- Opowiadanie: mahoney - Inverso cz. 3.

Inverso cz. 3.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inverso cz. 3.

Poprzednia część jest tutaj:

 

http://www.fantastyka.pl/4,8763.html

 

 

Zgadzało się prawie wszystko. Z jednym wyjątkiem: ich przewodnik był na miejscu, ale okazał się zupełnie nieprzydatny. Pod żebrem miał wetknięty aż po rękojeść duży nóż. Brunatna plama krwi zdążyła już zaschnąć, a pierwsze muchy rozpoczęły swój makabryczny taniec.

Mahl próbował zebrać myśli. Janitor nie przewidział takiego obrotu sprawy. Nie było żadnego planu awaryjnego. Mieli się spotkać z przewodnikiem, a ten miał ich zaprowadzić do człowieka, który wiedział wszystko o renegacie. Cała misja stanęła pod znakiem zapytania.

– I co teraz? – Mahl zadał to pytanie samemu sobie, ale niespodziewanie usłyszał odpowiedź brata:

– Dokładnie nie wiem, ale lepiej gdybyśmy stąd zniknęli. I to jak najszybciej.

Woda w butelce Hala zaczęła świecić i bulgotać.

 

Zanim Mahl zdał sobie sprawę z daru przewidywania swojego brata ten pociągnął go w najbliższe krzaki. Mahl w duchu zaczął się modlić, żeby dolegliwości gastryczne bliźniaka dały o sobie znać w każdym innym momencie tylko nie teraz. Cisza i dyskrecja były wymogami chwili.

Obłok jasnozielonego dymu wyrósł nagle obok potężnego dębu i znikł tak samo szybko, jak się pojawił. Szczęka Mahla tylko dlatego nie rozpoczęła samodzielnego życia, że opierała się o kępkę pożółkłej trawy. Oczom braci ukazała się Katarzyna. Nie była sama:

– Skurwysyny. Zdążyli uciec.

Towarzyszący jej mężczyzna końcem buta sprawdzał stan trupa leżącego pod drzewem.

– Kilka godzin temu. To nie oni go zabili.

– Mój drogi Thug zaczął samodzielnie myśleć. Co za imponująca zmiana! – W oczach Katarzyny próżno było dopatrzeć się zalotnego spojrzenia, które Mahl znał tak dobrze. Podciągnęła spódnicę, otrzepała sandały z błota i wskazała głową ścieżkę:

– Idziemy do wsi. Daleko nie mogli uciec.

Thug z Katarzyną szybkim krokiem podążyli w dół zostawiając braci w zupełnym zaskoczeniu. Pierwszy odezwał się Hal:

– A to sucz! Nie dość, że kurwa to jeszcze sucz.

Mahl na później odłożył refleksje na temat kondycji najstarszego zawodu świata. Trzeba było działać. W każdym razie podjąć decyzję: zostają czy spróbują jednak coś zrobić.

– Masz jakiś pomysł?

Hal przybrał wyraz twarzy, który mógł znaczyć albo głęboki namysł albo kompletny brak jakichkolwiek pomysłów.

– Ja myślę, że nie możemy iść do wsi.

– Doprawdy? Niemożliwe… – Mahl miał nadzieję, że aż nadto widoczna ironia pobudzi brata do czegoś bardziej konkretnego.

– Ja myślę, że po pierwsze nie powinniśmy się rozdzielać. Po drugie sami musimy znaleźć renegata. Po trzecie muszę się wyszczać.

 

Mahl schował twarz w dłonie i zaczął poważnie zastanawiać się nad powrotem do Przedświata. Przecież nikt nie mógłby mieć do niego o to pretensji. Zrobił, co miał zrobić. A że ktoś zatroszczył się o fiasko misji już na samym jej początku… Poza tym szybciej spotkałby się z Ariką. Tylko, czy zechciałaby go po czymś takim? Nie wykazał się. Mógłby nawet zostać posądzony o tchórzostwo.

– Jednak odrobina kultury nigdy nie zawadzi! – Głos brata wyrwał go z zamyślenia. – Mogłem to zrobić tutaj, a jednak odszedłem kilka kroków. I oto co znalazłem!

Mahl odwrócił się i zobaczył to coś. Miało postać skurczonego ze strachu, biednie ubranego chłopaka. Wystraszone oczy patrzyły raz na jednego, raz na drugiego z braci.

– Kim jesteś i co tu robisz? – Mahl starał się być stanowczy i konkretny.

– Ja go nie zabiłem! Ja ino widziałem. Ale to nie ja, nie? – Głos miał piskliwy, najwyraźniej w trakcie mutacji. Pryszcze na twarzy i delikatny meszek pod nosem odejmowały mu resztki powagi.

– Nie zabiłeś powiadasz… To się jeszcze okaże. Jak się nazywasz?

– Jasiek, nie? Jasiek.

Mahl słyszał, że Świat 1.0 potrafi zaskoczyć, ale nikt nie wspominał o śmiesznych imionach.

– A co widziałeś? Tylko bez kręcenia!

Jasiek zdobył się na coś w rodzaju uśmiechu. Kręcił głową i wciąż uważnie przypatrywał się bliźniakom:

– Ale wy jednacy… Niepodobna odróżnić, nie?

– Jeśli chcesz dożyć końca dnia gadaj! Kto zabił tego człowieka…?

Chłopak podrapał się w głowę. Mahlowi przemknęła myśl, że w tym świecie higiena musi być sferą zastrzeżoną dla wybranych. Jasiek śmierdział okropnie a włosy nie widziały wody od co najmniej kilku tygodni.

– Dwóch ich było. Dwóch, nie? Jeden to pan. Godny pan. Bogaty strój. Drugi to zbir. Zbir straszny, nie? To on zabił. Ja tu wnyki zastawiałem. Na zające. I wtedy oni. Mnie nie widzieli. Bo ja w krzakach schowany. Nie widzieli, nie?

Mahl nie był pewien, czy natarczywe „nie” w ostatnim zdaniu miało być potwierdzeniem, czy raczej prośbą o nie.

– Może nie widzieli. Zobaczymy. Wiesz jak się nazywają?

– Nie. Ja nie słyszałem. Ino później powiedzieli, że do wsi idą. I poszli, nie?

Hal postanowił zaznaczyć swoja obecność:

– Czyli do wsi nie można. Rozdzielać się nie możemy, odnaleźć człowieka musimy i dochodzi czwarty punkt.

– Czwarty? Przecież już się wyszczałeś.

– Nie zdążyłem. Znalazłem tego małego. Ty przypilnuj jego i mojego pelikana a ja dokończę.

Mahl gestem nakazał Jaśkowi aby usiadł. Wyciągnął z sakwy kawałek chleba, skrawek sera i bezrefleksyjnie zaczął przeżuwać. Nie dość, że przewodnik nie żyje, nie dość że Katarzyna okazała się szpiegiem to jeszcze ten chłopak. Na szczęście nie wiedział zbyt dużo i nie stanowił zagrożenia. Ale mógł być dobrym źródłem informacji. Widział zabójcę i jego zleceniodawcę. Znał okolicę. No i był wystraszony. To jedna z najsilniejszych motywacji do ewentualnej współpracy. Zaraz obok seksu i przekupstwa.

Hal wyszedł zza kępy krzaków zawiązując spodnie i uśmiechając się do brata:

– Widziałem drogę. Dokąd prowadzi?

– Na prawo do wsi. Na lewo do głównego traktu. A nim to już do miasta, nie? – Słowo „miasto” Jasiek wypowiadał ze szczerym nabożeństwem.

– Duże to miasto? Są po drodze jakieś zajazdy? – Mahl nie podjął jeszcze decyzji co do dalszego losu misji.

– Duże. Oj duże. I kościoły są, i kramów dużo i ludzi mrowie.

„W tłumie mamy większe szanse” – ocenił Mahl, ale jednocześnie uświadomił sobie, że w mieście trudniej będzie znaleźć kogoś, kto będzie miał jakiekolwiek informacje na temat renegata. Właściwie możliwości były tylko dwie: albo pójść do miasta i wmieszać się w tłum, albo zawrócić.

