- Opowiadanie: mahoney - Inverso cz. 2.

Inverso cz. 2.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inverso cz. 2.

Pierwsza część jest tutaj:

 

http://www.fantastyka.pl/4,8714.html

 

Janitor wolnym krokiem przechadzał się po izbie. Słowa wypowiadał cicho ale wyraźnie. Zupełnie jak jeszcze kilka dni temu Arika. Nawet tembr głosu mieli podobny. Mahl z zadowoleniem zauważył, że janitor nie popełniał żadnych błędów językowych. Oczy braci śledziły Lukiduma bardzo uważnie. Hal siedział z otwartymi ustami a cienka strużka śliny ciekła mu na kołnierz. Wydawał się zapomnieć o całym świecie. Mahl tylko lekko kiwał głową dając do zrozumienia, że wiele z tego, co właśnie słyszy podejrzewał od dawna.

– Tak. Masz rację czarodzieju. Rada to zupełna fikcja. Od dawna dba tylko o własne interesy. Zajmuje się głównie łapówkami. To ja – Lukidum – trzymam ten cały biznes w ryzach. Formalnie zajmuję się tylko dostarczaniem potrzebnych dokumentów, ale powiedzmy sobie szczerze – jeśli Rada nie dostanie ode mnie papierów – nie może podjąć żadnej decyzji. Żadnej.

Ostatnie słowo janitor wypowiedział w sposób, który świadczył o jego całkowitej pewności co do tego, co mówi. Dłuższą chwilę opowiadał o swoich przemyśleniach dotyczących przyszłości Rady i poszczególnych jej członków. Nie szczędził przy tym plotek i pikantnych szczegółów. Mahl słuchał z narastającym przejęciem. Wiele z tych nazwisk to żywe legendy. Autorytety. Janitor odbrązowił je szybko i skutecznie. Choć przez chwilę Mahlowi wydało się, że raczej je obrązowił… o ile takie słowo w ogóle istnieje…

Hal zaczynał się niecierpliwić. Niewiele wiedział o Radzie, Karcie Praw o Obowiązków i całym tym cyrku wokół czarodziejów. Puszczane przez niego ciche ale niezwykle śmierdzące bąki chyba zwróciły uwagę Lukiduma, bo chrząknął, przystanął na chwilę i uważnie spojrzał na Mahla:

– Chłopcze… Czeka cię niezwykle trudne i odpowiedzialne zadanie. Masz przeniknąć do Świata 1.0. i sprowadzić stamtąd pewną osobę. Jak zapewne się domyślasz podróże w obydwie strony są możliwe i nie są wcale tak rzadkie jak się niektórym wydaje. Ale nie wszyscy – że tak powiem – chcą dobrowolnie stamtąd wrócić. Jest jeden człowiek, który wyjechał tam z pewną misją, której szczegółów nie musisz a może nawet nie powinieneś znać. Twoim zadaniem jest go sprowadzić tutaj.

– Czy będę mógł użyć siły? – Mahl wzdrygał się przed krzywdzeniem bliźnich, chyba że było to absolutnie konieczne. Ostatnio częściej bywało niż nie bywało, ale Mahl zwalał to na karb ogólnego zdziczenia obyczajów i niezrozumiałej zupełnie wrażliwości zazdrosnych mężów.

– Myślę nawet, że będziesz musiał – oczy janitora wydały się jeszcze bardziej wyblakłe i zimne. – Oczywiście mam na myśli nie tylko siłę fizyczną. Będziesz musiał użyć siły swoich zaklęć, swoich specyfików, przekupstwa ale najskuteczniejszą bronią będzie szantaż. Ale uważaj! Ten człowiek jest niezwykle inteligentny i sprytny. Nie będzie ci łatwo. Jednak suma, którą ci proponujemy wynagrodzi wszystkie niedogodności i ryzyko.

 

Mahl próbował odpędzić sprzed oczu widok sakwy wypchanej złotymi dukatami i marzenia o własnej pracowni i kilku kramach w centrach największych miast. O sławie cudotwórcy, geniusza interesów i układów z janitorem. Było bowiem dla Mahla oczywiste, że po takiej przysłudze zaskarbi sobie wdzięczność Lukiduma. A janitor Rady to nie byle jaka postać…

– A mój brat? Po co nam będzie potrzebny?

– Jesteście łudząco podobni. Nawet ja dałbym się nabrać… Gdyby nie pewna gastryczna przypadłość brata nie wiedziałbym, z kim naprawdę rozmawiam…

Na Halu te słowa nie zrobiły żadnego wrażenia. Mahl przysiągłby nawet, że bliźniak potwierdził je kolejnym pierdnięciem.

– Na wypadek pościgu, twój brat mógłby zmylić pogoń. To daje nam fory.

