
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Ekspedycja cz.1
Padał śnieg, białe szczyty gór widniały na horyzoncie. Wielkie i niedostępne. I cały ten piękny widok psuła jedna rzecz, a może raczej jeden osobnik? Niski o wzroście metra stał i uzbrojony w łopatę stawał do dzielnej walki z kretem. Krążyli wokół siebie mierząc swe siły, stwór z łopatą wrogim spojrzeniem, a kret wywąchiwał wrogo. Metrowy stwór przekładał z dłoni do dłoni trzonek swej broni. I nagle skoczył, łopata przecięła powietrze chybiając kreta o kilka centymetrów, zwierzak skoczył mu pod nogi, zabłąkany pazur trafił w nogę. –Auuuu!- zarykanął metrowiec. W następnej chwili łopata uniosła się w górę i spadła niczym katowskie ostrze.
-Ty zawszony krecie wracaj tu i walcz w imię przodków!- krzyczał stwór, włożywszy głowę do kreciej dziury . Pojedynek choć ciężki i efekciarski spełzł na niczym, po katowskim cięciu które minęło celu, kret szybciutko doczłapał do nory i zanurzył się w jej czeluściach. Mówiąc najprościej kiełbasy nie będzie. Istota oparła się o łopatę, wstała i odrzuciła niebieski połatany wielokrotnie kaptur do tyłu. Oblicze było ludzkie (choć czoło wydawało się bardziej wysunięte do przodu), broda brązowej barwy miała długości połowy istoty, sięgając jej do pasa. Był to krasnoludek, a czego się spodziewaliście , Lady Rżniętej ( nazwa własna i dosłowna– przy. autora)?
A więc krasnoludek ruszył gdzieś w kierunku południowo-północnym do domu, a kiedy szedł rzekł– Istotnie, na przodków kiełbasy nie będzie.
-Na dziada pradziada, to mamy przemłotowane!- zawołał król z gór Konica Świata.
Wielka sala w której zebrała się rasa krasnali wypełniła się okrzykami skarg i wyrzucanej złości, o i jeszcze ktoś wołał– Precelki! Precelki!. Oraz – Wtem się schylił przed tą maczugą, a ta świstneła mi zaledwie cal od rogów mego hełmu. Tak było dawno temu, a teraz dawaj miedziaka.
-Nasz lud żyje w nędzy. Brakuje nam wszystkiego strawy na przykład, złota, a to poważny problem dla naszej infrastruktury. Ale co najstraszniejsze brakuje nam zboża! Z jedzeniem sobie poradzimy kretów, szczurów, orków, trolli i smoków jest dostatecznie dużo. Złoto wykopiemy lub zaczniemy dawać pożyczki z gigantycznymi odsetkami, ale zboże skąd u licha na Konicu Świata zboże. A bez zboża nie ma pełnoziarnistego browarku.– król opusicił bezradnie ramiona– Ale postanowione co nam, się należy zdobędziemy siłą!
-Taaaa siłą!- zatrzęsła się sala.
-Nasi przodkowie mówili ,,Gdy krasnali kupa i Baldur nie ma fiuta’’. W tych słowach drzemie wielka mądrości.– rzekł z powagą król.( Baldur to heroiczny wojownik rasy krasnoludkowej który wraz z siedmioma braćmi ocalił pewną niewiastę z czego ta w podzięce dała im…)
Chroniona skórzaną rękawicą dłoni wzniosła się w górę przy blasku świec. Grube i krótkie palce dzierżyły dzielnie kubek. Nagle ten począł spadać, wykonywał obroty w powietrzu, podłoga zbliżała się nieubłaganie. I nagle doszło do zderzenia w wyniku którego kubek uległ zdeformowaniu w postaci rozpadnięcia się na tysiąc części (przyznaje trochę przesadziłem, tych części było dwieście dwadzieścia osiem).
-Jeszcze jednego!- zawołał Ycio rozkopując spod nóg resztki kubka. Owe resztki dołączyły do siedemnastu innych zmasakrowanych kubeczków.
Piwko lało się długo i szeroko. Krasnale miały to do siebie, że były masochistami-specjalistami w okaleczaniu ciała i umysłu za pomocą trunków. A po naszemu, chlali bez umiaru. Sielankowej atmosfery nadawał pioseneczki wesolutkie i topory słodziutkie. Wszystko wyglądało tak słodziutko, jak wystawa w sklepie cukierniczym.
Ycio rozejrzał się wokół gdyż czekał na kolejny kubek, zrobiło mu się trochę głupio gdy zobaczył te młoty, topory, włócznie, miecze, a on miał tylko łopatę. Westchnął. W końcu dostał w łapę kolejny kubek z pienistą zawartością. Oblizał wargi.
Gdy większości zasnęła w tajnej królewskiej sali dochodziło do rzecz ważnych. Tam nad okrągłym strategicznym stołem zebrał się król ze swoimi doradcami.
-Te niziołki ubzdurały sobie nową religie.– burczał król spod nosa.-Wierzą, że ci którzy zostaną zabici trafiają do raju!
-Nic dziwnego– rzekł Achim, doradca i etnograf zarazem– skoro karą za złodziejstwo jest śmierć, a jak wiemy one miłują się w złodziejstwie.
-A ci co zabijali idą do piekła.– kontynuował król.
-Phi! Większych głupot dawno nie słyszałem.– rzekł Biron, członek straży miejsko-wiejskiej.
-To oznacza, że wszyscy bogacze, kupcy i tak dalej siedzą w piekle.– zakończył król.
-Chyba nie chcesz królu iść do piekła?– spytał Achim.
-Pójdę tam nakupię dóbr wszelakich. Kto wie może utworzę szlak handlowy.– rozmarzył się król.
-Z królem nie będę się sprzeczać, mam tylko jedno pytanie gdzie te Piekło się znajduje?– Biron włożył palce za pas.
-W ziemi, głęboko w ziemi.– stwierdził władca.
Następnego dnia krasnale wyruszyły na ekspedycję w poszukiwaniu tego Piekła. Chaotyczny marsz przez trzewia góry przelał się przez ulice miasta w jej trzewiach. Nad głowami maszerujących powiewały rodowe sztandary, królewskie symbole i rzeczy których zazwyczaj nie nosi się jako sztandaru lub w ogóle się nie nosi. Podczas imprez i innych takich wydarzeni wszyscy byli sobie równi, jednak podczas wypraw obowiązywała ścisła hierarchia. Na przedzie szedł dowódca ze świtą, za nimi wojownicy i specjaliści tacy jak medycy, saperzy, czy kapłani. A na samym końcu wlekła się chołota i ciury obozowe. Ycio tam był, znaczy się jako chołota, kroczył ramię w ramię z podobnymi mu. Nad jego głową unosił się ich symbol… martwy szczyr przybity do drąga który niosła czwórka krasnali.
Ekspedycja w dwie godziny doszła do wind, na drewnianych platformach które mieściły do trzydziestu osób zjeżdżali w dół przy trzasku lin i narzekaniach członków wyprawy. Zjazd ten skończył się raczej dobrze choć kilka razy napadły ich nietoperze wielkości niedziwiedzi, ale po salwie ze strzelb uznały ich za trudną zdobycz. Ycio sam załatwił jednego, trafiając go w dziób.
W końcu wszyscy zjechali i ekspedycja ruszyła dalej, przeszli kręte tunele, oświetlając sobie drogę pochodniami, świecami i latarkami na kolbę. Maszerowali tak jakiś czas, aż dotarli do właściwej drogi. Przynajmniej tak sądzili. Dawno temu tę trasę znalazła grupa górników, a że nie wiedzieli co robić to ją zostawili. Krasnale ruszyły tym tunelem, ściany były pokryte zielonymi runami, a z sufitu kapała woda.
W końcu spotkali przedstawicieli tutejszej fauny. Siedzieli w wysokiej sześciokątnej sali odpoczywając gdy z sufitu na długich pajęczynach zjechały pająki. Nie były one zwyczajne, wyrośnięte, pokryte pancerzem tak grubym jak Wschódlancka zbroja płytowa i o odnóżach ostrych niczym groty włóczni. Natarły na krasnale przy stuku ich odnóży o kamienną posadzkę i cichym syku pajęczyny. Te jednak nie były bezbronne.
Najpierw salwa z kusz, łuków i strzelb oraz wszystkiego co było pod ręką. Tak więc w napastników poleciały kule, strzały, bełty i stołki razem z patelniami, obiadem krasnali oraz z pewnym martwym szczurem. Potem wojownicy utworzyli krąg na środku sali.
-Za Baldura!- ryknął król wznosząc magiczny młot bojowy.
-I niewiastę!- odkrzyknęli wojownicy.
Chołota w tym czasie przy pomocy ciur obozowych wywoływała panikę. Ycio jednak jej nie uległ i postanowił walczyć… łopatą. Ominął rozkrzyczanego kucharza i rzucił się biegiem między namiotami i skrzyniami z zaopatrzeniem. Po drodze walnął natrętnego pająka w jego rozwartą japę gdy ten wychylił się za skrzyni. Po co ja biegnę?– pomyślał i stanął. Był na placyku otoczony namiotami i skrzyniami. I nagle na jedną ze skrzynek skoczył zielony, wielki sami wiecie kto. Śluz ściekał ze szczęki przeciwnika. Ycio chwycił łopatę mocno i staną w postawie takiej jak wojownicy w ścianie tarcz. Tak jak przewidział pająk ruszył pierwszy. Ycio rzucił się w przód i przeturlał się pod stworem, następnie płynie się odwrócił i walnął potwora w odwłok. Łopata walnęła w pancerz i… odbiła się.
-Kurde.– zdążył powiedzieć Ycio zanim rzucił się do ucieczki.
Król krasnali zamachnął się swym młotem w najbliższego przeciwnika. Krasnala formacja pękła i teraz trwała walka wręcz. Całkowicie chaotyczna. Pająk pofruną przez salę i uderzył w ścianę. Władca w ostatniej chwili odwrócił się na spotkanie z kolejnym wrogiem. Ten był jednak szybszy, odnóże trafiła go w naramiennik wskrzeszając iskry. Król chwycił pajęczą kończynę grubszą od jego ręki i wzniósł swój młot w górę. Trafił łamiąc gnaty bestii.
-Za Baldura!- ryknął trafiając kolejnym ciosem w łeb stwora. Ten padł martwy.
-I niewiastę!- odkrzyknęły krasnale.
Później doszło do masakry pajęczaków. Ciosy magicznego młota wyrzucały wrogów na wiele metrów w górę. Wojownicy utworzyli ścianę z metalu, mięśni i wściekłości. Za każdym krokiem padało dziesięć pająków, od każdej salwy kolejne dziesięć. W końcu nawet siła tak liczna jak pająki zmiękła i uciekła w ciemne zakamarki tuneli.
Później pozbierano żywych pochowano zmarłych, pochwycono dobytek i ruszono dalej. Z pieśnią na ustach wszystkich.
Topora brzęk,
Młota szczęk!
Powita nas ,
Rozrąbie was!
Uciekajcie już,
W tunele te.
Bo gdy my,
Spotkamy was.
Będzie tylko,
Trzask i prask!
I tak śpiewali, a ich echo rozbrzmiewało w tunelach.
Koniec cz.1
Interpunkcja - leży i kwiczy.
Zapis dialogów - leży i kwiczy.
Stylistyka - leży i kwiczy.
Fabuła - jeden wielki chaos przeplatający się z laniem wody - czyli też leży i kwiczy.
Beznadzieja.
Quetzalcoatlu Tęczowopióry...
@AdamKB, ujmę to tak: że co?
Sorry za wasz zmarnowany czas.
Antono Ego, ujmę to tak: westchnienie do Siły Wyższej w zastępstwie gnębienia Autora.
Ale, skoro już tu jestem ponownie: karkasy, Ty nie przepraszaj nas za zmarnowany czas, Ty przeproś język polski razem z rządzącymi nim prawidłami, a także przeproś siebie za czas zmarnowany na pisanie w tak traktowanym języku. Przecież nikt tego nie doczyta, Twój trud idzie na marne...
@AdamieKB, czyżbyś był Aztekiem albo... Majem?! No i co? Skucha z tym końcem świata, nie? ;P
@karkasyIII, Ty nie przepraszaj, tylko naucz się poprawnie pisać. Wtedy nie będziesz musiał przepraszać, nie będziesz rownież marnował ani swojego, ani naszego czasu. Same plusy.
W pewnym sensie, Antono, jestem Majem, bo gdy nie choruję, w sercu mam ciągle maj. :-) Natomiast co do skuchy --- niech biją się w piersi (nie jestem aż tak okrutny, by wskazywać na bardziej bolące po uderzeniu miejsca) barany, które nie doceniły następstw zdrowego lenistwa Majów. Kalendarz ściśle cykliczny? To po jaką cholerę wykuwać w kamieniu więcej, niż jeden...
A ja po przeczytaniu utworów Tosihiego jestem baaaaardzo wyrozumiała i stwierdzam, że ten tekst ma całkiem niezły potencjał.
(...) jestem baaaaardzo wyrozumiała (...).
:-) Niemożliwe. WieOrt i wyrozumiałość? Świat się kończy... :-)
No cóż, musisz Autorze najpierw lepiej zapoznać się z językiem polskim, a dopiero potem brać za pisanie. Dużo pracy przed Tobą.
Pozdrawiam.
@Achika, teksty Toshiego były tak masakryczne, że aż śmieszne, a tu jest po prostu źle. Nawet pośmiać się nie ma z czego.
Słabiutko. Zacznij od zdobycia zasadniczej wiedzy na temat interpunkcji i zapisu dialogów. Wtedy łatwiej będzie czytać opowiadanie i komentarze staną się bardziej merytoryczne.
pozdrawiam
I po co to było?
Do tego co już napisali koledzy i koleżanki dodam np: "kret szybciutko doczłapał do nory" - człapie się raczej powoli, przynajmniej w mojej części kraju. Opowiadanie ma potencjał - zgadzam się z Achiką. Pisz autorze pisz trening czyni mistrza. Ale też gruntownie sprawdzaj tekst przed opublikowaniem.