
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Zamykając bramę dostrzegła grupkę jeźdźców mozolnie wspinających się na śliskie od liści i błota zbocze góry. Zaczekała więc na nich.
– Zabłądziliście. Do zamku jedzie się w przeciwną stronę i w dół. Tutaj jest tylko folwark– uprzedziła, zanim zsiedli z koni.
Jadący na przodzie wyprostowany mężczyzna potrząsnął głową.
– Jesteśmy zmęczeni, my i konie– zaoponował.
– To niedaleko. Wszyscy tam czekają. Ja tu już zamykam dom– odparła. Był blady z zimna i z trudem powstrzymywał drżenie.
– Panie– musimy jechać– skoro tam wszyscy czekają– zaoponował jeden z jego ludzi. Wtedy zrozumiała, z kim miała do czynienia i wyobraziła sobie to powitanie– wystrojeni miejscowi i ten ociekający wodą oficer.
– Wszystkich– nie dam rady przyjąć– powiedziała łagodniej.
Skinął głową zsuwając się z konia.
– Choć w szopie, byle pod dachem– powiedział przywykłym do decydowania głosem.
– Pojedziecie tam i powiecie, że dołączę jutro. Mały ze mną zostanie i zajmie się końmi– skinął na tak samo przemokniętego wyrostka, jawnie drżącego na siodle. Ktoś chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz odprawił ich gestem i wszedł za nią do domu.
Tak więc wyglądał ten legendarny rozbójnik– oficer, który sam jeden ze swoimi ludźmi ocalił przed najazdem ich dolinę, wbrew królewskim rozkazom. Wojska ze stolicy musiały odeprzeć napastników mimo uprzednich tajnych paktów. Karena– miejscowego bohatera nie można było ukarać, bo groziłoby to buntem. Można go było tylko przyjąć na królewską służbę. Nadać mu szlachectwo– najlepiej przez ożenek z rodziną wierną królowi. Z jej siostrą.
„To tylko zmarznięty, zdrożony człowiek”– powtarzała sobie, prowadząc go do kuchni. Szlachetny, ale szybki i surowy w swych decyzjach. Jako wódz musiał taki być.
Niedawno został kilkakrotnie ranny, stąd lekkie ubranie i wrażliwość na zimno. Nie przyzna się, że coś go boli…
Gość zatrzymał się. W obłoconych butach nie chciał wejść na czyste deski podłogi. Przysiadł na schodkach próbując rozsznurować buty zmarzniętymi rękami.
Weszła do kuchni i zaraz przyniosła ciepłych ziół z miodem.
Oparł rękę o kolano i pił powstrzymując drżenie.
– Chininy?– zapytała rzeczowo.
– Uhm! Przydałaby się– przytaknął.
– Niestety– nie mam opłatków– przyniosła słój z proszkiem i nabrała miarkę. Przełknął ją bohatersko.
– Można– w kulce chleba– powiedział stłumionym głosem.
– Dawałem tak moim ludziom. Acha– Małym zajmie się ktoś w stajni?
– Tak, jest tam starszy stajenny
Oparł się o poręcz i głęboko, świadomie oddychał, jak ktoś, kto przeszedł bodaj wstępne wtajemniczenia.
– Chwilę odpocznę– powiedział. Zrozumiała, że jej zaufał i nie płoszyła tej chwili.
Wreszcie otworzył oczy i rozejrzał się dokoła. Otworzyła drzwiczki do małej izdebki obok wielkiego pieca. Stała tam parująca wanna.
– To was najlepiej rozgrzeje– powiedziała, szybko zbierając swoje kobiece drobiazgi.
– Przeszkodziłem ci– zrozumiał w mgnieniu oka.
– Nie powiem, że nie– uśmiechnęła się.
– Ale rada wam usłużę. Tylko proszę nie zasypiać w wannie!
Odpowiedział jej uśmiechem rozpinając przemoknięte ubranie.
Ciepła woda napełniła nowymi siłami jego obolałe ciało. Przestał drżeć i napinać mięśnie, oddychał głęboko i myślał jasno.
Obudził się również jego żołądek, głośno reagując na dobiegające z kuchni zapachy. Otulił się w leżącą obok jakąś szatę.
– Nic nadzwyczajnego, same resztki– uśmiechnęła się na jego widok i podała mu gęstą zupę– gulasz z resztek kasz i jarzyn.
– Pachnie nadzwyczajnie– uśmiechnął się tak samo.
Nagrzała w międzyczasie żelazko i zaczęła teraz wygładzać jego mundur.
– Chcę już wygasić ten piec, a jutro wszyscy będą wystrojeni– wyjaśniła, czując jego spojrzenie.
– Włożę taki piękny order od króla– mruknął.
– Jesteś dobrą gospodynią– dodał z uznaniem.
