
I
– Biada wam, jeśli odmieniec w osadzie ostanie! – Ojciec Wacław uniósł ręce w trwożnym geście. Jego cień, rzucany ogniem z rozpalonego na środku izby paleniska, ułożył się ponuro na ścianie i twarzach zebranych we wnętrzu wieśniaków. – Nie idźcie na układ z czarcim sługą! – dodał.
Cich przeczesał dłonią swoją starczą brodę, ściął oczy w wąskie szparki i odchylił w tył siedziska.
– Nasza gościna tak samo jemu przysługuje, jak i tobie, kapłanie – powiedział, nie patrząc na księdza. – Uszanuj ją. I nie próbuj nam tu swoją wiarą kadzić.
Wacław zrobił kwaśną minę, spoglądając z odrazą na wędrowca.
Ślepe oczy tamtego patrzyły przed siebie, a skupiona, pociągła twarz pozostawała nieruchoma, co nadawało jego zgarbionej sylwetce posępnego wyrazu. Ubrany był ubogo, w poszarpane łachy, i tylko skórzana, dobrze wykonana torba zdawała się nie pasować do tego stroju.
Cich powtórnie przeczesał brodę i zwrócił się w stronę przybysza:
– Wybacz nam, Nawidzu, ale tak to z gośćmi bywa. Niektórzy wiedzą, jak z gościny korzystać, inni nie.
Mężczyzna nie odpowiedział. Ojciec Wacław chciał to wykorzystać, ale Cich powstrzymał go gestem dłoni.
– Miałeś swoją szansę, kapłanie – stwierdził. – Nie udało ci się. Teraz niech Nawidz na upiora zaradzi.
– Źle czynicie…
– Nie waż się więcej pouczać starosty rodu, który cię w gościnę przyjął – przerwał mu Cich, wciąż jednak mówiąc spokojnym tonem. – Wy, chrysty, zbyt skłonni jesteście, by innym lekcji udzielać. Wydaje wam się, żeście najmądrzejsi. Że jak wasz bóg się wszystkim na raz zajmuje, to musi być najlepszy. – Starzec wziął głębszy wdech. – Ale podług naszej miary – podjął po chwili – jak kto chce we wszystkim być dobry, nigdy nie będzie w niczym.
Wacław zwiesił głowę, a jego policzek zaczął drgać nerwowo. Zmilczał jednak herezję.
– Może i twój bóg jest potężny – kontynuował Cich – ale nic tu po nim na naszych ziemiach. Tu tylko Nawidz zaradzić może. Wiesz, kim jest Nawidz, księże?
Kapłan zaprzeczył.
– Spośród ludzi – tłumaczył starosta – tylko Nawidz w pełni dostrzec może wszystkie istoty pochodzące z Nawii, krainy w korzeniach Drzewa Życia. I dlatego on najlepszy jest, by z nimi paktować lub by je przepędzić. Swętowidowi więc dziękować, że nam go tu sprowadził, bo rychło w czas w naszej osadzie się zjawił.
– Prawda to. – Nawidz odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu i zebranych znów przeszedł dreszcz na dźwięk jego głosu. – Zaradzę na wasze troski. Pamiętajcie jednak, czego oczekuję w zamian.
Cich zmarszczył brwi. Mimo niezadowolenia, wiedział, że nie ma innego wyjścia. Był zresztą na to gotowy. Od jakiegoś czasu plony były tak obfite, a polowania przynosiły tak wiele skór, że starosta miał pewność, iż musi stać za tym coś więcej, niźli tylko zrządzenie losu. A jeśli tak było w istocie, wiedział też, że kiedyś przyjdzie mu za to zapłacić.
– Pamiętamy, pamiętamy – zwrócił się do przybysza. – Nie mało to dla nas, ale uzbieramy. Zaradź na upiora, a będziesz świętować z nami.
Nawidz uśmiechnął się i zwrócił na starostę swoje ślepe oczy.
– Gdzie upiór pojawia się najczęściej? – spytał.
II
– Nie możemy pozwolić, aby Nawidz poszedł na Topieliska. Co jeśli odkryje prawdę? – Strachań uderzył pięścią w korę drzewa. Na polanie, na której się znajdowali, zerwał się wiatr, jakby wywołany właśnie tym gestem. – Musisz porozmawiać z ojcem. Starosta może jeszcze raz zebrać radę. Przekonaj go…
– Nie – uciął ostro Swar, zaciskając dłoń na rękojeści miecza. – Nikt się niczego nie dowie. Minęło zbyt dużo czasu, aby tamta sprawa miała coś wspólnego z upiorem.
– A jeśli się mylisz? A jeśli to Radost…
Swar pochylił się nad Strachaniem. Górował nad nim o głowę. Jego ciężki łeb, z przyciętymi do hełmu włosami i pokaźnym wąsem, zwiesił się nad spotniałym czołem Strachania.
– Przyrzekałeś nigdy już nie wspominać tego imienia. Czy wezwałeś mnie tu tylko po to, żeby złamać obietnicę?
Strachań przełknął ślinę. Poczuł jak serce zaczyna silniej kołatać mu się w piersi. Chowając głowę między ramiona odetchnął ciężko i odezwał się słabym głosem:
– Musimy coś zrobić. Nawet, jeśli to nie Radost jest upiorem, Nawidz może odkryć prawdę. On widzi takie rzeczy!
Swar chwycił Strachania za szyję i przycisnął do drzewa. Strachań bezskutecznie spróbował wyrwać się, wydając z siebie skrztuszony jęk. Jego twarz poczerwieniała, a obracające się białkami w górę oczy wybałuszyły się.
– Jeśli jeszcze raz, choćby w snach, wrócisz do tamtej nocy, zabiję cię – wysyczał Swar. – A teraz zejdź mi z oczu.
Strachań padł na kolana i rozmasowując zbolałą grdykę, z trudem łapał oddech. Zdawało mu się, że las i polana wokół wirują opętańczo i lada chwila zwalą mu się na głowę.
Swar, nie zwracając na niego uwagi, ruszył w stronę osady.
– Jeśli Nawidz odkryje prawdę – wycharczał z trudem Strachań – nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Swar zatrzymał się. Przez chwilę ściskał rękojeść miecza, po czym w jednej chwili znalazł się przy towarzyszu, poderwał go z klęczek i przyszpilił do drzewa przebijając mu szyję.
Ciałem Strachania wstrząsnął pojedynczy spazm. Mięśnie jego twarzy napięły się i poczęły drgać nerwowo. Oczy zaszły łzami, a z ust pociekła stróżka krwi.
Swar wyjął sztylet, rozdarł materiał okrywający pierś towarzysza i zatopił ostrze poniżej splotu słonecznego, rozcinając brzuch.
Z ust Strachania chlusnęła krew. Żył jeszcze, kiedy Swar padł na kolana i począł deklamować:
– Na moc Nawii, na korzeń z Drzewa Życia! Przyjm mą ofiarę, potężny Welesie. Zakryj przed wzrokiem Nawidza to, co powinno zostać ukryte.
W trzewiach Strachania zagotowało się. Palący ból rozdarł jego wnętrzności. W ostatku świadomości zdążył spostrzec jeszcze, że Swar zatopił w jego ranie rękę, zagłębiając ją niemal do samego ramienia.
Kiedy w dłoniach Swara ścięło się w ostatnim skurczu wyrwane serce, Strachań już nie żył.
Swar schował sztylet i rozdarł rękami ranę towarzysza, wyszarpując skórę, wraz z kawałkami wnętrzności i rozrzucił je wokół. Potem zabrał miecz i wrócił do wioski.
Księżyc miał kolor krwi na jego bladej twarzy.
III
– Upil! Upil wlucił! – Niemoj, siedmioletni niemal chłopiec, tupiąc bosymi stopami, przebiegał właśnie przez osadę, kierując się w stronę chaty Cicha. – Upil! – krzyczał zdyszanym głosem. – Upil!
Ludzie powychodzili z chałup, zbierając się przed siedzibą starosty. W końcu i sam Cich wyjrzał ze swojej izby i spojrzał pytająco na malca.
– Ojciec mnie posłał! – zaczął chłopiec. – Stlachań przez upila ubity!
– Gdzie? – zapytał Cich.
– Na Bolowej Polanie!
Cich zmarszczył brwi.
– Dziwne – zastanowił się głośno. – Upiór do tej pory tylko na Topielisku grasował, a Borowa Polana daleko od bagna…
Z zaciekawieniem łypnął okiem na siedzącego przed jedną z chat Nawidza. Przybysz nie dołączył do reszty, jakby w ogóle nie słysząc, co się tutaj dzieje. Jego twarz jednak, zawsze skupiona i obojętna, wyrażała teraz dziwne zaciekawienie. Starosta był pewien, że na wieść o Borowej Polanie, Nawidz na krótką chwilę zwrócił w ich stronę swoją głowę.
– I cóż wam po waszym odmieńcu, hę? – Ojciec Wacław, który zjawił się nie wiadomo skąd, próbował teraz przecisnąć się przez tłum. – Nie widzę, żeby wam pomógł.
– Ty także nam nie pomogłeś – skwitował Cich. – Nie sądź więc innych, jeśli sam nie jesteś lepszy.
Wacław zadarł głowę i wsparł ręce na biodrach.
– Jeszcze się tu okaże, kto jest lepszy i czyj bóg większą mocą włada – rzucił dumnie. –Dzisiejszej nocy poznacie, ile warte są wasze Trygławy!
Cich zacisnął zęby. Na jego twarzy jednak nie widać było gniewu.
– Za takie słowa – zaczął, nie podnosząc głosu – powinniśmy cię poćwiartować. Doceń, że tego nie zrobimy.
Wacław skulił się w sobie, ale szybko odzyskał utracony animusz.
– Nie zwykłem był rzucać słów na wiatr! – krzyknął. – Tej nocy udam się na Topieliska i raz na zawsze rozprawię się z waszym upiorem!
Cich uniósł z politowaniem brwi. Część osadników roześmiała się. Twarz starosty przybrała wyraz, jakie czasami przybierają twarze matek, których dzieci w składającym się z kilku patyków rynsztunku chcą towarzyszyć ojcom przy polowaniu.
– Jak tam chcesz, klecho – roześmiał się – niech cię Swętowid prowadzi!
IV
Był już wieczór, kiedy Nawidz prześliznął się wzdłuż płotu, za którym tłoczyły się zwierzęta i ubił stopami ziemię tak, aby uzyskać płaską powierzchnię. Następnie uklęknął, wyjął z torby niewielki woreczek i wysypał w to miejsce sproszkowany głóg, kreśląc w nim palcem prosty symbol.
– Usłysz mnie, Złocieniu – wyszeptał. Potem wydobył z torby suszoną jemiołę, utarł ją i usypał okrąg wokół czerwonego znaku. – Zdradź mi, kto zabił Strachania. Który z nich?
Ciężkie od zapachu zwierzęcych odchodów powietrze zadrgało, a Nawidz posłyszał odległy szmer, powoli układający się w dźwięk niezrozumiałych jeszcze słów. Kiedy już miał uchwycić ich sens, wszystko nagle ustało, a guślarz poczuł na dłoniach ciepłe krople. Gdy spojrzał w górę, dostrzegł stojącego na płocie skrzata – nie wyższego niż dwie piędzi brodatego dziadka – celującego strumieniem moczu prosto w wyrysowane na klepisku symbole.
Nawidz zerwał się z klęczek, ułożył dłonie w odpowiedni sposób i wyszeptał magiczną formułę.
Skrzat chichocząc przeskoczył na sąsiednią belkę. Z żerdzi na której stał przed chwilą wzbił się kłąb kurzu zmieszanego z drzazgami.
– Nic ci po twoich sztuczkach, człowiecze – zakpił stwór, chowając przyrodzenie. – Takimi popisami tobyś nawet wiejskiej dziewki nie zauroczył.
Nawidz wyprostował się, błądząc rękami w pobliżu torby.
– Czego chcesz? – spytał.
– A czego ty chcesz, człowiecze? Bo chyba nie dla dobra wioski działać.
– Dlaczego tak sądzisz?
Skrzat zgiął usta w ironicznym uśmiechu i wyjął z przytroczonej do pasa sakwy niewielką porcję szaleju. Chwilę przeżuwał ją, spluwając gęstą śliną, aż w końcu odezwał się:
– Bo cię znam, człowiecze. Wśród nas wieści się szybko rozchodzą. Wiemy, przed kim naszych gospodarzy chronić.
– Musiały więc błędne wieści do ciebie trafić, skrzacie.
Stwór zmarszczył brwi i wyprostował się dumnie.
– Skrzat to ci matkę chędożył – wycedził przez zęby. – I widać długo ją nachodził, bo ci jego soki w oczy poszły. Jeśli masz mnie już jakoś nazywać, zwij mnie Gumiennikiem.
Nawidz skłonił się przesadnie i powiedział z udawaną grzecznością:
– Honor i zaszczyt poznać mi taką znamienitość.
Gęsta kropla zielonej śliny trafiła go w czubek głowy.
– Nie kpij ze mnie, człowiecze – wypluł z siebie Gumiennik – bo jeszcze twoje dzieci żałować będą, że im nikt w porę matki szpuntem nie zatkał.
Nawidz ukradkiem wyjął z torby korzeń mandragory i zaczął ściskać go w dłoni. Jednocześnie cofnął się o krok i spróbował ocenić, w którą stronę skrzat zechce uskoczyć przed jego atakiem.
– Czego więc ode mnie oczekujesz? – spytał, czyniąc palcami tajemny znak.
– Widzę co tam knujesz, człowiecze. Nie próbuj tego.
Mężczyzna przerwał wypowiadanie formuły, jednak korzeń zostawił w pogotowiu.
– Odpowiedz na moje pytanie – zażądał.
– Chcę, abyś opuścił osadę – wyjaśnił skrzat, siadając na żerdzi i przeżuwając kolejną porcję szaleju.
– A co jeśli tego nie zrobię?
– Przekonasz się, ale na twoim miejscu nie chciałbym się tego dowiedzieć.
Nawidz schował korzeń do torby.
– Podejmę ryzyko – stwierdził.
– Jak chcesz – odparł Gumiennik. – Ale pamiętaj, że cię ostrzegałem. – Skrzat przeskoczył na jedną z chat i zniknął wśród strzechy.
Nawidz rozgarnął wciąż mokre od moczu symbole i przykrył ich resztki słomą. Potem zamknął torbę i odszedł w stronę bagien.
Od Topielisk wiał ciepły wiatr, niosący w sobie zapach rozkładu.
V
Ojciec Wacław przeżegnał się. Powoli zaczynał żałować, że przyszedł w to miejsce. Nie było już jednak odwrotu. Wzywając na pomoc swojego boga, zaciskał dłoń na dużym, srebrnym krzyżu, sprawdzając jednocześnie grunt pod stopami trzymanym w drugiej ręce drągiem. Wiedział, że bagnisko w jednej chwili może pochłonąć jego skromnego żywota.
Topieliska były rozległe. W posępnym blasku mieniącego się swoją pełnią miesiąca, zdawały się być żywą istotą, czyhającą tylko na chwilę nieuwagi ze strony wędrowca. Jedynie za sprawą cudu ksiądz odnajdywał bezpieczne ścieżki pośród zarośli i cuchnącego błota.
Im bardziej zbliżał się do miejsca, w którym zazwyczaj widywano upiora, tym bardziej narastała cisza, jaka go otaczała. Wcześniej jeszcze mógł dostrzec obserwujące go pośród gęstwin skupione oczy zwierząt. Teraz nie wyczuwał już ich obecności. Zupełnie, jakby ta część grzęzawisk była dla nich niedostępna.
Ksiądz nie wiedział czego dokładnie szuka. Nie wiedział też, w jaki sposób może wygrać z upiorem, kiedy go już spotka. Miał jednak pewność, że jego bóg pomoże mu, że poprowadzi go, a kiedy przyjdzie stanąć w szranki z piekielną bestią, objawi mu drogę do zwycięstwa. W końcu Wacław czynił to tylko dla jego chwały.
Jakby w odpowiedzi na te myśli, przed kapłanem wybłysnęły nagle kolorowe światełka. Chwilę krążyły wokół niego, po czym ruszyły w głąb trzęsawisk, zatrzymując się co kilka stóp i czekając, aż ksiądz ruszy za nimi.
Droga, którą mu obrały była twarda i Wacław nie lękał się nią kroczyć. Przestał nawet sprawdzać grunt trzymanym w ręce drągiem. Okolica rozświetlona blaskiem cudownych ogników stała się naraz cieplejsza i przychylniejsza. Serce księdza uspokoiło się. Teraz był pewien, że nic mu nie grozi. Czuł przy sobie boską obecność.
Nagłe dotknięcie ptasich piór wyrwało go z otępienia. Tuż przy jego głowie przeleciał kruk. Ksiądz zachwiał się i padł plecami w cuchnące błoto. Jedna z nóg ugrzęzła mu do kolan. Czując oparcie pod rękami zdołał unieść się i wyciągnąć kończynę. Jeszcze krok, a cały zapadłby się w Topielisku.
Ogniki zawirowały. Ptak wpadł prosto w nie i rozpędził je. Chwile krążył nad wracającym do siebie księdzem, po czym odleciał w kierunku rozłożystej brzozy, czerniejącej otchłanią posępnej dziupli. Lotowi ptaka towarzyszyły silne podmuchy wiatru. Całe miejsce zdawało się wracać do życia.
Ojciec Wacław stanął na nogi i podpierając się na swojej lasce, ostrożnie ruszył w stronę drzewa. Tym razem sprawdzał grunt przed każdym krokiem. Dotarcie do celu zajęło mu sporo czasu. Kiedy stanął już pod rozłożystymi konarami, ponownie ujrzał ptaka.
Posępną głowę kruka zdobiły trzy żółte pióra. Na tle jego smolistego upierzenia wyglądały jak korona wieńcząca jego dostojną sylwetkę.
Ksiądz zbliżył się ostrożnie do drzewa i uniósł krzyż.
– In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti…– wyrzekł łamiącym się głosem.
Ptak sfrunął na niższą gałąź i zakrakał.
Ojciec Wacław upuścił krzyż i postąpił krok w tył. Choć usilnie próbował, nie mógł przypomnieć sobie teraz żadnej z modlitw.
Zobaczył przed sobą oblicze upiora.
VI
Nawidz usłyszał krakanie kruka, a zaraz potem ludzki krzyk, w swym początku pełen przerażenia, później już tylko dławiącego bólu.
Uśmiechnął się z politowaniem, robiąc minę, jaką można zrobić, gdy pies wyrwie nam z ręki spożywany właśnie kawałek mięsa.
Przed Nawidzem majaczyła widmowa sylwetka rozłożystej brzozy, której biel kontrastowała z czernią dziupli znajdującej się tuż pod koroną drzewa. Idąc w jej stronę, Nawidz nie musiał bać się grzęzawisk. Topielisko samo odkrywało przed nim właściwe ścieżki, jakby prowadząc go za rękę.
Pod drzewem leżało ciało księdza. Ułożone na wznak, z rozdartą piersią, straszyło czernią swych trzewi. Wydzierający jego wnętrzności upiór przerwał i uniósł głowę.
Nawidz stanął przed nimi niewzruszony. Kiedy mrugnął i otworzył oczy, na zwłokach kapłana siedział kruk z trzema żółtymi piórami na czubku głowy.
Ptak poderwał się do lotu, na chwilę przysiadł u wejścia do dziupli, po czym odleciał.
Mężczyzna podszedł do drzewa, wspiął się na nie i sięgnął do zagłębienia. Wewnątrz wyczuł zbutwiały materiał. Chwycił go silnie i wyrzucił na trawę.
Ze środka wysypały się ludzkie kości.
VII
– Nie mamy innego wyjścia, ojcze. – Swar uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Tylko Weles może pomóc nam odzyskać dawną świetność. Nie straszne nam będą upiory i chrysty!
Cich milczał i nie patrzył na syna. W skupieniu rozczesywał palcami swoją brodę. W jego chłodnych oczach pełgało odbicie płonącego na środku izby ognia.
Swar zbliżył się do starca.
– Przecież sam widzisz, że wszyscy bogowie już się poddali i odeszli w cień. Czy któryś z nich ci kiedykolwiek odpowiedział? Tylko Weles nie pozostaje głuchy. Wystarczy poświęcić Nawidza…
– Milcz – Cich odezwał się prawie szeptem. – Lepiej nam sczeznąć, niż wchodzić w układy z Welesem.
– Jeśli nie zrobimy nic, nie upiory nam będą wrogiem, a chrysty. Zajmą naszą ziemię, a nas wytną do nogi.
– Widać taka jest wola bogów.
Swar pochylił się nad ojcem, opierając dłonie na podłokietnikach jego siedziska.
– Niech więc Nawia pochłonie takich bogów, a wszelka pamięć po nich niech sczeźnie w korzeniach Drzewa Życia.
Cich poderwał się ze swojego miejsca, a pchnięty przez niego Swar runął na klepisko.
– Nie waż się więcej bluźnić w ten sposób! – krzyknął starzec.
Swar uniósł się na łokciach.
– Łatwo jest w ciepłej izbie wydawać sądy – zaczął. – Nie opuszczasz osady od lat. Nie wiesz, co chrysty robią z tymi, którzy odrzucą ich wiarę. Nie widziałeś płonących wiosek. Nie widziałeś stert ciał. Jeśli na nich nie uderzymy i nas czeka ten los.
Starzec stanął nad synem mierząc w niego kościstym palcem. Chwila gniewu kosztowała go dużo wysiłku i teraz oddychał ciężko.
– Może i masz rację – wyrzekł, z trudem łapiąc oddech – ale jeśli bogowie chcą inaczej, pamiętaj, że dla mnie posłuszeństwo wobec nich ważniejsze jest, niźli rodzina!
– Dla mnie też – wyszeptał Swar, ściskając w dłoni rękojeść sztyletu.
VIII
Nawidz był już niemal w osadzie, kiedy poczuł, że grunt osuwa mu się pod nogami. Dopiero po chwili spostrzegł, że jest odwrotnie.
Nagle znalazł się w powietrzu, wisząc głową w dół na przytroczonej do jednego z drzew linie. Coś pochwyciło jego ręce i rozkładając je szeroko, unieruchomiło go w pozycji przypominającej niektóre z run, jakie spotkać było można na nordyckich amuletach. Trzymany przez niego worek z kośćmi wyleciał mu z dłoni.
Z zarośli zaczęły wyglądać drobne, starcze główki, a po chwili przed wiszącym tuż nad ziemią Nawidzem pojawił się Gumiennik.
Skrzat stanął w rozkroku, chwilę gmerał w portkach, po czym oddał mocz na twarz mężczyzny.
– Ostrzegałem cię – stwierdził, strzepując resztki z przyrodzenia. – Ale nie chciałeś słuchać. Teraz przyjdzie ci za to zapłacić.
Z koron drzew i zarośli wyskoczyło nagle dziesiątki podobnych mu stworzeń. Kłębiąc się wokół Nawidza, szykowały coś, czego ten nie mógł dostrzec. Skórzana torba zwisała tuż przy jego głowie i mężczyzna robił teraz wszystko, by wydobyć z jej wnętrza potrzebne mu rzeczy.
– Wiesz, jak pachnie niedźwiedzica, człowiecze? – spytał Gumiennik, wydobywając ze swojej sakwy porcję szaleju. Nie czekając na odpowiedź roześmiał się i wyrzekł: – Tak, jak niedługo pachnieć będzie twoja rzyć! A upojna noc z niedźwiedziem będzie zaledwie początkiem naszej nauczki!
Nawidz poczuł, że skrzaty próbują podciągnąć jego portki. Napinając z całej siły mięśnie, uczynił dłonią gest i wypowiedział odpowiednią formułę. Lina krępująca jego rękę pękła, a skupione przy niej krasnale odleciały na boki. Nim ponownie zdążyły do niego dobiec, wyjął z torby korzeń mandragory, roztarł go w dłoni i rozsypał pył wokół.
Znajdujący się najbliżej napastnicy padli na ziemię, wijąc się w płomieniach. Nawidz wyswobodził drugą rękę i zdołał strącić z siebie pozostałych z nich.
Gdy zeskoczył na ubitą ściółkę, jeszcze raz potraktował ich korzennym pyłem.
Gumiennik dał susa w zarośla i wydał kilka poleceń. Nagle na Nawidza spadł grad strzał, z linami umocowanymi tuż przy lotkach. Drobne groty wbiły się w jego skórę, a krasnale zaczęły biegać wokół, oplątując go ciasno. Druga grupa nadbiegła z pękatym drągiem i powaliła guślarza na ziemię.
Mężczyzna próbował rozerwać powrozy, lecz bezskutecznie. Zdołał jedynie odrzucić kilku atakujących go, używając magicznych formuł. Kiedy leżał na plecach, na jego pierś wskoczył Gumiennik, śmiejąc się tryumfalnie.
Miał się właśnie odezwać, kiedy wszystkich zmroziło krakanie kruka. Po chwili z jednego z drzew zleciał czarny ptak, z trzema żółtymi piórami na czubku głowy.
IX
Cich niemal zdołał uniknąć ciosu. Wymierzony w jego pierś sztylet zranił go w ramię. Starzec zachwiał się i upadł. Próbując osłonić się przed kolejnym atakiem, uskoczył w bok i sięgnął po broń. Swar jednak był szybszy. Runął na ojca i przycisnął go swoim ciężarem, przykładając jednocześnie ostrze do starczej szyi.
– Nie pozostawiasz mi wyboru, ojcze – powiedział prawie szeptem. – Ale wiedz, że twoja ofiara nie pójdzie na marne.
Cich spróbował wyrwać się z żelaznego uścisku. Bezskutecznie.
– Szkoda, że nie będziesz mógł poznać pełni mocy Welesa. Przekonałbyś się wtedy, że miałem rację.
– Jeśli wejdziesz w układ z Welesem, będziesz przeklęty na zawsze. – Cich z trudem wypowiadał słowa przez zaciśnięte gardło.
– Już za późno ojcze. Myślisz że ziemia obradzała nam tak obficie sama z siebie? Że udane polowania to jedynie wynik naszych umiejętności? Że łupy, które udawało nam się przywieźć to tylko zrządzenie losu? Weles pomaga nam już od dawna, choć oczywiście wymagało to pewnych ofiar.
– Radost… – Oczy starca rozszerzyły się. Nagle zdał sobie sprawę, od jakiego czasu los przychylniej obchodził się z jego osadą. – Zabiłeś własnego brata! – krzyknął.
Swar uśmiechnął się.
– Tak – przyznał. – Czasami dobro rodu wymaga największych poświęceń.
Starzec napiął wszystkie mięśnie i jeszcze raz spróbował zrzucić z siebie syna. Ten przycisnął go silniej i uniósł sztylet, by wymierzyć ostatni cios.
Gdy błyszczące ostrze zaczęło opadać, nagły podmuch zrzucił Swara ze starca i cisnął nim o ścianę.
Starosta uniósł się z trudem i spojrzał na drzwi.
U wejścia do izby stał Nawidz, w podartym ubraniu, schlapany krwią aż po czubek głowy. Kiedy wszedł do środka, rzucił w stronę walczących wyniszczony wilgocią worek.
Worek pełen był ludzkich kości.
– Upiór nie będzie więcej nachodził waszej osady – Stwierdził Nawidz.
Cich nie odpowiedział. Wstając, podniósł upuszczony przez Swara sztylet i podszedł do syna.
– Zabiłeś swojego brata – wysyczał nad nim. – I podniosłeś rękę na ojca.
Swar wciąż jeszcze wracał do siebie. Potrząsając głową, próbował odzyskać ostrość widzenia. Sylwetka starosty majaczyła przed nim niewyraźnie. Jak przez mgłę widział unoszący się sztylet.
– Mam nadzieję, że po wsze czasy nie zaznasz spokoju, trawiony w Nawii korzeniami Drzewa Życia! – Cich zatopił ostrze w piersi syna. Nawidz nie powstrzymywał go. Stał z boku, niewzruszony, w niemal idealnym bezruchu. Wyglądał jak wykuty z jaspisu posąg.
– Przykro mi, Nawidzu, że musiałeś brać w tym udział – wyznał Cich, kiedy jego syn wydał już z siebie ostatnie tchnienie.
Guślarz uniósł na starca swoje ślepe spojrzenie i wzruszył ramionami.
– Byłem świadkiem gorszych rzeczy – powiedział.
Starzec podszedł do worka pełnego kości. Kości jego syna.
– A więc to on był upiorem? – zapytał.
Nawidz milczał jakiś czas, z głową wciąż skierowaną na starostę, aż w końcu odezwał się:
– Upiora już nie ma. Czekam teraz na drugą część umowy.
Po twarzy Cicha przebiegł wyraz niezadowolenia.
– Dostaniesz, com ci obiecał – wyrzekł.
X
Za plecami Nawidza powoli zacierały się kontury osady. Dym z pogrzebowych stosów unosił się nad nią, załamując przy tym promienie wschodzącego słońca.
Nawidz szedł raźno, jakby odzyskał młodzieńczą energię. Nie garbił się już, a jego oczy miały teraz brązowy kolor. Zdawało się, że z zachłannością pożerają wszystko, co znajduje się w zasięgu wzroku.
Gdy mężczyzna wszedł w gęsty bór, na jego ramieniu przysiadł kruk. Głowę kruka zdobiły trzy złote pióra.
– Powiedz – zagadną Nawidz ptaka – skąd wiedziałeś, że kości będą na bagnach?
Kruk zamrugał i wydał z siebie niski skrzek, który można by wziąć za śmiech, gdyby tylko był w nim choć cień radości.
– Kości zawsze są na bagnach – odpowiedziało zwierzę. – Jeszcze się tego nie nauczyłeś?
Nawidz musiał przyznać mu rację. Ostatnio odwiedzili cztery osady. W każdej z nich to właśnie na bagnach znaleźli jakieś zwłoki. Zupełnie, jakby te miejsca były predestynowane do takich wydarzeń.
– Co zrobiłeś z oczami? – spytał ptak, kiedy uszli kilka kroków.
– Nic. Po prostu przestałem używać tej maści. Muszę czasami robić przerwy, bo naprawdę oślepnę.
– Ale z takimi oczami nie jesteś wiarygodny.
– Zanim dojdziemy do następnej osady, użyję jej znowu.
Szli wśród gęstwin i drzew, kierując się na wschód. Ścieżka zniknęła już wiorstę temu. Czasami, gdy spomiędzy gałęzi padało na nich więcej słońca, ich podłużne cienie kładły się przed nimi, jakby wyznaczając właściwą drogę. Najczęściej jednak maszerowali wśród gęstego, chłodnego mroku.
– Nie musiałeś zabijać księdza – Nawidz wrócił do przerwanej rozmowy. – I tak by się utopił.
– Jestem upiorem – odpowiedział ptak. – Upiory zabijają ludzi. A do tego nie lubię księży.
Po twarzy mężczyzny przebiegł wyraz dezaprobaty.
– Tak – zadąsał się guślarz – ale dzięki temu zyskujemy niepotrzebny rozgłos. Już teraz musimy udać się dużo dalej. Powoli stajemy się zbyt znani w tej okolicy.
Ptak ponownie wydobył z siebie skrzeczący chichot.
– Obawiasz się tych małych stworzeń? – spytał.
– Nie. Poradziłbym sobie z nimi i bez ciebie. Jedyne, czego się obawiam, to to, że chrysty opanują całą tę ziemię.
Ptak uniósł głowę, jakby zastanawiając się nad czymś.
– Nie szukaj zmartwień tam, gdzie ich nie ma – powiedział po chwili. – Na razie mamy dość, by dostatnio doczekać zimy. A przed pierwszymi śniegami będziemy mieli aż nadto.
– A co potem?
Nad uchem Nawidza rozległo się ciche westchnienie. Dźwięk, który tylko człowiek mógłby z siebie wydobyć. Lub coś, co kiedyś było człowiekiem.
Kruk umościł się lepiej na ramieniu mężczyzny, wstrząsnął łbem, nastroszył złote piórka i odezwał się w końcu:
– Nawet jeśli chrysty opanują tę ziemię, dla nas i tak nic się nie zmieni. Każda wiara ma jakieś demony. Gdziekolwiek pojawię się ja, ludzie będą potrzebować kogoś takiego jak ty. Nie musisz się bać, że zabraknie ci chleba.
Koronami drzew wstrząsnął podmuch wiatru. Kruk ucichł i rozejrzał się wokół. Choć było pewnym, że nie natrafią tutaj na żadnego wędrowca, to przecież nie tylko ludzi musieli się obawiać. Dopiero po kilku krokach ptak odezwał się znowu:
– Nawet jeśli nie będzie tam żadnej tajemnicy, nawet jeśli wszyscy będą mieć czyste sumienie i tak znajdą powód, dla którego demon im się objawił. – Ptak zrobił krótką przerwę. – Wszędzie znajdzie się miejsce na upiory – dodał po chwili. – Taka jest bowiem ludzka natura.
"Ale podłóg naszej miary – podjął po chwili - jak kto chce we wszystkim być dobry, nigdy nie będzie w niczym." Możliwe, że wytłuszczony wyraz to stara, archaicna forma wyrazów: według, podług. Jeżeli tak, wszystko jest w porządku. Jeżeli nie, do zmiany, bo: kojarzy się z liczbą mnogą rzeczownika "podłoga", a nadto jest ortografem.
Wielu sukcesów i szczęśliwego Nowego Roku. Pozdrawiam.
Mimo Twej uwagi Rogerze opowiadanie czyta się nieźle i raźno zmierza ku podium.
O, tak, a nawet więcej… Opowiadanie Podstuwaka, moim zdaniem, pewnym krokiem zmierza do zwycięstwa. Bardzo sprawnie napisany ciekawy, a zarazem wciągający tekst. Może nawet i aż za dobrze… I co ciekawe – Podstuwak wykorzystał klasyczny sposób narracji i klasyczną fabułę thrillera, krok po kroku rozwijając akcję, stopniując napięcie, na końcu odsłaniając tajemnicę, unikając pustosłowia, zbędnych opisów – ale bardzo umiejętnie przeplata dialog z opisem – logicznie konstruując akcję – i bardzo sprawnie prowadząc czytelnika do finału. Zastanawiam się, czy dobrze, że to piszę. Bo ktoś powie – no, tak, formuła thrillera, a w domyśle tkwi taka konstatacja: „bułka z masłem”. No, to spróbujmy stworzyć w tej konwencji coś kompletnego, zwartego, logicznego, a zarazem ciekawego i wciągającego, w dodatku w realiach słowiańskich, a prędko przekonamy się, jakie to trudne. A opowiadanie czyta się lekko, co jest wielkim, choć nie dla wszystkich oczywistym plusem. To jest podstawowy sukces autora. Czyta się leciuteńko, ale trzeba pamiętać, że trzeba umieć tak pisać, i że ta lekkość wchłaniania tekstu to efekt sposobu powadzenia narracji i kompozycji tekstu. Zdziwiłbym się, gdyby Podstuwak nie wygrał. Ale – konkursy rządzą się swoimi prawami i czasami wygrywają klasyczne gnioty.
Ps. Jeden wyraz mi „brzęczy” w tekście i zastąpiłbym go innym, ale to szczegół bez znaczenia.
Wielkie dzięki za przeczytanie i wyrażenie opinii. Cieszę się, że nie straciliście czasu przy moim tekście, a nawet znaleźliście w nim coś wartościowego.
@Roger – ortografa poprawiłem – wstyd, ale w moim przypadku to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
I powiedz jeszcze, który wyraz Ci „brzęczy”? Może nie jestem do niego przywiązany, a zastąpienie go innym rzeczywiście wyjdzie czytelnikom na dobre (mam tylko nadzieję, że nie chodzi Ci o te nieszczęsne podług – z nim akurat się zżyłem).
Pozdrawiam i życzę szczęśliwego Nowego Roku.
mam nadzieję, że wygrasz. też sądzę, że to najlepszy tekst. chciałabym umieć tak pisać :)
Służę. Troszeczkę „brzęczy” mi wyraz „starosta”. On jest poprawny i ma wyraźnie odniesienia do Słowian / słowiańszczyzny, tyle, że ma dość współczesną konotację, i przez to jest oklepany. Nie jest to błąd, użycie tego wyrazu. Jeszcze to brzęczy, że współcześnie starosta kojarzy się jednak z jakimś nominatem. Na spokojnie zastanowiłbym się, czy nie byłoby lepiej użyć mało znanego i ładnego wyrazu „władyka” – też o wyraźnych słowiańskich korzeniach. Można jednym zdaniem wskazać, że władykę wybiera wiec – albo jest to decyzja knezia, choć ten drugi wariant w tekście nie znajduje uzasadnienia.
Ale to naprawdę szczegół. Ale znowuż – czemu nie zastąpić jednego znanego wyrazu innym, mniej znanym i może ładniejszym?
Na spokojnie – tekst jest bardzo dobry.
Bardzo dobrze się czyta.( Dla forumowej odmiany.) :)
"Ślepe oczy tamtego patrzyły przed siebie, a skupiona, pociągła twarz pozostawała nieruchoma, co nadawało jego zgarbionej sylwetce posępnego wyrazu. Ubrany był ubogo, w poszarpane łachy, i tylko skórzana, dobrze wykonana torba zdawała się nie pasować do jego stroju.
Cich powtórnie przeczesał brodę i zwrócił się w jego stronę:" - trochę się tych jego nazbierało, ale nie szczypią aż tak strasznie w oczy, choć środkowe można by chyba wywalić, bez szkody dla tekstu.
Trzymam za Ciebie kciuki.
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
Dzięki raz jeszcze za poświęcenie mi czasu.
@koik80 – słuszne uwagi – już poprawiłem.
@RogerRedeye – mam co do tego wyrazu podobne odczucia, ale na razie go zostawię. Jeśli będę miał robić z tym tekstem coś jeszcze, zastanowię się wtedy, czym go zastąpić.
@fanta – niezwykle miło mi czytać takie słowa. Ale zdecydowanie lepiej wyjdzie Ci na dobre chęć pisania jak Tołstoj, Babel, czy Bułhakow.
Pozdrawiam
Jeżeli poprawiać ten tekst --- a warto, moim zdaniem --- to do końca pozostaje niewyjaśniony jeden szczegól, wzmiankowany tż na końcu opowiadania. Istotny. Wyraźnie się o nim wspomina w tekście co najmniej raz, jak o waznym elemencie. Warto go wyjaśnić --- zskakująceo, oczywiście --- i zamknąć wątki do końca. No, ale na pewno podstuwak wie, o co idzie.
Też...
Tołstoj - owszem, godzien bycia wzorem. Bułhkowa nie lubię :P
Tak czy owak, na razie nie pogniewałabym się, mogąc właśnie Tobie dorównać :)
Bardzo dobre. Zauważyłam, że wraz z konkursem podniosła się jakość opowiadań na tym portalu. Może trzeba częściej organizować konkursy?
jestem za. przyznam się, że w moim przypadku temat konkursu od razu zaowocował pojawieniem się pomysłu w głowie. bez tego rodzaju iskry, trudniej mi znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Przeczytawszy.
Pomysł rodem z Dragonheart ; P
Cień rzuczany ogniem?
Ścinanie oczu?
"Stróżka krwi" - znalazłam, znalazłam!
Księżyc miał kolor krwi na jego bladej twarzy?
Symbole i przykrył je, a nie ich.
Bagnisko może pochłonąć co, a nie kogo.
Jedna znóg ugrzęzła mu do kolan - to ileż kolan miała ta jedna noga?
Zadąsac się?
Poza tym, i może miejscami interpunkcją, wcale ciekawie. Powodzenia w konkursie!
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dzięki za uwagi joseheim. Cieszę się, że znalazłaś w tekście także pozytywy.
A stróżka była specjalnie dla Ciebie. Prawie, że pod choinkę.
Pozdrawiam
@Antona Ego – cieszę się, że Ci się podobało.
Dobry tekst, podobał mi się. Powodzenia w konkursie.
Pozdrawiam
Mastiff
Odnoszę wrażenie, że upływ terminu popsuł wykonanie. Miejscami brakuje przecinków i wkradły się dziwolągi w stylu tej stróżki. Zakończenie jest fajne, ale nie mogłem wczuć się w klimat --- brakowało mi opisów, postaci trzeciego planu (wyobraziłem sobie raczej chałupę z paroma mieszkańcami niż osadę) i jakiegoś luźnego tła geograficznego.
pozdrawiam
I po co to było?
@Bohdan – Dzięki, cieszy mnie, że Ci się spodobało.
@syf. – Wielkie dzięki za opinię – jest dla mnie niezwykle pomocna, bo dzięki niej widzę, że przedstawienie świata nie do końca mi wyszło. Wiem zresztą w których miejscach powinny zostać wprowadzone poprawki i będę miał je w pamięci konstruując kolejne teksty.
Twoje zarzuty (w moim odczuciu jak najbardziej słuszne) nie wynikają jednak z goniącego terminu – tak to widziałem i tak chciałem przedstawić – widać w paru miejscach niedoskonale – i dziękuję Ci, że zwróciłeś mi na to uwagę.
Pozdrawiam
Otaguj tekst i popraw edycję, proszę
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Mam nadzieję, że teraz wszystko jest ok.
Pozdrawiam,
p.
Prawie – usuń jeszcze nazwę konkursu z tytułu. Ale już zgłaszam, żeby nie zapomnieć:)
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
z ust pociekła stróżka krwi.
AAaaaaa!!! :) O jednej z nóg zapadającej się do kolan też było wcześniej.
Motyw nienowy (vide choćby i "Ostatni Smok" z Seanem Connery, gdzie ostatni gad sprzymierza się z łowcą, by naciągać przerażonych mieszkańców wsi, miast i zamków), ale bardzo zręcznie przeniesiony w słowiańskie realia, za co duże gratulacje. Gdybyś jeszcze, podstuwaku, korzystając z dostępnej teraz edycji parę sformułowań poprawił… :)
Świetnie się czyta.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Wielkie dzięki za opinię. Cieszę się, że w ostatecznym rozrachunku Ci się podobało.
Postaram się poprawić wszystkie babzole – zupełnie zapomniałem, że pojawiła się możliwość edycji starych tekstów.
Pozdrawiam,
p.
Czytało się dobrze, ale te błędy jednak przeszkadzały.
Oczy zaszły łzami, a z ust pociekła stróżka krwi.
A nieszczęsna stróżka nadal pilnuje…
Babska logika rządzi!
Dzięki za przeczytanie i opinię.
Co do “stróżki” – akurat w tym tekście (bo w innych bywało inaczej) ja ją wstawiłem tam specjalnie i specjalnie jej nie poprawiłem. To taki bardzo hermetyczny dowcip, który, jak się okazało, jest bardziej hermetyczny, niż zakładałem. Ale już chyba lepiej się z niego nie wycofywać…
pzdr,
p.
PS. i offtop: Skąd Wy się bierzecie w tych starych tekstach?
Hmmm. Celowe strużki stróżek to są w Grafomanii. Ale żeby w normalnym tekście? Dziwy…
Skąd, skąd… Z Łodzi. ;-p
Chciałam przeczytać wszystkie biblioteczne teksty. No to sobie przeczytałam. A co!
Babska logika rządzi!
Chciałabym móc napisać, że świetnie mi się czytało, ale ponieważ nie wszystkie usterki zostały usunięte, powiem tylko, Podstuwaku, że miałeś niezły pomysł na porządne opowiadanie, ale wykonanie nieco zawiodło.
Cich przeczesał dłonią swoją starczą brodę, ściął oczy w wąskie szparki i odchylił w tył siedziska. –> Jak Cichowi udało się odchylić w tył siedziska ścięte szparki oczu? ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wielkie dzięki za przeczytanie i opinię. W wolniejszej chwili poprawię, co mogę, a na pewno to, co zostało wskazane, by innym, którzy tu jeszcze ewentualnie trafią, czytało się przyjemniej.
Cieszę się, że pomysł Ci się spodobał.
pzdr,
p.
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Dzięki! Cieszę się, że czas na lekturze spędziła miło.
pzdr,
p.
Cich przeczesał dłonią swoją starczą brodę, ściął oczy w wąskie szparki i odchylił w tył siedziska.
Co on zrobił z oczami?
guślarz poczuł na dłoniach ciepłe krople. Gdy spojrzał w górę, dostrzegł stojącego na płocie skrzata
Był ślepy w tej części opowiadania.
Miś przeczytał i zajrzał do komentarzy. W komentarzu Reg teraz zauważył tę samą wątpliwość co do oczu Cicha, ale już nie kasuje, bo wyszło zabawnie. Całość zajmująca.
Dzięki za przeczytanie i wyłuskanie kilku błędów. Mam nadzieję, że dzięki temu uda mi się uniknąć podobnych w przyszłych tekstach.