- Opowiadanie: SadamHuzajn - Cykl wieczności

Cykl wieczności

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cykl wieczności

 

Cykl wieczności

 

Przeturlałem się po stercie kamieni, okaleczając niefortunnie policzek. Podniosłem się gwałtownie, po czym pobiegłem w dół wzgórza. Zakaszlałem nerwowo i wytrzeszczyłem oczy, ciągle słysząc za sobą kroki. Dalsza ucieczka nie miała sensu. Musiałem się jej pozbyć.

 

Zatrzymałem się, próbując utemperować oddech. Zaatakowała natychmiast. Jej długie, rude włosy smagnęły z trzaskiem powietrze. Wysunąłem swoją sękatą pałkę przed głowę, blokując jej miecz. Odskoczyłem czym prędzej i bezzwłocznie natarłem. Mój atak ześlizgnął się po jej tarczy. Schyliłem się w ostatniej chwili. Szerokim cięciem ścięła mi kłębek włosów z głowy. Napiąłem z trudem mięśnie i skierowałem pięść ku jej odsłoniętemu ramieniu. Gruchnęło przenikliwie. Była szybsza. Odskoczyłem pospiesznie, próbując zatamować krwawienie z nosa. Wyprostowała się z wyższością, ścierając kropelki krwi z kolana. Spięła niespokojnie brwi i z gracją ruszyła w moim kierunku, powoli unosząc miecz.

 

Prychałem i parskałem, cofając się chwiejnie. Krew spływała strużkami z nosa. Poczułem nieprzyjemny, metaliczny smak w ustach. Broń wypadła mi z ręki.

 

Nagle usłyszałem krzyki dochodzące od strony miasta. Mieszkańcy zbiegali gorączkowo ze wzgórza, krzycząc coś niewyraźnie. Rozwarłem bezwiednie usta. Nie mogłem dopuścić, aby zbliżyli się do mnie. Zacisnąłem zajadle pięści. Zmierzyłem nienawistnym wzrokiem swojego wroga, po czym odwróciłem się i bez słowa pognałem przed siebie.

 

Zanim się spostrzegłem, poczułem przejmujący ból w plecach. Upadłem na piasek, wypuszczając ze świstem powietrze. Przeczołgałem się nerwowo przed siebie.

 

Wrzaski zbliżały się nieuchronnie. Odwróciłem się ociężale na plecy, wpatrując się z nienawiścią w rudowłosą kobietę. Widziałem, jak mieszkańcy ustawili się w bezpiecznej odległości, tworząc bezkształtny okrąg. Rozejrzałem się uważniej. Niektórzy z nich zaciskali nerwowo ręce na widłach lub łopatach, inni płakali, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

 

Prześladowczyni odsunęła się nieznacznie. Podniosła hardym ruchem rękę, aby uspokoić zbiorowisko. Wszyscy zebrani nagle umilkli. Przetarłem rękawem twarz. Drżąc z nerwów, zerknąłem odruchowo na moją poczerniałą dłoń i przełknąłem ślinę. Wszystkie palce wyglądały jak uschła roślina. To był znak nieuchronnego.

 

Warknąłem głucho i sprawnym ruchem skierowałem dłoń ku trawie pod nogami rudowłosej kobiety. Kilku mieszkańców jęknęło ostrzegawczo. Wybałuszyłem oczy, wpatrując się z nadzieją przed siebie. Nieprzyjaciel pozostał niewzruszony. Nic się nie wydarzyło. Zacisnąłem kurczowo lewą dłoń na poczerniałym kciuku. Ze zgrozą odkryłem, że nie mogę nim ruszać. Kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie.

 

– Zgromadzeni tu mieszkańcy miasta Hortulo – zaczęła donośnie, opuszczając miecz. – Zostałam wysłana z ramienia Głównego Persekutora.

 

Wielu zebranych wykrzywiło usta z uznania. Rozpoczęły się nerwowe szepty. Rudowłosa ponownie uniosła rękę.

 

– Przybyłam tu, aby wymierzyć sprawiedliwość Eneko Sammlerowi.

 

Urwała na chwilę, wskazując palcem w moim kierunku.

 

– Oskarżonemu o bezprawne uprawianie sztuki zaklinania, zabicie stu sześćdziesięciu ośmiu mieszkańców miasta Hortulo oraz ponad trzydziestu członków Persekucji.

 

Przełknąłem powoli ślinę. Do moich uszu napłynęły odgłosy pełnych niedowierzania rozmów. Napiąłem lękliwie mięśnie rąk, przeczołgując się kawałek w tył.

 

– Dokąd się wybierasz? – zapytała cicho kobieta, po czym schowała miecz do pochwy.

 

Raptem poczułem wszechogarniający ból głowy. Ryknąłem z wysiłkiem, przykładając dłonie do skroni. Mieszkańcy odsunęli się przerażeni.

 

– Niech nikt nie panikuje! – rozkazała donośnie rudowłosa. – To już ostatnie stadium…

 

Wrzasnąłem po raz kolejny. Odruchowo wyrwałem sobie pęczek włosów z głowy. Łzy napłynęły do moich oczu. Spojrzałem z lękiem na prawą dłoń. Straszliwa czerń dochodziła już prawie do nadgarstka. Próbowałem się podnieść, ale mój wzrok został przysłonięty przez niewyraźną mgłę. Upadłem na kolana, krzycząc jeszcze bardziej donośnie. Usłyszałem jakieś głosy. Były tak nieprawdopodobnie głośne i wszechogarniające. Zerknąłem na prześladowczynię, która tylko uśmiechnęła się szerzej.

 

Wrzawa, dochodząca z wnętrza mojej głowy, nasiliła się. Pośród gęstniejącej przed moimi oczami mgły zobaczyłem czerwień, wyraźną, okalającą wszystko, czerwień…

 

 

******

 

 

– Zejdź mi z oczu, Sammler! – warknął mężczyzna przede mną.

 

Zamrugałem nerwowo oczami. Wpatrywałem się z niepokojem w jego czerwoną tunikę. Cofnąłem się nieznacznie, po czym poprawiłem pas. Zwężone u dołu wojskowe spodnie były na tyle niewygodne, że ześlizgiwały się nieustannie.

 

– Co masz zamiar tym razem odwalić, śmieciu? – zapytał ostro inny żołnierz.

 

– Pewnie znowu będzie próbował ocalić wszystkich, kretyn… – mruknął piskliwie pierwszy. – Jak ci szefu mówi, że nie bierzemy jeńców, to, do jasnej cholery, masz ich nie brać, idioto!

 

Popatrzyłem na nich, mrużąc ostrzegawczo oczy. Ta rozmowa była bezsensowna. Odwróciłem się pospiesznie i odszedłem, żegnany siarczystymi przekleństwami. Westchnąłem niemrawo, zatrzymując się przed pobliską szopą. Do Persekucji należałem już ponad trzy lata. Nie była to łatwa służba…

 

Po dłuższej chwili usłyszałem rzężenie koni. Skrzywiłem nos z niezadowoleniem, po czym zbliżyłem się do oddziału. Korpulentny dowódca wraz z dwoma przybocznymi zsunęli się powoli z siodeł. Naczelnik natychmiast wyciągnął dłoń ku jednemu ze sług, który bez słowa podał mu srebrny hełm z wysokim, szarym pióropuszem.

 

– Dzisiaj protokół trzynaście, chłopcy – oznajmił basowym głosem, wkładając hełm na głowę.

 

Rozległy się głosy aprobaty. Zacisnąłem nerwowo zęby. To nie była dobra wiadomość. Bez wahania wysunąłem się przed tłum i podszedłem do dowódcy, kłaniając się nisko.

 

– Nie Sammler, nie tym razem – warknął, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. – To rozkaz odgórny. Protokół trzynaście mówi jasno, że wchodzimy, zabijamy zaklinacza i każdego, kto stawi opór, a następnie wychodzimy. I gówno mnie obchodzi twoje zdanie na ten temat.

 

Skłoniłem się jeszcze niżej, po czym z wolna powróciłem do szeregu. Moje myśli skakały jak szalone. Niech to szlag! Musiałem coś z tym zrobić. Właśnie po to dołączyłem do Persekucji. Dwaj żołnierze obok mnie zaśmiali się mściwie.

 

– To niedaleko, chłopcy. Jeden zaklinacz i wracamy w końcu do domu – powiedział głośno wódz, klepiąc się po ogromnym brzuchu. – Za mną.

 

Podciągnął spodnie, po czym ruszył w kierunku widniejącego w oddali namiotu. Słudzy bez zwłoki pochwycili lejce jego konia, odczekali chwilę, a następnie powlekli się za niewielkim oddziałem.

 

Namiot zbliżał się nieuchronnie. Zwróciłem uwagę na artystyczne złote żłobienia w czerwonym materiale. Wydawał się dziwnie niecodzienny. Po kilku minutach naczelnik zatrzymał się, rozglądając uważnie po naszych twarzach.

 

– Do namiotu wchodzi razem ze mną pięć osób – ryknął tubalnie, wyciągając zza pazuchy zwój papieru. – Wyczytani wysuwają się przed szereg.

 

Wyprostowaliśmy się jak na komendę. Zacisnąłem nerwowo pięści. Jeżeli wódz mnie wybierze, może będę miał możliwość zaimprowizowania jakiegoś niefortunnego wydarzenia. Miałem dość niczym nieusprawiedliwionych śmierci zaklinaczy. Tej nocy nikt nie zginie!

 

– Neuner! Funke! Kettner! – urwał na chwilę.

 

Zmarszczył brwi, a po chwili uśmiechnął się paskudnie.

 

– I Sammler! – dodał jeszcze głośniej.

 

Moje serce zakołatało szybciej. W okamgnieniu wysunąłem się przed szereg, oczekując sygnału naczelnika. Ten z oporem schował zwój za pazuchę, po czym machnął wyraźnie ręką. Podeszliśmy do niego, kłaniając się.

 

– Z tego namiotu nikt żywy nie wyjdzie, dopóki ja nie wydam tak wyraźnego rozkazu, że wam tyłki do błota powpadają! – zaryczał, uśmiechając się szyderczo. – Każdy niepowołany ma zostać natychmiast zabity. Czy to jest jasne, chłopcy?!

 

– Tak jest, wodzu! – odkrzyknęliśmy równocześnie.

 

Pogładził z wolna swój długi wąs, a po chwili bez entuzjazmu ściągnął hełm. Sługa pojawił się znikąd u jego boku i schwycił uzbrojenie z nabożną czcią. Dowódca poprawił ponownie spodnie, odsunął z oporem zasłonkę od namiotu, po czym wszedł do środka. Już chciałem podążyć za nim, gdy jeden z żołnierzy odepchnął mnie na bok. Straciłem na chwilę równowagę. Pozostali zaśmiali się tępo i również rozsunęli kotarę. Splunąłem ze złości na ziemię, po czym ruszyłem za nimi.

 

Wnętrze było ubogo wyposażone. Zdecydowaną większość przestrzeni zajmowały rośliny. Niektóre naturalne, zgromadzone w wazonach, inne natomiast wyglądały, jakby wyrosły zdecydowanie ponad miarę. W centrum stało rozpadające się, stare leże, na którym spoczywała nieznana mi staruszka. Wokół niej zebrało się kilkanaście kobiet. Sprawiały wrażenie, jakby zamierzały zrobić wszystko, aby tylko nie dopuścić nas w pobliże łóżka. Zaciskały nerwowo pięści, niektóre przytrzymywały kurczowo koc, którym okryta była starowina.

 

Naczelnik przechadzał się tam i z powrotem w milczeniu, głaskając z wolna swój nonszalancki wąs. W pewnym momencie zbliżył się powoli do sporych rozmiarów, niebieskiego kwiatu, pogładził go delikatnie.

 

– Wykwintną kolekcję tu zebraliście, moje drogie panie – mruknął cicho, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

 

Kilka kobiet pisnęło i cofnęło się czym prędzej. Wszystkie wpatrywały się wytrwale w dowódcę.

 

– Nazywam się Herman Engelsberg – przedstawił się z wytwornym ukłonem. – Przybywam tutaj z ramienia Persekucji. Z poufnych źródeł dowiedziałem się, że w tym miejscu przebywa niezarejestrowany zaklinacz, co, niestety, wiąże się z poważnym pogwałceniem prawa.

 

Urwał na chwilę, po czym zbliżył się do kobiet, które odsunęły się jeszcze bardziej. Staruszka zakaszlała donośnie.

 

– Żądam zatem natychmiastowej odpowiedzi. Która z was jest zaklinaczem? – zapytał ostro, robiąc wymowną pauzę. – Jeżeli odpowiedź nie zostanie udzielona, wtedy mam prawo zabić każdą z was… Dla bezpieczeństwa, oczywiście…

 

Popatrzył z wolna po twarzach kobiet, ale żadna się nie odezwała. Uśmiechnął się chytrze.

 

– To ta starucha, mam rację?

 

– Nie! – wrzasnęła gorączkowo jedna z kobiet.

 

Inne spojrzały się na nią jak na wariatkę i bezzwłocznie wysunęły się przed łóżko, blokując drogę do starowiny.

 

– Wyborne! – zagrzmiał po chwili wódz. – Zaprawdę przednie… Naprawdę wydaje wam się, że jesteście w stanie przeciwstawić się prawu i Persekucji?

 

Zerknął na mnie, ciągle śmiejąc się rubasznie.

 

– Sammler, wiesz dlaczego cię tutaj „zaprosiłem”? – zapytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

 

Wytrzeszczyłem nieco oczy, lecz pokręciłem głową w odpowiedzi.

 

– Zgłaszałem w siedzibie wielokrotnie twoje przewinienia – oznajmił kąśliwie. – Wydam tobie teraz rozkaz. Jeżeli go nie wykonasz, zostaniesz skazany za nieposłuszeństwo na śmierć. A rozkaz brzmi…

 

Urwał, podszedł do mnie pospiesznie. Czułem, że serce podskakuje mi do gardła. Wiedziałem, co się teraz wydarzy. Nie mogłem mu odmówić. Cholera jasna!

 

– Rozkazuję ci zabić zaklinacza i każdą kobietę, która stanie ci na drodze – zagrzmiał.

 

Zadrżałem mimowolnie. Zmrużyłem oczy, wpatrując się w wykrzywioną w szyderczym uśmiechu twarz naczelnika. Na moje czoło wstąpiły kropelki potu. Co zrobić? Co miałem zrobić? Nie chciałem zabijać. Obiecałem sobie, że nikt dzisiaj nie zginie.

 

Skinąłem w milczeniu głową. Sięgnąłem powoli ku pochwie i wyciągnąłem z niej miecz. Pozostali żołnierze w namiocie parsknęli nieukrywanym śmiechem. Poczułem, że blednę. Minąłem dowódcę, przenosząc wzrok na kobiety, które widząc moje wahanie, wysunęły się jeszcze bardziej przed łóżko. Ruszyłem z wolna w ich kierunku. Każdy mój krok dudnił, rozbrzmiewając nieskończonym echem wewnątrz mojej czaszki.

 

„Odsuńcie się, idiotki!” – myślałem gorączkowo. Nie mogłem się sprzeciwić temu rozkazowi. Jeżeli się odsuną, zginie tylko jedna osoba. Tylko jedna… To zawsze lepiej niż kilkanaście…

 

Podniosłem miecz, przywołując na twarz srogą minę, ale kobiety ani drgnęły. Nagle dotarło do mnie, że będę musiał się przyczynić do nieuniknionego. Myśl! Musiałem coś wymyślić…

 

– Przepuście go – usłyszałem jakiś słaby, charczący głos, dochodzący od strony łóżka.

 

Kobiety natychmiast odsunęły się. Wszystkie jednak nadal patrzyły na mnie złowrogo. Nieco skonsternowany zbliżyłem się powoli do leża. Jedna z kobiet warknęła ostrzegawczo. Przełknąłem ślinę, przyglądając się starowinie. Była dziwnie blada i wychudzona. Sprawiała wrażenie, jakby już nigdy więcej miała się nie poruszyć. Jej twarz została upstrzona sinymi plamami, a klatka piersiowa niebezpiecznie opadła. Tym jednak, co najbardziej wzbudziło moje przerażenie była jej dłoń. Cztery palce całkowicie poczerniały. Wyglądały, jak gdyby najzwyczajniej w świecie uschły niczym roślinka.

 

Pokręciłem głową i podniosłem z wolna miecz. Kobiety zaczęły nerwowo dyszeć. Zacisnąłem zęby.

 

– Teraz czuję to wyraźnie. Ty jesteś tym właściwym – jęknęła nagle staruszka.

 

Zamarłem ponownie. Co to miało znaczyć?

 

Kobieta bez słowa, wyciągnęła drżącą dłoń ku swojej szyi. Dopiero teraz zauważyłem, że nosi na niej drewniany amulet, przedstawiający ognistego ptaka, odradzającego się z popiołów. Zerwała go szybkim ruchem. Drgnąłem lekko. Nie spodziewałem się, że w ogóle będzie w stanie się poruszyć. Wyciągnęła dłoń z naszyjnikiem w moim kierunku.

 

– Sammler, ty nieposłuszny idioto! – wrzasnął niespodziewanie rozeźlony dowódca. – Masz zabić tę pokrakę w tej chwili.

 

Zamrugałem niezdecydowanie oczami, ale sięgnąłem po amulet. Staruszka uśmiechnęła się niemrawo na ten gest.

 

– Wiem, że ty też będziesz poszukiwał odpowiedzi – mruknęła słabo. – Wiem także, że poznasz ją, kiedy będzie już za późno. To dotyczy każdego z nas.

 

Zakaszlała głucho.

 

– Mój czas dobiegł końca, teraz nadszedł twój…

 

– Chłopcy, idziemy! – zagrzmiał wódz.

 

Usłyszałem zgrzyt mieczy wyciąganych z pochwy. Zacisnąłem bezradnie powieki i poczułem nagle dziwne ciepło w dłoni. Otworzyłem szybko oczy. Starowina dotknęła delikatnie mojej dłoni, po czym zamarła z otwartymi ustami. Odruchowo zacisnąłem dłoń na jej ręce.

 

Raban, jaki podnieśli żołnierze, nasilił się.

 

– Wygląda na to, chłopcy, że czeka nas jednak dzisiaj coś przyjemnego! – usłyszałem jak przez mgłę głos naczelnika. – Mamy tu mnóstwo kobitek. Dobrej zabawy!

 

Obejrzałem się w panice. Kettner czym prędzej złapał jedną z niewiast i pchnął ją na pobliski stół, oblizując się lubieżnie. Kobiety rozpierzchły się, ale na okrzyk dowódcy do namiotu wbiegli kolejni żołnierze. Z radosną furią poczęli powalać je na ziemię. Wrzawę pogłębiły żałosne błagania i wołania o pomoc.

 

Upadłem na kolana, czując narastający ból głowy. Nie mogłem nic zrobić… Spojrzałem impulsywnie na swoje ręce. Wytrzeszczyłem z przerażenia oczy. Nagle uświadomiłem sobie, że moje żyły powiększyły się znacząco. Krzyknąłem bezwiednie, kiedy na czubkach palców u prawej dłoni pojawiły się zgrubienia, które powędrowały w górę, znikając za nadgarstkiem. Moje mięśnie rozdarł wszechogarniający ból. Zacisnąłem mocniej lewą dłoń na amulecie. Usłyszałem trzaski rozdzieranych kobiecych szat. Zadyszałem prężnie. Raptem żyły na moich rękach stwardniały, tworząc fioletowe wybrzuszenia.

 

Zamrugałem kilka razy oczami, widok wyostrzył się. Zrobiło mi się słabo. Wyciągnąłem bezwiednie dłoń w kierunku dowódcy, chciałem krzyknąć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zacharczałem niemrawo.

 

Nagle kwiat z pobliskiej doniczki wydłużył się błyskawicznie i przeszył na wylot opasły brzuch naczelnika. Wszyscy zamarli momentalnie. Rozwarłem wargi w osłupieniu. Z ust dowódcy popłynęła strumieniem krew.

 

– Nie, błagam! – wrzasnęła nagle jedna z kobiet. – Uciekajcie!

 

Zwróciłem się ku niej. Usłyszałem trzask. Kolejna roślina ożyła, przebijając niewiastę. Jęknęła głucho. Wytrzeszczyłem oczy. Nie, to się nie mogło dziać…

 

Żołnierze jak najszybciej odrzucili na bok swoje ofiary, dobywając oręża. Podniosłem również swój miecz. Raptem trawa pod nogami zgromadzonych wystrzeliła w górę. Rozległy się agonalne wrzaski. Spojrzałem na Kettnera, który został przebity w siedmiu miejscach. Z ust pociekła mi ślina. Nie, to nieprawda…

 

Podszedłem bezzwłocznie do umierających. Próbowałem ich wyrwać z plątaniny trawy, ale każdy mój ruch powodował, że zielone ostrza wbijały się głębiej w ciała. Po krótkiej chwili krzyki ustały. Upadłem zrozpaczony na pośladki, dysząc przeraźliwie. Co to, do jasnej cholery, było?!

 

Wstałem i rozsunąłem w panice trawę. Zdawała się w jakiś sposób podporządkowywać mojej woli. Wyrwałem się histerycznie na zewnątrz, niemalże upadając. Zamarłem jeszcze bardziej przerażony, widząc żołnierzy przed namiotem. Wszyscy jak jeden mąż przebici przez zielsko.

 

Wrzasnąłem przenikliwie w rozpaczy. Co miałem zrobić?! Zamknąłem oczy i pobiegłem przed siebie, nie wiedząc dokąd. Po kilkuset metrach upadłem w błoto. Rzuciłem okiem na swoją prawą dłoń. Moja szczęka zadrgała. Dwa palce były poczerniałe, wyglądały, jak gdyby uschły niczym roślina.

 

Poczułem, że ktoś mnie przewraca na plecy. Zobaczyłem piękną twarz pewnej niewiasty. Wydawało mi się, że każdy element jej ciała błyszczał. Poruszała szybko ustami. Nie mogłem jej usłyszeć, dźwięki przestały do mnie docierać. Przyłożyła swoją delikatną dłoń do mojego czoła. Uśmiechnęła się niemrawo. Wyciągnąłem ku niej rękę, chcąc się upewnić, czy to nie zjawa…

 

Nagle jej usta zsiniały, rozwarła szeroko oczy. Jej skóra pomarszczyła się i pociemniała delikatnie. Opadła bezdźwięcznie na moją pierś.

 

Zacząłem drżeć na całym ciele. Spojrzałem ponownie na swoje fioletowe ręce. Zauważyłem, że poczerniałe palce u mojej prawej dłoni zabarwiły się na różowo, po czym wróciły do normy. Przed oczami stanęła mi sczerniała dłoń staruszki. Ścisnąłem machinalnie prawą dłoń. Do oczu napłynęły mi łzy.

 

Ciszę nocną rozdarł krzyk… Mój krzyk…

 

 

******

 

 

Wrzeszczałem tak długo, aż rudowłosa nie uderzyła mnie w twarz. Opadłem na piasek. Zamrugałem oczami, rozglądając się dookoła. Zobaczyłem przerażone twarze mieszkańców Hortulo. Zerknąłem odruchowo na moją prawą dłoń. Przerażająca czerń przekroczyła już nadgarstek i z wolna posuwała się dalej. Jęknąłem przerażony. Przeczołgałem się przed siebie.

 

– Co widziałeś, zaklinaczu? – zapytała zimnym głosem rudowłosa. – Ludzi, których zamordowałeś? Domy, które spaliłeś? Rodziny, które zniszczyłeś?

 

Wrzawa wywoływana przez mieszkańców nasiliła się. Rudowłosa podniosła rękę.

 

– Uspokoić się! – krzyknęła głośno, a zgromadzeni zamilkli. – Wasz zaklinacz już przekroczył limit. Teraz nic nie jest w stanie go uratować.

 

Skrzyżowała ręce na piersi w pogardliwym geście. Wszyscy wpatrywali się w nią uważnie.

 

– Zaklinacz, który wyczerpał swoją moc, umiera – oznajmiła, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Nie ja go zatem zabiję, sam się wyniszczy.

 

Zbliżyła się do mnie z wolna. Zadrżałem, słysząc jej słowa. Wiedziałem o tym, musiałem jakoś powstrzymać narastającą czerń. Gdyby tylko udało mi się zbliżyć do któregoś z mieszkańców… Ponownie poczułem dotkliwy ból głowy

 

– Przed takim upadkiem, zaklinacze mają wizje swojej przeszłości… bolesne wizje… Persekucja uznaje je za wystarczającą karę. To przedstawienie niedługo się skończy – wycedziła wyraźnie.

 

Mgła pojawiła się ponownie, tym razem z silniejszym bólem. Znowu usłyszałem jakieś głosy. Zdusiłem okrzyk, a przed moimi oczami ukazała się wyraźna czerń.

 

 

******

 

 

– Eneko… Eneko! – usłyszałem kobiecy krzyk.

 

Drgnąłem mimowolnie, podnosząc głowę. Czułem przejmujący ból żołądka. Klęczałem w kącie pomieszczenia, błagając o przebaczenie. Nie miało znaczenia kto, ale niech ktoś mi wybaczy!

 

– Eneko, przestań! Przestań w tej chwili! – wrzasnęła Evelina.

 

Spojrzałem na nią pustym wzrokiem. Jej długie, ciemne włosy niemalże przesłaniały twarz. Wiedziałem, że starała się powstrzymać płacz. Zawsze próbowała być silna… dla mnie…

 

– Jeżeli nie możesz znieść myśli, że zabiłeś tylu ludzi, zrób coś z tym! – ponownie podniosła głos. – Na Kreatora, jesteś teraz zaklinaczem!

 

Zwęziłem oczy. Chciałem zapomnieć o wszystkim. Nie mogłem patrzeć na swoje dłonie. Każdy mój ruch mógł doprowadzić do śmierci niewinnych ludzi.

 

– Załamywanie się w niczym ci nie pomoże. Nie bez powodu otrzymałeś te plugawe moce. Obróć je na swój użytek. Naucz się zaklinać i… ożyw tych, których zabiłeś…

 

Wciągnąłem ze zdziwienia haust powietrza w płuca. Opuściłem delikatnie szczękę, po czym pokręciłem w milczeniu głową.

 

– Musisz sprawić, że to będzie możliwe, w przeciwnym wypadku będziesz obwiniał się do końca życia.

 

Pochyliłem powoli głowę. Ja miałbym używać tych ohydnych mocy? Nie mogłem znieść, że Persekucja zabija również niewinnych zaklinaczy, ale pozostali… Tak, zaklinacze z pewnością zamordowali mnóstwo ludzi.

 

Evelina wstała szybkim ruchem, po czym spojrzała na mnie z góry.

 

– Moc zaklinaczy nie bierze się z niczego, Eneko. Musisz pobierać energię od innych żywych stworzeń, aby móc zaklinać. Niektórym wystarczy energia psa, lecz ty musisz ją zabierać ludziom – zrobiła efektowną pauzę, oczekując mojej reakcji.

 

Syknąłem odruchowo. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Ponownie pokręciłem głową

 

– Jeżeli będziesz używał swoich mocy, ale nie pobierał energii od innych, pewnego dnia sam zginiesz.

 

Położyła mi dłonie na ramionach, potrząsając delikatnie.

 

– Eneko, musisz wyszkolić się w sztuce zaklinania. Wysysaj energię od ludzi, zwiększaj swoją moc, a pewnego dnia wszystkich ich ożywisz – oznajmiła głośno.

 

Uderzyłem dłonią o podłogę, spoglądając błagalnie na Evelinę. Nie chciałem już więcej zabijać. Nie mógłbym…

 

– Eneko, to szczytny cel – mruknęła, klękając przy mnie. – Tutaj nas niebawem znajdą. Ucieknijmy stąd do jakiegoś niewielkiego miasteczka czy wsi. Tam znajdziesz mnóstwo energii.

 

Z niedowierzania łzy napłynęły mi do oczu. Objęła mnie i mocno przycisnęła moją głowę do swojej piersi. Zacharczałem głucho. Była dla mnie wszystkim.

 

– Musisz być silny, Eneko… Bądź silny…

 

 

******

 

 

Zauważyłem, że płaczę. Wpatrywałem się z uporem w źdźbło trawy. Nie mogłem poruszać palcami. Zakaszlałem kilka razy. Usłyszałem donośne stąpnięcie, a trawa została zdeptana przez masywny, skórzany but. Spojrzałem z lękiem w górę.

 

– Jak mogłeś, Eneko… Ufałem ci! – krzyknął mężczyzna nade mną.

 

Jego oczy napuchły, a krótkie blond włosy wplątało się błoto.

 

– Nie zbliżać się do zaklinacza! – poleciła wyraźnie rudowłosa, odpychając go. – Nie wiadomo, czy nadal nie może wysysać życia z ludzi.

 

– Myślałem, że nam pomagasz! – kontynuował mężczyzna z oddali – Przecież nam pomagałeś, widziałem to na własne oczy! A jednak to ty byłeś tym mordercą. Nie mogę w to uwierzyć…

 

Ponownie spojrzałem na jego pełną niedowierzania twarz. Ból głowy i mgła powróciły. Zapiekło mnie w prawej dłoni. Czernienie postępowało coraz szybciej, dochodziło już prawie do łokcia. Uderzyłem mocno czołem w ziemię.

 

 

******

 

 

– Naprawdę jest pan w stanie nam pomóc? – zapytał z nadzieją burmistrz.

 

Pokiwałem potakująco głową w odpowiedzi. Szliśmy właśnie skrajem spalonego lasu. Przez plecy miałem przewieszone dwie sękate pałki. Poprawiłem jedną z nich. Odkąd zostałem zaklinaczem, nie używałem żelaza.

 

– To jest właśnie to miejsce – oznajmił, wskazując na pobliskie pola.

 

Rozejrzałem się uważnie. Wszędzie popiół i zgliszcza, jak okiem sięgnąć. Westchnąłem zmartwiony.

 

– Tak, jak już panu wspominałem, dwa dni temu nawiedził nas straszliwy pożar. Straciliśmy przez to wszystkie nasze uprawy. Nie mamy żadnych zapasów na zimę. Jeżeli szybko czegoś nie wymyślimy, umrzemy z głodu – wyjaśnił gorączkowo, zdejmując przepastną czapkę.

 

Wyciągnął z kieszeni kawał brudnej szmaty i przetarł nią czoło.

 

– Proszę mi tylko powiedzieć, czy jest pan zarejestrowanym zaklinaczem? – zapytał mnie lękliwie.

 

Patrzyłem na niego przez chwilę uważnie, po czym pokręciłem głową. Burmistrz jęknął głucho. Zaczął przecierać czoło tak intensywnie, że aż się zaczerwieniło.

 

– Cóż, nie mamy innego wyjścia… – zawahał się. – Jeżeli odtworzy pan nasze uprawy, to przyrzekam, jakem burmistrz Hortulo, że znajdzie się w naszym mieście bezpieczne schronienie zarówno dla pana, jak i pańskiej rodziny. Żaden z mieszkańców nie ośmieli się pana wydać. O to panu chodzi, prawda?

 

Po chwili pokiwałem głową, uśmiechając się lekko. W odpowiedzi skrzywił nerwowo twarz. Wyminąłem go i bez słowa ruszyłem w kierunku pobliskich zgliszczy. Przyklęknąłem przy kupce popiołu. Po dłuższej chwili burmistrz zbliżył się do mnie z zaciekawieniem. Szybkim ruchem wyciągnąłem dłoń ku popiołom. Raptem drobne kryształki połączyły się w grudki, a w górę wystrzelił sporej wielkości krzew, zazielenił się i wypuścił czerwone owoce.

 

Uśmiechnąłem się pod nosem. Dziwnym trafem odtwarzanie roślin z popiołów zużywało mniej mocy niż wydłużanie już rosnącej rośliny. Spojrzałem odruchowo na prawą dłoń. Czerń nawet się jeszcze nie pojawiła.

 

– To było niesamowite! – zakrzyknął z wrażenia burmistrz. – Jest pan w stanie tak zrobić z kilkudziesięcioma hektarami?

 

Wyprostowałem się z wolna, po czym skinąłem głową, na co do tej pory podenerwowany człowieczek aż zapiał z wrażenia.

 

Nagle usłyszałem, że ktoś biegnie w naszym kierunku od strony miasteczka. Skrzyżowałem ręce na piersi, spoglądając wyczekująco na burmistrza. Po niecałej minucie zbliżył się do nas wysoki mężczyzna z krótkimi blond włosami.

 

– Wzywał mnie pan, burmistrzu? – zapytał dysząc przeciągle.

 

– Tak, Greg – odparł urzędnik. – To jest pan Eneko Sammler, dzięki któremu najprawdopodobniej odzyskamy wszystkie spalone uprawy. Twój ojciec już ci pewnie o nim wspominał. Przypilnujesz, aby panu Sammlerowi niczego nie zabrakło, a po skończonej pracy zaprowadzisz go do jego nowego domu.

 

Blondwłosy mężczyzna zerknął na mnie z powątpiewaniem. Burmistrz narzucił zamaszyście swoją specyficzną czapkę na głowę.

 

– W takim razie zostawiam was tutaj. Mam jeszcze mnóstwo papierkowej roboty w mieście. Powodzenia, panie Sammler, i niechaj strzeże cię sam Kreator – powiedział z lekkim uśmiechem, po czym chwiejnie ruszył w kierunku miasteczka.

 

– Jesteś zaklinaczem? – zagadnął mnie człowiek burmistrza, kiedy zostaliśmy sami.

 

Pokiwałem w odpowiedzi głową.

 

– Słyszałem, że zaklinacze potrafią tylko zabijać ludzi, ale ty jesteś inny, prawda?

 

Zawahałem się przez chwilę, po czym uśmiechnąłem się i ku zdziwieniu mężczyzny bez słowa zbliżyłem się do kolejnego skupiska popiołu.

 

 

******

 

 

Zamrugałem oczami. Wizje były tak intensywne, że wydawały się elementem rzeczywistości. Złapałem się silnie za włosy. Leżałem obolały na brzuchu. Wszystko traciło już dla mnie sens. Usłyszałem w oddali krzyki. Raban stawał się coraz głośniejszy. Nie mogłem tego znieść. Wszystko skończyło się nie tak, jak powinno. Nawet Evelina…

 

– Żonobójca! – wrzasnął ktoś z tłumu.

 

– Pieprzony morderca! – skandowali inni.

 

Słyszałem, że rudowłosa próbuje bezskutecznie wszystkich uspokoić. Przewróciłem się ociężale na lewy bok. Nagle zamarłem w bezruchu. Gdzieś w tłumie błysnęły niebieskie oczy pewnej dziewczynki… znajomej dziewczynki…

 

Wpatrywałem się w nią z uporem. Była skonsternowana, nie wiedziała, co się dzieje. Raptem mnie zobaczyła. Bez chwili namysłu pobiegła w moim kierunku. Blondwłosy mężczyzna schwycił ją w biegu i przytrzymał. Słyszałem, jak wrzeszczała. Łzy napłynęły jej do oczu.

 

Ponownie traciłem ostrość widzenia. Mgła gęstniała nieustannie…

 

 

******

 

 

– Tato, jakiś pan do ciebie! – krzyknęła Mireille.

 

Prychnąłem cicho i odłożyłem na bok sporych rozmiarów liść. Spojrzałem w górę schodów i westchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że drzwi są zamknięte. Nie chciałem, aby moja córka widziała, co robię w piwnicy.

 

Obszedłem dookoła koję z rozkładającym się powoli trupem i począłem wspinać się z mozołem po schodach. Zacisnąłem nerwowo zęby. Nadal nie mogłem znaleźć sposobu na ożywienie człowieka. Próbowałem już dobre kilka lat. Wiedziałem, że istniał jakiś sposób. Zbyt dużo poświęciłem, żeby mogło się to okazać mrzonką. Musiało coś być!

 

Przekręciłem z wolna klucz, nacisnąłem hardym ruchem na klamkę i wyszedłem na korytarz. Mireille uczepiła się niespodziewanie mojej nogi. Pospiesznie zamknąłem na klucz za sobą drzwi, po czym podniosłem moją pięcioletnią córeczkę, osadzając ją za głową. Zapiszczała ze szczęścia.

 

– Tato, mama mówiła, że mam cię jak najszybciej zawołać, bo pan Greg ma ci coś ważnego do powiedzenia. – wyjaśniła rozradowana.

 

Zmarszczyłem nerwowo brwi. Blondwłosy Greg był bardzo konkretnym człowiekiem. Jeżeli on nazywał coś ważnym, to zapewne takie było. Zbliżyłem się czym prędzej w okolice drzwi wyjściowych, które były lekko uchylone.

 

Raptem usłyszałem zduszony krzyk. Postawiłem bezzwłocznie Mireille na podłodze, po czym wybiegłem na zewnątrz. Natychmiast zauważyłem Grega, który tłumaczył coś gorączkowo Evelinie. Podszedłem do nich.

 

– Jesteś, Eneko – stwierdziła lękliwie Evelina, zakrywając sobie usta dłonią.

 

Greg spojrzał na mnie uważnie.

 

– Eneko, ktoś cię wydał – wypalił momentalnie Greg.

 

Zbladłem na te słowa. Jak to: wydał?!

 

– Słuchaj, musisz zabrać stąd rodzinę i uciekać – wyjaśnił ze zniecierpliwieniem. – Przybyła sama Persekucja. Burmistrz zatrzymał ich pod pretekstem wypełnienia jakichś papierków, ale…

 

Nagle usłyszałem donośny kobiecy krzyk. Brzmiał jak rozkaz. Wytrzeszczyłem oczy i spojrzałem ostro na Evelinę. Błyskawicznie wróciliśmy do domu. Ona popędziła do kuchni, a ja rozejrzałem się za Mireille. Niech to szlag, przecież przed chwilą jeszcze tu była!

 

Z zewnątrz usłyszałem wrzawę. Zagryzłem nerwowo wargę. Miałem nadzieję, że Greg spróbuje jakoś ich zatrzymać. Zerknąłem w kierunku piwnicy. Jeżeli Persekucja przeszuka mój dom, mieszkańcy natychmiast się dowiedzą, że to ja jestem tym mordercą, którego poszukują strażnicy całego miasta.

 

Usłyszałem krzyki Eveliny, nawołującej Mireille. Spojrzałem na swoją dłoń. Cztery palce poczerniały. Już od pewnego czasu nie miałem możliwości wyssania z nikogo energii. Nie mogłem dopuścić do walki.

 

Wbiegłem do kuchni i przerzuciłem przez ramię protestującą Evelinę. Nie było czasu. Znajdziemy Mireille później. Hałasy nasiliły się. Popędziłem na zewnątrz. Nagle zatrzymałem się zlany potem.

 

Okrążyli mnie! Ze wszystkich stron widziałem czerwone tuniki żołnierzy Persekucji. Warknąłem bezgłośnie. Prześladowcy zbliżali się nieuchronnie. Postawiłem wyrywającą się Evelinę na ziemi, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co się dzieje. Pisnęła przerażona.

 

Ponownie zerknąłem na ostatni palec, który nie poczerniał i zacisnąłem zęby. Dobyłem przewieszonych przez plecy sękatych pałek, które zawsze nosiłem przy sobie. Nie zamierzałem tanio sprzedać skóry.

 

Kroki żołnierzy stawały się coraz głośniejsze. Napiąłem mięśnie, gotowy do walki.

 

– Eneko… – wyszeptała słabo Evelina. – Wiem, że nie masz już mocy.

 

Zerknąłem na nią przelotnie. Wyciągnęła z wolna dłoń w moim kierunku.

 

– Ufam tobie, Eneko. Wiem, że kiedyś przywrócisz mnie do życia… Pospiesz się! – krzyknęła ponaglająco, aż zadrżałem.

 

Nie… Nie mogłem poświęcić własnej żony. Odsunąłem się o krok, ale ona ścisnęła mocno moją dłoń.

 

– Eneko, pospiesz się! – wrzasnęła ze łzami w oczach.

 

Spojrzałem ponownie w kierunku Persekucji. Zauważyłem, że ciekawscy mieszkańcy wysuwają się przed swoje domostwa. Zamknąłem mocno powieki. Nie było innego wyjścia…

 

Skupiłem się intensywnie, a po chwili poczułem znajome ciepło w prawej dłoni. Spojrzałem na nią. Czerń na palcach zniknęła. Usłyszałem huk uderzającego o ziemię ciała. Z niedowierzaniem spojrzałem na martwą Evelinę. Jej skóra zmarszczyła się jak u śliwki…

 

– Mamo, mamo! – wrzasnęła Mireille, wychodząc z domu.

 

Podbiegła niepewnie do matki i szarpnęła jej wysuszoną dłoń.

 

– Mamo, obudź się! – krzyknęła zrozpaczona – Mamo!

 

Odsunąłem się od niej, nie wiedząc, co robić. Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami. Nie… Co ja zrobiłem?!

 

Wrzasnąłem ogłuszająco, po czym pobiegłem w kierunku żołnierzy. Wyciągnąłem przed siebie dłoń. Trawa pod ich stopami przebiła na wylot część prześladowców. W furii przedarłem się przez zwały zielska i pomknąłem przed siebie. Musiałem stąd uciec jak najszybciej… Musiałem ożywić swoją żonę!

 

Żołnierze ruszyli za mną natychmiast. Co chwilę zmuszałem do wzrostu rośliny, które zabijały moich wrogów. Przez zdenerwowanie zbyt szybko traciłem moc. Palce czerniały w zatrważającym tempie. W pewnym momencie czerń objęła nawet piąty palec. Syknąłem i przyspieszyłem kroku. Za mną pozostała już tylko jedna rudowłosa kobieta. Biegła nadzwyczaj szybko, szybciej ode mnie.

 

Przeturlałem się po stercie kamieni, okaleczając niefortunnie policzek. Podniosłem się gwałtownie, po czym pobiegłem w dół wzgórza. Zakaszlałem nerwowo i wytrzeszczyłem oczy, ciągle słysząc za sobą kroki. Dalsza ucieczka nie miała sensu. Musiałem się jej pozbyć…

 

 

******

 

 

Poczułem delikatne szarpanie. Otworzyłem z wolna oczy. Mireille ciągnęła mnie z uporem za szatę. Greg momentalnie złapał dziewczynkę i wyniósł ją wrzeszczącą w głąb tłumu. Nie, nie zabierajcie mi jej…

 

Słyszałem tylko i wyłącznie jej krzyk. Wrzawa wywoływana przez mieszkańców zanikła. Widziałem coraz gorzej, ale spostrzegłem, że teraz wszyscy wpatrują się we mnie z przerażeniem. Spojrzałem w górę.

 

Rudowłosa kobieta zasłoniła mi widok. Jej twarz dziwnie błyszczała. Miałem nieodparte wrażenie, że gdzieś już widziałem ten błysk.

 

– Już nie powstanie – mruknęła niemrawo do zgromadzonych.

 

Popatrzyłem ponownie na swoją dłoń i aż się uśmiechnąłem. Przerażająca czerń doszła aż do ramienia. Pozostała część dłoni skruszała i zamieniała się w pył. Spoglądałem zaciekawiony na popiół zsypujący się z czegoś, co kiedyś było moim kciukiem. Obok niego zobaczyłem drewniany amulet od starowiny. Zawsze miałem go przy sobie. Widocznie musiał odczepić się od rzemyka. Wspaniały feniks odradzający się z popiołów…

 

Popiołów… Wytrzeszczyłem przerażony oczy. Nie, to niemożliwe… Odpowiedź nie może być aż taka prosta. Popatrzyłem ponownie na ognistego ptaka. Słowa z pewnej książki zadudniły mi w głowie: „Wszystko, co stałe, można sprowadzić do stanu prochu”.

 

– Nie! – wycharczałem donośnie, a mieszkańcy zadrżeli.

 

– Znalazłem rozwiązanie! – wrzeszczałem. – Mogę wszystkich ożywić! Wszyscy mogą powstać z popiołów, tak jak rośliny! Ja…

 

Głos ugrzązł mi w gardle. Ugryzłem się w język z furii. Nie mogłem nic powiedzieć… Błagam, nie teraz… Chciałem unieść lewą rękę, ale ku memu przerażeniu pozostał z niej tylko poczerniały kikut. Wydawało mi się, że moja szczęka rozsypuje się w pył.

 

Zawiał wiatr, unosząc proch z ciała ku niebu. Mój wzrok gasł powoli, widziałem tylko czarne kropki na tle barwnego nieba. Gra kolorów ogarnęła przestrzeń.

 

Wiem, że ty też będziesz poszukiwał odpowiedzi. Wiem także, że poznasz ją, kiedy będzie już za późno. To dotyczy każdego z nas.

 

Zgasło… Światło zgasło…

Koniec

Komentarze

"Dalsza ucieczka nie miała sensu. Musiałem się jej pozbyć."

Klasyczny przykład pomieszania podmiotów. Ponieważ słowo "ucieczka" jest jedynym wyrazem rodzaju żeńskiego w poprzednich zdaniach, polska składnia nakazuje odnieść zaimek "jej" właśnie do niej.

Ale ogólnie jest nieźle. Choć może moja ocena jest nieco zaburzona arcydziełami, jakie zaprezentował tu niejaki Toshio (nie szukaj, skasował jeszcze tego samego dnia).

Bohater często mruga oczami. Rodzi to pytanie: czym jeszcze można mrugać?  
Ogólnie to może i faktycznie nieźle, niestety realizacja w szczegółach chwilami kiepskowata.

utemperować oddech

"ścięła mi kłębek włosów z głowy"

"Wyprostowała się z wyższością "(...)

"Westchnąłem niemrawo (...)"
"Przełknąłem powoli ślinę."


Pogrubiłam wyrazy, które, wg mnie, bardzo dziwnie brzmią w kontekście, w którym je umieściłeś. Nie wiem, może inni się ze mną nie zgodzą, ale... One naprawdę dziwnie tu brzmią. Przykładów jest więcej - nie będę wypisywać wszystkich.

Fabuła nie jest zła, jednak, jak już wcześniej zauważono, napisane jest to raczej kiepsko.

Dzięki wielkie za komentarze. Konstrukywna krytyka jest zawsze genialna i na miejscu.

*Antona Ego*, mogłabyś może nieco uściślić wzmiankę związaną z kontekstem? Masz na myśli, że w obrębie danego zdania dany wyraz brzmi dziwnie, przykładowo: "Przełknąłem powoli ślinę", czy chodzi tobie raczej o cały szereg zdań, akapit a nawet akcję? Może sam motyw "wolnego" przełykania śliny jest niewłaściwy? Jeżeli jest ta forma niepoprawna, to, proszę, wyjaśnij dlaczego.

"utemperować oddech "  --- w życiu nie słyszałam takiego określenia; utemperować można charakter.
"ścięła mi kłębek włosów z głowy"  --- brzmi to śmiesznie, pociesznie i nie na miejscu.
"Wyprostowała się z wyższością "(...)  --- 'wyprostowała się i spojrzała na niego z wyższością' jeśli już; nigdy nie spotkałam się z tym, by ktoś prostował się z wyższością.
"Westchnąłem niemrawo (...)" --- niemrawo możesz się ruszać, ale nie wzdychać.
"Przełknąłem powoli ślinę." --- To tempo przełykania jest zróżnicowane? Próbowałam, ale za każdym razem przełykałam tak samo szybko, niezależnie od intencji.

 

Tak, jak pisałam - to tylko przykłady. W tekście dziwnych określeń jest dosyć dużo, ale naprawdę nie będę ich wszystkich wypisywać. Jest to wyraźny sygnał, że tekst jest, cóż, kiepski. Fabuła za to nie jest najgorsza. Podstawy pisania też znasz. Nie robisz takich koszmarnych i elementarnych błędów, jak niektórzy na tym portalu... Popracuj jeszcze nad warsztatem. Doszlifuj język. Może coś z tego będzie.

Nowa Fantastyka