Janitor przeszedł do szczegółów. Był raczej oszczędny w słowach. Po każdej ważnej informacji pytał, czy Mahl zapamiętał wszystko dokładnie. Zakazał robienia jakichkolwiek notatek, zapisków. Mahl powtarzał wszystkie nazwiska, zaklęcia, nazwy miejsc. Było tego dużo. Wydawało się nawet za dużo jak na wycieczkę, która miała polegać tylko na przewiezieniu pewnego człowieka z jednej części świata do drugiej. Na razie jednak postanowił nie dzielić się swoimi wątpliwościami.

– Aby uświadomić ci, na czym naprawdę polega twoje zadanie opowiem ci historię jednego z renegatów – janitor zdecydował się w końcu usiąść. Łokcie oparł na poręczach fantazyjnie rzeźbionego krzesła. Pochylił się nieco, przełknął ślinę i wziął głęboki oddech. – Kilka lat temu jeden z członków Rady uznał, że w Przedświecie jest mu za ciasno. Że Rada blokuje jego karierę naukową i nie pozwala na rozwój. Wykorzystał pewne znajomości i zdobywszy formuły oraz zaklęcia przeniósł się do Świata 1.0. Zabrał ze sobą wyniki swoich długoletnich badań. Pal licho gdyby wziął tylko swoje notatki. Ale on ukradł – to chyba najlepsze słowo – pokaźną część biblioteki z Zamku. Dość powiedzieć, że jego zniknięcie było naprawdę dużą stratą dla nas.

Mahl wciąż nie był pewien, o kim mówi Lukidum używając tego zaimka. Rada? Gildia? Jakaś tajemnicza organizacja sterująca całym Przedświatem…?

– Po drugiej stronie zaczął się wymądrzać. Czego to on nie opowiadał! – janitor wyraźnie na nowo przeżywał całą sprawę. – Zapisał się na tamtejszy uniwersytet, został kapłanem, zaczął pisać książki. No po prostu pańskie jaja! Narobił bydła.

– I nie chciał wrócić? Mahl przeczuwał, że to pytanie nie ma większego sensu.

– Oczywiście, że nie! Janitor aż machnął ręką ze zniecierpliwienia. – Robił tam karierę!!! Ostatnie słowo Lukidum wypowiedział z taką pogarda, że Mahl postanowił je zapamiętać tylko po to, żeby przy janitorze go nie wypowiadać.

– Wyobraź sobie, że zaczął wykorzystywać wiedzę zdobytą na Uniwersytecie. Naszą wiedzę! A przecież Świat 1.0 nie był na to zupełnie przygotowany. Zamieszanie, jakie wprowadził było trudne do opisania. O mało nie doprowadził do rewolucji. Tylko nasza interwencja zapobiegła naprawdę poważnym konsekwencjom. Trochę to trwało, ale w końcu udało się. Miał trochę nieprzyjemności, ale teraz pracujemy nad tym, żeby – w naszym interesie – trochę go wybielić w oczach Świata 1.0. Pierwsze sukcesy już są. Czeka na właściwy czas powrotu do Świata 1.0. W każdym razie jego teorie o budowie układu solarnego, wypieraniu dobrego pieniądza przez zły i inne pomniejsze grzechy powoli przebijają się do głów tamtejszych prostaków. Jednak Nikoła syn Jana Kopera narobił sporo zamieszania i wierz mi, że nie chcemy powtórki.

Mahl słyszał kiedyś od Dziadka o Nikole Koperze. Dziadek darzył go wielka atencją i wspominał coś, że na pewno zrobi wielką karierę. Ale później nikt już o nim nie mówił. Jego nazwisko nie widniało w historycznych annałach Rady. A przecież każdy czarodziej – niezależnie od stopnia wtajemniczenia – musiał znać na pamięć skład każdej rady do trzech pokoleń wstecz. Mahl powoli oswajał się z myślą, że Karta Praw i Obowiązków nie była stałym i niezmiennym dokumentem i Rada dowolnie nim manipulowała dla własnych celów.

– No… Teraz już wszystko wiesz. Moja siostra, którą już poznałeś przedstawiła ci szczegóły.

 

Siostra???!!! Do Mahla dotarło w końcu skąd to podobieństwo rysów i sposobu mówienia. A więc jednak! Ta oszałamiająca kobieta to siostra janitora… Tylko, że oczy trochę inne. A właściwie zupełnie inne. No i nie da się ukryć, że powierzchowność radykalnie różna… Mahl uśmiechnął się na samo wspomnienie pierwszego spotkania, ale zaraz zganił się za to. W końcu po pierwsze to zleceniodawczyni a po drugie jest Katarzyna… Niby ladacznica, ale wyraźnie darzy go afektem…

– Na koniec uspokoję cię. Woda z Orje ma niecodzienne właściwości. Rany na nodze twojego brata zabliźnią się bardzo szybko. Niedługo nie będzie po nich śladu. I nie próbuj tej wody sprzedawać. Po nalaniu do alembików traci swoje właściwości – Lukidum uśmiechnął się, jakby wiedział, jakie myśli chodziły przez chwilę po głowie Mahla. „Niezły interes trafił szlag! Ale musi być jakiś sposób… Może wodociąg… ” Mahl postanowił porozmawiać później z Dilhamem. On na pewno coś wymyśli.

Hal z niedowierzaniem oglądał swoja nogę. Jak zwykle w takich sytuacjach z ust pociekła mu cienka strużka śliny. Mahl cieszył się, że przynajmniej nie zaczął puszczać wiatrów. Wstał więc uznając, że posłuchanie u janitora dobiegło końca. Miał do dyspozycji prawie cały dzień. Można pomyśleć nad bezpiecznym sprowadzaniem wody z jeziora do pobliskiego Mantal. A tam otworzy się ośrodek leczenia ran i wrzodów. Głos Lukiduma wyrwał go z marzeń o fortunie:

– Aha… Jeszcze jedno. Myślę, że powinieneś to wiedzieć. Podróż do Świata 1.0 to nie jest podróż tylko z miejsca na miejsce. To podróż w czasie. O ile wiesz, co mam na myśli…

 

Sakwa nabrzmiała złotem, sława wybitnego czarodzieja, sukces finansowy nagle wydały się Mahlowi tak odległe jak wspólna noc z Ariką. A może nawet bardziej.

 

 

 

Wyprawa miała się rozpocząć przed świtem. Mahl miał przed sobą jeszcze prawie pół dnia. Nagle okazało się, że to bardzo dużo czasu. Co z nim zrobić? Janitor zapłacił za izbę, w której bracia mieli spędzić noc. Jedzenie i napitki także były opłacone. Ale nikt nie powiedział Mahlowi jak spędzić ostatnie godziny przed przejściem do Świata 1.0. A może to w ogóle ostatnie godziny życia…? Mahl poczuł lęk. Złorzeczył samemu sobie, bratu i wszystkim spotkanym po drodze. Ganił się za naiwność i chęć łatwego zarobku. Wiedział jednocześnie, że nie sposób się wycofać. Zbyt to wszystko było pociągające. Znalezienie równowagi między obawą przed nieznanym a przyszłą sławą i spodziewanymi zyskami było niezwykle trudne. Mahl postanowił sobie pomóc zamawiając duży dzban piwa. „Janitor płaci – grzechem byłoby nie skorzystać” – pomyślał Mahl zanurzając usta w cienkiej, kremowej pianie.

Jego brat gdzieś zniknął. Podczas rozmów z Lukidumem prawie się nie odzywał. Jeśli zadawał już jakieś pytania to dotyczyło spraw zupełnie nieistotnych: jaka tam jest pogoda, jakim językiem mówią, co z pieniędzmi. Janitor odpowiadał cierpliwie i ze szczegółami. Zupełnie jakby był tam częstym gościem.

 

Hal natychmiast po rozmowie wyszedł z gospody. Zapytał o coś karczmarza, wziął od brata kilka drobnych monet i powiedział, że wróci jak załatwi swoje sprawy. Mahl nie zastanawiał się, o co mogło chodzić. Zaniepokoiły go tylko słowa janitora o tym, że łudzące podobieństwo bliźniaków może być pomocne. Czyżby chodziło to, by z Hala zrobić przynętę? Za jego pomocą odciągać ewentualny pościg? To mogło oznaczać tylko jedno: wyprawa wcale nie będzie taka prosta jak się na początku wydawało i – co gorsza – Mahlowi groziło niebezpieczeństwo.

Piwo było ohydne. Karczmarz na pewno dolewał do niego wody, ale Mahl miał przeczucie, że ujęcie wody znajdowało się niebezpiecznie blisko latryny. Odstawił więc dzban i postanowił rozejrzeć się po osadzie.

 

Ku jego zdumieniu odnalazł w niej jeszcze jedną gospodę. Była jednak za mała, aby zasłużyć na własną nazwę. Oprócz tego, że miała tylko dwie izby gościnne niczym nie różniła się od Uklei. Podawano tam tak samo paskudne piwo a cena wina przyprawiała o zawrót głowy. Jednak Mahl postanowił przysiąść na chwilę i przyglądnąć się klientom. Byli to miejscowi rybacy. Typy nijakie i zajęte wyłącznie sobą. Z rozmów wynikało, że całe ich życie to połowy ryb i chędożenie. Przy jednym ze stołów siedział jednak mężczyzna, którego strój i wygląd wskazywał, że nie jest stąd. Albo przynajmniej nie jest rybakiem. Mahl zaczął przeczuwać najgorsze: miał chyba wyjątkowy dar przyciągania pomyleńców i szajbniętych wynalazców.

I tym razem się nie pomylił.

– Mogę? – nieznajomy postawił dzban wina na stole.

