
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Witam.
Nie jest to moje pierwsze opowiadanie w ogóle, ale pierwsze którym postanowiłem się podzielić. Będzie więcej :)
_________________________________________________________________________________________
Był już stary. Łysawy i przygrubawy (chociaż bardziej wrażenie takie sprawiał piwny brzuszek), a wokół oczu i na nosie jawiły się czerwone odciski od oprawek kompozytowych okularów. Włosy już mocno przerzedzone, zaczesywał do tyłu– poniekąd dla wygody, ale w głębi duszy uwielbiał, gdy patrzono na niego jak na szalonego naukowca z mnóstwem sekretów. Dodatkowo biały kitel i długie, kościste palce nadawały mu dość psychodelicznego i odpychającego wyglądu. Miał jednak wielu przyjaciół, a i w Glasgow był człowiekiem raczej lubianym– wbrew wszelkim zabiegom i zamierzeniom.
Clayton kochał podróże w czasie, kochał o nich czytać i oglądać. Marzył o nich, marzył o wynalezieniu realnego wehikułu, nawet niekoniecznie zamontowanego w nielakierowanym, sportowym aucie. Jego obsesja zaprowadziła go na studia, gdzie zgłębiał tajemnice fizyki kwantowej, teoretycznej i miliony wzorów.
Była noc, niezbyt późna, bo ostatnie widmowe poświaty promieni słonecznych kuliły się gdzieś nad horyzontem, jednak resztę nieba opanowały ciemności.
Niezbyt gustowne, uliczne latarnie świeciły wątłym, słabym światłem przez co jego cienie tańczyły, obracały się i krążyły wokół jak duchy. Szedł niespiesznie, kierował kroki pewnie, gdyż doskonale znał tą trasę. Jednak w jego sposobie poruszania się było tym razem coś dziwnego, jakaś nieokiełznana ekscytacja, której nikt ze śpiących mieszkańców Glasgow ani nie zauważyłby, ani nie zrozumiał.
Mężczyzna kroczył tak dziarsko i pewnie, gdyż jego marzenia prawdopodobnie znów zyskały szansę spełnienia się. Na cotygodniowej brandy z Simonem i Emmą, jego kolegami ze studiów, którą to uskuteczniali razem od ponad czterdziestu zgoła lat, Clayton doznał olśnienia. Może cofnijmy się kawałeczek w czasie i przestrzeni, co dla mnie jest zdecydowaną błachostką, ot– taka moja pisarska moc manipulacji czasoprzestrzenią, z której chętnie skorzystam.
Dwie… Nie, trzy godziny wcześniej. O, już. Jest jeszcze jasno– ciepły, kwietniowy piątek, godzina siedemnasta.
Clayton właśnie sączy pierwsze łyki alkoholu, Simon opowiada po cichu świński dowcip uśmiechając się przy tym lubieżnie, a Emma uporczywie szuka kart do brydża. Jak co tydzień, nie pamięta, gdzie je ostatnio włożyła, mimo że zawsze odkłada je w to samo miejsce, żeby przypadkiem nie zapomnieć. Pamięć jednak bywa w tym wieku złośliwa, chociaż jej zdaniem w domu grasują wredne chochliki, które karty chowają. Możliwe, jednak Clayton jak dotąd żadnego nie zauważył. Ogólnie, w tej chwili Clayton jest człowiekiem przygnębionym, znużonym dźwiganym ciężarem wielokrotnych porażek matematyczno-fizycznych. We wzory wnikać nie zamierzam jednak, ot– rzeczy to zbyt trudne i skomplikowane jak na mój stricte humanistyczny umysł. No dobra, nie jestem humanistą, po prostu nigdy nie chciało mi się ścisłych przedmiotów uczyć. Nie, nie żałuję.
Ale do rzeczy!
Emma w końcu znalazła karty. W skrzyneczce nad kominkiem, tam gdzie zwykle.-Och, mówiłam ci Simon, żebyś ich tutaj nie wkładał, bo potem znaleźć nie mogę!-… i żona mówi do męża, a kochanek jest w szafie…-ciągnął Simon ukradkiem. Byli odwróceni do Emmy plecami, wiec nie zauważyli, jak przemyka między drogimi, gustownymi meblami niczym demon z piekła rodem.
PAC! Obydwaj dostali w łeb i odwrócili się zupełnie zaskoczeni.
-Znowu opowiadasz te swoje świńskie dowcipy, zbereźniku jeden? Ale już, przynieś ciasto z kuchni! Boże wszechmogący, z kim ja się ożeniłam, no po prostu zboczeniec… -spojrzała na Claytona porozumiewawczo, jednak on udawał niewzruszonego.– No powiedz mi Clayton, nie obrzydzają cię te jego żarty?– Simon tymczasem podkuliwszy ogon wyszedł z pokoju. Lekko wyrwany ze stagnacji, dostrzegł piękno ciepłego światła, które dawał podwieszony pod wysokim sufitem salonu, kryształowy żyrandol. Dom, a właściwie pałacyk w stylu retro, na ścianach gustowna boazeria, w każdym pokoju typowy, angielski kominek.
-Tak, tak, Emmo.– odparł zbywająco. Chyba uznała to za zadowalającą odpowiedź i zaczęła ustawiać stół do brydża. Clayton już dawno przestał próbować jej w tym pomagać. Zawsze zarabiał drapaczką po łapach. Gdy żona Simona przygotowała stół, pojawił się i małżonek-zbereźnik z ogromną paterą pełną ciast i domowych wypieków.
Wybornych zresztą, ślinka sama aż cieknie. Sernik Emmy uznawano w kręgach lokalnych brydżystów za najlepszy na świecie, co było zresztą prawdopodobne.
Gdy rozstawili karty, a Simon przetasował i przygotował rozdanie, Clayton zupełnie odpłynął myślami gdzie indziej. Dla niego minęła ledwie chwila w tej zadumie. Dla nich– ponad dwie godziny. Gdy powrócił do rzeczywistości, układ kart w dłoni był inny– ewidentnie dał się ograć. Słońce praktycznie już zaszło, a jego szklanka z brandy była prawie pełna. W głowie natomiast dość mocno szumiało.
-Clayton? Clayton, wszystko gra? – zagaiła Emma.
-Kobieeetooo daj mu spokój, skupia sie na grze, może nie ma ochoty z nami rozmawiać? Też bym nie miał ochoty rozmawiać, gdybym dawał się ogrywać jak małe dziecko.
Clay jednak już rejestrował bodźce ze świata zewnętrznego. Chociaż nadal gówno go one obchodziły. Jedna myśl kołatała się po barierach jego umysłu, trochę jak kulka w pinballu.
-Wiecie co?– powiedział zamyślonym, nostalgicznym wręcz głosem.– Nie mam ochoty grać. Pójdę już.– Chwycił szklankę, dziabnął boski trunek do końca i odstawił na stoliku obok. Z każdym jednak słowem, z każdą sylabą wręcz, w głosie podstarzałego naukowca narastała nuta ekscytacji. Gwałtownie wstał od stołu, a Emma i Simon spojrzeli po sobie. Właśnie w takiej chwili nie musiał udawać szalonego naukowca.
-Clayton, wszystko gra?-wtedy stary naukowiec wybuchnął wręcz euforią. Czara uczuć się przelała.
-Tak!- prawie ryknął na przyjaciela.– Jest zajebiście, ba, lepiej niż zajebiście!
-Clayton, czy wszystko na pewno z Tobą w porządku?
-Na razie, Simon!- Wykrzyczał z prędkością światła i wyciągnął dłoń. Przyjaciel niepewny, czy przyjaciel się nań nie rzuci w szaleństwie i mu jej nie odgryzie, delikatnie ją uścisnął. Clay wychylił się przez drzwi i pomachał Emmie, a potem wybiegł z ich domu, trzaskając drzwiami. Praktycznie biegiem udał się do domu.
Szedł tak, biegł prawie, potem zwalniał, przystawał na chwilę w blasku latarni obserwując tańczące na chodniku cienie. Drapał się w kozią bródkę, która niegdyś była czarna, lecz teraz powoli robiła się bielutka jak szaty ku-klux klanu.
Myśli natomiast krążyły w bardzo, bardzo odległej galaktyce.
"Jeśli uda mi się laserem wzmocnić losowo pojawiające się mosty einsteina-rosena…"
"Jeśli uda mi się wielokrotnie odtworzyć ten sam eksperyment, a dostosowanie mocy lasera…."
"Za dużo tych jeśli, Clay. To sie musi udać! Odpowiednia moc, dobre zwierciadła i kondensator…"
"Potrzebny będzie dużo mocniejszy stabilizator napięcia niż ten, który mam w domu. Potrzebne mi większe źródło prądu."
"To nic, to nic, spróbujemy wytworzyć warunki eksperymentu w mikroskali. Powiedzmy, Minuta. Góra Dwie. Powinno wystarczy mocy z całej dzielnicy. A potem… Jeśli przeżyję…"
"Zobaczymy."
"Będzie dobrze, musi być".
W ten oto sposób mężczyzna dotarł do swojego niedużego domku na przedmieściach Glasgow, już dość późnym wieczorem. Dlaczego jednak ten moment wydawał mu się dziwnie znajomy? Po chwili dotarło do niego, że wie. Wiedział. Próbował ten sam eksperyment przeprowadzić miesiąc temu, i wówczas wysiadł prąd w całej dzielnicy. Postanowił zniknąć na kilka dni, aby ewentualne podejrzenia o obciążenia mocy nie padły właśnie na niego.
Ale teraz, teraz grając w karty i pijąc brandy… Teraz się udało. Zrozumiał naturę czasu, przestrzeni i losowości wszechświata. To było wlasnie to!
"Clayton, byłeś idiotą sądząc, że czas to linia prosta, tworząca odnogi czyli równoległe wszechświaty. O nie, Clay."
Dopiero charakterystyczne ułożenie kart w dłoniach, wirujący płyn, tańczące ogniki w kominku, charakterystyczny kolisty ruch drapaczki, którą tak sprawnie posługiwała się Emma, drapiąc się po plecach. Dopiero teraz, po tylu latach, zrozumiał, że Linearna koncepcja wieloświatów po prostu nie trzyma się kupy jak zdechłe muchy krowiego placka. "Przeglądając naturę wszechrzeczy, ucząc się jej w szkole, człowiek myśli linearnie. Dowód?"
Wyjął klucze z kieszeni. Wybrał odpowiedni czym prędzej, by nie stracić przebłysku, który może zadecydować o losach świata.
"Historia! Cała chronologia zdarzeń opiera się na Linii Czasu. LINII. LINII CZASU!!! Przecież to jest śmiech na sali, patrząc na energię wszechświata, układy galaktyk, układy słoneczne czy chociażby zespoły przekładni w samochodach, rowerach, we wszystkim. Koło jest najdoskonalszym z kształtów dwuwymiarowych, tak samo jak kula królem wielowymiarowości."
Wszedł do domu, nie zamknął nawet za sobą drzwi, nie przywitał się z kotem, nie spojrzał na pracujące radio– w zamyśleniu nic nie słyszał. Pokierował się automatycznie do piwnicy, po drodze automatycznie zatrzaskując rygiel drzwiczek od wewnątrz, po czym załączył przekaźniki, transformatory i ogromne bezpieczniki. Czuł się trochę jak doktor Frankenstein, i poniekąd nim był.
"Most Einsteina-Rosena nie jest więc mostem między dwoma punktami chronologii, gdyż wytworzenie mostu w ten sposób jest niewykonalne– stąd moje porażki. Ale most między dwoma punktami Wieloświatu jako nieskończenie wielkiej, kulistej lub dyskoidalnej przestrzeni, jest rzeczą prostą do wykonania– relatywnie."
Moglibyście się spodziewać, że laboratorium starego, szalonego naukowca będzie nędzną piwnicą, w której trzyma ludzkie głowy w formalinie, a na ścianach nie ma nic prócz wilgoci, pajęczyn i grubych kabli.
Jakież byłoby Wasze zdziwienie, jeśli po zejściu do piwnicy profesora Claytona Rhines'a, będącej pod garażem, a więc i dość głęboko pod powierzchnią ziemi– jak na piwnicę– może być tak sterylnie, czysto i nieskazitelnie. Jak w prywatnym szpitalu. Żadnych fiolek, dymiących destylatorów bulgoczących dziwnie zielone i niebieskie substancje, nic z tych rzeczy. Jedynie kilka szaf mieszczących komputery i bazy danych, wystający ze ścian kawałek miniaturowego zderzacza cząstek, który był młodszym i mniejszym bratem tego, który znaleźć można w CERN, setki czujników, doskonałe oświetlenie antybakteryjne oraz świetlówkowe. No i… sam wehikuł. Był nim sporej mocy laser, zespół rozstawionych po całym pomieszczeniu luster i kryształów rozszczepiających wiązkę, aby skupić ją w centrum pokoju. Były też potężne elektromagnesy, przez które część promieni przechodziła bez przez całą swoją drogę, które teoretycznie miały nadać części fotonów ładunek ujemny. Zderzone ze sobą i wymieszane fotony miały zostać skierowane do zderzacza, w nim nabrać odpowiedniego przyspieszenia a następnie cofnąć z powrotem do pokoju przyspieszoną do prędkości większej od światła wiązkę prosto w okrągłą ramę ustawioną na lewej ścianie. Rama ta miała wyłapać w swoje pole elektrostatyczne odpowiednio przyspieszone fotony i rozciągnąć je w portal. Stricte teoretycznie, jak dotąd. Urządzeniem sterującym całością był komputer główny, mający połączenie wi-fi z laptopem. Jednak… troszeczkę się zagalopowałem. Gdyż Clayton na razie nie wszedł nawet do laboratorium, a jedynie zszedł na poziom piwnicy, pod garaż. Otworzył klapę komputera stojącego pod ścianą, wstukał serię haseł i kodów zabezpieczających.
-Weryfikacja głosowa.– rzekł beznamiętny, kobiecy głos.
-Clayton, J. Rhines, doktor nauk ścisłych, urodzony szesnastego grudnia 1947 roku w Glasgow.
-Potwierdzam, weryfikacja linii papilarnych oraz skan siatkówki.– Clay posłusznie przyłożył oko do skanera w ścianie oraz położył dłoń na czytniku.
-Potwierdzam tożsamość. Dostęp uzyskany. Witaj, Clayton.
-Czeeść.-mruknął starzec, gdy otworzyła się śluza dekontaminacyjna do pomieszczenia. Tam przebrał się w stosowny strój, następnie przeszedł szybkie odkażanie i wkroczył dumnie do pomieszczenia, odziany w biały kitel, maskę chirurgiczną, grube, lateksowe rękawice oraz odpowiedni czepek. Brakowało stetoskopu i skalpela w ręku. Albo siekiery, gdyby to było jedno z tych opowiadań o psychopatycznych mordercach.
Automatyka powoli wybudzała do życia całe laboratorium. Szum setek wentylatorów przerodził się w dość głośny hałas, jednak nie na poziomie nieprzyjemnym dla uszu.
Lampki, dotykowe wyświetlacze i laserowe klawiatury, włączały wyświetlanie setek linii kodu oraz komend.
Głos się zmienił, na bardziej przyjemny, na głos, który znał.
Vivian.
-Cześć Clay, co dziś robisz?– spytał komputer.
-Viv, wyświetl proszę na ekranie głównym kod mechaniki systemu.
-Proszę bardzo, Clay.-powiedziała Vivian.
Och, kochana Vivian… Martwa Vivian.
Tymczasem na dużym, holograficznym ekranie wyświetlił się trójwymiarowy model składający się z milionów linii kodu. Dla laika– totalny chaos, dla Claytona– dzień powszedni.
-No tak. Wyświetl kod bazowy.
-Oczywiście.-kod się zmienił, uprościł. Pojawiła się sekwencja komend języka programowania, który wymyślił i nazwał: Traveler.
-Znajdź sekwencję opisującą kontinuum czasoprzestrzenne jako linię chronologii, jeśli możesz. O, dzięki. Wprowadź następujące zmiany w kodzie.– machnął ręką pod laserowym wyświetlaczem, który wyświetlił na szklanym panelu klawiaturę i zaczął pisać następujące słowa:
!Traveler_Start:%%YES%%
/undesignate: %%LINEAR&^%Comm.*!!;&((Timeline.exe))/
/Designate!NEW(_codeline_)&[_program]Timeline_NEW.exe//!
!~Designate: !!Queue^38^2^3: Spherical^1, form:$Randomize$Outline~~11!
!~~Sphere&&;!
!~~~SphereLoop: %%Infinite; Size;!
!!~358~SphereSize:;&!
~Infinite~!%%Constant
(EXECUTE*&^2039)//Timeline_NEW.exe//___background&&[Timeline.exe]&!!#]loop[
/!!!!Traveler_%$STOP::%%YES%%/!!
-Clay, wykrywam znaczące zmiany w systemie, które mogą doprowadzić do sporych błędów i konfliktów w oprogramowaniu, oraz spowolnią a nawet zaburzą działanie pamięci tymczasowej.-rzekł syntezowany głos Vivian.-Przechodzę na oszczędzanie pamięci operacyjnej, aby zastosować potwierdź głosowo.
-Potwierdzam.-rzekł pewnie.
Na głównym wyświetlaczu pojawił się napis "Tryb tekstowy włączony.", a zaraz potem "Tryb oszczędzania RAM; ROM; CPU włączony". A także: "Proszę przygotować dodatkową pamięć na wykonanie kopii zapasowej całego systemu". Clay znów zaczął coś pisać:
"Program: Wykonaj kopię zapasową samego kodu". Włożył pamięć USB do czytnika i uaktywnił go jako "Basic Data Storage" dla kodu. Kopiowanie rozpoczęło się, a wentylatorki w szafach z bazami danych dostały istnego amoku. Zrobilo się też jakoś tak chłodniej niż zazwyczaj. Zerknął na termometr, siedem stopni celsjusza na plusie. W normie, acz przy dolnej granicy.
System zaczął bardzo ciężko pracować nad sklejeniem starego kodu w jeden plik, skanem w poszukiwaniu błędów i zapisem na nowej partycji przenośnej. Tymczasem mężczyzna podszedł do drzwiczek stojących bardzo blisko samego lasera głównego, aby zrobić sobie pyszną, mocną, czarną kawę.
Popijał właśnie jeden z ostatnich łyków, gdy system oznajmił zakończenie zapisu z powodzeniem oraz zerowym uszkodzeniem sektorów.
"Dobrze."– stwierdził Clay, nieco już ostudziwszy ekscytację. Podszedł do komputera i wklepał inicjację programu Timeline_NEW.exe, który miał się wtopić w oryginalny plik i działać z nim jednocześnie, jednak uwzględniając nowy fragment kodu jako priorytetowy.
[Inicjuję], wyświetlał migający komunikat na dużym wyświetlaczu. Clay wrócił do swojej kanciapy, tez sterylnej zresztą, i dolał gorącej wody do fusów w kawie. Przysiadł na krześle i zamyślił się na chwilę. "Jeśli to się uda, będę pierwszy. Pierwszy na świecie, któremu się powiedzie. Zostanę Podróżnikiem w Czasie i będę mógł stać się kim chcę. Każdy będzie chciał tego spróbować."
Clay Jonathan Rhines nie spodziewał się jednak, jak bardzo uda mu się wpłynąć na świat swoim wynalazkiem. Nigdy, w najdziwniejszych snach, nie spodziewałby się czegoś takiego.
Oczywiście, system automatycznie wykrył i usiłował poprawić błędy w pliku Timeline_NEW.exe, jednak Clay nakazał wszystkie zignorować, będąc pewnym, że to zadziała.
Musiało zadziałać. Po tylu latach był pewien, gdyż logiczniejszego sposobu na mosty Einsteina-Rosena nie miał.
"Program zainicjowany. Proszę czekać, przywracam standardowe funkcje systemu". Nie minęły dwa oddechy, jak usłyszał znów swoją ukochaną, nieżyjącą żonę. A raczej jej głos, syntezowany przez komputer.
-Witaj, Clay. Co chcesz zrobić, Clay?
-Cześć, Vivian. Załaduj laser. Moc: .001%, chcę przygotować test. Rozpocznij nagrywanie w prędkości sto pięćdziesiąt klatek na sekundę, a także rejestracja dokładnego czasu na hasło "Start".
-Dobrze, Clay. Wszystko gotowe. Coś jeszcze, Clay?– mimo tego, że był to głos Vivian, to jednak nie wzruszał tak, jak ten oryginalny głos żony.
-W sumie, to tak. Muszę zadzwonić, przygotuj antenę.
-Gotowe, Clay. Coś jeszcze, Clay?
-Tak, Zamknij się.
-Dobrze, Clay.– i umilkła, tak jakby się obraziła, jednak była tylko komputerem. Nie mogła się obrazić.
Wyciągnął telefon, dosyć styrany aparat, jednak przyzwyczajenie wzięło górę. Jego jedyna starcza przypadłość: Sentymentalność.
Wybrał listę kontaktów, zjechał kawałek w dół, dotarł do S, a pod nim tylko jedno imię. Simon.
Dźwięk połączenia jednoznacznie oznaczał udaną próbę kontaktu. Po chwili, w słuchawce odezwał się lekko zaspany Simon.
-Ta, so jess?
-Tu Clay.
-No wiem, Clay, wiem, a czy ty wiesz która godzina?
-Nie mam pojęcia, Simon, nieważne. Ja… prawdopodobnie wyjeżdżam. Kto wie, czy nie na zawsze.
Simon momentalnie zrozumiał, zupełnie jakby przeczuwał co może oznaczać to zdanie. Rozmawiali o filozofii podróży w czasie, o matematyce i fizyce oraz nawet logice podróży w czasie. I o jego eksperymentach. Simon uważał to jednak za tematykę stricte fantastyczno-naukową, zabawę dużych chłopców, marzenia nie do spełnienia.
-Ja pierdole!- ryknął, momentalnie wybudzony. W tle było słychać głos ziewającej Emmy.– KURWA TY STARY DZIADZIE!!! UDAŁO CI SIĘ?!
-Tak. Za chwilę przeprowadzam pierwszy test, minimalna moc, nie wiem ile mnie nie będzie. Simon? Obiecuję, że jak tylko wrócę, zadzwonię lub dam inny sygnał, taki, jaki tylko będę mógł. Jednak Tobie powierzam pieczę nad laboratorium. I tak nikt do niego nie wejdzie, jeśli nie jest mną. Papiery na dom są twoje, znasz Heinricha, mojego prawnika?
-Pewnie, pamiętam go.-rzekł sucho.
-Zadzwoń, wszystko jest gotowe, jeden twój podpis i przejmujesz dom. Tak przygotowane, że na wypadek mojego powrotu, dokument traci ważność i nieruchomość znów wraca do mnie. Jeśli coś pójdzie nie tak i gdzieś utknę– cóż, i tak mi to nie będzie potrzebne. Dam jakoś znać, a w razie wyraźnego sygnału o problemach– Wysadź wszystko w powietrze. Hasło samozniszczenia całości jest w kopercie, którą ma Heinrich. Ważne jest dla mnie to, abyś go nigdy nie sprzedał, gdyż laboratorium musi być pod odpowiedzialną opieką dopóki nie wrócę.
-Rozumiem, Clay. Dobrze.
-I jeszcze jedno. Przepraszam Ciebie i Emmę za moje dzisiejsze zachowanie. Doznałem olśnienia i po prostu musiałem…-rzekł z nutką goryczy w głosie.
-Nie przejmuj się, nikt nie jest na ciebie zły. Zawsze byłeś dzi…
-Wybacz Simon. Laser się załadował. Odcinam wszelki dostęp i pieczętuję laboratorium. Do… do zobaczenia. Gdzieś, kiedyś. Znajdę cię.
-I opowiesz mi wszystko. Cześć.-rzekł spokojnie.
-Cześć, Simon.
Clay rozłączył się, lecz trzymał cały czas telefon przy uchu. Naszła go nostalgia i paniczny strach przed tym, co prawdopodobnie stworzył. Jego dzieło mogło być potężną bronią, ale i narzędziem pokoju. Osoba mająca władzę nad czasem, przewidzi atak terrorystyczny i zapobiegnie mu, na przykład… "NIE MYŚL, CLAY!"– zbeształ się w myślach.
-Jestem gotowy na nową przygodę.– rzekł cicho i niczym Bilbo Baggins wyruszający na swoją pierwszą wyprawę, z radością i ekscytacją zainicjował program.
Cieszę się, że zechciałeś się z nami podzielić swoim opowiadaniem, i że nie jest to jedyny tekst, który w ogóle napisałeś. To dobrze, bo trzeba dużo ćwiczyć, aby dobrze i ciekawie pisać. Tym niemniej jednak, z przykrością, chciałbym zakomunikować, że prezentowany przez Ciebie tekst, dobry niestety nie jest. Już w pierwszym akapice popelniasz trochę błędów - są to głównie powtórzenia od np. "być" i "mieć".
Przejrzałem trochę Twój tekst i wszędzie jest podobnie (powtórzenia, zdania źle skonstruowane), ale coś jeszcze: nie panujesz jeszcze nad ilością zaimków. Ich nadmiar psuje czytelność tekstu (każdego). Kiepski jest też sposób zapisywania dialogów.
>> Był już stary. Łysawy i przygrubawy (chociaż był to bardziej brzuszek piwny),<< --- BYŁ, BYŁ - powtórzenia. Zdanie wtrącone w nawias jest nie logiczne, i z reguły osobiście nie lubię tej formy zapisu w literaturze, chyba że jest to algebra.
>> a na twarzy miał odciski od oprawek kompozytowych okularów<< --- Na całej twarzy miał odciski od okularów?
>> Włosy, już mocno przerzedzone, zaczesywał do tyłu, poniekąd dla wygody, ale w głębi duszy uwielbiał, gdy patrzono na niego jak na szalonego naukowca z mnóstwem sekretów << --- Niby wszystko wiadomo, ale konstrukcja zdania leży.
>> Dodatkowo biały kitel i długie, kościste palce robiły robotę, a jednak mimo to- miał wielu przyjaciół, a i w Glasgow był człowiekiem raczej lubianym- wbrew jego zabiegom i zamierzeniom. << --- Co ma biały kitek i długie kościste palce, to tego że posiadał przyjaciół? I jaką robotę robiły? <--- zresztą to jest masło maślane :)
Ogólnie: Musisz jeszcze sporo nad stylem popracować. Wszystko u Ciebie leży. Pomysł z podróżami w czasie jest co prawda oklepany, ale wciąż lubiany. Niestety, skoro Autor nie zadbał o jakość lliteracką tesktu, to każdy pomysł będzie położony na łopatki. Niestety - do poprawy, i to gruntownej.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Dzięki wielkie za komentarz i korektę.
Właśnie chciałem między innymi sprawdzić, jak to wszystko wygląda od strony czytającego, który nie zna tekstu ani mojej osoby. Samemu ciężko jest krytycznie spojrzeć na niektóre rzeczy.
Na pewno nad tym posiedzę i dopracuję, pozdrawiam :)
Mam podobne zdanie do mkmorgotha, więc nie będę pisał tego samego. Dodam jeszcze kilka słów o ogólnej kosmetyce tekstu, która pozostawia wiele do życzenia. Brakuje spacji przy myślnikach oraz akapitów (na naszym portalu odstępy uzurpują sobie prawo by być akapitami), przez co opowiadanie odstrasza wyglądem. A sam pomysł jest dobry, tylko kiepsko przedstawiony.
Pozdrawiam
Mastiff
Nie przeczytałam do końca. Po prostu nie mam zamiaru się męczyć. Czyta się bardzo źle.
Dziękuję wszystkim jeszcze raz, jak najbardziej zależy mi na każdej krytyce. Nigdy wcześniej nie publikowałem swoich tekstów, to pierwsze takie działanie podjęte z mojej strony i jak widać bardzo dobrze zrobiłem, zawsze to okazja żeby się czegoś nauczyć. Jeszcze mam parę godzin na edycję tekstu, więc zamierzam to uczynić.
Powstrzymam się od komentarzy względem formy i skupię się na typowo naukowym aspekcie opowiadania.
No dobra, jeden komentarz: kobiety zwykle wychodzą za mąż.
Na sam początek mam pytanie: w ogóle wiesz, o czym piszesz i skąd brałeś informacje na temat mostu?
Zakładam, że wiesz niewiele, gdzieś coś obiło Ci się o uszy i zainteresowało, więc postanowiłeś napisać opowiadanie. To błąd. Właściwie błędem było użycie nazwy "most Einsteina-Rosena", która jest zarezerwowana dla dość dobrze opisanej, choć na razie czysto teoretycznej właściwości przestrzeni.
Po pierwsze, każdy kto choć trochę się z tematem zapoznał wie, że czasu nie należy pojmować całkowicie liniowo. Po drugie i ważniejsze, każdy taki osobnik wiedzieć powinien, że opisywany przez Ciebie most jest właściwością przestrzeni, a podróż w czasie może być jednym ze skutków ubocznych. Tylko może. Używanie go do podróży w czasie jest błędem z samego założenia.
Piszesz o jakichś laserach, stabilizatorach napięcia, eksperymentach w mikroskali i innych bzdurach, które w kontekście tego tematu brzmią jak, przepraszam, bełkot. Później podobnym bełkotem starasz się zamydlić oczy czytelnikowi. Mostu E-R nie da się ustanowić, tak po prostu stworzyć. Można go wykorzystać, ale to tylko i aż tyle. No, chyba że bohater ma w laboratorium czarną dziurę, w takim wypadku przepraszam i zwracam honor.