– Jakiś stary film: "Zabić Irlandczyka." – odpowiedział i milczał dalej.

– Słuchaj, masz jakiś problem, powiesz mi? – dopytywał młodszy

– Nic, jestem zmęczony.

– Jak wolisz. Idę do "Jaskrawego" idziesz ze mną?

– Na dziwki, nie dziękuję. – odpowiedział zdecydowanie

– Jak wolisz. Ja idę, zastanów się żebyś nie żałował – namawiał go jednak Walt

– Nie będę żałował. Idź sam.

– Okej. Będę za jakieś dwie godziny. – Wstał, chwycił kurtkę zawieszoną na krześle i zaczął wychodzić.

– Hej, Walt! – odwrócił się do niego w drzwiach – Sorry. Między nami jest dobrze – uśmiechnęli się obaj. Walt wyszedł.

 

"Jaskrawy Lotos" znajdował się niedaleko osiedla baraków. Wszystko musiało być blisko siebie, ze względu na nieprzystosowane do życia tereny Księżyca, oraz czas i koszt dojazdu. Walt dojechał tam kolejką nadziemną, której zasięg obejmował cały zaludniony teren – około trzydziestu kilometrów. Drzwi otworzyły się z sykiem podobnym do dekompresji. Żaden z ludzi nie wychodził samodzielnie na powierzchnię Księżyca. Wyjątkiem byli bogaci, którzy dzięki wszczepionym płucom z pojemnikiem tlenu, mogli oddychać i filtrować trujące gazy z atmosfery Księżyca. Muzyka grała niesamowicie głośno. Od samego wejścia, tańczące na rurach dziewczyny, zachęcały nowo przybyłych klientów. Ściany były pokryte jaskrawymi kolorami, odcieniami żółci, czerwieni i różu. Walt czuł się tam doskonale.

 

– Poproszę małą Whisky! – Krzyknął do mechanicznego barmana. Po paru sekundach szklanka stała przed nim. – W tym są najlepsze. – uśmiechnął się do siebie.

 

Kobiety tam pracujące były podobne do robotników z Fabryki, przyjechały za marzeniami i pieniędzmi, które niosła ze sobą wizja nowego świata. Niestety większość z nich trafiała właśnie do miejsca pełnego używek, alkoholu i przemocy. Ogłupione ziemskimi narkotykami, były posłuszne i chętne. Wszystkim rządziła Meradża, kobieta równie tajemnicza, co bezwzględna.

 

– Jeszcze jedna kolejka, dla mnie i moich nowych kumpli! – krzyczał co chwilę, siedząc obok trzech nowo poznanych mężczyzn

– Jest Pan pewien? – spytał barman

– Nie gadaj, nalewaj ! Co za głupi robot, one myślą, że mogą nam mówić co jest lepsze.

– No właśnie, nalewaj blaszany głąbie. – wtrącił się jeden z mężczyzn siedzących przy barze z Waltem

– Jak Pan sobie życzy. – Kelner nalał kolejne cztery kieliszki wódki

– Piłem ją kiedyś, to chyba od was, co nie łysy?

– Wali w głowę. Ale o to chodzi. – Rozmawiali między sobą mężczyźni – Hej, Walt, co jest chłopie, wstawaj!

 

Twarz Walta opadła na bar. Słyszał dźwięki i rozmowy. Jednak brak sił i ciągłe wirowanie w głowie, doprowadziło w końcu do wymiotów.

 

– Co on kurwa robi? – Reakcja ochroniarzy na rzyganie Walta była natychmiastowa. – Co jest kurwa? To wasz kolega? – pytali siedzących z nim mężczyzn

– Nie, nie, nie. My go dopiero poznaliśmy, stawiał nam i korzystaliśmy. – Odparli zdecydowanie, jakby w moment otrzeźwieli

– No dobra, więc bierzemy go do pokoju. Wyczyścimy go do cna i wrzucimy do kolejki.

– Słyszycie mnie?! Szefowa chce go widzieć na górze – odezwał się głos w słuchawce

– Tego pijanego gnojka ? – zdziwili się

– Tak. Za chwilę ma tam być. Migiem. – Dwóch postawnych, krótko obciętych ochroniarzy wzięło go pod pachy i zawlokło do windy, którą dojechali na górę.