– A my się znamy? – Mahl nie był pewny, czy ma ochotę na rozmowę.

Nieznajomy nie dawał za wygraną:

– Mam coś, co cię zainteresuje. Dodam, że stoją za tym pieniądze. Duże… – Na twarzy mężczyzny błąkał się delikatny uśmieszek zwiastujący pewność siebie.

– Nie narzekam na brak pieniędzy. Poza tym jestem zajęty.

– Właśnie widzę – nieznajomy wskazał gestem dłoni kubek z winem stojący przed Mahlem. Bezceremonialnie zajął miejsce po drugiej stronie stołu. Położył na kolanach dużą sakwę podróżną i wyciągnął kilka płaskich kawałków metalu:

– Wiesz co to jest? To są pieniądze.

– Wydawało mi się, że powinny być okrągłe i przynajmniej miedziane.

– Myślisz jak większość ludzi. Ja chcę to zmienić. To będzie rewolucja… Nieznajomy najwyraźniej czekał na fanfary. Doczekał się tylko krótkiego beknięcia. Wino było chyba bardzo młode a jeżyny, z których było zrobione – bardzo niedojrzałe.

– Nie jesteś zainteresowany? – Mężczyzna zaczął rozkładać równo przycięte kawałki stalowej blachy. – To zastępuje gotówkę. Nie musisz ze sobą wozić monet. Bardzo proste, skuteczne a przede wszystkim bezpieczne.

Mahl udawał zainteresowanie. Jego myśli krążyły wokół zupełnie innych tematów. Fosforyzująca woda przeplatała się z zaklęciami, ziołami i … no właśnie. Tego Mahl bał się na równi z niebezpieczeństwami związanymi z przejściem do Świata 1.0. Piersi Ariki. Zupełnie nic o nich nie wiedział, a jednak nie dawały mu spokoju.

– …i po prostu robisz dziurkę po każdej transakcji. Jedna dziurka – powiedzmy 10 miedziaków. Właściciel kramu zapisuje te cyfry a potem – niech będzie, że raz na miesiąc – przychodzi do kantoru i dostaje pieniądze. Prawda, że genialne?

– Taaaa… – Mahl był obecny tylko ciałem. Jego duch krążył wokół krągłości, które jego wyobraźnia rozbudowała do najdrobniejszych szczegółów choć tak naprawdę nie widział nic więcej ponadto, co można dostrzec patrząc na opięty materiał sukni.

– Potrzebuję przedstawicieli, właścicieli kantorów. Oczywiście nie za darmo. Każda transakcja to pieniądze dla ciebie. Będziemy się rozliczać co miesiąc. Im więcej kantorów tym większy sukces. A ten jest gwarantowany. Zapewniam. Nawet jeśli transakcji nie będzie dużo i tak opłaty za samo wydanie takiego kawałka blachy pozwolą na godne życie. – Nieznajomy postanowił się w końcu przedstawić:

– Godan Furus – i wyciągnął rękę. Mahl niedbale odwzajemnił uścisk, ale wciąż milczał.

– To jak? Nawiążemy współpracę?

– Zostaw mi jakiś adres, albo co…

Godan uśmiechnął się i wyciągnął z sakwy całą garść równo przyciętych, zapisanych starannym pismem karteczek.

– Tu masz wszystkie szczegóły. Bardzo praktyczne, prawda?

 

Mahl nie był pewien czy pomysł Godana ma sens. Wiedział tylko, że jeśli wejdzie w życie Djuk na pewno położy na tym łapę. Jak na wszystkim co miało związek z pieniędzmi. Pożegnali się zdawkowo i każdy poszedł w swoją stronę. Godam do swojego stołu a Mahl pod Ukleję. W zajeździe natknął się na swojego brata. Trzymał w ręku szklane naczynie zwane pelikanem.

– Mam pewien pomysł. Ale na razie ci nie powiem – Hal dotykał naczynia z czułością i przyglądał mu się bardzo uważnie. – Powinno wystarczyć – dodał.

– Aha… Masz dzisiejszej nocy wolną izbę. Ja już się umówiłem. Nie uwierzysz z kim… – Uśmiech zdradzał bardzo sprośne zamiary. Mahl nie był zainteresowany. Postanowił wykorzystać wolny czas i po prostu się zdrzemnąć. Zanim doszedł do schodów usłyszał głos bliźniaka:

– Ty też się możesz spodziewać wizyty.

 

 

 

Ogarek świecy dawał tak mało światła, że Mahl z trudem odnalazł drogę do łóżka. Izba nie była bogato urządzona. Trudno zresztą się było tego spodziewać. Gospodarz nie inwestował w wygodne łóżko i krzesło bo zapewne bardzo rzadko gościli tu przybysze z drugiej strony Orje. Mahl zostawił otwarte drzwi w nadziei, że zapach pieczeni dochodzący z dołu zajazdu wymiecie stęchliznę posłania i siana pełniącego rolę siennika. Ściągnął buty, położył się i z rękami pod głową zaczął śledzić cienie migoczące na suficie. Przybierały kształty znanych postaci, potworów z bajek, które opowiadał mu Dziadek, drzew, w których miały mieszkać duchy przodków. Całość nie układała się jednak w żadną historię. Tak jak jego myśli. Popadł nawet w coś w rodzaju odrętwienia, poddawał się bezwolnie potokowi skojarzeń, z których nic nie wynikało bo wyniknąć nie mogło. Jedynym wyraźnym uczuciem, które przezierało z tego natłoku myśli był strach. Nie strach przed czymś, ale strach w ogóle. Nieokreślony w formie ale dość wyraźny. Na tyle żeby Mahl podkurczył w końcu nogi i ułożył się na boku.

Nie był pewny czy zasnął. Ale na pewno jego świadomość otrzeźwiło skrzypienie schodów. W bladej poświacie dochodzącej z dołu ujrzał postać. Zanim to wiedział już czuł. Nie mógł się mylić. Stanęła w drzwiach i choć światło dopalającej się świecy nie pozwalało rozpoznać szczegółów Mahl widział je wszystkie. Nie dlatego, że je pamiętał. On je sobie wyobrażał. Nawet jeśli do końca nie był tego świadomy. Mimo ciemności widział wyraźnie jej długie, jasne włosy. I wiedział, że spływają na jej piersi. Przemknęło mu przez myśl, że tylko raz w życiu widział coś podobnego. Kiedy stracił dziewictwo nad wodospadem niedaleko Mantal. Woda ze strumienia wyhamowywała za zakrętem i łagodnie spływała w dół po drodze pieszcząc gładkie kamienie. Robiła to cicho, dyskretnie. Jakby wiedziała, że nie powinna przeszkadzać młodym kochankom. Mahl zapamiętał ten obraz i ten spokojny szum i tęsknił za nim. Od tylu lat nie przydarzyło mu się nic piękniejszego…

Arika ubrana była w długą suknię. Mahl nie był w stanie rozpoznać koloru i fasonu. Wiedział tylko, że jest na pewno piękna. Piękne kobiety zawsze są pięknie ubrane. Nawet jeśli mają na sobie prostą, niewyszukaną suknię. Dziadek zawsze mu powtarzał, że prawdziwe piękno przebija się przez najgorsze łachmany.

Mahl próbował się unieść na łokciach i nawet chciał coś powiedzieć. Coś w rodzaju powitania, albo kilka słów świadczących o zaskoczeniu. Nie zdążył. Jedna dłoń Ariki skutecznie zamknęła mu usta. Druga uniosła w górę suknię.

„A więc jednak…” Mahl nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy wyobraźnia płata mu figle. A może w zajeździe jest jakiś czarodziej i właśnie postanowił zrobić przykry dowcip koledze po fachu… „Nawet jeśli to czary – nie chcę znać zaklęcia, które mnie z nich wyrwie”.

Arika pod suknią miała dość kusą bluzkę. I nic więcej. Mahl to czuł. Tak jak czuł ciepło bijące od niej. I ten zapach. Na pewno jakieś owoce, trochę mięty. Może coś jeszcze.

Bezceremonialnie usiała mu na biodrach. Musiałby być martwa żeby nie poczuć co działo się z jego ciałem. W duchu przeklinał krawca z Gronhill, który zapewniał go, że sznurowane z przodu gacie to najnowsza moda. Jednak Arika nie miała najmniejszych problemów z uwolnieniem go z obłędnych pomysłów nowoczesnego krojczego. Mahl z zadowoleniem poczuł, że jego organizm wysyła bardzo czytelne sygnały. Wydawało się, że w dłoni Ariki osiągnął wszystko na co go było stać. Mahl się mylił. Mimo woli zamknął oczy. Nie dlatego, że nie znał takich pieszczot. Nie raz i nie dwa różne kobiety zaspokajały go w ten sposób. Tym razem czuł jednak, że nie chodzi tylko o ars amandi. Chciał coś powiedzieć, ale Arika zamknęła mu usta pocałunkiem, w którym można było odnaleźć smak dzieciństwa, beztroskę czasów, w których przyszłość oznaczała podwieczorek, a świat ograniczał się do tego co było w zasięgu wzroku.

Dłoń Ariki zaprosiła go do siebie. Właściwie wepchnęła do środka. Zrobiła to stanowczo i szybko. Mahl poczuł, że jest tam miłym gościem. I bardzo oczekiwanym. Biodra jego kochanki – w myślach tak ją właśnie nazwał – zamarły na chwilę. Nie mógł się ruszyć ale okazało się, że to zupełnie nieistotne. Arika docisnęła jego dłonie do posłania i rozpoczęła egzotyczny taniec złożony raz z krótkich raz z powolnych ruchów, które pozwoliły Mahlowi poznać jej najgłębsze zakamarki. Kątem oka popatrzył na świecę. „Ta cholera zaraz zgaśnie” – pomyślał i na duchy przodków zaczął ją w myślach zaklinać, żeby jeszcze nie…jeszcze chwilę. Przecież nie zapamięta szczegółów. Nie zobaczy jej piersi, jej oczu. A oczy są najważniejsze. Czym będzie karmić się jego wyobraźnia, co zapamięta, czy zapach włosów wystarczy żeby tęsknić…Uwolnił dłonie i sięgnął pod bluzkę Ariki. Modlił się żeby zapamiętały każdy detal. To było wszystko, na co mógł sobie pozwolić. Był poddanym, niewolnikiem i było mu z tym dobrze. To ona nadawało tempo, rytm. Nie starczyło już czasu na poznanie jej smaku… Arika gwałtownie odchyliła głowę do tyłu, zacisnęła dłonie na ramionach Mahla i na chwilę zastygła w bezruchu. Mahl poczuł jak jej ciemniejszy, bardziej przeczuwany niż dostrzeżony trójkąt podbrzusza przytula się do niego.

Świeca zasyczała, wydała ostatnie tchnienie, ale Mahl przysiągłby, że w tej samej chwili zobaczył oczy, które uśmiechały się do niego. Krótkie westchnienie odbiło się od ścian izby i nie było wiadomo do kogo należało. Arika oparła głowę na piersi Mahla. Po chwili oddechy zlały się w jeden, coraz spokojniejszy i równy. Mahl zastanawiał się, co powiedzieć. Skończył Uniwersytet, był czarodziejem, uchodził za dowcipnego i wygadanego. A jednak cały słownik w jednej chwili wydał mu się zupełnie bezużyteczny. Otworzył usta, nabrał powietrza, ale Arika go ubiegła:

– Nic nie mów. Niech tak zostanie.

Mówiła jak zwykle spokojnie i cicho. Tak samo spokojnie wstała i stojąc w prześwicie drzwi zaczęła się ubierać. Robiła to tak by Mahl mógł dokładnie zobaczyć to, co jeszcze kilka chwil temu było tylko jego marzeniem.

Na progu schodów odwróciła się jeszcze:

– Jeśli chodzi o mojego brata… On może ci się wydać dziwny, ale na pewno możesz mu zaufać. Jest uczciwy. Powodzenia mój czarodzieju.

 

Przez głowę Mahla przewalały się miliony myśli. Z wielkim hukiem i w absolutnym nieporządku. Jednak jednej rzeczy był pewien: jego misja nie należała do banalnych i bezpiecznych. Ale przynajmniej wiedział, że ma motywację by z niej wrócić cały i zdrowy.

 

 

 

Wioślarze pracowali równo, nie oglądając się za siebie. Opłaceni przez Janitora przyjęli dwóch pasażerów nie pytając o nic. Łódź wyglądała jak każda inna w osadzie. Tylko załoga była jakby z innego świata. Z całą pewnością nie byli to prości rybacy. W każdym razie Mahl nie spotkał żadnego z nich w zajeździe. Rysy ich twarzy zdradzały lepsze pochodzenie oraz coś w rodzaju przekonania, że służą Ważnej Sprawie. Tyle zdążył dostrzec Mahl w ciemnościach, w których rozpoczął swoją wyprawę. Swoją i brata. Hal mocno dzierżył w jednej dłoni swoją butelkę, w drugiej wypchaną czymś sakwę. Bliźniacy zajęli miejsca na dziobie łodzi i każdy pogrążył się w swoich myślach. Mahl starał się zapamiętać wszystkie zapachy i widoki, od których – tego był pewien – już się nie uwolni. Hal siedział wypatrując czegoś na Orje aż w końcu się odezwał:

– Katarzyna jest mistrzynią w swoim fachu – i westchnął głośno.

Mahl przez chwilę poczuł lekkie ukłucie w sercu, ale szybko je stamtąd przegonił. Zdobył się tylko na udawane zainteresowanie:

– Aż tak dobrze było?

– Oj…

Hal albo nie miał zbyt wielu doświadczeń seksualnych, albo rzeczywiście ostatni wieczór Pod Ukleją należał do wyjątkowych.

– Dała z siebie wszystko. Ale wiesz co…?

– No… Mahl nawet nie chciał patrzeć na brata. Chmury, które zaczęły się się odróżniać na tle ciemnego nieba przybierały kształty, od których robiło się ciepło na duszy. Nabierały niebezpiecznie znajomych krągłości.

– No co chciałeś powiedzieć?

– Czy ty mówiłeś Katarzynie dokąd jedziemy?

Cholera! Rzeczywiście! Mahl uświadomił sobie, że obecność Katarzyny w rybackiej osadzie nad Orje nie dała się wytłumaczyć tylko pogonią za łatwym zyskiem z nierządu.

– Wspomniałem, że będę z Gronhill. Ale nie mówiłem, że przepłyniemy jezioro…Skąd się wzięła w osadzie?

– No właśnie… Nawet nie wzięła ode mnie pieniędzy. A to chyba nie jest normalna rzecz u kurew, prawda?

– A co chciała w zamian? – Mahl zaczął odczuwać niepokój.

– E tam… Kilku informacji. – Hal machnął ręką.

– Ale o co pytała?

– Dokąd płyniemy i kiedy. Chciała też koniecznie wiedzieć, kto finansuje naszą podróż. Na wszelki wypadek powiedziałem, że wypływamy jutro, płaci nam Gildia Piscatorów i szukamy nowych ziół do marynowania ryb.

Mahl zaczął postrzegać swojego brata jako człowieka, który przybrał maskę głupca tylko po to, by wyprowadzić świat w pole. Uniósł brwi:

– Uwierzyła?

– Nie sądzę. Jest diabelnie inteligentna. Nawet jak na kurwę.

 

Mahl podrapał się po rudym zaroście i zaczął sobie w głowie układać kolejność wydarzeń. Jeszcze nie powstała z tego żadna logiczna historia, ale jej głównym wątkiem był niepokój…

Wioślarze półgłosem zaczęli sobie wydawać komendy i zmienili kierunek. Na wschodzie pojaśniało. Mahl wiedział, że za chwilę dopłyną do małej wysepki, którą bojaźliwi rybacy omijali z daleka. Bojaźliwi albo dobrze opłacani. Mahl nie był do końca pewien.

– Możesz mi powiedzieć, po co ci ta butelka?

– To nie butelka. To naczynie alchemiczne. Nazywa się pelikan. – W słowach Hala czuć było coś w rodzaju dumy.

– Pracownia alchemiczna w takiej gównianej osadzie? – Mahl znał dobrze tę kastę i wiedział, że nie inwestuje w miejscach, w których nie ma stałego dopływu gotówki. I to dużej gotówki.

– Ja też się dziwiłem. Ale mnie się wydaje, że ta osada nie jest zwykłą osadą. W każdym razie kupiłem to naprawdę okazyjnie.

– Ale po co? Na wodę wystarczy nam zwykły bukłak. – Mahl nie dawał za wygraną.

– Musi być przezroczysta. – Braki w uzębieniu Hala stały się wyraźnie widoczne mimo ciemności.

– Niech będzie. – Mahl zrezygnował z dopytywania brata. Na horyzoncie pojawił się ciemny kontur wyspy. Dopływali do celu.

Ląd tylko z nazwy był suchy. Tak naprawdę okazał się zabagnioną i pełną komarów wysepką z błotnistym brzegiem. Nie było potrzeby, by wchodzić w głąb. Zresztą zgodnie z zapewnieniami janitora nie było tam nic ciekawego. Mieli czekać na brzegu.

Wioślarze wysadzili ich i bez słowa wypłynęli z powrotem na jezioro. Po chwili nie dało się nawet słyszeć odgłosu wioseł. Bliźniacy zostali sami.

– To na pewno tutaj? – Hal rozglądał się niepewnie.

– Tak. Ci wioślarze to ludzie janitora. Nie robią tego pierwszy raz. – Mahl uspokajał samego siebie choć pewność opuściła go już dawno.

– Pamiętasz zaklęcie?

– Pamiętam. Bądź spokojny.

 

Mahl przymknął oczy, wytężył pamięć i po chwili półgłosem wypowiedział kilka słów. Z początku nie działo się nic. Żadnych odgłosów przebudzonych ptaków, fruwających ryb. Nawet komary ucichły i przestały się interesować dwoma rudymi przybyszami. Zupełna cisza. Hal fiksacyjnie wpatrywał się w wody jeziora jakby miał stamtąd wypłynąć jakiś wodny potwór. Aż w końcu… Zaczęło się. Tafla jeziora najpierw stała się zupełnie płaska, później pojawił się pierwszy bąbel powietrza. Pękł z głuchym jękiem a po nim następne. Mniejsze, większe, okrągłe i bezkształtne. Coraz więcej i coraz głośniejsze. Bliźniacy czekali jak zahipnotyzowani na ostateczny sygnał. Doczekali się. Woda zaczęła świecić. Delikatnym, zielonkawym światłem. Wydobywało się nie wiadomo skąd. Nie miało konkretnego źródła. Ale dawało na tyle blasku, że można było dostrzec szczegóły wyspy. I zdumione twarze okolone rudymi czuprynami.

Hal nagle rzucił się do przodu i trzymając w ręku butelkę przebijał się do miejsca, w którym bąble powietrza wydawały się największe. Zanim brat zdążył wykonać jakikolwiek gest butelka była już pełna. Hal z triumfem na twarzy wrócił do brata.

– Rozum ci odjęło?! Chcesz zginąć zanim zaczniemy? Poza tym po jaką cholerę ci ta woda?!!

– Mam przeczucie, że może się przydać…

 

Na dalszą dyskusję nie było czasu. Bąble wydobywające się z Orje zaczęły ze sobą nieść zapach, który zwiastował nadejście tej chwili, na którą Mahl czekał a której się bał. Za każdym razem, kiedy tracił przytomność czuł się mało komfortowo. Nieważne, czy działo się to na skutek przedawkowania wina, czy po solidnym ciosie w szczękę zazdrosnego męża, który zastał czarodzieja między udami kochanki. „Nie lubię. No po prosu nie lubię i już” zdążył pomyśleć. Ale to była ostatnia dzisiaj jego myśl w Przedświecie. Ciężki, pachnący lawendą obłok wydobył się z wody i otulił sobą braci. W ten sposób znaleźli się w Świecie 1.0.

 

 

Koniec

Komentarze

czy po solidnym ciosie w szczękę zazdrosnego kochanka,   ---> do poprawienia. W tej postaci zdanie mówi o ciosie zadanym przez Mahla, a chodzi, mam takie dziwne wrażenie, o sytuację odwrotną.

Dziękuję Adamie....ale...gdzie to jest? nie mogę znaleźć... :-)

Czwarty wiersz od dołu.

Masz rację Adamie. Poprawię :-)

mahoney, przecinkologia. Jeszcze (albo już) nie leży, pokwikując z cicha a boleśnie, ale byłoby jej miło, gdybyś więcej uwagi na nią zwracał...  

Przykład:  Hal nagle rzucił się do przodu i trzymając w ręku butelkę przebijał się do miejsca, (...).  ---> chcesz czy nie chcesz, imiesłowy współczesne (uprzednie także) obligatoryjnie wydzielamy przecinkami. Tak więc brakuje tej małej cholery po "i" oraz "butelkę".  

Powodzenia w korekcie.

Wiem, wiem :-( Powiedzieć, że interpunkcja to moja słaba strona to naprawdę delikatny eufemizm. Wszyscy na to zwracają uwagę... Postaram się. Poprawy radykalnej nie obiecuję. Mój przyjaciel - utytułowany profesor polonistyki - powiedział, że moja interpunkcja "leży i kwiczy". Jeśli znajdę jakiś program, który zrobi to za mnie - Czytelnicy nie będą już przeżywać takich mąk :-) Dziękuję za uwagi...

Przykro mi, ale muszę Ciebie zasmucić: nie ma takiego programu...

No to nie mam wyjścia. Muszę się cofnąć do czasów szkoły podtstawowej :-))) Nie jest to wielki wysiłek. Podejmę go... :-)))

Bez cienia złośliwości: reguły niby istnieją, ale wyjątki też (na szczęście mało ich); miary nieszczęść dopełnia fakt, że inaczej podaje np. Szymczak, inaczej Podracki --- a obaj spece niewątpliwi.  

Spróbuj metodą "na uparciucha": jeden z dwóch dobrych słowników interpunkcyjnych i co spójnik, co zaimek, biegusiem do hasła. Za którymś razem już tylko sprawdzisz, a jeszcze trochę, i słownik pokryje kurz...

Jerzy Podracki, Słownik interpunkcyjny jęz. polskiego, "Oswiata", 1994. Starawy, ale przejrzysty.  

Artur Dzigański, Nowy słownik interpunkcyjny, Krakowskie Wyd. Naukowe, 2009. Obszerniejszy, miejscami bardziej łopatologiczny.

To bardzo cenna pomoc Adamie! I bardzo za nią dziękuję!

Nie ma za co, polecam się na przyszłość { :-) a rachunek i tak przyjdzie pocztą :-)  }.

:-)))

Chciałabym powiedzieć coś całkiem odwrotnego, ale niestety, nadal rozwlekasz tekst do granic wytrzymałości. Początek był nienajgorszy, już myślałam, że będzie nieźle, ale niestety, wątek główny odszedł gdzieś tam w zapomnienie, bo Mahl znowu polazł w miasto. I tak się zastanawiam, to chyba silniejsze od Ciebie, co? ;)

Wyobraź sobie, jak masz zapisane w ten sposób sto stron i Mahl, co i rusz odkłada wątek główny na bok i rusza załatwiać "swoje sprawy". Może to Ci pomoże na przyszłość...

 

Pozdrawiam pozostając wierną fanką ;) Mimo wszystko podoba mi się Twój bohater.

Dziękuję Prokris! Jeszcze dzisiaj pojawi się kolejny fragment i Główny Wątek stanie się czytelniejszy... Taką mam nadzieję :-) A Mahl... Rzeczywiście lubi "łazić w miasto". Taki już jest :-)))

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka