- Opowiadanie: Shrek2 - zlamaneserca.pl

zlamaneserca.pl

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

zlamaneserca.pl

Jak ja nie cierpię gówna. Dniem i nocą tylko gówno, gówno i gówno. Jak nie końskie, to sarnie albo rysie. Tutaj musiał opróżnić się pewnie jakiś chory łoś, który powyjadał ze śmietnika jakieś badziewie i teraz paskudzi całą okolicę. Jak ja nienawidzę tego smrodu. Wszystko wewnątrz mnie wywraca się i dławię się każdym haustem powietrza, które wdycham.

Wszystko wokoło budzi się do życia. Zieleń wybucha na każdym kroku. Można wręcz upoić się zapachem wiosny, która tryska z każdego drzewa i krzaka. Nawet przydrożne kamienie iskrzą się energią w pierwszych, ciepłych promieniach słońca.

Każde bydle jest tak pijane rozkwitającym ciepłem, że skacze bez sensu to w jedną to w drugą stronę i beczy na całą okolicę. Wszyscy tylko rżą i wyją w ekstazie.

Tylko ty człowieku pędź za nimi, odnajduj ich ciepłe jeszcze odchody i ulepione z nich kule tocz nie wiedzieć czemu zawsze pod górę.

Jak ja nienawidzę tego pierdolonego losu żuka gnojarza!!!

Wszystko zaczęło się jak zawsze od marzeń. Marzeń o łatwym, dostatnim życiu. Kasie na każdy kaprys i możliwości beztroskiego leżenia do góry brzuchem na własnej prywatnej plaży, po której siatkarskie reprezentacje Polski i Brazylii biegają toples w ramach rozgrzewki przed meczem międzypaństwowym.

Oczywiście aby mieć taką kasę należałoby spełnić, któryś z następujących warunków:

1.Odziedziczyć ją po nieznanym dziadku – ale gdy człowiek wywodzi się z rodziny o rodowodzie robotniczo – chłopskim trudno liczyć, że gdzieś taki dziadek się ukrywa.

2.Wygrać w wielkiej kumulacji Lotto – tutaj na drodze stały dwa czynniki. Po pierwsze strasznie małe prawdopodobieństwo trafienia szóstki. Po drugie każdy wie, że wielkie kumulacje są ustawiane i wygrać w nich mogą tylko znajomi królika.

3.Mieć pomysł, który będzie na tyle oryginalny, że ludziska rzucą się na niego i będą z zachwytu pieli wydając na niego gotówkę – problemem jest jednak ograniczona przez ramy wyobraźnia, z której nic oryginalnego nie chce się wykluć.

I tak zamiast brązu na skórze pozostawały sny o śniadych pięknościach wynurzających się z fal i przynoszących drinki z palemką.

Olśnienie rozbłysło w mózgu nagle, jakby ktoś specjalnie popchnął je, aby narodziło się i przerodziło w drogę do sławy i nieograniczonych zasobów gotówki. Oczywiście nie było ono do końca własne. Tak naprawdę jego impulsem była podsłuchana rozmowa dwóch pryszczatych gówniarzy, którzy stojąc nade mną w autobusie linii 511 roztrząsali nurtujący i mnie problem.

– 26 lat! 26 lat i 1,5 mld dolców! Słyszysz 1,5 mld! Nie miliona, tylko miliarda. Bez żadnych inwestycji, uczciwie, bez przekrętów. – u pierwszego z pryszczatych wystąpiły aż czerwone plamy z emocji.

– Bo miał pomysł – drugi spokojnie tonował wybuch kumpla – miał pomysł, zrozumiał, że wraz z rozwojem sieci ludzie są coraz bardziej samotni i trafił w dziesiątkę.

– Pomysł, pomysł. Przecież każdy wie, że najlepiej żeruje się na ludzkich emocjach – z coraz większym napięciem z ust pryszczatego wyskakiwały kolejne zdania. Można było spokojnie się założyć, że jest na granicy stanu przedzawałowego – trafić taki pomysł i szaleć z lalkami z TV. Przy takiej kasie każda jest twoja. Nic innego bym nie robił tylko … – i w tym miejscu zaczął spazmatycznie wyginać swe biodra.

– Aby mieć taki pomysł trzeba mieć jednak coś w głowie. Ten facet od Facebooka, Mark Zuckerberg, umiał przekuć ideę w materię. Nie wystarczy mieć wizję. Trzeba jeszcze wiedzieć jak ją wcielić w życie i umieć ją sprzedać.

– A ci goście z Wrocławia mieli wizję? Skopiowali tylko pomysł Zuckerberga i ustawili się do końca życia.

– Tak. Ale zrobili to jako pierwsi i tylko na rynku lokalnym. Każdy kto chce jako następny powielać tego rodzaju biznes musi wnieść coś nowego. Inaczej ludzie nie zechcą wejść na ich stronę. I będzie z tego tylko dupa blada.

– Coś nowego? Coś nowego. Zobaczysz ja coś wymyślę – pryszczatemu zaczęły tak drżeć wargi, że zaczął przypominać trzęsącą się galaretkę owocową.

– Myśl Bartek, myśl. Tylko najpierw pomyśl jak to zrealizować – drugi gówniarz miał widocznie o swoim kumplu dość niskie mniemanie – Ja mam swój własny pomysł na łatwą forsę. Niedużą, ale łatwą.

– Jaki?

– Śledzę w necie różnorodne inicjatywy. Głównie sportowe, ale także kulturalne, rocznicowe. Sprawdzam jakie firmy są na czele indeksów giełd w Azji i Stanach i przeszukuję sieć czy mają stronę z adresem zakończonym na pl.

– I po co?

– Rezerwuję adresy domen. Na przykład zdobywam niusa, że jakiś związek sportowy stara się o jakieś mistrzostwa. Rezerwuję domenę www.mistrzostwaeuropywszermiercegdansk2015.pl i czekam. Jeśli uzyskają zgodę zwracam się do organizatorów o wykupienie adresu. Mam z tego nieduże pieniądze ale satysfakcjonujące.

– A firmy?

– Na tych to tak naprawdę można zarobić. Inni mogą ostatecznie tak kombinować z nazwą, że wyrolują człowieka. Ale duża firma nie może sobie pozwolić, aby adres jej domeny był inny niż jej nazwa. Gdyby tak wyprzedzić taką Coca colę to można zgarnąć naprawdę duże pieniądze.

Chłopak zaczął mi naprawdę imponować, tym bardziej, że i u mnie zaczęło pojawiać się światełko w tunelu. Zwoje zaczęły tak ostro pracować, że nawet nie zauważyłem, gdy gnojki wyszły z autobusu.

 

 

Gotowy pomysł miałem już tuż po przebudzeniu następnego dnia. Portal, portal społecznościowy. Ale nie jakaś tam nasza-klasa tylko coś całkiem odmiennego. Najlepsze, że sama nazwa także wpadła mi do głowy podczas snu, zresztą jak cała koncepcja.

Jak tylko otworzyłem oczy to natychmiast się zerwałem, odpaliłem koma i sprawdziłem czy ktoś nie wpadł na mój pomysł. Ludzie krążyli obok tego wątku, ale nikt z nich nie poszedł w moim kierunku.

Natychmiast zarezerwowałem wszystkie warianty kończące się na com. , waw. org i pozostałe. Następnie na kartce papieru. Tak papieru. Niestety żaden ze mnie Bill Gates i często wobec komputera pojawiają się we mnie atawistyczne lęki. Czasami jest dla mnie magiczną, czarną skrzynką spełniającą życzenia w stylu stoliczku nakryj się, a czasami tykającą bombą, która po naciśnięciu niewłaściwego guzika rozpierdala wszystko wokół.

Nie da się ukryć, że powinienem urodzić się kilkaset lat wcześniej i z szablą w dłoni ganiać się z gromadą Lisowczyków po polach Europy ku chwale Rzeczypospolitej. Zamiast tego opieram moją przyszłość na wirtualnej wizji, która ma zaspokoić chore potrzeby współczesnego społeczeństwa.

Miałem pomysł, miałem wizję, ale na przeszkodzie stanęło mi moje humanistyczne wykształcenie.

Chcąc osiągnąć sukces musiałem znaleźć tzw. „murzynka”, który wykona za mnie całą robotę, ale nie przyjdzie mu do głowy oszwabienie mnie.

Każdy z wielkich portali opierał się na własnych zasobach i pewnie, gdybym zwrócił się do któregoś z nich to najwyżej wykupiliby ode mnie mój pomysł za jakieś 10000 pln. Podobnie byłoby z dużymi agencjami. Mogę się założyć, że w każdej z nich znalazłby się cwaniak, który najpierw wyśmiałby mnie a następnie wcielił w życie mój pomysł. Potrzebowałem jakiejś niedużej, małej firmy, dla której próba wycyckania mnie byłaby groźna ze względu na możliwość utraty innych potencjalnych klientów. Gigant mógłby mnie oszczać z wysoka, gdybym próbował zdyskredytować jego firmę. Maluch musiał być bardziej rzetelny i uczciwy wobec przychodzących do niego ludzi. Opinia o nim znaczyła dla niego być albo nie być. Co nie oznaczało, że nie powinienem być ostrożny.

Z pomocą przyszedł do mnie mój sąsiad pan Czesio.

Z Czesiem łączyło mnie tylko codzienne „Dzień Dobry” i „Co słychać Panie Czesiu?”. Tym jednak razem zamiast zwyczajnego „Wszystko dobrze” Czesław chwycił mnie za rękę i z dumą wysapał:

– Panie Pawle! Zostałem Złotą Rączką!

– Ależ Panie Czesiu! Wszyscy wiedzą, że zawsze nim Pan był, każdy z naszego bloku wie, że pańskie płytki najlepiej trzymają się ścian – chciałem Cześka wyminąć i jak najszybciej kupić w sklepie dopalacza, który podkręciłby moje szare komórki, jednak Czesiek nie dawał za wygraną.

– Ale Panie Pawle ja zostałem Złotą Rączką na portalu – oczy Czesia iskrzyły się, a z gębusi nie znikał szeroki uśmiech.

– Tak? Portalu? – teraz popatrzyłem na niego z zainteresowaniem, czyżby to (pomyślałem głupi) przypadkiem nie przeznaczenie postawiło Czesia na mojej drodze? – Na jakim portalu?

www.glazurnicy.pl to taka internetowa społeczność. Wie Pan…

– Wiem Panie Czesiu, wiem. Niech Pan jednak powie co Pan tam robi? Kogo, jak kogo, ale Pana to bym się nie spodziewał przed komputerem.

– Panie, ja też nie. Ale kolega namówił, żebym się zarejestrował. Musiałem na początku wnuczka poprosić, żeby pomógł się zalogować, konto założyć, a i potem jak chciałem wkleić zdjęcia i przy ocenie prac kolegów musiał mi pomagać. Ale teraz to ja wszystko sam. Nawet testy sam rozwiązuję i …

– I co Pan dokładnie tam robi?

– Gadam z kolegami i o duperelach, i pracy, i wspieramy się, i nawet kłócimy. Wszystko, samo życie panie kochany. A Złotą Rączką zostałem za rzetelność. Zbierałem punkty i uzbierałem.

– Jakie punkty Pan zbierał? – patrząc na Cześka coraz bardziej gotowałem się w środku, wszystko zaczęło nabierać coraz realniejszych kształtów. – I płaci coś Pan za to?

– Za rzetelność punkty dostaję. Za ukończone kursy, dyplomy. Za ocenę mojej pracy przez klientów, przez kolegów. I nic za to nie płacę. Strona ma sponsora. On promuje się, my rozmawiamy o jego produktach, negatywnie też, ale rzetelnie i coraz bardziej się angażujemy. Mówię Panu, jak wracam do domu to przeganiam dzieciaki sprzed komputera i jak to się mówi klikam i klikam. Czasami to nawet do północy.

– Panie Czesławie! Zaimponował mi Pan. W pańskim wieku wejść w wirtualny świat!! No, no! – uścisnąłem jego rękę i porzuciłem myśl o wyprawie po dopalacze – Nawet Pan nie wie, jak bardzo. Teraz jednak muszę Pana pożegnać. – Odwróciłem się i pognałem z powrotem do siebie.

Zaraz po tym jak przekręciłem klucz w zamku, wparowałem do pokoju i odpaliłem kompa. Wbiłem w wyszukiwarkę glazurników pana Czesia i zacząłem szukać realizatora strony. Firma nazywała się Umbrella. Targany niecierpliwością ledwo co przejrzałem jej stronę i od razu zadzwoniłem pod numer podany w kontaktach.

– Umbrella Marketing Group. W czym mogę pomóc? – glos należał do jakiegoś dziewczęcia, którą, trawiony emocjami, widziałem oczyma duszy jako czarnowłosą nimfę, gotową spełnić życzenie każdego nowego klienta swojej firmy.

– Witam serdecznie – uspokoiłem targane nerwy, aby nie palnąć jakiejś głupoty – nazywam się Paweł Żukowski i chciałbym zlecić państwu realizację pewnego projektu.

– Dzień dobry, w tym momencie osoba odpowiedzialna za kontakty z klientami jest na spotkaniu. Proszę podać mi pański numer telefonu i w ciągu dwóch, trzech godzin na pewno do Pana oddzwoni.

– Oczywiście, mój numer to…

 

Z osobą odpowiedzialną za kontakty z klientami, czyli z samym właścicielem Umbrelli umówiłem się w małej kafejce w centrum miasta, w której tuż po południu byliśmy jedynymi gośćmi.

Facet wyglądał na trzydziestolatka, który przedwcześnie osiwiał. Dobrze skrojony garnitur i mocny uścisk dłoni przy powitaniu miały budzić zaufanie i przekonać, że spotkało się profesjonalistę. Tylko w jego oczach coś się kryło. Jakby gorączka. Coś, co sam również odczuwałem w tej chwili. Gdzieś, chyba u Nienackiego, przeczytałem, że taki stan duszy można nazwać „Żądzą Czynów”.

– W czym mogę Panu pomóc? – zwracając się do mnie starał się mieć dłonie położone na stole, w niewielkiej odległości od siebie. Widać, że pewnie przeszedł jeden z kursów mowy ciała, gdyż w jego pozie można było wyczytać wyuczone zainteresowanie.

– Chcę stworzyć portal społecznościowy, coś podobnego do prowadzonych przez państwa glazurników. Zależy mi na jego wypromowaniu i administrowaniu.

– Jakiego rodzaju użytkowników miałby on skupiać?

– Wszystkich.

– Wszystkich? To miałaby być jakaś nowa nasza-klasa?

– Coś w tym rodzaju.

– Panie Pawle, tego rodzaju portal jestem w stanie stworzyć, ale wypromować? Administrowane przeze mnie portale są skierowane przeważnie do określonej grupy zawodowej i są finansowane przez firmy, które chcą wśród tych grup zareklamować określoną markę, produkty. Druga nasza-klasa nie przebije się na naszym rynku.

– Mój portal się przebije!

– Powiem tak. – nachylił się w moją stronę i stwierdził dobitnie – jak już powiedziałem mogę stworzyć dla Pana taki portal, mogę go administrować, ale na tym interesie tylko Pan straci, będzie Pan żałował, że nie zdecydował się Pan uprawiać marchwi. To na pewno będzie bardziej opłacalne.

– Ja wiem, że mój pomysł wypali.

– Panie Pawle, mnie zależy na robieniu pieniędzy, a nie na naciąganiu ludzi. Powtarzam, nie wierzę, żeby nowe klasy, grona, czy facebooki przebiły się na naszym rynku. Na pewno jednak znajdzie Pan firmę, która zrealizuje dla pana ten projekt.

Zagryzłem wargi. Od dawna wiedziałem, że nie potrafię rozmawiać z ludźmi. Jeśli nie dogadam się z Umbrellą to pewnie tak samo będzie z każdym kolejnym, aż znajdzie się gość, który mnie ocygani.

– Żegnam i życzę powodzenia w pańskim przedsięwzięciu.

Popatrzyłem na niego. Był facetem, w którym mimo garniturku i sztywności biznesmena kryła się pierwotna rządza walki. To był wojownik, który teraz w starciach posługiwał się laptopem, ale tak naprawdę potrzebny był tylko impuls, który obudzi w nim wilczy szał, bezgraniczne zapamiętanie w walce.

– Jesteś wojownikiem, czy ciotą? – w jego oczach zagrały iskry, a z warg wyszczerzyły się zęby gotowe zagryźć rzucającego mu wyzwanie.

– Co masz na myśli? – jego głos był zduszony, a palce instynktownie zacisnęły się w pięść.

Patrząc prosto w jego oczy uprzątnąłem stolik przy którym siedzieliśmy. Kładąc prawe przedramię na jego blacie lewą ręką dałem mu znak, by z powrotem usiadł za stołem.

– Sprawdzimy się na rękę! – zamiast zdumienia na jego twarzy rozkwitł uśmiech dzikiej radości. Atawistycznej radości samca z możliwości pokazania, kto tak naprawdę jest alfą w stadzie – Jeśli wygrasz to pieniądze, które mam przeznaczone na mój portal zainwestuję we wskazane przez Ciebie przedsięwzięcie. Jeśli wygram ja, to zrealizujesz mój projekt z pełnym zaangażowaniem i na najbardziej dogodnych dla mnie warunkach.

Usiadł i milcząc zgiął wyciągniętą rękę i oparł ją na łokciu.

Kolejne sześć miesięcy minęło dla mnie błyskawicznie. Pierwszym moim krokiem była sprzedaż mieszkania, które odziedziczyłem po babce. 200 tysięcy przekazałem Umbrelli na stworzenie strony oraz rok jej administrowania. Za resztę wynająłem maleńką kawalerkę i kupowałem zupki w proszku, aby mieć jak najwięcej czasu na projektowanie mojego portalu.

Od Umbrelli dostałem kilkuosobowy zespół, na którego czele stała dość miła dwudziestoparolatka owładnięta wizją kariery i pięcia się w górę, gdzie mogłaby dobrać się do sera wcześniej niż pozostałe szczury z jej maratonu.

Jej nastawienie na sukces zaspokajało wszelkie potrzeby dotyczące przyjaźni, miłości, czy seksu. Liczyła się tylko firma i kolejny szczebel w karierze.

Biedna. Nie widziała, że za parę lat obudzi się samotna w wielkim łóżku i będzie płakać, że nie ma nikogo komu mogłaby robić kanapki i obcierać gile z nosa. Będzie wielką Panią Dyrektor z Wielkiej Międzynarodowej Korporacji, która w dzień rozstawia ludzi po kątach jednocześnie blednąc, że jakaś mała zołza wykopie ją z posady. Nocą zaś będzie krążyła po mieście, aby dopaść gdzieś młode, jędrne ciało, które posiądzie w toalecie na zapleczu. I wszystko to po to tylko, aby rano płakać, gdy będzie malować się przed lustrem, a wieczorem udzielać wywiadu o konieczności wywalczenia parytetu w wyborach do parlamentu.

Teraz jednak angażowała się we wszystko, co swym sukcesem mogło pomóc jej w karierze. Ja zaś jeszcze ją podniecałem szczebiocząc o tym, jaka jest zdolna i mądra, jaka utalentowana i ładna, i że każdy facet tylko marzy, aby móc z nią być. Wszystko tylko po to, aby wycisnąć z niej całą energię dla mojego portalu.

Po pół roku mój portal był gotowy. Teraz zaczęła się jego żmudna promocja. Nie było mnie stać na wykupienie dużej ilości reklam dlatego, zgodnie z podpowiedzią szefa Umbrelli skorzystałem z e-PR-u. Kilku gostków pod różnymi wcieleniami brało udział na różnych forach w dyskusjach o dzieciach, gwiazdach, a nawet o przędzeniu i w pewnym momencie zaczęło zachwalać moją stronę.

Po kolejnym pół roku zaczęli się zgłaszać pierwsi reklamodawcy. Do tej pory musiałem osobiście jeździć po firmach i przedstawiać im moją ofertę.

Po kolejnym pół roku portal zaczął zarabiać sam na siebie, mimo że zespół pracujący nad nim wzrósł do kilkudziesięciu ludzi, a po kolejnych kilku miesiącach zacząłem mieć już z niego niezłe profity.

Z lichej kawalerki przeniosłem się do dużego apartamentu z widokiem na Wisłę. Jadałem codziennie w drogich restauracjach i dawałem tak duże napiwki, że kelnerki czule się do mnie uśmiechały, gdy poufale klepałem je po tyłkach. Wychodził ze mnie pełną gębą nowobogacki. Gdybym miał jeszcze na szyi gruby złoty łańcuch i chodził w dresie, byłby ze mnie całkiem niezły chłopak z miasta. Cham wychodził ze mnie nie tylko z butów, ale nawet i ze skarpetek.

Miałem wreszcie to, co chciałem i bardzo niewiele brakowało, żebym na prywatnej plaży urządzał wspólne zgrupowania dla siatkarek z Polski i Brazylii.

Pierwsze symptomy moich problemów nie zaczęły się wcale od wizyty chłopaków z miasta. Oni, jakby przeczuwając, że taplam się w bagnie i każdy kto się do mnie przylepi zostanie pociągnięty w otchłań, omijali mnie z daleka.

Uderzyło mnie tam, o co najbardziej boi się każdy facet. Mimo, że lalki lgnęły do mnie, a raczej do mojej kasy, przestałem odczuwać do nich pociąg. Jednym słowem mój mały wojownik całkowicie sflaczał. Nie pomogły ani niebieskie, ani czerwone, ani nawet te żółto pomarańczowe. Jadłem koper, czosnek i tym podobne ludowe wynalazki. I … nic nie pomogło.

Zacząłem łysieć, przestałem odczuwać smak. Wzrok i słuch miałem tak przytępiałe, że z trudnością rozpoznawałem ludzi i to, co do mnie mówili. Nogi puchły mi przy każdym kroku, stawy paliły żywym ogniem. Na skórze pojawiły się czyraki, najpierw wykwitły na rękach i nogach, a następnie pokryły całą twarz.

Znajomi unikali spotkań ze mną, przestali dzwonić, całkowicie wypadłem z kręgu stosunków międzyludzkich. Nic więc dziwnego, że po tym jak z mojego mostka rozlazł się żrący ból, leżałem w moim apartamencie przez trzy dni zanim przyszła sprzątaczka.

Pogrzeb był skromny. Było kilka osób z rodziny, ludzie z Umbrelli, kilka dziwek, które odwiedzałem częściej niż inne. To wszyscy. Nic nie wskazywało, że właśnie chowają polskiego Marka Zuckerberga. Co najdziwniejsze nie było nikogo z mediów. Mimo, że mój portal zaczynał mieć więcej wejść niż czołowa wyszukiwarka to umierając widocznie nie zostawiłem jeszcze takiej kasy, by rozpalała ona wyobraźnię mas.

Zanim spuszczono trumnę do grobu wypełzłem z niej na moich krótkich odnóżach i popędziłem w stronę lasku, który przylegał do cmentarza. Istotę nagrody za mój portal zrozumiałem, gdy zobaczyłem jak wioskowy burek sra pod krzakiem. Jak tylko odbiegł instynkt kazał mi lecieć do psiego gówna i lepić z niego kulkę. Wszystko we mnie krzyczało z obrzydzenia, ale nic nie mogłem zrobić. Jako żuk gnojarz musiałem toczyć kule i pchać je, niestety zawsze, pod górę.

Pewnie jesteście ciekawi za co zostałem ukarany życiem w ciele żuka gnojarza?

Wszystko oczywiście było związane z moim portalem. Jego założeniem była gra na ludzkich emocjach. Na żalu, rozpaczy, zawiści i zazdrości. A przede wszystkim na chęci odwetu, na pragnieniu zemsty, na żądzy poniżenia innych.

Osoba zakładająca swój profil oprócz istniejących tak samo na innych portalach możliwościach kontaktu z innymi użytkownikami i chwalenia się swoimi zdjęciami mogła przede wszystkim dać upust złości wobec tych, którzy ją skrzywdzili bądź tych, którym chciała dać nauczkę.

Na pierwszym etapie wtajemniczenia, czyli rejestracji bez żadnych opłat, można było wkleić zdjęcie osoby, którą się nienawidziło i za pomocą prostych funkcji spalić na stosie, poćwiartować albo korzystając ze specjalnej mapy ponabijać wirtualnymi szpilkami.

Na następnym poziomie, który można było wykupić albo uzyskać dostęp odpowiednią ilością punktów (których założeniem była określona liczba wejść po to, aby zachęcić reklamodawców), była akademia magii. Można było tam przeczytać o praktykach magicznych różnych kultur i plemion i ich sposobach na magiczne zniszczenie wrogów.

Kolejne stopnie wtajemniczenia to nauka rzucania klątw, przyrządzanie czarodziejskich eliksirów, skupianie woli, by myślą zmusić innych do określonych czynów.

Użytkownicy przechodząc kolejne etapy awansowali w portalowej hierarchii po to, aby uzyskać tytuł arcymaga i dzięki swojemu autorytetowi móc cieszyć się szacunkiem nowo zarejestrowanych.

Co ma to wspólnego z byciem żukiem?

To, że jako zdeklarowany materialista nie doceniłem siły myśli i słów.

Dopiero tocząc setną kulę zrozumiałem to, co mnie spotkało.

We wszystkim co nas otacza tkwi siła związana z emocjami związanymi z aktem tworzenia. Wbrew pozorom najwięcej tego rodzaju magii jest w słowach i myślach.

Mój portal stał się narzędziem, które umożliwiło ukierunkowanie emocji w myśli skierowane przeciw innym. Ludzie bądź dla zabawy, bądź ze złości kierowali przeciwko innym swą złość i zawiść. Bawili się w wirtualne czary, które miały skrzywdzić ich otoczenie. W zależności od siły uczuć, które nimi targały mogli doprowadzić nawet do śmierci osaczanej przez nich osoby. Rzucający klątwy nie zdawali jednak sobie sprawy, że każda broń ma dwa ostrza. Nienawiść, którą kierowali do innych wracała odbita do nich i wyrządzała równie duże krzywdy im, jak i ich ofiarom.

Co to ma wspólnego ze mną? Przecież to nie ja przebijałem laleczki, paliłem zdjęcia, czy rzucałem klątwy.

Tylko, że to ja stworzyłem narzędzie gromadzące pokłady zła i roztaczające je po bezkresnym świecie Internetu. Złość każdego z użytkowników wracała nie tylko do niego, ale również do mnie. Przebijane przez tysiące kobiet męskie przyrodzenie u ich dawnych partnerów powodowało niewielki ból, u mnie trwały uwiąd. Każda klątwa, każde rozczarowanie, każdy ból wracał do mnie i odbijał się na moim zdrowiu. Co w końcu doprowadziło do śmierci mojego ludzkiego ciała.

Zaś los żuka gnojarza?

Był życzeniem każdej zdradzonej kobiety, która życzyła swojemu kochankowi, aby taplał się w gównie.

Jak więc można podsumować to, co mnie spotkało?

Podstawowym prawem wszechświata.

Siejąc dobro, plonami twymi będzie dobro. Siejąc zło, spodziewaj się klęski oraz nieurodzaju.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem tylko kawałek i dałem spokój. Nie mam zdania.

Łamiesz mi serce. To chyba najgorsza możliwa ocena jaka może spotkać autora. No cóż,  przyjmuję ją z pokorą.

Powiem tak:

1. tytuł odstrasza.

2. "Pewnie jesteście ciekawi za co zostałem ukarany życiem w ciele żuka gnojarza?" Gdyby to zdanie pojawiło się na początku, to wzbudziłoby moją ciekawość i chęć przeczytania. Tak patrzyłam na tekst kilkakrotnie i nie chciało mi się. Gówna i pierdolony żywot żuka gnojarza mnie zniechęcił kompletnie.

Nowa Fantastyka