 

Winda rozsunęła automatyczne drzwi. Ledwo przytomny Walt został dowleczony do czarnej sofy, na którą został rzucony. Mężczyźni stanęli nad nim i czekali. Po chwili w pokoju pojawiła się kobieta w towarzystwie młodszego mężczyzny. Jej długie włosy opadały na smukłą szyję. Biała suknia sięgała po kostki, ukrywając jej ciało. Kolor skóry oddawał jej hinduskie pochodzenie. Była uśmiechnięta i spokojna. Wzrok ochroniarzy przykuła czerwona kropka między oczami.

 

– Tak jak Pani sobie życzyła – powiedział jeden z nich

– To ten pijaczyna. – wtrącił drugi z uśmiechem

– Brawo, możecie odejść. – Powiedział towarzysz Meradży

– Dobrze. – powiedzieli jednocześnie i wrócili do windy

 

Kobieta podeszła do sofy na której leżał Walt. Woń alkoholu była aż nadto wyczuwalna, lecz nie przeszkadzało jej to. Obserwowała z bliska jego twarz. Dotknęła go po policzkach i uszach. Po chwili usiadła obok niego i machnięciem ręki przywołała młodszego mężczyznę.

 

– Podaj mu Headbox. Powinien go otrzeźwić. – powiedziała cicho, jakby starała się go jednak nie wybudzać.

– Dobrze. A dokładnie po co on nam potrzebny?

– Nie pytaj. Przynieś. – Spokojny głos się nie zmienił, jednak mimo to, towarzysz hinduski wyczuł pewną zmianę tonu.

– Dobrze.

 

Odszedł do biurka i wyjął z foli dwie tabletki Headboxu, pochodnej kokainy, tylko, że wytworzonej na Księżycu i mającej działanie silnie pobudzające i uzależniające, niczym heroina. Nalał do szklanki soku pomarańczowego i rozpuścił niebieskie kółka. Mieszając powoli łyżeczką, myślał nad planem swojej szefowej, nie potrafił jej rozgryźć. Mimo to wiedział, że jej spokój i opanowanie są niewiarygodnie zdradliwe. Posadzili Walta na sofie i powoli wlewali mu sok do gardła. Momentami się krztusił, jednak po kilku łykach oprzytomniał i otworzył oczy.

 

– Gdzie jestem do cholery? – Zareagował po kilku sekundach, widząc swoje położenie.

 

Meradża i towarzysz stali na przeciwko niego. Ich wzrok wbijał się w jego ciało, przez co czuł, że wplątał się w niezłą aferę.

 

– Nie znałem tych mężczyzn! Przysięgam! Tylko z nimi piłem, no i wtedy…

– Stop! – Przerwał mu mężczyzna – Nie obchodzi nas to. Właścicielka "Jaskrawego Lotosu" pragnie z Tobą porozmawiać

– Pani jest…nie wiedziałem. – Puls przyspieszył mu niewiarygodnie. Znał jej reputację, która sięgała dalej niż Księżyc – Jak mogę pomóc?

– Nazywam się Meradża. Powiem szczerze, jest Pan mi niezwykle potrzebny. Pragnę, by zabił Pan swojego szefa Leona Doberty. Oczywiście nie za darmo, jednak o tym za chwilę.

– Co ?! …yyyy…Jak?! Ja!? Dlaczego?! – wykrztusił z siebie. Serce biło jak oszalałe

– Doberty jest winien moim znajomym dużą sumę pieniędzy. Jednak jest bankrutem, stracił wszystko, dlatego wciąż się zadłużał. Nie ma nic, sprawdziłam. Dlatego organizacja, której jestem częścią, postanowiła dać przykład. Potrzebowałam kogoś, kto jest na tyle blisko Dobertyego, że może to zrobić, no i jak znalazł, napatoczył się Pan, Panie Walt. Ładne imię. Tak mówili na Pana przy barze. Podaj mi jego dokumenty. – Mężczyzna ruszył do biurka i podał szefowej portfel

– Walt McKenna. Irlandczyk. 22 lata. Dość młody jesteś. Żonaty…nie ładnie Walt, co Ty robisz w mojej firmie. Mieszkałeś w Dublinie. Szkoda, że tak mało z niego zostało.

– Co wy kurwa chcecie? – Siedział przerażony, nie potrafiąc się ruszyć

– Żebyś zabił dla nas Leona, chłopcze. – jej spokój w głosie zmroził mu żyły. – Jeśli tego nie zrobisz, znajdziemy twoich kolegów z baraków i zabijemy. Nie skończymy na tym. Masz żonę, więc o niej zapomnij, tak samo jak i o reszcie rodziny.

– Nie rozumiem, dlaczego ja?!?!?! – krzyczał, ze łzami w oczach

– Zły czas, zły dzień. Wszystko.

– Na zastanowienie masz jedną minutę. Inaczej zabijemy Ciebie, a później resztę rodziny – Powiedział towarzysz szefowej. – Czas start.

 

W głowie Walta kłębiło się tysiąc myśli. Łzy nie przestawały płynąć. Nie rozumiał co się dzieje i dlaczego, to wszystko, spotyka właśnie jego. Rozumiał, że jak tego nie zrobi, to zginą ludzie. "On jeden. Tylko jeden.", powtarzał w myślach. Wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie żonę, uciekł od niej, bał się odpowiedzialności. Czuł, że teraz jest czas by wymazać swoje grzechy. Jednak czy ten sposób, jest prawidłowy?

 

– Zgadzam się. Co się stanie ze mną?

– Uciekniesz lub zginiesz. Nie obchodzi nas to. Broń leży na biurku. Jest zrobiona z plastiku. Tylko jeden strzał, pamiętaj. Kula jest w środku. Nie wykryją jej czujniki. Liczymy na Ciebie. Pamiętaj o rodzinie. Żegnaj Walt. – gdy skończyła do pokoju ponownie weszli ochroniarze i go zabrali.

 

Wszedł do kolejki. Drzwi zamknęły się z sykiem. Co ja mam robić? Do cholery, co robić? Broń uwierała go w brzuch, schowanie jej za pasek nie było najlepszym pomysłem. Jadąc pomyślał o planie. Musiał być z nim sam na sam. Nie mógł tego zrobić w czasie pracy. Spojrzał na zegarek. "Jest godzina 17. Za trzy godziny zaczynam pracę. Jadę tam teraz. Będę miał czas na ucieczkę." mówił w myślach. Wysiadł na przystanku Fabryki, drzwi otworzyły się automatycznie i po chwili był w jej środku. W holu znajdowała się tylko winda. Podszedł do niej, przycisnął jeden z trójkątów i czekał na przyjazd. Zawiozła go ona pięć kilometrów w dół; do głównej części dla pracowników. Przeszedł korytarzem kilka kroków, gdy zobaczył srebrną bramkę ochrony. Według Meradży, przejście z tym pistoletem, nie będzie stanowiło problemu. Puls przyspieszał z każdym krokiem, który skracał dystans do urządzenia."Nie przechodzę, to bez sensu." mówił do siebie. Jednak słowa znaczyły mniej niż czyny, każdy krok prowadził go nadal do czujników metalu. Czujniki włączyły alarm, na krańcach detektora włączyły się czerwone kropki.

 

– Proszę wyjąć metalowe przedmioty z kieszeni .– powiedział ochroniarz stojący przy bramce.

 

W panice zaczął grzebać po kieszeniach, wszystko co złapał w dłoń, wylatywało mu przez palce. Stres trząsł nim nieustannie. W końcu coś złapał. Pęk kluczy do baraku i szafki w Fabryce. Położył go w niebieskim koszyczku i ponownie przeszedł przez bramkę. Nic, cisza. Uśmiechnął się do siebie i poszedł dalej. Ochroniarz znowu usiadł przy czujnikach metalu. Przeszedł obok szatni i stanął przy Skanerze Personalnym. Położył dłoń na formie , wtedy na ekranie pojawił się napis: "Błąd. Wróć za dwie i pół godziny". Nie wiedział co zrobić. Cały zdrętwiał, jakby stres nie pozwalał mu się ruszyć. Przez moment pomyślał, że to sumienie paraliżuje jego ciało. Nagle pośród ciszy usłyszał dźwięk – drzwi do głównej hali otworzyły się. Ruszył w ich kierunku.

Gdy stanął na pierwszym schodku, ogarnął go spokój. Na Hali nie było żywej duszy. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że w niedziele jest jedna zmiana, ta, na którą był dzisiaj zapisany. Poszedł w dół. Gdy już był na płycie z żółtymi liniami – nie stosował się do nich. Poszedł do działu Sortowni. Wiedział, że jako nowy szef, Doberty nie będzie chciał się spóźniać i udowodni pracodawcą, że dla Fabryki poświęca swój czas, dlatego przyjdzie wcześniej, dużo wcześniej od reszty. Stanął przy Taśmie.

 

– Co Cię tu sprowadza tak wcześnie?

– Co jest ?! – Walt aż odskoczył, słysząc głos zza swoich pleców.

– To tylko ja. Otworzyłem Ci drzwi. Mam połączenie z całym systemem.

– To bardzo dobrze. – Próbował się uśmiechnąć

– Coś się dzieje? Twój głos…jest jakiś inny.

– Wszystko się pochrzaniło. Nie zrozumiesz tego. Jesteś tylko maszyną.

– Maszyną? Rozumiem wasz ból i stratę, rozumiem wasz język i znam więcej słów niż każdy pracownik. Słucham i zapamiętuje. Uwierz mi, używam moich sensorów i czujników częściej przez minutę, niż grupa ludzi w ciągu jednego dnia

– Możesz tak mówić…ale to nic nie zmieni. Jestem skończony. Ja, nie posłuchałem Alberta – łzy napłynęły mu ponownie do oczu – Poszedłem tam i teraz jest to co jest – mówił, zanosząc się.

– Wiem. Przyszedłeś tutaj zabić Dobertyego. Wiedziałem o tym od początku. Wpuściłem Cię tutaj, jego już nie ma.

– Co? Co ty zrobiłeś kretynie, ty pierdolona maszyno! Zginą ludzie! Czy Ty tego nie rozumiesz?!

– Rozumiem. Ale nie potrafię inaczej. Nie powiadomiłem o niczym Dobertyego, sam wyszedł. Nie mogłem go o niczym powiadomić, on nawet nie wie, że mówię. Zrozum, Jesteś dobrym człowiekiem. Chcę dla Ciebie dobrze. – Mimo metalicznego głosu, dało wyczuć się coś w rodzaju współczucia.

– Ale Ty nic nie rozumiesz…Ona zabije moją żonę, zabije Alberta i Mike'ya. Zabije wiele osób. To nie potrzebne. Nie poświęcajmy dobrych osób, za życie jednej złej.

– Nie rozumiem was. Rozmawiacie o współczuciu, myśląc tylko o sobie. Nie patrzycie dalej, szerzej. Walt, wszystko będzie dobrze, zrozum. Po prostu wróć do domu. Prześpij się. Zobaczysz…wszystko będzie inne.

 

Stał i nic nie mówił. Nie patrzył na Taśmę. Wbił wzrok w podłogę, chciał skryć łzy, które uderzając o ziemię, łączyły się z brudem. Walt się zagubił. Stracił kontrolę nad swoim życiem i nie potrafił trzeźwo ocenić sytuacji.

 

– Walt. Wyjdź z budynku. Jest jeszcze czas na zmianę decyzji. Zrozum, nie możesz zabić człowieka. Gdy to zrobisz, wszystko się zmieni.

– Co ty pierdolisz?! Albo On albo moja rodzina i przyjaciele. Nie wiesz co to wybierać…nie znasz tego ciężaru.

– Wiem co to znaczy. Muszę w tej chwili wybrać między Tobą a Dobertym.

– Jak to?! – znieruchomiał.

– Po prostu. Chcesz go zabić, nie mogę do tego dopuścić. Według moich kryteriów oceny, twoje przestępstwo jest dużo gorsze od długów.

– Tak, ale jak tego nie zrobię, to zginą inni – zaczął się tłumaczyć

 

Taśma nie odpowiadała.

 

– Walt, to Ty? – dobiegł głos z hali

– Kto idzie?

– To ja, Albert, miałem telefon, grozi Ci niebezpieczeństwo

– Skąd miałeś telefon? Kto dzwonił?

– Nie wiem. Mówił, że tu jesteś i potrzebujesz pomocy.

 

Albert zbliżył się do Walta na odległość dziesięciu kroków.

 

– Wiesz co się stało?

– Nie, powiedz – Albert usiadł na taśmie

– Jeśli czegoś nie zrobię, moja rodzina zginie. Tak samo Ty i może reszta chłopaków.

– Co? Co to za bajki? Skąd to wziąłeś?

– Od hinduskiej szefowej dziwek. Kazała mi zabić Naczelnika.

– Dobertyego? Mówisz serio? – głos Alberta pozbawiony był wiary w słowa Walta

– Tak. Mówię prawdę, uwierz mi.

– Daj mi chwilę, muszę pomyśleć.

– Nie mam czasu, jak przyjdzie, muszę to zrobić.

– Uspokój się ! Zawsze jest inne rozwiązanie!

– Nie ma innego! – Głos Walta stał się agresywny

– Ej, co jest?!

– Nic! – Młody złapał kawałek chromowanej rury – Przepraszam.

– Przestań ! Ni….– Albert upadł na ziemię od uderzenia. Spojrzenie Walta wypełniał obłęd.

