
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wielkie wydarzenia mają to do siebie, że przyciągają całe rzesze gapiów. I żądnych sensacji dziennikarzy. Zawsze dziwiła mnie powszechna opinia o moim zawodzie. W końcu nie jesteśmy chyba żadnymi krwi hienami, prawda ? Taki zawód, nic więcej.
Nie inaczej było i tym razem. No, może trochę więcej gapiów. I dziennikarzy. I żołnierzy. Właściwie cały regiment Ligi Narodów, stu dwudziestu doborowych żołnierzy, którzy mieli ochraniać największe wydarzenie ostatnich trzydziestu lat, nie licząc kryzysu bliskowschodniego. Tą atrakcją miał być start wahadłowca „United Europe” z podolskiego lotniska kosmicznego! Każdy przyzna, że to wyjątkowe wydarzenie. Transmisja na żywo, setki wywiadów, przyjechać miał nawet prezydent Federacji Europejskiej, nowo wybrany kanclerz Niemiec, kilku mniej ważnych dygnitarzy, ktoś z Rosji i Brazylii. Z tego powodu właśnie tak wielki oddział żołnierzy, nie licząc służb porządkowych i lotniczych. Jednakże nikt ze Stanów Zjednoczonych nie został zaproszony. Nie było po co, skoro start naszego wahadłowca będzie konkurencją dla ich programu kosmicznego…
Prócz tego wśród załogi wahadłowca miała pojawić się dwójka polskich żołnierzy ! Porucznik Anna Wieniecka, niezwykle urocza blondynka, była dla mnie kompletną niewiadomą, dlatego trudno było mi cokolwiek o niej powiedzieć. Za to kapitan lotnictwa Maciej Skabisz był moim kumplem z podstawówki. Mieć takiego farta, co ?! Dobrze jeszcze, że utrzymywaliśmy ze sobą kontakt, dlatego gdy w oficjalnej wypowiedzi ministra obrony w rządzie Federacji pojawiła się informacja dotycząca składu misji wahadłowca, nie byłem zaskoczony. Oczywiście sam musiałem wcześniej złożyć uroczyste przyrzeczenie, że nie wydam Maćka. Było to trudne, zwłaszcza, że jakbym napisał o tym artykuł to na pewno wylądowałbym wyżej w hierarchii mojej gazety. No, ale od czego ma się kumpli…
Naczelny omal nie podskoczył, kiedy powiedziałem mu o udziale Maćka w misji.
– Dlaczego nie dowiedziałeś się o tym wcześniej?! –krzyczał, przechadzając się po swoim Pokoju Przesłuchań, jak nazywaliśmy w redakcji gabinet szefa.
– Maciek nic mi nie powiedział, czasem coś chlapnął, ale zasłaniał się tajemnicą wojskową – bąknąłem, udając zmieszanie. Ciekawe, co zrobiłby szef, gdybym powiedział mu, że skład misji znałem z niemalże tygodniowym wyprzedzeniem ?
Naczelny usiadł za swoim biurkiem, splótł ręce. Widać jakieś niespokojne myśli chodziły mu po głowie, bo mruczał coś pod nosem.
– Mówił pan coś? – zaryzykowałem pytanie.
– Nie, nie – Naczelny otrząsnął się – Załatwiłeś już wywiad ?
– Oczywiście – nie mogłem sobie odmówić pochwalenia się – Spróbuje też porozmawiać z tą drugą kosmonautką, bodajże… – strzeliłem palcami, udając, że nie mogę sobie przypomnieć.
– Wieniecką – dokończył szef.
– Właśnie.
Otrzymałem oficjalne błogosławieństwo i ruszyłem do ulubionego baru Maćka, w którym spotykaliśmy się niemalże od piętnastu lat. Dlatego też, nie zdziwiła mnie barczysta sylwetka mojego kolegi lotnika, siedzącego przy stoliku. Natomiast zostałem zaskoczony obecnością jakiejś niczego sobie blondynki siedzącej naprzeciwko Maćka, plecami do mnie.
– Czołem! – z uśmiechem zasalutowałem koledze. Odwróciłem głowę w kierunku tajemniczej koleżanki kumpla. Jej twarz wydała mi się znajoma. Właściwie, rozpoznałem ją na pierwszy rzut oka. Wszyscy mówili, że mam doskonałą pamięć, a na dodatek twarz dziewczyny była ostatnio bardzo często pokazywana w mediach.
– Paweł Rybicki – ukłoniłem się z uśmiechem. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i podała mi rękę.
– Anna Wieniecka – uścisnęła mi dłoń. Usiadłem przy stoliku. Po chwili podeszła do nas kelnerka.
– Dwa piwa – powiedział Maciek zanim zdążyłem się odezwać.
– Trzy – poprawiła go Anna.
– Trzy piwa, pani Marzenko – powiedziałem w końcu.
Kelnerka odeszła zrealizować zamówienie, a ja rozpocząłem rozmowę.
– Przyznam, zaskoczyłeś mnie. Myślałem, że będę musiał cię błagać o możliwość spotkania z panią porucznik – rzuciłem porozumiewawczy uśmiech do Anny.
– My, wojskowi, mamy to do siebie, że lubimy zaskakiwać – odpowiedziała.
Kelnerka przyniosła trzy pełne kufle i postawiła je przed nami. Zamoczyłem tylko usta. Z kieszeni wyjąłem notes i długopis.
– Długopis? Notes? – zdziwiła się pani porucznik – Nie używasz datapada ?
– Ten typ tak ma – rzekł sentencjonalnie Maciek – Nie lubi technologii.
– E tam, nie lubię. Po prostu jestem staromodny.
– Uwierzysz, że używa jeszcze aparatu z kliszą?
– Ej! – strzeliłem Maćkowi przyjacielskiego kuksańca w ramię. Ten zaśmiał się i napił.
– No to od czego możemy zacząć ? – zapytała Anna.
– Może o celu waszej misji? – rzuciłem ogólnie, zagryzając długopis.
– A nie wiesz o tym z mediów? – zdziwił się Maciek.
– Oczywiście, że wiem. Ale wasza wersja może być ciekawsza – uśmiechnąłem się.
Tego dnia wstałem nieco wcześniej. Ziewnąłem przeciągle i podciągnąłem rolety. Na mojej twarzy zagościły pierwsze, nieśmiałe promyki majowego słoneczka. Włączyłem radio. Większość wiadomości dotyczyła oczywiście startu naszego promu kosmicznego. Wreszcie dobrnięto do wiadomości zagranicznych. Ruszył kolejny proces terrorystów ukraińskich w Kijowie, zamach w Mińsku, kilka osób rannych, zamachowcy próbowali wysadzić gmach Dowództwa Okręgu. Przyznała się do tego organizacja „Wolny Wschód”. W Wolnym Mieście Gdańsku ktoś podpalił polską flagę, skończyło się na mandacie, w Breslau kolejne strajki, nowy kanclerz z Narodowej Partii Pracy zapowiedział już reformy. Nasze polskie media komentowały z niesmakiem, że obecnie rządząca partia w Niemczech jest nieformalną kontynuatorką narodowosocjalistycznej partii sprzed niemalże stu lat. Nieraz padło już pytanie „Czy będzie kolejna wojna prewencyjna ?” Wywołało to ogromną burzę w Niemczech, zwłaszcza w Prusach, które byłyby najbardziej zagrożone naszym ewentualnym atakiem. No, ale kto by myślał o wojnie przeciwko sobie ? Czyż nie byliśmy sojusznikami od wielu ładnych dziesięcioleci ?
Wtem usłyszałem oświadczenie amerykańskiego rzecznika prasowego: Rząd Federacji Europejskiej zachował się w istocie w nieodpowiedzialny sposób odrzucając naszą ofertę współpracy. Kosmos powinien nas łączyć, a nie dzielić. Start wahadłowca „United Europe” może okazać się porażką…. Ho ho ho, czyżbym słyszał groźbę ? Widać rząd amerykański nie ma dość panoszenia się na świecie i chwalenia się byciem supermocarstwem. Co z tego, że ich imperium rozciąga się od kanadyjskiej tundry po Kanał Panamski, skoro z rąk ucieka im panowanie w kosmosie ?
Ubrałem się, wziąłem spakowany plecak i bilety na pociąg relacji Warszawa– Lwów– Kijów. Wcześniej chciałem jeszcze popatrzeć na przygotowania na Placu Piłsudskiego. Pracownicy stawiali właśnie gigantyczny telebim, na którym warszawiacy mieli obejrzeć start wahadłowca. Cyknąłem kilka fotek i przeszedłem na przystanek obok siedmiometrowego pomnika Piłsudskiego. Marszałek spoglądał uważnie przed siebie, jakby znowu wytyczał losy naszego kraju, jak przed laty. Popatrzyłem się jeszcze trochę i wsiadłem do autobusu. Dojechałem na dworzec. Akurat przyjechał mój pociąg.
We Lwowie byliśmy w dwie godziny, jakieś pół dalej w Stanisławowie. Przekroczyliśmy Zbrucz. Byłem na korytarzu, aby odetchnąć świeżym powietrzem otworzyłem okno. Zauważyłem kilka starych budek strażniczych na mostach dla samochodów. Nie było już kontroli na granicach, do których przywykłem, jeżdżąc na wakacje na wschód. Po prawdzie nie były one zbyt rygorystyczne, przecież byliśmy we Wspólnocie Wschodniej, a od 2000 roku w Federacji Europejskiej.
Wysiadłem na stacji w Kamieńcu Podolskim. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami czekał na mnie wynajęty samochód z kierowcą. Machnąłem do niego ręką. Podjechał bliżej swoją terenówką marki Ursus. Usadowiłem się na tylnym siedzeniu.
– Na lotnisko – poprosiłem. Dalszą drogę siedzieliśmy w milczeniu, rzucając od czasu do czasu zdawkowe zdania. Sprawdziłem swój aparat oraz wejściówkę na teren lotniska. Samochód zatrzymał się nagle. Wyjrzałem. Wojsko odgrodziło teren, postawiło szlabany. Przed nami utworzył się korek. Ale nawet stąd widać było charakterystyczną sylwetkę wahadłowca.
– Dalej nie pojedziemy – powiedział kierowca po polsku, z silnym ukraińskim akcentem.
– No nic, przejdę się. – wzruszyłem ramionami. Zapłaciłem i umówiłem się w sprawie powrotu. Terenówka wykonała ostry skręt i zawróciła. Poszedłem piaszczystą dróżką. Wokół rozciągał się step, idealne miejsce na lotnisko. Postronni gapie już rozstawili krzesła, nawet namioty, musieli spędzić tu całą noc. No, cóż, można było się tego spodziewać.
Dotarłem do szlabanu. Na powitanie wyszło do mnie trzech żołnierzy z karabinami.
– Stać! – wrzasnął dowódca, wymachując bronią. – Przepustka!
Grzecznie podałem papierek gwarantujący mi wstęp. Wojskowy studiował go w zadumie. W końcu podał papier koledze, który przybił pieczątkę.
– Za jakieś sto metrów proszę przygotować się do następnej kontroli. – powiedział. Ech… no trudno, westchnąłem w myślach.
Po dwóch następnych kontrolach byłem już na płycie lotniska. Przed cementowaną nawierzchnią stała kamienna tabliczka. Odcyfrowałem z ukraińskiego: Lotnisko im. Symona Petlury, któremu Ukraina zawdzięcza wolność i niezawisłość. Pamięci poległych za naszą przyszłość. Chyba wszędzie umieszczają tego Petlurę. No, w sumie my tak mamy z Piłsudskim, ale zasłużenie. Bez niego nie byłoby wolnej Ukrainy i Białorusi, nie bez zwycięskiej wyprawy na Kijów w dwudziestym roku. No, dobra wiem, że każdy kraj ma swojego bohatera narodowego. Dalej na tabliczce było napisane coś o pierwszym dywizjonie ukraińskiego lotnictwa, ale nie chciało mi się tego czytać.
Na płycie lotniska postawiono mównicę i kilkadziesiąt krzeseł, lecz na razie było niewielu dziennikarzy oraz gości. Wszyscy mięli zjawić się około godziny 16. Wzrokiem poszukałem Maćka i Anny. Zrobiłem parę zdjęć. Chyba niezłych. Ktoś chwycił mnie za ramię. Maciek.
– Co straszysz człowieka?! – wrzasnąłem.
– Badam twoją reakcję na niespodzianki. Taki teścik. I oblałeś.
– No to co?
– To, że w kosmos byś nie poleciał.
– Bo chciało by mi się tam pchać. Latanie nie jest dla mnie.
– Zawsze byłeś cienki Bolek – Maciek wyszczerzył zęby.
– Ejejej, nie pozwalaj sobie – pogroziłem mu żartobliwie palcem. Poklepał mnie po plecach.
– Dobrze cię widzieć, stary. Zapraszam do środka, poznasz resztę ekipy.
No, proszę więc poznam całą załogę wahadłowca osobiście. To się szef ucieszy.
Maciek prowadził mnie korytarzem wewnątrz centrum obsługi lotów. Dotarliśmy do pokoju załogi. Maciek otworzył drzwi i ukłonił się, zapraszając mnie do środka. Przezornie jednak on wszedł pierwszy.
– Hej drużyno, poznajcie mojego kolegę. Paweł Rybicki, reszta załogi, reszto załogi, Paweł Rybicki – przedstawił. Potem przywitaliśmy się: Karl z Finlandii, Monica z Łotwy, Heinz, Otto i Janine z Niemiec, Francise z Francji i na końcu Anna, której przedstawiać nie było trzeba. Pogadaliśmy chwilę, musiałem nieco się wysilić, bo cała załoga posługiwała się naprawdę niezłym angielskim. Spojrzałem na zegarek. Czternasta.
– Pewnie będziecie się już szykować, co?
– Nie, ja chcę jeszcze zostać na ziemi – powiedział Karl. Wszyscy roześmieli się, ale wyczułem trochę nerwów.
– To może ładna fotka dla prasy?– zaproponowałem.
– Czemu nie?– zgodzili się.
Ustawili się w dwuszeregu, ci z przodu schylili się nieco. Osiem osób. Ośmioro kosmonautów, którzy będą nas reprezentować w kosmosie, realizując nasz, europejski program kosmiczny. Założą bazę na Księżycu, podstawę dla późniejszej całej stacji, z której będziemy czerpać surowce. Osiem osób, w tym dwie z Polski! Cały kraj rozpierała duma!
Nacisnąłem klawisz w aparacie. Podszedłem do każdego z nich, pożegnałem się i życzyłem powodzenia. Akurat przyszedł pracownik ochrony. Wyszedłem z pokoju.
Na korytarzu niemalże zderzyłem się z jakimś mężczyzną w płaszczu. Wyglądał jakby wyjmował jakąś rzecz z kieszeni. Burknął coś na przeprosiny. Odprowadziłem go wzrokiem.
·
Usiadłem na krześle. Na płytę lotniska wjechał rząd czarnych limuzyn, z których wysiedli oficjele. Jedna była z flagami Rosji, jedna z Polski, z Ukrainy, a na końcu zauważyłem niebieską flagę ze złotą gwiazdą pośrodku oraz drugą ze złotym orzełkiem. Prezydent Federacji Europejskiej i przedstawiciel Ligi Narodów przybyli. Plac otoczyło wojsko. Rozbłysły flesze, rozpoczęła się typowa chaotyczna seria pytań. Prezydent uśmiechnął się i pomachał ręką niczym dobrotliwy gospodarz.
Wszyscy zajęli swoje miejsca. Prezydent Federacji wygłosił przemówienie, coś o dumie, chwale i europejskiej solidarności. Potem kolejno prezydenci poszczególnych krajów, w tym nasz. Sztampowe przemówienia, jakich wiele.
Zauważyłem tego samego mężczyznę, na którego wpadłem na korytarzu. Wcześniej nie zwróciłem uwagi, ale siedział krzesło ode mnie.
Prezydent wskazał na pomost prowadzący do wahadłowca. Wszyscy wstali i zaczęli klaskać. Głowy wszystkich były zwrócone ku górze. Kilka postaci machało przyjaźnie z pomostu. Już mieli wchodzić do promu. Wszyscy skierowali się do schronu, z którego mieliśmy obejrzeć start maszyny.
Ja jednak patrzyłem ukradkiem na tajemniczego mężczyznę z korytarza. Nie spuszczałem z niego oka. Jego ręka zaciskała się na czymś pod płaszczem. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Spokojnie, nie panikuj, powiedziałem sobie. Może to tylko… sam nie wiem co, próbowałem sobie wytłumaczyć. Nabrałem straszliwej pewności, gdy zamajaczyła mi się czarna sylwetka kolby. Odepchnąłem osobę stojącą obok mnie. Terrorysta zdołał coś krzyknąć, zanim wyciągnął pistolet. Dziękowałem rodzicom, że zapisali mnie na kurs samoobrony jako dziecko. Uderzyłem zamachowca pięścią w tył głowy. Pistolet wystrzelił. Zaskoczony zamachowiec odleciał trochę w przód, ale nie stracił równowagi, ani nie upuścił broni. Był dobrze wyszkolony. Nie czekając na nic, runąłem na niego, starając się zablokować ruchy jego ręki. Zakotłowało się. Ludzie rozpierzchli się nie wiedząc o co chodzi. Zauważyłem kilku żołnierzy biegnących w naszą stronę. Chwyciłem terrorystę za płaszcz. I zaskoczony zauważyłem jakby metalową skrzynkę na jego piersi. Bomba. Z całej siły wbiłem mu się czołem w twarz, a gdy upadł poprawiłem kopniakiem w udo. Coś chrupnęło. Przewróciłem się w rząd krzeseł. Zamachowiec wypuścił broń, trzymał się za nos. Gdy próbował wstać skoczyło na niego pięciu żołnierzy. Dosłownie go przygnietli.
– Zatrzymajcie ich! – krzyknąłem. – Zatrzymajcie kosmonautów!
I zemdlałem.
·
Obudził mnie hałas. Jakiś żołnierz pochylił się nade mną.
– Żyje! – krzyknął, choć słyszałem go jak przez mgłę. Spróbowałem się podnieść, ale ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa. Upadłem ponownie na chłodny cement. Czyjeś ręce podniosły mnie i ułożyły na noszach.
Ktoś pochylił się nade mną i nalał mi wody prosto w usta. Zachłysnąłem się, musiałem odkaszlnąć.
– Wybuchło? – zapytałem w końcu.
– Nie wybuchło. Chłopie, setkę ludzi żeś uratował – potwierdził ktoś.
Jasna cholera! Co z Maćkiem i resztą załogi?!
– Co z kosmonautami?!
– A co ma być? Żyją. Niech się pan tym nie martwi.
Wniesiono mnie do samochodu. Wydaje mi się, że był to ambulans.
·
W szpitalu wojskowym w Kijowie odwiedzili mnie przedstawiciele służb specjalnych. Musiałem złożyć obszerne zeznania. Gdy wyszli padłem na miękką poduszkę. Lekarze powiedzieli, że nie jest tak źle. Miałem tylko złamaną nogę od upadku na cement i lekki wstrząs mózgu. Musiałem zostać na obserwacji, a po tygodniu mieli mnie wypisać. Na szczęście oprócz mnie nikt nie ucierpiał. Zamachowca ujęto.
Drzwi do sali, w której leżałem otworzyły się. Do środka wszedł mężczyzna ubrany w markowy polski garnitur, oraz jego kolega, oficer. Mój Boże, znowu będą mnie przesłuchiwać…
– Pan pozwoli, Piotr Wysocki, Oddział Drugi Sztabu Generalnego i mój kolega pułkownik Adam Kołecki.
Dwójkarz pokazał odznakę kontrwywiadu.
– Paweł Rybicki. Rozumiem, że to kolejne przesłuchanie…– zawiesiłem głos.
– Nie, nie. Wszystko co chcieliśmy wiedzieć, już pan powiedział. Jesteśmy tu, aby poinformować pana o zagrożeniu – powiedział pułkownik.
– Zagrożeniu? – zapytałem zdziwiony.
– Mamy podstawy przypuszczać, że terrorysta, któremu pan stawił czoło był rosyjskim agentem.
Zatkało mnie. Czego znów chcą od nas Rosjanie? W czym im tak przeszkadzała misja, że posunęli się tak daleko ?
– Pamięta pan zeszłoroczne wydarzenia z Wybrzeża? – Kołecki usiadł na krześle, a Wysocki stojąc skrzyżował ręce.
– Gdańsk? – zapytałem. Kołecki pokiwał głową w odpowiedzi. Pewnie, że pamiętałem. Byłem tam zaraz po rozpoczęciu akcji stabilizacyjnej, jak nazwano polską interwencję na terenie Wolnego Miasta. Pamiętam ogromne zniszczenia tej wielomilionowej metropolii, czarny dym unoszący się nad całym miastem, pożary, nie sprzątnięte ciała na ulicach.
– Mamy podstawy podejrzewać, że są oni odpowiedzialni za wszystkie te zdarzenia.
– Co oni do nas mają?
– Teoretycznie nic, ale decydenci wiecznie są niezadowoleni z 1920 roku. Niby wspomogliśmy Wrangla w jego pochodzie na Moskwę, ale przy okazji stracili na tym Białoruś, Ukrainę, Kaukaz… niektórzy wciąż nie mogą nam tego wybaczyć.
– Jaki byłby cel takiego działania?
– Wywołanie chaosu na naszym podwórku i przygotowanie podłoża do czegoś więcej. Nie wiemy jeszcze do czego konkretnie.
– Po co mi to tak w ogóle, panowie, to mówicie?– zadałem wreszcie najważniejsze dla mnie pytanie.
Dwójkarze spojrzeli po sobie.
– Wykazał się pan wielkim bohaterstwem rzucając się na zamachowca – zaczął Wysocki – Jednak jak pan doskonale wie, takie wydarzenia szybko trafiają do mediów. Stał się pan bohaterem czołówek gazet, a w Sieci krążą pańskie zdjęcia.
– Niestety, nasze tajne służby nie działają jak nasi koledzy ze Stanów Zjednoczonych. Choćbyśmy stawali na głowach, nie uda nam się wszystkiego usunąć, zataić. Pańskie nazwisko jest już znane. Dlatego chcemy zapewnić panu bezpieczeństwo, gdyż rosyjskie służby są bezwzględne w likwidowaniu świadków.
– Do czego pan zmierza? – mocno się zaniepokoiłem.
– Bezpieczniej będzie, jeśli wszyscy uwierzą, że pan nie żyje – powiedział w końcu pułkownik Kołecki.
– Nie żyje ? – powiedziałem z niedowierzaniem.
– Tak. Oficjalnie podamy, że w wyniku ciężkich obrażeń zmarł pan w szpitalu. Niech pan zauważy, że nikt nie miał do pana wstępu, oprócz naszych służb i lekarzy. Cały świat dowie się, że niestety bohater zginął.
– I co ? Mam tu zaraz paść trupem?
– Nieee – zaśmiał się Wysocki – Objęliśmy pana programem ochrony świadków. Zmienimy panu nazwisko, pewne elementy charakterystyczne w wyglądzie, miejsce zamieszkania. Po prostu pan zniknie. Doradzałbym także wyjazd z kraju.
– Proste i jasne. Tylko co, mam wyjechać na przykład na Madagaskar czy do naszych placówek w Brazylii? Prowadzić tam farmerskie życie? Nie za bardzo mi się to uśmiecha, szczerze powiedziawszy.
Wysocki tajemniczo się uśmiechnął. Jakby to wszystko przewidział.
– Możemy jeszcze zaproponować panu inne rozwiązanie.
– Słucham.
– Wstąpi pan do Dwójki – powiedział pułkownik.
Na twarzy zapewne w tej chwili pojawił mi się grymas zdziwienia i niedowierzania. Wprawdzie kilka razy współpracowałem z kontrwywiadem. Po prostu zanim niektóre moje artykuły trafiły do naczelnego, najpierw z ich treścią zapoznawali się ludzie z Dwójki. Z ich powodu niektóre z nich nigdy nie ujrzały światła dziennego, bądź ukazały się w zmienionej treści.
– Mam być tajniakiem? Mam się uganiać za szpiegami?
– Nie mówimy, że ma pan od razu walczyć ze szpiegostwem. W Dwójce można pracować na wiele innych sposobów, równie ważnych jak działanie w terenie.
– Przyznajemy, nie każdy zachowałby w pańskiej sytuacji zimną krew. Postąpił pan jak należy i o to chodzi. Mógłby pan zostać naszym analitykiem chociażby. Będzie pan robił mniej więcej to samo co w gazecie, tylko dla nas.
Zamyśliłem się głęboko. Propozycja nie do odrzucenia. To albo wyjazd za granicę do jakiegoś buszu, czy gdzie indziej. Zawsze też mnie pasjonowała praca takiego dwójkarza. W końcu zawód dziennikarza nie różni się chyba tak bardzo od szpiegostwa, co ? Wybór był w zasadzie prosty.
– To kiedy zaczynam? – zapytałem.
Dwójkarze popatrzyli ponownie po sobie. Kołecki z uśmiechem wstał i uścisnął mi dłoń.
– Coś czuje, że będzie to początek owocnej współpracy – powiedział.
Przed znakami zapytania i wykrzyknienia spacji nie stosuje się.
Wielkie wydarzenia mają to do siebie, że podejmuje się więcej i bardziej przemyślanych oraz przemyślnych środków bezpieczeństwa.
Objecuję, przeczytam jutro:)