
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Widzę, że interesuje pana ta historia, więc zaproponuję kawę i miejsce przy stole.
– Dziękuję, ale nie pijam kawy – Niedźwiedzki wyciągnął paczkę papierosów i usiadł na fotelu. – Może mógłbym?
– Proszę bardzo, ale będę musiał otworzyć okno. Sam palę, a żona nienawidzi kiedy pokój przesiąknięty jest dymem.
Treut nastawił wodę i otworzył okna.
– Juwel? – zerknął na papierosy, kiedy przysiadł się do stołu. – To chyba nie polskie.
– Ojciec jeździ do NRD i często je przywozi. Proszę się poczęstować.
Doktor wyjął papierosa, powąchał go, po czym schował go do kieszonki w koszulce.
– Ładnie pachnie, ale zapalę po kawie. Jak panu podoba się Łódź?
– Jest tu… spokojniej. Nie to, co w Warszawie.
– Kiedyś pomyślałem dokładnie o tym samym, wracając ze zjazdu w stolicy…
Nagle przypomniał sobie o czymś i gestem nakazał pozostanie na miejscu. Wrócił po chwili z sąsiedniego pokoju, niosąc pozłacane pudełko w kształcie trójkąta.
– W latach pięćdziesiątych robili takie na czekoladki – wyjaśnił, kładąc je na stół. – To był pierwszy prezent dla mojej żony. Czekoladki już dawno zjedzone, ale pudełko świetnie służy do przechowywania zdjęć. Jednak zanim pokaże panu co nieco na fotografiach, opowiem ze szczegółami wydarzenia z tamtych pamiętnych dni.
Wtem woda zaczęła kipieć. Hieronim nasypał nieco kawy do kubka i zalał ją wodą. Powrócił do stołu.
– A więc, pod koniec lat trzydziestych, lecz jeszcze zanim wybuchła wojna, na ulicy 11 listopada, a teraz Czytelniczej, zasłabł pewien mężczyzna. Był to około czterdziestoletni człowiek, ubrany w dość niecodzienny strój. Miał bowiem na sobie czarną, bądź ciemnoniebieską szatę, teraz już dokładnie nie pamiętam, sandały i kapelusz. Tajemniczy osobnik hodował również pokaźną brodę, rudego koloru. Było to nieco dziwne, zważywszy na fakt, iż miał blond włosy. Nie było mnie na miejscu, ale z zeznań świadków wynikało, iż kiedy mężczyzna upadł na ziemię, po chwili ludzie to zauważyli i pobiegli mu pomóc. Pewien człowiek postawił nieznajomego na nogi, jednak ten po jakimś czasie znów podupadł. Wezwano więc sanitariuszy i przewieziono go samochodem do szpitala. Tam zobaczyłem go po raz pierwszy, byłem wówczas na stażu. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Jego twarz była… szara. Pokrywał ją bowiem jakiś pył, być może piasek. Doktor Eustachy Ćwirło, ówczesny lekarz, u którego byłem na stażu, zbadał tamtego człowieka i stwierdził, że jest zdrów, aczkolwiek śpi. Przeniesiono go do sali z innymi pacjentami i nie wybudzano.
Treut wsypał cztery łyżeczki cukru i rozpoczął mieszanie kawy.
– Nie za dużo cukru w tym wieku? – zapytał Niedźwiedzki.
– Za młodu nie miałem go za wiele, więc na starość mam prawo osłodzić sobie życie – odpowiedział doktor i wypił łyk kawy. – Cóż, kontynuując, już następnego dnia w obrębie szpitala zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Staż rozpoczynałem zawsze o siódmej. Jeszcze przed tą godziną, spotkałem przed szpitalem koleżankę ze szkoły, bowiem jej synek ciężko zachorował i nad ranem zawiozła go do kliniki. Kiedy rozmawialiśmy na teren szpitala przywieziono psa. Była to suka, która rok wcześniej zawitała do placówki i pokazywała sztuczki chorym dzieciom. Była bardzo dobrze wytresowana i dość spokojna. Jednak kiedy tylko weszła z treserem na teren szpitala, zaczęła szczekać. Jeszcze nigdy wcześniej, a wierzy mi pan, bo miałem wiele niefortunnych spotkań z psami, nie słyszałem tak potwornego ujadania. Jak gdyby sam szatan wstąpił w to zwierzę. Oczywiście trener próbował uspokoić psinę, ale ta zerwała mu się ze smyczy i wbiegła do budynku. Latem było tak duszno, że otwierano drzwi wejściowe. Wówczas w holu szpitalnym znajdowali się ludzie, w tym matka z kilkuletnim chłopcem. Suka zaatakowała dzieciaka. Na szczęście nie ucierpiał on zbyt mocno, skończyło się na kilku pogryzieniach. Ludziom udało się powstrzymać psa.
– Sądzi pan, że ten napad szału mógł spowodować tamten człowiek? – zapytał Niedźwiedzki, wyciągając kolejnego papierosa.
– W tamtej chwili nie wiązałem tego zdarzenia z przybyciem nieznajomego – wyjaśnił doktor. – Ale oczywiście kolejne wydarzenia zaczęły utwierdzać mnie w przekonaniu, że wszystko jest spowodowane obecnością mężczyzny. Ciągnąc dalej, po porannym incydencie rozpocząłem swój staż. Zanosiłem jedzenie chorym, asystowałem przy amputowaniu nogi pewnemu murarzowi, dzień biegł swoim rytmem. Tajemniczy mężczyzna wciąż spał, więc nie chciano go budzić. Mniej więcej koło południa wydarzyła się kolejna niecodzienna rzecz. W szpitalu od dwóch dni prowadzono remont całego poddasza. Ekipa remontowa znajdowała się na górze, kiedy jeden z robotników odnalazł gniazdo szerszeni i nie chcący naruszył je. Może się pan domyślić skutków…
– Wielu ucierpiało?
– Wszyscy… – doktor wypił kilka łyków kawy. – A jeden uczulony był na jad. Co gorsza, został użądlony w szyję. Zgon stwierdzono kilka godzin później, biedak udusił się. Jednak zanim jeden z robotników umarł, główny bohater mojej opowieści przebudził się.
Treut dopił resztki kawy i wyciągnął papierosa. Niedźwiedzki podsunął zapaloną zapałkę.
– Dziękuję – odparł doktor. – To naprawdę dobry papieros. O wiele lepszy od tych naszych.
– Czy udało wam się dowiedzieć czegoś więcej o nieznajomym? – dopytywał się Janek. – Kim jest, skąd pochodzi i dlaczego jest tak ubrany?
– Otóż to, pytaliśmy o wszystko – wyjaśnił Hieronim. – Ale on podczas pobytu w szpitalu prawie zawsze milczał, wpatrując się w przestrzeń przed siebie…
– Prawie?
– Poprosił tylko o szklankę wody i miskę z wodą, by przemyć twarz – odpowiedział doktor. – I podziękował za wszystko. Nie chciał z nami rozmawiać, ale dzięki temu, co powiedział, doszliśmy do wniosku, że jest polakiem. Próbowaliśmy do niego dotrzeć, ale mimo wszystko milczał. Ćwirło jeszcze raz przebadał nieznajomego i postanowił go wypisać. Było to pod wieczór. W chwili kiedy mężczyzna opuszczał nasza placówkę, tuż przed bramą szpitala miał miejsce wypadek samochodowy. Została potrącona młoda kobieta. Przypadek? Jak już mówiłem, zacząłem przeczuwać, że to sprawka tamtego nieznajomego…
– Czy według pana, był on, sam nie wiem, przeklęty?
– Tak, właśnie tak czułem – doktor strząsł popiół do popielniczki. – Przeklęty. Nawiedzony. Jeśli sądzisz, że po opuszczeniu szpitala tamten człowiek znikł z naszego życia, to mylisz się. Kilka dni później, doktor Ćwirło i ja zostaliśmy wezwani na komisariat policji. Dowiedzieliśmy się, że ów mężczyzna został zatrzymany z powodu kradzieży bułki i kilku paczek zapałek. Policjanci wezwali nas dlatego, iż nasz nieznajomy wykazywał oznaki obłąkania. Kiedy weszliśmy do jego celi, mruczał niezrozumiale pod nosem i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Wówczas zauważyłem ciekawą rzecz. Mężczyzna miał na lewej dłoni, na palcu serdecznym dziwny pierścień. Był on wykonany ze złota, a na jego wierzchu znajdowała się ciekawa ornamentacja okalająca literę P.
– Coś panu to mówiło?
– Nic – ciągnął dalej Treut. – Ćwirło zbadał mężczyznę i stwierdził że popadł on w apopleksję. Wie pan czym jest apopleksja?
– Nie do końca.
– To innymi słowy udar mózgu. Dlatego nieznajomy majaczył. Mój szef zarządził przewiezienie mężczyzny do szpitala.
– A czy na komisariacie wydarzyło się coś nieoczekiwanego? Odbiegającego od normy?
– Na szczęście nie. Kiedy mężczyzna po raz kolejny znalazł się w szpitalu, zasnął na dobre.
– Więc stwierdzono zgon?
– Zgadza się. Z tego, co pamiętam, było to koło godziny trzynastej.
– To wszystko?
– Skądże. Najgorsze rzeczy zaczęły dziać się potem – doktor przetarł kurz znajdujący się na pudełku ze zdjęciami. – Tydzień po pochowaniu nieznanego mężczyzny ukończyłem staż, więc na szczęście nie musiałem oglądać tego na własne oczy.
– Czego?
– Słyszałem wszystko z opowieści innych, więc nie wiem ile w tym prawdy – wyjaśnił Hieronim. – Ale jedno jest pewne. Szpital świętego Wawrzyńca został zamknięty jeszcze w tamtym miesiącu, w którym to wszystko się zaczęło. Początkowo działo się coś dziwnego. Do placówki zaczęło ściągać coraz więcej bezdomnych, ludzi miewających omamy, chorych umysłowo. Cóż, od tego jest szpital, prawda? Ale w tamtym czasie był to istny koszmar dla całego personelu. Podobno ci chorzy kaleczyli się specjalnie, by jak najwięcej czasu spędzić pod okiem lekarzy, w ciepłych szpitalnych łóżkach. W końcu wydarzyło się coś strasznego. Ktoś podpalił szpital. Ogień rozniósł się po całym budynku. Spłonęło sporo sprzętu, a większość pokoi nie nadawało się już do trzymania w nich pacjentów. Zginęło też kilkoro ludzi.
Treut otworzył pudełko w kształcie serca i wysypał wszystkie fotografie na stół. Niedźwiedzkiemu rzuciły się w oczy zdjęcia młodej kobiety siedzącej na koniu.
– To pana żona? – zapytał, biorąc fotografię.
– Zgadza się – przyznał doktor. – rok pięćdziesiąty szósty. Jej ojciec hodował niegdyś konie.
– Jest piękna…
– Moja żona, czy klacz? – Hieronim zaśmiał się, szukając w stercie zdjęć odpowiedniego.
– Pana żona oczywiście.
– Zgadza się – odparł doktor. – Ale czas niestety odbiera ludziom urodę. Nie mogę odnaleźć jednej fotografii… o, znalazłem…
Wyciągnął ze sterty zdjęcie wycięte z gazety, przedstawiające płonący budynek.
– To zdjęcie wykonał człowiek, który mieszkał naprzeciwko szpitala – wyjaśnił doktor. – Później zamieszczono je w miejscowej gazecie. Jak pan widzi, pożar był ogromny. Ale to nie wszystko. Proszę się dokładnie przyjrzeć.
Wskazał palcem na tłum ludzi znajdujący się u dołu zdjęcia.
– Tłum – Niedźwiedzki wzruszył ramionami.
– Prawy róg. Trochę wyżej.
Chłopak wytężył wzrok i dostrzegł sylwetkę postaci odwróconej tyłem. Miała na głowie czarny kapelusz.
– Nasz tajemniczy nieznajomy – Treut złożył ręce na piersi i wyprostował się na krześle. – Nie spotkałem go w późniejszym czasie z przyczyn logicznych. Ów człowiek nie żył. Ale po tym zdjęciu, zacząłem mieć wątpliwości.
– Może był to ktoś inny. Wielu ludzi nosi kapelusze.
– I tego typu długie, czarne szaty? Nie sądzę.
– Może był to jakiś ksiądz.
– Rozważałem taką możliwość – stwierdził doktor. – Ale jak widać, spod kapelusza wystają blond włosy. Dla mnie to wystarczający dowód, że coś z tym człowiekiem było nie tak. Myślę, że nie umarł, że w jakiś sposób upozorował śmierć. Lub umarł, ale zmartwychwstał, choć to nieprawdopodobne…
– Czy odniósł pan wrażenie, lub miał takie przypuszczenia… że tamten człowiek był czarownikiem?
– Myślę, że kiedyś się nad tym zastanawiałem – wyznał Treut. – Ale wie pan co? Dałem sobie spokój z tą sprawą. Zostałem lekarzem, a nie detektywem, choć przyznam, że cała ta historia jest nieco podejrzana. Zastanawia mnie… dlaczego ktoś taki jak pan, młody mężczyzna zajmuje się sprawą sprzed około czterdziestu trzech lat. Dlaczego zaintrygowała pana notka prasowa z jakiejś starej gazety?
– Więc teraz ja opowiem panu historię, jeśli pan oczywiście chce.
– Proszę bardzo, nigdzie mi się nie śpieszy.
– Ponad półtora miesiąca temu byliśmy z przyjaciółmi nad morzem – zaczął Niedźwiedzki. – W Mielnie. Pewnego dnia siedzieliśmy na ławce i rozmawialiśmy, kiedy podszedł do nas mężczyzna. Miał blond włosy i lekki, rudy zarost. Na oko, jakieś czterdzieści parę lat. Ubrany był w łachy i cuchnęło od niego. Co jednak najciekawsze, dostrzegłem na jego kciuku złoty pierścień z inicjałem…
Doktor znów wyprostował się na krześle, wyraźnie zaintrygowany, jednak nie przerywał chłopakowi.
– Mężczyzna miał smutną minę – ciągnął dalej Niedźwiedzki. – Poprosił nas o parę groszy na autobus. Każdy dorzucił coś od siebie, a nieznajomy poszedł dalej. Tego samego dnia mój przyjaciel, dwudziesto dwu latek, miał zawał serca.
– Chorował na coś?
– Skądże. Był najzdrowszy z naszej grupy – Niedźwiedzki wyciągnął kolejnego papierosa i zapalił go. – Dzień po śmierci kolegi, przyszedł do nas inny mężczyzna. Był anglikiem, ale świetnie mówił po polsku. Nazywał się John Thompson. Wypytywał nas o tamtego blondyna i kiedy powiedzieliśmy, że go spotkaliśmy, wyjaśnił nam kilka kwestii. Okazało się, że ściga go od dziesięciu lat, tak, jak to robił jego ojciec i dziadek.
– Nie bardzo rozumiem…
– Początkowo my również nie rozumieliśmy – Niedźwiedzki wciągnął dym i wypuścił go nosem. – Otóż nasz obłąkany blondyn pojawia się w różnych zakątkach świata już od kilkudziesięciu, być może kilkuset lat…
– Ciekawe, ale to przecież niemożliwe…
– Dokładnie – przyznał chłopak. – To samo mówiliśmy anglikowi. Okazało się, że tajemniczy mężczyzna to Pavel Catal, lub Pavel Satal. Anglik powiedział nam, że w jego rodzinie, wiedza o Catalu przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, choć wciąż nie jest dość rozległa. Pavel Catal to prawdopodobnie mężczyzna pochodzący z Czech. Nie wiadomo jednak, od jak dawna podróżuje po świecie i dlaczego działa w zagadkowy sposób. Anglik, podobnie jak jego rodzina, podejrzewał, że tajemniczy mężczyzna jest nieśmiertelny z powodu magii, bądź nauki…
– Nauce nieznane są sposoby podtrzymywania życia… – pokręcił głową Treut.
– Nie był bym tego taki pewien, trzeba otworzyć się na wszelkie możliwości – odparł Niedźwiedzki. – Bądź co bądź, w całej tej sprawie nie jest zbyt istotne to, że Catal jest nieśmiertelny. John Thompson powiedział, że mężczyzna ten, gdziekolwiek się pojawi, przynosi ludziom pecha. To tłumaczy zjawiska, jakie pan przytoczył. Nie wiem, dlaczego z naszej grupy zginął tylko mój przyjaciel. Ale dziękuję za to opatrzności. Za to, że nas pozostawiła przy życiu. Jakiś czas po śmierci przyjaciela, zainteresowałem się postacią Catala. Postanowiłem, że przez jakiś czas pomogę Thompsonowi w odszukaniu mężczyzny…
– Jednak nie rozumiem jednej kwestii – wtrącił doktor. – Dlaczego ten anglik go poszukuje?
– Z tego, co mi wyjawił, ma dwa powody. Po pierwsze, chce schwytać mężczyznę i zemścić się za spowodowanie śmierci w jego rodzinie. Po drugie, chce go dopaść, by już nikomu innemu nie działa się krzywda.
– A co jeśli… – Hieronim zastanowił się przez chwilę. – Co jeśli ten mężczyzna nie jest tego świadom? Tego, że przynosi pecha? Kiedy widziałem go dziesiątki lat temu, nie wyglądał na kogoś, kto pragnie śmierci innych ludzi. Wyglądał raczej na człowieka, który jest… spokojny i chorowity. stotne to, czy Catal jest nieśmiertelny. ł lny z powodu magii, bądź nauki…
– John Thompson pragnie zemsty, jednak ja oczekuję wyjaśnień – wyjawił Niedźwiedzki. – Pavel Catal to postać zagadkowa. A Thompson to niezwykły detektyw. To on odnalazł wzmiankę o nieznajomym w jakiejś starej, Łódzkiej gazecie. Nie wiem jednak, jak doszedł do tego, że był pan świadkiem tamtych wydarzeń. Jednak to mi powierzył zadanie odszukania pana. Znalazł też kilku innych, którzy zetknęli się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat z Catalem i w tej chwili jest prawdopodobnie w podróży do Warszawy.
– Czy moja opowieść dała wam jakieś wskazówki? – zapytał doktor.
– Cóż, z pana historii wynika, że Pavel już raz odszedł z tego świata – Niedźwiedzki powstał w krzesła. – Więc można spekulować, że umiera, ale jakimś cudem powraca do życia.
Chłopak zabrał z fotela skórzaną kurtkę.
– Będziemy ciągle próbowali rozwikłać zagadkę tamtego człowieka – odparł. – Ciekawią mnie motywy jego działania. Może to czarownik i zarazem zwyczajny morderca. Może po prostu chce sprawdzić swoje magiczne umiejętności. Może jest jednak całkiem inaczej i mylimy się co do niego. Dziękuję, za poświęcony mi czas, doktorze Treut.
– To żaden kłopot – Hieronim podniósł się z miejsca. – Jestem już na emeryturze, więc jeśli będę jeszcze w jakiś sposób przydatny, proszę wpaść.
– Dziękuję – mruknął Niedźwiedzki, wyciągając z kieszeni koszuli paczkę papierosów. – Proszę, to dla pana. Mam ze sobą jeszcze jedną paczkę.
– Dziękuję, ale zZalegampak. – Wiem,no dostępne, więc korzystaj z tego, że je masz. szęudziesięciu lat z Catalem. achowaj to dla siebie – doktor odprowadził gościa do drzwi. – Takie papierosy są trudno dostępne, więc korzystaj z tego, że je masz.
Chłopak schował paczkę do kieszeni, przekraczając próg mieszkania.
– Niech pan pamięta panie Treut – odparł. – Jeśli kiedykolwiek zetknie się pan z Pavlem Catalem, lub jak kto woli, Satalem, proszę uciekać. Uciekać jak najdalej. Kto wie, może lubi powracać do osób, z którymi niegdyś przebywał.
– Po tym, co usłyszałem, wezmę to sobie do serca – odpowiedział doktor. – Do wiedzenia.
Zamknął drzwi i powrócił do salonu. Zebrał zdjęcia do pudełka i zatrzasnął je.
– Satal… – mruknął, niosąc pojemnik do sąsiedniego pokoju. Położył go na szafie. – Satal, Catal, a może Satan? Szatan. Nie, to bzdurne…
Treut udał się do kuchni, by odgrzać obiad. Kiedy znalazł się tuż obok lodówki, przez okno dostrzegł oddalającą się na okoliczną stację kolejową sylwetkę Niedźwiedzkiego, który zakładał kurtkę. Słońce chyliło się ku zachodowi, a wraz z nocą przychodził chłód.
– Rozgarnięty chłopak – pomyślał doktor, śledząc go wzrokiem.
Po chwili na stację wjechał pociąg, a z budynku obok wyszedł tłum ludzi. Treut rzucił okiem na nieznajomych i zamarł, kiedy dostrzegł wśród nich długowłosego blondyna w garniturze. Hieronim w napięciu obserwował mężczyznę, który wsiadł do jednego z wagonów. Doktor odszukał wzrokiem Niedźwiedzkiego i poczuł ścisk w żołądku, kiedy chłopak wszedł do tego samego wagonu.
– Mój Boże… – Treut odszedł od okna, chcąc zejść na dół. Ostatecznie uznał, że ponowne wchodzenie w drogę mężczyźnie przynoszącemu nieszczęście nie jest dobrym pomysłem.
Powrócił do okna, czując nieprzyjemne mrowienie w klatce piersiowej. Kiedy jego czoło nawiedziła fala potu, opadł na najbliższe krzesło, łapiąc się za serce. Powoli rozmasowywał mostek.
Wagony zaczęły opuszczać peron.
Kilka godzin później w wiadomościach telewizyjnych podano informację o wykolejeniu się pociągu relacji Łódź – Warszawa.
Przeczytałam do:
"Chłopak wytężył wzrok i dostrzegł sylwetkę postaci odwróconej tyłem. Miała na głowie czarny kapelusz."
Straszliwie rozwleczone, a przez to nudne.
Błędy w zapisie dialogów. Brakuje Ci kropek po wypowiedzi, przed myślnikiem w przypadkach, gdy opisujesz zachowania bohaterów, a nie "odgłosy paszczowe".
anglik, polak --- ma być Anglik, Polak! Narodowości piszemy z dużej litery. Zawsze.
Nadmiar czasownika "być".
Powtórzenia. Najbardziej rzuciło mi się w oczy "bowiem" - występuje praktycznie w co drugim zdaniu - i "staż".
Nie zacytuję, tylko sparafrazuję, bo nie chce mi się tego po tekście szykać. Było jakoś tak:
...byłem w szpitalu na stażu... [jedno, czy dwa zdania przerwy] ... byłem u niego na stażu... --- jedno można spokojnie zastąpić "miałem staż"
I zaraz potem znowu masz "staż" kilka razy. W dodatku niepoprawnie użyty. Rozpocząć staż możesz we wrześniu - na ten przykład - a skończyć w grudniu. Nie przychodzisz na ósmą do szpitala, żeby rozpocząć staż i zakończyć go o tej szesnatej, a później szczęśliwy wracasz do domu. W tym metaforycznym domu dalej jesteś stażystą, wciąż jesteś na stażu. W takim kontekście lepiej użyć słowa "praca".
W kilku miejscach masz błędy fleksyjne - brakuje Ci "ogonków" w czasownikach w pierwszej osobie liczby pojedynczej.
- Dziękuję, ale zZalegampak. - Wiem,no dostępne, więc korzystaj z tego, że je masz. szęudziesięciu lat z Catalem. achowaj to dla siebie – doktor odprowadził gościa do drzwi. – Takie papierosy są trudno dostępne, więc korzystaj z tego, że je masz.
Wyglądał raczej na człowieka, który jest… spokojny i chorowity. stotne to, czy Catal jest nieśmiertelny. ł lny z powodu magii, bądź nauki…
Co i dlaczego porobiło się z tekstem?
Niedźwiedzki --- i nagle chłopak. Chyba jest jakaś różnica między chłopakiem a młodym mężczyzną? Okoliczna stacja kolejowa? Może pobliska?
Słabo, w nie do końca przemyślany sposób rozegrany pomysł. Sam w sobie ciekawy i na wiele pozwalający, ale niestety nie wykorzystany. A jedna z cech Tompsona to chyba z kapelusza wzięta. Kiedy i po co nauczył się polskiego?
Źle się czyta. Nie wiem, czy taki był zamiar, żeby postaci mówiły paskudnym polskim, ale niewątpliwie byłby nieudany. Trudno się przebić przez te dialogi i łapać sens wypowiedzi. Wyjściem jest czytanie opowiadania na głos i zastanowienie się, czy tak mówi człowiek.
pozdrawiam
I po co to było?