– A moja siostra jest zupełnie inna– zaryzykowała poruszenie tego tematu.
– Tak?– zrozumiał szybko.
– Ładna i delikatna.
– Chciała tego związku? – zapytał czujnie.
– Nie rozmawiała ze mną o tym, i to mnie dziwi. Dotąd myślałyśmy, że ojciec sprzyja komuś innemu. Nie wiem, jak ją przekonał– mówiła, bo słuchał uważnie jej niejasnych przeczuć.
Zrozumiał, że chciała mu coś przekazać, tyle, ile mogła pozostając lojalna wobec rodziny.
Dlaczego dali mu właśnie taką narzeczoną? Nie był grzecznym, gładkim dworakiem, o którym zapewne marzyła rozpieszczona panna. Robili to umyślnie? By go ośmieszyć, wykpić, odtrącić? By mu się nie udało dochować warunków umowy?
Musiał być czujny. Ale najpierw dobrze się wyspać.
– A ten ktoś inny? –zapytał pozornie niedbale.
– Młodzik taki. Gdzieś wyjechał– ucięła.
Upadł na posłanie i spał bez snów. Rano zbudził się mniej obolały, niż się obawiał. Deszcz przestał padać.
Miał żelazny organizm, skoro po takiej drodze obudził się bez gorączki. Zjedli jeszcze cokolwiek i ruszyli do zamku. Venia zrezygnowała z założenia paradnej sukni, wzięła tylko nową, lecz codzienną szatę.
Tam oczekiwano go uroczyście. Powitania przeciągały się jakby umyślnie podkreślając kontrast paradnych ubrań miejscowej szlachty i kupców i ubogie mundury ludzi Kera. Ten jednak z całą powagą przedstawiał swoich ludzi. Jacyś nieuznani synowie, może nawet chłopscy i rozbójniczy mieli teraz zamieszkać wśród żon i córek zacnych ludzi? Nie można do tego dopuścić i każdy plan pozbycia się ich byłby dobry. Jakby wszyscy zapomnieli, że gdyby nie danina krwi tych ludzi, oni sami, ich żony i córki byliby już dawno na targu niewolników…
Po powitaniach Kerr zapragnął poznać narzeczoną. I choć śmiano się z jego prostactwa, pozwolono mu dalej się błaźnić.
Jej siostra usiadła więc nieopodal a Kerr łagodnie zagadywał nieśmiałą Celię. Bladła i rumieniła się na przemian.
– Słabo mi– szepnęła wreszcie do siostry.
Venia podeszła biorąc ją za puls.
– Czy to zwykła słabość niewieścia?– zapytał Kerr czujnie.
Odruchowo zaprzeczyła i dostrzegł jej przerażenie, gdy liczyła dni.
Kerr podniósł ku sobie twarz narzeczonej.
– Jeśli chcesz mi cokolwiek powiedzieć, zrób to teraz. Potem będę już tylko krzyczał– ostrzegł spokojnie.
Szlochając pokręciła głową. Pytająco wskazał na jej łono. Opuściła wzrok przytakując.
– A on? – zapytał Kerr.
– Wyjechał. Ojciec go gdzieś wysłał. Nie wiem, czy wiedział. Ja nic nie wiedziałam!- starała się mówić spokojnie Venia.
– Ojciec zabronił mówić– szepnęła niepotrzebnie Celia.
Źrenice Kara zwęziły się i wyszedł z izby.
– No, toś powiedziała! Teraz będzie!- westchnęła Venia, szukając miejsca do ukrycia siebie i siostry.
Kerr wszedł do głównej izby i spojrzał na przygotowane na stole dokumenty.
– Sam najlepiej wiem, ile znaczy prawe pochodzenie– zaczął głośno, przyciągając uwagę wszystkich-
– Czy możesz więc przy świadkach potwierdzić, że oddajesz mi córkę godną honoru?
Przez salę przeszedł szmer. Co za prostactwo! Ale zapowiada się ciekawie. Kto mu powiedział?
– Co ja wiem o babskich sprawach? Venia– chodź no tutaj!- na twarzy Wlada pojawił się zdradziecki rumieniec.
– Przysięgaj– co wiesz o stanie swej siostry?
– Wiem, że zabroniłeś jej ze mną rozmawiać– odparła spokojna w obliczu niebezpieczeństwa dziewczyna.
– Gdzież ona sama?– zapytał sędzia, nadzorujący umowę.
– Ona zasłabła– wyjaśniła Venia.
– Więc to tak! Oszukać mnie chcieliście! Zakpić z mego pochodzenia! Nie chcecie mojej krwi, którą broniłem wasze żony i córki! A na co mi to było? Łaska królewska? Jako zbój wziąłbym na was lepsze łupy!- krzyczał Kerr. W rękach jego ludzi pojawiła się broń.
Jedynie Venia stojąca najbliżej spostrzegła, że nie zapamiętał się w swoim gniewie. Krzycząc trzeźwo rozglądał się dokoła. Ale w tej lodowatej furii był równie groźny. To, co jeszcze wczoraj wydawało się dobrym żartem– podsunąć bękartowi bękarta– teraz jawiło się rzeczą straszną.
W tej chwili w sieni zaczął się ruch. Paru ludzi wysłanych po wiadomości znalazło w kryjówce młodego Olega, narzeczonego Celii.
– Takem sobie myślał żeś nie wyjechał, skoro tyle wojska po drodze, tylko się gdzieś przytaił. No i jakże tu pannę swą zostawić w kłopocie…– kpił zeń Kerr. Młody, choć ubrudzony i zarośnięty, patrzył odważnie.
– Nie panie. Wprawdzie przysięgali my sobie, ale.. nie chciałem walczyć przeciwko– edyktowi królewskiemu– tłumaczył z wysiłkiem Oleg. Jakże by śmiał, mimo całego bólu swego i Celii, stawać przeciwko temu człowiekowi?! Którego równie bał się, jak podziwiał.
– Więc tchórzem jesteś?– pytał teraz tamten. I co miał powiedzieć? Każda odpowiedź jest zła.
– Nikt poza tobą, panie, nie może mi tego zarzucać– odparł dumnie po namyśle.
– Tak? A przecież ty oszukać mnie chciałeś– oponował Kerr.
Z reakcji Olega wynikało, że naprawdę nic nie wiedział o słabości Celii.
– Nie wiesz, co dzieje się z niewiastami, gdy pozwalają ci na poufałość?– kpił Kerr.
– Nigdy bym się, nigdy bym się nie ośmielił…
– Tak się mnie boisz? – Kerr wiedział doskonale, w jakiej sytuacji jest Oleg– musiałby walczyć albo z nim, albo z królewskim prawem w obronie swej histerycznej narzeczonej. Wypróbowywał go tylko i młodzieniec dzielnie mu się opierał.
– Skoro sam nie wiesz, co masz czynić – powiem ci. Tu zaraz podpisz, że dziecko uznajesz i pannę poślubisz. Ale przedtem u mnie w oddziale posłużysz. Zobaczymy, coś jeszcze wart!
Obecni nie zdołali odetchnąć, gdy Kerr zwrócił się znów do Wlada. Ale ten obmyślił już sposób ratowania swej skóry. Pociągnął Venie za włosy zmuszając do ugięcia kolan.
– Żałuję, żem cię nie zostawił niewolnicą, gdy twoja matka mi cię przyniosła. Ale zrobię to teraz, bo nie dopilnowałaś siostry!
Obecni akurat lubili Venię, prowadzącą ojcowskie gospodarstwo. Łatwiej robiło się interesy ze skrzętną gospodynią niż z kapryśnym i popędliwym Wladem. Patrzyli na to z jawną dezaprobatą, którą musiał dostrzec Kerr.
– A szkoda! Bo gdybyś miał choć jedną córkę godną zamęścia, zawarłbym z tobą ten układ. Chcesz go czy nie chcesz, królewska to wola. Jak i twoja koncesja na przewóz towaru przez góry od tej woli zależy!- rzucił Kerr.
Venia wyszarpnęła się z rąk ojca.
– Dziedziczę szlachectwo po ojcu i po matce. To zaszczyt dla mnie przejąć zobowiązanie po siostrze– powiedziała głośno.
Po raz pierwszy Kerr odetchnął z ulgą. Gdyby nie doszło do tego układu, winę zwalono by na niego i wyjęto spod prawa– jego i jego ludzi, których musiał chronić. Venia uchroniła go przed tym. Jaki miała w tym swój interes? Brzydka i zbyt mądra by być całe życie gospodynią– chyba tak. Znał takie sytuacje. Sam wychowywał się wśród czeladzi, własną pięścią i sprytem zdobywając sobie pozycje, podczas gdy jego bratu podsuwano wszystko gotowe.
– Dostaniesz– posag swej siostry!- gorliwie dodał Wlado, uwolniony nareszcie od nacisku sztyletu Kerra.
Venia wyjęła swój sygnet.
– Matka moja była zakładniczką na dworze króla. Potem oddano ją tutaj. Ślub został zawarty tylko zgodnie z prawem obyczajowym, ale jestem szlachcianką– tłumaczyła sędziemu.
– Moim posagiem jest folwark– pytająco spojrzała na Kerra.
– A ja otrzymuję prawo do wszystkich niezagospodarowanych ziem. To nam zupełnie wystarczy– przytaknął. Nie pozbawi Wlada całego majątku, nie da mu tego argumentu przeciwko sobie.
Pospiesznie poprawiano dokumenty. Venia nie chciała nałożyć strojnej sukni swej siostry, wykręcając się różnicą wzrostu. Rozumiał, co to za ofiara dla kobiety, jaki gest solidarności z nim.Jak wyglądałby jego mundur na tle strojnej sukni?Nalegał więc, by przyjęła jej klejnoty.
Nareszcie podpisali dokumenty i tryumfalnie wyprowadzono ich na dwór, gdzie wśród okrzyków ogłoszono ich związek.
Zaraz zaczęła się uczta, na której trunków dolewano obficie, by nikt nie zapamiętał, kto miał poślubić kogo i dlaczego.
Ludzie Kerra zostali dobrze pouczeni, by nie dać się sprowokować do żadnej bójki ani nawet nie ulegać wdziękom kobiet, bo z tego może być kolejny skandal. Byli już dobrze wyćwiczeni, sami najlepsi. Ci, którzy bardziej ufali pięściom niż rozumowi wykruszyli się z oddziału.
Ale Kerr kilkakrotnie wstawał od stołu, by dopilnować zmiany wart. Również Venia, posadzona nagle u szczytu izby nie miała komu przekazać swych obowiązków w kuchni. Wiele razy więc wybiegała, by przypilnować kolejności podawania potraw.
Nareszcie wśród śmiechów zamknięto ich w ślubnej izbie.
– Co za dzień! Sił już nie mam!- westchnęła Venia, rozsznurowując trzewiki.
– Dobrze, że tańców nie było– westchnął tak samo Kerr, siadając obok. Bolała go każda kiedykolwiek przetrącona kość, obezwładniało zmęczenie napięciem ostatnich dni. W miarę, jak odprężał się w ciepłej, pachnącej ziołami izbie, do jego świadomości przebijała się kolejna dolegliwość.
– Całkiem nas tu zamknęli? Nie zdążyłem zadbać o siebie tyle razy wychodząc, ciągle ktoś czegoś chciał…– teraz, kiedy zaczął o tym mówić, naprawdę musiał, i to pilnie…– usiadł nerwowo.
– W przedsionku jest odpływ rury– przecież to Venia przygotowywała tę izbę, więc o wszystko zadbała, o potrzeby i dyskrecję…
Wyszedł i pozwolił sobie na długo odwlekaną rozkosz ulżenia potrzebie w spokoju. Gdy jesteś dowódcą, dopadają cię nawet przy tym…
Venia wyszła zza parawanu. Zdjęła już wierzchnie szaty.
– Jest jeszcze ciepła woda– powiedziała.
Kerr uchodził za człowieka surowego. Nie ulegał wdziękom niewiast, choć wiele marzyło o takim zaszczycie. Nikt nie wiedział, że dowódca bardzo tego pragnął. Panowanie nad sobą w bliskiej obecności kobiet przychodziło mu z trudem. Venia miała teraz poznać tą jego słabość. Ona zorientuje się, że to jest słabość. Może to nie takie dobre– mieć mądrą żonę?
– Musimy to zrobić– żeby nasz ślub był ważny– powiedział ochryple, stając obok posłania.
– Wiem– cofnęła się robiąc mu miejsce. Nie, nie był już w stanie zapanować nad sobą. Objął ją szybko i mocno. Choć przez chwilę czuł jej napięcie i ból, nie potrafił– już nic…
krzyczał?
– Przepraszam, przepraszam– powiedział po chwili.
– Chciałem zupełnie inaczej…
– Ponoć te sprawy układają się z czasem– powiedział, opanowując się. Cały dzień wszyscy igrali z jego nerwami. Cała ta sprawa i tak była dla niego trudna, a to, co jeszcze się stało…
– Chciałbym– szepnął zasypiając. Najpierw odpocząć, potem znowu pomyśleć o tym wszystkim…
Budził się powoli. Miał nadzieję, że tym razem nie odczuje boleśnie swojej samotności, jak to odczuwał co rano. Po wczorajszym wieczorze….
Fatalnym wieczorze. Ten najważniejszy, pierwszy raz– tak źle…
Veni nie było obok niego. Acha, rozdmuchała ogień na kominku i grzała coś w dzbanku.
– Wstałaś już?– zapytał łagodnie.
– Tak, z nawyku wstałam do kuchni, ale teraz już nie muszę– uśmiechnęła się.
– Właśnie o to ci chodziło? Żeby nie być już gospodynią?– pytał dalej.
– No, nie całkiem. Umiem być dobrą gospodynią, ale chciałam być nią na swoim. Na naszym. Sama nie mogłam nawet zarządzać po swojemu niby moim folwarkiem. Nie wiem, co chcesz tu zrobić, ale ci pomogę jak umiem-tłumaczyła.
Nalała dwie czarki aromatycznej mokki i wróciła do łoża.
– Chciałem osiedlić się tu z moimi ludźmi– powiedział z wahaniem. Po wczorajszym przyjęciu wątpił w tą koncepcję. Nie będą chyba traktować ich tu lepiej.
