
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Mówisz zatem – mistrz Gawlin zmarszczył brwi – żeś niewinny, a zarzuty przeciw tobie kierowane to kłamstwo?
Perisin wykrzywił twarz, zmierzył spojrzeniem siedzącego z boku sali krasnoluda.
– Mówię – rzekł spokojnym głosem – iż pan Kringiel łże jak parszywy pies. Nie znam mości krasnoluda i nigdy nie wynajmowałem go do pracy, a już z pewnością nie do pozyskiwania ludzkich zwłok.
Kringiel zawiercił się na stołku, nerwowo przeczesał bujną brodę.
– Pan krasnolud – kontynuował mag – przedstawione tu rewelacje wyssał z palca i to najpewniej ze środkowego. Nie wiem, arcymistrzu Gawlinie, czemu ma służyć ta farsa, ale jeśli rada nie ma dowodów, na próżno zostałem tu wezwany. Marnujecie tylko cenny czas. Tak mój, jak i własny.
– Marnujemy czas? – wrzasnął, czerwieniejąc na twarzy, szpakowaty mężczyzna zajmujący miejsce obok starca. – Według ciebie wyjaśnianie tak ohydnego oskarżenia jak praktykowanie nekromancji jest marnowaniem czasu? Powinieneś cieszyć się młodzieńcze, że w ogóle z tobą rozmawiamy, zamiast od razu spalić cię za herezję! Już byśmy to zrobili, gdyby nie twój stopień mistrzowski!
Mistrz Gawlin spiorunował szpakowatego wzrokiem.
– Czcigodny Cypher raczy powściągnąć swój język – skomentował zimno. – Jak na razie to ja jestem arcymistrzem w radzie i do mnie należy przewodniczenie zgromadzeniu oraz wydawanie sądów. Co do ciebie zaś, Perisinie – zwrócił się do oskarżonego – dopóki zarzuty przeciw tobie nie zostaną wyjaśnione, nie będziesz opuszczał swojej pracowni.
Perisin wciągnął powietrze z sykiem, poczerwieniał ze złości, ale nie wypowiedział ani słowa. Skłonił się tylko, nie opuszczając wzroku ze szpakowatego.
– Liczę – podjął po chwili starzec – na twoją uczciwość. Nie raczyłbym sobie szukać cię po całym królestwie, słać listów gończych i wyznaczać nagrody za głowę.
Perisin wiedział w czym rzecz. Gawlin i Cypher prowadzili polityczną rozgrywkę: stawką pierwszego było przetrwanie, drugiego zaś – pozycja i władza. W takiej sytuacji nawet głos wywołańca był na wagę złota.
– Areszt domowy? – zagrzmiał szpakowaty, wstając gwałtownie. – To jakaś kpina jest, a nie proces! Mistrzu Gawlinie, czy zdajecie sobie sprawę…
– Zdaję – przerwał mu ostro staruszek, jednak głosu nie podniósł. Dobroduszny wyraz zniknął z jego twarzy jak, nomen omen, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Zdaję sobie sprawę i zasądzam, aż do całkowitego wyjaśnienia sprawy, areszt domowy. Rzeknę więcej: dobrowolny. Jeśli mistrz Perisin zechce opuścić pracownię, skarze się na banicję.
Perisin ponownie skinął głową na znak, że rozumie i tymczasową karę przyjmuje. Cóż innego mu pozostało?
~*~
Areszt domowy nie służył Perisinowi. Po dwóch dniach w całej pracowni nie było już ani jednego kłębka kurzu, a trzeciego dnia mag wypolerował wszystkie naczynia i utensylia używane do magicznych rytuałów. Na nowo wyrysował pentagramy i czteroramienną gwiazdę na suficie i podłodze. Czarną farbą poprawił apostrofy do aniołów i demonów oraz widniejące na ścianach wezwania bogów i świętych. W szafkach i na stolikach uporządkował rekwizyty przydatne przy odprawianiu obrządków, posegregował amulety, zaś księgi ustawił w porządku alfabetycznym. Mówiąc krótko: jego occultum nabrało wyglądu, jaki powinno mieć zawsze.
Kiedy już nie pozostało nic do zrobienia, przysiadł zmęczony na zydlu, a jego głowę wypełniło kłębowisko myśli. Nie obawiał się oskarżeń o nekromancję, znacznie bardziej zajmował go Cypher. Mistrz ten pojawił się znikąd i szybko piął się po szczeblach hierarchii w radzie. Jeszcze niedawno nic nieznaczący czarownik, dziś był jednym z faworytów do przejęcia schedy po mistrzu Gawlinie, kiedy ten w końcu zrezygnuje z pełnionego zaszczytu. To, że zrezygnuje nie ulegało najmniejszej wątpliwości: jeśli nie zmuszą go do tego inni mistrzowie, nie zawsze zadowoleni z jego decyzji, zabierze staruszka od dawna spodziewana śmierć. Wtedy zaś Perisin będzie musiał naprawdę zacząć się lękać o swoją skórę.
Z zamyślenia wyrwał go ból w nadgarstku. Po krótkiej chwili pieczenie objęło całe przedramię. Świece na stole buchnęły błękitnym ogniem, płomyki falowały niespokojnie. Mag zerwał się na równe nogi, jak oparzony dopadł ściany. Zaklęcia ochronne niechybnie zostały zerwane, ktoś próbował wtargnąć do podziemnego occultum. Nie było czasu do stracenia.
Perisin targnął kandelabrem. Gdzieś w murze, za grubą na stopę warstwą kamienia zatrajkotał mechanizm, by zaraz po tym zgrzytnąć nieprzyjemnie i ucichnąć. Po chwili coś szczęknęło, zapadka ustąpiła i jedna strona regału z opasłymi tomiszczami delikatnie odskoczyła od ściany. Powstała za nim luka mierzyła nie więcej niż półtora cala, było to jednak wystarczająco wiele, aby wetknąć tam dłoń i, z delikatnym drapaniem spodu regału o dębową posadzkę, odciągnąć go na odległość pozwalającą na dostanie się do tajnego przejścia.
Ukryte wejście do korytarza było tak niewielkie, że Perisin z trudem się w nie wciskał, na klęczkach rozdzierając zarastające je gęste pajęczyny. Wepchnął się tam w samą porę: na schodach dało się słyszeć coraz wyraźniejszy odgłos kroków. Włamywacze zdążyli już odkryć zamaskowane przejście, teraz zaś zbiegali po kamiennych stopniach. Od napastników oddzielała go już tylko iluzoryczna ściana.
Mag targnął zwisającym z sufitu łańcuchem. Regał wskoczył na swoje miejsce, zaś w ciasnym przejściu otworzył się przesmyk do korytarza.
Od przejścia do prowadzącej ku wolności pieczary dzieliło Perisina kilkanaście stóp, które musiał przebyć na klęczkach. Przez moment wahał się. Jakaś nostalgiczna nuta kazała mu zawrócić, zmierzyć się z bandytami w obronie życiowego dorobku i wygrać, lub zginąć jak mężczyzna. Cichy głosik w głębi duszy podpowiadał, żeby przynajmniej podsłuchać rozmowę włamywaczy, poznać ich głosy lub chociaż dowiedzieć się, czego będą szukać w pracowni. Jednak zdrowy rozsądek zwyciężył i Perisin ruszył, kalecząc kolana o wystające kanty nierówno obrobionych kamieni. Stękając z bólu dotarł do wyżłobionego przez wodę korytarza, a po kilkudziesięciu krokach – do pieczary.
Ta część sekretnej drogi nie została stworzona przez człowieka. Nie oznaczało to jednak, że nie nosiła śladów jego bytności. Ściany pokryte były wyblakłymi malowidłami, które z ciemności wyciągał malutki płomyk, wyczarowany przez Perisina.
Kolosalne bizony uciekały przed drapieżnym kotem, którego zęby podobne były do szabli. Antylopa padała przeszyta włócznią, stada dzikich koni biegły przed siebie w szaleńczym galopie. Przesuwające się po ścianach drżące światło tchnęło życie w obrazy. Sprawiało, że ożywały, poruszały się, by po chwili na powrót zniknąć w mroku. Gdzieś ze sklepienia niespiesznie skapywała woda.
Perisin nie miał czasu na podziwianie. Ruszył przed siebie, kierując się w stronę, z której tchnęło świeższym powietrzem. Raz po raz coś chrupało pod stopami, potykał się o niedostrzegalne w ciemności stalagmity, dwa czy trzy razy kopnął coś, co głucho potoczyło się pod ścianę. Nie patrzył pod nogi: jaskinia pełna była szczątków, starych kości, pozostałości po lokatorach sprzed wieków. Mogły to być zwierzęta, ale równie dobrze mógł właśnie deptać ludzkie czaszki. Lepiej było nie wiedzieć, po czym się stąpa.
Powietrze przesycała dusząca, napierająca na pierś i skronie aura magii.
~*~
Rozenhertz stuknął szpadlem w granit krypty. Łopata zadźwięczała, płosząc stado ptaszysk siedzących na nieodległym płotku. Blada poświata karykaturalnie wykrzywiała wszystko wokół, wyciągając z mroku bryłę grobowca.
– Solidna robota – stwierdził gnom, krzywiąc usta i marszcząc haczykowaty nos. – Spójrz na łączenia między płytami, przednio wykonane. Niemal niedostrzegalne.
Borenstein mruknął coś niezrozumiale i uniósł młot. Kłódka ustąpiła po kilku uderzeniach, z trzaskiem opadając na trawę.
– Gdzie ten skurwysyn? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Gdzie do cholery podziewa się Kringiel? To on załatwiał robotę, mógłby przynajmniej dać znać, że chodzi o grobowiec, nie taszczylibyśmy ze sobą całego tego żelastwa.
Nagle Rozenhertz przystanął w pół kroku. Postawił spiczaste uszy niczym pies gończy. Jego zawahanie trwało tylko chwilę, ułamek sekundy. Zaraz skoczył do przodu, wpadł do wnętrza. Towarzysz nie czekał na wyjaśnienia, zrozumiał w momencie: niebezpieczeństwo. Zarzucił młot na ramię, wolną dłonią poderwał szpadel i już po chwili w dwójkę siedzieli w zamkniętym grobowcu.
Gnom zaklął pod nosem, dogaszając pochodnię w kałuży utworzonej przez skapującą ze sklepienia wodę.
– Magowie – stwierdził głosem, który miał brzmieć beznamiętnie, jednak czuło się w nim wyraźne nuty zaniepokojenia i strachu.
Rozenhertz poprawił pozycję za jednym z sarkofagów.
– Pomyślmy, czego te kurwy mogą tutaj szukać?
– Zamknij się. – Gnom drżał pod kamienną ścianą. – Jeśli znajdą nas w środku nocy na ludzkim cmentarzu, do tego w grobowcu, zajebią nas na miejscu.
– Mówisz?
– Zamknij się…
Na zewnątrz coś zaszeleściło. Później strzeliło głucho. Po chwili znów i kolejny raz. Zaraz też huknęło potężnie, a przez niewielki, stworzony w niewiadomym celu świetlik w ścianie grobowca wlała się czerwona, krwawa poświata.
Ogień huczał donośnie, strzelały łamane gałęzie drzew, strzelały i same drzewa. Te mniejsze poddały się bez walki, runęły, krusząc pomniki i nagrobki, teraz zaś leżały trawione płomieniami. Te większe, silniejsze, jeszcze stały dumne, jakby nic nie robiąc sobie z szalejącego po nich ognia. Czerniały tylko, rzucały iskrami odpadającej kory i liści.
Rozenhertz wspiął się na figurę anioła, jednego ze strażników sarkofagu skrywającego zwłoki. Anioł miał surowe oblicze, ściągnięte brwi i wąskie usta. Wyciągał przed siebie prawą rękę, ale przede wszystkim rozpościerał pod sufitem olbrzymie, masywne skrzydła. Gnom wgramolił się właśnie na nie, omal nie pozbawiając strażnika nosa i lewego ucha. Podciągnął się jeszcze trochę, wsunął w przestrzeń między sufitem i skrzydłem. Gorący podmuch ze świetlika owiał mu twarz, wdarł się do płuc. Na moment odebrał gnomowi oddech, zakręcił w głowie. Rozenhertzowi pojaśniało w oczach.
– Pożar! – ryknął do krasnoluda. – Wszystko się pali!
Borenstein plugawie zaklął, dopadł sarkofagu. Do tej pory łudził się jeszcze, że hałas był skutkiem prowadzonych przez magów poszukiwań. Teraz już wiedział – nikt nie kłopotał się szukaniem przestępców. Cel uświęca środki. Nie był jednak przekonany, czy wolał wpaść w łapy przeciwników, czy może jednak zostać żywcem upieczony.
Całym ciałem naparł na płytę sarkofagu.
– Złaź, szybko!
Rozenhertz był zwinny niczym małpa. Zwisł ze skrzydła, nogami chwycił muskularne ramię statuy i już po chwili wisiał głową w dół. Wykręcił się nieludzko, ramionami objął biodra anioła i nie minęły dwa uderzenia serca, a on stał na posadzce.
W tym samym czasie płyta grobowca ustąpiła. Marmur tarł o marmur, a Borenstein stękał. Owionął go smród zgnilizny, rozkładającego się ludzkiego mięsa. Krasnolud odwrócił twarz krzywiąc się, ale szybko opanował odruch wymiotny. Łopatą odsunął szczątki.
– Wchodzimy.
Gnom zawahał się, ale nie trwało to długo. Kiedy granitowa ściana grobowca stęknęła głucho i chwilę później naznaczyło ją masywne pęknięcie, leżał już obok krasnoluda.
Chwilę później kamienny strop z łoskotem przykrył sarkofag.
Gdzieniegdzie pożar dogasał samoistnie. Do czarnej ziemi spalił trawę, krzewy. Gorące powietrze falowało gniewnie. Gdzieniegdzie płomienie szalały jeszcze, trawiąc drzewa, płotek, nieodległą chatkę.
~*~
Cypher, mistrz magiczny i pretendent do tytułu arcymistrza rady, nad wyraz spokojnie przyjął wieść o ucieczce Perisina. Kiedy zlękniony gończy doniósł mu o tym, spodziewał się ataku furii, wyzwisk i – w najgorszym wypadku – batożenia. Cypher słynął przecież z niechęci do porażki. Tym razem jednak zaskoczył podwładnych. Zarówno zbrojnego, jak i blondwłosego chłopca służebnego, który udając, że nie istnieje, uzupełniał zawartość pokaźnego kielicha.
– Roześlesz – uśmiechnął się jadowicie – listy gończe. Natychmiast. Każdy obywatel ma prawo, z ramienia Rady Magów, pojmać i doprowadzić przed sąd mistrza Perisina. Każdy może również uśmiercić zbiega nie lękając się reperkusji. Przewidziana jest, dodasz, nagroda, tak za żywego jak i martwego. Żywy ma być wart więcej, ale niewiele. Nie chcemy, żeby dobrzy ludzie kłopotali się dostarczaniem go w całości.
Oczy gończego rozszerzyły się w zdziwieniu. Mimo to nie odważył się otworzyć ust, ale skinął głową na potwierdzenie, że zrozumiał.
– Twoi ludzie… – Cypher upił spory łyk wina, przerwał delektując się bukietem. – Twoi ludzie nie ustaną w poszukiwaniach. Wolałbym, żebyście go dopadli nim ktokolwiek inny to zrobi. A kiedy go już znajdziecie…
~*~
– Kiedy go znajdą – kończył blondwłosy chłopak – mają doprowadzić zbiega bezpośrednio przed oblicze mistrza Cyphera. Po cichu i bez wzbudzania sensacji. I – dodał po chwili – nie informując arcymaga.
– Tak powiedział? – Oczy Gawlina zawęziły się, nadając twarzy surowy wyraz. Mięta w dłoni gazeta szeleściła sucho.
– Jak rzekłem, panie. – Chłopiec ukłonił się trwożliwie. Denerwowanie magów, choć stary arcymistrz nie był znany z okrucieństwa, zwykle kończyło się źle. – Takimi dokładnie słowami instruował zbrojnego.
– Arogancki gnojek. – Starzec poprawił pozycję w fotelu, oparł głowę na dłoni. – Pieprzony nowomag, rządzić mu się zachciało – powiedział do siebie, na moment zapominając o szpiegu.
– Dziękuję, chłopcze. Dobrze się spisałeś, Droholt wyda ci zapłatę. Możesz odejść.
Blondyn skłonił się nisko. Zatrzasnął za sobą drzwi i komnata pogrążyła się w ciszy. Plasnęła rzucona na stół gazeta, mag wstał.
– Adra?
Kobieta pojawiła się znikąd, jakby wyszła z samej ściany. Miała ciemną karnację, czarne włosy upięła w kok z tyłu głowy. Odzienie, czarne i podkreślające walory kobiecej sylwetki, było na tyle luźne, aby nie przeszkadzało w poruszaniu się.
– Tak, panie?
– Perisin… – Mag zamyślił się przez chwilę. – Wiadomym mi jest, że para się nekromancją. Jednak czy są na to jakieś dowody?
Adra przytaknęła.
– Solidne? Na tyle, aby oprzeć na nich oskarżenie?
– Bardzo solidne, panie.
Gawlin westchnął.
– Perisin to idiota – rzekł w końcu, a w jego głosie słyszalna była cierpka nuta – ale idiota lojalny wobec mnie. Nie zwykłem zostawiać lojalności bez zapłaty. I nie podobają mi się ostatnie poczynania Cyphera, niech go cholera… Zbliż się, dziecko i słuchaj.
~*~
Dom był kamienny, podniszczony. Zamieniono go w małą fortecę do obrony przed rabusiami i lokalnymi gangami. Wielkie okna zmieniono w świetliki, a zasłaniały je kraty tak gęste, że z ledwością przecisnęłaby się przez nie mysz. Myszy i szczurów było zaś w okolicy od groma.
Gryzonie lęgły się na pobliskim śmietnisku, w miejscu, na które wysyłano odpady połowy miasta. Śmierdzące wozy pełne śmieci przejeżdżały przez całą dzielnicę tylko po to, żeby zostać opróżnione zaraz za jej granicą. Była to piękna alegoria: Doły – ostatni etap podróży, zanim na dobre zostaniesz śmieciem. Nikomu niepotrzebnym odrzutkiem, zanim wchłonie cię margines społeczny. Zanim dotrzesz na wysypisko, musisz przejść przez Doły.
Adra zatrzymała się dopiero przed obitymi stalą drzwiami domu. Beznamiętnie mijała błagających o jałmużnę biedaków, nie zaszczycała spojrzeniami okrzykujących ją brudnych dzieci. Tutaj każdy stanowił potencjalne zagrożenie, byle chłystek mógł zamachnąć się na nią, wyciągnąć spod potarganej koszuli nóż. Nie bała się ich, po prostu nie chciała kusić losu.
Małe drzwiczki zadudniły ciężko pod jej pięściami. Z braku lepszych opcji, Adra zdecydowała się na mocne wejście. Ścisnęła otrzymany od Arcymaga talizman.
Drzwi uchyliły się niepewnie, ciężko i ze zgrzytem nadmiernie obciążonych zawiasów. Przez powstałą szparkę Adra zauważyła zabezpieczający je łańcuch.
– Kto? – zahuczał nosowy bas.
W odpowiedzi krasnolud dostał drzwiami w twarz. Adra raz jeszcze naparła na blachę, tym razem silniej. Amulet ściskała tak mocno, że paznokcie poraniły jej dłoń. Stal jęknęła, zaraz potem jęknął przerywany łańcuch, a na koniec krasnolud, oberwawszy drzwiami po raz drugi.
– Kurwa! – ryknął. Próbował złapać równowagę, ale kobieta dopadła go, trzasnęła w nos. Chrupnęło, polała się krew. Adra poprawiła, tym razem lżej, w bok, nieco za skronią. Krasnolud zwalił się na podłogę.
Z otępienia wyrwał go ból głowy. Zaraz zorientował się też, że bolą go ramiona i pieką nadgarstki. Był skrępowany. Kobieta odezwała się pierwsza.
– Kto z tobą pracował? – Jej głos był cichy, miękki i aksamitny. Siedziała przed Kringlem, ale mimo to ledwo dostrzegał jej sylwetkę w ciemności. – Kto pomagał ci przy pozyskiwaniu zwłok?
Suchość w ustach nie pozwalała mu wydobyć głosu. Czuł się, jakby wepchnięto mu do gardła niemożliwy do przełknięcia kamień. Kobieta cierpliwie czekała.
– Gnom Rozenhertz – wyłkał w końcu. – Taki mały z bulwiastym nosem.
Mówił szybko, jakby bojąc się, że zbyt wolne odpowiedzi zdenerwują kobietę.
– Mieszka gdzieś za miastem – dodał. – I Borenstein, krasnolud. Kowal.
– Cieszę się, że tak chętnie współpracujesz. – Usłyszał w odpowiedzi. – Mimo to – ciągnęła kobieta – będę musiała cię zabić. To nic osobistego, przepraszam. Po prostu taką mam pracę.
Kringiel chciał krzyknąć, ale Adra brutalnie wepchnęła mu w usta zwiniętą, śmierdzącą szmatę. Zrobiła to z takim impetem, że krasnolud przewrócił się razem ze stołkiem. Kiedy leżał, Adra butem zmiażdżyła mu krtań. Wyszła nim przestał charczeć.
~*~
– Złamał nakaz arcymistrzowski. – Cypher wydął wargi, wlepiając wzrok w puste miejsce przy stole. – Wedle prawa sam wydał na siebie wyrok. Czy istnieje tu jakiś powód do debaty?
Po komnacie przeszedł szum zgłuszonych głosów. Niektórzy z mistrzów przytakiwali, ktoś podniósł kwestię śladów włamania do domu Perisina. Większość jednak czekała na odpowiedź arcymistrza. Ten nie spieszył się z odpowiedzią. Spokojnie upił kilka łyków z pucharu, delektując się coraz bardziej nienawistnym spojrzeniem Cyphera. Kiedy już wyglądało, że ten zaraz wybuchnie, Gawlin wstał.
– Nie ulega wątpliwości – rzekł donośnym głosem, a szepty w komnacie ustały – że mistrz Perisin złamał nakaz pozostania w areszcie domowym. Jednak jeszcze nie jesteśmy w posiadaniu żadnych dowodów świadczących przeciw niemu. Jedyny świadek został bestialsko zabity. Nie przywiązywałbym do tego zdarzenia zbytniej wagi, w Dołach zabójstwa to rzecz zwyczajna. Niemniej w związku z takim rozwojem wypadków, zaoczne osądy muszą poczekać aż do przeszukania mieszkania i occultum. Co więcej – podniósł głos, kiedy szepty się nasiliły – nie mamy możliwości posłuchania tłumaczeń mistrza Perisina, a i jego zniknięcie pozostaje zagadką. Nie widzę tedy powodów, aby karać go banicją i śmiercią.
Kilku radnych poderwało się z miejsc. Zaczęli przekrzykiwać się, wymachiwać rękami. Arcymistrz zagrzmiał:
– Karą za samosąd będzie śmierć! A karą za zakłócanie posiedzenia, tysiąc złotych grzywny! Teraz wysłuchajcie do końca, co mam do powiedzenia. Mag Perisin zostaje usunięty z rady. Wszystkie jego dobra zostają objęte konfiskatą, a on sam uznany zostaje za niesławnego. Czy ktoś jest przeciwny?
Nikt nie podniósł ręki. Szum ustał, choć kilku mistrzów nie ukrywało niezadowolenia.
– Dobrze. W takim razie zostanie to ogłoszone w gazetach oraz przez herolda. Cofnięte zostają również wszystkie listy gończe niezgodne z dzisiejszym postanowieniem. Doszły mnie słuchy, że ktoś się pospieszył i takowe już wydał. Jeśli jakiś dobry człowiek odnajdzie Perisina i doprowadzi go do nas, wtedy postawimy maga przed sądem. Do tego czasu pozostanie niesławny, ale nie będzie banitą.
~*~
Perisin od południa błąkał się po lesie. Tunel kończył się nad leniwym strumyczkiem za murami miasta. Teraz, kiedy zmierzchało, maga dopadł głód. Humoru nie poprawiała mu spadająca temperatura. Podarte podczas przeprawy tunelem odzienie nie chroniło przed chłodem i wiatrem.
Bał się używać magii. Jeśli ktoś go szukał, nawet najprostsze zaklęcie mogło zdradzić jego pozycję. To, że był poszukiwany, nie pozostawiało wątpliwości, jednak nadal nie wiedział czy szukali go ludzie arcymaga, czy Cyphera. A może obydwu?
Perisin położył się pod drzewem. Był zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Strach ściskał mu wnętrzności, stalowym łańcuchem zgniatał żołądek i wił się w górę przewodu pokarmowego aż do zaciśniętego gardła. Mag z trudem przełykał ślinę, planując kolejne posunięcia. Mimo strachu, wiedział co robić.
Okręg na ściółce nie był idealny, ale musiał wystarczyć. Zamiast z białych kul, został ułożony z szarych otoczaków znalezionych nad strumieniem. W miarę proste gałązki posłużyły do stworzenia glifów na krawędzi, a leśne zioła pozwoliły upleść ochronny amulet. Perisin raz jeszcze krytycznie przyjrzał się zaimprowizowanemu occultum, zaklął pod nosem i przystąpił do odprawienia obrządku.
~*~
Związany kozioł wymachnął głową na ołtarzu ofiarnym. Spazm targnął jego ciałem jakby zwierzę chciało zerwać więzy, zeskoczyć i uciec, ale silne ręce dwóch akolitów przytrzymały je na miejscu.
Czarownik uniósł rozpostarte dłonie, mocniej ścisnął sztylet. Szeptał.
– Przywołuję was, duchy zmierzchu i nocy.
Odbijane przez nóż światło drżało na ścianach.
– Zaklinam, duchy wschodu i zachodu, północy i południa.
Kozioł wydał przeciągły wizg, wierzgnął.
– Duchy światła i ciemności, żywioły ognia i wody, powietrza i ziemi…
Jego głos stawał się silniejszy, opanowywał pomieszczenie, przytłaczał akolitów. Świece z każdym kolejnym słowem przygasały.
– Wzywam cię, boże śmierci! Daj mi duszę Perisina!
Nóż błysnął, kozioł zagulgotał, wyprężył się po raz ostatni. Zwiotczał pod silnymi rękami pomocników maga. W occultum zaległa cisza i ciemność. Krew kozła skapywała z kamiennego ołtarza.
Wydawało się, że trwało to całą wieczność.
~*~
Spalone zioła pozostawiły po sobie aromatyczny zapach. Kamienie wibrowały, rytmicznie uderzając o grunt. Krąg ochronny działał.
~*~
Zielone płomienie zatańczyły na truchle kozła. Smród palonej sierści rozniósł się wokół ołtarza, mdląc akolitów. Mag spanikował, odskoczył w tył, potknął się i runął na posadzkę. Przewrócony przez niego świecznik zabrzęczał donośnie, zielone płomienie zgasły.
W ciemności rozległ się bolesny krzyk, coś trzasnęło, chrupnęły łamane kości, gdzieś coś mlasnęło mokro i mięsiście po czym strzeliło jak urywane rzemienie. Dało się słyszeć gardłowy bulgot, chrzęst, a potem nastała cisza.
Oddechy akolitów mąciły spokój occultum. Były płytkie, przyspieszone. Jednemu z nich wydało się, że zobaczył w ciemności gorejące ślepia. Wrzasnął, pędem puścił się ku drzwiom nie bacząc na to, że nie widzi gdzie stąpa. Pośliznął się, upadł, ręka, na której chciał się podeprzeć trafiła w ciepłą ciecz. Szybko zorientował się, że to krew, podskoczył jak oparzony, dopadł drzwi i wyleciał na oświetlone łuczywami schody.
Drugi akolita starał się zachować spokój. Wpadające przez otwarte drzwi światło padało na podłogę, na ciemną kałżuę i leżące w niej wybebeszone ciało maga. Trup nie miał brzucha i klatki piersiowej, strzępy skóry zwisały na połamanych kościach, wokół leżały porozrywane trzewia. Usta znaczyła aureola pękających baniek krwi, twarz była poharatana pazurami, oczodoły wypełniała jasnobrunatna maź.
Akolita zatoczył się, zgiął w pół i malowniczo obrzygał truchło kozła.
~*~
Perisin mógł już przystąpić do właściwego obrzędu. Krąg miał strzec jego ciała przed magią i dżinami, kiedy on sam przebywać będzie w formie astralnej. Co prawda kamienie ani nawet magia nie chroniły go przed dzikimi zwierzętami ani urazami fizycznymi, ale – jak uważał – była to najrozsądniejsza rzecz do zrobienia. W jego położeniu – rozumował – najważniejsze to zebrać informacje.
Zdał się na magię ludową. Mógłby podążyć za naukami czarodziejów wschodu, mistrzów magii duchowej i odprawić rytuał krwi, który odłączyłby jego osnowę od ciała. Mógłby przy pomocy naprędce wyłupanego noża wykonać na swoim ciele sigla, pozwalające na łatwiejszą nawigację w astralu. Mógłby, ale nie chciał. Zamiast tego wykonał prosty heks, który miał służyć za punkt orientacyjny. Splótł też zielny pentagram, który ułożył na piersi. Miał nadzieję, że choć na jakiś czas utrzyma on ewentualne dzikie zwierzęta daleko od bezbronnego ciała. A kiedy już dokończył przygotowania, dokładnie przeżuł kilka liści ziela snów.
Niemal czuł na twarzy ogień trawiący jego pracownię. Płonęły zbiory ksiąg, stoły i krzesła, pękały menzurki. Inskrypcje na ścianach i suficie powoli zaczerniały kolejne warstwy sadzy. Dym ograniczał widzenie.
Płonęły też trzy okaleczone ciała, rzucone na podłogę niczym kukiełki. Marszczyła się i pękała ich skóra, skwierczał tłuszcz.
Nie płonęła tylko jedna sylwetka. Czarna, szczupła, przechadzała się między płomieniami jakby w ogóle ich nie zauważała. Rozglądała się czujnie, wypatrując czegoś znajomego.
Regał z księgami zawalił się z łoskotem. Czarna sylwetka natychmiast się wyprostowała, a Perisin już wiedział, po co tu przyszła. Za płonącymi kawałkami drewna i stosem papieru widniało ukryte przejście.
Chciał zbliżyć się do sylwetki, przyjrzeć. Miał nadzieję, że rozpozna znajomą twarz, przyjaciela zdolnego mu pomóc. Podfrunął i nagle poczuł nieznaną siłę, która wyciąga go z pomieszczenia, odpycha niczym magnes. Zanim został brutalnie wepchnięty we własne ciało, poczuł na sobie wzrok. Kobieta w czerni zauważyła go.
~*~
Okolica zmieniła się nagle. Niebo przybrało barwę rozpalonego żelaza, strzelało iskrami, a księżyc zniknął. Z ziemi, aż po horyzont, po szczyt wzgórza, wystawały połamane, sczerniałe i obrosłe mchem nagrobki. Niektóre groby były rozkopane, z innych wystawały gnijące kończyny, głowy albo poszarpane korpusy. Nad wszystkim zalegała dusząca, dzwoniąca w uszach cisza.
Perisin postąpił o krok i ledwie wystawił stopę poza okrąg, zaczęło się.
Najpierw coś spłoszyło kruki. Wielkie czarne ptaszyska zerwały się z przeraźliwym krakaniem i łomotem skrzydeł. Wzbiły się w niebo, przesłaniając je niby chmura. Gdy gorejąca czerwień przeszła w czerń, sklepienie skłębiło się jak obłok czystego mroku, zawirowało.
Zza wzgórza dobiegło wycie. Przeciągłe, modulowane. Ni to wilcze, ni potępieńcze. Z różnych stron odpowiedziały podobne głosy. Rosły, potężniejąc, by później załamać się, przechodząc w gardłowy śmiech i chichot.
Dopiero teraz Perisin zauważył, że nie jest sam. Buchnęły ogniska, z mroku wychynęły włochate koboldy. Tańczyły wokół ognia, skakały nad rozszalałymi płomieniami. Nagie, wielkogłowe i pozbawione włosów nisser odganiały od siebie zębate bogie. Te atakowały zaciekle, dopadały karzełków i rozrywały ich na strzępy. Szczerzyły się fossegrimy, kłapały paszczami draugry, a czarne, włochate slaugi stadami kołowały na niebie, wypatrując ofiar.
Postawny alp zwrócił blade oblicze w stronę Perisina, zawiesił na magu niewidzące spojrzenie. W jego oczach był ogień i śmierć.
Demon w momencie rozpadł się, rozpłynął, zmienił w dym. Chmura zafalowała wokół kręgu, zgęstniała przesłaniając widoczność. I zniknęła niemal równie nagle jak się pojawiła.
Zaraz za szarymi otoczakami, miejsce zajmowały dwie sylwetki. Obie niewysokie, obie wpatrzone w niego. Obie nieludzkie.
Pierwsza stała. Była szczupła, koścista. Spod burzy kudłów w Perisina wlepiały się płonące oczy, osadzone w twarzy poparzonej tak dotkliwie, że skóra zwisała płatami, odsłaniając przypieczone mięso. W ręce, a właściwie samymi kośćmi dłoni, postać trzymała szpadel.
Drugi osobnik siedział. Był przysadzisty, silnie zbudowany. Nad pokaźną, ale mocno przypaloną brodą brakowało jednego oka, z boku twarzy szczerzyła się osmalona szczęka. Lewej ręki nie było, urywała się nad łokciem, skąd sterczał kawał kości i krwawe ochłapy. W drugiej ręce trzymał młot.
Między nagrobkami pojawił się pochód. Klekotały wywijane w podrygach kończyny, obijały się piszczele i kości strzałkowe, strzelały paliczki i kości śródstopia, żebra i kręgi. Kościotrupy kłapały szczękami, wlepiały w maga puste oczodoły. Tańczyły.
Korowód szedł płonącym cmentarzem, zataczał kręgi, sylwetki podrygiwały i skakały niezgrabnie. Niektóre, lądując na ziemi, traciły kończyny, rozpadały się. Część trupów była jeszcze kompletna, dołączały do pochodu w zakrwawionych szmatach, podartych i brudnych ubraniach.
Między szczątkami ludzi były też potwory. Karłowate, pokryte szczeciną. Ich ślepia tliły się gorączkowo znad uśmiechniętych, najeżonych krzywymi kłami paszcz. Potwory tańczyły i śmiały się.
Perisin stanął sparaliżowany. Krąg świecił, wyznaczając granicę między nim i zjawami.
– Co się tak, kurwa, gapisz? – wysyczała tęższa postać, siedząca u kamiennej granicy. Nie sposób powiedzieć jak to możliwe, że jej głos był czysty i wyraźny, mimo braku sporej części policzka. – Krasnoluda nie widziałeś?
Mag przełknął ślinę, zaprzeczył gwałtownym ruchem głowy. Widziałem! – chciał krzyknąć, ale nie zdołał. Gardło zaciskała mu pętla, dławiła go i uniemożliwiała dobycie głosu.
Ten z łopatą wbił ją w ziemię, zaczął kopać.
– Byłem kiedyś aptekarzem – powiedział, chichocząc. Kościasta dłoń zaciskała się na trzonku. – Przez ciebie już nie jestem.
– Złoto, mówiłeś – podjął krasnolud. – Złoto i ochrona. Po co zmarłym złoto?
– Przepraszam… – wyskrzeczał mag przez ściśnięte gardło. – Wybaczcie mi…
Krasnolud podniósł się, a jedna z jego nóg chrupnęła, załamała się pod ciężarem. Cielsko padło na ziemię niemal bezgłośnie.
– Winny! – zaklekotały kościotrupy, tańcząc w pochodzie.
– Winny! – skrzeknęły jednym głosem nissery i fossegrimy.
Perisin upadł na kolana, skrył głowę w dłoniach.
– Winny – powiedział chudzielec, wbijając łopatę.
– Winny – dodał szeptem ten drugi.
– Nie możesz uciekać – rozległy się ledwie słyszalne słowa. – I tak ci się nie uda.
Alp odjął usta od ucha maga. Zapadła ciemność.
~*~
– Mistrz Cypher – wyszeptał donosiciel jakby bojąc się, że ktoś może podsłuchać – miotał się na wszystkie strony. Krzyczał, że ludzi mu ktoś wybija, że sześciu w biały dzień zaszlachtowali, a trzech kolejnych zginęło broniąc dowodów.
Chłopak ściszył głos jeszcze bardziej, tak że stary arcymag musiał tęgo nadstawiać ucha. Nie protestował, mimo że w komnacie nie było nikogo prócz niego i szpiega.
– Wygrażał się, że temu który pomaga magowi Perisinowi wszystkie członki oberżnie, a potem na wieży ratusza za jajca go powiesi.
– Za jajca, powiadasz? – zainteresował się Gawlin. – A nie mówił aby, kogo o rzekomą pomoc podejrzewa?
– Nic takiego mistrz Cypher nie mówił. – Chłopak potrząsł blond czupryną. – Tak po prawdzie to ja myślę, że mistrz nie ma pojęcia kogo za te jajca wieszać. Gdyby wiedział, już by swoich siepaczy słał, a on ino siedzi w komnacie i myśli. Wszystkich z niej przepędził, nikogo nie chce widzieć.
Arcymag uśmiechnął się dobrotliwie.
– Jak zwykle dobrze się spisałeś – powiedział, popijając wina. – Idź, weź swoją zapłatę.
~*~
– Wstawaj. – Kobieta ponownie szturchnęła Perisina butem. Mag zadygotał, dopiero teraz dotarło do niego, że leży pośrodku kręgu. Kończyny miał odrętwiałe, palce zgrabiałe z zimna.
– Kim jesteś? – wydukał, z ledwością powstrzymując szczękanie zębów.
Kobieta zignorowała pytanie. Odpięła od pasa niewielką sakiewkę i wyciągnęła z niej amulet.
– Trzymaj – rzuciła go przed nos Perisina. – To powinno cię rozgrzać.
Mag z trudem zacisnął palce na kamieniu. Już chwilę później czuł przyjemne ciepło ogarniające ciało. Fala rozchodziła się od środka, jakby do klatki piersiowej włożono mu rozgrzany węgiel, który ogrzewał krew.
– Jestem po twojej stronie – Kobieta podjęła temat, kiedy już stał. – Wspólny przyjaciel przysłał mnie z pomocą. Masz co jeść?
Patrzył na nią wzrokiem pełnym wdzięczności, kiedy wyciągała z worka niewielki kawałek chleba i suszoną kiełbasę. Wbił zęby w mięso, łapczywie zagryzał pieczywem. Królewskie śniadanie dopełniała woda ze strumienia, wcześniej potraktowana stosownym amuletem. Nigdy nie wiadomo, jaka padlina kąpała się w górnym nurcie, więc lepiej było się zabezpieczyć. Szczególnie, że kobieta posiadała cały arsenał talizmanów, znalazło się coś i na taką okazję.
– Adra – przedstawiła się w końcu. Dopiero teraz zobaczył, że kobieta uśmiecha się delikatnie. Naprawdę przyjacielsko.
– Perisin – odpowiedział, przełykając kawał chleba. – Ale to pewnie wiesz. Zakładam, że zdajesz sobie również sprawę z mojego położenia. Jest, mówiąc oględnie, nie do pozazdroszczenia…
– Jest do dupy – odpowiedziała spokojnie. – Zostałeś obwołany niesławnym, wszędzie o tym trąbili. Wiem również i to, że masz potężnego przyjaciela w radzie. Nie zapominaj o tym i nie lekceważ tego faktu. Może się okazać, że właśnie koneksje ratują ci życie.
Znajomości, pomyślał Perisin, akurat teraz mi nie pomogą. Wszak nie Cyphera lękam się najbardziej. O wiele większe niebezpieczeństwo grozi mi ze strony umarłych, a tutaj… Tutaj niewiele pomoże mi nawet sam arcymistrz.
– To ty spaliłaś moją pracownię? – zapytał, odganiając od siebie czarne myśli. Wmawiał sobie, że cmentarz, trupy, że wszystko to było jedynie złym snem. Nie wychodziło.
Kobieta przytaknęła skinięciem.
– Dla twojego dobra – rzekła, unikając oskarżycielskiego spojrzenia maga. – Było w niej zbyt wiele dowodów świadczących przeciwko tobie. Księgi, siglum, utensylia. Łatwiej było spalić całą pracownię, niż wynosić wszystko po kolei. Dzięki temu można uznać, że pożar był dziełem przypadku…
– Nie zaś celową dywersją – dokończył zdanie. – Pojmuję. Może się jednak zdarzyć i tak, że właśnie ten pożar będzie moim gwoździem do trumny. Bez rzeczonych ksiąg i utensyliów może się okazać, że nie będę w stanie ochronić się przed o wiele gorszym niebezpieczeństwem niż Cypher. Pojmujesz?
Nie pojmowała.
– Mam polecenie chronić cię i pomóc w zniesieniu niesławy.
Perisin fuknął gniewnie.
– Nie jesteś w stanie ochronić mnie przed czyhającym na mnie niebezpieczeństwem.
– Co masz na myśli? – zdziwiła się kobieta. Wydawało się, iż ta ciemnoskóra, drobna dziewczyna jest całkowicie przekonana o swojej potędze. Jej mina, mowa ciała mówiły: mogę wszystko, jeśli mi rozkażesz, przeniosę nawet całą górę bez jednego stęknięcia.
– Nigdy nie przegrałaś, prawda? Nie stanęłaś oko w oko z przeciwnikiem, który pozostawał poza twoim zasięgiem. Zazdroszczę. Ale powtarzam: nie jesteś w stanie mi pomóc.
Wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie przejmowała się jego słowami. Przeżuła kawał kiełbasy i odezwała się dopiero kiedy przełknęła.
– Mam robotę do zrobienia. Jeśli zajdzie taka potrzeba, przywalę ci w gębę. Jeśli wtedy nadal nie będziesz współpracował, przywalę drugi raz. Mocniej. Będę biła aż do skutku. Kazano mi cię chronić, ale nie wspomniano o tym, że musi to być po dobroci. Wolisz po dobroci, czy po złości?
Perisin wolał po dobroci.
~*~
Uwagę Adry przykuł lis, który żwawo przemykał między drzewami. Miał szare futro i z zaciekawieniem przyglądał się wędrowcom. Kobieta obojętnie odwróciła wzrok. Zaraz potem w stronę zwierzaka pofrunął nóż, lis nie zdążył uniknąć ostrza i padł. Przez chwilę konwulsyjnie przebierał łapkami, rozkwaszone oko wylewało się z oczodołu. Adra nie miała czasu podziwiać swojego dzieła. Chwyciła Perisina za rękaw i pociągnęła go za sobą w szaleńczy bieg między drzewami.
Pogoń dopadła ich nie dalej, jak pół stajania. Ryś wyleciał z krzaków, kilka kroków od Adry. Momentalnie wyprężył się, skoczył. Wyciągniętą łapą sięgnął ramienia Adry, która próbowała uniknąć ciosu. Materiał trzasnął pod pazurami, ale kobieta wyrwała się, nie tracąc tempa. Kot upadł, zaplątał się, gubiąc cały impet i niwelując efekt zaskoczenia.
– Biegnij! Szybciej!
Perisin starał się. Biegł z całych sił. W płucach czuł lodowe igiełki, mięśnie piekły i mdlały z wysiłku, przepełnione adrenaliną serce pompowało krew z całych sił. Nogi niosły go same, przeskakiwały konary i wykroty, lawirowały między drzewami.
Gdzieś z tyłu dało się słyszeć ciche stęknięcie Adry, gałązki łamały się pod jej stopami. Kot poruszał się bezszelestnie. Kroki kobiety momentalnie ustały. Mag nie oglądał się za siebie, chciał być jak najdalej od tego wszystkiego. Biegł.
Przystanął po kilkunastu minutach. Klatkę piersiową rozrywał ból, nogi uginały się pod ciężarem ciała, które było lepkie od potu. Perisin zrobił jeszcze kilka kroków, chciał iść dalej, uciekać. Nie umiał.
Wokół panowała cisza. Zgubił pogoń, została gdzieś pośród drzew razem z Adrą. Perisin nie miał już siły. Był wyczerpany i głodny. Był przerażony.
Padł pod drzewem i niemal natychmiast zasnął.
Śniło mu się, że jest dymem, duszącym rabusiów grobów. Był ogniem, szalejącym na ich ciałach. Był kamieniem, który spadł ze stropu, zasypując krasnoluda i gnoma. Był krukiem, który z przeciągłym krakaniem zerwał się z pobliskiego płotku. Był śmiercią.
~*~
Obudził się z nieznośnym wrażeniem, że ktoś go obserwuje. Adra wpatrywała się w jego twarz. Ramię kobiety było poszarpane, ale nie krwawiło już. Na przedramieniu miała opatrunek z urwanego rękawa, jej policzek naznaczyły pazury rysia. Perisin chciał się zerwać, ale upadł. Zamroczył go ból w nogach i piersi. Nie był w stanie wstać.
– Nie ruszaj się – powiedziała cicho kobieta. W jej głosie rozbrzmiewała troska.
To głupie – pomyślał mag. – Ja powinienem zatroszczyć się o nią, zadbać o jej rany. Ja powinienem…
– Nic mi nie jest – rzekła, jakby czytając mu w myślach. – Użyję talizmanów i po ranach nie zostaną nawet blizny. A ty… Nie ruszaj się.
Sięgnęła do niewielkiej sakwy uwieszonej u pasa. Trzymając kamień smukłymi palcami, zbliżyła go do uda Perisina. Mag wzdrygnął się, oparł o pień drzewa. Adra przytrzymała jego głowę, odciągnęła ją od zimnej i twardej kory. Jej dotyk koił zmysły, był delikatny niczym łaskotanie rozgrzanego słońcem mchu. Przycisnęła talizman do nogi, ciepło rozchodziło się wraz z jej dłońmi od kolana w górę. Powoli ogarniało udo, dotarło do jego wewnętrznej strony, do samej pachwiny.
Perisin westchnął. Oddychał szybciej, płyciej.
Ciepło sięgnęło podbrzusza, wnikało głębiej, nabierało intensywności.
Poczuł jej dotyk pod koszulą, całkiem odmienny od sztywnej chropowatości lnu. Aksamitna delikatność rozlała się na linii bioder, by później ogarnąć całe ciało. Mag chwycił Adrę za kark, przyciągnął do siebie. Nie opierała się, wręcz przeciwnie: przylgnęła do niego, ściągnęła na miękką ściółkę. Oplotła go ramionami, obdarowując dotykiem miękkich ust, zachłannością dłoni. Nie pozostał jej dłużny. Ściągnął skórzany kaftan, niemal zerwał z niej delikatną, bawełnianą bluzkę. Skórzany pas stawiał opór, ale pomogła mu, prowadząc niecierpliwe dłonie. Naprowadziła jego opuszki na sprzączkę i guziczki. Nie przeszkadzała kiedy rozsznurowywał supły i zsuwał kolejne warstwy materiału.
Gdy wreszcie zbliżył się do końca, mruknęła zmysłowo. Wyprężyła się zachęcająco. Stęknęła, a gdy wystraszył się swojej nieporadności, poprowadziła go.
~*~
Poranek był dżdżysty. Mikroskopijne kropelki wpełzały za kołnierz i jakimś cudem docierały aż do pleców. Sunęły po karku, rozpełzały się niczym zimne robale. Wiatr oziębiał przemoczony płaszcz i kubrak.
Adra przewidziała i taki scenariusz. Wcześniej, poprzedniego wieczora, zebrała chrust i gałęzie, ułożyła je pod nawiasem skalnym i liśćmi osłoniła od wilgoci. Rozwiązanie nie było idealne – część opału i tak zamokła, ale znaczna większość przetrwała. Pozostawało jedynie znaleźć odpowiednie miejsce do rozpalenia ognia i osuszenia zawilgłego ubioru. Miejscem okazała się być nieodległa nisza skalna. Wgłębienie osłaniało od wiatru i chroniło przed deszczem, było więc idealnym miejscem na rozniecenie ogniska.
– Nadal mamy problem – oświadczył Perisin, przeżuwając suchy i słony kawał mięsa. Siedział teraz pod nawiasem, rozgrzewając dłonie przy ognisku. Ubranie parowało. – Wciąż nie mam dostępu do magicznych utensyliów, a bez nich nie przetrwam długo.
– Beze mnie nie przetrwasz długo – odburknęła Adra, dorzucając polano. Iskry oderwały się od drewna, poszybowały pod samo sklepienie, gdzie gasły, odbijając się od kamienia. – Beze mnie nie będziesz miał co jeść i gdzie spać. Rozerwą cię dzikie zwierzęta, jeśli wcześniej nie zostaniesz dopadnięty przez pogoń. Zapomnij o magicznych sztuczkach, mamy ważniejsze problemy na głowach.
Mag zwiesił głowę. Przypatrywał się żuczkowi. Owad odbił się od wysokiej cholewy, próbował znaleźć drogę na drugą stronę buta. Perisin zmiażdżył go kciukiem.
– Jest coś, co powinnaś o mnie wiedzieć…
– Myślisz, że nie wiem o tobie wszystkiego?
– Myślę…
– Jesteś oskarżony o nekromancję – przerwała mu kobieta. – Słusznie oskarżony. Drwiłeś sobie z praw natury, igrałeś z zakazaną formą magii i teraz magia się na tobie mści. Nie ma nic bez odpowiedniej ofiary, a ty swojej jeszcze nie złożyłeś. Natura się jej domaga.
Perisin nie odpowiedział. Wbił wzrok w plamę, którą pozostawił po sobie żuczek. Las nie zauważył tej straty, to tylko jeden owad w ściółce mniej. Czy i tak miało być z nim? Był tylko kolejnym owadem?
– Arcymag zlecił mi chronienie cię i wykonam to zadanie. Choćbym miała zginąć. Żadna pogoń ani trupy mi w tym nie przeszkodzą.
– Twoje talizmany nie zdadzą się na nic. – Perisin opadł na ziemię, smętnie wpatrując się w kobietę. Wyglądało, jakby już był martwy. Zaakceptował przeznaczony mu los i poddał się.
– Talizmany mają większą moc…
Słowa najpierw ugrzęzły w powietrzu lepkim niczym smoła. Rozlewały się powoli, cichnąc i oddalając. Razem z nimi oddaliły się obrazy. Światło ogniska rozpełzło się pod skalną półką, skapywało na posadzkę. Perisin czuł jego ciepło, wnętrze paliło niczym czerwone żelazo. Wydawało się, że gardło, a zaraz po nim wnętrzności, wypełnia mu roztopiony ołów. Chciał krzyczeć, ale nie mógł dobyć głosu. Rozpaczliwe wołanie nie mogło przebić się przez gęstą maź.
– Dzień dobry – zachrypiał nosowy bas. – Znów się spotykamy.
Gnom zachichotał cienko, niemal panicznie. Łopatą roztrącił szczapy w ognisku, ogień wpierw huknął, a zaraz przygasł i uspokoił się.
– Zaczynam sądzić, że te nasze pogawędki nie są przypadkowe – ciągnął krasnolud, nie odrywając płonących oczu od maga. – Wpierw myślałem, że tylko nieco cię postraszymy, pośmiejemy się i starczy… Teraz jednak – odchrząknął, charknął i wypluł kawałek czegoś, co mogło być kością – teraz jednak wydaje mi się, że łączy nas jakaś silniejsza więź.
Ponownie rozległ się chichot, tym razem zza pleców. Kiedy i jak gnom się tam znalazł – Perisin nie miał pojęcia. Szpadel stuknął o kamień, krasnolud zaśmiał się, a mag poczuł, jak zimny metal dotyka jego karku. Zamach i… Gnom upadł, ciśnięty przez jakąś siłę. Uderzył o ścianę, łopata załomotała. Krasnolud poderwał młot, już miał uderzyć w maga, kiedy spotkało go dokładnie to samo, co przed chwilą gnoma: coś powstrzymało uderzenie, pękata sylwetka zachwiała się, ale nie padła. Młot znów uniósł się w gotowości do ciosu, zaczął opadać, Perisin widział to jak w zwolnionym tempie. Nagle narzędzie odbiło się, a krasnolud runął na ziemię.
Perisin jęknął cicho, nie wiadomo było czy z wrażenia, czy może z nerwów. Rozglądał się wokoło pewien, że zaraz ujrzy ciemnoskóre oblicze Adry. Kobiety nie było w pobliżu.
Gnom pozbierał się z ziemi, w końcu i krasnoludowi udało się wstać. Szczególnie ten drugi nie wyglądał na zadowolonego. Uderzeniem o ścianę nastawił w barku jedyną posiadaną rękę i zaczął kląć. Klął długo i plugawie. Nie oszczędzał rodziców maga, dostało się i jego dziadkom. Kiedy skończył, westchnął i usiadł.
– Nie wiem, co się dzieje – wyjąkał w końcu Perisin. – Myślałem, że chcecie mnie zabić.
– Chcemy – gnom zaśmiał się cicho. – Nawet nie wiesz, jak bardzo. Ale coś nam przeszkadza.
– Coś lub ktoś – wycharczał krasnolud – nam nie pozwala. Sam zresztą widziałeś. Gdyby to ode mnie zależało, już byłbyś martwy. O wiele bardziej martwy, niż my.
– Gdybym miał księgi magiczne…
– Nie masz. Widzieliśmy, co ta czarnoskóra zrobiła z twoją pracownią. Widzieliśmy też, co ty robiłeś z nią… – Na twarzy krasnoluda wykwitł obleśny uśmiech, którego nie zasłaniała nawet gęsta broda. Mag poczerwieniał, zgromił go wzrokiem.
– Widzicie wszystko, co robimy?
– Jakoś tak wyszło. Jesteśmy przy tobie przez cały czas, a czasami ty przychodzisz do nas. Tak jak teraz.
Perisin zamyślił się. Jego głowę rozsadzały teorie na temat tego, co mogło się z nim dziać. Mógł to być jakiś rodzaj astralnego połączenia, a spotkania odbywałyby się w którejś ze stref duchowych. Możliwe było, że krasnolud i gnom byli inkluzami – bytami zamkniętymi w jego ciele. W takim wypadku wszystko, co się teraz działo, miało miejsce w jego głowie. Mogło też być tak, że po prostu zwariował i wtedy już nic nie miałoby znaczenia.
– O jakiej liczbie myślę?
Krasnolud spojrzał na niego jak na wariata, ale gnom odpowiedział zaskakująco szybko.
– Czterdzieści osiem.
– Dlaczego akurat czterdzieści osiem? – Zarośnięta twarz krasnoluda zadziwiająco dobrze oddawała emocje.
– Nie wiem – wzruszył ramionami gnom. – Po prostu wpadło mi do głowy.
– Nie jesteście moimi wyobrażeniami. To dobrze, bo przynajmniej nie zwariowałem.
– Tego nigdy nie możemy wykluczyć.
Wysoki chichot wbił się w uszy, niemal fizycznie je raniąc.
– Gdybym wiedział, co się tutaj dzieje, mógłbym coś na to poradzić.
– Mógłbyś albo i byś nie mógł. My poradzić nie możemy, próbowaliśmy. Z chęcią poszedłbym dalej, opuścił ten padół, ale niestety najwidoczniej jesteśmy na siebie skazani.
– Najwidoczniej – zachichotał gnom.
– Skoro ja mogę wejść do waszego świata, być może wy…
Przerwał. Kamienna ściana trzasnęła jak łamana gałązka, rozpadła się na tysiące drzazg. Z ciemności, wprost z samego kłębowiska żmij, spoglądały żarzące się ślepia. Najwidoczniej połączenie sfer nie było stabilne.
Gnom i krasnolud odskoczyli. Perisin zebrał się w sobie. Poderwał z ziemi kamień, ten był wystarczająco ostry, żeby naciąć skórę. Wycięty po wewnętrznej stronie dłoni krzyż piekł i krwawił, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Mag wystąpił o krok, kształt w pustce zaryczał ostrzegawczo, ale cofnął się. Perisin wziął to za dobry znak i mimo że wnętrzności kurczyły się w nim ze strachu, wyciągnął dłoń niczym potężny artefakt i postąpił jeszcze o krok. Tym razem demon nie poddał się, wypełzł w obłoku czystej ciemności, a zrobił to tak błyskawicznie i niespodziewanie, że Perisina odrzuciło. Najeżona kolczastymi zębami paszcza rzuciła się na niego, jednak mag w porę wyciągnął dłoń. Mimo, że chciał się tylko zasłonić, trafił krzyżem wprost na ohydną gębę, prosto między oczy demona. Bestia ryknęła, chciała się uwolnić, ale znak zadziałał samoistnie, unieruchamiając demona.
– Na brodę mojego ojczulka. – Krasnolud stał z półotwartymi ustami, gnom chichotał nerwowo.
– Niechaj cię pochłoną – ryknął Perisin – północne wichry, wiatry ognistego powietrza! Odejdź, istoto ciemności!
Mrok rozjaśniał się powoli. Wyrwa w kamiennej ścianie zasklepiła się, przywracając spoistość osnowie rzeczywistości. Perisin znów leżał w jaskini, kilka kroków dalej paliło się ognisko. Borenstein i Rozenhertz zniknęli, Adra zaś leżała przed magiem, a na jej czole odciśnięty był krwawy krzyż.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Nie chciałem zabijać Was kolejnym opowiadaniem na około sto stron znormalizowanych, więc postanowiłem pobawić się we fragmentowanie tekstu. Nic oczywiście nie stoi na przeszkodzie, żeby poczekać na całość.
Co do harmonogramu: dalsze dzieje oczywiście są naszkicowane i rozplanowane, ale nie są jeszcze w całości napisane. W związku z tym część druga może się pojawć dopiero za jakiś czas. Prawdę mówiąc jeśli pierwsza się nie przyjmie, to nie będę się za bardzo forsował z pisaniem dalszego ciągu.
Miłego czytania!
Trochę nieco odmienny tekst od Twoich ostatnich tekstów, które bardziej nawiązywały do SF i hard SF, ale ten też jest dobry. Dopracowany, w najmniejszym detalu. Dobrze się czyta. Mi się podobało, i czekam zatem na kolejne części. Pisz dalej. Mam nadzieje, że kolejne części zobaczę i przeczytam jak najszybciej. Pozdrawiam :)
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Z fantasy wracam do korzeni mojego pismactwa. ;)
Za dobre słowo - dzięki. Na razie możliwości pisania ogranicza mi sesja, ale jak tylko się z tym wymysłem szatana uporam, biorę się za spisywanie dalszych dziejów.
No tak. Z tekstami opierającymi się na "klasycznym fantasy" zawsze jest jeden problem. Nie ważne jak dobry jest autor, nie ważne jak niesamowita historia - i tak nie można się pozbyć wrażenia, że to wszystko już się gdzieś widziało. Nie twierdzę, że tekst jest zły - wręcz przeciwnie. Napisany został ciekawie i lekko, a fabuła wciąga na tyle, że z chęcią przeczytam kolejne części. Po prostu wydaje mi się, że o wiele lepiej odebrałbym ten tekst, gdyby nie było tu gnomów, krasnoludów i gildii magów (tzn, elementy te zostałyby zastąpione jakimś ekwiwalentem niezwiązanym z "klasycznym fantasy")
No ale nic to, są gusta i guściki. Niemniej, niezaprzeczalnym pozostaje fakt, iż tekst ten jest solidny. Do następnych części napewno zajrzę.
Krasnoludów faktycznie mogłoby nie być. Jeśli o gnomy chodzi - są dość ważne dla ogólnego rysu świata, ale o tym w kolejnych częściach.
Co do gildii magów -- jeżeli czarostwo jest fachem jak każdy inny, to całkowicie naturalne jest powstanie odpowiedniej gildii. Natomiast rada przedstawiona w opowiadaniu nie jest częścią żadnej gildii -- to rada miejska, ale tego niewidać, bo zbyt słabo to rozrysowałem.
O tym, że świat nie jest tak całkowicie klasyczny będzie można się przekonać w dalszych częściach, kiedy go dokładniej przedstawię.
Dzięki za komentarz! :)
Drogi Exturio, sądziłem że jesteś ścisłowcem, a tu fantazy, której nie lubię. I nie znam się na niej. Piszę komentarz na twoim profilu, przeglądając teksty. Jest ich sporo. Muszę coś wybrać. Poleć mi coś, bo sam się nie rozejrzę. Wystarczy numer kolejny. Pozdrawiam.
Ryszardzie, piszę zarówno SF jak i fantasy. Jeżeli mam Ci polecić swój tekst sf, to nie pozostaje mi nic innego, jak Kwantowy nie-byt, bo innym sensownym opowiadaniem SF chyba na razie nie dysponuję. :)
Mam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu.
Ale opis ucieczki i pieczary bardzo sugestywny. Zainteresował mnie, poniewa ż mam na warsztacie opis podziemi w górach. Wiem jak trudno dobrze oddać atmosferę skalnych grot oświetlanych niewielkim światłem i z zainteresowaniem
czytam, jak sobie doskonale poradziłeś. Pozdrawiam ponownie.
:-) Czy można spytać Autora, jak duży był nawias, pod którym siedział Perisin? :-)
Ciekaw jestem dalszego ciągu. Przyczyny są dwie. Pierwsza to kontrast do poprzednich tekstów exturia, druga to lekkość czytania.
Ryszardzie, cieszę się, że opis ucieczki pieczarą wydał Ci się sugestywny. To chyba najlepsze, co można przeczytać. :)
Adamie, nie mierzyłem. :)
Dziękuję Wami za opinie.
Raczej: skaże się na banicję, a nie skarze. Wiem, że to kara, ale chodzi raczej o skazywanie... nie?
Z opóźnieniem, ale zerknęłam do tekstu. Dam znać jeśli dojadę do końca, bo długi jest, a u mnie czasu mao! ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dojechałam do jakiejś połowy zamieszczonego tekstu i muszę przyznać, że się zniechęciłam. Nie zainteresował mnie dość, bym zagłębiała się w dalsze losy bohaterów. Niestety.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Joseheim, oczywiście chodziło mi o "skaże". Dzięki za uświadomienie. :)
Szkoda, że tekst Ci nie podpasował, ale cóż -- takie życie.
Może następnym razem ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Następnym razem mam zamiar opublikować kontynuację. Jest tam trochę na temat filozofii magii i tak dalej... Nie wiem czy mogłoby Ci podpaść. :P
Może później, niż następnym razem. ;)