- Opowiadanie: bemik - Żywot Adasia W.

Żywot Adasia W.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żywot Adasia W.

Opowiadanie obyczjowo-kryminalne z elementami fantastyki

 

* * *

 

– Mógłbyś nie palić? – Biały spojrzał z wyrzutem.

– Chodzi ci o niego, czy o mnie? – spytał Czarny.

– O niego! O ciebie zresztą też. Masz brązowe palce, pożółkłe zęby i śmierdzisz!

– Mnie to nie przeszkadza. Zresztą ten zapach to jakby mój znak firmowy! – Siedząc na barierce dziecinnego łóżeczka próbował założyć nogę na nogę, co o mało nie sprawiło, że wylądowałby wprost na twarzy niemowlaka. Biały podtrzymał go.

– Zdaje się, że wasz firmowy zapach to odór siarki, prawda? Zresztą, nieważne – zmień tytoń. Są już takie, co pachną wiśniami, jabłkami…

– A po co? Mnie to nie przeszkadza. Jemu też nie zaszkodzę! – Machnął ręką w kierunku dziecka. – Nie zdąży…

– Przestań! – Biały podniósł głos. – On ma przed sobą wspaniałą przyszłość!

– Może i wspaniałą – zachichotał ten zły – ale krótką!

 

Adam urodził się jako późne i jedyne dziecko państwa Wieczorków, Janiny i Mariana. Jako że długo oczekiwany i wytęskniony, od początku wiedział, iż wolno mu więcej niż przeciętnym osobnikom w jego wieku. Mama patrzyła na niego rozkochanym wzrokiem i czule gładziła gładkie czoło, po którym wiły się blond kędziory. Jego ogromne, błękitne oczy patrzące na rodzicielkę wychwytywały od najmłodszych lat wszelkie niedoskonałości. Cienie pod oczami, zmarszczki wokół nich, przedwcześnie posiwiałe włosy, które od dawna nie zaznały farby i fryzjera, wcale nie z braku pieniędzy, bo tych państwu Wieczorkom nie brakowało, ale z braku czasu. Potomek okazał się bowiem dzieckiem bardzo wymagającym. Podczas gdy inne dzieci w wieku niemowlęcym sypiały dwa razy w ciągu dnia po dwie godziny, on sypiał wielką ilość razy, ale po kwadransie. Miało to oczywiście dobre strony, bo można było w tym czasie pójść do łazienki albo napić się herbaty, ale były też złe strony. W ciągu piętnastu minut nie da się przygotować obiadu albo zrobić prasowania. W związku z tym pan Marian często sięgał po telefon i zamawiał pizzę albo chińskie żarcie. Często też chwytał żelazko, by wyprasować samodzielnie koszule, jako że pracował w biurze na dość wysokim stanowisku i nie wypadało pojawić się w pracy w pomiętych ubraniach. Mimo to spoglądał na syna z dumą i nieudawanym uczuciem, rokując swemu pierworodnemu i jedynemu świetlaną przyszłość.

Od początków egzystencji Adaś okazał się smakoszem. Zupki i deserki ze słoiczków, które zapewne oszczędziłby jego mamie znaczną ilość czasu, nie wchodziły w rachubę. Pluł nimi z zadziwiającą jak na kilkumiesięcznego malucha precyzją. Ściany, telewizor (używany przez zrozpaczoną matkę w celu zabawienia potomka) były opluwane po wielokroć. Nieco lepiej traktował posiłki przyrządzane przez rodzicielkę, przy czym nigdy nie było wiadomo, czy w danej chwili będzie preferował zupkę roztartą na miazgę mikserem czy też wybierze warzywa rozgniecione widelcem. Pani Janina wykazała się sprytem i zawsze miała przygotowane obie opcje. W genach jej syna zakodowana była niecierpliwość i jeśli poczuł, że robi się głodny, natychmiast dawał temu wyraz przeraźliwym wrzaskiem. Uszy matki nie mogły znieść przesyconego rozpaczą krzyku, więc mimo marnotrawstwa produktów i czasu, zawsze na Adasia czekały dwie wersje. Nie zmieniło tego również pojawienie się ząbków. Były one wykorzystywane w bardzo wielu celach, przede wszystkim do gryzienia ciał rodziców, no i oczywiście z rzadka do rozdrabniania pożywienia.

W wieku lat trzech Adaś został oddany do przedszkola. To wydarzenie sprawiło, że pani Janina poczuła niekłamaną ulgę, do której dołączyło lekkie poczucie winy za odstawienie małoletniego. Ciężar wychowania spadł na panie przedszkolanki i trzeba przyznać, że poradziły sobie nieźle, biorąc pod uwagę charakter dziecka. Szczególnie jedna okazała się wyjątkowo dojrzałą wychowawczynią. Zauważywszy, że Adaś drewnianym pociągiem tłucze po głowie Małgosię, swoją koleżankę z grupy i nie reaguje na zakazy, za to po zabraniu zabawki wybucha ogłuszającym rykiem, pani Kasia, osoba dwudziestotrzyletnia z niewielkim stażem, zabrała chłopca do łazienki i nie bacząc na obowiązujące zakazy fizycznego maltretowania podopiecznych jakiejkolwiek placówki wychowawczej, przyłożyła mu parę silnych klapsów na pupę. Przeżycie było bardzo mocne i brzemienne w skutki. Jako że Adaś nie potrafił precyzyjnie wrażać swoich myśli, bo jego inteligencja nie szła w parze z opanowaniem trudnej sztuki retoryki, a do tego pamięć miał jeszcze krótką, nie przekazał rodzicom swoich spostrzeżeń na temat metod wychowawczych stosowanych w przedszkolu, natomiast lekcję zapamiętał sobie bardzo dobrze. Na zajęciach pani Kasi był wyjątkowo grzecznym i sympatycznym dzieckiem, co po początkowej niechęci wychowawczyni zjednało mu jej sympatię. Zajście pobicia małoletniego zostało zapomniane, a Adaś mógł się wykazać sprytem i lizusostwem, czego mu nigdy przez całe życie nie zabrakło.

Tak, to była zdecydowanie ta pierwsza lekcja, która zaważyła na jego dalszym życiu. Adaś przekonał się, że mimo uroku osobistego nie zawsze jest tak, jak on chce. Niektóre osoby wykazują się ogromną odpornością na spojrzenie niewinnych, błękitnych oczu. Udowodniła to pani Kasia. Ale wszystko można spożytkować ku własnej chwale. Po początkowym okresie buntu nadszedł okres rezygnacji i pogodzenia się z faktem, że przedszkola, tak jak zastrzyków, nie da się uniknąć, Adaś poszedł po rozumek do głowy i postanowił wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do zaspokojenia swoich potrzeb. Uznał, że najkorzystniej będzie przystosować się. Udawał, że się przewrócił i zwracał załzawione, niewinne oczy na panią Kasię. Ta, wiedziona współczuciem, brała go na kolana i przytulała do bujnej piersi, co sprawiało Adasiowi niekłamaną przyjemność. Wprawdzie znał już te krągłości i był do nich tulony, ale dotychczas należały one do mamy. Były takie same i inne jednocześnie i Adaś strawił masę czasu usiłując dociec zróżnicowania swoich uczuć w obliczu dwóch, a właściwie czterech różnych piersi. Sprawa została nierozstrzygnięta i odłożona na później. Natomiast nadal tłukł Małgosię, ale robił to znacznie subtelniej. Wykorzystywał tłumek, aby ją uszczypać lub kopnąć, bo wtedy nie sposób było wykryć sprawcy, mimo że Małgosia wskazywała niezmiennie Adasia. Kiedy później zastanawiał się, dlaczego to robił, doszedł do jednego wniosku – bo jawiła się jako osoba odrażająca. Nie była brzydka, chyba nie, ale miała bez przerwy zaczerwienione oczy i cieknący nos. Prawdopodobnie była alergiczką, ale to nie zmienia faktu, że pocieranie oczu i siąkanie nosem, napawało Adasia-estetę obrzydzeniem. W średniakach Małgosia zniknęła z ich grupy. Za to pojawiła się piękna Klaudia. I to było pierwsze prawdziwie przeżycie związane z kobietami. Adaś odkrył bowiem, że są jeszcze inni ludzie, którzy tak samo jak on, albo nawet lepiej, potrafią wykorzystać swój urok osobisty. Dziewczynka była prześliczna. Na jej inteligentnej główce kłębiła się masa brązowo-złotych loków, które sięgały jej aż do pupy. Brązowe i łagodne jak u sarny oczy wabiły czystością i niewinnością. A usta były jak z płatków róż. Adaś oczywiście tego wszystkiego nie wiedział i z pewnością nie potrafiłby tak opisać swojej koleżanki ze starszaków, ale dostrzegł bardzo istotną rzecz. Klaudia potrafiła załatwić sobie wszystko, zarówno wśród rówieśników, jak i wśród dorosłych. Kiedy kąciki jej ust unosiły się w leciutkim uśmiechu dołączonym do prośby, a oczy spoglądały ufnie i rozbrajająco, miękło serce i mózg odmawiał współpracy stosując zasadę nadrzędnego celu, czyli konieczności natychmiastowego spełnienia życzenia młodej damy. A Klaudia nie krzyczała, nie tupała, nie darła się i nie płakała. Klaudia prosiła cichutkim głosikiem. Była grzeczna i posłuszna, jak mało które dziecko w ich grupie. Jednak raz straciła panowanie nad sobą, kiedy Oliwia wylała kompot truskawkowy na jej nową sukienkę. W głowie Adasia zaczęło rodzić się podejrzenie, że nie jest ona taka niepokalana, za jaką chciałaby uchodzić. Młody człowiek uznał, że przyjęła strategię maskującą. I acz niechętnie, przyznał, że wzbudziło to jego podziw i uznanie. Obserwował Klaudię tak często jak tylko mógł, a wymagało to niemałego skupienia i oddania sprawie. W związku z tym wyciszył się i złagodniał, co zostało natychmiast dostrzeżone i docenione przez wychowawczynie. Zjawisko uznania i poklasku wśród dorosłych było dla Adasia rzeczą znaną. Nieznana była przyczyna takowych pochwał. Przeanalizował zjawisko i uznał, że warto jest zastosować mimikrę. Minimum wysiłku dawało maksimum efektów. Mama odetchnęła z ulgą, tata pęczniał z dumy, a Adaś badał swój wpływ na otoczenie przy zastosowaniu diametralnie różnych od dotychczasowych metod. Po krótkim okresie eksperymentów, gdy sprawdzał skuteczność tupania i wrzasku w porównaniu do prośby i niewinnego spojrzenia, uznał, że bardziej opłaca mu się ta druga metoda. To były powtórne narodziny.

Po ukończeniu przedszkola nie został zapisany do położonej nieopodal podstawówki, do klasy zerowej. Rodzice uznali, że inteligencja ich syna wymaga odpowiednich bodźców, a dla świetlanej przyszłości konieczna jest porządna baza. Adaś został więc zapisany do szkoły prywatnej. W późniejszych latach miał okazję porównać poziom kształcenia w szkołach prywatnych i państwowych i jedyna różnica, jaką dało się zauważyć na pierwszy rzut oka, wcale nie dotyczyła poziomu osiąganych wyżyn wiedzy. W szkołach nie-państwowych uczniom było wolno znacznie więcej niż w zwykłych i zwykle nie wychodziło to dzieciakom na zdrowie.

Pierwsze lata minęły bez specjalnych wydarzeń. W tym czasie Adaś poznał też, co to bezkarność, o ile uda się umiejętnie zastosować zasadę nieujawniania faktów. Nie dotyczyło to tylko ludzi. W drugiej klasie Adaś przygotowywał się do Pierwszej Komunii. Siostra katechetka wtłaczała im w głowy wiedzę moralną oraz przekonanie o niezwykłości nadchodzącego wydarzenia. I aby uczcić tę chwilę godnie, konieczna była pierwsza spowiedź. Ale jak można komuś absolutnie obcemu opowiadać o swoich grzeszkach.

 

- Adasiu, Pan ci wszystko wybaczy – szeptał Biały.

– Nie bądź głupi – judził Czarny. – Będziesz opowiadał jakiemuś staremu facetowi, co nawyprawiałeś?

– Poczujesz się potem taki czysty, swobodny… – roztaczał wizje ten dobry.

– Jasne, a potem naskarży rodzicom. Nic nie mów, a będzie spoko!

 

Więc Adaś, po dogłębnych przemyśleniach, uznał, że bezpieczniej będzie nie ujawniać tak karygodnych uczynków jak palenie papierosów na działce u wujka, albo podglądanie koleżanek pod prysznicami na koloniach. Musimy jednak jedno przyznać – Adaś się bał. Nie wiedział, czy ta Wszystkowidząca Osoba mu odpuści i czy przypadkiem w trakcie uroczystości nie spadnie na jego głowę grom z jasnego sklepienia kościoła. Z drżeniem podchodził do ołtarza i ze szczególnym namaszczeniem pochylał głowę po przyjęciu Hostii. Zarówno katechetka, jak i rodzice oraz licznie przybyła rodzina i znajomi uznali, że był wyjątkowo natchniony i że jest ogromnie wrażliwym dzieckiem skoro tak bardzo przeżywał swoje pierwsze spotkanie z Wielkim J. Adaś przemilczał kwestię swojej wrażliwości i uznał, że każdego można oszukać.

Z powodzeniem zastosował metodę Klaudii wobec nauczycieli i swoją własną wobec współuczniów. Wywoływało to czasami Verfremdungseffekt czyli efekt wyobcowania wśród kadry. Ciało pedagogiczne wzdragało się każdym swoim członkiem przed uznaniem jakiejkolwiek nieprawości Adasia wobec kolegów i sporadyczne skargi były traktowane jako podłe donosy i kalumnie na jedynego chłopaka w tej szkole, który mimo kasiastych rodziców zachowywał się normalnie i przyzwoicie. Z niezłymi wynikami, bez żadnych problemów przechodził z klasy do klasy, aż w klasie piątej dołączył do nich kolega Andrzej. Andrzej był dzieckiem wyjątkowo i nad wiek rozwiniętym. Część jego edukacji odbywała się na Dzikim Zachodzie, jako że jego rodzice pracowali w dyplomacji. Stąd też dysponował znacznie szerszą i dogłębniejszą wiedzą niż cała reszta, a dotyczyła ona jedynego interesującego tematu. Kobiet.

 

– Nie powinieneś! – Głos Białego brzmiał mało przekonująco.

– Daj spokój – drugi głos docierał znacznie lepiej. – W końcu babki istnieją, chodzą po świecie. Trzeba je poznać, jak budowę ogniwa galwanicznego.

– Jesteś za młody. Masz na to czas! – Ten dobry studził zapał.

– Na naukę nigdy za wcześnie – przekonywał zły.

– Matka się wścieknie.

– E tam, nigdy się nie dowie!

 

Argumenty za podjęciem badań przeważyły.

Adaś wprawdzie studiował ten temat z ogromnym zaangażowaniem, ale daleko mu było do Andrzeja. Zaszczytu pogłębiania swojej edukacji dostąpiło zaledwie kilku wybrańców. Pod hasłem pomocy dla potrzebujących czyli korepetycji z matematyki, spotykali się dwa razy w tygodniu w wilii rodziców Andrzeja. Pod czujnym okiem pani Jasińskiej, zaopatrzeni w kanapki i coca-colę, spędzali na nauce godzinę w ciszy i spokoju. Starsza pani zaglądała co jakiś czas i zastawała chłopięce postaci wdzięcznie pochylone nad podręcznikami. Po jakimś czasie jej czujność opadła i z upodobaniem wykorzystywała podarowaną przez los godzinę na wizytę u kosmetyczki lub oglądanie ulubionego serialu. Chłopcy natomiast dzielili się swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniami i kolorowymi pisemkami. Adaś musiał przyznać, że te wspólne chwile zapewniały mu nawet więcej doznań niż chwile intymności z samym sobą. Szczegóły anatomii kobiecej nie były mu całkowicie nieznane, ale niektóre zdjęcia wprawiły go w osłupienie dla cudów, jakie potrafiła stworzyć natura z niewielką pomocą chirurga plastycznego. Kończąc podstawówkę wydawał się kompletnie wyedukowany, ale, niestety, jego wiedza była wyłącznie książkowa. Miało się to zmienić dopiero za parę lat.

Gimnazjum zetknęło go z innym światem. Rodzice bowiem uznali, że jego osobowość już okrzepła na tyle, że może się zderzyć ze szarością i prozą życia w postaci zwykłych uczniów i nauczycieli. Został więc posłany do państwowej szkoły. Niemały wpływ na podjęcie tej decyzji miało zwolnienie pani Janiny z dotychczasowego etatu. Normalna szkoła okazała się dla Adasia nienormalna. Wymagano, żeby uczył się nie tylko w budynku, w czasie lekcji, ale też po opuszczeniu go, w domu. Po początkowym zrozumiałym sprzeciwie Adaś został zmuszony do przystosowania się. Najpierw mocno kulał, ale wkrótce jego urok i kilka godzin tygodniowo z korepetytorami dały zauważalne efekty. Po pierwszym półroczu dołączył do elity klasowej i znowu zapanował spokój. Druga i trzecia klasa minęła we względnej równowadze. Nikt nie podejrzewał, że w głowie Adasia kłębią się kosmate myśli. Dotyczyły one przede wszystkim pani od niemieckiego. Pani Agnieszka Kwiatek była osobą tuż po studiach, opanowaną chęcią niesienia kaganka oświaty wśród młodzieży. I nie zważając na kłody rzucane pod nogi przez dyrekcję i patrzące nieprzychylnie grono pedagogiczne realizowała się i spełniała prowadząc niekonwencjonalne zajęcia z języka niemieckiego. Wpadała na przykład na pomysł, żeby lekcja odbyła się przy szczelnie zasłoniętych oknach, w całkowitych ciemnościach. Chodziło jej o to, żeby na młodzież nie oddziaływały żadne inne bodźce oprócz słuchowych. Pomijając fakt, że było straszliwie duszno, to lekcja wypadła ciekawie i śmiesznie. Od tamtej pory Adam zapałał miłością do pani Kwiatek. Zauroczyła go jej inteligencja, piękne oczy i wyjątkowo obfity biust. Zaowocowało to miłością do niemieckiego, bo pochwała z ust pani Kwiatek, jej uśmiech były ważniejsze od piątek i szóstek, które pojawiły się w dzienniku. Dzień, kiedy uświadomił sobie, że pani Kwiatek jest jego jedyną miłością, wypadł w czerwcu, w roku kiedy Adaś kończył drugą klasę. Było upalne, wczesne przedpołudnie. Pani Agnieszka sprawdzała wyrywkowo prace domowe na temat „Jak spędzisz wakacje?”, co miało na celu wyćwiczenie czasu futur I i pochylała się właśnie nad zeszytem Adama, kiedy ten uświadomił sobie, że biust pani Kwiatek jest doskonałym w każdym szczególe wytworem natury. Opanowała go nieodparta chęć, aby własnym palcem wskazującym sprawdzić głębokość doliny między tymi dwoma wyniosłymi pagórkami, które malowniczo falowały tuż przed jego oczami. Najwyższym wysiłkiem woli zdołał tę chęć zdusić w zarodku. Nie opanował jednak uczucia, które wybuchło w jego wnętrzu z siłą erupcji wulkanicznej. Stłamsił je tylko i ukrył. Do wakacji karmił się widokiem pani Kwiatek w wydekoltowanych kreacjach, zapamiętywał i rozpamiętywał, a w czasie lata przywoływał w pamięci te niezapomniane widoki. Klasa trzecia upłynęła mu na pielęgnowaniu owego uczucia. Przyniosło to efekt w postaci niezłej znajomości języka niemieckiego. Pod koniec drugiego semestru pani Kwiatek zorganizowała dodatkowe zajęcia dla wybitnie zdolnych uczniów, w gronie których znalazł się i Adam. Pani Agnieszka postawiła sobie cel, aby przynajmniej kilkoro z nich dostało się do liceum z wykładowym niemieckim. Adasiowi było obojętne, jak będzie wyglądać jego dalsza edukacja. Natomiast nieobojętny pozostał dla niego widok bujnego biustu pani Kwiatek. Na przedostatnich zajęciach dokształcających podjął wiekopomną decyzję. Jego wybranka musi się w końcu dowiedzieć o uczuciu, jakim ją darzy. Wyczekał więc chwilę, gdy reszta uczniów opuściła klasę i poprosił o ponowne wyjaśnienie następstwa czasu w języku niemieckim, bo to zagadnienie sprawia mu trudność. Pani Agnieszka, jakkolwiek miała już zamiar opuścić duszne mury szkoły, wykazała się zrozumieniem i przysiadła na krzesełku obok dociekliwego ucznia. Odrzucając na plecy niesforne loki długich rudych włosów, chwyciła byka za rogi. Na czystej kartce wypisała przykładowe zdanie, a potem, wskazując palcem czasowniki, z entuzjazmem godnym lepszej sprawy, objaśniała zawiłości gramatyczne. Adaś słuchał z uchylonymi ustami lecz bez jakiegokolwiek zrozumienia. Wreszcie zdobył się na odwagę, chwycił rękę nauczycielki i przycisnął ją do spragnionych ust bełkocząc przy tym niezrozumiale acz z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Pani Kwiatek oniemiała na chwilę, a następnie delikatnie, jednak stanowczo uwolniła swą dłoń z uścisku małoletniego. Biorąc pod uwagę stan jego umysłu postanowiła użyć środków delikatnych, ale wykluczających wszelkiego rodzaju niedopowiedzenia. Wyjaśniła, że, po pierwsze, dzieli ich znaczna różnica wieku i status społeczny, co w przypadku, gdyby pozwolili rozkwitnąć temu uczuciu, mogłoby wywołać skandal ogólnopolski i sprawę sądową o demoralizowanie nieletnich. Po drugie, w sierpniu zmieni swój stan cywilny. A po trzecie, już w tej chwili znajduje się w stanie odmiennym i jakkolwiek uczucie Adama rozczula ją i napełnia dumą, to nie widzi przed nimi żadnej przyszłości.

Była to druga lekcja, która zaważyła na przyszłości Adama. Pojął, że kobiety są podstępne i zdradzieckie i za nic mają prawdziwe, szczere uczucie. Należy je traktować instrumentalnie i nie można przypisywać im zdolności do uczuć wyższych. Adaś postanowił, że już nigdy nie ustawi żadnej kobiety na piedestale i trzymał się tego w dalszym życiu bardzo konsekwentnie.

 

– Nie powinieneś utożsamiać jednej kobiety z całą populacją – tłumaczył łagodnie Biały.

– Wszystkie baby są takie same – powiedział zły i Adaś uznał, że tym razem Czarny bez wątpliwości ma rację.

 

Liceum minęło mu bardzo przyjemnie. Wyposażony w bagaż dotychczasowych doświadczeń nawiązywał liczne niezobowiązujące kontakty towarzyskie. W szkole cieszył się popularnością wśród przedstawicielek płci pięknej. Sława, która mu towarzyszyła, była jednocześnie zła i pociągająca. Każda nowa zdobycz uważała, że jest na tyle wyjątkowa, iż zdoła Adasia rozkochać i przytrzymać na dłużej. Ale Adam okazał się być odpornym na tego rodzaju zapędy. Jego związki trwały od kilku dni po kilka tygodni, w zależności od oporu materii.

Czas ten był również okresem eksperymentów w wielu różnych dziedzinach. Między innymi doświadczał skutków spożycia alkoholu i palenia używek. Klasa druga i trzecia obfitowała w imprezy na cześć osiągania pełnoletności przez kolejnych członków szkolnej społeczności. Na jednej z pierwszych Adam poczynił spostrzeżenia dotyczące własnych upodobań. Stwierdził, że jedyne napoje wyskokowe, które toleruje jego organizm, to piwo, w nieograniczonych ilościach i wino, w znacznie mniejszym zakresie. Wódka spowodowała kryzys osobowości, co przyniosło brzemienne skutki. Pies Pawła, dotychczas z lubością oddający się pieszczotom, głaskaniu i tarmoszeniu, nie rozpoznał tej drugiej osobowości Adasia i użarł go w rękę. Całe szczęście, że Paweł swoje urodziny świętował w środku zimy pod lasem, z dala od czujnego oka matki rodzicielki, więc Adaś, ubrany ciepło, nie ucierpiał zbytnio. Ucierpiała za to jego duma i puchowa kurtka, której rękaw został poddany całkowitemu recyklingowi przez Ralfa.

Po ukończeniu liceum Adam zdecydował, że musi studiować. A ponieważ jedyną rzeczą, którą poznał w miarę dogłębnie był język niemiecki, wybrał germanistykę. Studia były dla niego jednym wielkim pasmem spotkań towarzyskich, imprez, balang i popijaw, przerywanych od czasu do czasu kolokwiami i egzaminami. Ukończył je w przewidzianym terminie z przeciętnym, acz pozytywnym rezultatem. Po obronie pracy licencjackiej stanął przed dylematem. Rodzice i otoczenie pragnęli ujrzeć go w okowach ciężkiej i dobrze płatnej pracy, ale pracodawcy nie spieszyli się z propozycjami. I tu nadszedł czas na lekcję trzecią. Rodzic Adama wykorzystał swoje znajomości i wysłał pierworodnego na intratny staż za granicę. Poprzedzone to było licznymi suto zakrapianymi kolacjami, połączonymi z umizganiem się i podlizywaniem. Koniec końców Adaś wyjechał do Niemiec i zagnieździł się w firmie spożywczej, która planowała rozszerzyć swe wpływy na teren Polski. Zrozumiał, że zadowalający poziom egzystencji we współczesnym świecie można osiągnąć dzięki znajomościom i wazelinie. Podstawowym wymogiem, koniecznym do podjęcia pracy, była znajomość języka niemieckiego i polskiego, a właśnie te umiejętności Adaś posiadał. Po przejściu gruntownego przeszkolenia od absolutnych podstaw został przewidziany na prawą rękę niemieckiego szefa, który założył filię rodzimej firmy w Warszawie. I to był moment, który zapoczątkował niechlubny finisz życia Adama Wieczorka, dobrze zapowiadającego się biznesmena i playboya.