– No, jest tu dużo dobrych miejsc. Mogę ci je pokazać, wybierzesz coś– świadomie lub nie podpowiedziała mu, żeby owszem, w tej okolicy, ale wybudował własne osiedle. Może to jest dobra myśl…w końcu ona znała lepiej tych ludzi…
– Wolałeś, żeby to była moja siostra?– pytała go o to po raz drugi.
– Nie, nie, teraz wiem, że nie. Tak jest lepiej. Tylko wszystko– tak nagle– ułożył już sobie, jak będzie żył z piękną i delikatną żoną. Nauczy się od niej dworskich manier i zdobędzie pozycję…
Teraz otrzymywał towarzyszkę pracy. Znowu pracy…
– Trzeba zobaczyć, czy nic się nie stało– mruknął.
– Jakby coś narozrabiali, to już by nas obudzili– powiedziała, i miała rację.
Mógł więc delikatnie położyć rękę na jej boku. Myśl ta kusiła go nie do odparcia. Była tak blisko, w lekkiej szacie..
Nie mógł już cofnąć tej ręki.
– Chciałbym….lepiej…-mruknął.
– Uhm– położyła się obok niego. O, dzięki, dzięki ci, dolo. Ponoć kobiety nie lubiły tego i trzeba je było błagać– ale ona– pozwalała mu….kierowała jego ręką….
Panował nad sobą długą chwilę. Potem znów ogarnął go ogień, z którego wynurzył się na drugim brzegu. Jak dobrze. Jak cudownie dobrze jest mieć żonę….
Potem były już tylko kłopoty. Jego ludzie, nieprzywykli do subtelnych obyczajów, ciągle wpadali w kłopoty. Venia bezustannie łagodziła nieporozumienia. Urządzała wieczornice– dla miejscowych dziewcząt, zainteresowanych obcymi i ich matek. W inne wieczory spotykała się z jego ludźmi. Na tych spotkaniach musiał być obecny i przytakiwać jej słowom. Opowiadała o tutejszych zwyczajach i wyjaśniała nieporozumienia. Wybrała tą formę, bo dość już miała tłumaczenia i załatwiania pojedynczo w kółko tych samych spraw, wynikających głównie z niezrozumienia i niechęci. Ktoś kogoś obraził, choć nie chciał a ktoś się bronił, choć inny nie zamierzał zrobić mu krzywdy. I tak w kółko. Każdy pojedynczo rozumował sensownie, ale po powrocie do sąsiadów lub oddziału znów górę brały niechęci i przesądy. Dziewczęta zainteresowane były poznaniem wojaków a ci oczekiwali od nich od razu poważnego zaangażowania. Mieszczanie pragnęli tylko spokoju od wojaków, nie rozumiejąc, że do tego musza dać im pomoc– warunki do życia. Mężczyźni przywykli do walki i życia w oddziale a niechęć mieszczan i brak warunków bytowych wcale nie łagodziły ich obyczajów.
– Sam zdejmuję buty na czystej podłodze, ale nie zrobię tego, gdy nie różni się ona od chlewu!- irytował się Karr wieczorem.
– Jestem pewnie, że mówiłaś im o tym tyle samo razy, co ja moim chłopakom– dodał zaraz. Doceniał pracę, jaką pomagała mu żona. Po wiele razy na dzień nie poradziłby sobie bez jej taktu, sprytu i cierpliwości. Bycie gospodynią to właśnie takie radzenie sobie z fochami służby, fuszerkami dostawców i kaprysami państwa. To prawdziwe dramaty, o wiele bardziej złożone niż na wojnie. W walce wiadomo, kto jest wrogiem. Tutaj wszyscy mieszkają pod jednym dachem, a raczej w wielkim obejściu, połączonym ze sobą systemem kuchni, studni, pieców i wychodków– skomplikowaną siecią zależności, które czasem przeradzają się w sprzeczne interesy.
– I to jest dopiero problem, gdy musisz wybierać między lojalnością wobec przyjaciela a obowiązkiem– tłumaczyła mu. Tak, to było trudne i nie dziwił się, że wielekroć niewiasta ta przewyższała go rozumem.
Chwilę dla siebie mieli tylko wieczorem. Kradzioną obezwładniającemu zmęczeniu. Przestał już walczyć o opanowanie. Przeciwnie, wszystkie trudności dnia znosił spokojnie tylko za obietnicę wieczora. Venia wciąż jeszcze nie narzekała na jego szybkie, chaotyczne zachowania. Potrzebował ulgi i osiągał ją nie potrafiąc nad niczym zapanować. Im bardziej w ciągu dnia marzył i planował, tym większy wieczorem pochłaniał go ogień.
Znaleźć miejsce do odrębnego zamieszkania to było najlepsze wyjście i temu poświęcał wszystkie swoje siły. Bo i to nie było proste. Miał prawo do niezagospodarowanych ziem, lecz w większości miały one właścicieli, często odległych lub nieletnich, którzy nie chcieli jednak przyjmować królewskich asygnat. Tych zależności Venia nie znała, więc Kerr angażował się, jeździł, negocjował, zamawiał pomiary– a tuż przed dokonaniem transakcji okazywała się ona niemożliwa do podpisania. Jakoś tak się ciągle pechowo składało.
– Ci ludzie nie rozumieją, że pozbyli by się nas w ten sposób?– dziwił się prostoduszny Kerr.
Nikt nie rozumie bezinteresownego zła. Ze złem, które do czegoś dąży, czegoś chce można walczyć lub dyskutować. Z bezmyślnym, bezinteresownym złem nie ma jak.
– Tam nie ma nic. To wypalone ziemie, po których grasują magiczne potwory. Pewnie, że ktoś chciał je sprzedać. Tam nie ma nawet wody, wyschły wszystkie źródła. Straciliśmy dwa konie– opowiadał schrypniętym szeptem po kolejnej wyprawie. Zaniepokojeni ich długą nieobecnością domownicy otoczyli zmęczony oddział na dziedzińcu. Kobiety przyniosły zaraz wody, lecz wyczerpany organizm nie przyjął tego lodowatego zimna. Nareszcie Venia zaprowadziła go do izby. Upadł na posłanie. Zdjęła mu buty i przyniosła ciepłych ziół. Pił powoli, poprzez spękane wargi i obolałe gardło. Ciepła ulga łyk po łyku napełniała ściśnięte wnętrzności. Czuł coraz większe zmęczenie.
To była ostatnia możliwa transakcja. Nie miał już innego pomysłu. Nie dał rady. Nie sprostał. Sobie znalazł żonę. Swoim ludziom nie pomógł. Nie dał rady. Wszystko na nic. Na nic cała walka, wytrwanie, wysiłek jego ludzi i jego wysiłek, by być dobrym, najlepszym dowódcą i nie zmarnować ich starań. Nie dał rady. Wszystko zniszczył. Zwyciężyli źli ludzie.
– Co tu się działo?– zapytał z poczucia obowiązku, pragnąc usłyszeć odpowiedź odmowną.
– Jutro trzeba będzie wymierzyć chłostę– odparła Venia.
– O, nie. Nie będę więcej bił moich ludzi by zadowolić mieszczan. Już nie– zaprotestował.
– Tylko w ten sposób udało się uniknąć zamieszek– wyjaśniła.
– Znowu podglądanie dziewcząt nad rzeką?
– Tak. I znowu Walo.
– O nie. Jego nie uderzę. Nie widziałaś jego pleców. Kiedyś – uciekaliśmy przed pożarem. On ocalał, wyciągał jeszcze kogoś. Cudem zdołaliśmy go uratować, w leśnych warunkach. Smarowaliśmy mu plecy miodem. Ktoś tak poradził. Głupi pomysł, ale nie było innego. I pomogło. Nie, jego nie uderzę– Kerr odwrócił się do ściany.
Venia w zamyśleniu zeszła do czystego, suchego lochu. Tak, i loszek jest potrzebny w gospodarstwie, gdy wódka miesza rozum. Teraz pomógł umknąć przed gniewem mieszczan.
– Kerr przyjechał?– zapytał więzień.
– Bardzo wyczerpany. Nie znalazł ziemi. Trzeba mu pomóc i samemu załatwić tą sprawę.
– Byłem tam. Wiedziałem, że nie wolno– wzruszył ramionami wojak.
– Jest jakaś, za którą specjalnie chodzisz?– zapytała pozornie niedbale Venia.
– Nie zechce mnie– odrzekł tak samo.
– Kerr powiedział mi o bliznach. Pokażesz je wszystkim? Taka by mogła być twoja kara… A tym ludziom trzeba przypomnieć, co wam zawdzięczają.
Kerr obudził się późno. Cały dotychczasowy ból i gorączka skoncentrowały się w dole brzucha i musiał szybko się ich pozbyć. Wprawdzie z odpływu w sieni korzystano tyko nocą, lecz dom był cichy i pusty.
„chłosta”– przypomniał sobie. Zrobią to bez niego. Nie posłuchają go.
Przez długą chwilę miał ochotę wrócić do łoża. Położyć się i poddać. Niech sobie sami radzą. On miał dość.
Zjadł trochę zostawionej dlań na brzegu pieca ciepłej polewki a potem wyćwiczonym nawykiem nogi same zaniosły go na plac.
Wyznaczony dyżurny wymachiwał właśnie witką a Walo zrzucił koszulę. Szmer przeszedł po placu na ten widok.
– Kto ma taką odwagę, by ratować przyjaciół z pożaru, nie dbając o siebie? – zawołała stojąca obok Venia. I tak samo głośno zapytała:
– Czy dlatego schowałeś się w tych krzakach? Czekałeś, aż wszyscy sobie pójdą, prawda?
Na placu wybuchł gwar. Tknięty nagłym pomysłem Kerr wskoczył na podium. Uciszył ludzi wyciągniętą ręką.
– Czy będziemy znowu szukać na kogoś kary i bata, czy poszukamy sposobu na te krzaki i rzekę? Trzeba tam jakiś płot zbudować, by mężczyźni i niewiasty mogli się wreszcie kąpać spokojnie!
Szybko wybrano do komisji dwóch wścibskich mieszczan, dwie ostentacyjnie zacne matrony i dwóch dowódców, w tym Wala. Wszyscy rozeszli się tworzyć projekty.
Po chwilowym przypływie sił Kerr wrócił do izby. W stanie pół snu, pół jawy leżał na posłaniu. Zdołał przełknąć trochę zupy a wieczorem po raz pierwszy nie miał dość sił, by objąć swoją żonę.
Leżał tak, załatwiając tylko najpilniejsze, bieżące sprawy.
– Przyjechał czarodziej. Ma za zadanie oczyścić tamte Zamarłe Ziemie i szuka wojska do pomocy. Ludzie proszą cię, byś go przyjął, bo sami chcieliby z nim pójść. Przyznają mi, że nie potrafią żyć całkiem spokojnie, bez odrobiny walki– powiedziała mu żona pewnego dnia.
– Walka z magicznymi stworzeniami jest trudna i niebezpieczna. Nie dam swoich ludzi na nią– mruknął.
– Pokochali by te ziemie, gdyby je wywalczyli– stwierdziła bez nacisku.
– Nie!- oponował uparcie.
– Możesz aż tak decydować za nich?
Mrucząc gniewnie wstał z posłania i ogarnął się niedbale. Czarodziej wszedł do izby. Mimo pobrużdżonej twarzy poruszał się szybko i zgrabnie. Jak do niedawna Kerr.
– Acha, leżysz. Dopiero co to przeszedłem. Brr,nie chciałbym, żeby to wróciło– przysunął sobie krzesło i usiadł. Venia przyniosła tacę i kubki.
– Wino mi nie pomoże– warknął Kerr.
– Wiem. Ale to kropelka nalewki.
– Na smoczym jadzie– nie ufał dalej.
– Ojej, ale masz pojęcie! Myślisz o magach. Dawali ludziom różne środki i pędzili ich na oślep do walki. To było wstrętne– zaoponował czarodziej.
– Nie dam ci moich ludzi– przeszedł do tematu Kerr.
– Oni sami by tego chcieli– zaczął tamten.
– Rozmawiałeś z nimi bez mojej woli!
– No cóż, wasz patrol znalazł mnie w lesie i trochę rozmawialiśmy. Wy też przeszliście tą drogę bez wody, prawda? Da się tam odkopać źródła, ale potrzeba do tego ludzi i sprzętu. Ale jak masz kupić tą ziemię, to chyba lepiej teraz, gdy jest mniej wartościowa?
– Rozumiem. Ty mi pomożesz z wodą a ja mam ci dać ludzi do walki, tak?
– Nie oczekuję od was nic szczególnego. Stronę magiczną biorę na siebie. Ale nie mogę jednocześnie używać mocy i broni tak, by obie były równie skuteczne!
– Czyli musielibyśmy zabijać – dał się wciągnąć w dyskusję Kerr
– Całkiem już nie magiczne dzikie stworzenia!- wszedł mu w słowo czarodziej.
– A jaki ty masz w tym interes? Oczyścisz te ziemie i dasz je nam? – mimo apatii Kerr pozostał sobą.
– Wiesz, mam takie zadanie od króla. Właściwie karę– przyznał czarodziej.
– Zaraz, zaraz. Bo przecież po naszej stronie nie było żadnego czarodzieja. Ty jesteś….No nie! I ja mam tobie ufać?– zdumiał się Kerr.
– Wasza czarownica przyjedzie w ślad za mną i potwierdzi moje słowa. Oboje razem mamy wykonać to zadanie– z wyuczonym spokojem odpowiedział czarodziej. Może mówił prawdę, bo takiej intrygi nikt nie zdołałby wymyśleć. Kerr poczuł przypływ zaufania. Czy mógł znowu ufać swej intuicji?
– Wi…
Przeczytałem Twoją historię, ale mam sporo zarzutów, jeśli chodzi o jej przedstawienie: błędny zapis dialogów, przecinków brakuje niemal w każdym zdaniu, powtórzenia, brak spacji przy myślnikach. Nie wypisywałem błędów, bo cały tekst potrzebuje generalnej przebudowy. Słabo, niestety.
Pozdrawiam
Mastiff
Wielokropek to trzy kropki. Pozdrawiam
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
"Zamykając bramę dostrzegła grupkę jeźdźców mozolnie wspinających się na śliskie od liści i błota zbocze góry." - Wspinających się po śliskim od liści i błota zboczu góry.
"- Jesteśmy zmęczeni, my i konie- zaoponował.
- To niedaleko. Wszyscy tam czekają. Ja tu już zamykam dom- odparła. Był blady z zimna i z trudem powstrzymywał drżenie.
- Panie- musimy jechać- skoro tam wszyscy czekają- zaoponował jeden z jego ludzi."
"(...)jawnie drżącego na siodle." - (...)jawnie drżącego w siodle.
"Oparł rękę o kolano i pił powstrzymując drżenie." - Oparł rękę na kolanie...
"Wreszcie otworzył oczy i rozejrzał się dokoła." - dookoła
"Ciepła woda napełniła nowymi siłami jego obolałe ciało." - To zdanie sugeruje, jakoby napił się tej wody:) Może lepiej: Ciepła woda ukoiła/rozgrzała obolałe ciało i przywróciła siły.
"Obudził się również jego żołądek, głośno reagując na dobiegające z kuchni zapachy. Otulił się w leżącą obok jakąś szatę.
- Nic nadzwyczajnego, same resztki- uśmiechnęła się na jego widok i podała mu gęstą zupę- gulasz z resztek kasz i jarzyn." - Szata się uśmiechnęła? Bo z opisu tak wynika. Poza tym słówko "jakąś" jest zbędne.
"Upadł na posłanie i spał bez snów." - A czemu upadł na posłanie? Zemdlał? Nie mógł sie po prostu położyć?
"Rano zbudził się mniej obolały, niż się obawiał. Deszcz przestał padać.
Miał żelazny organizm, skoro po takiej drodze obudził się bez gorączki. Zjedli jeszcze cokolwiek i ruszyli do zamku. - Te kilka zdań dobrze obrazuje problem tego tekstu. Chaotycznie podajesz dane. Skrajnie skąpy opis. I przez to wychodzą jaja tego typu, że deszcz miał żelazny organizm... I kto zjadł cokolwiek?
"Tam oczekiwano go uroczyście. Powitania przeciągały się jakby umyślnie podkreślając kontrast paradnych ubrań miejscowej szlachty i kupców i ubogie mundury ludzi Kera. Ten jednak z całą powagą przedstawiał swoich ludzi. Jacyś nieuznani synowie, może nawet chłopscy i rozbójniczy mieli teraz zamieszkać wśród żon i córek zacnych ludzi? Nie można do tego dopuścić i każdy plan pozbycia się ich byłby dobry. Jakby wszyscy zapomnieli, że gdyby nie danina krwi tych ludzi, oni sami, ich żony i córki byliby już dawno na targu niewolników..." - A dlaczego nie opiszesz tego powitania? Dlaczego nie podejmiejsz próby przedstawienia uroczystwgo powitania? Nie dajesz szans czytelnikowi, by sam doszedł do takich wniosków. A przecież na tym polega pisanie. Na opisywaniu. Nie mówieniu wprost.
Nie będe dalej wyłapywać błędów. Tekst bardzo długi, a błędów jeszcze więcej. Nie mniej, opowiadanie byłoby dobre, gdybyś właśnie nie nadużywał narzędzia jakim jest narrator, w sposób dosadny. Oczywiście, że istnieją takie książki. "Bogumił Wiślanin" dajmy na to (akurat wzięłam jako przykład, bo skojarzył mi się z tekstem). I zaręczam, że to męczące, bo w takim tekście brak ruchu. Brak działania. Początek był niezły, budowałeś sytuację krok po kroku, gdyby tak było do końca, byłoby nieźle. Jeszcze nie dobrze, bo jednak opis skąpy, ale już nieźle. A tak jest słabo. Niestety.
Niestety, bo opowiadanie ma potencjał. Jest przemyślane od początku do końca, a sam pomysł jest bardzo fajny. Wykonanie leży. I właśnie, bo zapomniałam wcześniej, zapoznaj się z zasadami zapisu dialogów, bo widać gołym okiem, że nie znasz ich ani trochę. Momentami nie wiadomo kto mówi, bo wypowiedź bohatera, zamiast kontynuować, wrzucasz do nowej linijki. Przykład:
"- Można- w kulce chleba- powiedział stłumionym głosem.
- Dawałem tak moim ludziom. Acha- Małym zajmie się ktoś w stajni?"
Zapis treści też nienajlepszy. Ale to już całkiem inna para kaloszy. Odpowiedzialna głównie za ilość czytających. Dlatego ich tak niewielu.
Pozdrawiam i życzę wielu wyciągniętych wniosków