– Poprowadzisz nas do miasta. I nie próbuj uciekać. Ja też mam nóż. Dobrze się spiszesz – nagrodę dostaniesz.

– A co to będzie? Pieniądz jakiś, nie?

– Niech za nagrodę wystarczy, że unikniesz śmierci. – Mahl starał się być bardzo groźny i stanowczy. Na Jaśku chyba zrobiło to wrażenie. Hal tymczasem w szczerym uśmiechu zaprezentował swoje sfatygowane uzębienie:

– Jesteś czarodziejem Młodszy. Nie mordercą!

– Zamknij się i weź tę swoją butelkę. Ruszamy do miasta.

 

Z pobliskiego strumyka nabrali do bukłaków wody. Na wszelki wypadek zatarli ślady swojej bytności i stanęli na skraju wzgórza. Ścieżka prowadziła do traktu. Biegła przez odkryty teren. Dzięki temu można było mieć pewność, że nikt na nich nie czyha po drodze, ale jednocześnie sami byli widoczni z daleka.

– Można się dostać do traktu inną drogą?

– O tak! Mam swoje sposoby – Jasiek uśmiechnął się, co trochę zaniepokoiło Mahla. Czyżby przestał się bać?

– Poprowadzisz nas do traktu a później do miasta. Ale poczekaj chwilę.

Mahl podszedł to truchła przewodnika. Jednym, szybkim ruchem wydobył spod żeber nóż. Wytarł go starannie o koszulę zmarłego i wsadził sobie za pas.

Hal przyglądał się temu z obrzydzeniem:

– A mówiłeś Jaśkowi, że masz nóż.

– Teraz już mam.

 

Miasta nie było jeszcze widać, ale już było wiadomo, że jest duże. Mahl wnosił to po coraz większych zajazdach mijanych po drodze i nieznośnej wprost ilości końskiego gówna zostawionego na trakcie.

Jaśkowi nie zamykała się gęba. Komentował wszystko, co mijali po drodze. Widoki, ludzi, zapachy.

– Jak się nazywają? – Mahl zobaczył przy drodze białe kwiaty z jaskrawożółtymi kropkami w środku.

– Te? Margaretki… – Dla Jaśka te kwiaty musiały być tak powszechne i oczywiste, że pytanie Mahla zaowocowało brakiem „nie” na końcu zdania. Mahl zatrzymał się na chwilę i okiem fachowca zaczął się przyglądać kwiatom, łodygom, liściom. Nie znał ich. A wydawały mu się interesujące. Na pewno nie były skomplikowane w uprawie. A ponieważ nie były znane w Przedświecie Mahl przeczuwał pewne korzyści finansowe. Postanowił zabrać do sakwy kilka sztuk w nadziei, że po powrocie uda się je zasadzić i sprawdzić, czy z nasion da się otrzymać jakiś interesujący napar lub wywar. Nawet jeśli będzie absolutnie bezużyteczny to jednak z rośliny egzotycznej. A to gwarantowało komercyjny sukces.

– To już miasto. Duże, nie? – Jasiek wyrwał Mahla z zamyślenia i wskazał w oddali posępną, wielką bramę z wieżą.

– Musimy przystanąć i chwilę pomyśleć. – Mahl siadł na przydrożnym kamieniu i zaczął szperać w swojej sakwie. Wyciągnął fajkę i zawiniątko od przyjaciela. Jasiek wybałuszył oczy i cmokał z podziwem:

– A na co to, po co? To do czarów, nie? – Mahl nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Mruknął coś pod nosem i nabił fajkę. Błękitny dym szybko otulił całą trójkę. Jasiek zachowywał się jak gończy pies: pociągał nosem, mlaskał i monosylabami wyrażał swój zachwyt. Na Halu nie robiło to żadnego wrażenia. Podszedł do brata:

– Od kogo to kupiłeś? Dużo za to dałeś?

– Coś ty! To prezent od przyjaciela. Znakomicie rozjaśnia umysł i wprawia w doskonały nastrój. Spróbuj…

– Widzisz Młodszy… Za pierwszym razem zawsze dostaje się w prezencie. Później trzeba za to płacić. Ja mam lepszy pomysł – i wyciągnął całkiem duży woreczek pełen bladozielonych kulek.

– Mam układ z człowiekiem, który to produkuje. Po powrocie zajmiemy się uprawianiem tego zielska. O ile Djuk nie zechce tego zakazać, albo obłożyć jakimś podatkiem.

 

„On też wierzy w powrót. Albo jest idiotą, albo wie więcej niż myślę” – mimo wszystko Mahl poczuł się odrobinę bezpieczniej. Nie wierzył w te bajki mówiące o tym, że jak się czegoś bardzo mocno chce to się spełni. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jaką moc mają ludzkie pragnienia.

– Jest poważny problem. Nie mamy pieniędzy. Nasz przewodnik został zamordowany, a co gorsza – obrabowany. Starszy… Masz przy sobie coś, co można sprzedać?

– Coś się znajdzie – Bliźniak uśmiechnął się tajemniczo. – Nigdy nie wyruszam w podróż bez zapasów. O ile będą klienci.

– Miasto jest duuuuże! Ludzi mrowie i kupić można wszystko, nie? – Jasiek miał oczy krągłe jak młyńskie koła. Nie wiadomo, czy z fascynacji miejskim życiem, czy z powodu zbyt dużej ilości wciągniętego dymu.

– Jeśli wszystko można kupić, to i wszystko można sprzedać – Mahl o kamień wytrzepał fajkę, schował ją do sakwy i wstał:

– Idziemy. Trzeba trochę popracować.

 

Przez bramę przeszli bez przeszkód choć strażnicy dopytywali o cel podróży, chcieli sprawdzić zawartość bagażu, ale udało się wykpić zapewnieniem o pielgrzymce do Świętego Stanisława. Pomysł podsunął Jasiek i choć Mahl zupełnie nie wiedział, o co chodzi ze zdziwieniem zauważył, że to działa.

Miasto powitało ich nieznośnym hałasem, smrodem gotowanej rzepy i wysłannikami zajazdów i burdeli. Lawirowanie między natrętami było nie lada wyczynem i zajmowało mnóstwo czasu. W końcu dotarli na rynek. Czego tam nie było! Kramy w zupełnym bezładzie, jeden przy drugim, małe stoiska z gorącą kaszą, kuglarze i trubadurzy. Mahl zrozumiał, że w tym tłumie trudno będzie cokolwiek sprzedać. Jednak wyjścia nie miał.

– Na chwilę się rozdzielmy. Spotkamy się przy wejściu do tej karczmy – głową wskazał brudny, przysadzisty budynek ozdobiony wiszącą blachą z rysunkiem dwóch ryb. – Ja biorę Jaśka a ty Starszy spróbuj zdobyć trochę gotówki.

 

Nie wiadomo kogo było więcej: kupujących czy sprzedających. Do tego strażnicy, kapłani, kurwy i poborcy podatków. Mahl ponownie zasmucił się nad stanem higieny w Świecie 1.0. Sam nie pachniał fiołkami, ale to, co docierało do jego nosa przyprawiało go o mdłości. Na Jaśku nie robiło to żadnego wrażenia. Chłonął wszystkie dźwięki, obrazy i zapachy jak szczeniak wypuszczony po raz pierwszy z budy.

– Pan głodny, nie? – Raczej stwierdził niż pytał.

– Tak, ale najpierw musimy coś sprzedać. – Mahl miał tylko jeden pomysł. Natchnął go widok ulicznego sprzedawcy jedzenia. Kasza, ryby i dużo rzepy.

– Czopki na zatwardzenie! Czopki! – Pierwsze kroki zawsze są trudne. Jednak Mahl nie dawał za wygraną. Po gniewnym spojrzeniu jednego ze sprzedających jedzenie postanowił zmienić miejsce. Wolnym krokiem przechadzał się między kramami trzymając w ręku mały mieszek, z którego roztaczał się przyjemny anyżkowy zapach. Pierwszy zainteresowany był pełen wątpliwości:

– Na co???