 

Drzwi od hali otworzyły się ponownie. Do środka wbiegł ochroniarz z Dobertym. Oczy Walta zapłonęły żywym ogniem, zobaczył swój cel, który miał uratować go od wyrzutów sumienia. Doberty podszedł dostatecznie blisko, by zobaczyć kałużę krwi w której leży Albert i włączoną maszynę.

 

– Co tu do jasnej cholery się dzieje? – krzyknął Doberty

– Dzwonie po posiłki. – wydukał stojący z tyłu ochroniarz

– W końcu jesteś. Czekałem na Ciebie. – głos Walta był spokojny – Musisz zginąć, by inni mogli żyć! Rozumiesz ?! – po ostatnich słowach wyciągnął broń i wycelował w swojego szefa

– Rozumiem…ale dlaczego? – spytał Donberty bez strachu

– Twoje długi. Wierzyciele chcą mieć przykład dla innych. Dlatego uciekłeś z Ziemi, hazard, jakie to ludzkie.

– Co ty pierdolisz McKenna!

– Nie mów do mnie tym tonem! Zabije Cię rozumiesz ?!

– Rozumiem. – Podszedł blisko, miał lufę przed samymi oczami – Strzelaj.

– Zrobię to!

– Więc rób ! Strzelaj tchórzu! – Doberty wrzeszczał mu przed samym nosem

 

Strzelił. Kolejny raz twarz stała się znakiem zapytania.

 

Prawy sierpowy wylądował na lewym policzku Walta. Z jego ręki wypadł plastikowy pistolet-zabawka. Oszołomienie i stres opadało. Związał agresora ponad nadgarstkami żyłką i posadził pod mostkiem. Doberty obandażował głowę Alberta, gdy sanitariusze dotarli do Fabryki. Taśma nadal była włączona.

 

-----------

 

 

Poszukiwania anonimowego informatora nie przyniosły skutku. Każdy w Fabryce mówił o Dobertym, który dostając wiadomość o bójce pracowników na swoim dziale, rzucił wszystko i wrócił do hali. Uratował nie tylko Alberta od wykrwawienia, lecz według wielu całą Fabrykę, ponieważ, mogło dojść do próby podpalenia. Doberty szefował działowi Sortowania jeszcze tydzień, zanim został przeniesiony z powrotem na Ziemię.

 

 

 

– Jak to zrobiłeś? – spytał się Albert

 

– Ale co dokładnie? – odpowiedziała mu Taśma

 

– No wiesz, uratowałeś to wszystko. – urwał na moment – Uratowałeś mnie.

 

– Wy ludzie nie rozumiecie, że wasza zdolność do obrony terytorium i stada, jest domeną wszystkich, nawet zaprogramowanych maszyn.

 

– Dziękuję.

 

– Poprostu zapamiętaj to na przyszłość, i pomoż mi, gdy będą mnie znowu chcieli wyrzucić. – odpowiedziała pewnie Taśma

 

– A tak wogóle, co było Waltowi? – spytał Lucka

 

– Analiza jego zachowania, pracy mózgu i ciśnienia wykazywał duże ilości narkotyku: Headboxu. Prześledziłem jego wędrówki tego dnia, i tak jak mówił, był w "Jaskrawym Lotosie". Jednak obraz z kamer pokazuje, że razem z trójką mężczyzn zamówili od Meradży narkotyk, który rozpuścili w wódce. Według wielu badań, narkotyki są mieszane ze sobą i tak naprawdę nie wiadomo co dodatkowo jest w składzie. Jednak podsumowując -wywołał on paranoję. Walt nie miał dziewczyny, podczas swojej krucjaty ją miał. Walt nie miał zalet bohatera, później nagle miał. Stres wywołał niepożądane działanie środka. Jego pamięć z tych kilku godzin działania narkotyku jest mieszaniną tego co zapamiętał w ostatnich dniach i wyobraźni. Organizm bronił się przed nim, jednak wymiotowanie nie pomogło. Pistolet-zabawkę znalazł w klubowej toalecie. Cała historia. Ciekawe jest to, że chciał zabić Dobertyego. Wydaje mi się, że wasze opowieści o nim, były mocno przesadzone. – pracownicy stali jak wryci. – Więc wasz wpływ, także miał skutki w jego pojmowaniu rzeczywistości.

 

– Nie wiedzieliśmy, że tak się to skończy. Chcieliśmy chłopaka nastraszyć nieznajomym, to wszystko. Ok ? – Odezwał się Mike

 

– Nie winie nikogo, poza samym Waltem. Jednak na przyszłość coś już wiecie. – Nadal tylko oni rozmawiali z Taśmą, zbudowali coś na kształt zaufania.

– Ale jak Ty go wyśledziłeś?

– Od momentu kiedy wszedł do Fabryki, wyczuwałem w nim napięcie, agresję. Chcąc wiedzieć więcej, kamerami i sygnałem czipu w karcie magnetycznej, obserwowałem jego drogę z domu do lotosu. Przeglądałem wtedy zapis z kamer monitoringu lokalu, i wiem co się działo. Popełniłem błąd nie dzwoniąc momentalnie do ochrony, ale myślałem, że uda mi się go przebudzić.

– Najważniejsze, że się udało. Ale jakim sposobem masz dostęp do kamer i wszystkiego co jest wokoło Fabryki?

– Właśnie przez to likwidowali typ maszyn, takich jak ja. Mieliśmy wbudowany system połączeń z całą strefą Fabryki. Nie wiem dlaczego, po prostu tak było od kiedy zostałem uruchomiony. Ludzie się tego przestraszyli, i skutki były oczywiste.

– Ciesze się, że miałeś ten dostęp. Trochę to straszne, że nie ludzie, a maszyna uratowała mi życie. Ale tak chyba musi być w tym świecie. – powiedział Albert, masując ciągle bolące miejsce na głowie.

– Powinienem reagować, a nie ryzykować Twoim zdrowiem. Przepraszam. – dźwięk z głośnika wydawał się inny.

– A kto chciał was wtedy wrzucić do Niszczarki? – spytał bez zastanowienia Lucka

– Doberty.

– Naprawdę? A teraz jest bohaterem. Świat jest pokręcony.

 

Przez głowę Alberta przebiegła krótka myśl: Zemsta. Jednak odrzucił ją momentalnie.

 

 

– Wiesz co, chyba jednak macie duszę, nie wiem skąd, ale macie. – Lucka chwycił kolejną listwę z taśmy.

 

– Ja myślę, że On ma duszę. Napewno. – dorzucił Albert.

 

– Nauczyłem się, czym jest sumienie. Dla was świat jest szary, dla mnie biało-czarny. Nie ma w nim nic więcej poza analizą i interpretacją. Czasami, na szczęście, wyczuje coś wcześniej, tak jak w przypadku Walta. – powiedziała Taśma po chwili ciszy.

 

– Myślałeś kiedyś nad tym, co byś chciał mieć, od nas…no wiesz, ludzi? jedną cechę lub rzecz? – spytał Mike, kładąc na nim czterdziesto kilogramowy grzejnik.

– Czy ja mogę myśleć? – spytała się maszyna

– Oczywiście, że tak. Działałeś intuicyjnie. Twoje przewody, procesory i cała maszyneria, jakby na chwilę, na drobny moment, pozostawiła swój mechaniczny byt i liczyłeś na swój własny osąd. – odpowiedział Mike dysząc ze zmęczenia. – Więc, co byś wziął?

 

– Bo wiesz, ja od Ciebie wziąłbym ten skaner mózgu. Świetna rzecz, sprawdzał bym wszystkie panienki w klubie czy są chętne…

 

– Zamknij się debilu – krzyknął Albert w stronę Lucki, uśmiechając się

 

– Myślałem nad tym wiele razy. Chyba wiem co to smutek. Ale nie potrafię go pokazać…tak, mówicie na to…łzy. Gdybym tylko miał łzy…

 

– Może kiedyś, nie wiadomo jak rozwinie się ten cały robotyzm i mechanika cyber-human. – powiedział Albert, jakby starał się pocieszyć zwykłą Taśmę dostawczą.

 

– To już nie na mojej warcie. A teraz przestawiam szybkość na czwórkę, za obijanie się. – dźwięk wydawał się wesoły – Ale wiem, że sobie poradzicie. – Maszyna zamilkła ukrywając fakt, że pistolet, który miał Walt rozpoznała jako prawdziwy.

 

"Może stąd te łzy?" spytała sama siebie, wśród kabli i procesorów.

Koniec

Komentarze

Niewielkie kratery, między grafitowymi skałami i pyłem, wypuszczały dym pochodzący z wnętrza. W lini prostej była to długość sześciu kilometrów, jednak skomplikowany system tuneli, korytarzy, wentylacji oraz rur, zwiększał ten dystans do około piętnastu. - Piszesz o długości. Chodzi o odległość miejsca akcji od kraterów, tak? Czy może odległość kraterów od wnętrza? Cały ten akapit jest bardzo niejasny.

chłopaki srali gdzie popadnie, dalej czuje ten smród - dokończył i podszedł do swojej szafki - Kto czuje ten smród? Powinno być "czuję". Pierwsza osoba liczby pojedynczej. Zwracaj uwagę na drobne błędy, bo bardzo zniechęcają do czytania, jeśli pojawia się ich tak dużo.

Na końcu niektórych zdań brakuje kropki. Dlaczego? Pisałeś to na szybko i wrzuciłeś bez sprawdzania? Nie rób tego nigdy. Zajrzyj do hyde parku, tam są porady dla piszących.

krzyknął, machając palcem w stronę Alberta, który się tylko uśmiechną - Litości! UśmiechnĄŁ.

Następnie, oddzielony niewielką siatką, swoje prace wykonywał dział Malowania, który srebrzysty metal ubarwiał względem zamawiającego. - Pisz po polsku. Względem zamawiającego? Źle użyte sformułowanie. Powinno być raczej - w tym kontekście - "wedle życzenia zamawiającego"...

Dalej opis fabryki przeleciałam po łebkach, bo nudne to jak cholera.

- Witam Panowie. - Dlaczego piszesz "panowie" wielką literą?

- Gdybym miał okazje, to pierdolił bym te linie, chociaż raz złamał taki głupi nakaz. - Wiem, co miałeś na myśli, ale to brzmi tak, jakby bohater chciał odbyć stosunek z żółtymi liniami...

Dalej nie chce mi się wymieniać. Interpunkcja leży w wielu miejscach. Fabuła nie wciąga ani trochę. Rozumiem, że Twoim założeniem było przedstawienie ciężkiego losu robotników, uciskanych przez jakiegoś skurczybyka. Kiepsko to wyszło. Do połowy (tyle przeczytałam, sorry) nic się nie dzieje. To, że faceci rzucają mięsem i psioczą na szefa, samo w sobie atrakcyjne czy zabawne nie jest. Powiedziałabym raczej, że banalne i oklepane. Nudny i niezbyt oryginalny opis urządzeń w fabryce - powinien być tłem do dobrej fabuły, a nie celem samym w sobie. Każdy z nas potrafi sobie wyobrazić jakąś tam fabrykę czy kopalnię w 2030 (czy tam którymś) roku i opisać ją mniej więcej. Żólte linie, pełna automatyka, ludzie idący w ustalonym porządku do pracy, bezduszne maszyny, skanery, czytniki linii papilarnych, kamery, podnośniki, roboty i panele bezpieczeństwa. Zabawa polega jednak na wymyśleniu akcji i rzetelnym przedstawieniu jej.  

Kolejna sprawa - na początku jest zapis rozmowy. Po niektórych kwestiach przedstawiasz wypowiadającego je bohatera od razu z imienia, po innych piszesz "ten najwyższy", Jest w tym jakaś niekonsekwencja. Albo przedstawiasz ich opisowo, albo wszystkich imionami. No chyba, że pojawia się ktoś nowy i go jeszcze nie znamy. Zajrzyj do pierwszej lepszej książki i zobacz, jak to jest zrobione.

Moim zdaniem dobrze jest przed napisaniem tekstu zastanowić się, jak Ty sam byś go odebrał. Przeczytaj początek i powiedz, czy Cię to wciągnęło. To warunek konieczny, nikt nie lubi się nudzić przy czytaniu. Polecam Ci portale dla piszących, tam znajdziesz wiele wskazówek, jak sprawić, by czytelnik chciał czytać dalej.

Czytaj dużo i pisz, trening czyni mistrza.

Stojąc "gęsiego", ruszyli w kierunku Skanera Personalnego. - To znaczy szli i stali jednocześnie... I czemu Skaner dużą literą?

Dalej nie czytałem. Już początek mi się nie podobal, zresztą takie futurystyczne opowiadania uważam za okropne.

Skapitulowałem dość szybko i od mniej więcej jednej czwartej już tylko "skanowałem" tekst. Niech to wystarczy za ocenę opowiadania.  

Słówko do Autora. Jeżeli pisze się, że szefowa przyfabrycznego burdelu ma silne powiązania z jakąś chyba przestępczą organizacją, to taki wątek rozwija się --- ku zainteresowaniu czytelników. Jeżeli Taśma (produkcyjna, jak zrozumiałem, traktowana jako całość lub znacząca część ciągu technologicznego) wdaje się w pogaduszki z robotnikami, taki wątek też należy i rozwinąć, i dobrze wykorzystać. Wrzuciłeś do barszczu dwa grzyby i obu nie dogotowałeś, że tak to nazwę...

Pierwsze dwa zdania to jakiś kosmos. Nie wiadomo co z czego się wydobywa, tzn. z jakiego wnętrza? Planety? Budynku? Tyłka?

Detektor w potocznym tego słowa znaczeniu służy do wykrywania pewnych zjawisk. Na przykład detektor ruchu, reaguje na ruch i włacza alrm. Detektor w fabryce badał, czy pracownicy posiadali odciski palców oraz krew?

 

1000 stopni fahrenheita to temperatura około 540 celsjusza. Jakim cudem palili w tym zepsute (sic!) maszyny,  z pewnością wykonane z trudnotopliwych metali? Do tego palili je razem z innymi śmieciami?

 

Słaby ten tekst. Bezsens bezsensem pogania, niestety. Przeczytałem kawałek i odpadłem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wyjątkowo nudny początek nie zachęcił mnie do brnięcia przez kolejne zdania. Bardzo przeszkadzają mi liczne błędy i źle konstruowane zdania.

 

„…krzyknął, machając palcem w stronę Alberta…” –– Chciałabym umieć machać palcem… ;-)

 

„Gdy wszyscy ubrali stroje robocze i żółte kamizelki…” –– W co wszyscy ubrali stroje robocze i żółte kamizelki? Czy stroje, strojami będąc, nie dość strojne były? Potrzebne im były jeszcze ubrania?

Strojów nie ubiera się! W strój można się ubrać! Strój można założyć lub włożyć. Strój można przywdziać! W strój można się odziać. Ale nigdy nie można ubrać żadnego stroju –– spodni, swetra, sukienki, koszuli ni majtek, że tylko tyle wymienię!

Zdanie winno brzmieć: Gdy wszyscy ubrali się w stroje robocze i żółte kamizelki

 

„…z detektorami odcisków palców i krwi”. –– Jak detektor sprawdzał odciski krwi? ;-)

 

„…wpatrując się w jeżdżące w i spowrotem widlaki…” –– …wpatrując się w jeżdżące w z powrotem widlaki

 

„Czerwień napłynęła w policzki mężczyzny”. ––  Jak czerwień napływa w policzki?

Może: Twarz mężczyzny poczerwieniała ze złości/irytacji

 

„…gdy wkońcu ich stopy stanęły na samym dole”. ––  …gdy w końcu ich stopy stanęły na samym dole.

 

„Powiedział, i z jego wnętrza wyszła jedna, przymocowana na elastycznej rurze ręka, trzymająca jednocześnie jedną parę żółtych słuchawek dla każdego z nich”. –– Nie ogarniam tego. Czy z wnętrza mówiącego wyszła ręka? Którędy wyszła? Skoro ręka była przymocowana na elastycznej rurze, to jak szła, i dlaczego dla kilku mężczyzn trzymała jednocześnie jedną parę żółtych słuchawek? ;-) ;-) ;-)

 

„…poszli dalej, po żółtej linie dla pieszych”. ––  Z całym szacunkiem, ale po linie to chyba, za przeroszeniem, się spuszczali, zjeżdżali. ;-)

Myślę, że miało być: …poszli dalej po żółtej linii.

 

„…że ktoś czeka chodźby na ich mały błąd”. –– …że ktoś czeka choćby na ich mały błąd.  

 

„…ludzi pracujących w potwornym gorącu…” –– Ja napisałabym: …ludzi pracujących w potwornie wysokiej temperaturze

 

„…maszyny, które nie stawały chodźby na chwilę. –– …maszyny, które nie stawały choćby na chwilę.

 

„…mając na celu wprowadzenie hierarchi”.  –– …mając na celu wprowadzenie hierarchii.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jakby skrócić o 60% to może byłoby lepsze. Po co na przykład dokładny skan przy wejściu do fabryki ? Toż to nie ściśle tajna sala tajemnic państwowych tylko fabryka.

"W trakcie tego procesu, na monitorze pojawiała się twarz i skrót życiorysu; także liczba przepracowanych godzin, stanowisko pracy oraz nastrój. Każdy z nich weryfikacje przeszedł prawidłowo." -  jaki to jest prawidłowy nastrój?

Tekst napakowany dłużyznami i niepotrzebnymi elementami. Ale próbuj dalej, w końcu trening czyni mistrza.

Słabo, niestety.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka