- Opowiadanie: vaevictis - Przemytnicy Zdrady część I

Przemytnicy Zdrady część I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przemytnicy Zdrady część I

I

 

 

Tępy ból głowy obudził mnie wwiercając się głęboko w okolice skroni i bezlitośnie atakując beztroski sen. Suchość w gardle nieznośna w swej intensywnej formie nie dawała możliwości wykrztuszenia zwykłego "kurwa mać", a język twardy i suchy jak wiór nieprzyjemnie ocierał się o równie wysuszone podniebienie. Błędnym wzrokiem rozejrzałem się po izbie i mimo, że wyglądała jak po przejściu huraganu, z ulgą stwierdziłem, że jestem u siebie. Odruchowo sięgnąłem, ręką pod prycze i wymacałem skórzany bukłak. No cóż pewnych nawyków zmienić się nie da, a tylko totalny kretyn nie zostawia sobie po całonocnej libacji kilku łyków, które są tak zbawienne dla duszy i ciała następnego ranka. Czym się strułeś tym się lecz, mówi przecież stare, cesarskie przysłowie, a mądrość cesarska mimo iż nieskomplikowana, jest bardzo trafna w swej prostocie. Przecież nikt tak w Cesarstwie nie chleje alkoholu jak jego ukochany władca.

 

 

Kwaśny posmak wina rozszedł się od ust po żołądek rozjaśniając myśli w głowie i przynosząc wielką ulgę. Dopiero dokładniej rozglądając się po izbie zauważyłem, że na deskach, w nienaturalnej pozie śpi półnaga kobieta. W porannym świetle i pełnej krasie jej wdzięki można było zaliczyć co najwyżej do wątpliwych, ale wczorajszej nocy widocznie nie było to dla mnie problemem. Zastanawiacie się pewnie dlaczego nie spała ze mną w łożu? Prawdopodobnie była kurwą, a ja kurwami z natury się brzydzę. W granicach rozsądku oczywiście. Poza pracą za którą jej zapłaciłem (pewnie sowicie) nie chciałem od niej nic więcej. To, że po zleceniu nie wróciła na ulicę też pewnie było moją zasługą. Musiałem spoić ją jak świnie i zwyczajnie nie dała rady wyjść z pomieszczenia. Z natury jestem człowiekiem spokojnym i nawet zdarza mi się być wielkoduszny, ale kiedy wypiję za dużo wychodzi ze mnie skurwysyn w najczystszej formie. Niestety po alkohol sięgam często, więc życie poskąpiło mi przyjaciół.

 

 

Wstając z pryczy szturchnąłem delikatnie nogą towarzyszkę moich nocnych igraszek. Kobieta nawet nie drgnęła, tylko zaczęła chrapać jeszcze głośniej. Tym razem nie siliłem się na delikatność i but aż ugrzązł w wielkiej rzyci kurtyzany. Wystraszona kobieta zerwała się z podłogi jak poparzona i z przerażeniem zaczęła się rozglądać po izbie. Gdy jej wzrok spotkał się z moim, krzyknęła głośno i nie patrząc na braki w garderobie wybiegła histerycznie machając rękoma. No tak, zapomniałem, że, gdy jestem pijany to w łóżku zaczynam eksperymentować. I to bardzo. A, że raczej tylko w tym stanie mam ochotę na zaspokojenie swoich cielesnych potrzeb, to bardzo rzadko zdarza mi się chędożyć tę samą kobietę kilka razy. Tym razem musiałem nieźle przesadzić skoro nawet kurwa i to na dodatek z cesarskiej stolicy słynącej przecież z rozwiązłości i upadku moralnego, uciekała przede mną jak chłopi przed podatkami.

 

 

Ubrałem się i otworzyłem okno pełny naiwnej nadziei, że będę mógł zaczerpnąć świeżego powietrza i pozbyć się okropnego odoru alkoholu, potu i kurzu. Moje nozdrza zostały jednak zaatakowane ostrą mieszanką smrodu, którym przesiąkło to zapyziałe miasto. Nienawidziłem stolicy za jej zapach, za jej brud i za baronów, którzy myśleli, że mieszkają w pępku świata, a była to raczej inna dziura , ta trochę niżej i z drugiej strony ciała. Catannul, mimo iż ponad dwukrotnie większe od stolicy ratowała cyklicznie wiejąca nadmorska bryza. Aż strach pomyśleć jaki smród musiałby tam panować, gdyby te największe miasto Cesarstwa położone było gdzieś w głębi lądu.

 

 

Tylko jedna rzecz była w stanie postawić mnie na nogi. Gorąca polewka Kandyny czyniła istne cuda w ludzkim żołądku i podniebieniu, a ja cudu potrzebowałem i to szybko. Popołudniu miałem spotkać się z zastępcą szefa wywiadu. Generalnie Kandyna i jej kuchareczki gotowały naprawdę nieprzeciętnie i to w przeciętnej cenie, dlatego też, mimo iż swoją kuchnie miały otwartą całą dobę, zawsze było u nich tłoczno.

Schodząc schodami z piętra pozdrowiłem ręką karczmarza. Mimo wczesnej pory już obsługiwał czterech siedzących w kącie mężczyzn. Panowie, albo już zaczynali pić, albo jeszcze noc dla nich się nie skończyła. Jedna i druga możliwość świadczyła o tym samym. Musieli mieć cholernie mocne głowy. Zapewne byli to miejscowi.

 

 

– Witam panie Cedmondzie, mam nadzieje, że się pan, mimo towarzystwa wyspał – zaczepił mnie karczmarz, gdy już wychodziłem z karczmy.

– Nie miałem wyboru – odpowiedziałem – podróż była długa i męcząca Pierwszy dzień,a właściwie pierwsza noc w stolicy zawsze jest dla mnie ciężka, a mieszek po niej nieznośne lekki.

– Tak to jest drogi panie, że kobietami w stolicy rządzą trzy skórzane worki. Ten z winem, ten z monetami i ten pod kuśką. Różnica polega tylko nad kolejnością ich wyciągania – zarechotał karczmarz.

 

 

Mimo iż żart był stary, a Bekan opowiadał mi go zawsze, gdy wynajmowałem u niego pokój, uśmiechnąłem sięznacząco i wyszedłem na ulicę.

 

Zapach, który poczułem w oknie na piętrze, teraz przy samej ziemi atakował węch jeszcze bardziej. Kilkoro obdartych dzieci otoczyło kulawego psa i kopały go na zmianę mając przy tym pełno radochy. Im głośniej piszczał pies, tym głośniej śmiały się dzieci. Bez różnicy czy to duże miasto, czy wieś składająca się z kilku chałup, dzieci wszędzie bawią się tak samo. Ja akurat znajdowałem się w najgorszej dzielnicy miasta, więc widok ten i tak nie należał do okrutnych. Nie miałem zamiaru reagować i ryzykować stawiając na równi połamane łapy psa z moimi kończynami. Z resztą jestem tu incognito i nie bardzo mi się widzi zwracać na siebie uwagę. Przynajmniej do czasu, gdy rozpoczniemy aresztowania.

 

 

Stolicę odwiedzałem dosyć często. Raporty, które musiałem zdawać Głównej Kancelarii Wywiadu wymagały osobistej uwierzytelnienia słownego, więc co jakiś czas musiałem przyjeżdżać do Morannok i wyjaśniać niezrozumiałe kwestie zawarte w sprawozdaniach. Nie od dziś wiadomo, że najlepsi agenci pracują w terenie. Nasz urząd. Z resztą jak każdy inny, nie był w stanie uniknąć masy protegowanych ćwierć mózgów, którzy nie mieli tak naprawdę pojęcia o tym czym się zajmujemy. Minister von Rauberach nie mógł ich dopuścić do pracy innej niż papierkowa, gdyż wtedy w naszej organizacji zapanowałby zupełny chaos, a Cesarstwo nie przetrwałoby dłużej niż moje znajomość z dziwką.

Dzielnica chodź oficjalnie nazywana Królewską, ponieważ powstała jeszcze za czasów pierwszego królestwa, wśród mieszkańców stolicy uzyskała inne miano, a mianowicie Żebrzącej. Mieszkali tu wszyscy Ci, którzy oficjalnie nie posiadali dochodów. Dzielnica była jedną z największych w mieście, więc nazwa była trochę naiwna, bo w stolicy nie było aż tylu żebraków. Rozboje, kradzieże i prostytucja tym zajmowały się płotki usadowione często w strategicznych punktach obserwacyjnych. Ci, którzy mieli więcej oleju w głowie zajmowali się głównie handlem na czarnym rynku, przemytem opium i ściąganiem haraczy. Mówiono o „piątce czarnych królów”, którzy sprawowali faktyczną władzę w dzielnicy. Cesarska jak i miejska straż zapędzały się tu bardzo rzadko, nie widząc ani powodu ani zysku w wtrącaniu się w ten uporządkowany system. Póki czarni królowie kontrolowali sytuacje w dzielnicy, póki jej mroczny charakter nie zarażał innych rejonów miasta, póty Cesarz dawał im wolną rękę w wszelkim działaniu.

 

 

Centralne Ministerstwo Wywiadu kiedyś próbowało przytemperować trochę poczynania czarnych królów. W krótkim czasie uzyskaliśmy wiele potrzebnych nam informacji i dowodów obciążających większość sztabu kierowniczego tego zorganizowanego pieczołowicie systemu. Gdy wydawało nam się, że w krótkim czasie, będziemy w stanie rozpracować cały mechanizm, okazało się, że w jakiś sposób czarni królowie dowiedzieli się o naszej akcji. Dwa dni później sam Cesarz odwiedził Ministra van Rauberacha. Po prawie godzinnym wrzasku Cesarza Hirmaneda z gabinetu władca wyszedł cały czerwony z gniewu, a naszego ministra nie widziano przez dwa tygodnie. Sprawę zamknięto następnego dnia, akta przekazano Cesarzowi (oczywiście wcześniej wykonano kopie i starannie ukryto w archiwum wywiadu, gdyż Cesarze się zmieniają z biegiem lat, a Ministerstwo trwa nieprzerwanie od wieków). Nam tzn. agentom terenowym polecono zapomnieć o całej sprawie.

 

 

Czułem jak z każdym krokiem odzyskuje siły, a każdy wdech powietrza, mimo iż zepsutego do cna, daje mi potężną dawkę energii. Wychodząc z Dzielnicy Żebrzącej zauważyłem, że sytuacja opisana w liście od Ministra, nie odbiegała daleko do prawdy. Nigdy nie widziałem na ulicach Morannok takiej liczby straży. Dosyć, że oddziały standardowo składające się z czwórki patrolujących podwojono, to częstotliwość patrolowania też była dużo wyższa niż zwykle. Także to co zwróciło moją uwagę to niesamowita wręcz gorliwość strażników, przy zatrzymaniach. Kazano legitymować się bez mała co drugiemu przechodniowi, a co jakiś czas straż także przeszukiwała losowo wybranego mieszkańca. Cesarz musiał wystraszyć się nie na żarty, skoro sypnął złotem uruchamiając taką rzesze ludzi do pilnowania porządku. Władca jednak nie był głupcem na jakiego wyglądał i doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, że tylko Ministerstwo Wywiadu jest wstanie dotrzeć do samego korzenia zła, które zalęgło się w stolicy. Szaleńcze, któryś dopuścił się zdrady, nawet nie wyobrażasz sobie jaki ból może sprawić nasz przesłuchujący.

 

 

Zjedzona u Kandyny polewka postawiła mnie na nogi do tego stopnia, że zamówiłem także pieczoną w cebuli wołowinę, wraz z kiszoną kapustą i grochem, a wszystko zapiłem lekkim pszenicznym piwem. Posiłek pomógł mi wrócić do mojej standardowej formy, a do spotkania z Ministrem miałem jeszcze ponad dwie godziny. Postanowiłem odwiedzić mój wydział Ministerstwa i zasięgnąć języka, by wstępnie rozeznać się w sytuacji. Miałem nadzieje spotkać kilku znajomych dłużników, gdyż wczorajsza noc naprawdę nadszarpnęła moje fundusze. Ech, cholerne wino pozbawia równie szybko trzeźwego i logicznego myślenia jak złotych zanketów i srebrnych soridów.

 

 

W okolicach południa na ulicach Morannok robiło się naprawdę tłocznie. Nadchodziła typowa dla każdego większego miasta cesarstwa godzina handlowa. Na ulicach, skwerach, placach i placykach, przed wysokimi na kilka pięter kamienicami, jak i przed drewnianymi chatami każdy próbował sprzedać wszystko każdemu. Młodzi, niejednokrotnie kilkunastoletni chłopcy sprzedawali właściwie każdy rodzaj towaru, który byli w stanie wynieść z domu rodzinnego, aby uzyskać soridy na wychwalanie zalet młodości przy tanim cienkuszu. Starsi bardziej wytrawni sprzedawcy często specjalizowali się w handlu produktów ze sobą w jakiś sposób pokrewnych i związanych z daną dziedziną życia. Kobiety sprzedawały głownie szale, chusty, tanią własnoręcznie wytwarzaną z muszelek lub koralików biżuterie oraz plony małych gospodarstw z pobliskich wiosek. Słychać było gdakanie kur, kwakanie kaczek, beczenie baranów oraz przekleństwa ludzi przeplatane wywyższaniem pod niebiosa swoich towarów. Prawdziwe interesy jednak robiono z dala od tego zgiełku, w ciszy, w elitarnym gronie gdzieś na salonach dworków szlacheckich odciętych od wzroku zawistnego, zazdrosnego i na wskroś bezkrytycznego co do siebie plebsu.

 

 

W takich miesiącach jak Bazar Radimina gdzie ścisk był w godzinach handlowych niewyobrażalny nie mogło zabraknąć oczywiście złodziei i prostytutek. Pierwsi o ile byli właściwie nie do rozpoznania przez zwykłego człowieka(osobiście w ciągu kilku minut naliczyłem ich kilkunastu, ale zostałem specjalnie wyszkolony pod tym względem), o tyle kurtyzany starały się jak najbardziej eksponować swoje wdzięki i zachęcać znajdujących się na Bazarze mężczyzn. Stały młode, rude, kruczoczarne, brązowe dziewuszki wyglądające jakby dopiero co zostały zabrane od żniw, brązowe od słońca z fałszywym uśmiechem na twarzy, lecz prawdziwym smutkiem i wstydem w oczach. Stały też starsze, których wariacje na temat wyglądu sięgały dużo dalej, wiadomo walka o klienta. Te nauczyły się przez wszystkie lata "pracy" nie tylko przełknąć pigułkę wstydu, ale także tego jak z zawodu który przyszło im wykonywać być dumnym. Ich uśmiech był bezwstydny, pełen lubieżnej prowokacji połączonej z kpiną. Wyuczone ruchy i gesty opanowane do perfekcji nie zdołały jednak nabrać naturalnego charakteru i dla wnikliwego obserwatora kipiały sztucznością i brakiem mentalnej podstawy. Nie oszukujmy się jednak, zmęczony swoją wiecznie zrzędzącą żona mężczyzna wychodząc z domu oczekiwał cycków, a nie mentalnej podstawy. Interes, więc się kręcił, a właściciele zamtuzów zacierali ręce zadowoleni z zysków.

 

 

Powolnym krokiem ruszyłem w stronę naszej siedziby przeczuwając, że moje nocne przygody były niczym w porównaniu z tym co jeszcze czeka mnie w tym mieście. Najwyższy czas zapolować na buntowników, przemytników zdrady. Nadeszła chwila by odciąć chorą, nienaturalną i ropiejącą narośl, która powoduje jątrzenie się cesarskiej rany. Stolica dawno nie uroniła łzy skruchy, więc osobiście postaram się by rozryczała się jak najbardziej rozwydrzona dziewucha.

 

 

koniec części I

Koniec

Komentarze

Przecinki leżą. No i jak dla mnie to zbyt pompatycznie. Padłem po paru zdaniach. Przykro mi.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Kropka w tytule. Wywal ją.

W interpunkcji panuje wolna amerykanka. Nie mam pojęcia, jakimi zasadami się kierowałeś, ale z zasadami pisowni polskiej niewiele mają one wspólnego.

Gorąca polewka Kandyny czyniła istne cuda w ludzkim żołądku i podniebieniem (...) --- raczej podniebieniu.

Język jest bardzo nieporadny.

Fabuła do mnie nie przemówiła. Wydaje mi się naiwna.

Podsumowując: nie podobało mi się, a przed Tobą jeszcze dużo pracy.

Tekst jest napisany bardzo ciężko. Zdania są długie i czasem dziwnie skonstruowane, w narracji panuje chaos. Jest dużo o wszystkim, a jednocześnie przez cały przedstawiony fragment nic się nie dzieje. A to niedobrze. Ledwo dotarłam do końca, bo przedzieranie się przez Twój styl nie jest łatwe.

 

Przecinków brakuje wielu, a ich brak czasem nadaje zdaniom dziwne znaczenia (moim faworytem jest "słońce z fałszywym uśmiechem na twarzy" ; )).

 

Jest trochę literówek, zwłaszcza w wyrazach z polskimi znakami (ą, ę), ale nie tylko.

 

Po południu - rozdzielnie. Ćwierćmózgi zaś łącznie.

 

"Nasz urząd. Z resztą jak każdy inny..." - Po co ta kropka, po co nowe zdanie? Zresztą łącznie, zresztą.

 

Co to jest mentalna podstawa...?

 

Brakuje Ci lekkości i łatwości opowiadania. Tym raczej czytelnika nie zainteresujesz. Dużo czytaj, próbuj wczuć się w zabiegi, jakich używają Twoi ulubieni autorzy, by Cię zaciekawić, jak konstruują opisy, jak prowadzą fabułę. I próbuj dalej pisać, ale na razie postaw na prostotę, nie komplikuj zdań, nie staraj się pisać wszystkiego na raz. Bo się nie da.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jose ma rację, dużo pracy przed Tobą. Styl jest zdecydowanie nie do przebrnięcia. I pamiętaj o tych przecinkach!
: )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dziękuję za konstruktywne komentarze :) Poważnie popracuję nad kolejnymi częściami, żeby nie były tylko łatwe do przebrnięcia, ale i zaciekiwiły ;) Pozdrawiam

Dobra rada - nie wrzucaj tekstów w częśćiach. Dopracuj całość, potem się tym dziel. A wcześniej daj się tej całości odleżeć.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka