- Opowiadanie: Kora - List od Przeznaczenia

List od Przeznaczenia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

List od Przeznaczenia

Andrzej

 

-Napisali, że jesteś moim przyjacielem!

 

– Oni piszą wiele rzeczy, ale niech pani im nie wierzy – mówię lekko podenerwowanym tonem. Uważnie obserwuję stojącą za drzwiami kobietę. Jest pierwszą od bardzo dawna… Pierwszą od tamtego pamiętnego, strasznego dnia, w którym dowiedziałem się o śmierci mojego brata. Wiedziałem, że nie uda mi się wiecznie przed tym uciekać. Takie sytuacje się zdarzają i nic tego nie zmieni. Ale teraz to ja jestem inny i nie zamierzam tak łatwo dać się pokonać. Obietnica to zawsze obietnica. Cóż z tego, że dana samemu sobie?

 

Kobieta na pozór zdaje się być zupełnie zwyczajna. Drobna budowa, długie blond włosy ułożone w idealny warkocz, nienaganne, eleganckie ubranie. Prócz tego także ta dziwna nerwowość, szybkie, gwałtowne ruchy, które charakteryzują teraz prawie wszystkich. Mnie z pewnością też… Jej twarz zdobi szeroki, wesoły uśmiech, duże niebieskie oczy patrzą na świat z dziwną ufnością. Szkoda, że wydaje się tak miła, to nieco utrudnia moje zadanie. Ale cóż, muszę sobie coś udowodnić, a jeśli tego nie zrobię… na zawsze pozostanę tym, kim teraz jestem. Nic niewartym tchórzem. A obietnica to obietnica, trzeba ją wypełnić.

 

– Jak to mam im nie wierzyć?– pyta zdumiona. Wiem, ślicznotko, że dla ciebie to nierealne, przecież cały świat tylko czeka na każde ich słowo.

 

– Ja, na przykład, wcale im nie wierzę. Sądzę, że ludzie powinni sami wybierać swoją drogę, a nie czekać, aż ktoś im ją narzuci – mówię spokojnym, zrównoważonym tonem.

 

– To prawda, prawda – zaczęła nerwowo grzebać w swej przepastnej torbie – ale oni nic nie narzucają, nic a nic. Po prostu pokazują nam przyszłość.

 

Po chwili triumfalnie wyciąga kartkę papieru włożoną do nieskazitelnie czystej plastikowej koszulki. Podstawia mi ją prawie pod sam nos, jakby chcąc udowodnić, że ma jakieś ukryte znaczenie. Co w pewnym stopniu jest prawdą.

 

– Widzisz?– pyta. – Twoje imię jest o tutaj, w tej rubryczce. A także twój adres, tuż obok.

 

Oczywiście ma racje. Jakże mogłoby być inaczej. Spoglądam na tak dobrze znany mi szablon przyszłości, zwyczajną kartkę pokrytą czytelnymi tabelkami. Przyjaciel, kochanek, wróg, mąż… Przy każdym z tych słów figuruje jakieś imię, znajduje się tam także moje. Nie bezpodstawnie mówiła, że jestem jej przyjacielem, zaszczytnie figuruje w pierwszej rubryczce.

 

– U ciebie z pewnością też jest moje. Prawda? Nie może być inaczej.

 

I znowu punkt dla niej. Ale jak mam się rozkręcić, jeżeli wciąż powtarza znane wszystkim prawdy? Już nawet nie staram się uśmiechać. Nie mam czasu na tę bezsensowną rozmowę. Ha! Mówię prawie tak jak oni, dla których czas ma większe znaczenie od czegokolwiek innego. Muszę jeszcze wiele popracować nad sposobem myślenia.

 

– Niech pani zrozumie, ja naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że figuruję w pani liście, tak samo jak pani w mojej. Jeżeli to cokolwiek da, mogę nawet pokazać. Tyle, że to nic nie zmieni, proszę mi uwierzyć. Nie potrafię tolerować, gdy ktoś nagle do mnie przychodzi z magicznymi słowami „Pisali, że jesteś moim przyjacielem” na ustach i oczekuje ode mnie natychmiastowej zgody. Nie rozumiem tego rodzaju zapoznawania się. Od razu powierzyć komuś swoje najszczersze tajemnice, tylko dlatego, że jego imię figuruje na jakiejś głupiej kartce. Przykro mi, ale to bez sensu.

 

Dziewczyna patrzy na mnie tak jakby zupełnie nic nie rozumiała. To może dziwne, ale cieszę się z tego powodu. Chyba wreszcie zaczynam iść twoim śladem, prawda bracie?

 

– Dobrze więc, ja… myślę, że wiem, co chcesz mi powiedzieć… Chociaż nie, tak naprawdę nie. To dla mnie zbyt dziwne. Nie tolerujesz tego, jak ktoś do ciebie przychodzi, by powiedzieć, że twoje imię widnieje w jego liście? Przecież teraz każdy tak robi. Po co tracić czas jeżeli, ostatecznie zostaniesz moim przyjacielem. Tak to od razu możemy rozmawiać jak, że tak powiem, dwie bratnie dusze. Inaczej trzeba by tracić jeszcze tyle cennych godzin, albo i dni, aby sobie zaufać. Ale ja wiem, tak samo jak i ty, że to zupełnie niepotrzebne!

 

Ta dziewczyna zaczyna być coraz bardziej denerwująca. Dlaczego nie zdaje sobie sprawy z tego, że przyjaźń nie jest taka prosta! Widzi mnie po raz pierwszy w życiu a chociaż jestem od niej starszy, mówi do mnie per „ty”. Od razu zakłada, że stanę się jej najszczerszym towarzyszem. Ale tak nie będzie! Wiem, że muszę po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem i wrócić do domu jak gdyby nigdy nic. Albo przynajmniej wytłumaczyć, dlaczego nie patrzę na przyszłość w ten sposób, co ona, ale… nie potrafię. Tchórzostwo daje o sobie znać, słowa więzną w gardle. Nie jestem tym bohaterem, którym ty byłeś bracie, nie jestem! Wcześniejsza wściekłość wyparowała ze mnie, tak jakby wcześniej nigdy nie istniała. Dosłownie chwilę przedtem mógłbym zdobyć się na jakiś ostrzejszy krok, ale teraz już nie. Teraz jest tylko strach i wstyd z jego powodu. A także obietnica – nie mogę o niej zapominać! Jestem już innym człowiekiem, nie tym, co wcześniej. Dobrze, pozostało mi tylko to przypieczętować.

 

Głęboki wdech i trzeba zaczynać. Czego tak naprawdę się boję? Młodej, znerwicowanej kobiety? To bez sensu. Trzymaj za mnie swoje widmowe kciuki, bracie. Robię to dla ciebie.

 

– Powiedziałem chyba wystarczająco jasno, że nie życzę sobie, by pani zostawała moją, ekhem, przyjaciółką… Oczywiście, nie miałbym nic przeciwko, aby zwyczajnie z panią porozmawiać na przykład przy kubku herbaty albo filiżance kawy. Ale jeśli nie ma pani na to czasu, to sądzę, że powinniśmy się pożegnać. Nie potrafię uznać tego rodzaju zapoznawania się. „Jesteś moim przyjacielem” i już. Też coś! Przykro mi, ale jestem staroświecki i dla mnie przyszłość na zawsze pozostanie przyszłością. Ona ma się dopiero wydarzyć! Niech idzie własnym torem, nie mam potrzeby jej przyspieszania.

 

Kobieta patrzy na mnie wstrząśnięta. Z wyrazu jej twarzy bardzo łatwo wywnioskować, że nie ma czasu na zwyczajna rozmowę, a już na pewno nie z takim świrem. Ale jednak listy to listy, a oni napisali, że mają nas łączyć więzy przyjaźni… Mimo wszystko mam nadzieję, że da za wygraną. Naprawdę nie chcę ranić jej bardziej, niż to jest potrzebne.

 

Udało się! Dziewczyna odwraca się na pięcie i odchodzi. Wiem, że zupełnie nie rozumie tego, co chciałem przekazać. Ale przynajmniej już jej tutaj nie ma. Mała, drobna sylwetka majaczy jeszcze gdzieś na końcu drogi. Dlaczego mam wrażenie, że nie wygrałem? Walka z przyszłością wcale nie jest prosta, tym bardziej z tą z góry ustaloną.

 

Podjąłem swego rodzaju decyzję, od której nie mogę się już cofnąć. Przynajmniej nie powinienem. Nie zaprzyjaźnię się z tą kobietą, z jednego, prostego powodu. Chcę udowodnić, że nie trzeba robić wszystkiego tak, jak ludzie wokół. Może nie uda mi się zmienić przyszłych wydarzeń, to raczej wiadome, ale mogę przynajmniej się nie podporządkowywać, aż do ostatniej chwili. Oczywiście, jeżeli znajdę w sobie dość siły. Tylko że to wcale nie jest takie pewne…

 

Idę do domu i wiedziony impulsem biorę własny list niedbale wrzucony do którejś z szuflad. Wiem, że to bez sensu, ale chcę się upewnić, czy to na pewno ona. Na samej górze widnieje moje imię, Andrzej Kruk, a w rubryczce przyjaciela – bezprecedensowo znajduje się jej: Małgorzata Wierzbińska. Przedstawiła mi się na samym początku naszej bezsensownej rozmowy, a nawet gdybym źle zapamiętał, widziałem to imię także jako nagłówek na jej kartce.

 

Naprawdę nie potrafię pojąć, jak ludzie mogą to kochać. Zwykłe strony papieru pokryte różnymi danymi. Imię, nazwisko, numer telefonu i adres delikwenta. Tak, żeby nie trzeba było tracić ani jednej cennej sekundy na bezsensowne poszukiwania. Przychodzisz i już wiesz, że ten człowiek, którego widzisz po raz pierwszy w życiu, jest twoim przyjacielem, kochankiem bądź wrogiem. Może kiedyś to pomagało ludziom, ale teraz uległo wypaczeniu. Wiem, że to najczęściej się spełnia, ale… nie zawsze. Może naprawdę kiedyś spróbuje ich poszukać; ludzi, z którymi tak zażarcie się spotykałeś, bracie. Tych, którzy tak jak ty nienawidzą…

 

Zmiany: Dawid

 

… nienawidzą naszego ustroju! Czy ty to widzisz!? – krzyczę z wściekłością. Moja żona podchodzi do telewizora i aż sapie z dezaprobaty. Z niedowierzaniem patrzę na rozgrywającą się na ekranie scenę. Ludzie z kolorowymi transparentami i twarzami wykrzywionymi w grymasie świętego gniewu, krzyczą jakieś antyustrojowe hasła. Pomimo tego, że wyraźnie są owładnięci wściekłością i pomstują przeciw naszemu idealnemu systemowi, państwo nie może nic zrobić. Gdyby dali nam jakikolwiek powód, jakąś bójkę z policjantami czy przynajmniej przekleństwo skierowane przeciw prezydentowi, można by ich zamknąć. Ale nie, nasz kraj szczyci się swym wysokim poziomem kulturalnym i cywilizacyjnym, przez co nigdy nie każe ludzi ot tak. W rzeczywistości cała ta zgraja głupków z transparentami nie może zrobić absolutnie nic, więc teoretycznie nie ma się czego bać. Mimo wszystko, wolałbym, żeby ich zamknęli. Może to graniczy z paranoją, ale nawet najmniejsza i najbardziej pokojowa grupa idiotów, gdy znajdzie sobie dobrego przywódcę, może okazać się niebezpieczna.

 

– Zupełnie nie rozumiem, o co im chodzi – mówi moja żona. – Chcą osiągnąć… właściwie co? Sprawić, byśmy nie dostawali kartek? Przecież to niemożliwe! Wszyscy otrzymują je niezależnie od swojej woli, oni także!

 

– Wiem, wiem, kochana. Wydaje mi się, że chcą osiągnąć coś zupełnie innego. Jak sądzę, nie podoba im się po prostu podejście ludzi. Uważają, że zapoznawanie się nie jest stratą czasu! To bez sensu, przecież też muszą pracować i wiedzą, że każda minuta jest cenna. Jeśli od razu można mieć przyjaciela, to po co tracić drogocenne chwile na szukanie go! – wcale nie czuję gniewu, tylko niesmak. Tacy ludzie nie zasługują na nic prócz obrzydzenia. – Sądzę, że już wystarczająco wiele dowiedziałem się na temat sytuacji w mieście.

 

Szybkim ruchem wyłączam telewizor, przerywając w pół słowa jakiemuś nawiedzonemu „rebeliantowi”.

 

– Masz rację. Na mnie już czas! Wołali mnie z firmy, ponoć coś się stało. Niestety, nie raczyli powiedzieć, co. Tacy są ludzie, zupełnie nie myślą!

 

Elżbieta szybko wychodzi z domu. Najwyraźniej ma coś naprawdę niecierpiącego zwłoki. Wiem, że także powinienem zaraz iść, ale sprawa demonstracji wciąż nie daje mi spokoju. Chciałbym pokazać tym ludziom, że są w błędzie, ale nie mam pomysłu, jak to zrobić. Zawsze istnieli idioci i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie ma się to zmienić. Z westchnieniem podnoszę się z szarego fotela. Czas iść do pracy…

 

 

Zmiany: Andrzej

 

… chociaż tak cholernie jej nie lubię. Jasne, wsadźcie wszystkich w swoje chore ramki za pomocą tego, przed czym nikt nie urzeknie: pieniędzy. Pomimo, że nigdy nie przepadałem za pracą w ubezpieczeniach, mój najgorszy koszmar to to, że mógłbym ją stracić. Wtedy z człowieka przemieniłbym się w „niedotykalnego”, takiego trędowatego naszych czasów. Z niewyjaśnionych przyczyn wśród ludzi panuje przekonanie, że bezrobocie to rodzaj paskudnej, śmiercionośnej choroby, którą wyjątkowo łatwo jest się zarazić, a szanse na wyleczenie z niej są bardzo nikłe. W pewnym stopniu jest to prawda…

 

Każdy metr nieubłaganie zbliża mnie do gigantycznego, przeszklonego budynku, dumnie zwanego siedzibą Banku Narodowego. Pędzę szybko krętą podniebną ulicą pośród wysokich kamienic, wiatr świszcze przez otwarte okno pojazdu, wyśpiewując jakąś nieznaną mi skoczną przyśpiewkę. Unoszący się nad ziemią, pozbawiony kół autolot porusza się szybko i z miażdżącą precyzją. Ani na chwilę nie zbacza z drogi, chociaż wcale nim nie kieruję. Budynki, ludzie, a także nieliczne drzewa, zmieniają się w jedną, rozmazaną smugę kolorów, która przelatuje za szybą. Zaraz będę na miejscu.

 

Szybko ląduję na parkingu, i nie tracąc ani minuty, pędzę w stronę obrotowych szklanych drzwi. Czas rozpocząć ten doskonale znany mi rytuał złudnych uśmiechów. Ilekroć widzę kogoś, kogo kojarzę, nawet jeśli tylko z widzenia, wymieniam z nim kilka wyjątkowo krótkich, acz uprzejmych zdań. Etykiecie zawsze musi stać się zadość, tym bardziej w tak prestiżowej firmie jak ta. Doskonale znam zasady tego tańca, jestem w nim już prawie ekspertem. Trzeba posiadać tylko jedną, prostą umiejętność, potrafić wykrzywić twarz w uśmiechu nr 666. Nic więcej, inteligencja nie wszędzie jest wymagana.

 

Przemykam niczym cień pośród identycznych bankowych stanowisk. Usta zaczynają mi cierpnąć, dlatego czuję ulgę na widok mojego biurka. Dopiero w chwili, gdy przy nim siadam, mogę zrezygnować ze sztucznego uśmiechu. Jedyne miejsce w tej pieprzonej firmie, w którym czuję się przynajmniej trochę lepiej. W końcu, przynajmniej na pozór, to właśnie jest moje terytorium.

 

Patrzę na otaczających mnie ludzi i nie mogę pozbyć się wrażenia, że to są tylko nieważne mrówki. Dzielni, idealni pracownicy, którzy bez zmrużenia okiem wypełnią każdy rozkaz swej królowej, a w tym przypadku zwyczajnego szefa. Niczym maleńkie zwierzątka, uwijają się jak w ukropie, błądzą gdzieś pośród labiryntów szafek i biurek, taplają się radośnie w morzu dokumentów. Ich praca jest doskonale zorganizowana, a przecież na pozór nie ma w niej ani odrobiny sensu. Bo cóż jest niezwykłego w prawie niczym nie różniących się od siebie ludziach w identycznych uniformach i z tym samym nieprawdziwym uśmiechem na ustach. Czasem zastanawiam się, ile w nich jest jeszcze człowieczeństwa, a na ile stali się zwierzętami. Z pewnością jest to lekka przesada, a jednak…

 

W takich chwilach zawsze nachodzi mnie także inna, znacznie bardziej upiorna myśl, że i ja do nich należę. Jestem tym samym, czym są inni pracownicy Banku Narodowego… Przecież także mam na sobie idealnie dopasowany garnitur, niczym nieróżniący się od wszystkich pozostałych, usta wykrzywiam w identycznym grymasie. Przynajmniej na pozór nie odbiegam od nich absolutnie niczym. Ile wśród nich jest takich ludzi jak ja? Tych, którzy chcą „walczyć”, tylko nie potrafią…

 

Rozsiadam się wygodnie w czarnym skórzanym fotelu i z westchnieniem włączam wizjoner. Ciche, ledwo słyszalne buczenie oznajmia, że urządzenie właśnie rozpoczyna pracę. Kolorowe migawki przelatują przez ekran, plamki żółci, bieli i czerwieni. Nie potrafię się powstrzymać i jeszcze raz rozglądam się po pozostałych stanowiskach. Mnie także ciekawi, czego mogę tam szukać…

 

Trach! To było jak mocne uderzenie w głowę laserem, niczym dzwon na wieżach nielicznych kościołów. Nie sądziłem, że widok jednej drobnej postaci może być aż tak przerażający. A ty co, idioto, myślałeś, że się uwolniłeś? Nie tak łatwo uciec przed przyszłością.

 

Wolno obracam głowę z powrotem do wizjonera i wbijam w niego spojrzenie. Mam nadzieję, że mnie nie spostrzegła, wtedy miałbym przynajmniej jeszcze chwilę cennego spokoju. Wiem, że będę musiał się z tym zmierzyć, ale… to trudniejsze niż myślałem. Zdaję sobie sprawę, że to dziwne, ale mimo wszystko walczę z pokusą spojrzenia w jej kierunku. Z jednej strony boję się, z drugiej zaś nie cierpię niepewności. Dobrze, ucieczka nic mi nie da… Skupiam wzrok na miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała Małgorzata. Teraz kłębią się tam tylko pracownicy firmy spieszący gdzieś za swoimi sprawami.

 

Wydaję z siebie ciche westchnienie ulgi. Może to wszystko to tylko przywidzenie, a ta drobna płowowłosa postać była urojeniem. Urojeniem… Urojeniem?! Czy to oznacza, że moja psychika nie potrafi wytrzymać życia w zwyczajnym świecie, dlatego wymyśla sobie własny? Innymi słowy, coś musiałoby mi się pomieszać… Już nie wiem, co byłoby gorsze. Przecież teraz nie ma miejsca dla tych, którzy w jakikolwiek sposób odbiegają od normalności, a co dopiero widzących rzeczy bądź ludzi, których w danym miejscu nie ma.

 

Dwie kolejne godziny mijają jakby we mgle. Boję się spotkania z moją osobistą zmorą, a zarazem nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że mogłoby jej tu nie być. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że po prostu pomyliłem ją z jakąś zupełnie inną, obcą mi kobietą. Przecież Małgorzatę widziałem zaledwie raz. Cóż z tego, że w sytuacji, której nie da się zapomnieć? Przecież nic nie znaczy także to, że spotkaliśmy się dokładnie wczoraj… W końcu każdy może się pomylić.

 

Trudno jest mi skupić się na pracy. Ludzie przechodzą obok, ale nikt nawet nie raczy na mnie spojrzeć, zamienić choć jedno słowo. Ależ oczywiście, trzeba się witać, ale pod żadnym pozorem nie można przerywać innym, gdy są zajęci. To takie niepisane prawo, którego każdy musi przestrzegać. Tylko młodzi pracownicy dostają od niego niejaką dyspensę. Oczywiście jedynie na jakiś czas, póki nie zapoznają się ze wszystkimi zasadami firmy, nawet tymi nigdy nie wypowiedzianymi na głos.

 

Między innymi dlatego czuję się teraz w miarę bezpieczny. Małgorzata, oczywiście o ile tutaj jest, nie powinna do mnie podejść dopóki chronią mnie niewidzialne mury mego „kochanego” biurka. Wpatruję się tępo w monitor i zaczynam machinalnie wpisywać ciągi przeróżnych cyfr i liter. Powoli praca zaczyna pochłaniać mój zdenerwowany umysł, kawałek po kawałeczku. Konsumuje go i wcale nie pozostawia zbędnego miejsca na myślenie. Tutaj wszak wcale nie jest ono tak bardzo potrzebne…

 

Głośny głos rozlegający się gdzieś zza moich pleców brutalnie wyrywa mnie z letargu. Powoli obracam głowę w jego kierunku, chociaż już wiem, kogo tam ujrzę. Aż takim głupcem nie jestem… Ani sklerotykiem. Jakże mógłby zapomnieć ten silny, a zarazem przepełniony dziwną nerwowością ton..

 

– O! Jak miło! Widzisz, los jednak postanowił spleść nasze życia. Mówiłam Ci, a ty nie chciałeś mnie słuchać… głuptasie. To bez sensu.

 

Dlaczego powiedziała do mnie „głuptasie”? Co ta dziewczyna sobie myśli?! Że jestem jej przyjacielem, towarzyszem, z którym może spoufalać się do woli! Problem tkwi w tym, że nie jestem. Teraz tylko jak jej to dobitnie powiedzieć, by nie pozostawiać już żadnych złudzeń. Niestety znajduję się teraz w pracy, a jak wiadomo, rozmowy odbyte w takim miejscu zawsze trafiają do niepowołanych uszu. Wszak tutaj każda zbyt głośna pogawędka zagrywa na miano sensacji.

 

Już czuję na plecach wręcz namacalne spojrzenia skłębionych wokół ludzi. To niezwykły paradoks, przecież nie mają czasu na to by żyć, ale na obserwowanie kogoś innego zawsze znajdą te parę cennych chwil. Plotki pomagają niektórym wygrzebać się z ich własnego gówna. Wieczorem, gdy idą spać po kolejnym beznadziejnym dniu, mogą z czystym sumieniem pomyśleć: „On ma gorzej niż ja”. Tu nie istnieje pojęcie solidarności. Zresztą to jest zupełnie normalne, przecież nikt nikogo tutaj tak naprawdę nie zna. Chyba, że czyjeś imię widnieje na jego kartce. No, wtedy to zupełnie inna sprawa.

 

-Ekhem… Dzień dobry – mówię cicho, wciąż lekko zmieszany. Gdybym mógł tak po prostu stąd zniknąć. Gdybym tylko mógł… Ale nie ma na to szans, zaklęcie teleportacji nie istnieje. Muszę po prostu wziąć się w garść. Chociaż jeden raz nie być pieprzonym tchórzem. – Widzi pani, właśnie jestem w pracy. Myślę, że nie trudno to zauważyć. Dokumenty, biurko, ogólnie cały mój asortyment mówi raczej sam za siebie, czyż nie? – Zaczynam czuć się coraz pewniej, chociaż ludzkie spojrzenia palą moje plecy. – Cóż, jak pani zapewne wie, praca nie jest właściwym miejscem na przyjacielskie pogawędki. Bardzo mi przykro.

 

– Tak, z pewnością masz rację. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Chciałam tylko… Spytać, czy moglibyśmy spotkać się, gdy skończysz. Porozmawiać chwilę, wyjaśnić sobie parę spraw. – To zaczynało brzmieć coraz lepiej. Nie sądziłem, że do tej dziewczyny może cokolwiek trafić, a tym bardziej tak szybko. Postanowiła poświęcić trochę cennego czasu na rozmowę, może wszystko pójdzie jeszcze zwyczajnym torem. Bez tych cholernych kartek, bez tej chorej pogoni za… niczym. – Może spotkamy się tak około 20.00? Niestety mam wolne tylko dwadzieścia minut, potem umówiłam się na spotkanie służbowe – zakończyła z uśmiechem.

 

To zdumiewające jak wiele myśli może przemknąć przez głowę człowieka w jednej chwili. W czasie krótkiej minuty w sercu może rozpalić się ogień nadziei, tylko po to, by ostatecznie spalił wszystko na swojej drodze. A na pobojowisku pozostawił tylko popiół i kurz… Ludzie nigdy się nie zmienią. Czas chyba się z tym pogodzić.

 

To zdumiewające jak wiele mogą zmienić dwa słowa, dwa beznadziejnie głupie słowa. Dwadzieścia minut nie wróży długiej rozmowy, wręcz przeciwnie, starczy tylko na wyjaśnienie jednej sprawy. Muszę oświecić tę szaloną kobietę. Nie jestem jej pieprzonym kompanem ani przyjacielem. Nie jestem!

 

– Bardzo chętnie spotkam się z panią, gdy już skończę pracę.– Na usta przywołałem po raz kolejny uśmiech numer 666. – 20.00 to bardzo dobra pora, właśnie wtedy kończę pracę.

 

– Tak sądziłam. Czyli jesteśmy umówieni? – Spogląda na mnie z mieszanką nadziei i… chwila, dlaczego na jej twarzy widzę strach? Tak, ona się czegoś boi… Czyżby myśl o tym, że mógłbym postąpić wbrew przykazaniom listu, była dla niej aż tak przerażająca?

 

Ludzkie spojrzenia zaczynają mi coraz mocniej przeszkadzać. Dziwnie się czuję z takim zainteresowaniem ze strony pozostałych pracowników. Od kiedy pamiętam, raczej trzymałem się w cieniu, najczęściej to mój brat stał na pierwszym planie. Teraz wpatruje się we mnie mniej więcej pięćdziesiąt par oczu. Jedne otwarcie, nic nie robiąc sobie z tego, że przeczy to absolutnie wszystkim zasadom dobrego wychowania. Drugie ukradkiem spoglądają na mnie, a gdy nie daj Boże odpowiem tym samym, szybko uciekają w popłochu.

 

A przecież nie dzieje się nic niezwykłego! Myślę, że ich zawiedliśmy, przecież oczekiwali, że odstawimy przed nimi jakąś scenę, widowiskowo się pokłócimy, albo zrobimy cokolwiek innego ku uciesze gawiedzi. Niedoczekanie! Nie dam się tak łatwo wmanewrować. Zdumiewające, że ludzie jeszcze wierzą, że ktoś może być na tyle głupi by awanturować się w pracy. Może gdzie indziej, w innym miejscu, w innym czasie. Ale na pewno nie w tym pieprzonym banku.

 

 

***

 

Wiercę się na niewygodnym, twardym siedzeniu w firmowej restauracji. Czarne, niedbale nabazgrane na ścianach kwadraty, które jakiś pierwszy lepszy półgłówek okrzyknął dziełem sztuki, szczerzą się do mnie szyderczo z każdej ze ścian. Jasne światło jarzeniówek zdaje się skupiać całą swą moc na moich zmęczonych oczach. 10 godzin ciągłego wpatrywania się w wizjoner nie wystarczy, musi być jeszcze to? Piękna, nieskazitelnie czysta biała podłoga zabawnie kontrastuje z czarnymi meblami o ostrych krawędziach. Ponoć ostatnimi czasy te kolory wyszły z mody. Cóż oni biedni teraz zrobią?

 

Małgorzata bawi się nerwowo kosmykiem włosów, który niesfornie wymsknął się z jej koku. Zaplątuje na palcu spiralkę, po czym szybko go uwalnia, jakby bojąc się, że to zauważę. A potem robi to po raz kolejny i kolejny. To zapewne tylko jej reakcja na stres, ale ten ruch ma w sobie coś hipnotycznego. Dziewczyna wciąż przygląda mi się uważnie jakby oczekując, że coś zrobię. Dobrze więc, złotko. Pierwszy ruch należy do mnie, tak?

 

– Jeżeli już się spotkaliśmy, to sądzę, że powinniśmy wyjaśnić sobie parę spraw. – Kiedyś mówiono, że najlepiej walić prosto z mostu, bo to właśnie szczerość jest najważniejsza. Wiem, że to są bardzo, ale to bardzo przestarzałe poglądy, ale cóż szkodzi mi spróbować? W końcu i tak nie chcę by została moją przyjaciółką. – Jak pani z pewnością zauważyła, moje zdanie znacznie różni się od tego, które w dzisiejszych czasach wyznaje większość ludzi. Więc, niestety, bardzo mi przykro, ale nie będę mógł pani pomóc. Listy… Proszę tylko spojrzeć na chorą sytuację naszego świata. Ha! Powinna się też pani przyjrzeć bliżej swojemu własnemu zachowaniu i nieco głębiej je rozważyć. Kompletnym idiotyzmem jest zawierzać jakiejś głupiej kartce papieru w sprawie swoich własnych przyjaciół. Hipotetycznie można założyć, że wszystko, co jest na niej napisane, to prawda, ale i tak niewiele to zmienia. Jak można bezwarunkowo komuś uwierzyć tylko dlatego, że jego imię widniało w jakiejś tam rubryczce?

Od początku dało się dostrzec, że każde moje słowo, choć w zamierzeniu grzeczne, rani ją bardzo głęboko. Ktoś pluje na jej idealny ustrój, na „święte” listy! Toż to niedopuszczalne! W pewnym momencie nie wytrzymuje i przerywa mi.

 

– Nie rozumiem, o co ci chodzi! – W jej wielkich błękitnych oczach lśni ledwie hamowany gniew. Ja to wiem jak skutecznie zniechęcić do siebie ludzi: wystarczy powiedzieć im, że to w co wierzą najsilniej, jest czymś niewłaściwym. To wyprowadzi z równowagi prawie każdego… – Przecież żyjesz tu już nie od dziś, więc musiałeś się zorientować, ile zawdzięczamy listom! Kiedyś dzięki nim, w czasie Wojny Narodów, mogliśmy znaleźć sojuszników, wiedzieliśmy komu możemy ufać, a komu nie.

 

Tu też się mylisz, słońce. To tylko głupia propaganda, przecież nasi „sprzymierzeńcy” i tak nas zdradzali. Dowiadywaliśmy się o tym po prostu wcześniej i mieliśmy czas, by roznieść ich w puch. Wszak nie trudno zauważyć, gdy czyjeś imię nagle przetransportuje się z rubryczki „przyjaciel” do „wróg”.

 

– Mhymm… Wydaje mi się, że w tej sprawie się nie dogadamy. Czy nie mogłaby pani uszanować mojego zdania? Przynajmniej spróbować?

 

– Twojego zdania? A jak ono brzmi? Czy chodzi w nim o to, że… nie chcesz pozwolić by to, co jest zawarte w liście się spełniło? Bezsensowna walka z przeznaczeniem jest przereklamowana. W romantyzmie z pewnością była czymś chwalebnym, ale teraz świat poszedł naprzód. – Tak, bez wątpienia jest zła, ale nadal mówi do mnie po imieniu… Chyba to, co próbuję jej wyjaśnić wcale, do niej nie trafia. Czas wziąć się w garść i rozwiązać tę sprawę w paru mocnych słowach. Przecież nie mam tyle czasu, by tutaj siedzieć!

 

– Proszę pani – Ostatnie słowo wypowiedziałem z naciskiem – Wciąż próbuję wyjaśnić, że nie potrafię zaakceptować tego, jak ktoś przychodzi do mojego domu i mówi, że jest moim przyjacielem. Bardzo mi przykro, ale nie. Jeżeli poświęci pani trochę cennego czasu na zwyczajną rozmowę, to bardzo bym się cieszył. Niestety, kolejnym razem powinno to być nieco więcej niż 20 minut. I, na Boga, dlaczego nie można pozwolić przyszłości iść jej wyznaczonym torem, a trzeba ją przyspieszać?

 

– Bo nie ma innego wyjścia i wiesz o tym równie dobrze jak ja. Nie mam tego cennego czasu, tak samo jak ty go nie masz! Więc naprawdę nie wiem do czego dąży ta cała rozmowa! Niestety i tak jestem już prawie spóźniona na spotkanie. Do widzenia. – Rzuca mi jeszcze na pożegnanie ostatnie gniewne spojrzenie i, nie odwracając się więcej w moją stronę, wychodzi pewnym krokiem.

 

To może zdawać się dziwne, a wręcz złe, ale po raz pierwszy od długiego czasu czuję się naprawdę dumny z siebie. Wiem, że zraniłem tę dziewczynę, ale może dzięki temu uda się jej coś zrozumieć. Najważniejsze dla mnie jest to, że postawiłem na swoim, nie bojąc się konsekwencji…

 

 

***

 

Minął zaledwie tydzień od mojego spotkania z Małgorzatą, a znowu siedzę w restauracji łudząco podobnej do tamtej. Jednak czuć, że nie całkiem poszła ona z duchem czasu, albo przynajmniej próbowała opierać się mu do ostatniej chwili.

 

Na ścianach ktoś niewprawną ręką nabazgrał figury geometryczne, kwadraty, ale także, o zgrozo, trójkąty i prostokąty. Kto teraz rysuje trójkąty? Przecież są przereklamowane już od bardzo dawna. Niewygodne, kanciaste krzesła są w kolorze morskiej zieleni. Ściany nie kłują w oczy swą nieskazitelną bielą, a wręcz przeciwnie, ktoś wyraźnie postarał się by potęgowały poczucie przytulności, jeżeli teraz w ogóle może być o niej mowa. Z pewnością ciepły, czekoladowy brąz jest znacznie przyjemniejszy od sterylnej, zimnej bieli, nieodmiennie kojarzącej mi się ze szpitalem lub kostnicą.

 

Także osoba siedząca przede mną jest kimś zupełnie innym. Z Małgorzatą łączy ją jedynie płeć, lecz nic ponad to. W jej szarych, zmęczonych oczach lśni jakaś dziwna moc, determinacja, której mi zawsze brakowało. Wiem, że ma zaledwie 35 lat, chociaż bez wątpienia można by powiedzieć, że ma ich 45. Na twarzy odznaczają się zmarszczki, które troski, swym stalowym dłutem, wyrzeźbiły w jej delikatnej twarzy. Długim, brązowym włosom pozwoliła swobodnie opadać na ramiona, co teraz samo w sobie jest czymś niezwykłym. Niestety, widać także, że nie powodzi jej się zbyt dobrze. Czysta, czarna garsonka jest już wyraźnie zniszczona, w niektórych miejscach zszarzała, w innych zaczęła się delikatnie przecierać. Nie znam się na ogólnie panującej modzie, ale bardzo łatwo zauważyć, że jej strój wyszedł z użycia już jakieś 10 lat temu. To Gabriela Witemberska, moja jedyna łączniczka ze światem „rebeliantów”.

 

Teraz przygląda mi się bacznie, przewiercając mą duszę na wylot swymi szarymi oczyma.

 

– Bardzo się cieszę, że Cię widzę, mój drogi. Ale dlaczego chciałeś się ze mną zobaczyć? Wybacz, jednak teraz mało kto proponuje spotkanie, ot tak, po prostu.

 

Nie wiem, co zrobić. Siedzimy w restauracji, chociaż proponowałem, by przyszła do mnie do domu. Z bliżej niewyjaśnionych powodów nie chciała. Ale co ja mam jej teraz powiedzieć? Jak wszystko wyjaśnić? Przecież ściany mają uszy… A nawet jeśli nie, to ryzyko jest zbyt duże.

 

– Mhym… To dosyć skomplikowana sytuacja. Czy nie moglibyśmy… Odejść gdzie indziej? W bardziej ustronne miejsce? – Błagam, niech zrozumie, o co mi chodzi…

 

Zaśmiała się cicho, po czym powiedziała dziwnie smutnym, zrezygnowanym głosem:

 

– Spójrz na te stoliki, ściany, cały wystrój. Toż to jest przestarzałe już o jakieś 20 lat! Żaden porządny obywatel tu nie przyjdzie… a nawet jeśli, co to za różnica? Ja nie mam nic do ukrycia. – Zdaję sobie sprawę z tego, że wie, co chcę jej powiedzieć, ale albo z czystej złośliwości, albo ze zwyczajnej przekory udaje, że nic nie rozumie. – Chcesz spytać o naszą organizację, tak? Na przyszłość nie bój się o niej mówić. Działamy całkowicie w zgodzie z prawem i nie mamy się czego obawiać.

 

– Tak, o to mi chodziło – powiedziałem ostrożnie. – Jak zapewne wiesz, Daniel Kruk był moim bratem. Niedawno zmarł na atak serca, chociaż miał dopiero 25 lat. Bardzo często opowiadał mi o waszej organizacji, mówił, jaka jest wspaniała i jak wiele może zdziałać. Zresztą sam do niej należał, tak samo jak i mój ojciec, a wcześniej dziadek. Cóż, czuję, że postąpiłem nieco niewłaściwie wyłamując się z tej „rodzinnej tradycji”.

 

Kobieta patrzy na mnie chwilę bez słowa, jakby rozważając to, co przed chwilą powiedziałem. Po czym uśmiecha się i odzywa głosem pełnym jadu.

 

– Jeżeli uważasz to tylko za „rodzinną tradycję”, to znaczy, że nie powinieneś do nas dołączyć. Przykro mi.

 

– Nie, to nie tak – mówię szybko. – Ja… naprawdę czuję, że powinienem coś zmienić. Siebie. Życie. Cholera, całą moją psychikę. Świat… Listy… to nie tak powinno wyglądać. Idea, chociaż na początku pożyteczna, teraz uległa wypaczeniu. Chciałbym… chciałbym jakoś to zmienić. – Jak zawsze w chwili stresu zaczynam się plątać.

 

– Dobrze, spokojnie! Miło, że postanowiłeś się do nas zgłosić. Niestety, myślę, że nas z kimś pomyliłeś. Oczywiście, w świecie jesteśmy zwani „Rebeliantami”, tymi, którzy walczą z „systemem”. To wcale nie wygląda tak słodko. Prawda jest taka, że nie możemy zrobić absolutnie nic. Jest nas zbyt mało, stanowimy tylko nieważną grupę, niewielki odsetek społeczeństwa. Wszyscy inni uważają twoje „wypaczone listy” za dar od Boga. Ale któż wie, może w najbliższym czasie uda nam się coś zmienić.

 

Dlaczego, u licha, ona próbuje mnie zniechęcić? Coś tutaj nie pasuje, coś jest nie tak…

 

– Mimo wszystko spróbuję – mówię ostrym tonem. – Chciałbym odkryć… Dlaczego mój brat zmarł tak nagle. Sądzę, że wy możecie mi w tym pomóc, przecież był z wami bardzo blisko.

 

Kobieta spogląda na mnie z niekłamanym zdumieniem.

– Mój drogi, ależ oczywiście, że Daniel był z nami blisko, przecież sam zaaranżował niejedną demonstrację – Dlaczego ona mówi o tym wszystkim tak niefrasobliwie? – Ale skąd, u licha, wzięło się u Ciebie przekonanie, że możemy wiedzieć coś o jego śmierci? To był zawał, a, chociaż to smutne, takie rzeczy się zdarzają. Dla mnie to też był wielki cios, w końcu był on niezwykle inteligentnym, obiecującym młodym człowiekiem. Niejednokrotnie miałam przyjemność rozmawiać z nim, dzielić się przemyśleniami i różnymi koncepcjami. – Nagle pochyliła głowę w moją stronę i nieznacznie ściszyła głos. – Miał on pewne ciekawe… teorie, które wciąż czekają na potwierdzenie bądź obalenie. Jeżeli naprawdę poważnie myślisz o dołączeniu do naszej organizacji, to sądzę, że powinieneś się z kimś zobaczyć. To ułatwi nam wyjaśnienie niektórych spraw.

 

Ciekawe, kim jest ten człowiek… Jakiś wtajemniczony czy coś? Cóż, śmiesznie to brzmi. Tak czy inaczej muszę się z nim spotkać…

Zmiany: Dawid

 

…muszę się z nim spotkać, przecież nie wiadomo kim on jest, ani co planuje! Z jakiegoś powodu w mojej rubryczce „wróg” pojawiło się nowe imię. Włodzimierz Przybieszewski… Rodzice byli okrutni, nazywając go tak archaicznie, nigdy nie będzie już mógł wtopić się w otoczenie. Pewnie to jeden z tych cholernych „rebeliantów” albo po prostu szef konkurencji. Powinienem już gdzieś o nim słyszeć…

 

Spoglądam jeszcze raz na mój list, dopatrując się w nim kolejnych odstępstw od poprzedniego. Tak jak sądziłem, w rubryczce „kochanka” widnieje nowe imię. Nie ma znaczenia, jakie… Oczywiście moja żona zdaje sobie sprawę, że nie jest jedyna w moim życiu. Kiedyś nazwiska moich dziewcząt, na jej listach znajdowały się w miejscu przeznaczonym dla wrogów. Teraz przestały… Zawarliśmy swego rodzaju rozejm. Ja nie ingeruję w jej życie, a ona nie wtrąca się do mojego. Dzięki temu każdy jest szczęśliwszy.

 

Muszę się do nich wybrać, tak, to konieczne. Najbardziej do wroga… kim on do cholery jest? Rozsiadam się wygodniej w krześle i ze zgrozą patrzę na wysoką stertę papierów na moim biurku. Muszę wszystkie przynajmniej przejrzeć. Tak, to będzie długi dzień, bardzo długi dzień… Nagłe pukanie do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia…

Zmiany: Andrzej

 

… to na pewno ona, Gabriela. Serce podchodzi mi do gardła, okropnie się denerwuję. Nie wiem, co będzie mnie czekało za chwilę… Tylko spokojnie, tylko spokojnie… Z ociąganiem otwieram drzwi. Ależ oczywiście przeczucie było prawdziwe, mym oczom ukazuje się znana mi zmęczona twarz.

 

– Dzień dobry – mówię lekko drżącym z napięcia głosem. – Chcesz najpierw napić się herbaty czy od razu pójdziemy… hmm… do tego jegomościa?

 

Kobieta zdaje się mnie nie słyszeć. Spogląda uważnie na ściany holu albo raczej na ascetyczną, minimalistyczną powierzchnię, którą sam dumnie nazywam holem. Taka pustka jest czasami wygodna… Naprawdę.

 

– Kiedyś mieszkał tutaj twój brat – To nie było pytanie, a raczej stwierdzenie, ale i tak czułem się zobowiązany odpowiedzieć.

 

– Tak. Ale co to ma za znaczenie?

 

– Pamiętam ten dom. Byłam tutaj już niejeden raz. – Uśmiecha się melancholijnie. – Daniel był naprawdę ciekawym człowiekiem. Wciąż miał nadzieję, w odróżnieniu do większości z nas… Ale powinniśmy już iść. Za herbatę dziękuję, ale bardzo miło z twojej strony, że mi ją zaproponowałeś. Niestety nie mamy przecież zbyt wiele wolnego czasu. – Więc jednak wszystko słyszała. Nie była tak głęboko pogrążona we wspomnieniach, jak mogłoby się wydawać.

 

Wsiadamy do mojego autolotu, gdyż Gabriela nie posiada własnego. Jak widać ci, którzy nie podporządkowują się woli ogółu, raczej nie mogą liczyć na wysoki standard życia. W co ja się, cholera, pakuję?

 

Szybko niczym pocisk mkniemy po nadziemnych ulicach Warszawy. Powietrze świerszcze cicho w lekko uchylonych oknach. Obok nas przelatują inne, łudząco podobne do mojego, pojazdy. Żaden z nich nie porusza się wolno, ale próżno też szukać wariatów drogowych. Wszystko jest nadzwyczaj uporządkowane, działa harmonijnie i bez najmniejszych zakłóceń.

 

Podróż mija bardzo spokojnie, pozbawiona wszelkich niepotrzebnych komplikacji. Gabriela od czasu do czasu wskazuje mi drogę, w którą mam skręcić, ale prócz tego raczej milczy.

 

Dom tajemniczego „rebelianta” znajduje się w jednym z mniejszych podwarszawskich miasteczek. Tutaj swoje mieszkania mają pracownicy fabryk, a nie drogich biurowców. Od razu widać gwałtowną zmianę w otoczeniu. Nieskazitelny ład powoli ustępuje miejsca chaosowi, wysokie, sięgające nieba wieżowce przemieniają się w skromne domki jednorodzinne. Wkoło widać lekko zbrązowiałą trawę, drzewa zdają się powykręcane w dziwnych konwulsyjnych pozach. Teraz próżno szukać natury w jakiś sposób niezmąconej przez człowieka. To miejsce ma specyficzny charakter… którego jednak na dłuższa metę bym nie wytrzymał. Za bardzo przyzwyczaiłem się do uporządkowanej, przewidywalnej Warszawy.

 

Podlatuję pod drzwi niewyróżniającego się niczym domku rodzinnego. Zdaje się łudząco podobny do swoich poprzedników, takie same pomalowane na biało ściany, wielkie okna i małe brązowe drzwi. Jak widać nie bez powodu naukowcy mówią, że ostatnimi czasy ludzie zaczynają się kurczyć. Psycholodzy utrzymują, że to przez ciężar zmartwień, które nad nami ciążą.

 

Gabriela głośno puka do drzwi, a stukanie roznosi się echem w mojej głowie. Zaraz stanę twarzą w twarz z kimś, kto ma mi wszystko wytłumaczyć. No, bracie, czy teraz jesteś ze mnie dumny?

 

Otwiera nam siwowłosy jegomość o poważnej acz miłej twarzy. Jego szczere niebieskie oczy lśnią jakimś dziwnym, tak rzadkim teraz spokojem. Niestety widać także, że życie nie obeszło się z nim łaskawie, tak samo jak z Gabrielą… Głębokie bruzdy odznaczają się na jego obliczu niczym dziury w prawie już nie używanych asfaltowych drogach. On sam zdaje się chodzącym zabytkiem, człowiekiem, który już dawno temu powinien przejść do historii. Widać to po jego dumnej, pełnej wystudiowanej elegancji postawie. Takich ludzi potrzebujemy, by wygrzebać się z tego gówna, w którym tkwimy po uszy. Niestety ogół społeczeństwa nie podziela mojego zdania i woli raczej spychać ich na margines.

 

– Witajcie! Cieszę się, że mogę Cię poznać – zwraca się w moją stronę. – Jak rozumiem, wypada bym się przedstawił: tak więc nazywam się Włodzimierz Przybieszewski.

 

– Bardzo mi miło – mówię wciąż nieco zdenerwowany. – Cóż, ja jestem Andrzej Kruk.

 

– Dobrze, jeżeli formalnościom stało się zadość, to proszę wejdźcie do środka. Po co rozmawiać w progu, jeżeli można usiąść przy stole i napić się gorącej herbaty.

 

Prowadzeni przez gospodarza grzecznie wchodzimy do domu. Naszym oczom ukazuje się widok zgoła… zwyczajny. Takie same jak wszędzie puste białe ściany pozbawione jakichkolwiek obrazów. Identyczne ciemne podłogowe panele wypolerowane na wysoki połysk. Tylko jedna rzecz wyraźnie różni to wnętrze od innych: ciężka, drewniana szafa na książki, ustawiona w rogu pokoju dziennego. Książki… Kto teraz je czyta? Nawet ja miałem którąś z nich w dłoniach zaledwie cztery razy w życiu, a i to tylko dzięki wizycie w zabytkowej Bibliotece Narodowej. Skąd on, u licha, ma ich tak dużo? Przecież każda kosztuje fortunę! Mógłby być naprawdę bogatym człowiekiem, ale najwyraźniej więcej dla niego znaczyły te unikalne twory, stojące jakby na straży historii i tego, co było, nim czas zaczął płynąć tak szybko.

 

Siadamy przy stole i czekamy, aż Włodzimierz przyniesie nam obiecaną herbatę. Mija zaledwie parę minut i już wraca z parującym napojem w kubkach.

 

Przez jakiś czas rozmowa toczy się leniwie. Co dziwne, wcale nie siedzę jak na szpilkach, a każda stracona minuta przestała mi ciążyć. Trudno jest zmienić jeden sposób myślenia, bardzo głęboko zakorzeniony w ludzkiej psychice, ale powoli zaczynam iść w tym kierunku. Ciekawe, czy ocknąłbym się gdybyś nie zmarł, bracie?

 

– Hmmm… Myślę, że czas przejść już do sedna. Zapewne wiesz, dlaczego przyprowadziłam tutaj Andrzeja. Potrzebuje wyjaśnień, a ja nie jestem w tym zbyt dobra – mówi nagle Gabriela.

 

– Kolejny zapaleniec, który szuka jakiejś wyimaginowanej ostoi w naszych szeregach, tak? Daniel nam wiele o tobie opowiadał, oczywiście samych pochlebnych rzeczy… – Tutaj zawiesił na chwilę głos. Chyba wolę nie wiedzieć co o mnie mówiłeś, bracie… – Byłeś z nim bardzo mocno związany, czyż nie?

 

– Tak, to prawda. Dlatego właśnie do was przyszedłem. By móc zobaczyć, kim są ludzie, którzy od zawsze byli jego jedynymi i najbliższymi przyjaciółmi.

 

– Myślę, że powinieneś wiedzieć, że nie wszystko to, co o nas mówią, jest bezwarunkową prawdą. Wcale nie chcemy zniszczyć listów, przecież każdy wie, że to byłoby niemożliwe. Po prostu pragniemy odkryć, dlaczego je dostajemy, kto lub co ma w tym interes, i wreszcie, czy to nie jest swego rodzaju magia. Wszyscy wierzą, że to dziwna, nadnaturalna moc, ale my wcale nie jesteśmy tego pewni. Istnieją także inne hipotezy, przepuszczenia, które wciąż czekają na potwierdzenie lub obalenie…– Inne hipotezy? Przecież wiadome jest, że dostajemy je od… Boga. Cholera, to przecież tylko głupia propaganda… Prawda? – Jak wiadomo, na świecie panuje ogólna równość, w obliczu której wcale nie ma znaczenia to, co chcesz lub też nie. Wszyscy dostają listy, bez wyjątku. Oczywiście, nie trzeba na nie zważać, ale ludzi charakteryzuje pewna odwieczna cecha: ciekawość. Dlatego tylko nieliczni, tak jak my, są w stanie nie zwracać uwagi na to, co jest napisane, a jeszcze mniej jest ludzi, którzy nawet nie czytają treści. Listy mają wielki wpływ na społeczeństwo, znacznie przewyższający ten, który mogliby kiedykolwiek zyskać politycy.

 

– Myślę, że on to wszystko wie, a teraz przejdź już do sedna, dobrze? – przerywa mu Gabriela.

 

– Sądzisz, że to strata czasu? – pyta z uśmiechem – Mam mu wszystko wytłumaczyć, więc pozwól mi, proszę, to zrobić.

 

Następne dziesięć minut słucham z uwagą o ogólnie znanych mi prawdach. O dziwo, cała okropna sytuacja naszego świata, w jego ustach brzmi jeszcze gorzej. Ludzie… Co się z nimi teraz dzieje? Zapomnieli, czym jest przyjaźń, czym jest miłość, czym jest zwyczajne, cholerne, koleżeństwo! Teraz nie ma już kolegów… Ktoś albo jest twoim towarzyszem, albo nikim. Nie ma czegoś takiego jak stadium pośrednie.

 

– Istnieje mnóstwo teorii co do tego, od kogo pochodzą kartki. Najpopularniejsza teza głosi, iż są darem od Boga, inna mówi, że zawdzięczamy je jakiejś starożytnej pozaziemskiej cywilizacji, która z niewyjaśnionych przyczyn postanowiła ujawnić nam przyszłość. Mnie osobiście nie przekonuje żadna z tych hipotez. Oczywiście są jeszcze setki, tysiące innych, ale my także mamy swoje własne przypuszczenia. Są tak samo prawdopodobne jak pozostałe, albo raczej tak samo nieprawdopodobne. Minęło tyle lat, a my wciąż nic nie wiemy…

 

Sądzimy, że dostajemy listy pośrednio od samych siebie. Gdzieś w przyszłości wydarzyło się coś, co żadną miarą nie powinno mieć miejsca, dlatego manipulują oni naszą historią i życiem, by do czegoś doprowadzić albo wręcz przeciwnie: czemuś przeciwdziałać. Któż wie, może ludzie znów obrali kogoś złego na przywódcę, skazując świat na zagładę. Może trafił się nam kolejny Hitler, tyle że wtedy, dla odmiany, nie zadowolił się krwią Żydów, a chciał utoczyć jej całemu światu. Zapewne zastanawiasz się, skąd u licha w ogóle wzięła się taka teoria. Przecież to bez sensu, czyż nie? Posiadamy pewne podstawy, które każą nam twierdzić, że mamy rację. Niestety, sądzę, że powie ci to samo każdy z tych szaleńców obstających przy swoich własnych tezach. Dlatego jesteśmy w patowej sytuacji, każdy może mieć rację, lecz równie dobrze może nie mieć jej nikt.

 

– Jakoś nie całkiem to do mnie przemawia…

 

– Wiem, że to brzmi nierealnie i rozumiem, że mi nie wierzysz. I tutaj właśnie pojawia się hipoteza twojego brata, swoją drogą naprawdę niezwykła. Łączy wszystkie inne, a zarazem dzieli. – Spinam się w sobie, nerwowo przełykam ślinę. Co tym razem wymyśliłeś, braciszku? – Wszystkie te tezy, gdybania i bezsensowne rozmyślania nic nie znaczą. Sedno kryje się w czymś zupełnie innym, mianowicie w nas samych. Zapewne kiedyś stała za tym jakaś większa moc, nieokreślona potęga… ale teraz już nie. To ludzie sprawiają, że wykreowana przez listy przyszłość ziszcza się. Wszystkie tabelki, rubryczki i imiona biorą za największą świętość. Nie ma już znaczenia, czy mają one cokolwiek wspólnego z przyszłością, bo nikt nie pozwala toczyć się jej własnym torem. Gdy ktoś dostrzeże na swojej kartce czyjeś imię, nie czeka wcale, aż nadejdzie właściwy czas, by spotkał tę osobę. Nie, on postanawia pomóc przeznaczeniu i melduje się, mówiąc, że jest jej kochankiem, przyjacielem lub wrogiem. Teraz już nawet nie potrafimy stwierdzić, czy kartki wciąż pokazują nam przyszłość. Może to tylko ułuda, a los kreuje zwyczajne przyzwyczajenie? Prawda jest taka, że ludzie zaczynają się bać… Zapewne strach w tym momencie stanie się naszym najbliższym sprzymierzeńcem… Chociaż władze starają się to ukrywać, coraz częściej słychać o odstępstwach od informacji zapisanych w listach. Zwykle całą kolej rzeczy przerywa śmierć. Ktoś kto dosłownie miesiąc temu dostał kartkę, nagle umiera… A jego przeznaczenie odchodzi wraz z nim. Czyż czegoś to nie pokazuje? Mówiłem, że ludzie zaczynają się bać, ale co poniektórzy już wpadli w popłoch. Nie mogą znieść myśli, że ich idealny ustrój mógłby okazać się zwykłym kłamstwem i zniszczeć, obrócić się w pył. Dlatego jeszcze częściej odwiedzają innych z tymi magicznymi słowami „Pisali, że jesteś moim przyjacielem” na ustach… – Pisali, że jesteś moim przyjacielem. Moim przyjacielem… moim przyjacielem…Te słowa coraz głośniej brzmią w mojej głowie. Przecież jeszcze tak niedawno słyszałem je od Małgorzaty… – Niestety w ten sposób spirala się nakręca. Może kiedyś odkryjemy prawdę, ale zapewne jeszcze nieprędko. Bardzo żałuję, że twój brat zmarł… Był niezwykle inteligentnym człowiekiem i sądzę, że zobaczyłby więcej niż my.

 

Przełykam ślinę i przez dłuższy czas milczę, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć. Gabriela i Włodzimierz patrzą na mnie wyczekująco, a ja wciąż nie mogę wykrztusić ani słowa. Co dziwnego jest w tym, co przed chwilą mi opowiadał? Przecież sam podejrzewałem to od bardzo dawna… Ale czy naprawdę? Nie wiedziałem, że tak głęboko wierzyłem w coś, z czym przecież chcę walczyć. Nie sądziłem, że aż tak mocno połączyło się to z moim umysłem… Gdy ktoś niszczy złudzenia, nawet i te złe, zawsze jest to swego rodzaju wstrząs. Ale to wcale nie musi być prawda… A jak byłoby lepiej? I to ty, bracie, wpadłeś na ten pomysł. To ty, jako pierwszy wypowiedziałeś słowa, o których przecież wszyscy myśleli… Po prostu jako jedyny się nie bałeś.

 

– Cóż… Sam całkiem niedawno miałem taką sytuacje. Odwiedziła mnie pewna kobieta i oznajmiła, że jest moją przyjaciółką. – W końcu udaje mi się wykrztusić. – Oczywiście powiedziałem jej, że nie uznaję tego rodzaju zapoznawania się; mam nadzieję, że zrozumiała. Wydawała się miła, więc starałem się nie zranić jej zbyt mocno. Niestety, samo to, że opowiadam się przeciw jej idealnemu porządkowi było dla niej czymś strasznym.

 

– Ha! Ktoś jeszcze stara się być dobrym? To zdumiewające. Przykro mi, ale w epoce, gdy czas znaczy więcej niż przyjaźń, nie ma na to miejsca – odzywa się nagle Gabriela – Dobro jest, najzwyczajniej w świecie, przereklamowane. Jeśli starasz się wszystkim pomagać, nikt tego nie doceni. Wręcz przeciwnie, spróbują ci po prostu wejść na głowę…

***

Zmiany: Dawid

 

… spróbują mi tylko wejść na głowę, a popamiętają! – krzyczę w słuchawkę telefonu. – Niech zajmą się tym ludzie do tego przeznaczeni! Rozumiesz? Tak? To dobrze, a teraz muszę kończyć, obowiązki czekają. – Przez chwilę próbuję się uspokoić, po czym skupiam wzrok na stojącym przy drzwiach mężczyźnie. Kolejny nieudacznik… Dlaczego teraz jest ich na świecie tak wiele? Tylko zabierają miejsce dane porządnym ludziom!

 

Utkwił we mnie przerażone czarne oczy zaszczutego zwierzęcia. Prawie słyszę głośne uderzenia jego serca: da-dum, da-dum. Inni pracownicy mówili, że zapewne należy do tego dziwnego ugrupowania ”rebeliantów”, którzy chcą działać przeciw listom. Na pozór wygląda tak porządnie, niczym nie wyróżnia się od innych ludzi…

 

 

Zmiany: Andrzej

 

… a przecież przygląda mi się niczym najprawdziwsza bestia. Odwieczna relacja między pracownikiem a szefem: drapieżnik-ofiara. Tylko dlaczego zawsze jestem tym drugim?

 

Strach… Dopiero teraz całkowicie poznałem znaczenie tego słowa. Odwaga więźnie gdzieś głęboko w mym umyśle zaplątana w pajęczynę przerażenia. Nie wiem co robić. Nie wiem co mówić. Mogę tylko stać i patrzeć w te niebieskie jak poranne niebo oczy… Kto by pomyślał, że tak piękny kolor może zwiastować koniec wszystkiego?

 

Chcą wyrzucić mnie z pracy! Zmienić w trędowatego, odebrać wszytko… Cholera! Przecież to wcale nie jest najważniejsze. Teraz mam szansę, mogę pójść inną drogą… Tylko ten paraliżujący strach…

 

 

Zmiany: Dawid

 

wiąże go mocniej niż jakiekolwiek słowa. To zdumiewające jak może wpływać na ludzi możliwość utraty pracy. Psycholodzy powinni bliżej się temu przyjrzeć, z pewnością byłoby to wspaniałą pożywką dla ich badań nad naturą ludzkiej psychiki.

 

– Niech pan usiądzie, proszę – Gestem dłoni wskazuję krzesło stojące przed biurkiem. –

 

Musimy bardzo poważnie porozmawiać. Niestety doszły mnie słuchy o pańskim niewłaściwym zachowaniu. Ponoć był pan niemiły dla delegatki z fili BNK, a to poważne wykroczenie. – Zawsze jako powód podaje się brak uprzejmości, chociaż każdy wie, że to wcale nie jest sednem. Ale cóż, to ogólnie przyjęta norma, więc trzeba się do niej stosować. – Niestety nie mogę pozwolić sobie na utrzymywanie pracownika, który nie zna najprostszych zasad savoir vivre. Bardzo mi przykro, ale nie mam innego wyboru. – To naprawdę zaczyna się robić nużące. Nie lubię patrzeć na twarze tych, którym niszczę życie. Ten ból i strach w jego oczach… Niech Unia wypcha się tymi swoimi bezsensownymi prawami! Dyrektor najpierw z każdym z tych pracowników, albo raczej nieudaczników, musi przeprowadzić poważną rozmowę. A ile one zajmują czasu…

 

Zmiany: Andrzej

 

…te myśli, które przelatują w mojej głowie niczym maleńkie samoloty, tak samo przestarzałe i bez znaczenia. Zabrały mi już minutę? Dwie? A może dziesięć? Wiem, że powinienem coś powiedzieć, ale słowa znów więzną mi w gardle. Milczę więc, patrząc tylko z przerażeniem, jak moje szczęście powoli, acz nieubłaganie znika… Przecież chciałem się wyrwać, a teraz, gdy mam szansę na wyciągnięcie ręki, czuję tylko strach. Co innego uwolnić się z własnej, nieprzymuszonej woli dzięki walce, a czymś nieporównywalnie gorszym jest zostać do tego zmuszonym. Gdybym miał chociaż trochę więcej czasu, mógłbym się jakoś do tego przygotować, pogodzić się ze zmianą życia, tak jak ty, bracie. Ale ja nie jestem tobą… Nie jestem…

Zmiany: Dawid

 

… jakąś cholerną niańką, żeby go teraz pocieszać. Kto to widział, by dorosły mężczyzna bał się aż tak bardzo, aby nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. No dalej, powiedz coś, człowieku! Tak naprawdę wcale mu się nie dziwię. Każdy zachowywałby się tak w jego sytuacji… Nawet ja.

 

– Nie ma pan nic do powiedzenia? Dobrze więc, byłbym bardzo wdzięczny, gdyby zaczął pan pakować swoje rzeczy. Najlepiej by było, gdyby zrobił to pan dzisiaj, ale oczywiście zrozumiem, jeżeli w tej chwili nie będzie miał pan na to czasu.

– Nie, zrobię to od razu. – W końcu udaje mu się przerwać barierę milczenia. – Bardzo się cieszę, że mogłem spędzić tak owocny czas w pańskiej firmie, był on naprawdę ciekawym przeżyciem i wiele nauczył mnie o ludziach – mówi zjadliwym tonem. Wreszcie się przełamał. Cóż, mówiąc szczerze nie spodziewałem się tego, ale jak widać…

 

Zmiany: Andrzej

 

… ludziom naprawdę nie można ufać! Gabriela miała rację, dobro jest przereklamowane. Kiedyś sądziłem, że jest dla nas jeszcze jakaś szansa, teraz wiem, że to zwykłe kłamstwo. Coś się nieubłaganie kończy, jakiś etap w dziejach świata. Coś jest wyraźnie nie tak.

 

Staram się spojrzeć w oczy któremuś ze zgromadzonych wokół mnie mężczyzn i kobiet, ale oni zawsze odwracają wzrok. Stoją tylko w milczeniu, niczym sępy nad gnijącą padliną. Tfu! I cóż znaczą te obłudne uśmiechy, które kiedyś tak często mi słali, cóż znaczą te miłe słowa, których nigdy nie skąpili. Teraz nawet nikt nie stara się mnie pocieszyć. Patrzą na mnie jak na najgorszy odpadek, śmieć, który z niewyjaśnionych przyczyn wyraźnie czegoś od nich oczekuje. Mam ochotę splunąć im pod nogi, wykrzyczeć w twarz to, jak bardzo ich nienawidzę, rozpłakać się, zacząć opętańczo śmiać. Zrobić cokolwiek, co przerwałoby tę upiorną ciszę. Ale milczę tak samo jak oni… Przecież tak naprawdę jestem taki sam… Smutna prawda pali serce… Jestem tchórzem, nie potrafię wyrwać się z obowiązujących wokół ramek. Coś rozsadza moją duszę, dławi oddech. To jakieś dziwne uczucie, które zdaje się pętać, niszczyć. A ja… milczę.

 

Grzecznie pakuję wszystkie moje rzeczy. Chyba miałem przeczucie, że to się stanie, gdyż wziąłem naprawdę dużą torbę. Teraz patrzę na nią ze zdumieniem. Nie pamiętam nawet momentu, w którym ją chwyciłem. A może wcale tego nie zrobiłem… Ktoś inny musiał mi ją tutaj położyć… Ale kto… Patrzę ze zdumieniem na stojących wokół mnie ludzi. Może jednak nie wszystko jest takie, jakie się wydaje…

 

***

 

Całą drogę do domu przebywam jak we śnie… Wszystko wokół zdaje się najgorszym koszmarem. W głowie słyszę tylko jedno słowo, jedno pytanie: „Dlaczego?”.

Przeróżne uczucia toczą zaciętą wojnę w moim sercu, ból walczy z cichą, bardzo delikatną nadzieją.

 

Wszyscy rebelianci przeszli przez coś takiego, ale jakoś znaleźli pracę, gorszą, ale jednak. Przypominam sobie zniszczoną garsonkę Gabrieli, zmęczenie widoczne na jej twarzy. Powinienem walczyć, tak na pewno powinienem. Jeszcze mam szansę na spełnienie danej Ci obietnicy, braciszku. Jeszcze mogę wygrać… Ale strach przed nieznanym, on mnie paraliżuje. Co byś zrobił w mojej sytuacji? Wiem, że bardzo szybko podjąłeś decyzję, wygrzebałeś się z dołu pełnego smutku. Ale ja… ja jestem kimś innym… kimś innym…

 

Siadam na kanapie i po raz pierwszy od bardzo dawna nie robię absolutnie nic. Patrzę tylko na odpryśnięcia widoczne na pozornie idealnej ścianie. Tuż pod sufitem pająki zaczęły pleść swoje pajęczyny, pokrywając nimi nieskazitelną biel farby. Ale czy na pewno aż tak nieskazitelną? Gdy przyglądam się jej dłużej dostrzegam, że w niektórych miejscach zaczęła nieubłaganie szarzeć i brudzić się. Czyż nasz świat nie jest właśnie taki? Na pozór idealny i piękny, pozbawiony wad, pełen ludzi, którzy bez szemrania wypełniają swoje obowiązki. Przecież już od wieków nie było żadnych kryzysów gospodarczych, żadnych rozruchów ani rebelii… A jednak nieubłaganie zaczyna go pożerać jakaś zgnilizna i nic nie można na to poradzić. Gdy uważniej przyjrzy się ludziom, da się dostrzec, że w wielu przypadkach ich szczęście jest tylko udawane. To samotność… Ona szpeci nas, tak jak pajęczyny ścianę mojego domu. Na pozór wydaje się, że można pozbyć się ich bardzo ławo, wystarczy je zerwać. Ale sufit jest tak wysoko, że nie obeszłoby się bez drabiny, a ostatecznie pająki i tak zrobią nowe. Identycznie jest z samotnością: na pozór łatwo z nią wygrać, ale ostatecznie jest to prawie niewykonalne. Nawet jeżeli komuś się uda, ona i tak ostatecznie wróci… Bo kto, w tych czasach kłamstw i oszczerstw, będzie w stanie zaufać swemu papierowemu przyjacielowi?

 

Nagle rozlega się głośny dzwonek do drzwi. Kto postanowił mnie odwiedzić, teraz, gdy jestem „trędowaty”? Gabriela? A może to policja, która dowiedziała się, że współpracuję z rebeliantami i ostatecznie postanowiła mnie zamknąć? Nie, przecież oni są oficjalnym ruchem oporu… Nic nie mogą mi zrobić, przecież broni mnie prawo.

 

Natarczywe dzwonienie rozlega się jeszcze raz. Chociaż ciekawi mnie, kto to, walczę z pokusą by nie wstawać. Boję się, kogo tam ujrzę… Wolałbym zostać tutaj i zasnąć, zapaść w długi, może nawet wieczny sen. Nie musiałbym wtedy przejmować się tym wszystkim… Ile rzeczy stałoby się prostszych…

 

Dzwonienie rozlega się po raz trzeci, więc w końcu zmuszam się, żeby wstać z kanapy i poczłapać w kierunku drzwi. Biorę głęboki wdech i otwieram je …

 

Moim oczom ukazuje się drobniutka postać w nienagannym, eleganckim stroju. Jej złoty warkocz lśni w promieniach zachodzącego słońca. Spojrzenie ma dziwnie przepraszające, a zarazem buntownicze. Bije od niej aura tak rzadkiej teraz prawdziwej szczerości. W rękach kurczowo trzyma jakieś małe metalowe pudełeczko.

 

Coś we mnie pęka… Coś obraca się w pył, coś niszczeje…. A ona uśmiecha się do mnie łagodnie i chyba coś mówi, ale żadne słowa do mnie nie docierają. Wbrew sobie także wyginam kąciki ust do góry. Myśli jak szalone krążą w mojej głowie, a ja wciąż się uśmiecham.

 

Małgorzata wyciąga w moim kierunku metalowe pudełeczko, a ja od razu je otwieram. Ciasteczka… Tam są domowe ciasteczka! Niektóre mają nieco zachwianą proporcje, inne są za bardzo przypieczone. Gdzieś tam w środku widzę wielkie, nieco przypominające grzyby muffinki. Kto teraz je robi? Przecież są zbyt pracochłonne, a przez to za bardzo nieopłacalne. Ile czasu musiało jej to zabrać… Ile drogocennego czasu…

Koniec

Komentarze

Ale nie, nasz kraj szczyci się swym wysokim poziomem kulturalnym i cywilizacyjnym, przez co nigdy nie każe ludzi ot tak - karze, bo kara.

Zaimki "cię", "tobie" w tekście powinny być pisane z małej litery.

Liczebniki słownie.

Tekst męczący, nie zdołałam go przeczytać do końca. Może to kwestia nastroju?

Temat też nie bardzo nowy - w literaturze niemieckiej "Die Zeitbefristeten' - czyli ograniczeni czasem. Ludzie dostawali informację o liczbie lat, jakie mają do przeżycia. 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mhym... Nie czytałam tej książki. Człowiek żyje w ułudzie, że jest orginalny ;). Nie sądziłam, że to jest męczący tekst, ale może to przez znaczną ilość "...". Mam dopiero 15 lat i wciąż ćwiczę, więc wszystkie rady były by dla mnie bardzo cenne. Z pewnością popełniłam sporo błędów z których  nie zdaję sobie sprawy, ale z wielką chęcią bym się o nich dowiedzała :)    

 

Mam te same odczucia co poprzedniczka. Literacko nienajgorsze, ale nudne.Pozdrawiam.

Polecam powieści Janusza Zajdla. On porusza problemy przyszłego, ujednolicanego społeczeństwa, ale robi to ciekawie ---np. "Limes inferior"

.

Cóż, dzięki za opinię. Już od jakiegoś czasu próbuję przeczytać Zajdla. Spróbuję nie pisać nudno.

Nie do końca zgadzam się z opiniami, że to opowiadanie było nudne. Było długie, to prawda, może za długie i przez to w pewnym momencie nieco nużące. Ale całkiem nieźle napisane i - według mnie - oparte na ciekawym pomyśle. No i przecież ty masz 15 lat! To jest naprawdę dobrze napisany, przemyślany tekst, zwłaszcza jak na tak młodą osobę. Przejrzałam sobie twoje poprzednie opowiadanie, które zamieściłaś jakiś czas temu na tym portalu i moim zdaniem jest wyraźny postęp. Pisz dalej, pisz koniecznie, bo masz mnóstwo czasu na naukę i już niedługo może być po prostu świetnie:). Pozdrawiam.

Dziękuję! Staram się pisać jak najwięcej. Prawda, że tekst jest może przydługi, więc zamierzam zrobić jego korektę. Mówiąc szczerze w zamierzeniu nie było to opowiadanie skupione na akcji, najważniejsze były emocje kłębiące się w bohaterach. Może dlatego jest troche nużące. 

Nie miałem pojęcia że masz dopiero piętnaście lat. To zupełnie zmienia postać rzeczy. Trochę więcej dramatyzmu --- pamiętaj, że tu czytamy z komputera, niecierpliwie, a czasami niedbale. Jak na nastolatkę, to psychologia naprawdę

niezła. Sądziłem, że to ktoś mocno "dorosły.

Podpisuję się pod Ryszardem  ja też myślałam, że to ktoś znacznie starszy. Więc jeśli masz piętnaście lat  to tekst jest bardzo dojrzały.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nigdy nie podaję na początku mojego wieku, żeby nie zaburzał oceny. Jeżeli tekst był nudny, to znaczy, że był nudny, niezależnie od tego ile mam lat.

Ale dziękuję  :)

Tak, tylko że chodzi tu też o kwestię potencjału - a ty, moim skromnym zdaniem - masz potencjał naprawdę duży. Nie wiem, czy masz jeszcze jakieś inne miejsce, w którym pokazujesz i poddajesz ocenie swoje teksty, ale jeśli nie, to wklejaj tutaj coś dużo częściej (ostatni tekst był prawie dwa lata temu, jak sprawdziłam). Może pisz też krótsze rzeczy (w praktyce wygląda to tak, że krótsze rzeczy przeczyta tu więcej osób i zostawi też więcej komentarzy - niektóre z nich są naprawdę sensowne i potrafią naprowadzić na dobry trop). Ja się na językowe rady siliła nie będę, są tu dużo lepsi ode mnie, ale powtórzę tylko: pisz, zamieszczaj tu teksty i ucz się od innych, bo mam wrażenie, że w Twoim przypadku naprawde coś z tego może być:). Pozdrawiam

Dziękuję. Staram się pisać jak najwięcej, ale szkoła pożera prawie cały wolny czas :(. Cieszę się, że uważasz, że mam jakieś szanse w przyszłości. Kolejnym razem spróbuję napisać coś krótszego i z nieco bardziej wartką akcją :)

Nowa Fantastyka