 

 

* * *

 

Firma Ess-Produkt GmbH swą radosną egzystencję na rynku polskim rozpoczęła od poszukiwania lokalu biurowego w Warszawie. Niedrogiego i z dobrym dojazdem. W grę wchodziły obrzeża miasta, jako że centrum było horrendalnie drogie. Adaś wyszukał niewielki budynek na Żoliborzu spełniający oba warunki. Okolica była spokojna, a z okien roztaczał się widok na zdziczałe ogródki działkowe. Prezes firmy, pan Steffan Scholtz, na swój gabinet wybrał pomieszczenie na samym końcu korytarza. Miało to niekłamane zalety. Przechodząc codziennie do swojego biura mijał wszystkie pokoje i mógł niepostrzeżenie sprawdzać, kto się spóźnia. Adam dostał lokum w pobliżu. Od gabinetu prezesa oddzielał go tylko sekretariat, przez który wchodziło się do obu pomieszczeń. Miało to dobre strony, ponieważ sekretarka zawsze wiedziała, czy dwie najważniejsze osoby w firmie są akurat u siebie i w razie potrzeby własną bujną piersią broniła dostępu do szefów. Tę bujną pierś wybierał Adam. Kierował się przy tym swoim sentymentem do kształtów nieodżałowanej pani Kwiatek. Poza tym osoba zatrudniona na stanowisku sekretarki musiała oprócz nienagannej aparycji wykazać minimum inteligencji i znajomości niemieckiego. To minimum wykazała Agata Piecyk, świeżo upieczona absolwentka Studium Sekretarskiego. Do tego miała maksimum tego, co może pomieścić każda normalna bluzka w rozmiarze L. Poza tym wykazywała się ogromną tolerancją i zrozumieniem dla nawyków swoich nowych szefów. Adaś od razu podbił jej serce, a właściwie ciało, bo serca w obojgu pozostały niewzruszone. Spotykali się od czasu do czasu na kolacji połączonej ze śniadaniem. Zawsze było to wcześniej uzgodnione, aby nie kolidowało z innymi… zajęciami. Te niezobowiązujące spotkania miały siłę odstresowującą i integrującą. Agata była źródłem informacji o pracownikach, ich oczekiwaniach i nastrojach, dzięki czemu Adam posiadł wiedzę konieczną do kierowania swoim zespołem bez chwytania za instrumenty przymusu. Zwykłe pytanie o zdrowie małżonka, który nabawił się akurat kataru, rozmowa na temat genialności dzieci, albo zwrócenie uwagi na nowy „jakże pasujący do pani karnacji” kolor włosów, zapewniły mu niesłabnącą popularność i uwielbienie wśród żeńskiej części personelu biurowego niezależnie od wieku, jaki ten personel nosił na karku. Męska część została zjednana okazjonalnymi wspólnymi wyjściami do pubów. Steffan Scholtz, nieświadomy owych zabiegów, pozostawał pod wrażeniem silnej integracji biura i oddaniem sprawom firmy, a całą zasługę słusznie przypisywał talentom młodego Wieczorka.

Okres budowy przeminął i nadszedł czas rozbudowy. Do pracy przyjęto kilkunastu przedstawicieli handlowych, nad którymi czuwała czwórka kierowników regionalnych. Pan Wieczorek i pan Scholtz uznali, że średnia kadra zarządzająca będzie się składać wyłącznie z rodzaju męskiego. Zaletami tego rozwiązania było:

 

1. Żaden facet nie miewa comiesięcznych przypadłości i związanej z tym burzy hormonalnej, patrz w dalszej perspektywie – humorków oddziałujących na personel niższego szczebla

2. Żaden facet nie przedstawi zwolnienia z pracy z powodu choroby dzieci. Powody absencji mogą być różne, ale ten odpadał.

3. Każdy facet był konkretny i rzeczowy. Jeśli wymagał obsztorcowania w celu wyprostowania krętej ścieżki zawodowej, można to było uczynić bez obaw, że wybuchnie łkaniem i lamentem.

4. Każdy facet przyjmie z wdzięcznością konieczność cotygodniowych delegacji mających na celu sprawdzanie w terenie podległych sobie pracowników, bo bez wyrzutów sumienia uwolni się choć na trzy, cztery dni od wymagającej małżonki i dzieci z ADHD.

Tak więc zaraz po przyjęciu czterech kierowników regionalnych zostało zorganizowane weekendowe szkolenie, w którym wzięli udział oprócz wyżej wymienionych, pan Scholtz, pan Wieczorek i pani Agata Piecyk, jako osoba spinająca wszystko i wszystkich. W sobotę, samo południe, spotkali się w uroczym pensjonacie w podwarszawskiej miejscowości. Po rozlokowaniu w pokojach i zjedzeniu wczesnego obiadu udali się do niewielkiej salki konferencyjnej, gdzie do wieczora zostały omówione wszystkie bieżące i przyszłe problemy rozwijającej się firmy. Po konstruktywnej dyskusji prowadzonej w łamanym niemieckim uznano, że pora zakończyć część oficjalną i przejść do integracji kadry kierowniczej. Integracja przebiegała bez specjalnych zakłóceń i nawet problemy językowe przestały po pewnym czasie być problemami. Rozeszli się tuż po północy, kiedy sekretarka Agata, wykorzystując wzrastający z minuty na minutę poziom znajomości języka polskiego własnego szefa, uczyniła wiekopomne wyznanie:

– Kocham cię Sztefanku – zabełkotała z uroczym uśmiechem.

Sztefanek zrozumiał wyznanie i błogość wlała się w jego ponad pięćdziesięcioletnie serce. Ucałował zgodnie z polskim zwyczajem dłoń damy i ośmielony jej rozanielonym uśmiechem odważnie zerknął w dekolt.

– Ich liebe dich auch, Agata – wyznał, ale zaraz dodał uczciwie – aber ich bin verheiratet.

– Co on jest? – usiłowała sprecyzować Agata, bo jej znajomość niemieckiego okazała się niewystarczająca do całkowitego zrozumienia wyznania.

– Jest żonaty – dopomógł jej Adaś.

– Nic nie szkodzi. Mnie to zupełnie nie przeszkadza.

W ten oto sposób został zapoczątkowany firmowy romans. Dość oklepany scenariusz – ona piękna i młoda, on stary i bogaty. Ona na tyle mądra, żeby nie rywalizować z wieloletnią żoną, on na tyle dojrzały, żeby nie zjawiać się w jej mieszkaniu bez uprzedzenia. Wszyscy, no może poza małżonką Sztefanka, która pozostawała w nieświadomości, byli z tego układu bardzo zadowoleni. Nawet Adaś, który z konieczności został odstawiony na tor boczny, a właściwie odstawił się sam, bo z własnym szefem nie wypada rywalizować. W stosunkach z Agatą pozostała jednak zażyłość, która skutkowała tym, iż w jego posiadaniu znajdowały się często informacje całkowicie poufne i w związku z tym bardzo przydatne w meandrach biurowego życia.

Niedzielny poranek okazał się ciężki i przytłaczający. Kadra średnia i najwyższa firmy Ess-Produkt oraz personel biurowy czyli sekretarka Agata pojawili się na śniadaniu z bólem głowy i kacem gigantem. Śniadanie przyjęli w płynie, w postaci jedynego produktu jaki zdołali przyswoić, czyli mocnej, czarnej kawy. Inne, bardziej pożądane płyny, nie wchodziły w grę, bo o dwunastej musieli zwolnić pokoje i udać się w powrotną podróż do domowych pieleszy. Po niskokalorycznym posiłku wyszli wszyscy na świeże powietrze, by zapalić porannego papieroska. Licho sprawiło, że zatrzymali się w cieniu rozłożystych drzew, na których świergoliła cała masa ptactwa i w pobliżu zaparkowanych pod nimi służbowych samochodów. Pan Scholtz spojrzał z dumą na swoją gromadkę, potem przeniósł wzrok na ich pojazdy i ujrzał skazę na wizerunku. Jakiś nieobyczajny skrzydlaty narobił na szybę samochodu kierownika, Roberta Majewskiego.

– Was ist das, Herr Majewsky? – zapytał nadzwyczaj spokojnie pan prezes.

– Scheisse, Herr Scholtz! – usłyszał w odpowiedzi.

Cisza, jaka zapadła po tych słowach była tak gęsta, że dałoby się ją kroić nożem. Słowo „gówno” zarówno po polsku jak i po niemiecku brzmi tak samo wulgarnie i plebejsko i nie jest zdecydowanie wyrazem, którego należałoby użyć w obecności cappo di tutti capi. Jednakowoż pana Majewskiego ogarnęła chyba pomroczność jasna po wczorajszym wieczorze albo też, co bardziej prawdopodobne, nie posiadł jeszcze odpowiedniego poziomu wyczucia językowego i udzielił jak najbardziej poprawnej merytorycznie, acz absolutnie nieodpowiedniej w tym konkretnym przypadku odpowiedzi. Wszyscy zaczerpnęli powietrza i zatrzymali je we własnych płucach oczekując na to, co się za chwilę wydarzy. Nie wiadomo, jak długo wytrzymaliby w tym stanie, gdyby nie to, że pan Scholtz, po chwilowym oszołomieniu wywołanym tak precyzyjną i dosadną odpowiedzią, odzyskał przytomność umysłu i wykazał się poczuciem humoru, na co z pewnością miała ogromny wpływ miniona noc, którą spędził w towarzystwie uroczej sekretarki i – wybuchnął gromkim śmiechem. Wszyscy wypuścili powietrze i odetchnęli z ulgą.

 

 

* * *

 

Kariera Adama Wieczorka w firmie Ess-Produkt GmbH kwitła i przynosiła spodziewane profity. Rodzice znowu pęcznieli z dumy, a jemu stopniowo pęczniał portfel. Kiedy doszedł do odpowiednio wysokiego pułapu Adaś postanowił usamodzielnić się całkowicie i zaciągnął w banku kredyt na zakup własnego mieszkania. Był to wprawdzie tylko pokój z kuchnią i z aneksem sypialnym na Żoliborzu, ale zapewniał człowiekowi niezbędną niezależność. Tym bardziej, że biorąc udział w kursie dla młodych menagerów, poznał uroczą menagerkę z absolutnie niekonkurencyjnej firmy zajmującej się handlem stalą. Monika była brunetką o bursztynowych, ciepłych oczach i bujnych kształtach. Adaś w wieku lat dwudziestu dziewięciu uzmysłowił sobie upodobanie do krągłych kształtów. Może nie aż takich, jakie preferował Rubens, ale musiał przyznać, że zupełnie nie pociągały go kobiety chude i z płaską klatką piersiową. I to od najmłodszych lat. Jego wybranki miały krągłości wszędzie tam, gdzie kobiety mieć je powinny. Szczególnie zaś intrygował go damski biust, duży, miękki, podrygujący lub falujący, w zależności od okoliczności. Monika była dumną posiadaczką miseczki D i to Adasia zachwyciło w niej najbardziej. Oczywiście była też inteligentna, wrażliwa, obdarzona poczuciem humoru, ale były to zalety drugorzędne i niekonieczne. Adaś nie potrzebował jej w celach towarzyskich, choć miło było przedstawić dziewczynę znajomym i nie wstydzić się, że nie rozumie opowiadanych dowcipów. Adaś potrzebował jej przede wszystkim do uciech cielesnych. Kobieta okazała się być chętną i pojętną. Sama ze swojej strony dysponowała już niejakim doświadczeniem, a w połączeniu z doświadczeniami Adasia i ich obopólną chęcią do eksperymentowania stanowiła doskonałe dopełnienie jego osoby. Tym bardziej, że nie wykazywała zbytniej zaborczości i zezwalała na długie okresy flauty, po których ich namiętność wybuchała ze zdwojoną siłą.

 

– To złe i amoralne – mówił Biały. – Jesteś z kobietą, której nie kochasz. Wykorzystujesz ją tylko jako obiekt seksualny.

– No i co z tego? – oburzył się Czarny. – Wiesz, ile jest takich związków? Na dodatek usankcjonowanych prawem. Nie tylko ludzkim, ale i boskim? Byłoby w porządku, gdyby wziął z nią ślub? Najlepiej kościelny, co? Wtedy, mimo że jej nie kocha i traktuje przedmiotowo, byłoby ok?

– Z czasem by ją pokochał. Stworzyliby rodzinę. Na pewno byłyby dzieci… – rozmarzył się ten dobry.

– Głupoty gadasz – zaperzył się zły. – Za parę lat znudziłby się nią. Może nawet zacząłby bić? Tak jest lepiej, prościej. Prawda, Adasiu?

 

I znowu Adaś przyznał rację Czarnemu.

Mniej więcej w tym samym czasie firma oddelegowała Adama do zadań specjalnych. Polegały one na zorganizowaniu przedstawicielstw w terenie. Wyjeżdżał więc na kilka tygodni do jakiegoś miasta, powiedzmy do Wrocławia i tam, w towarzystwie kierownika regionalnego, poszukiwał lokalu biurowego oraz personelu. Tych przedstawicielstw miało powstać pięć.

We Wrocławiu właśnie poznał Anię, śliczną i delikatną blondynkę, samotną i spragnioną uczucia. Adaś nie był osobą, która potrafiłaby się oprzeć urokowi niewinności, tym bardziej, że Ania miała niewiele ponad dwadzieścia lat, inteligencję jak kilo gwoździ i patrzyła na niego zza lady hotelowej recepcji wzrokiem głodnego aligatora. Po wstępnych negocjacjach i perturbacjach ustalił się niepisany porządek. Ania nie dzwoniła do niego, kiedy wracał do Warszawy i nie naciskała, żeby przeprowadził się do Wrocławia. Nie nalegała również za bardzo, żeby zabrał ją ze sobą. Natomiast cieszyła się niewymownie, kiedy co drugi tydzień pojawiał się we Wrocławiu, by sprawdzić i pokierować pracami w filii firmy Ess-Produkt. Wykazywała się przy tym wyjątkową fantazją i pomysłowością, tak że czasami nawet żal było mu ją opuszczać.

 

- Adasiu, postępujesz niemoralnie – wyszeptał cicho Biały.

– E tam. Nikomu nie robi krzywdy – uspokajał Czarny. – Obie są zadowolone. Dostają prezenty.

– Ale tak nie można!

– Dlaczego? Istnieją społeczeństwa, gdzie takie związki są jawne i zalegalizowane.

– Adasiu, błagam cię…

 

Ewę poznał przy okazji organizacji przedstawicielstwa w Trójmieście i był to jedyny przypadek, kiedy uznał, że kobieta może stanąć na czele oddziału firmy w Gdyni. Naraził nawet odrobinę w oczach szefa swój image, optując na rzecz obsadzenia kobiety na czele tej placówki. Ewa miała bowiem męski, twardy i konkretny umysł przy zadziwiająco kobiecych kształtach. Jako absolwentka Politechniki Gdańskiej na wydziale mechaniki zaimponowała Adasiowi, przedstawicielowi nurtów humanistycznych, czyli mniej konkretnych. Była kilka lat starsza od Adama, samotnie wychowywała syna i stanowiła dla niego nie lada wyzwanie. Ale uznał, że gra jest warta świeczki i czekał na spełnienie, bo wiedział, że w końcu musi to nastąpić, gdyż żadna kobieta nie oparła się jeszcze Adamowi Wieczorkowi. Oprócz Agnieszki Kwiatek, pierwszej i jedynej niespełnionej miłości. Ale wtedy on był jeszcze niedorosły i nie posiadł tych wszystkich technik, które opanował dziś. Okres podchodów do Ewy trwał kilka miesięcy, zanim udało się go sfinalizować. Oczekiwanie spowodowało, że konsumpcja związku była tym bardziej smakowita, jako że jego nowa partnerka, osoba w średnim wieku, była wyposzczona i spragniona.

Trzydzieste piąte urodziny Adaś świętował samotnie. Na ten stan rzeczy wpłynęło kilka istotnych czynników. Po pierwsze, był okres wczesnej jesieni i spora część populacji zapadła na grypę, w tym Monika i on sam. Po drugie, poczuł ciężar upływających lat na własnych barkach i to wprawiło go w zdumienie, gdyż dotychczas sądził, że, biorąc pod uwagę jego wyjątkowość, on się nie zestarzeje. Po trzecie, kilka dni temu wziął udział w spotkaniu absolwentów liceum, które to było zawsze organizowane w rocznicę nadania imienia szkole, czyli 4 listopada. A ponieważ zrobił to po raz pierwszy od… szesnastu lat, poczuł się zszokowany obrazem zniszczeń, jakie czas poczynił wśród jego kolegów i koleżanek oraz grona pedagogicznego.

Szkoła, jak to szkoła, wyglądała prawie tak samo jak przed laty. Klasy były tylko jakieś mniejsze, a ławki trochę ciasne. Nieliczne grono reprezentujące klasę trzecią C było roztyte, łysiejące bądź siwiejące. Nieco lepiej wyglądała damska część klasy, przede wszystkim dlatego, że większość bez przerwy trzymała diety, a poza tym miała na twarzy sporą warstwę makijażu i farbowane, prosto od fryzjera włosy. Panowie byli wystawieni na widok publiczny saute, więc obraz zniszczeń był wyraźny i dotkliwy. Adaś na tym tle wypadł bardzo korzystnie i to podniosło mu znacznie wskaźnik samooceny. Rozmowy nie kleiły się. Po początkowym entuzjazmie i wymianie danych personalnych kto z kim się hajtnął i ile ma pociech, zabrakło tematów. I wtedy pojawiła się pani Agnieszka Kowalska, z domu Kwiatek. Adaś ujrzał wtaczające się przez drzwi potężne ciało odziane w zwiewne szatki i jego równowaga psychiczna uległa mocnemu zachwianiu. Jego ukochana z lat młodzieńczych wyglądała jak wieloryb. Jej apetyczne rubensowskie kształty po urodzeniu trójki dzieci i przy siedzącym trybie życia przybrały wgląd surowego drożdżowego ciasta na pączki dla brygady wygłodniałych robotników. Nauczycielka żeglowała po sali, witając się ze swoimi byłymi uczniami, co na szczęście zajęło jej tyle czasu, że Adaś zdołał opanować początkowy szok na tyle, by nie wyjść na idiotę i gbura. Z galanterią ucałował podaną dłoń i rzucił komplement, o którym oboje wiedzieli, że jest absolutnie nieprawdziwy, bowiem stwierdzenie, że „nic się pani nie zmieniła”, było odległe od rzeczywistości o trzysta lat świetlnych i tyleż kilogramów. Pani Agnieszka zapłoniła się niczym Danuśka w Krzyżakach i przysiadła skromnie na brzeżku krzesła, co stanowiło nie lada wyczyn i groziło połamaniem sprzętu, bądź połamaniem kręgosłupa w przypadku, gdyby wyżej wymieniony wysłużony sprzęt pod wpływem nacisku ogromnej siły odmówił wykonywania swoich obowiązków. Pani Agnieszka, z trudem utrzymując równowagę w tej o tyle wdzięcznej, co niewygodnej pozie, zamieniła z Adasiem kilka kurtuazyjnych zdań, po czym z ulgą podniosła się i posterowała dalej. Takąż samą ulgę poczuł Adaś, gdy zniknęła mu z oczu. Jednak pozostała mu niejaka obawa, że widok ten będzie prześladował go jeszcze długo, szczególnie jeśli zdarzy mu się śnić koszmary. Wyobraźnia podsunęła mu obraz walącego się na niego w erotycznym uniesieniu cielska pani Kwiatek-Kowalskiej i już teraz, za dnia, perlisty pot pokrył mu czoło. Otarł niepożądaną wilgoć i poczuł wdzięczność do losu, że uchronił go przed tym związkiem.

Tak więc spędzał trzydzieste piąte urodziny w samotności i w nastroju nieco melancholijnym. Spróbował podsumować dotychczasowe osiągnięcia i bilans wypadł bardziej niż korzystnie, co znacznie poprawiło mu humor, mimo cieknącego nosa i potwornej gorączki, która pod wieczór osiągnęła zastraszający poziom 37, 7 stopni Celsjusza. Łykając lekarstwa i popijając syropki uznał, że jest bliski doskonałości. Zajmował wysokie i dobrze płatne stanowisko w renomowanej polsko-niemieckiej firmie, cieszył się poważaniem zarówno wśród pracowników, jak i szefów. Posiadał własne mieszkanie oraz trzy konkubiny, o których nikt wprawdzie nie wiedział i one również o sobie wzajemnie nie wiedziały, niemniej ten stan napełniał go błogością i dumą. Z rozkoszą przywołał obraz Moniki, brunetki o brązowych oczach i bujnych kształtach, Ani o blond włosach, niebieskich oczach i bujnych kształtach oraz Ewy, rudowłosej o zielonych oczach i bujnych kształtach. Rozpatrując swą świetlaną przeszłość oraz niemniej świetlaną przyszłość Adam zapadł w drzemkę nieświadomy, że są to jego ostanie urodziny na tym ziemskim padole.

 

 

* * * * * * *

Monika, Ania i Ewa żyły sobie spokojnie i w miarę dostatnio, bez świadomości wzajemnej koegzystencji, a co za tym idzie, bez zazdrości i awantur. Do momentu, kiedy w ich życie wkroczył Adaś, obywały się bez specjalnych wzlotów i upadków, a w związku z tym zarówno bez emocji i ekstazy, jak też bez rozpaczy i depresji. Każda na swój sposób opanowała sztukę przetrwania i dostosowania do panujących warunków. Adam zapewniał im chwile niezbędnych uniesień. Czuły się docenione i spełnione.

Zacznijmy od Moniki, jako że była pierwszą konkubiną Adasia. Monika była średnim dzieckiem państwa Lewandowskich. I od początków życia ten średniacyzm ją prześladował. W szkole plasowała się zawsze na środkowych miejscach w nauce, nie wyróżniała się ani na plus ani na minus, jeśli rozpatrywać walory urody i inteligencji. Jedynie jeśli chodzi o biust, natura okazała się dla niej szczodra i obdarowała ją ponad normę. Monia miała dość swego przeciętniactwa, ale nie potrafiła go zwalczyć. W chwilach buntu postanawiała nawet, że się wytatuuje, ale z reguły rezygnowała zanim jeszcze dobrze obmyśliła, jaki i gdzie będzie ten tatuaż. Na studiach pogodziła się ze swoją naturą i to zapewniło jej odrobinę spokoju. Wtedy też przeżyła pierwszy zawód miłosny, który miał tę dobrą stronę, że odseparowała się od bardzo rozrywkowego trybu życia i zajęła się prawdziwym studiowaniem marketingu i zarządzania. Jej pracowitość wydała owoce na ostatnim roku. Zjawili się wtedy na uczelni łowcy głów i wybrali kilka osób do nowo powstających firm, jako narybek kadry zarządzającej. Wśród wybrańców znalazła się również Monika. Tak więc, zanim ukończyła studia miała już pracę. Firma rozwijała się sama i uznała, że należy rozwijać też pracowników. Dlatego Monika została wysłana na kurs, na którym to poznała Adasia i nie zdołała się oprzeć jego urokowi.

Druga była Ania. Dziewczynę bozia obdarzyła wyjątkową i nieprzeciętną aparycją, a tyle co jej dodała do urody, to tyle samo zabrała z inteligencji. Dla równowagi. Ania nie miała aspiracji, by się kształcić. Ania chciała tylko ładnie wyglądać i na ten wygląd złapać odpowiednią partię. Pracę w recepcji hotelu uznała za wielce odpowiednią, bo tu pojawiali się przedstawiciele Wielkiego Świata i tu miała szansę zostać dostrzeżona przez królewicza na białym koniu. I zgodnie z jej oczekiwaniami pojawił się Adaś.

Ostatnia była Ewa. Ewa zawsze twardo stąpała po ziemi i nie wierzyła w bajki o królewiczach i Kopciuszkach. Wychowana twardą ręką matki-wieśniaczki od początku wiedziała, że na sukces trzeba zapracować. Dlatego uczyła się pilnie mimo zaangażowania w ciężkie prace polowe w dziesięciohektarowym gospodarstwie rodziców. Gdy ukończyła gimnazjum i otrzymała świadectwo z czerwonym paskiem, przed jej rodzicami pojawił się dylemat. Posłać ją dalej, czy pozostawić na gospodarce. Niemały wpływ na podjęcie decyzji miała bezdzietna ciotka z Gdańska. Zjawiła się w odpowiednim czasie i zakrzyczała swoją siostrę, a matkę Ewy. Czynnikiem, który przeważył, była chęć całkowitego ponoszenia kosztów utrzymania małoletniej przez ową ciotkę. Tym oto sposobem dziewczyna została przeniesiona z niedużej wioski do sporego miasta, aby tam kontynuować naukę. Początki były trudne. Wiochnę odsunięto na margines życia i dręczono przy każdej nadarzającej się okazji. Skończyło się to w połowie pierwszego półrocza, kiedy klasowy adonis boleśnie pociągnął ją za długi, niemodny warkocz. Lata ciężkiej pracy na roli dały dziewczynie niezwykłą jak na nastolatkę siłę. Odwróciła się, wzięła zamach i na oczach całej szkoły powaliła chłopaka na wyślizgane setkami uczniowskich stóp linoleum. Potem usiadła okrakiem na jego piersi i tłukła tak długo po gładkim obliczu, aż ją w końcu odciągnęli z obawy, że utłucze na śmierć. Awantura zakończyła się wezwaniem opiekunów na dywanik do dyrektorki. Pani dyrektor była doświadczonym pedagogiem, świadomym tego, co dzieje się na korytarzach jej szkoły. Udzieliła łagodnego upomnienia w obecności starszych, a potem pogłaskała Ewę po rudych włosach i szepnęła: „Nie daj się, dziecko”. Sama też pochodziła ze wsi, więc doskonale rozumiała swoją podopieczną. Dalsze lata minęły Ewie w Gdańsku tak samo jak tysiącom innych nastolatków – na nauce i imprezach, albo raczej na imprezach i nauce. Już na studiach poznała uroczego Jacka i zakochała się pierwszą, płomienną miłością. Miłość ta rozkwitała bujnie, aż wreszcie doszli do wniosku, że należy romantyczny związek urzędowo usankcjonować. Było to między trzecim a czwartym rokiem studiów Ewci, bo jej narzeczony w międzyczasie zrezygnował z edukacji, gdyż ktoś musi rodzinę utrzymywać. Należy nadmienić, że Ewa, nie pracując zawodowo, a udzielając tylko korepetycji, zarabiała więcej, a przynajmniej przeznaczała więcej na utrzymanie domowego ogniska niż jej ukochany, który miał potrzeby. Związek małżeński został zawarty tylko w USC, bo Jacuś zlekceważył Osobę Najwyższego. Po jakimś roku zgodnego pożycia małżeńskiego, w którym to pożyciu główny udział miała słaba płeć, bo ucząc się nie zaniedbywała prania, zakupów, sprzątania, gotowania i hołubienia małżonka, pojawił się Obcy Pasażer. Ewcia poczuła się ociężała, senna i przybita, a na dodatek przed, po i w trakcie każdego posiłku treść z dna żołądka usiłowała ujrzeć światło dzienne. Po krótkim okresie wahań i przypuszczeń zdecydowała, że uda się do specjalisty. Lekarz dowcipny potwierdził jej domysły, wypisał receptę na witaminy, zapisał termin kolejnej wizyty i zlecił osiemset badań. Młoda kobieta wracała do domu w rozchwianym nastroju. Cieszyła się i obawiała jednocześnie. Jej małżonek przyjął jednak nowinę z podziwu godnym spokojem, a po dłuższej chwili namysłu wykazał się nawet entuzjazmem. Zrozumiał bowiem, że będzie wśród znajomych pierwszym ojcem. Zapowiedział jedynie, że ma to być syn. I Ewa posłusznie urodziła mu męskiego potomka. Okres ciąży, poród i jakiś miesiąc po rozwiązaniu był najlepszym okresem ich pożycia. Jacek z dumą gładził pęczniejący z dnia na dzień brzuch swej małżonki, przykładał ucho, improwizował rozmowy z potomkiem, przypominając jemu i jego matce, kto jest bezpośrednim sprawcą. Ewa nie protestowała, choć w cichości ducha wolałaby, żeby nie czynił tego w obecności tuzina swoich kolegów, bo rozmiary własnego ciała zawstydzały ją nieco. Pierwszy tydzień po narodzinach potomka Jacek spędził na bujaniu synka w ramionach. Niemal nie mógł się doczekać, kiedy Wojtuś uzna, że najadł się wystarczająco, aby oderwać go od cyca. Samo karmienie piersią napawało go lekkim obrzydzeniem. I zawsze, kiedy trzymał czule swego pierworodnego w ramionach, rozlegał się dzwonek u drzwi i wpadał kolejny znajomy. Dumny tata prezentował przez chwilę dziedzica, a potem zasiadał w kuchni przy piwku i papierosku, aby opowiedzieć o blaskach i cieniach ojcostwa. Wojtuś wracał do mamy. Po miesiącu sielanki Ewa nabawiła się zapalenia piersi, Wojtuś dostał kolki, a Jacek MUSIAŁ wrócić do pracy. Aby utrzymać rodzinę łapał nadgodziny. Od jednej takiej nadgodziny złapał wstydliwą chorobę i zaraził nią Ewę. I wtedy nastąpiła separacja od stołu i łoża, zakończona kilkoma krótkimi spotkaniami w niewielkiej salce, gdzie facet ubrany w czarną, długą sukienkę ogłosił, że nie są już mężem i żoną. Obie strony przyjęły to z ulgą, a trzecia, najmniejsza i najmłodsza, nie była jeszcze świadoma, co się wokół niej dzieje. Ewa wraz z Wojtkiem wróciła do cioci. Dokończyła studia i załapała się do pierwszej lepszej pracy, która ją zechciała. Została przedstawicielem handlowym. Potem jeszcze kilka razy zmieniała firmę, ale nigdy stanowisko, więc kiedy w prasie ukazało się ogłoszenie o poszukiwaniu kierownika filii firmy spożywczej, postanowiła spróbować. W ten sposób poznała Adasia.

Ani Monika, ani Ania, ani Ewa nie doprowadziłyby pojedynczo do takich efektów, jak doprowadziły jako trio.

Adaś z racji swoich obowiązków służbowych żeglował po Polsce, jak transatlantyk po oceanie. Regularnie zawijał do głównych portów czyli Gdańska, Wrocławia i Warszawy, gdzie czekały na niego trzy stęsknione konkubiny, spędzał tam po kilka dni, pławiąc się w szczęściu i nierządzie. Znowu wypływał, by zakotwiczyć choć na chwilę w mniejszych przystaniach, aby innych nie pozbawiać całkowicie możliwości obcowania z osobą tak wyjątkową jak on.

Słodka Ania, blondynka, zrównoważona Monika, brunetka i konkretna Ewa, ruda były dla Adama Trójcą doskonałą. Każda reprezentowała inny poziom wiedzy, inteligencji, poczucia humoru, życiowych doświadczeń i potrzeb. Dwie rzeczy je łączyły: bujny biust i osoba Adama. Ów odczuwał czasami lekkie wyrzuty sumienia, ale tłumił je i błyskawicznie wyrzucał z umysłu. Nie potrafił wybrać żadnej z nich, bo każda miała coś, czego nie posiadały pozostałe dwie. Po jakimś czasie uznał, że status quo zadowala wszystkie strony. Jego kobiety przestały go w końcu nagabywać o podjęcie bardziej urzędowych kroków, uspokoiły się i przycichły. W końcu stwierdził, że świat jest piękny, a on sam prawie doskonały. I tu popełnił pierwszy błąd. Przestał się starać.

Zbliżało się Boże Narodzenie. Adaś miał zwyczaj obdarowywać wybranki ekskluzywnymi prezentami. Tym razem jednak zabrakło mu czasu na wymyślne podarki. Zwykle zakupów dokonywał tuż po swoich urodzinach, kiedy miał czas na zastanowienie się. W tym roku, jak wiemy, Adaś urodziny przeleżał w łóżku, a jego umysł był zaprzątnięty roztrząsaniem problemów egzystencjalnych, a nie wymyślaniem podarunków. Potem nastąpił okres wytężonej pracy, podsumowań i ogólnego zamieszania związanego z końcówką roku w firmie spożywczej. Kiedy się ocknął, okazało się, że ma bardzo mało czasu. Poszedł więc do najbliższego i najdroższego butiku, wybrał czerwony sweterek horrendalnie drogi, bo na karczku była przyszyta metka z nazwą firmy znanej na całym świecie, polecił usłużnej i niebrzydkiej ekspedientce zapakować trzy takie sweterki w osobne paczki i odetchnął z ulgą. Po krótkiej chwili namysłu powędrował na Starówkę i dokupił trzy prawie identyczne naszyjniki z małym rubinem i dołączył je do paczek. Dwie paczki nadał własnoręcznie na poczcie, trzecią zabrał do domu. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku poszedł do łóżka i zapomniał o wszystkim. No, może nie całkowicie, bo trzeci prezent chciał wręczyć osobiście. Każdego roku spędzał Wigilię częściowo z rodzicami, a częściowo z Moniką, natomiast resztę świąt z drugą swoją wybranką. Dla trzeciej przeznaczał Sylwestra. Co rok dokonywał zamiany. Lawirował tak od dłuższego czasu, więc zaczynało mu brakować wymówek w postaci umierających cioć, wujków, przejechanych psów i awarii samochodów.

 

– Adamie, tak dłużej nie może być – kategorycznie stwierdził Biały.

– Że niby co? Że zapomniał o prezentach? Przecież kupił w końcu i wydał kupę kasy!

– Wiesz dobrze, że nie o tym mówię!

– A o czym? Że ma trzy kobitki? Przebolałeś dwie, a trzy to już za dużo? Przecież daje radę, a i one są zadowolone.

– Dałbyś spokój. To się źle skończy!

– Ty daj spokój. To twoje czarnowidztwo… Nie ma szansy, żeby to wyszło na jaw. Adaś działa doskonale, prawda Adasiu?

 

W styczniu zorganizowali sobie imprezę w pubie, gdzie pojawili się wszyscy pracownicy biurowi wraz z osobami towarzyszącymi oraz kilkoro pracowników z terenu. Adaś zabrał ze sobą Monikę, która ubrana w obcisły czerwony sweterek wyglądała bardzo apetycznie i reprezentacyjnie. Do tego na szyi zawiesiła ręcznej roboty wisiorek z rubinem, który wzbudził ogromny podziw i zainteresowanie wśród damskiej części towarzystwa. Nastąpiły oczywiście pytana: gdzie i za ile, na co Monika, skromnie spuszczając oczy, odrzekła, że to prezent od Adasia. Prezentodawca poczuł lekki niepokój, ale uczucie to ucichło wobec głosów zachwycających się jego gustem oraz szczodrością.

Na początku lutego zostało zorganizowane spotkanie całej firmy Ess-Produkt GmbH, które miało na celu podsumowanie wyników za rok ubiegły, przedstawienie planów na rok bieżący oraz ogólną integrację pracowników, czemu miała służyć uroczysta kolacja połączona z tańcami. Na ową kolację Ewa, pracownik firmy reprezentujący region północny, zeszła w gustownym, czerwonym sweterku, który apetycznie eksponował jej bujne kształty. Jedyną ozdobą był ręcznie robiony wisiorek z rubinem, który tu również wzbudził podziw żeńskiej części załogi. Gdyby Adam nie wypił wcześniej kilku drinków ze swoim szefem, gdyby nie zauroczył go biust nowoprzyjętego pracownika w postaci Bożenki i nie postanowił ulec nieodpartej pokusie przyciśnięcia się do owych krągłości w czasie tańca, z pewnością zauważyłby gromadzące się nad jego osobą czarne chmury. I to był drugi jego błąd, brak czujności. Chmury właściwie zgromadziły się wokół Ewy. Jedna z pracownic firmy, Tatiana, obecna na nieoficjalnym spotkaniu w pubie w Warszawie, wyciągnęła drżącą z pożądania rękę, dotknęła ozdoby i wyznała cichym szeptem, iż identyczny wisior już gdzieś widziała. Po dłuższej chwili wysiłku umysłowego i kolejnym drinku przypomniała sobie wreszcie, że dokładnie ten sam zestaw, czyli czerwony sweterek i wisiorek z rubinem, widziała miesiąc temu na osobie Moniki, atrakcyjnej brunetki z dużym biustem. Dokładniejsza relacja, mimo wysiłków Ewy, okazała się niemożliwa, bo Tania wypiła o jednego drinka za dużo i nie była w stanie nie tylko powiedzieć, kim była Monika, ale nawet, kim jest ona sama. Ewa postanowiła odłożyć rozmowę do rana, mimo że w jej wnętrzu kotłowało się jak wrzątek w środku czajnika. Udała się do swojego pokoju i usiłowała zasnąć. Na szczęście wypiła odpowiednią ilość procentów i to sprawiło, że opary alkoholowe przesłoniły jej wszelkie troski i zmartwienia, pozwalając zasnąć niczym niewinnemu dziecięciu, o ile niewinne dziecięcia pijają drinki. Nazajutrz rano wyczekała moment, kiedy Tatiana skończyła jeść śniadanie i z filiżanką kawy poszukiwała miejsca, gdzie w spokoju mogłaby wypalić pierwszego, porannego papierosa, chwyciła delikwentkę pod łokieć i prawie siłą zaciągnęła do własnego pokoju. Tam, bez zbędnych wstępów, zażądała bliższych wyjaśnień dotyczących niejakiej Moniki, czerwonego sweterka i wisiora z rubinem. Tania miała słabą głowę, więc szybko ulegała zamroczeniu alkoholowemu, ale też była młoda i zdrowa, więc szybko z tego zamroczenia wychodziła. Po czarnej kawie i przy papierosie, węsząc sensację i skandal, opowiedziała Ewie ze szczegółami o wyżej wymienionych osobach i rzeczach. Tylko temu, że Ewa była rozsądna i konkretna oraz miała na utrzymaniu małoletniego syna, Adam zawdzięcza to, że nie został zadźgany nożem w hotelowej restauracji. Ewa z pięknym uśmiechem podziękowała Tatianie, wypchnęła ją za drzwi i usiadła na łóżku. Gdyby trafiło to na Anię z pewnością płacze i lamenty dotarłby do najodleglejszych zakątków tej uroczej miejscowości. Gdyby to była Monika, prawdopodobnie przepłakałaby w zamknięciu najbliższe kilka, jeśli nie kilkanaście dni. Ale to była Ewa, absolwentka Politechniki Gdańskiej, umysł praktyczny i pragmatyczny, kobieta po przejściach i matka nastoletniego Wojtusia. Ewa postanowiła wszystko sprawdzić i niczego nie czynić pochopnie.

 

 

* * *

Ewa podeszła do sprawy naukowo. Stłamsiła w sobie niechęć i odrazę, jako że nie dysponowała jeszcze żadnymi dowodami, iż Adaś sprzeniewierzył się jej i jej uczuciu. Jak zwykle na jego wizytę wyekspediowała syna do wujostwa, przygotowała kolację przy świecach oraz seksowne desu na później. Do butelki czerwonego wina dolała blisko szklankę spirytusu, aby w ten sposób uśpić Adama i jego czujność. Na jej nieszczęście, tym razem ukochany cierpiał na potężny ból głowy, więc zamiast wina łyknął porcję ibupromu i zaległ w pościeli. Z konieczności przemieniła się więc z kobiety-wampa w siostrę Nightingale i chodziła koło niego na paluszkach. Niestety, plan spalił na panewce, bo nazajutrz Adam musiał udać się w dalszą podróż. Ewa była jednak wytrwała i wreszcie przy trzeciej wizycie napoiła go wystarczającą ilością Sangrii, żeby przespał czterdzieści osiem godzin bez świadomości, a nie tylko godzinę, która była niezbędna, aby zacząć wprowadzać plan w życie. Korzystając z tego, że Adam leży nieprzytomny w sypialni, sięgnęła po jego telefon i spisała wszystkie numery, pomijając tylko te, które znała, bo należały do innych pracowników firmy. Przyjęła bowiem domniemanie, że romans z jeszcze jednym pracownikiem, a właściwie pracownicą, biorąc pod uwagę poziom inteligencji Adama, jest wykluczony. Nazajutrz pielęgnowała go bardzo troskliwie, cierpliwie i z dużym osobistym poświęceniem, bo Adaś z kacem-gigantem był nieznośny. Uczciwie mówiąc nie mogła się doczekać, żeby pozbyć się go jak najszybciej z domu. Kiedy wreszcie wyjechał, zasiadła z kubkiem parującej kawy i papierosem i zaczęła dzwonić. Po blisko dwóch godzinach wykreśliła z listy około dziewięćdziesięciu pięciu procent. Zajęło to tyle czasu, bo dzwoniła nawet pod numery zapisane na przykład pod hasłem „Maciek”czy „Mirek”, uznając, że mógł usiłować w ten pieszczotliwy sposób zakamuflować prawdziwe imię kochanki. O dwudziestej drugiej zakończyła radosną twórczość. Na liście pozostało tylko kilka nazwisk. Trzy osoby miały wyłączone całkowicie aparaty, dwie były poza zasięgiem, czyli pięć było potencjalnie podejrzanych. Postanowiła kontynuować nazajutrz po południu.

Piątek przyniósł wreszcie spodziewane, acz niepożądane rozwiązanie. Ewa wykreślała na swojej liście kolejne osoby, aż wreszcie zostały jej ostatnie trzy, do których nie mogła się dodzwonić. W jej serce zaczęła wstępować drobna nadzieja, że być może pomyliła się i niesłusznie posądziła Adama o zdradę. We wszystkich trzech telefonach włączała się sekretarka, która uporczywie żądała od niej, żeby nagrała swoją wiadomość. Ale przecież nie mogła zapytać po prostu: Czy jest pani kochanką Adama Wieczorka, tak samo jak ja? Odłożyła komórkę i postanowiła ponownie spróbować za jakieś pół godziny. Na minutę przed upływem terminu telefon zaterkotał i ze zdziwieniem zobaczyła jeden z trzech niewykreślonych z kartki numerów. Przycisnęła zieloną słuchaweczkę.

– Halo – usłyszała głęboki, męski głos i poczuła taką ulgę, że mało nie zsunęła się z fotela. – Z tego numeru telefonu dzwoniono do mnie parokrotnie.

– Dzień dobry. – Zapanowała nad emocjami i głosem i spytała niewinnie: – Czy dodzwoniłam się do pana Wojtka Lewandowskiego?

– Przykro mi, pomyłka -usłyszała.

– W takim razie, przepraszam bardzo.

Już w trakcie rozmowy usłyszała pykanie w aparacie, które oznaczało, że ktoś usiłuje się do niej dodzwonić. Zerknęła na wyświetlacz i odkryła, że to przedostatni numer z jej listy. Wybrała go i postanowiła zagrać va banque, jeśli oczywiście usłyszy damski głos.

– Halo? – Niestety, w słuchawce zadźwięczał jednak damski głosik.

– Ja przepraszam bardzo, że niepokoję, ale dostałam pani telefon od pana Adama Wieczorka. My razem pracujemy.

– Tak? – W głosie zabrzmiało zaciekawienie, ale nie zdziwienie, czyli Adam był jej znany.

– Wie pani, widziałam panią kiedyś w towarzystwie pana Wieczorka. Miała pani na sobie taki śliczny, czerwony seterek i do tego wisiorek z rubinem. Strasznie mi się spodobał, a ponieważ wiedziałam, że to prezent od niego, spytałam, gdzie go kupił. I on podał mi sklep w Warszawie, ale niestety nie ma takiego w Gdańsku, bo ja mieszkam w Gdańsku. Poprosiłam więc o markę, ale nie pamiętał oczywiście, jak to facet. Za to dał mi telefon do pani i powiedział, że jeśli bardzo chcę, pani na pewno będzie tak miła i sprawdzi to dla mnie.

– Nie muszę sprawdzać – odezwał się głos po drugiej stronie. – Doskonale pamiętam, bo to potwornie droga firma i nawet zrugałam Adasia, że wydaje taką masę pieniędzy na prezenty dla mnie, ale powiedział, że na najbliższych nie ma co oszczędzać i …

– To jaka to firma? – przerwała jej Ewa, bo pomyślała, że jeśli nie skończy natychmiast tej rozmowy to chyba rozszarpie tę małą na odległość.

Padła nazwa, Ewa podziękowała wylewnie i rozłączyła się. Nie zdążyła pozbierać dobrze myśli, kiedy znowu rozdzwonił się telefon. Osoba płci żeńskiej oddzwaniała, ponieważ ten numer wyświetlił jej się wielokrotnie. Ewa nigdy później nie zrozumiała, dlaczego powtórzyła tę samą kwestię, co przed chwilą. Właściwie sądziła, że wszystko już się rozstrzygnęło i ten ostatni na liście to kolejny nietrafiony. O mało jednak nie zemdlała, kiedy druga dziewczyna podała jej tę samą nazwę producenta oraz pochwaliła gust i dbałość Adama, jeśli chodzi o dobór prezentów dla bliskich. Ewa znowu podziękowała i odłożyła komórkę. Po chwili podniosła się i podeszła do barku. Wyciągnęła pękatą flaszkę i bez używania pośredników, czyli szklanek bądź kieliszków, przechyliła i wlała całą zawartość (na szczęście resztkę) do ust. Koniak popłynął poprzez gardło do żołądka, a stamtąd za pośrednictwem żył dotarł wreszcie do mózgu. To uchroniło ją przed apopleksją lub zawałem serca. Wypita ilość zmusiła kobietę do natychmiastowego przyjęcia pozycji horyzontalnej. Myślenie postanowiła zostawić na później.

 

 

* * *

Poranek następnego dnia przywitała w jeszcze gorszym, o ile to możliwe, nastroju. Zadzwoniła do pracy, że bierze jeden dzień na żądanie i usiadła z kubkiem kawy, żeby się zastanowić. Jej ognista dusza domagała się natychmiastowej zemsty, ale pragmatyczny umysł potrafił stłamsić tę żądzę. Siedziała więc i wymyślała, co powinna mu zrobić. Pierwsze obrazy były godne tanich filmów grozy i ograniczały się do masakry tylko jednej części ciała Adama. Potem stawały się nieco bardziej wyrafinowane, ale nie wykraczały poza nadrzędny nakaz – pociąć, poszarpać, poszatkować. Po godzinie jej dusza była nasycona i teraz władzę całkowicie przejął rozum. Podpowiedział jej, że to wszystko były cudne wizje, ale za wprowadzenie ich w życie groziła kara sądowa. Więc jeśli rzeczywiście chce tego samego, co jej wyobraźnia, musi wszystko przemyśleć, zaplanować, przewidzieć i wreszcie doprowadzić do końca. Po pierwsze, uznała, obie pozostałe delikwentki powinny się dowiedzieć, czyli poczuć, czyli zechcieć tego samego, co Ewka. A więc należy odszukać adresy obu pań i doprowadzić do spotkania. Spojrzała na laptopa, ale po namyśle zrezygnowała. Teraz są tacy specjaliści, że nawet ze zniszczonego dysku potrafią odzyskać dane. Ona nie mogła ryzykować, miała na wychowaniu syna. Sięgnęła po staromodny notes i długopis, zapaliła papierosa i rozpoczęła zapisywanie kolejnych kroków swego misternego planu, który miał na celu unicestwienie Adama W. bez konieczności ponoszenia konsekwencji tegoż czynu.

1. Miała imiona i numery telefonów pokrzywdzonych, ale to nic jej nie dawało. Należało zdobyć adresy i przeprowadzić obserwację.

2. Po obserwacji i wyciągnięciu wniosków, że oba obiekty mogą poczuć się tak samo

pokrzywdzone jak Ewka, doprowadzić do spotkania. Spotkanie musi potwierdzić, że obiekty są zdeterminowane i będą chciały realizować jej plan.

3. Wymyślić plan samej, albo wspólnie z dwoma obiektami.

4. Pozostawić ów wymyślony plan w stanie spoczynku na kilka-kilkanaście dni, po czym powrócić do niego ze świeżym spojrzeniem, żeby wykluczyć ewentualne potknięcia.

5. Przygotować i zrealizować plan.

6. Z poczuciem wypełnionej misji powrócić do codziennego życia.

Przyjrzała się zapiskom i po namyśle dopisała jeszcze punkt siódmy, który właściwie powinien być pierwszym:

7. Akcja Czerwony Sweterek.

Gryząc końcówkę długopisu zastanawiała się, jak przekuć znajomość imienia i numeru telefonu na adres, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Wreszcie przypomniała sobie, że znajoma cioci pracuje w jednej z sieci telefonicznych na bliżej nieokreślonym, a raczej bliżej nieznanym Ewie, stanowisku. Owej znajomej Ewka nie znosiła, ale stykała się z nią na każdych imieninach u wujostwa, a los łaskawy zrządził, że za kilka dni taka impreza miała się odbyć. Uzbroiwszy się w cierpliwość ukryła notes za książkami o dietetycznym żywieniu, bo miała pewność, że nie zbliży się do nich ani Wojtek, ani Adam. Na pierwszy ogień miała pójść Ania, bo o niej nie wiedziała nic. Monikę zamierzała rozpracować w międzyczasie, bo z informacji uzyskanych od Tatiany wynikało, że mieszka ona w Warszawie. Należało więc udać się w podróż służbową. Zawiadomiła Adama, że wkrótce przyjedzie, bo zbrakło im materiałów reklamowych, a przy okazji chciałaby odwiedzić znajomych w podwarszawskiej miejscowości, więc zostanie do poniedziałku, ale, strasznie jej przykro, nie spędzą tego weekendu razem.

 

 

* * *

Zanim jednak pożegnała Trójmiasto, wstąpiła jeszcze do Gdyni, gdzie odszukała koleżankę z lat szkolnych, pracującą w garderobie teatru im. Gombrowicza i bazując na jej łatwowierności wycyganiła kilka niezbędnych do realizacji planu rekwizytów. Miała przy tym nadzieję, że jeśli coś pójdzie nie tak, to niczego nieświadoma Aldona, nie zostanie pociągnięta do odpowiedzialności za współudział. Do Warszawy dotarła w czwartek wieczorem i zameldowała się u lekko zaskoczonych znajomych w Izabelinie. Bez mrugnięcia okiem zaofiarowali jej nocleg na te kilka dni, zaznaczając jednak, że w weekend ich nie będzie, bo jadą na wcześniej umówioną balangę z noclegiem. Ewie było to bardziej niż na rękę i pocieszyła ich, że przejmie opiekę nad domem oraz żywym inwentarzem w postaci dwóch kotów i psa podczas nieobecności właścicieli, bo z pewnością będzie wracać na noc. Na następny dzień przybyła do biura o ósmej i witając wszystkich, zastanawiała się, kto z nich jest świadomy istnienia Adasiowego trójkąta bermudzkiego. Doszła do wniosku, że chyba jednak nikt. Wypełniła służbowe obowiązki, łykając z prześlicznym uśmiechem żółć, która napływała jej do ust, kiedy tylko Adam pojawiał się w pobliżu. Wyraziła też ubolewanie, że mimo tak sprzyjających okoliczności nie spędzą tych dwóch dni razem i tuż przed czwartą opuściła biuro. Jej samochód służbowy był niestety oklejony wielkim i kolorowym logo firmy Ess-Produkt i rzucał się w oczy jak plama z czerwonego barszczu na białym obrusie, musiała więc odjechać i spuścić Adama z oczu. Wiedziała jednak, gdzie mieszka, więc zaparkowała w bocznej, ślepej uliczce i w ciasnym wnętrzu tico wyciągnęła rekwizyty wyłudzone podstępnie od Aldony. Po półgodzinie z samochodu zamiast rudowłosej, biuściastej kobiety wynurzył się starszy pan z wydatnym brzuszkiem. Kapelusz i wąsy dopełniły kamuflażu na tyle, że Ewa sama się nie poznała w sklepowej witrynie. Ustawiła się przed sklepem naprzeciwko domu Adasia i zapaliła papierosa. Była zdumiona, że nie odczuwa nawet krzty zdenerwowania, tylko miłe podniecenie. Ale to również minęło po dwóch godzinach spaceru na wietrze. Miała już serdecznie dość, kiedy dostrzegła znajomą postać z uwieszoną u boku brunetką z potężnym biustem. Już wiedziała, że wysiłek i cierpliwość się opłaciły. Odczekała jeszcze półtorej godziny zanim zgasło światło i kolejny kwadrans, bo przecież Monika mogła wracać do domu i wreszcie poszła do samochodu. Była zmęczona, zmarznięta, spragniona, głodna i chciało jej się strasznie siusiu, ale czuła rozpierającą ją dumę, bo pierwsze zadanie wykonała bez zarzutu. Jutro zjawi się tu znowu o siódmej trzydzieści i poczeka, aż brunetka uda się do własnego mieszkania. Z Żoliborza do Izabelina dotarła w ciągu pół godziny, w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nie wygląda całkiem normalnie, więc dokonała błyskawicznej zwrotnej acz niekompletnej przemiany i dopiero wtedy zadzwoniła do furtki. Pan domu wpuścił ją bez słowa, ale kręcił głową na widok mody, jaka obecnie zapanowała wśród młodych ludzi. Ewa bowiem pozostawiła na sobie zszargany, szary prochowiec rodem z lat pięćdziesiątych, przepasany skórzanym paskiem, spodnie w kancik, ale do tego miała już skórzaną, świecącą torebkę i założyła własne buty na wysokim obcasie. Po zaspokojeniu w błyskawicznym tempie wszystkich wymienionych potrzeb, przeprosiła gospodarzy i padła na łóżko. Kamienny sen trzymał ją w swoich objęciach do szóstej, czyli do chwili kiedy zadzwonił budzik w komórce. Euforia dawno minęła, więc poranek okazał się wyjątkowo trudny. Mimo to, po wypiciu czarnej jak czarcia smoła kawy, stanęła na nogi i była gotowa do wypełnienia dalszej części swojego zadania.

Tym razem przyszło jej czekać znacznie dłużej. Dopiero około południa zauważyła odsuwanie zasłon. W tym czasie dokonała już zakupów w sklepie spożywczym opodal. Miała nową paczkę papierosów, dwie drożdżówki, małą butelkę wody mineralnej oraz miętówki. Pogoda też się poprawiła, nie było może ciepło, ale przynajmniej przestało wiać. Jak się spodziewała, Monika opuściła dom Adama w sobotnie wczesne popołudnie samotnie i udała się prawdopodobnie w kierunku domu. Ewa podążyła za nią, starając się nie stracić jej z oczu. Weszła za dziewczyną na klatkę i ciężko sapiąc podążyła w górę po schodach. Monika dotarła do drzwi mieszkania i z ulgą skryła się za nimi, ale staruszek wbrew obawom nie napastował jej, tylko nie przerywając sapania cierpliwie piął się dalej.

Misja została zakończona. Teraz trzeba zająć się drugą delikwentką.

Imieniny wujka obchodzono hucznie i w niezmiennym od lat gronie. Była wśród nich pani Aniela, wieloletni zasłużony pracownik jednej z firm telekomunikacyjnych. Ewa, z przymilnym uśmiechem, opowiedziała wymyśloną historyjkę.

– Znalazłam ten telefon na ulicy. To była jakaś wycieczka autokarowa. Kiedy wsiedli i odjechali, zobaczyłam, że coś leży tuż przy krawężniku. Znam numer i prawdopodobnie imię właścicielki, bo było naklejone na etui – Ania. Chciałabym go odesłać tej młodej osobie.

– To zwróć się do policji – poradziła pani Aniela.

– Ależ, pani Anielciu, sama pani wie, ile to trwa, a i ciągać może po sądach mnie będą. Pani jest jedyną i kompetentną osobą, która może to załatwić w ciągu paru godzin. Dziewczyna się ucieszy, może jakiś prezent będzie…

– A jak będzie w innej sieci? – Opór pani Anieli słabł w miarę dolewania likierku pigwowego, którego była wielbicielką.

– Aj tam, już pani ją namierzy. Ma pani takie liczne znajomości… A ja obiecuję, zresztą pani mnie zna, że nie jestem żaden pochwiściel i sprawa zostanie między nami.

Pani Aniela obiecała, a Ewie nie pozostało nic innego tylko czekać. Po tygodniu dostała adres drugiej delikwentki. Kosztowało ją to flakonik perfum, jednak warto było. W międzyczasie zawitał w jej progi stęskniony Adaś. Zauważył jej humorki, ale zbyła go burzą hormonów. Od seksu nie dało się wymigać, bo Adaś postanowił zadziałać na nią jak Kaszpirowski – wyleczyć dotykiem. Rzeczywiście trochę pomogło. Te dwa dni minęły niespodziewanie gładko i miło, tylko musiała się pilnować, żeby nie patrzył w jej twarz, kiedy ostrzyła nóż przed krojeniem mięsa na obiad, bo to mogło go przedwcześnie wystraszyć lub ostrzec.

Kiedy Adaś wyjechał żegnając ją czule, odetchnęła z ulgą i zabrała się do bardzo trudnego zadania. Pisania listu do Moniki i Ani. List musiał być wiarygodny, bo chciała się z nimi umówić na spotkanie. Uznała, że najlepsza będzie Warszawa. Ania mieszka we Wrocławiu, ale jest młoda, porywcza, żądna przygód, a sądząc też po głosiku jest typową reprezentantką blondynek, więc potraktuje to pismo poważnie albo jako przyczynek do kolejnej przygody. Monika natomiast nie ruszyłaby tyłka z Warszawy. Co najwyżej zaczęłaby się uważniej przyglądać swojemu ukochanemu, ale parę kroków na spotkanie w knajpie? Czemu nie?

List pisała w swoim tajnym notesie, kreśląc i poprawiając przez blisko trzy godziny. Wreszcie była zadowolona z rezultatu. Z grubsza rzecz biorąc wyjaśniła, że jest koleżanką z pracy pana Adama Wieczorka i przez przypadek weszła w posiadanie straszliwych informacji. Ponieważ pan Adam obdarzył ją swego czasu zaufaniem i zwierzył jej się z miłości do Moniki/Ani, to ona czuje się w obowiązku przekazać wyżej wymienione straszliwe informacje z nadzieją, że narzeczona będzie w stanie zadziałać i zapobiec nieszczęściu. Termin wyznaczyła za dwa tygodnie, żeby miały czas poprzekładać wcześniejsze zobowiązania i poprosiła, aby na spotkanie przybyły ubrane w czerwony sweterek oraz wisior, aby je mogła rozpoznać.

Czas, który pozostał jej do spotkania, wypełniła planowaniem zemsty.

 

 

* * *

Wczesny majowy wieczór w Łazienkach nastrajał do romantycznych spacerów i pocałunków pod drzewami. W maleńkiej kawiarence stoliki wystawiono już na wolne powietrze, żeby klienci mogli rozkoszować się atmosferą warszawskiego parku. Ewa zajęła stolik we wnętrzu kawiarenki na pół godziny przed umówionym terminem. Ściągnęła wiosenny płaszczyk, przewiesiła go przez oparcie sąsiedniego krzesełka i nerwowym gestem poprawiła czerwony sweterek. Niecierpliwie wierciła się i zerkała na drzwi.

– A może potraktują mnie jak idiotkę i w ogóle nie przyjdą. Nie zdziwiłabym się. Ja bym chyba nie przyszła – zajęła się własnymi myślami.

– Są! – Zakrztusiła się herbatą i parsknęła mało elegancko.

Obie panie spotkały się w drzwiach i obrzuciły mało sympatycznymi spojrzeniami swoje identyczne sweterki. Miny wydłużyły im się jeszcze bardziej, kiedy z rogu salki pomachała do nich kobieta w takim samym pulowerku. Podeszły niechętnie.

– Co to, stowarzyszenie wielbicielek czerwonego sweterka? – rzuciła zaczepnie Monika, a Ania wodziła nieprzytomnym wzrokiem od jednej do drugiej.

– Prawie. Siadajcie, miłe panie – poleciła Ewa.– Zaraz wszystko wytłumaczę.

Przywołała kelnerkę, zamówiła kawę i wino i poczekała na zrealizowanie zamówienia. Wszystkie trzy przyglądały się sobie z niechęcią. Reprezentowały ten sam typ urody, wysokie, postawne, z dużym biustem.

– Dziękujemy – Ewa odprowadziła kelnerkę wzrokiem i weszła w rolę przewodniczącego zebrania.

– Miłe panie – zaczęła – zgromadziłam nas wszystkie, bo łączy nas osoba pana Adama Wieczorka. Jestem Ewa, mieszkam w Gdańsku, to Monika, mieszka w Warszawie, a to Ania z Wrocławia. Po dokonaniu prezentacji możemy przejść do konkretów. Adam Wieczorek to szuja, mizerota moralna, pasożyt uczuciowy, gnida, wesz i pijawka. Nie chcę używać bardziej dosadnych epitetów, żeby nie ranić waszych uszu, ale generalnie wszystkie na „ch” i „s” są adekwatne do jego osoby. Ów osobnik utrzymuje intymne kontakty z nami trzema i nie zaprzeczajcie, tylko spójrzcie na nasze sweterki i wisiorki. To drogie prezenty dla, teoretycznie, wybranki serca.

Po fazie oszołomienia nadeszła faza ustalania faktów. Okazało się, że najdłuższy staż ma Monika, potem Ania, a na końcu Ewa. Ewa opowiedziała, jak to się stało, że odkryła matactwa Adama i jak to przeżyła. Posiedziały i pogadały ze sobą szczerze. Ewa przezornie nie rzucała hasła o zemście, ale nakierowywała na nią swe współtowarzyszki. Pod koniec spotkania wszystkie zgodziły się, że takiej hańby nie można puścić płazem i że pomyślą nad sposobem. Następne spotkanie umówiły za miesiąc, a przez ten czas miały zachowywać pozory i nie zdradzać się ze swoją wiedzą.

 

 

* * *

Miesiąc to wystarczająco dużo, aby gniew i złość dojrzały w człowieku. W kobiecie dzieje się to jeszcze szybciej, a jeśli dołożyć do tego fakt, że kobieta wie, a czego nie wie, to sobie wyobraża, to macie obraz stanu ducha w jakim ta trójca spotkała się ponownie. Monika i Ania nie dysponowały konkretnymi propozycjami, bo raczej obcięcie genitaliów lub wepchnięcie do kombajnu nie wchodziło w grę. Ewa miała to już za sobą. Miała też konkretny plan, który zdecydowała się przedstawić swoim zdesperowanym koleżankom. Przyjęły go przez aklamację.

Nieświadomy niczego Adaś krążył między swoimi konkubinami, sprawiedliwie rozdzielając uroki, ale też nie starając się zbytnio. Gdyby przyjrzał się dokładniej, zauważyłby z pewnością, że jego kociaki są mniej skłonne do radosnych igraszek, częściej miewają bóle głowy, rzadziej przejawiają inicjatywę własną. Każdy normalny facet zauważyłby to i albo podjął zdwojone starania, aby jego słoneczko było szczęśliwe, albo powziąłby podejrzenie, że jego słoneczko ma gacha. Obie rzeczy wpłynęłyby na zwiększenie aktywności Ale Adam był przekonany o własnej doskonałości i nawet jedna szara komórka nie przesłała mu sygnału ostrzegawczego, że coś jest nie w porządku. Zanikł w nim nie tylko instynkt myśliwego, ale nawet instynkt samozachowawczy. I to był jego trzeci błąd.

 

 

Dlaczego teraz nic nie mówisz? – gorączkował się Czarny.– Czemu nic nie gadasz?

– …

– Zrób coś, ostrzeż go!

– I tak mnie nie posłucha.

 

 

* * *

 

– Wojtek, czy ty zawsze musisz wszystko robić w ostatniej chwili – Ewa podniosła głos i stukała niecierpliwie palcami o blat biurka. – Dobrze, spytam go. Cześć!

Adaś, w malowniczej pozie, leżał rozwalony na kanapie w salonie.

– Czego chciał twój syn?

– Nie wiem, czy mogę cię o to prosić. To trudne zadanie…

– Tak? – Adaś poczuł wyzwanie i usiadł normalnie. Ewa uśmiechnęła się leciutko. Wabik zadziałał.

– Chodzi o to, że mają napisać list. Na poniedziałek. Jak tego nie zrobi, ma rok z głowy. Baba od polskiego go nie przepuści!

– To takie trudne? – Adaś powrócił do pozycji leżącej. – To każde dziecko potrafi. Nie trzeba mieć studiów.

– Ale to ma być list samobójcy.

– Co? – Adam ponownie zainteresował się.

– No – kontynuowała Ewa – a na dodatek takiego, który ma problemy psychiczne, jakąś schizofrenię. Widzi zjawy, które go otaczają i dręczą i takie tam duperele…

– To interesujące. Mogę skorzystać z twojego laptopa?

– Przykro mi, coś się w nim popsuło, ale jak list to może tradycyjną metodą? Kartka i długopis?

– Ok, może być.

Przyjął plastikową podkładkę z doczepionym do niej długopisem i zamyślił się. Adam potraktował zadanie bardzo poważnie. Pisał i kreślił. Potem przepisał i trochę mniej kreślił. Wreszcie przepisał kolejny raz i dokonał tylko kilku poprawek. Ewa przeczytała wypociny i ucałowała Adama pierwszy raz od długiego czasu naprawdę serdecznie.

– Podpisz to – poprosiła ze śmiechem – żeby ten mój smark wiedział, komu jest winien wdzięczność.

Adam posłusznie podpisał.

 

 

* * *

 

– Adasiu, kiedy ty tu ostatnio sprzątałeś?

W niedzielny poranek Monika, stojąc w przejściu między aneksem sypialnym a pokojem w przejrzystym peniuarze, przeciągała zalotnie ciało eksponując przy tym obfity biust, który zawsze działał na Adasia jak magnes na opiłki żelaza.

– Nie pamiętam – odpowiedział nie bardzo przytomnie, bowiem zapadał już w lekki trans hipnotyczny wywołany kołysaniem bujnych piersi Moniki.

– To może zostawisz mi klucze, a ja wpadnę w tygodniu i zrobię trochę porządku? – wygięła zachęcająco ciało i przeczesała dłonią długie włosy.

– Oczywiście, kochanie! – odpowiedział wpatrując się w rozchylające się poły uroczego peniuarku. – Ale teraz chodź do swojego misiaczka!

 

 

* * *

Bardzo późnym wieczorem, w ostatnią sobotę czerwca, trzy męskie postacie chichotały nerwowo przed drzwiami jednopokojowego mieszkania z aneksem sypialnym na Żoliborzu.

– Dzwoń! – Jedna postać została energicznie szturchnięta.

Zadźwięczał brzęczyk, a po chwili rozległo się szuranie kapci.

– Kto tam? – dał się słyszeć zaspany głos.

– To ja, kochanie. Przyszłam oddać ci klucze!

Klucz zachrobotał w zamku i po chwili drzwi uchyliły się trochę. Trzy męskie postacie rzuciły się na zaspanego gospodarza. Wymachując nożami i siekierami, zaciągnęły go do pokoju, gdzie został brutalnie rzucony na podłogę i przygwożdżony trzema ciałami. Adam słyszał tępe uderzenia siekier w podłogę oraz wysoko brzmiące jęki stalowych noży. W ciągu trzydziestu sekund spocił się jak mysz, mało tego, poczuł, że jeszcze chwila, a zwieracze odmówią mu posłuszeństwa. I nagle został ponownie ustawiony do pionu i usłyszał znajome głosy swoich kobiet. Wszystkich trzech. Naraz. Tyle, że nadal patrzył w przerażające twarze zbirów, którzy przemocą wdarli się do jego mieszkania.

– Co jest? Co się dzieje? – pytał oszołomiony.

– Skarbie, to my! – Dziewczęta zaczęły ściągać z siebie przebrania.

Adam poczuł taką ulgę, że aż się zachwiał. Został usadzony na krześle i dostał lampkę koniaku.

– Ale jak to? Razem? – Adam powoli wracał do równowagi, a wraz z nią powracała mu zdolność oceny sytuacji.

– Nie martw się, skarbie. – Ewa pogładziła go po policzku. – Już teraz będzie dobrze.

– Tak, misiaczku – wtrąciła się Monika. – Przypadkiem dowiedziałyśmy się o sobie. Na początku byłyśmy wściekłe, ale potem…

– Ale potem – dokończyła Ania – uznałyśmy, że jesteś wspaniałym facetem. Tyle lat byłyśmy z tobą. Nie uraziłeś żadnej z nas. Zawsze pamiętałeś o naszych świętach.

– Należy ci się nagroda – podjęła wątek Ewa. – Najpierw chciałyśmy cię nastraszyć i to nam się udało, a teraz zamierzamy zrobić fantastyczną imprezkę.

Dziewczyny zakręciły się szybko. Błyskawicznie pościągały resztę męskich ciuszków, nakryły do stołu, przyniosły kieliszki i alkohol.

– Skarbie, twoje zdrowie – Ewa wzniosła toast. – Dla ciebie zdobyłyśmy napój bogów. Nie pytaj, co to jest, tylko pij. Potem ci powiemy, co to i ile kosztowało. To jest specjalnie dla ciebie.

Adaś chwycił swój kieliszek, który z niewielkiej ćwierćlitrowej buteleczki napełniała mu Ania, trzymając ją z wielkim pietyzmem przez ściereczkę.

– Do dna, Adasiu – poprosiły dziewczyny chórem. – Za nas i za siebie.

Adaś wypił, wziął do ręki flaszeczkę i obejrzał dokładnie, ale nie było etykietki. Napój przypominał nieco koniak, tylko zajeżdżał jakąś goryczką. Zdecydowanie mu nie podchodził, ale jako dżentelmen nie chciał rozczarować swoich kobiet, więc uśmiechnął się.

– Smakowało ci ? – zatroszczyła się Monika.

Ponieważ Adam entuzjastycznie potwierdził, natychmiast ponownie napełniono mu kieliszek. Trochę nim wstrząsnęło, ale wypił toast, bo był za to, co było. Nie wypadało odmówić. Po trzecim toaście buteleczka została opróżniona całkowicie i Adaś odetchnął z ulgą.

– No to teraz powiedzcie, co to było? – domagał się. Jeśli tak się wysilił, to przynajmniej chce mieć co opowiadać kumplom.

– Jeszcze chwila cierpliwości. – Ewa zerknęła na zegarek. – Przedtem jeszcze jedna niespodzianka. Skinęła na dziewczyny i wyszły do łazienki. Kiedy wróciły, wszystkie miały na sobie jedynie wisiorki z rubinem i buty na wysokich obcasach. Adaś poczuł, że oto osiągnął szczyt swoich marzeń. Blondynka o bujnym biuście, brunetka o bujnym biuście i ruda o bujnym biuście stały przed nim nagie, czekając na jego rozkaz. A on poczuł… poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła, a kiszki skręcają się w warkocz.

– Jezu, co to jest? Co się dzieje?

– Ty umierasz, Adasiu – odpowiedziała mu w imieniu reszty Ewa. – Umierasz z najpiękniejszym na świecie widokiem przed oczami. Ostatnie, co zapamiętasz będą trzy nagie kobiety w twoim mieszkaniu, których nie zdołasz nawet dotknąć. Ironia, prawda? Marzenie niemal w zasięgu ręki, ale poza nim.

– Umieram? – bełkotał przerażony Adaś. – Jak to umieram?

– Zwyczajnie. Wypiłeś napój bogów i udasz się do nich.

– Nie ujdzie wam to bezkarnie! – Adaś zapluł się białą pianą. – Zgnijecie w pierdlu.

– Mylisz się, kochanie! – Ewa przerwała mu łagodnie. – Zostawisz list pożegnalny, w którym informujesz wszystkich o tym, że od lat prześladują cię zmory. Szarpią cię i rozdzierają, a ty nie potrafisz przed nimi uciec. Już nie masz siły…

– List dla Wojtka – skojarzył Adam i była to jego ostatnia logiczna myśl na tym świecie.

Dziewczęta przeniosły Adama do szafy wnękowej i ułożyły jak maleńkie dziecko, potem zasunęły drzwi, jakby uczynił to on sam szukając schronienia przed zwidami. Pozbierały swoje rzeczy oraz naczynia ze stołu, pozostawiając tylko flaszkę i kieliszek Adama. Starannie powycierały własne odciski i wszelkie inne ślady, pozostawiając tylko ślady bytności Moniki. Ewa cieszyła się, że to Monika, a nie Ania była widywana w tym mieszkaniu. Ania z pewnością wygadałby się w trakcie rutynowego przesłuchania.

– Już wszystko? Rozejrzyjcie się jeszcze raz – poleciła Ewka.

– Nie zapomnij o liście – przypomniała Ania.

Ewa sięgnęła do torby, wyciągnęła szczypczykami list, położyła na stole, a obok długopis.

– No to koniec. Spadamy. Monika, odwieś klucz do szafki w przedpokoju. Chyba nie zapomniałaś swojego duplikatu? Wyrzucę go gdzieś w pole, jak będę wracała do domu. To zamykamy i zmykamy!

 

 

* * *

- Mówiłem ci, że to nie potrwa zbyt długo! – Czarna postać uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Właściwie to nie jego wina – usiłowała tłumaczyć biała postać, a Adaś poczuł się odrobinę lepiej, o ile to możliwe w zaistniałej sytuacji.

– Może i nie jego – zgodził się Czarny – ale nie zrobił wiele, żeby temu zapobiec. Można powiedzieć, że nawet bardzo się starał, by doprowadzić do takiego finału.

– A tak dobrze się zapowiadał – westchnął z nostalgią Biały. – Próbowałem mu pomóc!

 

Adam Wieczorek leżał skulony w szafie i nawet nie było mu niewygodnie. Po tym, jak zniknęły dwie nieduże postacie, czarna i biała, wiedział, że zbliża się koniec. Analiza życia uświadomiła mu, że był dobrze rokującym fragmentem ciała kierowniczego dużej firmy i życiowym udacznikiem. Kwestia drobnych błędów, samozadowolenie i zbyt szybka stagnacja sprawiły, że skończył, jak skończył. Prawie dosięgnął szczytu i zatrzymał się w wyścigu do doskonałości. Kto stoi, ten zostaje w tyle. Adaś doznał w pewnym sensie ulgi. Zrozumiał też, że powinien był czasami posłuchać Białego, a nie zawsze ulegać namowom Czarnego. Cóż, teraz już za późno. Skończył się jeden etap, zaraz zacznie się nowy. Zamarł w oczekiwaniu, bo nagle coś zaczęło się dziać…

 

* * *

 

– Kolejny, który nie wytrzymał wyścigu szczurów!

To był jedyny komentarz wieloletniego pracownika Wydziału Dochodzeniowego Komendy Stołecznej. Pracownik ów złożył zamaszysty podpis pod swoim protokołem. Po dołączeniu protokołu z sekcji zwłok sprawa została definitywnie zamknięta.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Doczytałem do - wszystkie baby są takie same. Więcej błędów nie zauważyłem. Pozdrawiam.

:-)  A pozwolenie na użycie mojego imienia i inicjału to aby masz oryginalne?  :-)  

Przeczytam systematycznie, gdy będę miał więcej czasu.

     Klasyczny przykład przegadania, i to w stanie nasyconym.

Doczytałem do "playboya". Jeśli twoim zamiarem było napisanie biografii Adasia, to rozumiem. Ale proszę o wyrozumiałość, bo mnie przeżycia głównego bohatera (przynajmniej do chwili, w której zaprzestałem lektury) potwornie znudziły. Bez urazy, ale jak chcesz to możesz opisać moje dzieje - gwarantuję, że będzie ciekawiej:). Może dalej coś się dzieje, ale jak na razie - nuuuda. 

 

Pozdrawiam

Mastiff

Przeczytałam do:

"- Nie powinieneś utożsamiać jednej kobiety z całą populacją – tłumaczył łagodnie Biały."

W tym fragmencie nie zauważyłam błędów. Dalej niestety nie przeczytam, bo to nudne jak cholera. Ciągnie się to i ciągnie, i końca nie widać. Flaki z olejem. Prawie usnęłam nad laptopem.

Cóż, trudno. Wydawało mi się, że jest zabawnie, ale wyszło inaczej. Dzięki za opinie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo, bardzo kłopotliwy tekst.  

Daruj mi szczerość, Droga Bemik, ale wyszło Tobie coś dziwnego. Nawet ja nie mogłem przeczytać jednym ciągiem, ponieważ zaczynało nużyć swoistą jednostajnością --- i nie mogłem nie wracać, by kolejny fragment "skonsumować". Dlatego nie potrafię właściwie ocenić, ba, nie potrafię powiedzieć, czy mi się "Żywot..." podobał. To trochę tak, jak z filmami Koterskiego, chociaż obrócone o sto osiemdziesiąt stopni. Obejrzy się całość, potem pamięta się tak zwane momenty, ale do całości nie chce się wracać --- tu całość w jednym oglądzie wydaje się zachęcająca, właśnie zabawna, jak zamierzałaś, ale w pamięci brak owych momentów, zachęcających do powrotu... (Szlachetny wyjątek: finał. On wyszedł, bynajmniej nie na spacer.)  

Nie jestem pewny, co wyszło by na dobre: skondensowanie czy przeciwnie, rozbudowanie ze wzmocnieniem elementów ironicznohumorystycznych. Patrz słynny "Lesio"...

Dzięki Adamie. Na rozbudowanie raczej się nie porwę. I tak zrobiło się trochę nudne. Mam skróconą wersję, ale to już nie ma sensu, żeby tu umieszczać.  A porównanie do Lesia wbija mnie w dumę.  Cieszę się, że przebrnąłeś przez całość - chyba jako jedyny.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziwne. Mi to opowiadanie straszliwie się spodobało - spodziewałem sie, że będą  tu tylko takie komentarze. Naprawde lubie takie teksty. Troche tu z Carrolla, troche z Małeckiego i mnustwo własnej swojskości - mniam! Chociaż muszę przyznać, że i ja nie przeczytałem na raz. Wynikło to z faktu, że czytałem kawałek po kawałku wykonując swoj robotę i czytając korpo-poczte, więc łapałem fabułe akapit po akapicie ale spodobało mi sie na tyle, że doczytałem do końca. Strasznie fajne!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Dzięki Russ, to miłe z Twojej strony po tylu negatywnych komentarzach. Przyznam, że przy pisaniu bawiłam się super, tym bardziej, że udało mi się wpleść kilka wydarzeń z prawdziwego życia, które miały ubarwić opowiadanie np. fragment o "Scheisse" przy samochodach.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@bemik

Podobało sie, oj podobało. Czytało sie to jak nienachalne anegdoty, takie krzepiące opowiadanie z goryczą na dnie żeby człowiek w tym ciepełku nie zasnął- bardzo przyjemne.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Nowa Fantastyka