- Opowiadanie: grześ - Matka Otwierająca Wrota Rozdział I

Matka Otwierająca Wrota Rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Matka Otwierająca Wrota Rozdział I

 

 

MATKA OTWIERAJĄCA WROTA

 

ROZDZIAŁ I

 

W matni

 

Siedział chybotliwie na długiej pomarszczonej ławie, a jego cień skradał się wolno, puszczony na łowy mimo woli. Próbował uchwycić jeden z dzbanów, który jednak umknął rozedrganym dłoniom. Nie przejął się i chwycił po raz drugi, w konsekwencji cała ciecz rozlała się bo sękatym blacie, podkreślając słoje wiekowego drewna. Cień zafalował i stracił kontakt z właścicielem. Dzisiaj nie mógłby się obronić, dzisiaj jest dzień, w którym upija się łyk goryczy za bohaterskie czyny swoich braci.

 

– Panie! – Powiedział zlękniony gospodarz, a jego pucułowatą twarz ozdobiły rumieńcie pokaźnej wielkości. – Obejrzyj ty się na siebie, wstań i godnie pójdź do domu, póki godzina wczesna i szkód jakich nie ma – karczmarz był śmiały, ponieważ przywykł do swego rzemiosła: karcił nocami panów, a w dzień litował się nad biedakami.

 

– Jesteś poczciwy Belinder – usłyszał w odpowiedzi ochrypły, ponury głos. Gospodarz czekał na dalszą cześć wypowiedzi, ale się nie doczekał. W końcu ogarnął wzrokiem gości w poszukiwaniu pomocy, ale dostrzegł tylko zmęczone spojrzenia i twarze przybrudzone popiołem. Wszyscy ludzie wyglądali, jak martwe ryby, wstrzymujące oddech i czekające na rozkaz od nieistniejącego kapitana. Byli to bowiem twardzi, lecz obojętni kopacze, nic ich nie dziwiło i od czynów stronili. Pracowali w kopalniach Hesenverdu, by ich dzieci mogły zażyć jadła oraz wolości, nim same dorosną i zejdą w czeluści rozległych jaskiń.

 

Przybysz wstał z wahaniem, zacisnął pieści i z trudem utrzymał równowagę, cień znikł, jak niepewny sprzymierzeniec, a w sali od razu zrobiło się jaśniej. Goście ujrzeli twarz zaciętą w niemym grymasie, który mógł oznaczać lęk, niesmak, lub zniecierpliwienie. Czarne włosy nieznajpmego były dość długie i półkolem zachodziły na oba policzki, łącząc się z kilkudniowym, ciemnym zarostem. Szary płaszcz opadał niemrawo, przywodząc na myśl kolor skały. Tylko oczy się wyróżniały: dwa niebieskie punkty, które kryły w sobie niemal namacalny smutek.

 

– Siadaj Derthu – powiedział jeden z kopaczy – oddech ziemi poczeka na ciebie, zdążyj powiedzieć swą historię. Wiemy czym zajmujesz się na powierzchni, gdy my kupą schodzimy w głąb mroku.

 

Nieznajomy zrobił chwiejny gest, jakby chciał odzyskać równowagę, odsłonił płaszcz i złapał dłońmi rękojeści dwóch mieczy, które wysiały przy szerokim, szarym pasie.. Klingi nie były sporych rozmiarów, a ich pochwy wyglądały na bardzo asymetryczne, wydawałoby się, że kryją w środku kawałek skały, a nie oręż. Mężczyzna nazwany Derthu, spojrzał na ciżbę gnieżdżącą się w sali i na poprzeplatanych między nimi silnych rębaczy oraz kopaczy Hesenverdu. Uśmiechnął się, i był to uśmiech straszny oraz piękny zarazem.

 

***

 

– Jestem tu Verindriel – powiedziała szeptem i odskoczyła zwinnie jak sarna. Jej cienie rozpierzchły się myląc trop.

 

– Jesteś coraz lepsza Nidin – powiedział, patrząc, jak umyka zwinnie w stertę kamieni rozłożonych w nieładzie, przy monumentalnej skale, która w istocie była granicą krainy i początkiem wielu tysięcy mil rozległych kopalni i kraterów.

 

Nidin była ubrana, jak przystało na łowczych z kompani Derthu: szary płaszcz doskonale imitował kamieniste otoczenie i nawet długie, krwawo rude włosy, świetnie komponowały się z nieprzyjaznym terenem, z którego ziały trujące otwory, omotane ciasno kępą czerwonej roślinności. Verindriel tego dnia się uśmiechał, choć nie lubił jak nazywano go pełnym imieniem: wolał określenie Verin, albo Verel. Ale nie odezwał się, ponieważ w jej towarzystwie, nie potrafił się gniewać.

 

– Dajesz mi wygrywać! – uniosła się dziewczyna, a jej czarne oczy zabłysły groźnie. Nieopodal wyjścia z jaskini wyszło trzech kopaczy i zaczęli jawnie i bez skrępowania przyglądać się dwójce walczących.

 

Verel wygiął swoje ciało w łuk i uniknął kolejnego ataku towarzyszki. Naparła znowu, tym razem używając broni i uderzyła na wprost, a jej cienie zaatakowały od boku. Wojownik Derthu zatańczył, a jego kroki były tak szybkie, że kopacze z trudem śledzili przebieg walki. Przywarł płasko do ziemi i błyskawicznie podciął jej nogi, upadła, lecz przetoczyła się szybko, osłaniając się swym topornym orężem, który wyglądał, jak niezgrabnie wycięty kawał szkła. Nidin dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że walczy z powietrzem, nagle dostała mocno w głowę i upadła rozcinając wargę i łykając piasek. Wstała szybko i zamarkowała kilka ciosów asymetrycznym, dziwnie wyglądającym mieczem, który zawierał w sobie trzy kolory: skały, ziemi i bladej lawy. Mienił się teraz czerwienią, pod wpływem ruchu ręki dziewczyny, niemrawego światła dnia i kopalnianych wyziewów. Zatrzymała się, ściskając mocniej klingę i rzucając na siebie zasłonę, ale po chwili zrezygnowała, wiedziała, że Verindriel jest już daleko.

 

– Do stu czartów z otchłani Emera! – wykrzyknęła dziewczyna, ujawniając swoją pełną postać, jej cienie jeszcze błąkały się niemrawo za plecami, ale po chwili zniknęły, jakby pchnięte nagłym porywem wiatru.

 

– Dosyć na dzisiaj – powiedział łagodnie Verindriel, a czarne włosy załopotały mu nagle, gdyż powiało mocno żarem z kopalni. Oboje nie odwrócili nawet głów. Byli Derthu, ich skóra była twarda, jak otaczające ich kamienie. Dziewczyna patrzyła długo w niebieskie oczy przyjaciela, w końcu uśmiechnęła się lekko.

 

– Wracamy, Esme? – zapytała niewinnie.

 

– Nie mów tak do mnie – odpowiedział ponuro – nie jestem twoim nauczycielem.

 

– Mów co chcesz – spojrzała na niego zaczepnie, zamachała grzywą płomienistych włosów i ruszyła dziarsko przed siebie. Lubiła go prowokować, a on lubił, kiedy się z nim droczyła. Oboje wydawali się szczęśliwi, gdyż mogli odetchnąć pełną piersią, dzisiaj miały miejsce te nieliczne błogie chwile, kiedy nie musieli polować.

 

– Czeka nas znowu kilka bezsennych nocy. Napijemy się jeszcze przed wyjściem na patelnie? – Veril zawsze o to pytał, a Nidin, odpowiadała zawsze tak samo.

 

– Napije się z tobą dopiero wtedy, gdy zabije choć jedną dziesiątą teguerów co ty – walczyła przy kopalniach zaledwie trzy lata, a on, choć nie liczył skrupulatnie, domyślał się swojego dwudziestego szóstego roku – a po za tym, mamy zaraz odprawę.

 

– A co nowego może powiedzieć nam stary Conhor? – Veril wykrzywił twarz w grymasie.

 

– Wiesz, że musimy być, a jak dostaniemy nowy przydział? – dziewczyna skrzywiła się. Ruszyli wolno w stronę wyjścia i po chwili zagłębiali się już fantazyjnie rzeźbionymi korytarzami, bo nawet pod ciągłą groźbą migracji, kopacze nie mogli powstrzymać swojego kunsztu, finezji i tęsknoty za rzeźbionymi pałacami.

 

– Jak potoczyłoby się nasze życie, gdyby nie otworzyły się kopalnie Hesenverdu? – zapytał głucho, nie oczekując wcale odpowiedzi. Teraz nie wyglądał wcale na swoje czterdzieści cztery lata, jego zarośnięta twarz przypominała oblicze człowieka o wiele starszego.

 

– Pewnym jest – odpowiedziała stanowczo wojowniczka – że spychani wciąż ze swoich terenów poginęlibyśmy, jak muchy gnane do smoły. Teguerra jest stokroć gorsza niż wszystkie zarazy.

 

Wiedział, że ma racje. Ich świat był niegdyś stabilną połacią rozległych, zielonych terenów, którymi rządzili roztropni władykowie, teraz, nazywali go Zapomnianym Światem. Określali tym wszystko, co zastawili za sobą, starsi Derthu, mieli dużo więcej takich rzeczy, niż szkoleni w pędzie, młodzi wojownicy.

 

W dawnym świecie, bezpieczeństwa pilnowali Derthu, i to akurat nie uległo zmianie. Byli to ludzie walczący swymi cieniami oraz wykorzystujący całą pokrętną moc kryjącą się w ziemi. Teraz byli wygnańcami, którzy bez większego bohaterstwa zarzynają stwory i bestie gnieżdżące się na patelni, by kopacze mogli penetrować coraz to nowe jaskinie w poszukiwaniu adanae, kamienia, który potrafił odegnać żar teguerry. Był to dla nich wielki dyshonor: redukcja z wojownika światła na tropiciela padliny. Derthu, nazwano w końcu łowczym, i tylko nieliczni używali starej nazwy oraz skostniałych zwyczajów. Ich wielki świat skupił się do migrującej wioski/armii, która przemieszczała się pod przymusem ciągłego poszukiwania niezbędnych złoży. Byli skazańcami i wygnańcami, i tak właśnie czuł się Verindriel, przechylając samotnie kolejny kufel w przewoźnych karczmach.

 

***

 

Conhor był stary. Ostatnio odczuwał to coraz bardziej, ale mimo to zapuszczał się jeszcze na patelnie. Zdecydował, że póki starczy mu sił, by utrzymać w dłoni topór, będzie chodził się na łowy, musi przecież dawać przykład. Ślęczał nam mapami w komnacie, w której sufit był nieproporcjonalnie wielki i spływały z niego stalaktyty o fantazyjnych kształtach. Wilcze Życzenie był barczystym, starym i siwym mężczyznom, który wyglądem udowadniał, że opisywane w baśniach barbarzyńskie ludy istniały naprawdę, czego był niezawodnym przykładem. Nie znajdzie się w całych Migru mężczyzna, który miałby bardziej wściekły wyraz twarzy.

 

W pomieszczeniu było jeszcze trzech starszych kopaczy i kilku spec deunerów. W przeciągu tygodni mieli znowu osiedlić się na nowych terenach, a znaczy to, że odział Derthu spędzi kilka bezsennych nocy sprawdzając, czy miasto/armia może przejść nową drogą.

 

– Czy to jest roztropny kierunek? – zapytał niski i krępy osiłek, o twarzy szarej, jakby przed chwilą zażył kąpieli w popiele – czy obecność teguerów nie oznacza, że natrafimy na silny opór?

 

– Wiem, że jesteś oczytanym strategiem i dobrym deunerem, Badur – odparł posępnie tęgi mężczyzna, o rudej brodzie zakrywającej niemal całe oblicze – ale my jesteśmy kopaczami i potrafimy rozróżnić pozorne ruchy od szerszej działalności.

 

Ale skąd ta pewność Conhor? – deuner nie dawał za wygraną. Skąd wiesz, że tym razem nie natrafimy na przeszkody?

 

– Matka Otwierająca Wrota – powiedział dziwnie niechętnie Wilcze Życzenie, po czym spojrzał z ukosa na zgromadzonych. Zapadła głucha cisza.

 

– A od kiedy wierzysz w takie zabobony? – zapytał ze zdziwieniem Badur – Od kiedy słowa Sherashi bierzesz na poważnie? Myślałem, że jedną dziedziną i myślą podążamy.

 

Również byłem tego pewny – pomyślał Conhor – ale sposobem, którym egzystujemy, nie przetrwamy długo. Jestem już stary, a racjonalne widoki na wyjście z matni, nie pojawiają się wcale.

 

– Musimy złapać kurewski los, za ledwo widzialne rogi i podążyć za nimi w szaleńczej pogoni, albo zginiemy tu wszyscy przemieszczając się niemrawo i zabijając nic nieznaczące stwory – powiedział z goryczą stary wilk – spróbujmy czegoś nowego, jeśli śmiałe czyny nas zawiodą, zrzeknę się dowództwa Derthu – dodał z kamienną twarzą.

 

– A co z kopaczami? Czy rębacze mają przygotować dla nich tor? – zapytał jeden ze speców.

 

– Niech wstrzymają się do drugiego powrotu łowczych, jeśli nie damy znaku, podążajcie inną drogą.

 

***

 

Serashi siedziała dumnie na stercie rozłożonych skór, legowisko było niezgrabnie rozrzuconymi rozmaitościami: znajdowały się tam kości, dzbany, małe flakony i resztki jedzenia. Ale ona była tą, co wypatruje z luster jutra, była Matką Otwierającą Wrota i nie przejmowała się swoim wyglądem, ani otoczeniem. Jej długie, czerwone włosy zwisały cięgiem, głaszcząc podłoże, a bladozielone oczy raziły swoim niecodziennym odcieniem.

 

– Witaj Meladie – powiedział miękki głos, który pochodził od niskiego młodzieńca, przyodzianego w brudnobiałą szatę. Wszedł dziarsko do komnaty nawet nie pukając. Mimo, iż był stałym bywalcem, rozejrzał się po zdobiących wszędzie ściany lustrach, wiedział, że lud uważa, że zwierciadła są oknami do innych światów.

 

 

 

– Nie nazywaj mnie tak. Jestem teraz tylko matką mroku – powiedziała Shelashi i zgarnęła szybkim ruchem kości, rozłożone przed jej obliczem.

 

– Jesteś tą, która czyta z lustra, niemało ludzi wierzy w ciebie – odrzekł z zapałem uczeń, a jego oczy zabłysły w uniesieniu. Było to oczywiste kłamstwo, ale przywykł, by wypowiadać te słowa, jego mistrzyni była wielka, ale czasy okazały się dal nich niezmiernie trudne.

 

– Jestem matką starego rzemiosła, które pamięta garstka ludzi, a i oni zostali wyrżnięci, więc z garstki, klika dusz zaledwie jest mi ufna – opowiedziała sucho kobieta. Młodzieniec chciał coś powiedzieć, ale Sherashi powstrzymała go władczym gestem ręki.

 

– Wkrótce, twój zapał przyda się gdzie indziej – zrobiła znaczącą pauzę i dodała – wyruszasz na patelnię – Pójdziesz wraz z łowczymi, uczniu – powiedziała sucho Sherashi – musisz być moimi oczami, gdy przekroczycie wschodnie rubieże.

Koniec

Komentarze

Urocze;) Zdecydowanie się ubawiłam.

To na konkurs? Dopisz nagłówek:)

A ja się znudziłam. I też jestem ciekawa, czy to na konkurs? ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeśli to na konkurs, to z miejsca deklasuje konkurencje.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

>> Conhor był stary. Ostatnio odczuwał to coraz bardziej, ale mimo to zapuszczał się jeszcze na patelnie. << ---- że co?! Jak to zapuszczał się na patelnie? O Ci chodzi?

Generalnie to ubawiłem się do łez podczas czytania. Jeśli to na konkurs, to w porządku, tylko zmień nagłówek. Jeśli zaś to na poważnie, to przykro mi. Ale to nie daje się do czytania. Cała masa różnych błędów. Tragedia. Słabo a nawet jeszcze gorzej.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Musimy złapać kurewski los, za ledwo widzialne rogi i podążyć za nimi w szaleńczej pogoni, albo zginiemy tu wszyscy  - :D

do mkmorgoth, który pytał: Jak to zapuszczał się na patelnie? O co chodzi?

patelnia, to miejsce wielu setek mil nieprzyjaznego, kamienistego terenu, który kryje w sobie rozległe jaskinie. Tak potocznie mówią o miejscu swoich łowów Derthu.

dziękuje serdecznie za wszystkie opinie. są bardzo cenne.

ZDECYDOWANIE PISZE NA KONKURS:) Nagłówek poprawiłem. dziękuje raz jescze za komentarze i czekam na więcej.

Przepraszam ale na który konkurs? Rzeczywiście zmieniłeś tytuł na znacznie lepszy. Dobra robota! :P

Mam prośbę - pod żadnym pozorem nie dopisuj do tytułu tekstu o treści: "(GRAFOMANIA 2013)", ponieważ szanse innych autorów mających parcie na wyróżnienie znacznie zmaleją, Ty zaś dostaniesz dużo pozytywnych komentarzy, a przecież nie o to chodzi w konstruktywnej krytyce tekstu, prawda?

Pozdrawiam

Sorry, taki mamy klimat.

do Sethrael.

Nie, na grafomanie nie pisze. Jestem świeży na NF i jestem ciekaw reakcji na swoje teksty, ponieważ uwielbiam dobre fantasy. A jak znajdzie się odpowiedni konkurs, to mam również inne opowiadania.

Dziękuję. Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Zatem wciąż mam jakieś szanse.

Pozdrawiam

Sorry, taki mamy klimat.

<body><p>TO NIE JEST NA GRAFOMANIĘ 2013?! <p>No weź, nie bądź taki skromny, zgłoś się. Wygraną masz, jak w banku.

Tego się nie da podrobić. Drę kartki!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Rozumiem, że jednak nie chciałeś zgłosić się na konkurs... nie szkodzi. Może będą i inne.

Co do tekstu. Hm. Nie moja bajka, ale! Ale się nie poddawaj, pisz i jeszcze raz pisz.:)

Spróbuj też zastanowić się nad sensem niektórych Twoich zdań. Mam też radę ( i jak próbuję się do niej dostosować, ale różnie bywa). Uważaj na opisy! Używaj tylko tych, które coś wnoszą. Budują klimat, lub po prostu są wyjaśnieniem czynów kogoś lub czegoś. Nie ma sensu dodawać, że ten a tamten miał to a to. To za to miało tamto a to. A za to to miało jeszcze inne tamto i kolejne to. Trzeba to wszystko wyważyć (co jest, niestety, trudne). Może w prostocie zdań, a TRAFNYCH epitetach uda się coś zwojować (uwagę czytelnika).

Ech. Nie zręcznie mi pisać o tym bo sama nie operuję jeszcze piórem. Dlatego. Mam tylko nadzieję, że pomogłam w jakimś stopniu. I będzie coraz lepiej i lepiej!
Powodzenia!

Z ciekawości: jak wygląda pomarszczona ława? Drewno się marszczy?

Chyba chodzi o popękaną farbę.

koik80, nie poddawaj się, tylko wzoruj na "miszczu" ;)

Mnie już kolano boli!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie jęcz. Bez poświęcenia nie ma wyników :D

:-)   Bywa, że ich brak również przy wielkim samopoświęceniu...   :-)

"...cała ciecz rozlała się bo sękatym blacie, podkreślając słoje wiekowego drewna." -- i to w pierwszym akapicie! Zaraz za pomarszczoną ławą!

"Dzisiaj nie mógłby się obronić, dzisiaj jest dzień...".

Dla mnie to konkurs im. Grzesia.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Adamie, ano bywa. Jednakowoż szansa na wyniki jest mniejsza, gdy braknie poświęcenia, a tak - z poświęceniem - zawsze można jeszcze na coś liczyć ;]

Dziękuje za wszystkie komentarze. Zwłaszcza za te krytyczne, które motywują do większego zaangażowania. Chodziło mi głównie o to czy podoba się pomysł. Wrzuciłem to na gorąco. Nastęnym razem sprawdzę tekst dokładnie przed umiesczeniem.

Tylko przesuń ten następny raz w czasie; sprawdź porządnie i wrzucaj. Czekamy.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

do majatmajaja: No i dziekuje za motywujący do dalszej pracy komentarz, a resztę proszę o wyrozumiałość. Żółtodziub ze mnie:)

Pracuj bez pospiechu, spokojnie i wytrwale. Pamiętaj, że orły też zaczynają od pierwszego nieudanego machnięcia skrzydłami. Powodzenia.

Żółtodziób no Dżizys-Krajst!

Czekamy.

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka