- Opowiadanie: J.Ravenfield - NATURA SKORPIONA- FRAGM 2

NATURA SKORPIONA- FRAGM 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NATURA SKORPIONA- FRAGM 2

NATURA SKORPIONA – TAM I Z POWROTEM.

Nikt go nie chciał. Nie chcieli go już – nawet jako Osiołka…

 

Tylko raz widział te starą stodołę. Stała na pustkowiu: samotna, bezbronna. Zniszczony dach już nie pozwalał, by się bronić: przed deszczem, przed wiatrem…

Każda burza była jak wraży sztylet wbity w jej samotne dogorywanie. Okolica– całkowicie odludna: wkoło tylko pokrzywy, osty. Rozłożyste, wysokie – jak człowiek . Dobrze…

 

Cztery długie, prawie dwudziestocentymetrowe gwoździe naostrzył wcześniej, by były, jak wielkie igły. Dwa będą potrzebne, na pewno, dodatkowe dwa – tak, na wszelki wypadek. Dwa, metrowe mniej więcej grube sznury, po obu stronach zakończone pętlami zrobił z linki do holowania samochodu. Jeden będzie potrzebny – na pewno. Drugi… Do bagażnika i do wnętrza samochodu – na tylne siedzenie – wrzucił kilkanaście dużych skrzynek na owoce.

Poruszał się wolno, jakby każdy ruch był nadludzkim jakimś wysiłkiem. Oddychał ciężko, z trudem łapał powietrze, jakby już samo oddychanie było ponad jego siły. Tak, miał pewność, że do rytmicznego rozciągania płuc potrzeba pracy większej niż ta, którą mogą wykonać międzyżebrowe mięśnie i przepona. Dlaczego? Chyba to za sprawą tych płuc właśnie: zmieniły się, zepsuły, zwyrodniały – jak wszystko inne… Czuł, że każdy skurcz serca nie jest już naturalnym, bezwiednym procesem, lecz aktem ostatecznej desperacji zniszczonego, zdegenerowanego mięśnia – zbitego, skłębionego czarnego gałgana męki i rozpaczy.

 

Nie, do celu jednak nie dojechał.

Jadąca z przeciwka ciężarówka nie zwolniła dostatecznie wchodząc w ostry, niedostatecznie oznakowany zakręt. Jej przyczepa dosłownie zmiotła z drogi jego starego terenowego Querta. Snop iskier i potworny huk giętej i rozrywanej stali… I nic więcej. Świadomość wtedy w nim zgasła.

 

 

***

 

– Volden – mam kłopot – pomóż.

-A konkretnie?

-Przesyłam ci współrzędne i kod tego sukinsyna… Nie mogę go zczytać. W żaden sposób. To musi być jakiś błąd.

– Och, Arphi, jego ciało pewnie jeszcze żyje – i tyle.

-Nie. Nie żyje.

-…

-Sprawdziłem dokładnie…

-To niemożliwe. Tak być nie może. Jego komunikat końcowy… Która to wersja? Jaki ma kod?

-…nie istnieje. Nie ma go!

-Jak to, sugerujesz, że on nie ma duszy?

-Ma. Jasne, że ma. Wszyscy ludzie mają…

– Och, takie rzeczy się nie zdarzają! Spróbuj jeszcze raz. Próbuj do skutku.

 

 

 

***

 

 

Przeraźliwie jasne światło latarki zwarło mu nagle źrenice – do bólu.

 

-Hej, chłopaki! To niewiarygodne! On żyje! Dawajcie nosze!

 

 

 

 

NATURA SKORPIONA – ALMA

 

Alma Kiri – młoda lekarka pracująca u profesora Matterfingera – czuła się dziś jakoś dziwnie. Dziwnie lekko i trochę nieswojo. Czuła jakiś delikatny szum w głowie. Mrowienie jakby jakieś. Coś… Tysiące maleńkich powietrznych pęcherzyków przemieszczało się w jej mózgu, w całym ciele. Nie, nie byle jak – jakby w rytm muzyki.” Jakby tańczyły” – pomyślała. Niektóre z nich pękały. Pękające bąbelki dały się słyszeć – brzmiały, jak delikatne muśnięcia perkusyjnych talerzy. Zresztą – funkcję też spełniały podobną – rozkładały rytmiczne akcenty. Tu i ówdzie. Perfekcyjnie. Perkusyjnie… "Mówi się: woda sodowa uderzyła do głowy. To to ? Nie, na pewno nie…” – uśmiechnęła się do siebie. Niewątpliwie – skojarzenie było trochę „obok". Mam kaca? No – nie! Bo – niby – po czym? A może w ciąży jestem…” – zaczęła się śmiać – na głos.

Rozmawiała wczoraj z pacjentem, Givenem Finkiem. Teraz jej myśli krążyły właśnie wokół niego. Były dziwnie natarczywe. Natrętnymi by ich jednak nie nazwała. Natrętne są niechciane. A te byly ciepłe, przyjemne – "chciane".

„Kim on jest? Skąd to niewytłumaczalne niczym poczucie jakiejś dziwnej bliskości”. Doświadczyła tego wtedy, w korytarzu, chowając się przed nadjeżdżającym wózkiem. Stanęła – z konieczności – tuż za nim. Blisko, ale z tyłu – nawet jego twarzy nie widziała. Spłynęłonańjakieś ukojenie.Po raz pierwszy aż tak namacalny spokój. Tegomożna by dotknąć.Tomożna nożem pokroić na cienkie plasterki -obdzielić nimi… szpital, szkołę, miasto, biednych i głodujących… Cały świat! Wyraźnie ujrzała, że odpowiedzi na niektóre pytania są zupełnie nieistotne, zbędne. Te zaś pytania, których zasadność została podważona przestają być pytaniami! Raz na zawsze! Pękają – jak mydlane bańki. Nie,nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła.Jakby wokół latały miliony baloników – znaków zapytania. Nadęte dumą i pychą – bo takie ważne, takie wielkie, takie trudne – czuły się bezpieczne, nie zagrożone możliwością znalezienia jakiejkolwiek odpowiedzi. Od początku świata – do jego końca. Teraz dotykała je, a one… pękały – jeden za drugim. Zaskoczone: bo jak to? Nie tak przecież miało być! Jakby dotykała rozjątrzonych ran, które błyskawicznie goiły się pod tym jej delikatnym dotknięciem. Jakby miała klucz do wszystkich zamków. Jakby, jakby… Bo jeśli kluczem był on, Given… To go wcale nie miała. Nie był jej własnością. W żaden sposób! Był całkowicie autonomiczny. Nie należał do niej. W dodatku miał rodzinę. Sprawdziła to dokładnie. Parę razy.

 

Od momentu, kiedy zdała sobie z tego sprawę, pojawiła się jedna jedyna taka bańka – znak zapytania, która pęknąć nie chciała. Ona była całkowicie "niepękalna". Pojawiała się, kiedy chciała. Kiedy chciała – znikała. Jej istnienie coraz bardziej uwierało, burzyło spokój.

 

Wiedziała, że już prawie pół roku przebywa w szpitalu. Na początku był na OIOM-ie, później na Ortopedii… Kiedy stało się dla wszystkich jasne, że psychicznie też ( przede wszystkim ) zdrowy nie jest – jego, wielce zawikłany przypadek, skonsultował sam profesor Matterfinger. I – przyjął go na swój elitarny oddział.

 

 

Och, wiele ją to kosztowało – kiedy pierwszy razzagadnęła:

 

– Miał pan straszny wypadek. To cud, że pan żyje…– Uśmiechnął się wtedy.

– To dzięki niemu żyję.

– Nie rozumiem…

– Bo ja… Ja jechałem wtedy … w ustronne miejsce – by się zabić.

Jednak nie było mi to dane. Dzięki temu żyję…

 

 

 

***

 

 

To nastąpiło parę dni później – Alma odleciała. Z tego, co dało się ustalić później, nabrała przekonania, że Given jest… częścią jej samej. Że ich umysły są jakoś ze sobą na stale połączone, sprzężone. Że były takie od początku świata. Tyle, że ona o tym wcześniej nie wiedziała. Alma… Ona przestała wtedy przychodzić do pracy, odpowiadać na telefony… Kiedy zbliżał się wieczór, robiła się bardzo niespokojna. I było tak codziennie. Wydawało jej się, że widzi oświetlony blaskiem świec pokój; kilka osób siedzi wokół stołu i… czekają. Na nią. Wzywały ją – tak myślała. Nie mogła się temu wezwaniu oprzeć, jakoś mu się przeciwstawić. Widziała to: co jakiś czas najstarszy z mężczyzn, „Siwy Olbrzym” – tak go nazwała – wstawał od stołu i wyglądał przez okno. Widziała wtedy jego potężną postać – w oknie jakiejś piętrowej kamienicy. Widziała również okolicę. Uważała, że ją na pewno pozna, że jest w stanie tam trafić. Włóczyła się więc po mieście i szukała tego budynku – czasami do rana. Raz ją napadli, okradli – zabrali wszystko, co miała ze sobą… i na sobie. Dobrze, że to byli małoletni jacyś gówniarze … Znajomy ksiądz zaproponował egzorcyzmy. Zgodziła się. Ale po nich było jeszcze gorzej. Potem znaleźli ją w parku. Leżała w zaroślach. Była nieprzytomna. Przypadek chciał, że trafiła do „swojego” szpitala. Tym razem, jako pacjentka. Obudziła się. Była strasznie niespokojna, agresywna, zupełnie nie panowała nad sobą. Trzeba było podać jej leki, wprowadzić w stan farmakologicznej śpiączki – chyba jedyny, w miarę dla niej bezpieczny. Dyżurni lekarze bardzo się jednak niepokoili: tak wielkich dawek sedatywnych leków nikomu jeszcze nie podawali. Bali się dalszego ich pompowania, ale obawa przed konsekwencjami ewentualnego wybudzenia, była jeszcze większa. Nie mieli koncepcji. I wtedy pogrążona w głębokiej śpiączce dziewczyna parę razy wyraźnie powtórzyła, że chce, że musi rozmawiać z Givenem Finkiem.

 

Delikatnie wprowadzali go w zawiłości problemu, lecz on – o dziwo – wydawał się być całkiem dobrze zorientowany. Zaskoczony nie był. Był… jakby oburzony, zbulwersowany.

 

 

 

***

 

 

Patrzył teraz na Almę – na piękną młodą dziewczynę i … czuł się „nie na swoim miejscu”. Nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Był wyraźnie zakłopotany. Alma oddychała nierówno, niemiarowo, nerwowo. ” Po pierwsze – nie szkodzić” – pomyślał wtedy. Od czasu do czasu jej dziewczęcą buzią szarpał nagły, krótki skurcz. Ręce i nogi co chwila wpadały w rezonanse drobnofalistych drżeń. okropnieto wyglądało. Dotknął jej ręki. Byłastrasznie gorąca. Pulsowała jakimś dziwnym szarpanym rytmem. I wtedy… Wtedy – gdy trzymał jej rękę – nagle otworzyła oczy i … uśmiechnęła się – niepewnie, samymi tylko oczyma.

– Oo, jak dobrze… Że jesteś, bo …działo się ze mną coś niedobrego. Ale to już minęło. Nieważne.

„A pewna jesteś?” – chciał zapytać. Zrezygnował. Swoim wzrokiem trzymał na uwięzi jej spojrzenie.

– Tak… Wiesz, to było nawet… trochę zabawne. I głupie – znów się uśmiechnęła – samymi tylko oczyma.

– Wiele nocy szukałam tych ludzi, do rana…

– Tylko ci się tak zdawało… Że na ciebie czekają…

– Nie, nie… – zaprzeczyła gwałtownie – Naprawdę czekali. N a p r a w d ę. Ty musisz mi wierzyć – postawiła silny akcent na „ty”.

– A kto to był?

– Jak to kto? No… Diabły przecież – zimny dreszcz przebiegł Givenowi po plecach.

– A skąd to wiesz?

– Same mi o tym powiedziały. Nie denerwuj się… One nie są złe…

– Dobre diabły? Pierwszo słyszę!

– Diabły… są… One po prostu są. W odróżnieniu od tych rzeczy, których nie ma. Mówiły, że nie są ani dobre, ani złe – jak ludzie… Mogą być dobre, mogą być złe – jak ludzie.

– No to nieźle namieszały ci w głowie…. Te diabły. A czego, właściwie chciały? One … Te diabły?

– Czy ja wiem? Żebym do nich przyszła, porozmawiała…

– Przytuliła…

– Nie żartuj! Zrozumiałam, że bardziej chodzi im o ciebie. Tak, tak! Chciały, żebym cię do

nich jakoś… doprowadziła. Ale to już skończone…

– Tak, masz rację – skończone. One… znają drogę. Oszukały cię.

Chwilę trwała cisza. Potem Alma westchnęła.

 

 

– Aach… Zakopałam ją. Głęboko.Teraz będzie spokój…

– Co zakopałaś ?

– Komórkę…

– Co??

– No – telefon. Mój stary telefon… KONIEC FRAGMENTU DRUGIEGO

Koniec

Komentarze

6 + 1 = 7
7 :  2 = 3,5

Nowa Fantastyka