
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nierozwikłana tajemnica pewnego lasu.
Leżał nieprzytomny wśród gęstych zarośli. Jak się tu znalazł? Nie wiem. Nie istniał nawet cień szans na to by ktoś mógł go odnaleźć, no bo kto o zdrowych zmysłach zapuszcza się do tajemniczego lasu w środku nocy. No właśnie kto? A on tu przecież leży. Nie wziął się znikąd. Jakoś się tu znalazł. Ułożony na wznak, twarzą gryzł brunatną ziemię. Ubrania poszarpane i podziurawione. Na stopach nie miał butów, leżał boso. Czy czuje teraz chłód nocy? Raczej nie. W końcu jest nieprzytomny. Może ma telefon w kieszeni dzięki któremu go namierzą. Tylko czy jest ktoś kto zechce go szukać? Czy istnieje ktoś kto zauważył jego zaginięcie? No właśnie ile czasu minęło od zniknięcia? Ile już tu leży? Dzień, tydzień, dwie godziny? Nie wiem tego. Może on to wie, ale czy wstanie? Czy podniesie swoje posiniaczone ciało? Czy zbierze w sobie tyle energii by walczyć o przetrwanie? Na pomoc nie może liczyć, a ta drzemka nic dobrego mu nie przyniesie. Może ma wylew wewnętrzny i jest w stanie krytycznym? Może miał tętniaka mózgu który właśnie pękł? Ale co do licha robiłby w tych krzakach w poszarpanym firmowym podkoszulku, który był już tak pobrudzony, że nie przypominał tej samej białej koszulki którą kiedyś na siebie założył. W dżinsach tak zabrudzonych i ufarbowanych na brązowo-zielono, że z trudem można było dostrzec ich naturalny ciemnoniebieski kolor. Czyżby drgnął? Ciężko określić. Wszędzie panuje mrok. Jest ciemniej niż w kopalni bez świateł. Nie widać dosłownie nic. Gęste zarośla na w spół z rozłożystymi koronami drzew zasłaniają księżyc. Tej nocy jest pełnia, czy ma to jakiś związek z leżącym w krzakach „nn”? Nie wiem. Zbyt wiele niewiadomych! Sam też jestem ciekaw o co tu chodzi? Porachunki gangów? Czy to możliwe w tej spokojnej okolicy? A która okolica jest niespokojna? Przecież każde miejsce ma swoje skryte demony, każdy ma skrywane drugie alter ego. Kim on jest? A może kim on był? Dilerem, zabójcą, szefem gangu, jakąś nic nie znaczącą płotką? A może znalazł się w złym miejscu w nieodpowiednim czasie? Niech on się ocknie! Niech wstanie!
Las przemówił, nie mógł już dłużej zwlekać. Też najwidoczniej był ciekaw kim jest niezapowiedziany gość. Sowa głośno pohukiwała, robiła to bezustannie. Nie działało, nieznajomy był zbyt zakorzeniony w swoim nieprzytomnym świecie. Zza krzakami skrywała się sarna, bardzo niepewna, spoglądała z oddali. Widać było jedynie jej kontury. Dla złego obserwatora mogła być nawet zbytnio wyrośniętym psem, pokroju wielkiego lecz wychudzonego bernardyna. Rude wiewiórki zbiegły się licznie, wspinając się na wysoko zakorzenione gałęzie drzew, skąd bombardowały ciało mężczyzny drobnymi żołędziami, znalezionymi podczas dnia pełnego poszukiwań. Mrówki jedna za drugą zbliżały się by po chwili wkroczyć na mężczyznę. Również zając w mgnieniu oka zjawił się, nikt nie wiedział skąd, ważne że jest. On również nastawiwszy wielkie uszy obserwował, gotów do działania.
Ptaki dowodzone przez sowę śpiewały coraz głośniej. Ćwierki, pohukiwania, słowiczy śpiew jak i gawronie odgłosy musiały docierać do umysłu nieznajomego dość wyraźnie, lecz ten nadal się bronił, nie chcąc wrócić do otaczającego go świata. Las był po jego stronie, a to już spory atut, choć i on nie wiedział skąd wziął się przybysz. A to już lekko mówiąc było dziwne, by odwieczni mieszkańcy domu zwanym lasem coś przegapili, coś co teraz tak bardzo ich absorbuje.
Szarak nie mógł już zwlekać. Obadał teren. Ze zwiadu wrócił duży czarny bąk, który ponaglił go w działaniu, zapewniając, że nic mu nie grozi. Zając jeszcze raz nastawił uszu i ruszył. Rozpędził się niczym sprinter na sektę. Podskakiwał sporymi susami do przodu korzystając z przepięknych, tylnych, skocznych łap. Matka natura wynagrodziła go sowicie. Czuł się zobowiązany, chciał jakoś spłacić dług. Sowa dała sygnał na zaprzestanie chóralnych śpiewów. Czas na wstrząs. Rude wiewiórki o długich kitach przestały bombardowań z drzew, wlepiając swoje wielkie, ciemne ślipia w rozpędzonego zająca. Pełzające bez przerwy po ciele mężczyzny, czarne mrówki zorganizowały naprędce odwrót. Zdążyły w ostatniej chwili, tuż przed frontalnym atakiem zająca. Nieznajomy oberwał w tułów, z jego ust wydobył się niemy jęk. To dobrze, znaczy, że żyje, oddycha. Przekoziołkował dwa razy, turlając się po wysłanej liśćmi i mchem ziemi. Zająca odbiło do tyłu, on również przekręcił się kilkukrotnie. Łeb go zabolał, ale zadanie zostało wykonane. Szybko wrócił tam, gdzie czuł się najpewniej, do gęstych zarośli.
Mężczyzna chyba poczuł silny ból. Nie był w stanie go dokładnie określić, bolało go wszędzie i wszystko. Cicho pojękiwał, a mimo to wydawało mu się, że odgłosy jakie wydaje są jedynymi, które słychać w odległości co najmniej kilkudziesięciu kilometrów. Tarzał się po ziemi, z wyraźnym grymasem bólu wymalowanym na twarzy. Czuł, że ma połamanych kilka żeber. Na całym ciele rozsianych było dziesiątki krwiaków, sińców i zadrapań. Ale żył. Co prawda nic nie widział bo było ciemno jak w piekle, a jego oczy nie zdążyły przywyknąć jeszcze do tych przerażających ciemności. W końcu zaakceptował ból, przywitał się z nim i podał mu rękę. Dogadali się. Ból miał nie wzrastać, a mężczyzna nie będzie już przeszywał lasu swoimi jękami. Ciężko, bardzo powoli podniósł się na rękach układając swoje ciało w pozycji siadu z lekko ugiętymi w kolanach nogami. Ciągle opierał się oburącz bojąc się utraty równowagi, przecież dopiero co wrócił do żywych. Siedział na miękkiej ściółce toteż było mu dość wygodnie, o ile można tutaj mówić o jakiejkolwiek wygodzie.
Oczy powoli lecz konsekwentnie przyzwyczajały się do wszechobecnego mroku. W końcu zaczął co nieco widzieć. Jak się tu znalazł? Gdzie tak w ogóle jest? Co on tu do cholery robi? Najgorsze było to, że sam też nie znał odpowiedzi na te pytania. Kto jak kto, ale sam zainteresowany powinien już coś wiedzieć. Niestety. Rozglądając się dookoła miał dziwne przeczucie, że jest obserwowany. Ale przez kogo do licha? I czy na pewno ktoś tu jest i patrzy teraz na niego? Akurat to wydawało mu się logiczne. Ktoś przecież musiał go tu przetransportować.
Wstał. Dotknął nagimi stopami podłoża. Los chciał, że znajdował się w lesie sosnowym toteż niczym nieosłoniętą stopą nadepnął na ostrą szyszkę. Zerknął pod nogi, zauważył setki leżących u jego stóp szyszek. Potencjalna droga zapowiadała się nieciekawie. Poczuł lekkie ukłucie i ból, z którym niby zawarł rozejm. Jak się okazało dość krótki. W krzakach za jego plecami coś zaszeleściło. Wzdrygnął, a zmysły machinalnie mu się wyostrzyły. Patrzył w tamtym kierunku przez dłuższą chwilę, lecz nic groźnego nie dostrzegł. Był jednak cały czas czujny. Musiał być czujny.
Włożył ręce do kieszeni spodni. Spotkał go zawód. Nie było w nich absolutnie nic. Telefonu, kluczy, portfela. Jak mam na imię? Kim ja tak w ogóle jestem? Czy to sen? O cholera straciłem pamięć! Może jednak to sen. Oby był to sen, bo nie jest tu kolorowo. Było ciemno. Mrok otaczał go z każdej strony. Doszedł do wniosku, że musi iść. Nie wiedział jednak gdzie, nie wiedział w jakim kierunku, nie był w stanie określić nawet stron świata. Tam coś zaszeleściło, więc nie ma sensu iść w kierunku gdzie coś się ruszała. Odkręcił się na pięcie i poszedł przed siebie. Starał się zwracać uwagę na to gdzie stawia stopy by nie deptać po kolejnych nieprzyjemnych w dotyku szyszkach. Na marne. Było zbyt ciemno, a szyszek zbyt wiele. Do tego drzewa, krzaki i gałęzie, które musiał omijać. W końcu po wielu cierpieniach wyszedł na polanę. Spojrzał w niebo. Zauważył księżyc. Była pełnia. Odbijające się od księżyca światło słoneczne oświetlało łąkę na której się znajdował. Choć tu poczuł odrobinę komfortu. To tutaj nabrał nieco pewności siebie. Mimo to nadal otaczały go drzewa, nie było drogi omijającej las. Musiał znów wejść w tą ciemność, a las na domiar złego żył swoim życiem. Mnóstwo mieszających się ze sobą dźwięków, docierających z każdego niemal kierunku doprowadzało go do drobnego szaleństwa. Musiał jednak, lecz czy aby na pewno musiał? Po prostu szedł, zaczynał działać instynktownie, a instynkt podpowiadał mu, że żeby przeżyć trzeba brnąć do przodu. Byle jak, byle w którym kierunku, ale trzeba krok po kroku się przemieszczać.
Przeszedł całą polanę. Na chwilę się zatrzymał. Nabrał sporo powietrza w płuca, to chyba miało na celu dodać mu kolejną porcję odwagi. Czy pomogło? Możliwe. Znów wkroczył w las. W nieznany mu teren skrywający mnóstwo mrocznych tajemnic. Był środek nocy, a on taki bezbronny mógł być łatwym celem. Ale dla kogo? No właśnie dla kogo?
Gałęzie, których nie był w stanie ominąć, lub te których po prostu nie zauważył raniły go. Zdawało mu się, że ktoś albo coś za nim idzie. Starał się brnąć coraz szybciej by jeśli to tylko możliwe oddalić się od tego kogoś za jego plecami.
A monitorowały go zwierzęta , ciekawe przybysza i tego gdzie zmierza. Coś dziwnego działo się w ich spokojnym dotąd lesie. Nie mogły tego od tak po prostu zbagatelizować. Śledziły mężczyznę, którego znalazły wśród zarośli i któremu pomogły stanąć na nogach. Z ich strony nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. On tego jednak nie wiedział. Nie wiedział też, że nie ma szans uciec przed szybkim i skocznym królikiem jak i perfekcyjnie widzącą w nocy sową.
Strach przed nieznanym kryjącym się za plecami prowokował coraz to szybsze tempo chodu. W ogóle już nie zważał na to gdzie stawia nogi, ani tym bardziej na gęste zarośla i ostre jak brzytwa gałęzie. Twarz miał już całą w zadrapaniach, a z prawego policzka drobną, powolną strużką spływała mu gęsta, czerwona krew. Nie czuł jej jednak. To dzięki, albo przez adrenalinę i wzmożoną pracę serca. Oddychał bardzo ciężko, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Wyglądał co prawda na jakieś dwadzieścia pięć lat, ale też na kogoś niemalże całkowicie wykończonego. Znajdujący się przed nim obraz strasznie się trząsł. Przez to nie zauważył sporych rozmiarów kamienia o którego się przewrócił. Pech chciał, że zrobił to przy pagórku. Niezdarnie upadłszy od razu zaczął turlać się w dół wzniesienia. Stopniowo nabierał niebezpiecznej prędkości. Nie panował nad swoim ciałem. Spadał bezwładnie. I tak już cały poobijany i poraniony otrzymywał kolejne ciosy od wystających z ziemi konarów drzew oraz kamieni. W głowie okrutnie mu się kręciło. Ucho środkowe wręcz oszalało. W końcu zatrzymał się na sporych rozmiarów sośnie. Znów otaczały go gęste zarośla, a on tak jak wcześniej stracił przytomność. Tym razem jednak nie na długo. Zwierzęta, które na chwilę utraciły go z pola widzenia nie musiały tym też razem cucić go. Sam doszedł do siebie, choć nie szczędził przy tym jęków i stęknięć oznaczających przeszywający, nieodpływający, bez przerwy trzymający się jego ciała ból. Ułożył się na plecach. Miał już dość. Zaczynało mu być wszystko jego. Niech się dzieje co chce – pomyślał. Jeśli mam tu umrzeć to trudno. Może ktoś mnie szuka, może znajdzie – może. Nie miał już sił, ani tym bardziej chęci i samozaparcia. Instynkt opuścił go. Leżał teraz wpatrując się koronę rozłożystego drzewa. Łatwiej byłoby mu teraz wymienić przez co nie cierpiał niż to co go przeszywało powodując delikatnie pisząc grymas niezadowolenia na twarzy.
Łagodnie zaszumiało, usłyszał ciche pluski, zaczęło padać. Deszcz nie był rzęsisty, ale na pewno był niemile widziany. Coś mu nie pasowało, bo dobiegające do niego dźwięki wskazywały, że w pobliżu musi być jakiś zbiornik wody. Zmotywowało go to do większego działania. Z największym trudem i nieukrywanym niezadowoleniem podniósł się skierowując wzrok w stronę w którą turlałby się dalej gdyby nie drzewo. Przyglądał się dłuższą chwilę, ale nie mógł niczego dobrze dojrzeć, było zbyt ciemno. Ostrożnie pokonał kilka kolejnych metrów wspierając się na otaczających go drzewach. Teraz widział już lepiej, nawet pomimo znajdujących się przed nim zarośli. Zmysł słuchu go nie zawiódł. Zobaczył rzekę. Gdyby nie drzewo, pewnie stoczyłby się do niej. Miał szczęście, ale tego nie dostrzegał. Nie cieszyła go ta mała drobnostka. Raczej ciągle zastanawiał się nad tym jak się tu znalazł.
Nie wiedzieć czemu oparty o jedno z drzew stał przyglądając się płynącej powoli wodzie. Najwidoczniej zabrakło mu sił na dalszą podróż. Był już wykończony, ciężko dyszał. Nagle ujrzał coś dziwnego, coś co kroczyło nietypowym krokiem w stronę rzeki. To coś sporych rozmiarów raczej go nie widziało. Kolejny drobny plus sytuacji w której obecnie się znajduje? Najprawdopodobniej.
Nie wierzył do końca oczom, miał do nich spory dystans. W końcu stał już na ostatnich nogach. Widział wielką postać? Rozmiarem przypominała stojącego niedźwiedzia. Miała chyba z dwa metry. Ubrana była w czarną skórę do ziemi toteż nie widział jej nóg i nie był pewien co do jej sposobu poruszania się. Wszystko wskazywało, że płynie po ziemi zamiast po niej kroczyć. W okolicach niekształtnej, wielgachnej głowy wystawało, pewnie będące odpowiednikiem ludzkich włosów, coś przypominającego morskie wodorosty. Przetarł powieki by jakoś się ocucić i poprawić ostrość widzenia. To coś było tam nadal. To raczej nie był majak, nic nie wskazywało, na aż taką sporą psotę umysłu. Przykucnął by to coś go nie zauważyło. Znowu miał więcej szczęścia niż rozumu, bo to coś bliżej jeszcze nie nazwane i określone przystanęło na moment, rozejrzało się wokoło, zapewne sprawdzając czy nikt, albo nic jej nie śledzi. Mężczyzna zauważył jej wielkie, płonące na czerwono oczy. Po chwili ujrzał jak nieznajoma mu postać powoli zatapia się w płynącej z silnym prądem rzece. To topielec? – pomyślał, ale oni przecież nie istnieją. To musi być jakiś sen, albo durny dowcip, tylko kto mógł go, mu zrobić i dlaczego jest on tak drastyczny i zarazem realistyczny. Po za tym dlaczego też nic nie pamięta? Ktoś wyprał mu mózg czy co? No co do licha?
Znów zamarł. Przyczaił się wśród krzaków. Ustabilizował oddech, nasłuchiwał i obserwował. Tym razem dwie, bliźniaczo podobne do siebie postacie wyłoniły się z rzeki. Oby go nie zauważyły bo byłby klops. Jedna z postaci trzymała coś w rękach? Tak to chyba ręce. Nie widział stąd dokładnie. Starał się dostrzec czy ma palce i ile ich posiada. Nie był w stanie, ale mniejsza o palce. Ta broń. Bo to chyba broń. Wygląda jakoś dziwnie, nietypowo. Ale skąd on ma wiedzieć jak wygląda normalna broń kiedy nie pamięta jak ma na imię? O losie. Może jest żołnierzem, a to jakaś tajna misja która nie wypaliła, a on sam zna się na broni jak mało kto – może, nie wiedział i tego. Znajdując się w kuckach obserwował dalej. Do jego uszu dobiegły dziwne dźwięki przypominające mowę delfinów, tylko taką jakąś bardziej cięższą. Nic z tego nie rozumiał. Czy oni tak ze sobą rozmawiają? Czy w tymże momencie słyszał język tych stworów? Zapewne. Nawet do głowy mu nie przyszło aby wyjść i zdradzić swoją kryjówkę, bo i po co? Nie wiedział kim są oni, nie wiedział kim sam jest, miał za mało informacji.
Nad tajemniczymi postaciami unosił się ptak, ciemność nie pozwalała na określenie jego gatunku. Widać było jedynie jego niewyraźny zarys. Mężczyzna zauważył jak postać trzymająca broń w ręku. Tak uznajmy, że ta postać ma ręce, a to co trzyma to broń. Wycelowuje ją w szybującego ptaka. Nie trwało to długo. Celne oko postaci w mig namierzyło latającego w kółko pana przestworzy. Nacisnęło spust, co najmniej mężczyzna widział jak postać to robi i wystrzeliło w stronę ptaka, grubą strużką, nieprzerwanej, czerwonej materii. Po chwili z czarnego jak smoła nieba spadł dymiący szkielet sporych rozmiarów ptaka. W między czasie czerwona stróżka tak rozjaśniła okolicę, że mężczyzna zobaczył kilkadziesiąt jak nie kilkaset identycznych do siebie postaci wychodzących z rzeki. Wiele z nich trzymało coś przy sobie, za pewne była to broń która unicestwiła podniebnego lotnika.
Mężczyzna nie pomyślał o tym, ale tym razem nie miał szczęścia. Rozświetlony teren zdradził jego kryjówkę. Rzeczne potwory dojrzały go jak i masę zwierząt znajdujących się za nim w stosunkowo niewielkiej odległości. Pierwszy strzał trafił zająca. Mężczyzna uświadomił sobie, że znajduje się w bardzo złym położeniu. Zobaczyli go. Podskoczył i zaczął uciekać. Adrenalina spowodowała nagły przypływ siły toteż brnął pod pagórek z którego przed chwilą się stoczył niczym maratończyk na ostatnich metrach wyścigu. Czerwone stróżki materii przeszywały las. Co ciekawe nie uszkadzały żadnych drzew, konarów czy zarośli, przenikając przez nie. Z niemalże stu procentową celnością strzały dochodziły celu. Ten jeden procent świadczył o tym, że mężczyzna ciągle żyje i walczy. Mijał zwęglone, dymiące szkielety sarny, zająca i paru wiewiórek lecz nie miał czasu lepiej im się przyjrzeć. Uciekał. Zdawał sobie sprawę z tego, że walczy teraz o życie. Nie czuł bólu, połamanych żeber. Co prawda oddychał bardzo ciężko, ale to nie miało już najmniejszego znaczenia, dla niego jak i dla rzecznych postaci. Kim oni są do jasnej cholery – przebiegło przez jego umysł, ale czy taka wiedza miała teraz choć najmniejsze znaczenie?
Wbiegł na szczyt pagórka z którego wcześniej spadł. Później było już lekko, z górki. Postacie, które wyszły z rzeki nie były zbyt szybkie. Łatwo im uciekł, pomimo tego nadal się nie odwracał. W każdej chwili jakaś mogła strzelić mu w plecy, a tego nie chciał widzieć. Nie chciał widzieć jakiejś bliżej nieokreślonej, rzecznej postaci w ostatniej sekundzie swojego życia.
Uznał, że jak dożyje do świtu to już jakoś to będzie. Zawsze Ci negatywni bohaterowie harcują w nocy by w dzień zaszyć się w swoich jamach, by móc tam obmyślać kolejny nikczemny plan ataku.
Nadzieja odnośnie zbawiennego świtu mogła okazać się pomyłką, lecz nie czas o tym teraz myśleć. Wszystko działo się bardzo szybko, szybko też myślał i myśl która napłynęła mu do głowy miała być swego rodzaju pewnikiem w tej całej niewiadomej, tajemniczej sytuacji.
Zaczynało brakować mu tchu. Ucieczka go wykończyła. W końcu uznał, że jest w bezpiecznej odległości. Tylko jaka odległość jest teraz tą bezpieczną? – pomyślał. Znów wrócił do lekkiego truchtu. Las milczał. Czuł się w nim tak osamotniony, tak zagubiony jak małe dziecko które niesforny rodzic zgubił w olbrzymim centrum handlowym. Czy słyszy płacz? Coś wydaje dźwięki przypominające szlochanie i wciąganie nosem? Czy jest pewien tego, że to płacz? Nie wiem. Zatrzymał się. Przykucnął by być możliwie w najmniejszym stopniu widocznym. Oddychał przez usta, ale starał się robić to bardzo cicho. Tak ktoś płacze, teraz był już tego pewien na sto procent. Skąd dobiega dźwięk? Kto go wydaje? A może to jakaś pułapka? Nie mogli go trafić, nie mogli dogonić to podstępem go dopadną. Bardzo prawdopodobne. Postanowił nie badać dogłębnie dźwięków, nietypowych jak na śpiący w nocnych uściskach las. Zlokalizował płacz po swojej prawej stronie. Było tam mnóstwo ostrych krzaków. Będąc nisko na nogach skradał się, systematycznie oddalając się od prawdopodobnego źródła płaczu.
– Kto tam, kto tam jest? – usłyszał słaby kobiecy głos, a płacz ustał. Nadal było słychać pociąganie nosem. Znieruchomiał. Jego całe ciało owładnął nieodwracalny przez kilka najbliższych sekund paraliż.
– Kto tam jest? – powtórzył głos. – Kim jesteś, widzę Cię. – Miał już skoczyć do ucieczki, gdy logicznie pomyślał co było niebywale trudne w danych warunkach. Przecież gdyby widział go któryś z tych potworów z rzeki to już został by z niego jedynie tlący się szkielet. A może to blef? Jakiś pokerzysta jest w ich szeregach? To nie jest ani trochę zabawne.
– Pomóż mi… – no teraz to już był między młotem, a kowadłem. Zupełnie nie wiedział co zrobić.
– Drzewo przygniotło mi nogę.
No na pewno – pomyślał, znajdując się nadal w kuckach. Jednak z drugiej strony ciągle żył toteż mogła to być naprawdę kobieta. Poruszył się, postanowił obejść źródło dźwięku dookoła by wybadać całą sprawę.
– Nie odchodź, pomóż mi proszę! – widzi go? Słyszy, że się porusza? Pewnie słyszy…
– Proszę nie odchodź – te słowa zakrapiały już o lekki płacz, który powoli nawracał. Mężczyzna nadal z myślą przede wszystkim o swoim bezpieczeństwie badał teren. Nie dostrzegał nic nietypowego, nic co mogło wydawać się mu zagrożeniem. Powoli zaczynał czuć się bezpiecznie, a ta pewność zaraz powinna się przerodzić w odwagę, która pozwoli mu ruszyć na ratunek kobiecie w potrzebie. W końcu ją zobaczył, znalazł się za jej plecami. Rzeczywiście nogę miała przygniecioną sporych rozmiarów konarem drzewa.
– Co tu robisz? – zapytał, a ona aż nie podskoczyła, zaczęła kręcić głową we wszystkie strony by móc zlokalizować posiadacza męskiego głosu.
– Gdzie jesteś? – odpowiedziała pytaniem, zlękniona i roztrzęsiona. Głos jej drżał, ale nie miała innego wyjścia, sama nie poradziłaby sobie z tym wielkich rozmiarów drzewem.
– Siedź cicho – pouczył ją, wyrazistym męskim głosem. – Milcz bo mogą nas usłyszeć – rozkazał, a następnie, ostrożnie, powoli zbliżył się do jej pleców. Kobieta nadal rozglądała się po to by ujrzeć potencjalnego wybawcę. Mężczyzna wyciągnął dłoń, delikatnie, z niemalże wrodzoną gracją.. Położył rękę na prawym ramieniu kobiety. Zobaczył, że ma ona na sobie jedynie idealnie dopasowane dżinsy oraz koszulkę z krótkim rękawem.
– Aaaaa!
Przeraźliwy wrzask przeszył cichy, wymarły po ostatnich rozbłyskach czerwonego lasera las. To jedynie i aż reakcja kobiety na kontakt z dłonią tajemniczego mężczyzny.
– Milcz!
Prędko przeskoczył do przodu. Ręka z barku powędrowała do ust by je zakryć i stłumić. Choć trochę stłumić ten przerażający pisk mogący zdradzić ich obecne położenie.
– Cicho bo nas usłyszą – powiedział, nieprzerwanie zakrywając usta kobiety. – Uspokój się i obiecaj, że nie będziesz krzyczeć to Ci pomogę.
Nieznajoma przytaknęła porozumiewawczo głową, dała tym samym znać, że rozumie co do niej mówi i że się go posłucha.
– Tylko cichutko – zdjął dłonie z twarzy kobiety. Ta natomiast milczała tak jak zdążyła już obiecać.
– Kto nas usłyszy? – zapytała widząc jak mężczyzna, skradając się zbliża do przygniatającego ją konara drzewa. Był ubrany w dżinsy i miał na sobie zabrudzoną koszulkę. Pomimo ciemności widziała to. Oczy obojga zdążyły już się przyzwyczaić do panującego dookoła mroku.
– Kim jesteś? – zauważyła, że mężczyzna tak samo jak i ona jest boso.
– Nie wiem – odpowiedział, nie spoglądając w ogóle w jej kierunku. Jedynie nerwowo się rozglądał i chyba obmyślał plan oswobodzenia nieznajomej. Noga przygnieciona była tuż nad kolanem. Cały ciężar drzewa spoczywał na udzie.
– Jak to nie wiesz?
– A Ty wiesz kim jesteś? – odpowiedział pytaniem.
– Nie… – odparła z lekko zawieszonym i zawiedzionym głosem. Najwidoczniej tak samo jak on nie wiedziała jak się nazywa i co tu robi. – Gdy się ocknęłam już tak leżałam… przygnieciona drzewem.
Zbliżył się do niej na tyle blisko, że mógł dostrzec jej twarz. Wyglądała młodo. Tak na oko miała może z dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat. Nie zapytał jej jednak o wiek, wiedział, że nie wypada. Przez chwilę wpatrywał się w jej naturalną, niemalże dziewiczą twarz. Pomimo kilku zabrudzeń była piękna. Gdyby spotkałby ją w innych okolicznościach z pewnością zaprosiłby ją na randkę. Nawet jeśliby odmówiła to gra była warta świeczki.
– Co? Co się tak gapisz? – wyrwała go z chwilowego zamroczenia.
– Spróbuję podnieść konar. Nie krzycz bo mogą nas usłyszeć. Może Cię zaboleć, ale na pewno dzielnie to zniesiesz. Jak tylko dam Ci znak spróbuj wyciągnąć nogę.
Nie wiedziała jednak kto może ich usłyszeć, dookoła panowała niezmącona niczym cisza. Kobieta zacisnęła dłonie w pięści. Obserwowała jak nieznajomy zamierza się do uniesienia potężnego konaru. Mężczyzna był świadom tego, że musi unieść drzewo. Przetoczenie go po nodze kobiety nie wchodziło w grę. Miał jedynie nadzieję, że posiada wystarczającą ilość sił do wykonania tej pozornie prostej, ale wymagającej niezwykłych nakładów energi operacji.
Objął drzewo w pół. Zaczął stękać, a po chwili sapać z wysiłku. Jego trud był iście syzyfowy. Konar nie ustępował, a czas upływał. Starał się spieszyć, słyszał jak kobieta wydaje ciche odgłosy bólu. Była jednak dzielna, usiłowała zaciskać zęby. Mimo wszystko konar ani drgnął. Zimne stróżki potu spływały po czole mężczyzny. Bał się, że nie da rady. Przegrywał, a w raz z jego niepowodzeniami umierała nadzieja tkwiąca we wnętrzu kobiety. Zaczynała tracić wiarę w to, że uwolni nogę, że wstanie i odejdzie, w to, że znajdzie wyjście z tego lasu, w to, że wróci tam skąd przybyła, i że będzie w końcu wolna.
On nie miał już sił – ona o tym wiedziała. On starał się ciągle coś robić, nie przestawał – ona widziała jego trud. On wiedział, że nic już z tego nie będzie – ona wiedziała, że nie da rady. Otarł pot z czoła. Jego koszulka przypominała już tylko szmatę do podłogi. Z przepraszającą miną odwrócił się w stronę kobiety. Znów na nią patrzył. Podziwiał jej piękną twarz. Kobieta milczała bo i co miała powiedzieć? Potrafiła świetnie czytać mowę ciała.
– Ci… Słyszałaś? – mina mężczyzny zmieniła wyraz. Zdradzała teraz oznaki przerażenia i lęku. Oczy miał szeroko otwarte, a uszy tak jakby nastawione i nasłuchujące.
– Co…? Co słyszałeś? – zapytała zlękniona i świadoma tego, że jest w potrzasku, w pułapce bez wyjścia. Znajdowała się z góry na straconej pozycji.
– Ci… To mogą być oni. Nic nie mów – był tak przerażająco tajemniczy, tak bohaterski, a zarazem szalony.
– Jacy oni…? – gwałtownym ruchem zakrył usta kobiety dłonią.
– Ci…!
Szmery zdawały się być coraz bardziej wyraźne. Muszą być wszędzie. Jednak gonili go. Bo chyba on był ich celem? Kto inny im uciekł? Kogo innego chcieliby dorwać? Przecież nie tą piękną długowłosą brunetkę. Ona niczym im nie zawiniła. To on wie o ich istnieniu. To on im uciekł.
– Siedź cicho, a ja jeszcze raz spróbuję Cię uwolnić – mówił szeptem, wpatrując się w jej pełne, błyszczące niczym gwiazdy, których teraz było pełno na niebie, oczy. Oh, jak bardzo chciałby innej, normalnej nocy wpatrywać się w to magiczne spojrzenie.
I siedziała cicho tak jak rozkazał. Z zachowania mężczyzny wywnioskowała, że z jego strony nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. On chciał jej pomóc, chciał ją uwolnić. Do licha, niech w końcu to zrobi! Szarpnął raz i drugi, niestety na marne. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli o tym, że nie da rady, o tym, że konar jest za duży, za ciężki. Tak bardzo chciał ją uwolnić. By później uciekli. Tam prosto, przed siebie, aby do rana. W dzień jakoś to będzie. Niestety mogli nie zaznać świtu.
Chyba zobaczył zarys jakiejś wielkiej postaci. Nie był tego do końca taki pewien. Może po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że oni już tu są i nie mają nic dobrego w planach. Coś wielkiego przemknęło w oddali. Może to niedźwiedź? Przez chwilę nawet miał złudną nadzieję, że to niedźwiedź. Nie wiedział co robić. Zostawić ją samą i uciekać czy próbować się bronić? No bez żartów – bronić? Przecież nie miał najmniejszych szans. Może ich nie zauważą. Nagle czerwona stróżka energii spowiła czarne niebo. Tym samym teren dookoła tajemniczej pary był doskonale oświetlony. Mężczyzna ujrzał w stosunkowo niewielkiej odległości postacie widziane przez siebie przy rzece. Co prawda było ich zaledwie kilka, nie setka jak wcześniej, ale one tu były, a ich cel za pewnie nie zmienił się znacząco.
– Boże! Kto to?! – kobieta skomentowała nietypowy widok niewyraźnym krzykiem. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że jest po zawodach i tak po prostu trzeba wiać. Nie uciszał już przygniecionej piękności, a próba ukrycia się nie miała najmniejszych szans na powodzenie.
– Przepraszał – wyszeptał w jej stronę. – Nie dałem rady, przepraszam.
– Nie! Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie tu samej! Proszę spróbuj jeszcze raz! Proszę! – błagała ze łzami w oczach. On jednak nie mógł już nic zrobić.
Drżąc powtórzył – przeprasza – nie wiem czy drżał, ze zmęczenia, strachu, czy bezsilności. Po prostu cały się trząsł. Gdy już zabierał się do ucieczki pozioma strzała czerwonej materii przeszyła las. Trafiła kobietę prosto w twarz wypalając jej oczy, usta, policzki i uszy. Pozostała jedynie tląca się czaszka. Jej ciało bezwładnie runęło na usłaną ściółką leśną ziemię. Cała scena wyglądała wręcz absurdalnie. Gdyby to był tani film grozy można by się zaśmiać. Mężczyźnie jednak nie było do śmiechu. On to widział na własne oczy. To co działo się dookoła nie dotyczyło seansu w kinie, a realnych zjawisk, chciałoby się napisać z życia wziętych, ale to byłoby już zbyt dużym odchyłem. To nie może być realne życie to jakiś fantasmagoryczny horror i to do tego słabej jakości. Kobieta nie żyła, on musiał wiać! I to natychmiast. Nie mógł już jej pomóc. Zostało po niej jedynie młode ciało, martwe młode ciało. Ciało bez twarzy.
Nie wiem skąd wykrzesał kolejne pokłady sił. Zapewne on sam nie wiedział skąd się w nim znalazła owa energia. Czyżby w jakiś bliżej niewytłumaczalny sposób magazynował cząstki potrzebne do przeżycia?
Aby do rana. Świt był jednak tak odległy. Biegł zygzakiem. Co chwilę się potykał. Deptał po ostrych gałęziach i szyszkach. Stopy mu krwawiły. Wyzwalana adrenalina sprawiała, że nie czuł bólu. Żył, a czy mogło być teraz coś ważniejszego? Kolejne strugi czerwonej materii przeszywały las. On jednak żył. Biegł. Upadał. Podnosił się. Biegł. Upadał. Czerwone strużki. Nie został trafiony. Biegł. Zachwiał się, ale nie upadł. Nie słyszał nic oprócz bicia własnego serca, które waliło mu niczym młot. Miał już dość. Nie wiedział ile przebiegł. Nie wiedział gdzie są tamci. Nie wiedział czy jest bezpieczny, nie wiedział ile pozostało do wyłonienia się słońca.
Ze zmęczenia upadł na kolana, oparł się rękoma by nie przygrzmocić twarzą o glebę. Nie utrzymał się długo w takiej pozycji. Padł bezsilnie na prawy bok. Poczuł jak coś wbija mu się w żebra, coś też uwierało go w udo. Nie miał jednak sił by zmienić pozycje. Stracił przytomność.
*
Nie licząc tajemniczych postaci i mężczyzny, las był pusty. Zwierzęta zostały wymordowane przez nieproszonych gości. Zając tym razem nie ocuci leżącego bliżej nieokreślonego. Dalszy scenariusz mógłby wydawać się stosunkowo prosty. Postacie rodem z rzeki mogły odnaleźć mężczyznę i go spopielić, albo też mógł wydarzyć się cud. Jakiś lokalny tarzan-rambo odnalazłby nieprzytomnego i go uratował. Jednak nic z tych rzeczy. Ani nie było widać rzecznych stworów, ani tym bardziej heroicznego bohatera, z przerośniętą klatą i jedynie nożem za pasem spodni. Mężczyzna tak po prostu, bez niczyjej ingerencji ocknął się i wstał. Oczy otwierał powoli i bez przekonania. Było szaro. Nie panowała już noc. Najwidoczniej najgorsze przespał. Co prawda gęsta, biała niczym mleko mgła utrudniała widoczność, ale było już bliżej niż dalej upragnionego dnia. Nadzieja powróciła.
Wszystko go bolało. Stopy miał w opłakanym stanie. To przez nie cierpiał najbardziej. Musiał jednak iść. Wewnętrzny głos kazał mu brnąć do przodu. Kolejne kroki stawiał bardzo ostrożnie. Uważnie spoglądał na miejsca po których stąpał. Choć trochę chciał ulżyć poranionej części ciała. Żebra mu pulsowały. Objął się więc i skulił. Kroczył niczym żołnierz niemiecki po nieudanej ofensywie w zmrożonej zimą stulecia Rosji. Wyglądał tragicznie. Cud, że jeszcze jako tako trzymał się pionu.
Las powoli lecz konsekwentnie przerzedzał się. Świadczyło to przede wszystkim o tym, że mężczyzna idzie w dobrym kierunku, zbliża się do końca tej potwornej dżungli w której nigdy nie chciałby się znaleźć. Starał się zebrać myśli do kupy, jakoś to wszystko poukładać. Nie był jednak w stanie tego zrobić. Przypomniał sobie kobietę, przed oczami miał jej młode, pełne wiary spojrzenie. Było mu jej szkoda. Obwiniał siebie za jej śmierć. Coś go ukuło z lewą stopę. Gdyby miał siłę to pewnie by podskoczył. Takowej jednak nie posiadał. Ograniczony ruchowo usiadł najostrożniej jak tylko potrafił na ziemi. Obejrzał stopę i zauważył wielką igłę świerkową. Miała ona może z trzy centymetry i była naprawdę gruba stąd też ból jaki wywoływała nie był w żadnym stopniu bólem udawanym. Mężczyzna uznał, że szybki ruch będzie najodpowiedniejszy do pozbycia się ciała obcego. Chwycił więc za igłę i szarpnął, wyrywając ją z fragmentem skóry. Zapiekło. Omal nie krzyknął, ale bał się hałasować. Nadal starał się egzystować najciszej jak tylko potrafił. Ciągle czuł lęk przed nieznanym.
Nie myśląc o tym, że może wdać się zakażenie utykał idąc dalej. Drzewka były coraz mniejsze i było ich coraz mniej. To dobrze. Na pewno. Czuł, że nic złego już go nie czeka. Powoli opuszczał las, do tego zaraz wzejdzie słońce. Gdzieś na pewno muszą być jacyś ludzie którzy udzielą mu pomocy i schronienia.
*
– Ktoś tam jest.
– Gdzie dokładnie?
– Wychodzi z lasu od strony północy.
– Pokaż. O rzeczywiście. To człowiek?
– Nie wiem. To przecież niemożliwe.
– A może jednak?
– Nie. Nie przeżyłby w tym lesie. Rzeczne potwory by go dorwały.
– Meldujemy?
– Musimy.
*
– Sir od północy z lasu wychodzi… człowiek.
– Jesteście tego pewni żołnierzu?
– …nie, jest gęsta mgła, widać jedynie zarys…
– Żołnierzu czy jesteście pewni, że to człowiek?
– Wydaje mi się, że to mało prawdopodobne. Nikt nie przeżyłby nocy w tym lesie.
– Zlikwidować! Nie możemy ryzykować!
– Czy taki jest rozkaz sir?
– Tak, zlikwidować!
*
– Orzeł czy reszka?
– Orzeł.
– Cholera. No dobra podaj broń.
*
Nagły huk wystrzału przeszył ospale nadchodzący dzień. Mężczyzna bezwładnie runął na ziemi. Kula trafiła go prosto między oczy. Nie doczekał dnia. Słońce wzejdzie gdy on będzie całował glebę. Po tym co przeszedł. Po całej nocy pełnej heroicznej walki o życie. Po ucieczce rzecznym potworom. Zginął. Trafiony przez snajpera ukrytego w wieży warownej tuż za granicą lasu. O tym, że to ten snajper pozbawi go życia zadecydował los. Ślepy, cholerny los który do teraz mu sprzyjał. Może gdyby to ten drugi strzelał kula nie dotarłaby do celu? Może. Któż to wie.
Już nigdy nie dowie się jak miał na imię. Nikt nie wyjaśni mu jak znalazł się w lesie i dlaczego w ogóle to tam się ocknął. Nikt nie powie mu kim są potwory widziane przy rzece, które tak usilnie go goniły i które zabiły tą piękną i młodą dziewczynę. Nie dowie się także kim była owa kobieta, jak miała na imię i jak znalazła się w lesie.
Ostatnia noc była dla niego zagadką, a teraz umarł anonimowo.
Disujcie mnie dowoli i tak byłem i będę nikim ;]
W zasadzie po opisie, że w lesie (pomimo pełni!) było ciemno jak w kopalni bez świateł i nie dało się zobaczyć kompletnie nic, dalsze opisy lasu i działań zwierząt nie mają sensu. Jak znalazły ciało, jak do niego dotarły, jak zając, który przecież nie widzi w ciemności obadał teren, skoro było ciemno choc oko wykol? Po co opisywać, że ziemia była brunatna, spodnie zielone od trawy, skoro nie było widać nic?
Za to gryzienie twarzą ziemi rozbawiło mnie niemiłosiernie.
Na tym krótkim komentarzu zakończę dissowanie
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Gryzienie ziemi twarzą, podczas gdy gryzący leży na wznak. Jeżu kolczasty...
Nie chcę poznać tajemnicy Twojego lasu. Dobrze życzę Twojemu bohaterowi i wszystkim zwierzętom, ale, wybacz Autorze, dalej nie dam rady. Co zdanie to różne potknięcia, błędy i nielogiczności. Nie oceniam całego opowiadania, bo przeczytałam tylko cztery akapity, ale nie podejrzewam, by ciąg dalszy był łatwiejszy do przeczytania.
„Ubrania poszarpane i podziurawione”. – Czy miał na sobie kilka ubrań, czy np. walizka z ubraniami leżała obok.
„Gęste zarośla na w spół z rozłożystymi koronami drzew zasłaniają księżyc”. – Czy „na w spół” to są jakieś rośliny, posiadające rozłożyste korony drzew?
Chyba, że chodzi o gęste zarośla, które wespół z koronami zasłaniają księżyc. Korony od góry, zarośla przy ziemi. ;-)
„…każdy ma skrywane drugie alter ego”. – To znaczy, że ja mam alter ego i jeszcze drugie alter ego, gdzieś skryte??? ;-)
„On również nastawiwszy wielkie uszy obserwował…” – Tu wyjaśnia się zagadka długich uszy zajęcy. W nocy kiedy nie widzą, obserwują uszami. Uszy zająca widzą dobrze, bo długo. ;-)
„Zająca odbiło do tyłu, on również przekręcił się kilkukrotnie”. – Czy kiedy zająca odbiło do tyłu, a tył również się przekręcił, nawet kilka razy, to znaczy, że już nie żyją – zając i tył? ;-)
„Rozpędził się niczym sprinter na sektę”. – Rączy sprinter wypija setkę, rozpędza się, wpada na sektę i rozpirza ją na cztery wiatry! I tak należy postępować z sektami. Z setkami też. ;-)
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niektóre sformułowania są zabawne, ale czuć, że opowiadanie ma ducha. Pisz i się nie przejmuj. Dojdziesz do wprawy.
No, ducha ma:).
Mastiff