Mahl postanowił zrezygnować ze wszystkich kupieckich chwytów i przejść na poziom rozmowy adekwatny do poziomu klienta:

– Na twarde sranie proszę pana. Na pewno się to panu przytrafia co jakiś czas, prawda?

Mężczyzna wykazywał ślady zainteresowania więc Mahl pochylił się do jego ucha i w krótkich słowach wyjaśnił zasadę działania czopków. Niedowierzanie było jedynym komentarzem.

– A nie masz czegoś co można po prostu zjeść?

– Mam. Ale używane w ten sposób działają lepiej. Spróbuj a nie zawiedziesz się.

Klient kręcił głową, cmokał, mruczał:

– Ile za to?

– Tyle, ile wart jest komfort porannego wypróżnienia.

Mężczyzna w końcu się uśmiechnął i wręczył Mahlowi małą monetę:

– Starczy?

Mahl nie miał wyjścia. Nie znał siły nabywczej miejscowej waluty. Ukłonił się bardzo uprzejmie i życzył klientowi miłego dnia. Pokazał monetę Jaśkowi:

– Co za to można kupić? – Moneta była nierówna, raczej niestarannie wykonana i dość sfatygowana. Na jednej stronie widniał kształt, który prawdopodobnie wyobrażał jakiegoś ptaka. „Pewnie orzeł”. Mahl nie miał najlepszego zdania o miejscowych mincerzach. Jasiek popatrzył na monetę:

– Najwyżej kubek miodu. Do jedzenia raczej nic. Może małą porcję kaszy. – Chłopak wyraźnie posmutniał.

Ruszyli ponownie na obchód rynku: – Czopki! Czopki na zatwardzenie!

 

Kolejne koło wokół targu Mahl postanowił zakończyć przy kramie, przy którym nie było żadnych klientów. Miał już kilkadziesiąt monet, nieźle jak na niespełna godzinę pracy. Zapas czopków nie był jednak niewyczerpany. Trzeba będzie wymyślić coś innego. Postanowił jednak odłożyć tę sprawę na później. Wysłał Jaśka po coś do jedzenia a sam zaczął się przyglądać kramarzowi. Był równie niezwykły jak jego towar. Starannie ogolony, co było czymś zupełnie niespotykanym. Wielka kolorowa czapka zdobiła jego łysą czaszkę. Ale najbardziej dziwiło jego ubranie: żadnych szarości, luźne wdzianko z szerokimi rękawami, czerwone obcisłe spodnie i cała masa biżuterii na rękach. Na tle pozostałych kramów z ubraniami ten rzeczywiście się wyróżniał. Sprzedawca odznaczał się też dość miękkimi, kocimi ruchami, wybujałą gestykulacją i wysokim jak na mężczyznę głosem:

– Pan szanowny sobie życzy?

– Tylko oglądam. – Mahl nie był jeszcze pewien, co go bardziej fascynuje: kupiec, czy jego towar. Zaczął przebierać w kolorowych, starannie wykonanych bluzach, spodniach, szarfach. Miały te same fasony ale w różnych rozmiarach i kolorach. „Masówka. Ale pomysł niezły”.

– Popatrz człowieku, jak ubrani są ci ludzie. Jakiś koszmar! Szaro, buro, bez gustu. – Głos kupca stawał się coraz bardziej piskliwy. Mówił coraz głośniej. Zaczął przerzucać swój towar wyciągając kolejne fatałaszki. Tak właśnie je nazywał – fatałaszki.

– A gdzie są kolory? Gdzie interesująca faktura, gdzie odwaga?!

Mahl patrzył z zainteresowaniem, ale był sceptyczny:

– Nie narzekasz chyba na nadmiar klientów…

– Nie dorośli do tego. – kupiec bezradnie rozłożył ręce. – Gdybym złowił choć kilku bogatszych… Przykład idzie z góry. Popatrz!

Wyłożył na wierzch spodnie w niespotykanym fasonie. Bardzo obszerne u góry i niezwykle wąskie w nogawkach.

– Czyż nie są piękne? – Pytanie w zamyśle kupca było zapewne retoryczne, ale Mahl nie był w stanie wyobrazić sobie mężczyzny ubranego w ten sposób.

Sprzedawca w końcu wyciągnął dłoń do powitania:

– Pan Jacek. A pan? – Głos miał zupełnie niemęski. Mahl z przyjemnością zauważył, że świat, w którym się znalazł jest niezwykle tolerancyjny. Najbliższe godziny miały pokazać jak bardzo się mylił.

 

Utrata przytomności zawsze jest doznaniem niemiłym. Zwłaszcza tuz po niespodziewanym uderzeniu pałką w tył głowy. Przebudzenie może być sympatyczne, ale to zależy na przykład od głosu, który się usłyszy. Ten z całą pewnością nie był miły.

– No… Obudził się nasz heretyk!

Mahl był ostrzeżony przez janitora. Wiedział., co to heretycy, Inkwizycja, Kościół. Ale dlaczego właśnie on miał być wzięty za kacerza…?

– Chyba zaszła jakaś pomyłka – wystękał, starając się jednocześnie dostrzec cokolwiek w ciemnym pomieszczeniu z zimną posadzką, smrodem szczurzych odchodów i wyraźną obecnością dwóch mężczyzn. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że mają wobec niego złe zamiary.

– Pomyłka! Jasne. Oni zawsze tak mówią. Co nie? – pierwszy głos należał do kogoś młodego. Odpowiedział mu drugi, wyraźnie starszy i bardziej doświadczony:

– Zawsze… I zawsze się w końcu przyznają. Rechot towarzyszący ostatniemu zdaniu niósł się po całym pomieszczeniu.

– Od razu dać go habitowym! – młodszy nie grzeszył chyba cierpliwością.

– Nie. Nie tak od razu. Może będzie chciał się wykupić…

Do Mahla docierało powoli, w jakiej znalazł się sytuacji. Z całą pewnością tylko pieniądze mogły go uratować. A tych jak na złość nie miał.

– Panowie… To da się jakoś załatwić.

– Panowie?! Dobre sobie! Nie trafiłeś na panów heretyku! – Argument słowny został poparty silnym ciosem w szczękę. Mahl poczuł, że ząb, który tak dawał mu się we znaki w ostatnich dniach zakończył właśnie swój żywot ostatecznie. Mimo wszystko zrobiło mu się go trochę żal.

– Dobre. Porozmawiajmy o interesach. Mahl wierzył, że z dorosłymi ludźmi, którzy mają do opłacenia rachunki w zajazdach i kramach zawsze można się dogadać. Jednak teraz albo trafił na krezusów albo na fanatyków. Ta ostatnia możliwość przerażała go.

– No… Nareszcie mówi do rzeczy. – Młodszy pochylił się i Mahl w słabym świetle świecy mógł dostrzec niewyraźne rysy twarzy. Uśmiech zdradzał pewność siebie, odór przetrawionego alkoholu zamiłowanie do hulaszczego życia.

– To co znaleźliśmy przy tobie to albo za mało albo zupełnie nieprzydatne.

Mahl uświadomił sobie, że oprócz kilku miejscowych miedziaków miał też sporo monet z Przedświata. Postanowił to wykorzystać:

– Przyjechałem z daleka. Ja w podróży.

Nie pozwolono mu na dalsze wyjaśnienia:

– Wiemy, że z daleka. A skąd dokładnie? Tylko gadaj po dobroci! – Brudna, owłosiona pięść pojawiła się niebezpiecznie blisko nosa.

Geografia Świata 1.0 to był temat, który janitor pomiął zupełnie. Trzeba było improwizować:

– Z bardzo daleka. Z kraju, z którego jeszcze nikt tu nie dotarł.

– To ciekawe bratku. A skąd niby gadasz po naszemu? Hę? – Tego Mahl nie wziął pod uwagę. Musiał zdać się na swój wrodzony dar przekonywania.

– Wasz kraj jest bardzo znany. Na naszych uniwersytetach uczy się o nim.

– Doktor! – Młodszy włożył to słowo tyle pogardy, że starczyłaby na wykpienie wszystkich uczelni prywatnych i połowy książęcych w Przedświecie.

– Za doktora to chyba można więcej wziąć, nie? – Starszy wyraźnie wietrzył spory zarobek.

– U nas doktorów jak psów – Mahl nie dawał za wygraną. – Strasznie zdewaluował się ten tytuł.

– Zde… co? – Mahl pamiętał z wykładów, że jeśli odbiorca nie rozumie przekazu to zawsze jest to wina nadawcy. Postanowił więc zmienić treść przekazu:

– Monety z mojego kraju to naprawdę poważna suma. U mnie można za to kupić konia z rzędem.

Mężczyźni na chwilę zamilkli. Odeszli na kilka kroków niknąc w ciemnościach. Jeśli Mahl ich nie widział to i oni i mogli go zobaczyć. Wprawdzie janitor stanowczo odradzał takie sztuczki, ale Mahl wiedział, że negocjowanie ze zbirami na niewiele się zda. Ręce miał wolne, szczękę obolałą, ale nie na tyle, żeby nie wypowiedzieć półgłosem kilku słów.

Cichy syk zagłuszył rozmowę dwóch mężczyzn. Chwilę później całe pomieszczenie spowiła gęsta mgła.

– Kurwa! Czarodziej!! Łap go!

Czasu na ucieczkę było niewiele. Tym bardziej, że nie wiedział, gdzie jest wyjście. Ale domyślił się, że na pewno nie za plecami. Przekleństwa i złorzeczenia wydobywające się z ust zbirów pozwalały dokładnie określić, gdzie się znajdują. Mahl mimo bolącej głowy i pokiereszowanej szczęki znalazł dość sił, bu rzucić się do ucieczki wzdłuż ściany. Dotykając wilgotnych murów trafił w końcu na wyjście. Jeszcze tylko decyzja: w prawo, czy w lewo. Nie pamiętał jak go tu niesiono. Wiedział jednak, że mgła nie będzie wieczna a zaskoczenie nią wywołanie mija dość szybko. Więc w prawo! Nie polegał na intuicji a raczej na węchu. Z prawej strony mniej było czuć stęchliznę a nawet dawało się wyczuć smród gotowanej brukwi. „A jak brukiew to i ludzie” – myślał pokonują kolejne stopnie śliskich schodów Za sobą słyszał odgłosy pogoni i groźby zwiastujące najcięższe męczarnie i wymyślne tortury, z których najciekawsza miała polegać na wkręcaniu przyrodzenia w stolarskie imadło. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że jedną z poszkodowanych zostałaby Arika, ale właśnie został oślepiony światłem dobywającym się z sieni. Był prawie wolny. jeszcze tylko wyjść na ulicę.

Ku swojemu zaskoczeniu Mahl znalazł się n rynku. To by się nawet zgadzało. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał była wymiana uwag na temat strojów służbowych kapłanów, którą prowadził z Panem Jackiem. Kupiec, który upierał się by nazywać go kreatorem mody przekonywał, że konserwatyzm w dziedzinie ubioru kiedyś minie. Społeczeństwo pójdzie za przykładem kapłanów, książąt, trubadurów. Trzeba tylko czasu. Mahl nie był pewien, czy coś odpowiedział na takie argumenty. Być może właśnie wtedy dostał w głowę.

Teraz jednak stał przy jednym z kramów oferującym damską biżuterię. Jak można się było spodziewać był oblężony przez panie, na chwilę zwolnione z obowiązku przygotowywania obiadu, pielęgnowania dzieci i usługiwania mężom. Przeglądały, przymierzały, kłóciły się o cenę. Mahl pomyślał, że w takim miejscu mężczyzna jednak zbytnio zwraca na siebie uwagę. Już miał wmieszać się w bezpieczny tłum przy jakimś kuglarzu, kiedy nagle wyłoniła się przed nim ruda głowa jego brata:

– No jesteś wreszcie. Szukamy cię z Jaskiem od dłuższej chwili. Gdzieś się podziewał?

Mahl postanowił odłożyć opowieść o swoim uwięzieniu na później i skupić się na bardziej przyziemnych sprawach:

– Zarobiłeś jakieś pieniądze? Bo mnie właśnie okradziono…

Na bliźniaku słowa brata nie zrobiły wrażenia:

– Wyglądasz jakby cię dopadł zazdrosny mąż. Jest coś na rzeczy?

– Daj spokój i gadaj czy masz forsę. Bez tego nie przeżyjemy w tym mieście. W ogóle nie przeżyjemy.

Twarz Hala nie wyrażała nic. Ani śladu triumfu czy zadowolenia:

– Powinno na trochę starczyć – i potrząsnął naprawdę dużą i solidnie wypchaną sakiewką – Samo złoto.

– Coś ty sprzedał?!

– Nic wielkiego. Garść ziaren, o których ci mówiłem. Najpierw jednak poczęstowałem fajką mojego klienta.. Chyba mu się spodobało. Najpierw zamilkł, potem zaczął śpiewać a na końcu musiałem go siłą uciszyć, tak się śmiał.

Mahl zadumał się nad zdolnościami handlowymi swojego brata. Z zadumy wyrwało go znajome bulgotanie. Hal zaglądnął do sakwy. Wydobywało się z niej delikatne seledynowe światło. Hal chrząknął i z niezwykłą czułością pogłaskał swoja butelkę:

– Chyba znowu mamy gości.

Koniec

Komentarze

Śledzę kolejne części z dużym zainteresowaniem i przyjemnością... Fajnie budujesz ten świat, a głównego bohatera polubiłam od razu. Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz i będzie to dłuższa opowieść :-)

Gratuluje lekkiego pióra. To nie zdarza się często.

Co do interpunkcji - widywałam (przed korektą) teksty napisane przez znanych autorów... Różnie bywało z poprawnością językową... Więc: pracuj nad interpunkcją ale tak naprawdę najważniejsza jest opowieść. Póki płynie i jest ciekawa - jest dobrze. Moim zdaniem, jest dobrze.

Dziękuję Estelle! Nad interpunkcją będę pracował. Za ciepłe słowa - dzięki! Pozdrawiam!

Błędy w zapisie dialogów, charakterystyczne dla pospiechu. Mahoney, kto Ciebie pogania?

Jak się człowiek spieszy... :-) To mój debiut. Nie znajduję innego wytłumaczenia :-(

mahoney, opanuj się. Rozumiem, ale proszę: opanuj się. Psujesz swoją opowieść i przyjemność jej czytania właśnie takimi skutkami niecierpliwości.  

Przykład: 

Twarz Hala nie wyrażała nic. Ani śladu triumfu czy zadowolenia:
- Powinno na trochę starczyć – i potrząsnął naprawdę dużą i solidnie wypchaną sakiewką – Samo złoto.  

Co tu robi dwukropek przed kwestią Hala? Zdanie poprzedzające słowa Hala to narracja, nie zapowiedź zabrania głosu przez daną osobę. To samo dotyczy zdania wplecionego w wypowiedź, więc po 'starczyć' powinna znaleźć się kropka, 'i' jest zbędne, 'potrząsnął' dużą literą, kropka po 'sakiewką'.  

- Dobre. Porozmawiajmy o interesach. Mahl wierzył, że z dorosłymi ludźmi, którzy mają do opłacenia rachunki w zajazdach i kramach zawsze można się dogadać. 

Nie oddzieliłeś kwestii Mahla od komentarza narratorskiego. To powinno byc jak niżej:  

- Dobre. Porozmawiajmy o interesach.

Mahl wierzył, że z dorosłymi ludźmi, którzy mają do opłacenia rachunki w zajazdach i kramach zawsze można się dogadać.    

==============  

Nie pędź na oślep, sprawdzaj, analizuj.

Obiecuję poprawę! I bardzo dziękuję za wszystkie uwagi.

Nowa Fantastyka